Pairing: Yoshiatsu&Kazuki, wspomniane Reiya&An
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: dramat
Ostrzeżenia: depresja, oparte na faktach
Notka autorska: Zainspirowane postem Yoshiatsu na temat rozpadu Dadaromy. Fragmenty tego posta podane są w cudzysłowie.
Wpatrywałem się w ekran komórki Reiyi długo. Bardzo długo.
Zamrugałem.
Ale...
- Idź do niego - Reiya opuścił rękę i schował telefon do kieszeni.
- Ja... Ja nic... - głos mi się załamał.
Nic nie wiedziałem, nic nie zauważyłem.
Pogrążony we własnym smutku, czekający tylko, aż to on mnie wyciągnie.
Więc dlaczego...
Role się odwróciły, tak?
- Nie wiem, czy potrafię... - usiadłem pod ścianą. - Nie umiem.
An westchnął i kucnął obok mnie.
- Szczerze mówiąc, nikt nie umie. Ale musisz spróbować - stwierdził. - A nawet jeśli nie wiesz, jak, to... Zapewne sama twoja obecność będzie wystarczająca.
- Byłem przy nim cały czas i nic nie zauważyłem! - zawołałem. - Więc co mam według was zrobić teraz, co?
"Były dni, kiedy moje zdrowie psychiczne było tak słabe, że wpływało na zdrowie fizyczne do tego stopnia, że myślałem, iż nie wydobędę z siebie głosu na pierwszej piosence."
- Ale nie krzycz na mnie - An położył mi dłoń na ramieniu. - Nie ma takiej potrzeby, by podnosić głos.
- Masz jakieś pomysły, Haru? - spytał Reiya. - Oprócz tego, że Kazu powinien iść do domu.
- Nie - Haru pokręcił głową. - Uważam, że to w tej sytuacji najlepsze rozwiązanie.
- Też tak myślę - Reiya wyciągnął papierosy z kieszeni i próbował jednego zapalić, ale mu to ani trochę nie wyszło. - A, no tak. Paliwo mi się w zapalniczce skończyło.
- I bardzo dobrze, dzień bez tych śmierdziuchów wytrzymasz - stwierdził An. Reiya tylko prychnął.
- Niby tak - zaczął, podchodząc do mnie i podając mi rękę. - Ale teraz chciałem jakoś dać ujście tej napiętej atmosferze.
Chwyciłem jego dłoń i dźwignąłem się z podłogi, po czym go przytuliłem. Pogłaskał mnie po głowie jak wtedy, gdy byliśmy dziećmi.
- Idź - szepnął tylko i puścił mnie.
Zabrałem swoją torbę i poszedłem. Nie chciałem, konfrontacja z Yoshiatsu w tym momencie była ostatnim, czego potrzebowałem do życia.
Ale musiałem z nim porozmawiać. Musiałem się dowiedzieć wszystkiego. Musiałem wiedzieć, dlaczego grunt, który miałem pod stopami i o którym byłem przekonany, że jest twardą skałą, okazał się kruchym lodem.
Pewnie dlatego, że uwierzyłem, iż te blizny na ręce zasłonięte przez tatuaże to tylko ślad przeszłości.
W końcu "jego życie prywatne to gówno"...
* * *
Otworzyłem drzwi do mieszkania. Yoshiatsu stał w kuchni i, wesoło sobie nucąc, wsypywał właśnie herbaty do kubka.- Kazu? - zdziwił się, gdy mnie zobaczył. - Co tu robisz? Myślałem, że macie próbę jeszcze przez dwie godziny.
- Reiya pozwolił mi szybciej wyjść - wyjaśniłem, stawiając torbę na podłodze.
Nadal nie wiedziałem, co mam zrobić. Jak w ogóle zacząć tę rozmowę.
- Reiya? Pozwolił ci wcześniej wyjść? - w jego głosie usłyszałem zmartwienie.
Odstawił kubek i położył mi dłoń na ramieniu.
- Coś się stało, Kazu? Masz doła? - spytał.
On naprawdę...
Ugh.
Przytuliłem go. Mocno. Tak mocno, że aż jęknął.
- Kazuki, połamiesz mi żebra - zaśmiał się krótko. - Co się stało, mi możesz wszystko...
- Ty mi powiedz - odparłem.
Czułem, jak się spina. Chyba się domyślił. Nigdy nie był głupi.
- ...widziałeś tego posta? - zapytał po chwili.
- Tak - przyznałem. Odsunąłem go od siebie, ale dłoni z ramion nie zabrałem.
- Wiedziałem, że w końcu do ciebie dotrze - westchnął cicho. - Nie przejmuj się, to tylko takie moje...
- Ale ja się przejmuję! - zacisnąłem palce na jego ramionach na tyle mocno, że syknął z bólu. - I będę się przejmował. To, że ja mam swoje zmartwienia, że mam siatkę blizn na psychice i że czasem naprawdę nie chce mi się egzystować na tym marnym świecie, nie oznacza, że ty nie możesz mi powiedzieć o swoich smutkach, na litość bogów!
Yoshiatsu patrzył na mnie przez chwilę, po czym zabrał moje dłonie ze swoich ramion i przytulił się do mnie.
- Co się dzieje, Yocchi? - spytałem, czując, że moja koszula robi się mokra. - Yocchi?
- Nie wiem - usłyszałem w odpowiedzi. - Naprawdę nie wiem...
- Zawsze tak miałeś?
- Tak...
- I ukrywałeś to?
- Tak...
- Wspaniale - pogłaskałem go po głowie. - I jeszcze zajmowałeś się mną i moimi kryzysami?
- Tak...
- Chcesz sobie popłakać?
- T-tak... - powiedział drżącym głosem Yoshiatsu, zaciskając palce na mojej koszuli.
Szlochał. Długo. Nawet, kiedy nogi już odmówiły nam współpracy i usiedliśmy na dywanie, płakał dalej.
A ja z własnego doświadczenia wiedziałem, że to nic nie da, jeśli ten wodospad zatrzymam. Bo się nie da.
Nawet nie wiem, kiedy się położyliśmy. Nawet nie wiem, kiedy do naszych zdołowanych umysłów dotarło, że leżymy i że dywan jest w sumie dostatecznie miękki.
A potem leżeliśmy jak takie dwie sieroty wśród zrzuconych w pośpiechu ubrań, głaszcząc tego drugiego i obiecując sobie nawzajem, że wszystko będzie w porządku.
Tyle, że nie wiem, czy którykolwiek z nas jeszcze w to wierzy.
The end