Zespół: Kizu
Pairing: Yue&Lime, w tle Kyonosuke&Reiki
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: obyczaj, romans
Ostrzeżenia: brak
Notka autorska: Przydomek "Lime" czyta się "Raimu" i postanowiłam to w takiej formie tutaj użyć kilkakrotnie. Szczerze mówiąc, ułatwiło mi to bardzo pisanie.
Swoją drogą, powinnam ostrzec przed tym, że Lime jest tu nieco... Cyniczny? XD
Błoto.
Wszędzie było błoto.
W jego włosach, na jego twarzy, na jego ubraniach, nawet jego bielizna cała była w błocie.
Co za idiota wymyślił taki motyw do teledysku?
A, chwila.
On sam.
Lime westchnął ciężko, padając na ziemię. I tak był brudny. Bardziej się już nie pobrudzi, więc przynajmniej popatrzy sobie na niebo.
- Przeziębisz się - stwierdził Yue, stając nad nim.
W białym garniturze, na tle nieba, z tą zatroskaną miną wyglądał jak anioł stróż, który przyszedł skarcić Raimu, by uchronić go przed chorobą.
- Nie obchodzi mnie to - mruknął wokalista, zasłaniając oczy ręką.
Było mu zimno i chciał do domu. Ale z drugiej strony, jak pomyślał, ile czasu spędzi na szorowaniu się...
- Ale mnie obchodzi twoje zdrowie - stwierdził Yue, kucając przy Raimu. - Jak się rozchorujesz, to jak będziesz śpiewał?
- Jak zawsze, kiedy jestem zachrypnięty przez przeziębienie - odparł Lime, przewracając się na bok. - Nie musisz tak panikować.
Lime zamknął oczy. Lubił, jak Yue się o niego troszczył w taki sposób, ale to ukrywał. Nie chciał, żeby basista zauważył, co Lime do niego czuje, bo to by oznaczało, że by się do niego przywiązał. A wokalista nie znosił, gdy między nim i innym człowiekiem rodziła się więź silniejsza od przyjaźni, bo to oznaczało cierpienie. Nawet do przyjaciół miał dość chłodne podejście. Ludzie odchodzą, umierają, znikają... I ranią. Zwłaszcza ranią.
Lime zamrugał, kiedy poczuł, jak ktoś go czymś okrywa. Usiadł, żeby zorientować się w sytuacji, a wtedy Yue opatulił go szczelniej kremowym, puchatym ręcznikiem, który trzymał w rękach.
- Przynajmniej się przykryj - stwierdził spokojnie, uśmiechając się czule.
Ręcznik naprawdę był milusi w dotyku. Lime przymknął oczy.
- Dziękuję - powiedział, czując, że przegrywa walkę sam ze sobą.
Chyba jednak powinien się przyznać, że się w Yue zakochał. Ale miłość nie jest niczym dobrym. Oznacza częsty ból serca, bo zostaje ono złamane, z nerwów mogą boleć brzuch i głowa... Czasem też kończyny bolą, bo się uderzy pięścią w ścianę, albo coś kopnie, albo upadnie się na kolana... Ogólnie Lime nie miał żadnej ochoty znowu tego przeżywać, ale to ciepło i troska w oczach Yue działały na niego jak ogień na ćmy. Wiedział, że się spali, ale i tak pragnął go dotknąć.
Powinien wrócić do domu i napisać do tej fanki, która zostawiła mu numer przyklejony do paczki cytrynowych cukierków, które od niej dostał po jednym z ostatnich koncertów. Albo poderwać tę nieziemsko piękną sąsiadkę z góry. Piersi miała takie ładne i okrągłe, a i talię wąziutką.
I może nawet to zrobi. Oczywiście najpierw musi się wykąpać i wyszorować, bo jak na razie śmierdzi szlamem.
Ale pierwsze, co musi zrobić, to oderwać wzrok od Yue. A to nigdy nie było, nie jest i nie będzie proste. Bo Lime go kocha. I dokładnie wszyscy wokół to wiedzą. Zwłaszcza Reiki.
O, właśnie. Reiki. Wystarczy spojrzeć na niego, żeby jakichkolwiek głębszych uczuć się człowiekowi od razu odechciewało. Co on przeżywa z tym wiecznie naburmuszonym perkusistą? Ile nerwów go to kosztuje, ile zmartwień przez niego ma? Za dużo! Po co to komu? Po co tak cierpieć?
- Idź się przebrać - Yue wstał i ostrożnie pogłaskał Raimu po głowie. - Zanim nabawisz się zapalenia płuc.
Lime westchnął ciężko i podniósł się z ziemi. Niech będzie tej zespołowej mamusi, że jednak postara się nie rozchorować. Chociaż może wtedy ktoś by się nim zaopiekował? Poza tym, Lime już miał wrażenie, że jest ciężko chory. Bo miłość to choroba. Płuca wypełniają kwiaty, które rozrastają się do potężnych rozmiarów, zatruwając cały organizm i wbijając kolce pod skórę. Pozostaje jedynie zakrztusić się krwią i czekać na śmierć. Albo uwieść tę piękną sąsiadkę, jedno z dwóch.
Lime wrócił do domu, ściągnął brudne ciuchy i wrzucił je do pralki. Czuł wszędzie zaschnięte błoto i to nie było ani trochę przyjemne. Wszedł pod prysznic, nalał płynu na gąbkę i zaczął się szorować, zmywając z siebie cały ten szlam i piach.
Spróbował sobie wyobrazić, że ten brud to jego uczucia i myśli. Wiedział, jak to się skończy, jeśli pozwoli im zostać w swojej głowie i sercu. Tarł myjką skórę tak zawzięcie, że w końcu syknął, czując nieprzyjemne szczypanie.
Lime spojrzał na swoją rękę. Wyglądała, jakby zaatakował go jakiś wściekły kot.
Westchnął ciężko, rzucił gąbką i kopnął szampon. Czy on naprawdę musi być aż tak głupi?
Dlaczego ludzie się zakochują, jeśli wiedzą, że nigdy nie skończy się to dobrze? Każdy związek przecież kończy się rozstaniem. Jeśli obie osoby w pewnym momencie same o tym nie zdecydują, to w końcu jedna z nich umrze. Na co komu takie cierpienie?
Usiadł w brodziku i oparł się plecami o kafelki. Były zimne. Ręka nadal go szczypała. Co za idiotyzm...