Pairing: Yoshiatsu&Kazuki
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: obyczajowy
Ostrzeżenia: *patrzy na listę* Tak, delikatne samookaleczanie się i coś w rodzaju depresji to nadal powód do ostrzeżeń. Przepraszam. *rzuca listę za siebie*
Notka autorska: Druga część~
Yoshiatsu wyjął z trzęsących się dłoni Kazukiego klucze i otworzył drzwi. Nie cierpiał takiej powolności. Chociaż akurat Kazukiemu mógł to wybaczyć.
- Trzeba zrobić ci jakiejś ciepłej herbaty. Albo kawy - stwierdził Yoshiatsu, wchodząc do środka i rozkładając parasol, by wysechł.
- Ale to ty jesteś gościem... - zauważył Kazuki.
- Wprosiłem się - zauważył Yoshiatsu. - Poza tym, tak często u ciebie ostatnio bywam, że prawie, jakbym tu mieszkał. Idź po suche ciuchy, a ja zajmę się herbatą.
W tym momencie w przemoczonej torbie Kazukiego zaczął wibrować telefon.
- Reiyą też się zajmę - Yoshiatsu zabrał przyjacielowi torbę sprzed nosa. - Idź się przebrać, bo sam to zrobię.
- Niech ci będzie - Kazuki ruszył w stronę szafy.
Lustro wisiało naprzeciwko drzwi, więc pierwszym, co Kazuki zobaczył, wchodząc do łazienki, było jego własne odbicie. Krople deszczówki wciąż spływały na jego ramiona.
Zamknął drzwi i oparł się o nie plecami. Słyszał, jak Yoshiatsu rozmawia z Reiyą. Ale zauważył coś dziwnego. Drugi wokalista nigdy nie brzmiał tak poważnie.
- Nie, nie wiem, co mu strzeliło do głowy, żeby położyć się w tej kałuży - stwierdził Yoshiatsu. - Pojęcia nie mam. Nie, nie była aż tak głęboka, płytka może na dwa centymetry.
Kłamał. Pewnie po to, by nie martwić Reiyi. Albo nie chciał sam przed sobą przyznać, że ta kałuża naprawdę była w takim zagłębieniu, że spokojnie można by było się w niej utopić.
- Reiya, uspokój się - tym razem Kazuki ledwie go usłyszał. Yoshiatsu bowiem ściszył głos. - Co? Plaster? Tak, chyba jakiś miał, czemu pytasz?
Na chwilę zapadła cisza.
- Kazuki nie jest aż taki głupi, Reiya - Yoshiatsu był wyraźnie oburzony. - To nie jest jakiś piętnastoletni gówniarz, on ma prawie trzydzieści lat. Histeryzujesz. To jest...
Z każdym słowem mówił ciszej i oddalał się od drzwi łazienki. Co było dalej, Kazuki już nie usłyszał.
Spojrzał w lustro. Srebrna tafla odbijała jego zmęczone i wciąż mokre od deszczu oblicze.
Głupi? Gówniarz?
Ale przecież... On był... Aż tak głupi...
Rana z poranka szczypała.
Lustro było coraz bliżej.
I nagle...
TRZASK!
Pękło.
Nie wytrzymało kolejnego uderzenia. Wszystkie pęknięcia powstałe wcześniej poszerzyły się. Odłamki jeden za drugim spadały na półkę, podłogę i do umywalki.
Brzdęk, brzdęk, brzdęk.
Rama runęła z głuchym łoskotem, spadając z zardzewiałego gwoździa. Łupnęła o umywalkę, uszkadzając kruchą porcelanę i kran. Kilka kafelków również odpadło, rozbijając się o podłogę.
Krwi było tym razem o wiele więcej. Czy to dlatego, że uderzenie było silniejsze?
Drzwi otworzyły się gwałtownie. Yoshiatsu stanął w progu, omiótł wzrokiem łazienkę, spojrzał prosto w oczy Kazukiego i odłożył telefon na szafkę.
- Postradałeś zmysły? - spytał w końcu, przenosząc wzrok na dłoń przyjaciela. Stał tak przez chwilę, po czym zaklął i uderzył pięścią w ścianę.
Kazuki tylko na niego patrzył. Nie mógł się ruszyć. Nie mógł wykrztusić słowa. Krew spływała po jego dłoni na podłogę, ale nawet na to nie zwracał uwagi.
- Gdzie masz bandaże? - wycedził Yoshiatsu przez zęby. - No mów!
Kazuki wskazał mu szafkę przy drzwiach. Yoshiatsu, klnąc pod nosem, wyjął apteczkę i złapał przyjaciela za zdrową rękę.
- Co robisz?
- A jak myślisz? - warknął Yoshiatsu, ciągnąc go za sobą. - Jak myślisz, co robię?
Yoshiatsu posadził Kazukiego na łóżku.
- Ręka.
- Yocchi...
- DAJ TĘ ŁAPĘ! - wrzasnął Yoshiatsu, a Kazukiego aż przeszedł dreszcz, ale posłusznie podał przyjacielowi rękę do opatrzenia.
Yoshiatsu przemył ranę wodą utlenioną, położył gazik i obwiązał dłoń bandażem. Kazuki miał wrażenie, że palce nieco mu drżą.
- Już. Powiedz, jak za ciasno - stwierdził Yoshiatsu.
- Jest okej - odparł Kazuki.
- Czemu to zrobiłeś? - spytał Yoshiatsu. - Co cię podkusiło, żeby walnąć łapskiem w lustro, co? Co ci strzeliło do łba?
- Nie wiem... - Kazuki starał się na niego nie patrzeć. Utkwił wzrok w swoich stopach.
- A ja cię broniłem przed Reiyą. Cholera, nie spodziewałem się, że ten nadopiekuńczy, starszy brat będzie miał rację - Yoshiatsu wyjął z kieszeni papierosy, ale gdy otworzył paczkę, okazało się, że jest pusta. - A, no tak, miałem kupić. Kuźwa mać.
Yoshiatsu rzucił pustym opakowaniem o ścianę.
- Kazuki, do cholery - Yoshiatsu złapał go za ramiona. - Co ci jest? Nie możesz tak robić. Kuźwa no, nie możesz. To lustro było już wcześniej popękane, ale myślałem, że to ze starości. Dlaczego to robisz? Spójrz na mnie i mi odpowiedz.
- Nie wiem... - Kazuki westchnął cicho. - Nie lubię... Nie cierpię siebie. Może to dlatego.
Yoshiatsu zmarszczył się nieco.
- No to w tym temacie kompletnie się różnimy, bo ja ciebie kocham - oznajmił, jak gdyby nigdy nic.
- Co? - Kazuki zamrugał i zastygł w bezruchu, gdy ciepłe usta Yoshiatsu dotknęły jego - nadal zmarzniętych i mokrych od deszczu.
Tak, to definitywnie nie był przypadek. Takie rzeczy nie zdarzają się bez powodu.
Za oknem wiatr rozsunął chmury, zza których wyjrzało słońce. Ciepłe promyki wpadły przez okno, oświetlając leżących nago pod białą pościelą wokalistów.
I pewnie by zostali jeszcze tak długo, gdyby nie oburzona sąsiadka, która przyszła powiadomić Kazukiego, że zalewa jej mieszkanie.
Cóż, są rzeczy, przez które zapomina się o całym świecie. Zwłaszcza o takich błahych sprawach jak to, że spadające lustro uszkodziło kran.
The end