Blog zawiera treści o związkach męsko-męskich i damsko-damskich. Jeżeli nie lubisz yaoi i yuri, to naciśnij czerwony krzyżyk i nie czytaj, zamiast obrzucać mnie błotem. Dziękuję za uwagę.

Polecany post

Reklama vol 3

Zespół: Kalafina, Nightmare, Ganglion, Band-Maid, CLOWD, Broken by the Scream Pairing: Ni~ya&Hikaru, Wakana&Keiko, Sagara&Oni, ...

środa, 30 grudnia 2020

Beneath the Blue and White Sky

Uniwersum: Aoishiro

Pairing: Syouko&Yasumi

Dozwolone od: 17+

Gatunek tekstu: light angst

Ostrzeżenia: spoilery do gry

Notka autorska: Ending V (Yasumi's second normal ending).



Obudziłam się, słysząc budzik.

Czas iść do pracy.

Przetarłam oczy ręką i wstałam, odwracając się, by sprawdzić, czy Yasumi nadal śpi.

Moja ukochana oddychała spokojnie i miarowo. Irytująca melodyjka z mojego telefonu jej nie obudziła.

Od czasu wycieczki na Unasakę minęło dziesięć lat.

Suzuki-san adoptował Nami. Nadal nie mówi. I wciąż wygląda jak dwunastoletnia dziewczynka.

Doszliśmy ostatnio do wniosku, że może wcale nie być człowiekiem.

Migiwa szukała informacji na ten temat, ale nic nie znalazła. W sumie odezwała się do mnie przez ten czas trzy razy.

Raz, kiedy napisała mi zdawkowego smsa, że znalazła kenki i odzyskała ten przeklęty miecz.

Raz, kiedy poprosiłam ją o znalezienie informacji, kim, lub czym, może być Nami.

I ostatni raz, kiedy napisała mi, że nic nie znalazła, przy okazji pytając, czy Yasumi nie ma już tych... epizodów.

Przełknęłam nerwowo ślinę na samą myśl.

Ma.

Codziennie.

Potrzebuje coraz więcej energii i czasem obawiam się, że kiedyś po prostu mnie zabije. Przez przypadek, oczywiście.

Poszłam do kuchni i zaparzyłam sobie kawy. Nigdy nie pomyślałabym, że życie może być tak skomplikowane.

Zwłaszcza, że Suzuki-san niedługo umrze. Jest już stary. Co wtedy z Nami?

Zaproponowałam Yasumi, że możemy się nią zająć. Moja ukochana twierdzi, że kojarzy jej się z jej tragicznie zmarłą w dzieciństwie siostrą bliźniaczką.

Przez myśl kilka razy przemknęło mi, że może to naprawdę jest Nekata Tsunami? Skoro się nie starzeje, jest tak bardzo blada i ma tak jasne włosy, to może... Jest czymś w rodzaju ducha? Wspomnienia po zmarłej osobie?

Westchnęłam, otwierając lodówkę i zauważając pudełko przygotowane przez Yasumi poprzedniego dnia. Uparła się, że tylko ona będzie gotować, bo ja ją karmię w inny sposób.

Wzięłam pudełko do rąk i otworzyłam je. Trzy onigiri, jedno z rzodkiewką, drugie z grzybami, trzecie z szynką. Sałatka z kiełków. Cukinia usmażona w tempurze.

Kiedy ty to ugotowałaś, Yasumi? Jak spałam?

W sumie ostatnio potrzebuję coraz więcej snu. Zawsze byłam rannym ptaszkiem siedzącym do późna. Trzy, cztery godziny mi wystarczały. Teraz nawet po dwunastu jestem zmęczona.

Idę do pracy, siedzę tam osiem, dziesięć godzin. Wracam do domu. Kąpię się, jem obiadokolację, pozwalam Yasumi napić się mojej energii. Zasypiam na kanapie, budzę się w środku nocy przykryta kocem, najczęściej z moją ukochaną opartą o moje ramię. Zanoszę ją do łóżka i idę spać w normalnej pozycji. Wstaję, jem śniadanie i idę do pracy. I tak w kółko, dzień w dzień.

Nawet już nie pamiętam, kiedy ostatnio się z Yasumi kochałyśmy, kiedy akurat nie miałam wolnego dnia.

Przy obiadokolacji i posilaniu się przez Yasumi moją energią zdążam jedynie obejrzeć odcinek serialu.

Leci już piętnasty sezon, a ja jestem na trzecim...

Nagle poczułam, jak Yasumi się do mnie przytula. Przymknęłam oczy.

- Co się stało, Sumi? - spytałam.

- Chyba mam gorączkę - oznajmiła. - Potrzebuję cię.

- Po pracy, słonko - powiedziałam, dopijając kawę. - Pyszne śniadanie przygotowałaś, Yasumi.

- Yhy - Yasumi westchnęła i usiadła obok mnie. - Syouko...

- Hm?

- Wyjedźmy - oznajmiła.

- Gdzie? - spytałam zdziwiona.

- Gdziekolwiek - odparła. - Chcę uwolnić się od złych myśli. Od tego, że jestem dla ciebie tylko ciężarem...

- Nie jesteś ciężarem! - wstałam gwałtownie i... zakręciło mi się w głowie.

Usiadłam z powrotem. Co się dzieje? Znowu za mało spałam.

Yasumi pobladła.

- O matko - szepnęła. - Chyba... Chyba zabrałam ci przez przypadek energię...

- Nie, nie możesz tego robić, gdy nie wyjdziesz poza ciało - zauważyłam. - To tylko zmęczenie pracą. Powinnam wziąć wolne.

- Okej - Yasumi uśmiechnęła się przepraszająco. - Dziękuję, Syouko.

- Za co?

- Za to, co dla mnie robisz.

- Nie ma za co - cmoknęłam ją w czoło.

Było zimne. Gdy mnie przytulała, była gorąca.

Już dawno zaczęła pobierać ze mnie energię, nie wychodząc z ciała.

Ale jej tego nie powiem.

Poczułaby się jeszcze gorzej psychicznie, niż teraz.

The end

poniedziałek, 28 grudnia 2020

Breath of the Sun V

Uniwersum: Genshin Impact

Pairing: Aether&Venti, w tle trochę Razor&Sucrose i Kaeya&Albedo

Dozwolone od: 17+

Gatunek tekstu: fantasy, komedia, hurt/comfort?

Seria: "Sun&Wind"

Ostrzeżenia: spoilery do gry, headcanony

Notka autorska: Ostatnia część. Miałam dodać wczoraj, ale nie ustawiłam sobie przypomnienia i zapomniałam. Brawo ja.



Wysłanie Paimon w poszukiwaniu świetlików na całą noc było idealnym pomysłem, to Aether musiał Ventiemu przyznać. Leżeli teraz w kompletnej ciszy i spokoju na kocu, przykryci peleryną Boga Wolności i wpatrywali się w gwiazdy.

- Lubię na nie patrzeć - stwierdził Venti, chrupiąc jabłko. - I lubię zapach nocnego powietrza.

- Coś w tym jest - przyznał Aether, przyciągając go mocniej do siebie. - Co dokładnie zażyczył sobie Dvalin za naszą małą przejażdżkę na smoku dzisiaj?

- Cokolwiek to było, nie musisz się tym przejmować, to sprawa między nim a mną - stwierdził Venti. - Aether?

- Hm?

- Kiedy właściwie zamierzasz wyruszyć do Liyue? Wiesz, Morax nie będzie w mieście przez wieczność. Jak...

- Wiem, wiem - przerwał mu Aether. - Jutro? Może pojutrze.

- Szybko - Venti westchnął cicho. - Już mnie boli serce.

- Venti...

- Masz rację, przesadziłem z tą metaforą - Venti zaśmiał się, ale jakoś tak pusto.

- Boisz się, że nie wrócę - Aether bardziej stwierdził, niż spytał.

- Tak - przyznał Venti. - Wiesz. Nie wiem, czy w ogóle będziesz chciał. Jak znajdziesz siostrę, to co wtedy? Nie będziecie już podróżować po wymiarach?

- Nie martw się. Jak tylko ją odnajdę, wrócę - przyznał Aether. - Nie wiem, jaka jest szansa, że odzyskam moce. A nawet jeśli, przyda nam się długi odpoczynek po wszystkich tych kłopotach tutaj.

- Ale...

- Poza tym, kocham cię, głuptasie - Aether pogłaskał go po głowie. - Przestań się martwić na zapas, to cię do niczego dobrego nie doprowadzi.

Venti zamyślił się na chwilę.

- Dlaczego w ogóle się we mnie zakochałeś? W sensie... Coś musiało cię skłonić do tego, że zacząłeś do mnie coś czuć, prawda? A wiem, że zazwyczaj to jest wygląd, a ja...

- Przemień się - uciął jego wypowiedź Aether.

- ...co? - Venti usiadł i spojrzał na niego ze zdziwieniem. - W co mam się przemienić?

- W tę twoją pierwotną postać - wyjaśnił Aether.

Venti uśmiechnął się czule.

- Byłem tylko małym duszkiem, Aether.

- Wiem. Mówiłeś. Przemień się.

Venti kiwnął głową. Jasne, turkusowe światło rozbłysło i Bóg Wolności pojawił się w swojej prawdziwej postaci przed Aetherem. Ten złapał go i podniósł.

- Nadal jesteś słodki i uroczy - Aether cmoknął go w czubek głowy. - Kocham cię za twoją osobowość, Venti. Wygląd naprawdę się nie liczy.

- Naprawdę? - głos Ventiego był nieco bardziej delikatny w tej formie. - Więc w takim razie, czy muszę kombinować?

- Kombinować?

- Wiesz... - Aether miał wrażenie, że Venti się lekko zarumienił. - Bogowie nie mają płci. Ogólnie nie są nam potrzebne niektóre części ciała. I zastanawiam się, czy muszę kombinować.

- Czy ty mówisz o seksie? - spytał Aether bez ogródek i teraz był pewien, że Venti naprawdę może się zarumienić w tej postaci.

- Tak - przyznał Bóg Wolności. - Pytam, bo znam parę osób, które tego nie potrzebują. Niektórzy są ze sobą od dwóch tysięcy lat i ani razu nie spletli się ze sobą.

- A ty byś tego chciał? - spytał Aether, łapiąc Ventiego za skrzydełko i robiąc nim piruecik.

- Co? Może... Trochę? - Venti zamyślił się na chwilę. - Nie mam zbyt dużego doświadczenia w tym temacie. Wiesz, zawsze musiałem przyjmować jakąś inną postać, bo inaczej wszyscy się bali konsekwencji, albo w ogóle nie brali mnie na poważnie, gdy usiłowałem ich poderwać.

- Nie dziwię się - stwierdził Aether. Venti zachichotał.

- A tobie jaka postać by pasowała bardziej?

- Jestem biseksualny, jeśli o to pytasz - odparł Aether. - Więc, w dużym skrócie, jak ci wygodniej.

- To zależy, czy chcesz być na górze.

- Chcę. O ile mi pozwolisz.

- W takim razie mam pełne pole do popisu - Venti przybrał wygodniejszą dla siebie postać i pocałował Aethera wręcz zachłannie.

A to był dopiero początek tej nocy.

* * *

Aetherowi trudno było pożegnać się z mieszkańcami Mondstadt. Z Jean i z Lisą. Z Noelle, Razorem i Sucrose. Nawet z wiecznie naburmuszonym Dilukiem. Kaeyi i Albedo nie zastał i gdy spytał, gdzie są, dowiedział się, że wysłano ich na misję i raczej długo nie wrócą.

Ale najbardziej nie mógł się pogodzić z tym, że musi rozstać się na zapewne długi czas z Ventim. I może ten lekko dramatyzujący Archon Anemo miał wcześniej rację.

Bo rzeczywiście trochę bolało go serce. Zwłaszcza, że jego też nigdzie nie mógł znaleźć.

- Barbara coś wspominała, że Grace mówiła, iż widziała was na posągu Barbatosa, jak się całujecie - stwierdziła Amber, która akurat szła na obchód, więc postanowiła go trochę odprowadzić. - Ale machnęłam na to ręką. Przecież nie poderwałeś tego zniewieściałego barda, prawda?

Aether uśmiechnął się tajemniczo.

- Spokojnie, ludzie w Mondstadt nie wierzą w coś nawet, jak zobaczą to na własne oczy - stwierdził Podróżnik. Amber wyglądała na nieco zdezorientowaną.

- Owszem - usłyszeli głos i spojrzeli w górę. Venti siedział na drzewie i patrzył na nich z uwagą.

- Gdzie byłeś? - spytał Aether.

Venti zeskoczył na ziemię.

- Załatwiałem sprawę z Dvalinem - odparł i Aether zauważył, że nieco utyka. - Ale spokojnie, nie panikuj, bo widzę, że już zacząłeś. Pójdę pod Windrise i sobie to wyleczę.

Venti położył mu dłonie na ramionach.

- Obiecaj mi, że będziesz na siebie uważać - poprosił Venti. - Masz tutaj wrócić cały i zdrowy, rozumiesz?

- Rozumiem - Aether spojrzał na Amber i Paimon, a potem, nie zwracając uwagi na ich zaskoczone miny, pocałował Ventiego.

Mocno i czule jednocześnie.

Jako pożegnalny prezent.

Ale najtrudniejsze było dla niego puszczenie jego dłoni. Jak gdyby bał się, że już nigdy jej nie złapie.

I Aether nie mógł tego wiedzieć, ale kiedy zniknął już Ventiemu z oczu, ten również zaczął się o to bać.

Ponieważ powietrze naprawdę pachniało inaczej. Jak gdyby przynoszony codziennie przez wiatr ostatni oddech słońca był każdego wieczoru coraz chłodniejszy.

The end

sobota, 26 grudnia 2020

Breath of the Sun IV

Uniwersum: Genshin Impact

Pairing: Aether&Venti, w tle trochę Razor&Sucrose i Kaeya&Albedo

Dozwolone od: 17+

Gatunek tekstu: fantasy, komedia, hurt/comfort?

Seria: "Sun&Wind"

Ostrzeżenia: spoilery do gry, headcanony

Notka autorska: Uwaga, Venti w końcu wytrzeźwiał. XD



Kiedy Aether się obudził, odkrył, że Venti zniknął. Był jednak wciąż okryty jego peleryną, więc cała ta rozmowa nie mogła być tylko miłym snem.

- Tu jesteś! - usłyszał głos Sucrose, która podbiegła do niego oburzona. - Jak mogłeś mnie zostawić na całą noc z tą chrapiącą wróżką?! Mało co nie przerobiłam jej na eliksir!

- Aether~! - Paimon podleciała do niego z drugiej strony. - Paimon martwiła się o ciebie, gdzie byłeś?

- Wykonywałem zadanie narzucone przez kapitana Albedo - odparł Aether, zakładając pelerynę Ventiego, jakby to nie było ani trochę dziwne, że ją ma. - Paimon, pójdziesz pozbierać jabłka na śniadanie?

- Aether! Nie było cię całą noc, a teraz każesz Paimon...

- Proszę - powiedział Aether stanowczo.

Paimon westchnęła ciężko.

- No dobrze, Paimon poleci, skoro Aether tak grzecznie prosi - wróżka posłusznie wykonała polecenie.

- Jesteś mi winien obiad, Honorowy Rycerzu - mruknęła Sucrose.

- Zaprosić Razora? - spytał Aether, na co alchemiczka zakrztusiła się powietrzem.

- Nie! - zawołała i uciekła.

Teraz mógł się z niej naśmiewać. Razor w końcu nie był Archonem Anemo.

- Który to Archon ode mnie uciekł - Aether dokończył swoją myśl na głos. - Muszę go znaleźć. I dobrze wiem, gdzie jest.

Ruszył do Mondstadt. Minął po drodze Kaeyę, który obdarzył go promiennym, czarującym uśmiechem. Czy ten człowiek kiedykolwiek w życiu miał kaca?

- Chłodny od samego poranka, co? - Kaeya oparł się o ścianę. - Czy to prawda, że nasz cudowny Albedo zaciągnął mnie do Głównej Kwatery za nogę, czy moje postrzępione ubrania i kilku mieszkańców miasta postanowiło się ze mnie nieco pośmiać?

- Widziałem to na własne oczy, kapitanie Kaeya - odparł Aether. - Swoją drogą, masz podobno dwadzieścia jeden lat. Zrób coś z tą sytuacją, a nie podrywasz mnie, jak nastolatek, który nie może się zdecydować przez hormony.

- Hm? - Kaeya zmierzył go wzrokiem. - Ach tak... Ale powiedz, on naprawdę zaciągnął mnie tam za nogę?

- Tak - Aether podszedł do Kaeyi i tyknął go w nos. - Jak niesfornego prosiaczka.

Podróżnik uśmiechnął się lekko złośliwie i ruszył w swoją stronę. Tak. Lumine na pewno uległaby czarowi Kaeyi. Zawsze miała słabość do tego typu osób.

Zwłaszcza, jeśli tak jak Aether widziała, że za tym czarującym uśmiechem i beztroską osobowością kryje się ktoś naprawdę bardzo samotny.

* * *

I tak jak Podróżnik podejrzewał, Venti siedział na dłoniach posągu Barbatosa.

- "W sumie to tak, jakby siedział na własnych" - pomyślał Aether i wspiął się na statuę. Podszedł do Ventiego i usiadł obok niego.

- Wiedziałem, że mnie tu znajdziesz - Venti uśmiechnął się lekko, machając nogami. - Przepraszam, że uciekłem. Po prostu... Chciałem to jeszcze dokładnie przemyśleć.

- Pocałowaliśmy się. Wyznaliśmy sobie miłość. Nad czym jeszcze chcesz myśleć, Venti? - spytał Aether, lekko zirytowany.

- Nad tym, że musisz iść szukać siostry - odparł Venti. - Nie możesz tu zostać. Co oznacza, że będę musiał na ciebie czekać. A mam wrażenie, że powietrze ma ostatnio jakiś inny zapach. Jakby zbierało się na burzę.

- Mówisz o wojnie? - spytał Aether.

- Zakon Otchłani rośnie w siłę. Tsaritsa ma jakieś niecne plany, skoro ukradła moje gnosis. Jej Fatui wszędzie węszy jak stado posłusznych psów. Bogini Nieskończoności, w dużym skrócie, zrobiła się nieco drażliwa - wymienił Venti. - Świat się zmienia. Ludzie są coraz bardziej niezależni. Coraz więcej knują. Adepci w Liyue już praktycznie nie są potrzebni. Niedługo zapomni się również o bogach. A w tym wszystkim Khaenri'ah i ich klątwa. I dobrze wiesz, że ktoś przekazał Zakonowi, że Jean była chora. Każdy każdemu zaczyna patrzeć na ręce, które najczęściej wszyscy chowają w rękawiczkach.

Aether schował dłonie za plecami i zagwizdał.

- Poczułem wczoraj najprawdziwsze szczęście - przyznał Venti. - I naprawdę cię kocham. Ale boję się, że jeśli wybuchnie wojna, stracę cię. I nie wiem, czy jestem na to gotowy. Noszę żałobę po moim przyjacielu od ponad dwóch tysięcy lat. Czy potrzebna mi następna?

- Nie zginę - Aether złapał Ventiego za dłonie. - Chodź ze mną. Chcę najeść się z tobą jabłek i spędzić najlepszy dzień w Mondstadt, odkąd tu przybyłem.

- Chcesz polatać? - spytał Venti. Aether uśmiechnął się czule.

- Z tobą mogę lecieć aż do samego słońca - oznajmił, całując go w usta i kompletnie ignorując zduszony okrzyk Grace, która akurat pojawiła się pod statuą.

A niech patrzy. Nikogo nie obchodzi jej zdanie.

A na pewno nie Aethera. Nie w tym momencie.

Breath of the Sun III

Uniwersum: Genshin Impact

Pairing: Aether&Venti, w tle trochę Razor&Sucrose i Kaeya&Albedo

Dozwolone od: 17+

Gatunek tekstu: fantasy, komedia, hurt/comfort?

Seria: "Sun&Wind"

Ostrzeżenia: spoilery do gry, headcanony

Notka autorska: Czy Venti w końcu wytrzeźwiał? Może trochę. Hehe~




 - Naprawdę aż tak nie lubisz Paimon? - spytał Aether, idąc obok Ventiego.

- Paimon uważa, że Venti jest głupi i głuchy i będzie go nazywać tym głupim przezwiskiem za każdym razem, kiedy Paimon nie będzie rozumieć, co się wokół niej dzieje - odpowiedział Venti piskliwym głosikiem. - Venti zacytowałby teraz to przezwisko, ale Venti ma ponad dwa tysiące sześćset lat i Ventiemu się nie chce pamiętać takich rzeczy, bo nie miałby miejsca na te ważniejsze.

- I Venti jest pijany - dodał Aether. Bóg Wolności jedynie się zaśmiał.

- Aż tak to po mnie widać?

- Nie rymujesz i idziesz nieco slalomem - Aether złapał go za ramię. - Więc tak, widać. Ale nie aż tak jak po Kaeyi.

- Albedo już go ustawi - Venti wzdrygnął się nieco. - On jest gorszy od wściekłego Moraxa, uwierz mi.

- Powiesz mi kiedyś, co ci zrobił?

- Może... - Venti podrapał się po brodzie. - Ale wtedy będziesz próbował uratować biednego kapitana kawalerii od niego...

- Lumine na pewno by próbowała - stwierdził Aether. Venti spojrzał na niego z zaciekawieniem.

- Twoja siostra?

- Tak.

- Myślisz, że Kaeya by się jej spodobał?

- Oj tak - przyznał Aether. - Chwileczkę. Czyli ty też zauważyłeś, że on i Albedo się mają ku sobie?

- Każdy by zauważył. Nawet pijany Archon Anemo - stwierdził Venti, siadając pod Windrise. - Alkohol właściwie jest jak trucizna.

- Mocne słowa jak na ciebie - Aether usiadł obok niego.

- Wiem - Venti wzruszył ramionami. - Ale dlatego chciałem tutaj przyjść. Skoro trucizna może wyparować z mojego organizmu przy pomocy energii, którą pobieram z Windrise, to alkohol tak samo.

- Ach tak - Aether wyciągnął nogi przed siebie. - Nagle chcesz wytrzeźwieć?

- Lubię wino, ale jak jestem obok ciebie, to chcę to dobrze zapamiętać - odparł Venti. - Dlatego nie mam miejsca na głupie przezwiska Paimon. Wolę przypomnieć sobie twój uśmiech i złote oczy, a nie to, co latająca wróżka plecie trzy po trzy.

- Czy to rym?

- Troszeczkę - Venti spojrzał na rozgwieżdżone niebo. - Nie zareagujesz na to?

- Na uwagę o uśmiechu i oczach? Mógłbym - przyznał Aether. - Ale chcę dowiedzieć się więcej, co się za tym kryje.

- Nic takiego - odparł Venti. - Lubisz wino?

- Wolę cydr, ale wino też jest smaczne - odpowiedział Aether. - Ale waszego nie piłem, bo wszyscy patrzą tylko na mój wygląd i nie chcą mi go sprzedać.

- Zawsze możemy temu zaradzić - stwierdził Venti, przysuwając się do niego.

- To też zauważył pijany Archon Anemo? - spytał Aether, kładąc mu dłonie na policzkach.

- Że mamy się ku sobie? Tak - Venti uśmiechnął się lekko i przymknął oczy, kiedy Aether go pocałował.

Długo. Czule. Jak gdyby czas się zatrzymał na chwilę i nikt nigdzie już nie musiał się spieszyć.

Venti czuł, jak alkohol wyparowuje z jego organizmu. Właściwie praktycznie przestało już szumieć mu w głowie. Ewentualnie to była wina adrenaliny, której poziom drastycznie mu w tym momencie wzrósł.

Chciał przeciągnąć tę chwilę jak najdłużej. Oddał pocałunek, kładąc dłonie na biodrach Aethera i przyciągając go do siebie.

To było takie dziwne, błogie uczucie, którego nie doświadczył od naprawdę dawna. Jakby ktoś ściągnął mu cały ciężar jego długiego życia z ramion i powiedział, że wszystko będzie dobrze.

Jakby jego przyjaciel uśmiechnął się do niego z zaświatów i kazał mu w końcu przestać udawać, że wszystko jest w porządku.

- Venti? - usłyszał nagle głos Aethera i spojrzał na niego. Podróżnik był nieco zmartwiony.

- Hm?

- Czemu płaczesz? - spytał Aether, ocierając mu łzy z policzków.

Venti zaśmiał się krótko.

- Nie wiem. Nie znam się na ludzkich uczuciach - odparł. - Ale chyba ze szczęścia...?

- Podoba mi się taka odpowiedź - Aether cmoknął go w czoło. - Kocham cię, wiesz?

- Podejrzewałem - odparł Venti, kładąc się na jego udach. - Ja ciebie też.

- Idziesz spać?

- Zmęczyły mnie te emocje - mruknął Venti. - I chyba naprawdę wytrzeźwiałem, bo pijany nigdy nie płakałem.

- Ale trochę mi chłodno... - zauważył Aether. - Może pójdziemy do mojego namiotu?

- Tam jest Paimon - Venti otworzył jedno oko. - Aczkolwiek, jeśli ci zimno...

Venti usiadł i zdjął swoją pelerynę. Okrył nią siebie i Aethera i przytulił się do jego ramienia.

- Lepiej? - spytał.

- O wiele - odparł Aether, splatając swoje palce z palcami Ventiego. - Dokończymy rozmowę jutro?

- Tak, jutro - przyznał Venti, a powieki praktycznie same mu się zamknęły. - Dobranoc.

I zasnął, ukołysany tym dziwnym, błogim uczuciem do snu.

środa, 23 grudnia 2020

Sinking Down to One's Death

Uniwersum: Aoishiro

Pairing: Syouko&Yasumi

Dozwolone od: 17+

Gatunek tekstu: angst

Ostrzeżenia: spoilery do gry

Notka autorska: Ending IV (Yasumi's first bad ending).



Obudziłam się wypoczęta, jak nigdy wcześniej. Ayashiro-senpai już wstała. Wyglądała dobrze. Czy to oznacza, że nic jej nie było? Momo-chan nas uratowała?

Spojrzałam na nią. Miałam wrażenie, że jest nieco zakłopotana.

- Dzień dobry, Momo-chan. Coś się stało? - spytałam.

Podskoczyła i spojrzała na mnie, jeszcze bardziej spłoszona.

- Zasnęłam... - przyznała. - Poczułam dziwnie przyjemny chłód. Jakby morską bryzę. I to było tak błogie, że zasnęłam.

Momo-chan westchnęła.

- Przynajmniej Osa-senpai nadal śpi i wciąż na mnie za to nie nakrzyczała - Momo-chan uśmiechnęła się promiennie.

Syouko-senpai jeszcze nie wstała? To do niej niepodobne. Zawsze budzi się pierwsza.

- Syouko-san? - Ayashiro-senpai położyła jej dłoń na ramieniu. - ...Syouko-san?

Coś było nie tak. Głos Ayashiro-senpai zadrżał lekko.

- Ona jest zimna... - powiedziała z przejęciem. - Syouko-san!

Podbiegłam do nich. Złapałam Syouko-senpai za ramiona i potrząsnęłam nią lekko.

- Syouko-senpai, obudź się, co się dzieje?!

- Momoko, idź po Aoi-sensei! - zawołała Ayashiro-senpai.

Syouko-senpai się nie budziła, w przeciwieństwie do Nami-chan, która usiadła zdezorientowana w futonie i patrzyła na nas z uwagą.

- Syouko-senpai, odezwij się!

Nami-chan podeszła do nas i usiadła przy Syouko-senpai. Położyła jej dłoń na czole i poczułam, że zakręciło mi się w głowie.

- Nami-chan...

A potem wszystko zniknęło.

* * *

Obudziłam się w pokoju Aoi-sensei, czując jakiś nieprzyjemny zapach. Okazało się, że to ratownicy medyczni podali mi sole trzeźwiące.

- Co się stało? - usiadłam w futonie.

- Zemdlałaś, Aizawa-san - wyjaśniła Aoi-sensei. - Nami-chan też.

Spojrzałam na Nami-chan, która siedziała w futonie, wyraźnie jeszcze bardziej zdezorientowana.

- To normalne, że ta dziewczynka nie mówi? - spytała ratowniczka.

- Tak. Na razie jest pod moją opieką - oznajmił Suzuki-san.

- Jest pana krewną?

- Jest moją przybraną córką - odparł Suzuki-san. - Zawiadomiłem już służby i jeśli jej rodzice się nie znajdą, adoptuję ją.

- Rozumiem - ratowniczka wstała i podeszła do Aoi-sensei. - Musi pani wyjaśnić uczennicom, co się stało. Policja zjawi się za chwilę i zada wam wszystkim kilka pytań, ale na razie nie widzę żadnych wyraźnych przyczyn zaistniałej sytuacji.

Ratowniczka wyszła. Aoi-sensei spojrzała na mnie i Nami-chan.

- Aizawa-san... - zaczęła, siadając przy mnie. - Osanai-san...

Westchnęła ciężko, odwracając ode mnie wzrok.

- Osanai-san nie żyje, Aizawa-san. Ratownicy twierdzą, że zmarła w nocy - wyjaśniła.

Patrzyłam na nią, jakby mi przynajmniej powiedziała, że rząd ogłosił, iż zmieniamy nazwę kraju na Tsubaki, a Ziemia jest trójkątna, płaska i kręci się wokół wielkiej miski spaghetti.

Ale po jej wzroku zrozumiałam, że mówi prawdę.

- Dlaczego? - spytałam cicho. - Co się stało, Aoi-sensei?

- Nie wiadomo - odparła. - To wygląda tak, jakby po prostu jej serce zatrzymało się we śnie. Plus z tego, co mówili ratownicy, była okropnie zimna, jakby dostała hipotermii...

Zimna?

Momo-chan twierdzi, że poczuła przyjemny chłód w nocy i zasnęła.

Ayashiro-senpai wspominała, że gdy widziała tego ducha, nie mogła się ruszyć, jakby zamarzła.

Cokolwiek zabiło Syouko-senpai, znajdę to. Znajdę i pomszczę ją, choćbym miała to coś udusić gołymi rękami.

Nawet, jeśli to duch.

The end

niedziela, 20 grudnia 2020

Breath of the Sun II

Uniwersum: Genshin Impact

Pairing: Aether&Venti, w tle trochę Razor&Sucrose i Kaeya&Albedo

Dozwolone od: 17+

Gatunek tekstu: fantasy, komedia, hurt/comfort?

Seria: "Sun&Wind"

Ostrzeżenia: spoilery do gry, headcanony

Notka autorska: Druga część, Venti nadal nie wytrzeźwiał. Hehe.



Venti był właściwie dziwnie lekki jak na fakt, że był mniej więcej wzrostu Aethera. Albo to zasługa tego, że mimo wszystko to Archon Wiatru, albo po prostu jego forma nie miała w ogóle mięśni. Albo jedno i drugie.

- Aether, a mógłbyś mnie postawić? - spytał Venti. - Mogę iść sam...

- Jesteś pijany - mruknął Aether.

- Ale Aether...

- Nie.

- Aether...

- Nie postawię cię.

Venti westchnął.

- A jak powiem, że mnie mdli?

- To będę wiedział, że to tylko wymówka.

- A jak nie?

Aether zastanowił się przez chwilę, po czym postanowił jednak spełnić prośbę Ventiego. Ten znowu zachichotał.

- Zadowolony? - spytał Aether. Venti kiwnął głową.

- Tak - przyznał i zaczął iść w stronę mostu. - Chodź pod Windrise.

- Czemu pod Windrise?

- To proste - odparł Venti, uśmiechając się promiennie. - Ponieważ tak chcę.

Aether potarł skronie palcami.

- Venti, zostawiłem Sucrose w namiocie z Paimon...

- To cudownie! - zawołał Venti. - Chociaż trochę smutne, że nic jej od wczoraj nie zjadło...

- Venti.

- Albo że ty jej nie zjadłeś.

- Venti.

- Ale tak się właśnie zastanawiałem, czemu nie słyszę tego irytującego, piskliwego głosiku, wtrącającego się w każdą naszą rozmowę - kontynuował Venti, wchodząc na murowaną balustradę przy moście.

- Venti, zejdź stamtąd, jesteś pijany! - zawołał Aether, łapiąc boga wiatru za nogę. Ten spojrzał na niego rozbawiony.

- Najwyżej się zmoczę. To tylko Jezioro Cydrowe, nie utopię się tu.

- Pijany możesz się utopić nawet w misce dla psa - zauważył Aether.

- Ach tak? - Venti spojrzał na jezioro. - To dziwne. Cały czas mi się wydawało, że mam ponad dwa tysiące sześćset lat i dobrze wiem, na ile mogę sobie pozwolić.

Aether zamrugał. Venti stał na balustradzie, nie patrząc na niego. Wiatr powiewał jego peleryną i warkoczami.

- Uraziłem cię? - spytał Aether.

- Nie - odparł Venti. - Ale dziwię się, że jesteś wobec mnie aż tak nadopiekuńczy. Wiem, jak wyglądam. Ale jakbym chciał, zmieniłbym się w smoka. Nie tak wielkiego, w jakiego potrafi Morax, ale mógłbym w ten sposób znaleźć się w Liyue w jakiś kwadrans. Ewentualnie pół godziny, jeśli nie musiałbym się spieszyć.

Aether wdrapał się na balustradę i stanął obok Ventiego.

- Czyli przesadzam - stwierdził Podróżnik.

- Troszeczkę - Venti położył mu dłoń na ramieniu. - Ale nie szkodzi. Lubię, jak się o mnie troszczysz. Nawet, jeśli trochę się zapędzasz i zapominasz, kim jestem.

Aether spojrzał na Ventiego z uwagą. Patrzyli na siebie tak przez dłuższą chwilę, nim Bóg Wolności zorientował się, że wciąż trzyma dłoń na ramieniu Podróżnika. Zabrał ją pospiesznie i zeskoczył z balustrady, jakby zrobił coś naprawdę złego.

I to gorszego od wkurzenia Diluka jakieś pół godziny temu.

I prawdopodobnie Albedo.

- Chodźmy pod to Windrise - stwierdził Venti, idąc nieco chwiejnym krokiem przed siebie.

Aether zszedł z balustrady i ruszył za nim.

Po pierwsze, musi go pilnować. Nawet jeśli Venti jest trochę zdegustowany jego nadopiekuńczością.

Po drugie, prawdopodobnie poszedłby za nim wszędzie.

Chyba, że kazałby mu wykraść jedzenie z Dawn Winery.

Znowu.

sobota, 19 grudnia 2020

Breath of the Sun I

Uniwersum: Genshin Impact

Pairing: Aether&Venti, w tle trochę Razor&Sucrose i Kaeya&Albedo

Dozwolone od: 17+

Gatunek tekstu: fantasy, komedia, hurt/comfort?

Seria: "Sun&Wind"

Ostrzeżenia: spoilery do gry, headcanony

Notka autorska: Okej, więc jestem tym typem człowieka, który uważa obie wersje gry za właściwe i do każdej ma oddzielne shipy. Czyli co się dzieje w Teyvat, kiedy to Lumine jest antagonistką.

Swoją drogą, przepraszam, że ten fik jest krótszy od tego z KaeLumi, ale tak to jest, kiedy Winry stara się napisać coś... Bardziej na wesoło, niż znowu cisnąć w dramę.



Aether właściwie już miał iść spać. Paimon zasnęła jakieś pół godziny temu i chrapała, jakby przynajmniej była wielkim, umięśnionym i jednocześnie grubym chłopem z widłami, a nie małą wróżką.

Ale Aether nie poszedł spać, bo usłyszał kroki. Wychylił się z namiotu i zobaczył Sucrose, która podeszła do niego i przycupnęła na trawie.

- Hej. Kapitan Albedo ma do ciebie sprawę - oznajmiła. - Ogólnie chodzi o Ventiego.

- O Ventiego? - Aetherowi automatycznie odechciało się spać. - Co się stało Ventiemu? Wszystko w porządku? Nic mu nie jest?

- W dużym skrócie... - Sucrose zarumieniła się, jakby wstydziła się mówić o tej sprawie. - Albedo wie, że jesteście blisko i... Chciałby, żebyś, no wiesz... Zabrał Ventiego z tawerny, zanim zrobi z siebie pośmiewisko. Jeszcze większe. I zanim mistrz Diluc go udusi.

Aether westchnął ciężko. Typowe. On się martwi, a tutaj znowu chodzi o alkohol. Mógł się w sumie domyślić, skoro to Albedo kogoś do niego przysłał. Ciekawe, w jakim stanie jest Kaeya?

Tego chyba Aether wolał nie wiedzieć.

- Zaraz się tym zajmę - stwierdził, wychodząc z namiotu. - A, Sucrose? Mogłabyś jakoś zabezpieczyć namiot, żeby nikt nie zjadł Paimon? Nie chcę, żeby moje zapasy na czarną godzinę ktoś sprzątnął mi sprzed nosa.

Sucrose zamrugała i nieco się zmarszczyła, chyba nie do końca rozumiejąc poczucie humoru swojego rozmówcy.

- Będę stać na czatach - stwierdziła, siadając w wejściu do namiotu.

- Jak jesteś głodna, to Razor ostatnio przyniósł mi placki w kształcie łapek i trochę mi ich zostało - oznajmił Aether, a Sucrose zarumieniła się jeszcze bardziej niż wcześniej.

- Wiem... On... Często... - wydukała, po czym schowała twarz w dłonie.

Aether westchnął. Skrytykowałby ją za to, że nadal nie umiała się przyznać do swoich uczuć, ale czy był od niej w jakikolwiek sposób lepszy?

Chociaż Razor przynajmniej nie jest Archonem...

- Wrócę za jakiś czas - obiecał Aether i ruszył w stronę tawerny.

Po drodze minął Albedo ciągnącego Kaeyę za nogę, który albo spał, albo został przez wyżej wymienionego alchemika znokautowany. Wszystko jest możliwe.

- Futro mu się postrzępi - zauważył Aether, a Albedo obrzucił go takim spojrzeniem, że Podróżnik pomyślał, iż to jego Klee powinna się bać, a nie Jean.

- Ja mu coś innego postrzępię - powiedział Albedo przeraźliwie wręcz spokojnym głosem. - Idź sprowadzić na ziemię tego barda. Dobrej nocy życzę.

I poszedł, nie zmieniając swojej taktyki przenoszenia Kaeyi z tawerny do Głównej Kwatery Rycerzy Favoniusa.

Przez chwilę Aether pomyślał, że on w sumie zrobiłby chyba dokładnie to samo. I Lumine prawdopodobnie też. W sumie Kaeya był idealnie w jej typie. Może w innej linii czasowej, gdzie to jego porwała ta bogini...

- O czym ty znowu myślisz, Aether? - mruknął do siebie i zauważył, że nadal stoi jak słup soli, więc postanowił ruszyć się z miejsca.

I tak jak przypuszczał, Venti stał na stole, a raczej lewitował nad nim i śpiewał, grając na lirze. Aether spojrzał na Diluka i stwierdził, że chyba zacznie dzisiaj notować wszystkie mordercze spojrzenia rzucane w jego stronę, bo to było już trzecie, jeśli liczyć zdegustowaną Sucrose. Albo dziewiąte, bo pokonane po południu Hilichurle chyba też można wpisać na listę.

- Zabierz go stąd - mruknął Diluc.

- Już się robi - Aether podszedł do stołu, złapał Ventiego za nogi i pociągnął. Archon Anemo wylądował kompletnie bez gracji na stole i zaśmiał się.

- Hehe~! Aether~! Mój słodki, kochany przyjaciel~! - Venti odłożył lirę i złapał Aethera za policzki.

Podróżnik spokojnie policzył do trzech.

Potem do pięciu.

Potem usłyszał, że za jego plecami Diluc odchrząknął i przestał próbować się uspokoić, bo nie było na to czasu.

- Venti, mój przyjacielu, wypiłeś dzisiaj zdecydowanie za dużo - stwierdził Aether, łapiąc Ventiego za dłonie. Bóg Wolności zachichotał.

- I?

- I musisz iść spać jak każdy grzeczny chłopiec - Aether przerzucił go sobie przez ramię i zabrał lirę ze stołu.

- Nie jestem ani grzeczny, ani chłopcem - zaprotestował Venti, machając nogami.

Aether spojrzał na Diluka.

- Ile?

- Dwadzieścia dziewięć. To i tak mniej niż ostatnio - odparł Diluc. - Aczkolwiek miło by było, gdyby ktoś za niego zapłacił.

- Zostawiłem morę w namiocie - Aether poczuł się nieco zakłopotany.

- Dasz mi jutro. Tobie ufam, jemu nie - Diluc usiadł na stołku. - A teraz znikajcie mi z oczu, zanim się rozmyślę.

Aether odnotował kolejne mordercze spojrzenie tego dnia i wyszedł z tawerny.

środa, 9 grudnia 2020

Sleeping Beauty

Uniwersum: Aoishiro

Pairing: Syouko&Yasumi

Dozwolone od: 17+

Gatunek tekstu: angst

Ostrzeżenia: spoilery do gry

Notka autorska: Ending III (Yasumi's first normal ending).



Minął kolejny dzień w pracy.

Przeciągnęłam się na krześle i podeszłam do mojego dziadka, który był zajęty pacjentką.

- Dziadku?

Zerknął na mnie.

- Tak?

- Wypisałam wszystkie papiery, tak jak prosiłeś.

- To dobrze - mój dziadek uśmiechnął się, wbijając kolejną igłę w stopę kobiety po trzydziestce. - Możesz już iść. Sprawdzę później, czy wszystko jest w porządku.

Kiwnęłam głową i zebrałam się do wyjścia.

Po drodze zahaczyłam o kwiaciarnię. Kupuję w niej kwiaty od dwóch lat i zanoszę je zawsze w to samo miejsce.

Tej samej osobie.

Dwa lata temu Migiwa zniszczyła duszę Yasumi. Moja przyjaciółka... Nie, moja ukochana przestała istnieć.

Po Nami w końcu zgłosił się Nekata Munetsugu. Oznajmił, że to jego krewna, pokazał papiery lekarzom i wyjaśnił, że dziewczynka jest chora na zespół Kleinego-Levina i dlatego śpi czasem nawet kilka miesięcy. Zabrał ją ze sobą do domu i gdy Suzuki-san zadzwonił do niego jakiś czas później, przyznał, że Nami się obudziła i wszystko jest w porządku.

W przypadku Yasumi... No cóż, nigdy się nie obudzi.

A jej ciało umrze dopiero za wiele, wiele lat, ze starości.

Albo z zaniedbania.

Jej dusza nie istnieje. Rozpłynęła się w powietrzu i już nie wróci.

To nie jest syndrom śpiącej królewny. To jest... Coś o wiele gorszego.

To naprawdę tak, jakby człowiek nigdy nie istniał.

Przed całym zdarzeniem nie do końca nawet byłam świadoma tego, że ludzie naprawdę mają dusze. Mój dziadek jest lekarzem. Ateistą. Ma w nosie, jak to powtarza, "religijne bzdury".

Akiko-san była inna. Wierzyła we wszystko mocno i aż do samej śmierci.

Ja niby też, ale przez tak dużą ilość czasu spędzoną z dziadkiem... Nieco poprzestawiały mi się priorytety.

Ale teraz, gdy Yasumi jest w tym stanie, przychodzę do niej prawie codziennie. Zawsze, gdy mam czas. Kupuję jej różowe goździki. Drogę do szpitala znam już na pamięć.

Zresztą, nie jest daleko od gabinetu mojego dziadka.

- Dzień dobry, Osanai-san - powitała mnie jedna z pielęgniarek. - Aizawa-san już pewnie na panią czeka.

Yasumi nie istnieje. Została po niej pusta skorupa leżąca w łóżku i podłączona rurkami do tych wszystkich urządzeń, które podtrzymują ją przy życiu.

Oddycha sama. Jej serce bije samodzielnie. Ale kroplówkę musi mieć zmienianą, bo nie obudzi się na posiłki, a cewnik... Wiadomo, do czego.

Weszłam do jej sali. Jej brązowe włosy były splecione w grube warkocze. Umyte i pachnące. W wazonie stała samotna, herbaciana róża.

Ach, czyli Momoko już tu była.

Umieściłam goździki obok róży. Jak zwykle, prezentowały się pięknie. Kupowałam ich zawsze trzy, bo tyle sylab ma imię Yasumi.

Złapałam moją ukochaną za dłoń. Była zimna. Czułam się, jakbym trzymała porcelanę.

Migiwa przysłała mi tydzień po wymazaniu Yasumi z egzystencji smsa. Zdawkowego. Napisała, że zabiła kenki i odzyskała miecz.

Guzik mnie to obchodziło.

Yasumi nie istniała. Gdyby nie żyła, to co innego. Mogłaby się reinkarnować. Mogłaby doświadczyć nirwany. A tak? Podtrzymywanie jej przy życiu było bez sensu, bo to i tak jest tylko pusta, porcelanowa skorupa.

Nienawidzę Migiwy. Nienawidzę z czystego serca.

Złożyłam na lodowatych ustach Yasumi czuły pocałunek.

Za każdym razem, kiedy to robię, mam nadzieję, że to ją obudzi.

Nawet mam takie wrażenie. Dreszcz ekscytacji przebiega po moich plecach i wpatruję się w jej piękną twarz z uśmiechem.

Ale to nigdy nie nastaje. Oczy Yasumi pozostają zamknięte.

I nigdy już się nie otworzą.

Ani w tym świecie, ani w zaświatach.

Bo nie ma jej w żadnej rzeczywistości.

Przestała istnieć dwa lata temu.

A ja nie zdołałam jej ocalić...

The end


niedziela, 29 listopada 2020

Light shining through the Ice IX

Uniwersum: Genshin Impact

Pairing: Kaeya&Lumine, w tle Jean&Lisa

Dozwolone od: 17+

Gatunek tekstu: fantasy, dramat, soft angst, hurt/comfort

Seria: "Light&Ice"

Ostrzeżenia: spoilery do gry, headcanony

Notka autorska: Dobrnęliśmy do końca~



Kaeya zmarszczył się, kiedy poczuł, że ktoś go trąca w ramię. Uchylił powieki i zobaczył Paimon.

- Paimon sprawdza, czy Kaeya żyje. Paimon się cieszy, że Kaeya żyje! - zapiszczała wróżka.

Kaeya zamrugał. Wschodzące słońce oślepiło go na moment.

Wschód.

Dzień.

Światło.

Na Archona Anemo, powinni w tej chwili się ubrać.

- Paimon również się cieszy, że Kaeya i Lumine przynajmniej się przykryli tym płaszczem - stwierdziła Paimon, zasłaniając oczy. - A teraz Paimon uda, że nic nie widziała i poczeka, aż Kaeya i Lumine się ubiorą.

- Dobry plan - pochwalił ją Kaeya i spojrzał na Lumine, która patrzyła na nich zaspanym wzrokiem. - Śniadanie?

- Oj tak - przyznała, siadając. - Ale najpierw sukienka.

- To też dobry plan - Kaeya roztrzepał jej i tak będące w nieładzie włosy. - Mamy tyle źdźbeł trawy we włosach, że nie wiem, jak my to wytłumaczymy.

- Wpadliśmy w krzaki, bo zaatakowały nas Hilichurle - odparła Lumine, naciągając rękawy na ręce. - Nic trudnego do wymyślenia, Kaeya.

- Diluc by w tym momencie stwierdził, że z myśleniem akurat mam kłopoty - zaśmiał się Kaeya, zapinając pasek. - Aczkolwiek mamy inny problem.

- Jaki?

- Paimon.

Oboje spojrzeli na Paimon, nadal mającą zakryte oczy.

- Myślisz, że w ogóle pojmuje takie zjawisko?

- Wątpię, ale może komuś wyśpiewać, że widziała nas śpiących nago.

- Mam plan - Lumine szepnęła Kaeyi coś na ucho.

Kaeya podszedł do Paimon, zarzucając płaszcz na ramiona.

- Paimon, słonko - objął ją ramieniem. Wróżka spojrzała na niego przez palce.

- Paimon cię słucha.

- To bardzo dobrze - Kaeya zaśmiał się i spojrzał na nią z uwagą. - Pamiętasz, jak Diluc przypalał tego Maga Otchłani?

- Paimon pamięta, ale Paimon nie chce pamiętać - pisnęła Paimon.

- A jak Lisa poraziła jednego prądem?

- Tego też Paimon nie chce pamiętać.

- A chcesz zobaczyć taką wersję z lodem?

- Paimon nie chce tym bardziej!

- To nie możesz nic absolutnie powiedzieć, co tu widziałaś - stwierdził Kaeya.

- Paimon nic nie powie! Niech Kaeya Paimon już puści! - załkała Paimon.

Kaeya puścił wróżkę, a ta schowała się za Lumine.

- Myślę, że zadziałało - Kaeya uśmiechnął się zawadiacko i zamroził taflę jeziora. - Wracamy?

Lumine kiwnęła głową i podała mu rękę.

Za nim poszłaby wszędzie.

* * *

Następnego dnia Lumine pożegnała się ze wszystkimi. Lisa dała jej na drogę książkę, Jean poprosiła, by na siebie uważała. Sucrose coś wspomniała o miksturach na otarcia, a Noelle życzyła jej dobrej drogi. Nawet Razor się zjawił. Pomachał jej i zniknął z powrotem w lesie.

Ventiego próbowała znaleźć, ale jak zwykle chodził własnymi drogami. Nie zdziwi jej, jeśli zaczepi ją gdzieś po drodze w najmniej oczekiwanym momencie. To by było w jego stylu.

Amber miała ją nieco podprowadzić do Liyue. I tak się wybierała na patrol.

Kaeya czekał na nią w bramie. Miała wrażenie, że jest zestresowany.

- Czyli to pożegnanie? - upewnił się Kaeya, kiedy tylko do niego podeszła.

- I tak, i nie - stwierdziła Lumine, stając na palcach. - Nie odchodzę na zawsze. Więc nie mówię "żegnaj", tylko "do zobaczenia później".

- Podoba mi się ta wersja - Kaeya uśmiechnął się czule i przyciągnął ją do pocałunku.

Rycerze, którzy akurat pilnowali bramy, zamrugali ze zdumienia. Amber i Paimon jedynie zachichotały.

Amber zagarnęła Lumine ramieniem i obie ruszyły w drogę, z Paimon latającą nad ich głowami.

- Naprawdę się w niej zakochałeś? - usłyszał Kaeya obok siebie. Spojrzał na Diluka opartego o ścianę.

- Tak trudno w to uwierzyć?

- Że którykolwiek z nas ma uczucia? Tak - przyznał Diluc.

- A co z Donną?

- Po co w ogóle się do ciebie odzywałem... - Diluc westchnął i wrócił do Mondstadt.

Kaeya uśmiechnął się i spojrzał na oddalającą się sylwetkę Lumine. Westchnął i ruszył w kierunku głównej siedziby Rycerzy Favoniusa. Po pierwsze, powinien zażyć antidotum, bo zaczęło go ćmić lewe ramię. A po drugie, nabrać jak najwięcej zadań do czasu, aż jego światło znów nie zacznie prześwitywać przez lód.

The end

sobota, 28 listopada 2020

Light shining through the Ice VIII

Uniwersum: Genshin Impact

Pairing: Kaeya&Lumine, w tle Jean&Lisa

Dozwolone od: 17+

Gatunek tekstu: fantasy, dramat, soft angst, hurt/comfort

Seria: "Light&Ice"

Ostrzeżenia: spoilery do gry, headcanony

Notka autorska: Opisywanie tej sielanki było nadzwyczaj przyjemne, co w sumie dziwne w moim przypadku...





Po tygodniu Kaeya czuł się już dobrze. Wiedział, że będzie musiał pić antidotum jeszcze przez kilka miesięcy i raczej powinien zająć się papierkową robotą...

...czego nie mógł nikomu obiecać...

...ale teraz już miał na tyle siły, by przynajmniej wrócić do swojego domu.

Służba odprowadziła go do drzwi. Lumine przyszła po niego razem z Paimon.

Diluc akurat był na zewnątrz i rozmawiał z jednym z pracowników. Gdy zobaczył Kaeyę, obrzucił go tylko chłodnym spojrzeniem.

 - Wiesz, że nadal ci nie wybaczyłem - stwierdził.

 - Wiem też, że nadal ci na mnie zależy - Kaeya uśmiechnął się zawadiacko.

 - Ach, zamknij się - Diluc prychnął i wrócił do przerwanej rozmowy.

 - Czyli wszystko wróciło do normy? - zrozumiała Lumine, idąc obok Kaeyi.

 - Nie do końca - przyznał kapitan. - Zdaje się, że nie mogę już podrywać kobiet w Mondstadt.

 - A chcesz się jednak nadziać na kolce?

 - Lumine, proszę, grozisz mi tym mniej więcej tak często, jak Paimon wrzuceniem do zupy - Kaeya udał, że go ta groźba ruszyła.

 - Paimon nie jest posiłkiem! - zawołała wróżka i odleciała kilka metrów od nich.

Kaeya zaśmiał się krótko.

 - Będę musiała wyruszyć dalej - oznajmiła Lumine. - Muszę znaleźć brata.

 - A ja mam swoje obowiązki - zauważył Kaeya. - Kiedy zamierzasz opuścić Mondstadt?

 - Myślałam, że pojutrze - przyznała Lumine. - Jeśli chcę znaleźć Archona Geo, zanim wróci do Celestii...

 - Rozumiem - Kaeya spojrzał w niebo. - Ale pozwól mi najpierw zagwarantować ci najlepszy dzień w Mondstadt, od kiedy się tu pojawiłaś.

 - Oczywiście - Lumine uśmiechnęła się do niego czule. - Czy to moje nowe zadanie, kapitanie Kaeya?

 - Tak i nawet dostaniesz nagrodę - Kaeya objął ją ramieniem i przyciągnął do siebie.

 - A co będzie tą nagrodą? - spytała Lumine.

 - Zobaczysz - Kaeya cmoknął ją w czubek głowy.

* * *

Dzień był wietrzny, więc Kaeya postanowił to wykorzystać. Po wizycie w Good Hunter zabrał Lumine na najwyższy budynek w Mondstadt. Zeskoczyli z niego i na skrzydłach oblecieli praktycznie całe miasto oraz okolice.

Widzieli Amber podczas patrolu i Noelle robiącą zakupy na targu. Jean i Lisę, oparte o siebie, siedzące na ławce i obserwujące niebo. Bibliotekarka im pomachała, jej ukochana chyba bardziej się załamała ich beztroską. Lecąc nad Wolvendom zauważyli Sucrose zbierającą zioła i Razora, który obserwował ją ukryty na drzewie.

Wiatr unosił ich za każdym razem, kiedy już prawie byli na ziemi. W pewnym momencie jednak, lecąc na jeziorem, mało co nie dotknęli wody stopami.

 - O to się martw - stwierdził Kaeya i zamroził wodę wizją, przez co zaliczyli piękny ślizg po tafli jeziora i wylądowali wprost na małej wyspie.

Lumine jedynie wybuchnęła śmiechem, kiedy oboje potknęli się i upadli na trawę.

 - To było zabawne - stwierdziła, siadając. - Więc, to jest randka, tak?

 - Prawdopodobnie? - Kaeya spojrzał w bezchmurne niebo.

Dawno nie czuł się tak lekko.

 - Na randce kobiety dostają kwiaty. Lisa tak mówi - Lumine zaśmiała się krótko i spojrzała z lekkim zaskoczeniem na Kaeyę, który za pomocą wizji stworzył astra z lodu. - Wow. Nie wiedziałam, że tak potrafisz.

 - Potrafię wiele rzeczy - stwierdził Kaeya i usiadł. - Jak ci się podobał dzień?

 - A już się skończył? - zdziwiła się Lumine.

 - Dzień tak. Zaczyna zmierzchać - sprecyzował Kaeya. - Ale wieczór i noc przed nami.

 - Zamierzasz mnie tak trzymać do rana? - Lumine spojrzała na niego ze zdumieniem.

 - Znasz mnie od wczoraj czy co? - Kaeya zaśmiał się i spojrzał jej prosto w oczy. - Zatrzymałbym cię nawet na całe życie, ale wiem, że musisz odszukać brata.

Lumine ujęła jego twarz w dłonie i pocałowała go.

 - Nie martw się. Jak tylko go odnajdę, wrócę.

 - Nie zamierzasz dalej podróżować po wymiarach?

 - Nie zamierzam - przyznała Lumine. - Nie wiem, jaka jest szansa, że odzyskam moce. A nawet jeśli, przyda nam się długi odpoczynek po wszystkich tych kłopotach tutaj.

 - Racja - Kaeya przeplótł jej włosy między palcami. - Czy tam, skąd pochodzisz, wszyscy ludzie są tacy piękni?

 - Nie musisz mnie już podrywać, Kaeya.

 - Ale ja cię nie podrywam. Ja stwierdzam fakt - Kaeya zaśmiał się i oparł czoło o czoło Lumine.

Panował półmrok. Latarnie w Mondstadt zaczęły się powoli zapalać.

 - Obiecaj, że będziesz na siebie uważać, szukając Aethera - szepnął Kaeya. - Nie mogę nawet myśleć o tym, że miałabyś nigdy nie wrócić.

 - O to się nie martw - Lumine pogłaskała go po głowie i położyła się obok niego. - Martw się o siebie.

 - Antidotum działa. Nawet mam buteleczkę w kieszeni na wszelki wypadek - stwierdził Kaeya.

 - Ja mam w plecaku sunsettie i jabłka, gdybyśmy zgłodnieli - odparła Lumine.

 - Tylko sunsettie i jabłka?

 - I słodkie szaszłyki.

 - I dopiero teraz mi to mówisz?!

Lumine trzepnęła go w ramię.

 - Łakomczuch.

 - Ej no, potrzebuję więcej składników odżywczych od ciebie, drobniutka dziewczynko - Kaeya zaśmiał się krótko.

 - Nie jestem dziewczynką - Lumine nachyliła się do niego.

 - Wyglądasz na dziewiętnaście lat - odparł Kaeya. - No, minimum siedemnaście. Bo chyba nie jesteś młodsza, co?

Lumine zachichotała i wyszeptała mu na ucho swój prawdziwy wiek. Kaeya zamarł na chwilę, a potem odetchnął z ulgą.

 - Będę musiał to przetrawić, ale przynajmniej nie łamię prawa - stwierdził, głaszcząc ją po policzku.

Zanim zjedli owoce i zanim Lumine stoczyła wygraną bitwę o ostatni słodki szaszłyk z Kaeyą, zrobiło się zupełnie ciemno. Na niebie pojawiły się gwiazdy.

 - Jak byłem dzieckiem, siadaliśmy tak z tatą i Dilukiem - przyznał Kaeya i wgryzł się w ostatnią sunsettię.

 - Nie wiedziałam, że mały Diluc lubił patrzeć na gwiazdki - stwierdziła Lumine.

 - Nie lubił. Ale siedział z nami i czytał jeden z tych swoich podręczników - odparł Kaeya. - Nie potrafiłem zapamiętać wszystkich szczegółów, które podawał tata. I podejrzewam, że trochę nie chciałem. Byłem lekkomyślny. Nie był rycerzem, więc dlaczego miałbym myśleć, że coś mu się stanie? Że umrze, jak będziemy mieli z Dilukiem po osiemnaście lat?

 - Przykro mi - szepnęła Lumine.

 - Nasza relacja z Dilukiem od tamtego czasu jest, krótko mówiąc, beznadziejna - stwierdził Kaeya. - Wiem, jak to jest stracić brata. Dlatego chcę, byś ty swojego odnalazła. Mój jest tuż za rogiem. Siedzi w swojej tawernie i nalewa wina miejscowym pijaczkom. A czuję się czasem tak, jakby był gdzieś bardzo, bardzo daleko. Jakby on pozostał w Mondstadt, a ja był znowu w Khaenri'ah. Sam. Ze swoimi myślami i wiecznie knującym ojcem.

Kaeya przeciągnął się i strzelił palcami.

 - Nie wiem, dlaczego ci to mówię. Zazwyczaj milczę na takie tematy. Zwłaszcza, że jak wszystko wyjawiłem Dilukowi... To sama wiesz, jak to się skończyło.

 - Bo mi ufasz - Lumine uśmiechnęła się do niego.

 - I nie tylko - odparł Kaeya i położył jej dłonie na policzkach, przyciągając ją do pocałunku.

I kolejnego.

I jeszcze wielu tej nocy.

piątek, 27 listopada 2020

Light shining through the Ice VII

Uniwersum: Genshin Impact

Pairing: Kaeya&Lumine, w tle Jean&Lisa

Dozwolone od: 17+

Gatunek tekstu: fantasy, dramat, soft angst, hurt/comfort

Seria: "Light&Ice"

Ostrzeżenia: spoilery do gry, headcanony, opis cierpienia fizycznego i psychicznego

Notka autorska: Koniec znęcania się, yay?

Jeszcze dwie części będą po tej.



Kaeya najpierw poczuł jakby wilgotne ciepło. Dopiero po chwili rozpoznał moce Barbary. Uchylił powieki. Silne ręce dwóch osób posadziły go na łóżku.

Ból był nie do zniesienia.

- Musi pan to wypić, kapitanie Kaeya - usłyszał głos Sucrose. - Zanim znowu pan zemdleje.

Nie wiedział jednak, co ma niby wypić. Miał uchylone powieki, ale widział tak niewyraźnie, jakby oboje oczu miał potraktowane trucizną.

Właściwie, to cały był zatruty...

- To nie wyjdzie, on zupełnie nie kontaktuje... - zmartwiła się Amber.

- Dajcie mi to antidotum - usłyszał głos Lumine i podniósł głowę, by ją odszukać.

I właśnie wtedy poczuł usta Lumine na swoich.

Słodko-gorzki płyn wlał się do jego gardła. Lumine odsunęła się od niego, a on przełknął z trudem eliksir, żeby się nie zakrztusić.

A potem poczuł, jak ból w całym jego ciele powoli odpuszcza.

- Kaeya? - usłyszał głos Lisy.

Zamrugał.

- Może go zamurowało? - przypuściła Noelle.

- Mnie by zamurowało - przyznała Amber.

Kaeya znowu zamrugał i spojrzał na wszystkich obecnych.

Spodziewał się zobaczyć tylko osoby, z którymi był na misji, ewentualnie Razora wciąż trzymającego go za ramię, ale co tu robiły Lisa i Jean?

- Hej, słoneczko - Lisa uśmiechnęła się do niego czule. - Jak się czujesz?

- ...potwornie zmęczony - odpowiedział chyba najbardziej szczerze w cały swoim życiu. - I nadal mnie trochę wszystko boli...

- Niestety to antidotum jest tylko tymczasowe - oznajmiła Barbara. - Znaczy, działa, ale trzeba je przyjmować przez długi czas, zanim pacjent wyzdrowieje.

- Nie mam aż tak słabej pamięci jak niektórzy z wizją Cryo - stwierdził Kaeya i odetchnął.

Jego płuca działały normalnie. Chwała alchemii.

- W takim razie proponuję dać mu odpocząć - zaproponowała Noelle. - Zgadza się z tym pani, szanowna pani Jean?

- Zgadzam się - Jean położyła Kaeyi dłoń na ramieniu. - Nie strasz nas tak więcej.

- Postaram się, aczkolwiek niczego nie obiecuję - Kaeya uśmiechnął się do niej przyjaźnie, aczkolwiek nieco z wysiłkiem.

- Miłego odpoczynku, słoneczko - Lisa pomachała mu na pożegnanie i wyszła ze wszystkimi.

Jedynie Lumine została. Podeszła do łóżka i usiadła obok Kaeyi.

- Jesteś niemożliwy - stwierdziła.

- I potwornie zmęczony - dodał Kaeya.

- Mówiłeś to już.

- I o ile mnie pamięć nie myli, mówiłem też, że cię kocham.

- Nie. Jedynie poruszyłeś ustami.

- Szczegóły - Kaeya pochylił się i pocałował Lumine. - Słyszałem twoją odpowiedź.

- Cieszę się - Lumine wtuliła się w niego.

Objął ją. Nadal miał problem z podniesieniem lewego ramienia, ale dał radę.

- Jean ma rację. Nie strasz nas tak więcej - poprosiła Lumine. - Zwłaszcza mnie.

- Przemyślę to~

- Kaeya!

W tym momencie drzwi do pokoju gościnnego otworzyły się gwałtownie.

- Paimon naprawdę próbowała go powstrzymać - jęknęła wróżka, wlatując za Dilukiem, który mało co się nie przewrócił, ale przytrzymał się szafy.

- Kaeya - wymamrotał, wyraźnie pijany. - Jesteś idiotą. Ale żywym idiotą. Więc mogę cię walnąć. Jutro. Jak odpuszczą mi zakwasy, lumbago i kac.

Paimon złapała Diluka za kitkę, kiedy runął na podłogę, ale to nic nie dało, bo była zbyt słaba.

Kaeya i Lumine spojrzeli na siebie, potem na Diluka, który zaczął chrapać, i wybuchnęli niepohamowanym śmiechem.

Nie, wcale się nie przejmował. Kto by tak w ogóle pomyślał?

niedziela, 22 listopada 2020

Light shining through the Ice VI

Uniwersum: Genshin Impact

Pairing: Kaeya&Lumine, w tle Jean&Lisa

Dozwolone od: 17+

Gatunek tekstu: fantasy, dramat, soft angst, hurt/comfort

Seria: "Light&Ice"

Ostrzeżenia: spoilery do gry, headcanony, opis cierpienia fizycznego i psychicznego

Notka autorska: Znęcanie się osiągnęło szczyt. Pewnie jakiś w Liyue, tam ich dużo.

Nie zwracajcie na mnie uwagi, mam zamrożony mózg.




Kaeya obudził się, ale jego ciało coraz mniej chciało go słuchać. Do tego, że nie może poruszyć lewą ręką, już przywykł. Ale obie nogi i prawe ramię też odmawiały mu posłuszeństwa.

Ten wilczy chłopiec przyniósł mu napar. Trochę pomagał. Pozwalał zachować trzeźwość umysłu. Nieco zmniejszał ból. Ale poza tym nic. Zwykłe ziółka, które miały przytrzymać go przy życiu, dopóki nie znajdzie się antidotum.

Razor pomógł mu usiąść i podał mu kubek. Był ledwie ciepły, czy po prostu temperatura ciała Kaeyi była aż tak wysoka?

- Zrób coś... dla mnie... - szepnął tak cicho, że gdyby to był ktoś inny niż Razor, to pewnie by go nie usłyszał. - Lumine...

- Iść po nią? - spytał Razor, wstając. Kaeya nieznacznie kiwnął głową. Razor wyszedł, zostawiając go z kubkiem naparu.

Kaeya przymknął oczy. Czuł, że jego umysł zaczyna się poddawać. Że ten ból doprowadza go do szaleństwa.

- Kaeya? - Lumine weszła do pokoju. - Razor mówił...

Spojrzał na nią. Podeszła do niego powoli, mając ochotę płakać.

Włosy Kaeyi były roztrzepane, w totalnym nieładzie. Jego oczy wciąż załzawione. Prawa dłoń delikatnie mu drżała. Lewa ręka pozostawała nieruchoma, bezwładnie zwisając wzdłuż tułowia. Lumine miała nawet wrażenie, że Kaeya kilka razy przygryzł dolną wargę do krwi, bo widziała, że jest popękana.

- Lumine... - Kaeya odstawił niedbale kubek z naparem. Resztka rozlała się na kołdrę, wypełniając pokój ziołowym zapachem.

Kaeya położył prawą dłoń na ramieniu Lumine, pochylił się, cmoknął ją w usta i opadł z powrotem na poduszki.

Lumine zamrugała.

On naprawdę to zrobił?

- Kaeya... - zaczęła, patrząc na jego zamknięte powieki. - Dlaczego...

Chciał jej odpowiedzieć, ale jedynie poruszył ustami. Jego głos go zawiódł.

Mimo to, Lumine zrozumiała, co powiedział.

- Ja ciebie też - Lumine pochyliła się i pocałowała go w spierzchnięte usta.

Gdyby to była baśń, to uleczyłoby Kaeyę i wszyscy żyliby długo i szczęśliwie. Ale tak nie było.

I mimo pocałunku księżniczki, książę zapadł w naprawdę długi sen.

* * *

Adelinde otworzyła drzwi, kiedy usłyszała uporczywe pukanie. W progu zobaczyła Jean i Lisę.

- Dzień dobry, szanowna pani Jean. Witam, pani Liso - Adelinde uśmiechnęła się sztucznie.

- Dzień dobry, Adelinde - Lisa odwzajemniła uśmiech, choć jej był prawdziwy. - Przyszłyśmy...

- Jeśli do Kaeyi, to nie macie już po co - stwierdził Diluc, zjawiając się z kieliszkiem wina.

To nie był dobry znak. Diluc rzadko pił. Właściwie, nie pił w ogóle. Nie lubił smaku alkoholu i miał słabą głowę. Wszyscy mu to wypominali, bo w końcu był właścicielem winiarni.

- O czym ty mówisz? - Jean była przerażona.

Spóźniła się?

- Nie obudził się od dawna - Diluc upił łyk wina. - I obawiam się, że się już nie obudzi.

Diluc odwrócił się na pięcie i odszedł, mamrocząc coś pod nosem, ale tego Jean i Lisa już nie usłyszały.

- Paimon nie podoba się ta sytuacja... - Lisa zerknęła w kierunku, z którego to usłyszała. Mała wróżka była smutna i wyraźnie zrezygnowana.

Jean weszła do środka. Amber i Noelle spały oparte o siebie na kanapie. Razor zwinął się w kłębek na podłodze. Ktoś przykrył go kocem, pewnie któraś z pokojówek.

- Paimon, skarbie, gdzie jest Lumine? - spytała Lisa.

- Lumine jest na górze. Paimon chciała z nią zostać, ale Lumine stwierdziła, że chce być z Kaeyą sama. Biedny Kaeya śpi i się nie budzi i tak dużo płakał przed tym, jak zasnął... - Paimon objęła się drobnymi ramionami. - Paimon nie podoba się ta sytuacja...

Jean weszła na górę i zapukała do drzwi od pokoju gościnnego. Nie usłyszała jakiejkolwiek odpowiedzi, ale weszła do środka.

Lumine siedziała na krześle obok łóżka, trzymając Kaeyę za rękę. Ten spał na boku, oddychając płytko

- W jednym ze światów, które odwiedziłam, tak kładli nieprzytomnych ludzi - wyjaśniła Lumine, nawet nie patrząc na Jean. - Ostatni raz ocknął się trzy godziny temu. Próbowaliśmy go z Dilukiem obudzić, ale z zerowym rezultatem.

- Diluc próbował...

- Tak. A potem miałam wrażenie, że bardzo próbuje się nie popłakać i od tamtego czasu chyba zupełnie się poddał - odparła Lumine i dopiero teraz spojrzała na Jean, dzięki czemu Dmuchawcowa Pani Rycerz mogła ją w pełni zobaczyć.

Twarz Lumine była nieco spuchnięta od stresu i niewyspania. Oczy miała zaczerwienione i była blada jak ściana. Lumine puściła dłoń Kaeyi i schowała twarz we własne.

Lisa weszła do środka. Spojrzała najpierw na Lumine, potem na Kaeyę i westchnęła żałośnie.

- Moje biedne słoneczka... - jęknęła, wyciągając chustkę z kieszeni. - Moje biedne...

Jean usiadła obok Kaeyi i złapała go za jego szorstkie dłonie. Nawet się nie poruszył.

Lisa przytuliła Lumine, która dopiero teraz wybuchnęła płaczem. Wszystkie emocje znalazły z niej ujście w tym właśnie momencie.

- Kochasz go, prawda, rybko? - spytała Lisa, ocierając jej oczy swoją chustką.

Jean spojrzała na nią ze zdziwieniem. O czym jej ukochana mówi?

Lumine jednak nie odpowiedziała Lisie tak, jak się bibliotekarka spodziewała.

- On mnie też - wyznała.

I w tym momencie Lisa zrozumiała, że mogłaby być na jej miejscu, a na łóżku mogła leżeć Jean. I to ją przeraziło do tego stopnia, że sama się rozpłakała.

Jean spojrzała na uśpioną twarz Kaeyi.

Czy to możliwe, by jeden z dzielniejszych i inteligentniejszych mężczyzn, którego zna, miał umrzeć tak po prostu?

Usłyszała gwałtownie otwierające się na dole drzwi. Wstała sprawdzić, co się dzieje.

Widziała, że łupnięcie obudziło zarówno dziewczęta, jak i Razora i ululanego winem Diluka.

W progu stały Sucrose i Barbara. Obie spojrzały na Jean.

- Znalazłyśmy antidotum, szanowna pani Jean - oznajmiła Sucrose.

Uczucie ulgi jak miód rozpłynęło się w sercu Dmuchawcowej Pani Rycerz.

sobota, 21 listopada 2020

Light shining through the Ice V

Uniwersum: Genshin Impact

Pairing: Kaeya&Lumine, w tle Jean&Lisa

Dozwolone od: 17+

Gatunek tekstu: fantasy, dramat, soft angst, hurt/comfort

Seria: "Light&Ice"

Ostrzeżenia: spoilery do gry, headcanony, opis cierpienia fizycznego i psychicznego

Notka autorska: Kaeya nie powinien mówić, bo potem nadużywam wielokropków, ale miałam zdecydowanie zbyt dużo pomysłów na to, co mógłby powiedzieć.




Kiedy Kaeya nie mógł nabrać oddechu, to było takie same uczucie, jak wtedy, gdy wrogowie próbowali go udusić.

Wiele razy.

Dlaczego więc najwyraźniej przypominała mu się sprawa Collei?

W sumie był ciekaw, co się teraz dzieje z tą dziewczyną...

Poczuł chłodną dłoń na czole.

Uchylił powieki i zobaczył Lumine.

Znowu.

- Przepraszam, że sprawiłam ci ból - powiedziała cicho.

Kaeya uśmiechnął się słabo.

- Ty... nie jesteś bólem... - szepnął. - Jesteś jak światło... prześwitujące przez lód... kiedy człowiek tonie we własnym umyśle...

Lumine zadrżała. Próbowała udawać, że te słowa jej nie ruszyły. Ale tak nie było.

Zwłaszcza, że...

- Miałam takie moce - oznajmiła, zabierając dłoń z czoła Kaeyi. - Zanim mi je odebrano. Aether władał czymś w rodzaju czystej energii. Byliśmy nierozłączni.

- Jak to bliźnięta... - Kaeya przymknął powieki i zaczerpnął łapczywie powietrze, przez co Lumine aż się wzdrygnęła. - Jak ja i Diluc... Znaliśmy... wszystkie swoje sekrety... Swoje myśli... Swoje marzenia... A teraz już nic... o sobie... nie wiemy...

- Kaeya... - Lumine usiadła na łóżku i pochyliła się nad nim. Jej włosy smagnęły jego policzek. - Wszystko będzie dobrze. Obiecuję ci to.

Mogłaby go wyleczyć, gdyby miała swoje pierwotne moce.

Ale bez nich była bezsilna.

- Martwisz się... - Kaeya podniósł prawą rękę i położył jej dłoń na policzku.

Była gorąca. Lumine miała wrażenie, że zaraz ją oparzy.

- Jestem... tylko ciężarem... jak zwykle... - Kaeya opuścił rękę i uśmiechnął się niemrawo. - Powinienem był umrzeć... dawno temu... w deszczową noc...

- Kaeya! - Lumine złapała go za ramiona.

Teraz nie obchodziło jej, że sprawi mu ból. Mówił tak okrutne rzeczy, że nie mogła mu na to pozwolić.

- Kaeya, proszę, nie myśl tak nawet - powiedziała cicho. - Błagam, nie myśl tak...

Kaeya jej nie odpowiedział. Zamknął oczy i znów odpłynął w niespokojny sen pełen złych wspomnień.

* * *

Diluc udawał, że czyta i nic go nie obchodzi cała sytuacja, ale tak naprawdę pomagał Amber i Noelle szukać antidotum na truciznę.

Miał ochotę rzucić tą książką. Co go obchodzą jakieś maści na czyraki?

- Martwisz się - Lumine stanęła przed Dilukiem. Podniósł na nią wzrok znad książki.

- Czym?

- Swoim bratem - odparła, podchodząc do niego. - Przyznaj to w końcu.

Diluc zamknął książkę jednym ruchem.

- Nie jest moim bratem. Wolałbym, żeby nigdy nie pojawił się na świecie.

W Lumine coś pękło w tej właśnie chwili. Złapała Diluka za koszulę i przysunęła się do niego tak blisko, że prawie stykali się nosami.

- Dla twojej wiadomości, czerwony, marudny glucie - warknęła przez zaciśnięte zęby. - Nie wziąłbyś go na ręce i nie zaniósł do pokoju gościnnego, gdyby ci na nim ani trochę nie zależało - potrząsnęła nim. - A w tym jednym się zgadzacie.

- W czym? - Diluc złapał ją za ręce i spokojnie od siebie odsunął.

- On też wolałby nie żyć - powiedziała Lumine ze łzami w oczach. - I z tego, co zrozumiałam, chciałby być martwy, zanim wasz ojciec go znalazł.

Diluc zastygł na chwilę. Miał wrażenie, że zaschło mu w gardle.

A potem, powoli, jakby mechanicznie, skierował swoje kroki ku schodom.

Wszedł po nich.

Otworzył drzwi do pokoju gościnnego.

Zatrzasnął je.

I spojrzał na śpiącego Kaeyę.

Ledwie żywego.

Cierpiącego.

Jak wtedy, gdy ojciec...

Diluc uderzył pięścią w ścianę.

Cholera. Jasna.

Podszedł do Kaeyi.

Usiadł przy nim.

I zastanawiał się, co dalej.

Na całe szczęście Kaeya uchylił powiekę.

- Nie spałeś? - zdziwił się Diluc.

- Spałem... Ale ktoś trzasnął drzwiami... - Kaeya zaśmiał się i od razu tego pożałował.

Ból szarpnął jego ciałem tak mocno, że Kaeya aż usiadł. Oddychał ciężko, z trudem łapiąc powietrze. W zasadzie w ogóle nie mógł go zaczerpnąć.

Poczuł dłonie Diluka na swoich ramionach i spojrzał na niego zamglonym wzrokiem.

Diluc był autentycznie... przerażony.

Kaeya nie widział takiego wyrazu jego twarzy, odkąd ich ojciec umarł.

- Jeśli nie znajdą antidotum, zabiję cię. Nie mogę na to patrzeć - szepnął Diluc, puszczając go. - Nie mogę na to pozwolić. Muszę przerwać tę...

- Agonię? - Kaeya wręcz wycharczał to słowo, zanim upadł z powrotem na poduszki.

- Agonię - powtórzył Diluc, odsuwając kosmyk włosów z twarzy Kaeyi. - Nie mów takich rzeczy podróżniczce. Ranisz ją.

- Jakich...

- Że pragniesz śmierci - Diluc wstał i ruszył ku drzwiom. - Nawet jeśli to prawda i to ja ci ją zadam.

- Ty cały czas ranisz Donnę...

Diluc zatrzymał się gwałtownie.

- Jeśli umrę... Zagadaj do niej w końcu, co? - Kaeya zmusił się do uśmiechu. Diluc obejrzał się przez ramię.

- Niech ci będzie - stwierdził i wyszedł, zostawiając Kaeyę samego.

O ile ból nie był już tak silny, że można go liczyć jako drugą osobę.

* * *

- Głupie książki - Amber rzuciła jedną przez cały hol, pilnując, czy Diluc już nie wrócił. - Nic w nich nie ma! W życiu się tyle nie naczytałam...

- Boli mnie głowa. Powinnyśmy się położyć - stwierdziła Noelle, zamykając kolejną książkę, którą przeczytała. - Odpoczynek dobrze nam zrobi.

- Zioła też dobre - mruknął Razor, parząc kolejny napar dla Kaeyi. - Pomagają.

- Ale mógłbyś delikatniej odstawiać imbryk, bo się potłucze - zganiła go Adelinde, grożąc mu zmiotką.

- Czarno-biała pani straszna - stwierdził Razor, idąc na górę z kubkiem naparu.

Adelinde nadęła policzki ze złości. Moco i Hillie zachichotały za jej plecami.

- A wy nie macie niczego do roboty? - Adelinde pogoniła je miotłą. - Do pracy, ale już!

- Po prawdzie nie wiem, czy bardziej boli mnie głowa od czytania, czy od jej krzyków... - przyznała Noelle, a Amber parsknęła śmiechem i ziewnęła.

Tak. Definitywnie powinny pójść spać, zanim zasną z głową w książce i obudzą się z tuszem odciśniętym na twarzy.

piątek, 20 listopada 2020

Light shining through the Ice IV

Uniwersum: Genshin Impact

Pairing: Kaeya&Lumine, w tle Jean&Lisa

Dozwolone od: 17+

Gatunek tekstu: fantasy, dramat, soft angst, hurt/comfort

Seria: "Light&Ice"

Ostrzeżenia: spoilery do gry, headcanony, opis cierpienia fizycznego i psychicznego

Notka autorska: Powiedziałabym, żeby go ktoś przytulił, ale... Sami zobaczycie.



Kaeya czuł się, jakby pływał.

Otworzył oczy i rozejrzał się.

Nie wiedział, gdzie jest. Wokół była tylko pustka.

Dopiero po chwili zorientował się, że widzi na oboje oczu.

Czyli to nie dzieje się naprawdę.

- Och, jednak jesteś mądry. A myślałem, że zgłupiałeś do reszty w Mondstadt - usłyszał głos i odwrócił się gwałtownie.

Zobaczył swojego biologicznego ojca, który patrzył na niego z wyraźną pogardą.

- Co tu robisz? - spytał Kaeya. - Co to za miejsce?

- Twój umysł - usłyszał drugi głos. - Nie słuchaj go, synu. Będzie plótł tylko trzy po trzy, żeby zatruć twoje serce.

Tak. Serce. Które właśnie go ukłuło.

Odwrócił się powoli. Jego przybrany ojciec stał przed nim i uśmiechał się czule.

- Wiesz, że to nie twoja wina - bardziej stwierdził, niż zapytał.

- Nie - Kaeya pokręcił głową. - To tylko i wyłącznie moja wina. Niczyja inna.

- Widzisz? - jego biologiczny ojciec przyciągnął go do siebie ramieniem. - Nie uratujesz go, Crepus. On już jest tylko mój.

Kaeya poczuł, jak spada w otchłań. Wydawało mu się, że trwa to wieczność. I wtedy usłyszał inny głos. Prawdziwszy.

- Kaeya, proszę, obudź się!

Uderzył plecami o podłoże, witając ból z powrotem, jak starego przyjaciela.

Otworzył oczy i spojrzał zamglonym wzrokiem na Lumine, która siedziała obok niego.

- Przepraszam, że zmusiłam cię do powrotu do rzeczywistości, ale zacząłeś majaczyć - oznajmiła, kładąc świeży okład na jego czole.

- Gdzie...

- W Dawn Winery. Diluc cię tu przyniósł. Tak, też jestem zdumiona - odparła, dotykając jego rozpalonego policzka.

- A reszta?

- Barbara i Sucrose nadal nie wróciły z biblioteki. Amber i Noelle szukają czegokolwiek w książkach Diluka. Razor wyszedł poszukać ziół, które by ci pomogły choć trochę - zrelacjonowała Lumine. - Kaeya...

Nie mogła znieść go w tym stanie. Tego wiecznie uśmiechniętego, narwanego kapitana, który w tej chwili leżał bezsilny w łóżku. W samej koszuli i spodniach.

Dopiero teraz dotarło do niej, że po raz pierwszy widzi go bez przepaski na oku.

Było zamglone, ale wokół nie widziała żadnej blizny. Niczego, co mogłoby to spowodować.

- Twoje oko...

- Kłamałem... - szepnął. - Nie widzę... To przez to... Zaklęcie...

- Zaklęcie?

- Ojciec... Biologiczny... - Kaeya zacisnął powieki.

Ból wżerał się do jego umysłu. Nie był w stanie nic więcej powiedzieć. Przynajmniej na razie.

Lumine złapała go za dłoń. Kaeya westchnął.

Od kiedy tak naprawdę ją kochał?

Od chwili, kiedy ją zobaczył? Czy od tamtego słonecznego dnia, gdy wpakował ich w kłopoty, chcąc oszukać bandę złodziei?

- Wszystko będzie dobrze - szepnęła Lumine. - Nie musisz nic więcej mówić. Opowiesz mi, jak już znajdziemy antidotum.

Jej głos drżał i Kaeya to wyczuł. Wtedy zrozumiał, że znowu wszystkich martwi.

Jak wtedy, kiedy Crepus znalazł go na drodze, w ciemną, deszczową noc.

Jak wtedy, kiedy jako dziecko wpadł do rzeki i mało się w niej nie utopił.

Jak wtedy, kiedy wkropił sobie truciznę do oka, by jego biologiczny ojciec przestał szpiegować osoby, które kochał.

Jak wtedy, kiedy spóźnił się i nie zdążył uratować Crepusa, którego traktował jak swojego jedynego, prawdziwego ojca.

I jak wiele innych razy.

Od zawsze był dla wszystkich tylko ciężarem. Wyrzutkiem. Znajdą z ciemniejszą karnacją i dziwnym dla ludzi z Mondstadt imieniem.

Dopiero jako nastolatek ludzie zaczęli zwracać na niego uwagę. Zaczęli go lubić. Głównie przez jego pogodną naturę i ten nieodzowny urok, któremu żadna kobieta nie mogła się oprzeć.

No, oprócz Lumine. Owszem, flirtowali czasem ze sobą, ale co z tego, skoro nic nigdy z tego nie wychodziło?

Diluc widział w nim jedynie zdrajcę. Lumine tylko przyjaciela.

Otchłań znów zaczęła go wciągać. Brakło mu tchu.

Na Barbatosa... On chyba naprawdę umiera...

- Kaeya? - Lumine zeszła z krzesła i usiadła na łóżku obok niego. Położyła głowę na jego klatce piersiowej.

Jego serce biło tak słabo, że aż się wzdrygnęła.

- Kaeya, proszę, nie zostawiaj mnie - ścisnęła mocniej jego dłoń. Jęknął cicho. Nawet ten gest sprawił, że jedynie poczuł więcej bólu.

Odsunęła się od niego gwałtownie i wstała. Serce waliło jej jak oszalałe.

To się zawsze tak kończyło. Za każdym razem, kiedy usiłowała pomóc komuś, kogo kocha, kończyło się to fiaskiem.

Chciała tylko ukoić jego ból, nie przysporzyć mu go jeszcze więcej.

Odwróciła się i wyszła, zamykając za sobą drzwi i osuwając się po nich plecami.

Schowała twarz w dłonie i zaczęła płakać. I tak długo wytrzymała. Serce rwało jej się na kawałki, gdy myślała o tym, w jakim stanie jest Kaeya.

Jej Kaeya.

Mężczyzna, który odwiedzał ją w snach od naprawdę długiego czasu.

* * *

Jean zerknęła na Lisę. Jej ukochana ledwo widziała na oczy. Sucrose dawno zasnęła z głową na książce. Barbara jeszcze się trzymała i co jakiś czas trącała alchemiczkę, by ją obudzić, ale przynosiło to marny skutek.

- Powinnyśmy odpocząć i zlecić to zadanie komuś innemu - stwierdziła Lisa. - W takim stanie nic nie znajdziemy. Zaczęły mi się już rozmywać litery.

- Masz rację - przyznała Jean, zamykając książkę. - Powiem Huffmanowi, żeby próbował cokolwiek znaleźć. Niech zgarnie do tego kilka osób.

- Nie wierzę, zgadzasz się ze mną? - spytała Lisa. Jean kiwnęła głową.

- Zgadzam się, bo sama już widzę jedynie kreski, zamiast zdań - stwierdziła. - Idę powiadomić resztę. Barbara, zabierz Sucrose do katedry. Wyśpijcie się.

- Oczywiście - jej siostra potrząsnęła Sucrose. - Budź się, zielonowłosa. Idziemy odpocząć.

- ...moje plecy - jęknęła Sucrose, prostując się. - Na Archona Anemo, czy ja zasnęłam?!

- Dawno temu - przyznała Jean, wstając.

- W takim razie zabiorę jedną książkę za sobą, może coś jeszcze znajdę - Sucrose schowała wielkie tomiszcze, które czytał Xingqiu, do torby. - I mam nadzieję, że kapitan Kaeya do tego czasu nie wyzionie ducha...

Lisa spojrzała na nią ze smutkiem.

- Co właściwie mu jest? - spytała. - Tak się zaangażowałyśmy w szukanie antidotum, że zapomniałam was spytać.

- Ma wysoką gorączkę, której organizm nie traktuje jak choroby i nawet jej nie zwalcza - wyjaśniła Barbara. - Do tego kłopoty z oddychaniem, bezwład lewego ramienia i właściwie całego lewego boku, bo tam został zraniony. Ale najgorszym problemem i tak jest ból.

- Ból? - powtórzyła Jean.

- Pierwszy raz widziałam, żeby płakał - oznajmiła Barbara. - I to z bólu. Mężczyźni rzadko kiedy ronią jakiekolwiek łzy.

Jean i Lisa spojrzały na siebie zmartwione.

Ich biedny, słodki Kaeya...

Jak tylko wstaną, powinny do niego iść. Reszta poradzi sobie z szukaniem odpowiedzi. Miały do nich pełne zaufanie.

Do śmierci nie.

środa, 18 listopada 2020

An Oni Comes

Uniwersum: Aoishiro

Pairing: Syouko&Yasumi

Dozwolone od: 17+

Gatunek tekstu: angst

Ostrzeżenia: spoilery do gry

Notka autorska: Ending II (Yasumi's second bad ending).



Osa nie żyje.

Chociaż w takich okolicznościach może powinnam nazwać ją Syouko?

Nie zmienia to faktu, że jest martwa. Tak samo jak kenki, którą zabiłam przed chwilą.

Aczkolwiek nie zdążyłam uratować Syouko. To w sumie smutne.

Wzięłam Syouko na ręce. Miała poderżnięte gardło, żeby nie powiedzieć, że wręcz prawie odciętą głowę.

Jej oczy były wciąż otwarte. Ziejące pustką.

Zepchnęłam ciało kenki do morza. Niech inni się nią martwią. Nie ożyje drugi raz.

- Onikiri - usłyszałam niski głos.

Ranne onmyouji patrzyło na mnie spode łba, gdy niosłam martwą Syouko do Shoushinji.

- Czego chcesz? - spytałam. - Muszę dostarczyć ciało tej dziewczyny jej bliskim.

- Zawiodłaś - powiedziało spokojnie.

Za spokojnie.

- Tak. Ale ciebie też mogę ukatrupić - warknęłam.

- Gdzie Ame no Murakumo? - spytało onmyouji.

- Ten cholerny miecz został na brzegu. Ja nie mogę go nawet dotknąć.

- Nie musisz. Zajmę się nim - oznajmiło onmyouji.

- Ej, czekaj, nie wolno ci! - chciałam je powstrzymać, ale...

...rozpłynęło się w powietrzu.

No cóż. To już sprawa dla mojego szefa.

Ruszyłam w dalszą drogę. Martwa Syouko nadal spoczywała w moich ramionach.

Czy może być gorzej?

* * *

- SYOUKO-SENPAI!

Może.

Biedna Yasumi podbiegła do mnie, widząc, co się stało.

- Kyan-san, co... - Aoi była w szoku. Patrzyła to na mnie, to na ciało Syouko, nad którym teraz pochylały się jej przyjaciółki.

No dobrze, Migiwa. Trzeba włączyć tryb pokrzywdzonej dziewoi.

- Napadli nas! - zawołałam zbolałym głosem. - Umówiłyśmy się z Osanai na ryby, chciałam jej pokazać kilka trików. Przyszło ich dwóch, jeden miał maczetę. Próbowali się do nas dobrać, ale Osanai się nie dała, jednego kopnęła w jaja i wtedy ten drugi...

Zaczęłam płakać. Rozklejanie się na zawołanie to przydatna umiejętność w moim zawodzie.

Odwróciłam się. Yasumi siedziała na trawie, tuląc martwą Syouko do siebie. Szlochała tak, że prawie się dusiła.

Ta dziwna, białowłosa dziewczynka z afazją i amnezją kucnęła obok niej. Dotykała dłońmi szyi Syouko, jakby chciała uleczyć ją dotykiem.

Nic się już nie da zrobić, Nami. Ona nie żyje.

* * *

- Yasumi-san, musisz jeść, proszę - podniosłam wzrok, żeby spojrzeć po raz kolejny na Ayashiro próbującą nakarmić załamaną Yasumi.

To w zasadzie była moja wina. To ja nie zdołałam ochronić Syouko i właśnie dlatego cała ta sytuacja ma teraz miejsce.

- Nie chcę jeść - odparła Yasumi, odsuwając miskę. - Chcę zrozumieć, dlaczego. Kim byli ci mężczyźni? Gdzie oni są?

- Policja ich szuka - oznajmiła Aoi. - Kyan-san opisała ich na tyle dokładnie, że złapią ich bardzo szybko.

Nigdy ich nie złapią, Aoi. Oni nie istnieją, ale prawda nie jest przeznaczona dla waszych uszu.

- Co teraz? - spytała Momoko. - Trzeba będzie odprawić... Pogrzeb?

- Rodzice pani kapitan zjawią się tutaj jutro rano - oznajmił mnich Suzuki. - Oni zadecydują, co zrobimy dalej.

- A tobie czemu nic nie jest? - Yasumi nagle wstała. - Dlaczego tylko Syouko nie żyje? Odpowiedz mi!

No, myśl, Migiwa. Wciśniesz jej tę samą bajkę, co policjantom?

- Darowali mi życie, bo...

- A czemu jej nie?!

- ...bo była na tyle dumna, że nie chciała się upokorzyć tak jak ja - wyjaśniłam.

Sądząc po ich minach, nie musiałam wyjaśniać, co takiego zrobiłam, że żyję.

To dobrze.

- Przepraszam - Yasumi usiadła ciężko na poduszce. - Przepraszam. Przepraszam, Syouko-senpai. Jestem menadżerem, powinnam...

Znowu zaczęła szlochać.

To ja powinnam przeprosić, Yasumi.

To ja nie zdołałam jej ochronić.

To przeze mnie Osa nie żyje...

Ale świat kręci się dalej. Nawet jeśli twój właśnie się zatrzymał.

The end

poniedziałek, 16 listopada 2020

Light shining through the Ice III

Uniwersum: Genshin Impact

Pairing: Kaeya&Lumine, w tle Jean&Lisa

Dozwolone od: 17+

Gatunek tekstu: fantasy, dramat, soft angst, hurt/comfort

Seria: "Light&Ice"

Ostrzeżenia: spoilery do gry, headcanony, opis cierpienia fizycznego i psychicznego

Notka autorska: Xingqiu będzie miał ważniejszą rolę w sequelu, na razie mógł liczyć jedynie na taki występ gościnny.



Xingqiu siedział spokojnie w bibliotece i czytał książkę, gdy do środka wpadły zielonowłosa dziewczyna z kocimi uszami i jakaś mała zakonnica.

- Lisa! Kapitan Kaeya został otruty, potrzebujemy książek o antidotach, szybko! - zawołała jedna z nich.

Xingqiu najpierw poczuł się oburzony, że ktoś drze się w bibliotece, a dopiero po chwili dotarło do niego, co właściwie powiedziała ta dziewczyna.

- Na Archona Anemo, o czym wy mówicie? - zmartwiła się bibliotekarka i w popłochu zaczęła wertować karty.

Xingqiu stwierdził, że to chyba koniec lektury na dziś. Zwłaszcza, że właśnie trzymał w dłoniach książkę o truciznach. Zamknął ją, wstał i podszedł do przerażonych kobiet.

- Proszę - rzucił grube na tysiąc stron tomiszcze na biurko bibliotekarki. - Jedną już macie. Doczytam później. Do widzenia, życzę miłego dnia i powrotu do zdrowia waszemu kapitanowi.

To mówiąc, przypiął swój miecz z powrotem do paska i wyszedł z biblioteki.

Ludzie z Mondstadt i ich problemy...

* * *

Gdy tylko drzwi biblioteki zamknęły się za chłopcem z Liyue, Lisa podała książkę o truciznach Sucrose i wstała.

- Muszę powiadomić Jean - oznajmiła i wyszła z biblioteki.

Biedny, słodki Kaeya... Co się tam stało, że Barbara i Sucrose są aż tak przerażone? Od Jean wiedziała, że już kiedyś został otruty. Chodziły nawet plotki, że sam wkropił sobie truciznę do oka, na które teraz nie widzi, ale dlaczego niby miałby to zrobić?

Weszła do gabinetu Jean, pukając na wszelki wypadek. Ta stała akurat w oknie i patrzyła na panoramę miasta. Latarnie powoli zapalały się jedna po drugiej.

- Jean, mamy poważną sprawę - oznajmiła Lisa.

- Nie zaczynaj po raz kolejny w taki sposób wyznania, że mnie kochasz - Jean zerknęła na nią przez ramię.

- Ale tym razem mówię prawdę - Lisa zirytowała się nieco na samą siebie. - Kaeya został otruty. Barbara i Sucrose przybiegły do mnie, jakby przynajmniej prawie umarł im na rękach.

- Co? - Jean odwróciła się gwałtownie. - O czym ty mówisz?

- Sama do końca nie wiem - przyznała Lisa. - Zostawiłam je na razie w bibliotece. Domyślam się jedynie, że moce Barbary nic nie zdziałały, skoro przyszły takie spanikowane.

- Chodźmy do nich - Jean zgarnęła ją ramieniem. - Romantyczną kolację zostawimy na kiedy indziej.

- Przygotowałaś romantyczną kolację? - zdziwiła się Lisa.

- Nie, ale chciałam cię na nią zabrać - Jean westchnęła, wchodząc do biblioteki. - Nic ci nie jest, Barbaro?

- Mi nie, ale kapitan Kaeya jest w naprawdę ciężkim stanie - odparła Barbara, odkładając na chwilę książkę. - Samachurle zaatakowały go pnączami. Wiesz, te od Dendro. Mnie też kiedyś oplotły, ale potem tylko cały dzień kręciło mi się w głowie i było mi niedobrze.

- Mam podobne doświadczenia - przyznała Jean.

- O tym mówiłam, kiedy powiedziałam, że to prawdopodobnie dlatego, iż jego wizja to Cryo - stwierdziła Sucrose. - Coś gdzieś kiedyś czytałam, że te pnącza działają inaczej na daną wizję. A tych, którzy nie są nią obdarzeni, zabijają na miejscu.

- Jest na tę truciznę jakieś antidotum? - spytała Jean.

- Pewnie tak, ale kompletnie nie pamiętam, co to mogło być - Sucrose speszyła się nieco. - Przepraszam. W ogóle się nie przydaję w tym zadaniu...

- Nie mów tak, słonko - zganiła ją Lisa. - Zabierzmy się lepiej do pracy.

- Gdzie właściwie jest Kaeya? - spytała Jean.

- Honorowa Pani Rycerz, Amber i Noelle zabrały go z pomocą Razora do Dawn Winery - odpowiedziała Sucrose.

- Dawn Winery?! - zawołały Jean i Lisa jednocześnie.

- Winiarnia była najbliżej... - wyjaśniła Sucrose, spuszczając wzrok.

- A skąd się tam wziął biedny Razor? - spytała Lisa.

- Usłyszał nasze krzyki - wytłumaczyła Barbara. - Chociaż podejrzewam, że nie tyle nasze, co wrzask kapitana Kaeyi, jak upadł na ziemię. Nadal świdruje mi w uszach.

Jean zacisnęła palce na książce. Wiedziała, że śmierć i zranienia to ryzyko bycia rycerzem. Ale mimo wszystko poczuła się winna całej sytuacji.

Kaeya był jej przyjacielem. Miała jedynie nadzieję, że Diluc nie zrobił niczego głupiego przez swoją irytującą niechęć do Rycerzy Favoniusa...

niedziela, 15 listopada 2020

Light shining through the Ice II

Uniwersum: Genshin Impact

Pairing: Kaeya&Lumine, w tle Jean&Lisa

Dozwolone od: 17+

Gatunek tekstu: fantasy, dramat, soft angst, hurt/comfort

Seria: "Light&Ice"

Ostrzeżenia: spoilery do gry, headcanony, opis cierpienia fizycznego i psychicznego

Notka autorska: Czy lubię się znęcać nad postaciami, które lubię? Tak.



- Kaeya! Kaeya! - Paimon potrząsała nim, jakby to miało jakkolwiek zadziałać.

Barbara siedziała przy nim i szeptała zaklęcia chyba od kwadransa.

Nic nie dawały.

- Jestem zmęczona - oznajmiła. - Udało mi się tylko sprawić, że znowu oddycha normalnie.

- Trucizna z opóźnionym efektem? - Lumine spojrzała na Sucrose.

- Tak podejrzewam - przyznała alchemiczka.

- To kapitan Kaeya - zauważyła Noelle. - Nawet, jakby coś było mu wcześniej, nie powiedziałby ani słowa, dopóki by nie stało się to poważne.

- W takim razie stało się na tyle, że próbował - stwierdziła Lumine. Niepokój ściskał jej serce, które waliło jej tak, jakby miało zaraz wyskoczyć.

Usłyszały kroki i wycie wilków. Odwróciły się gwałtownie. Barbara nie przerwała leczenia Kaeyi, jedynie podniosła wzrok.

- Razor - szepnęła Sucrose, znowu lekko się rumieniąc.

- Usłyszeć krzyki. Przyjść - oznajmił. - Co się stać?

- Same nie wiemy - stwierdziła Noelle. - Nasz kapitan został ranny, nasza towarzyszka go uleczyła, ale jakiś kwadrans później wrzasnął, upadł i już nie wstał.

Razor podszedł do Kaeyi. Ten oddychał płytko, a z lewego oka płynęły mu łzy. Miał zaciśnięte powieki i cały był spięty.

- Trucizna? - spytał Razor. Kiwnęły głowami. - Niedobrze. Zabrać go. Tu niebezpiecznie.

- Unormowałam jego oddech, ale to jedyne, co potrafiłam zrobić - oznajmiła Barbara, zabierając dłonie z ciała Kaeyi.

- Ktoś z was jeszcze oberwał tymi roślinami? - spytała Lumine, siadając przy rycerzu.

- Ja, ale Barbara mnie uleczyła i czuję się dobrze - odparła Amber.

- Też kilka razy już się spotkałam z takim Samachurlem, ale nigdy to na mnie tak nie zadziałało - Lumine położyła dłoń na czole Kaeyi.

Było rozpalone. Tak, jakby miał gorączkę. Ale nawet się nie pocił. Jego ciało nie robiło nic, by zwalczyć cokolwiek, co je zaatakowało.

- Myślę... - zaczęła cicho Sucrose.

Wszyscy odwrócili się w jej stronę.

- Myślę, że to dlatego, iż wizja kapitana Kaeyi to Cryo... - dokończyła Sucrose.

I w tym momencie wszystko nabrało sensu.

- Cokolwiek to jest, powinno być coś o tym w bibliotece - oznajmiła Barbara. - Musimy tam iść.

- Tu niebezpiecznie. Musicie iść - powtórzył Razor.

- Kaeya, mimo bycia mentalnie dziesięcioletnim chłopcem, jest dorosłym, postawnym mężczyzną - zauważyła Amber.

- Odezwała się ta dojrzała... - powiedziała cicho Noelle. Na całe szczęście Amber jej nie usłyszała.

- Sucrose, idź z Barbarą do biblioteki. My postaramy się przenieść Kaeyę w bezpieczniejsze miejsce - poleciła Lumine, zabierając dłoń z czoła Kaeyi. - Razor, potrafiłbyś go podnieść? Twoja wizja chyba ci na to pozwala.

Razor tylko kiwnął głową.

- Co jest najbliżej? - spytała Noelle, pomagając Razorowi podeprzeć Kaeyę z drugiej strony. Kaeya syknął z bólu, więc dziewczyna przeprosiła go pospiesznie.

- Paimon obawia się, że najbliższa posiadłość to Dawn Winery - odparła Paimon.

Lumine oblał zimny pot. Diluc Kaeyę szybciej dobije, niż pozwoli im go położyć w którymkolwiek łóżku.

Albo go spali, gdy tylko stracą ich obu z oczu.

- Nie mamy innego wyjścia - stwierdziła mimo to.

Zwłaszcza, że oddech Kaeyi znów stawał się coraz płytszy.

* * *

Hillie i Moco akurat zamiatały chodnik przed wejściem. Mamrotały coś o tym, że niedługo będą musiały sprzątać nawet po nocach. Razor słyszał je nawet z odległości kilkudziesięciu metrów.

- Na Lorda Barbatosa! - Moco wypuściła z rąk miotłę, widząc ledwie przytomnego Kaeyę, wręcz bezwiednie opartego o ramiona Razora i Noelle. Hillie zachowała więcej zimnej krwi i pobiegła czym prędzej po Adelinde. Ta zjawiła się w oka mgnieniu.

- Na Lorda Barbatosa... - powtórzyła to, co wcześniej wykrzyknęła Moco. - Co się stało?

- Kapitan Kaeya został otruty - oznajmiła Noelle i dodała w myślach, że jest przy tym jeszcze cholernie ciężki, ale tego na głos nie powie.

- On sam jest trucizną.

Lumine westchnęła ciężko, gdy tylko usłyszała ten głos. Diluc stał w progu, z zaplecionymi na klatce piersiowej ramionami i patrzył na nich, jakby przynajmniej przynieśli mu worek łajna do winiarni.

- Mistrzu Diluc, musi nam pan pozwolić... - zaczęła Amber, ale Diluc jej przerwał.

- Ja nic nie muszę - stwierdził. - Zabierzcie go do Mondstadt, tam się nim zajmą.

- Jest na to zbyt słaby - zauważyła Lumine. - Umrze po drodze. Potrzebujemy schronienia teraz. Jest noc i jak ktoś nas zaatakuje, on będzie pierwszą ofiarą.

- Ma rację. Teraz niebezpiecznie. Trzeba ukryć - dodał Razor. Diluc tylko zmierzył go wzrokiem.

- Chyba śnicie - prychnął Diluc. - Sam się w te kłopoty wpakował, więc sam niech się wyliże.

- Ochronił mnie! - zawołała Lumine. - Myślałam, że jesteś bohaterem, Diluc. I że masz dla nas jakikolwiek szacunek.

- Ależ oczywiście - odparł Diluc, odwracając się. - Dla ciebie i Paimon tak. Ale nie dla Rycerzy Favoniusa.

- Jean pomogła nam...

- Nie. To ja pomogłem wam - Diluc spojrzał przez ramię na Lumine. - Podróżniczce kij wie, skąd, przeklętemu bogowi i kobiecie, której wydaje się, że umie posługiwać się swoją wizją, a nie potrafi nawet wykonać jednego zadania bez pomocy z mojej strony.

Diluc cofnął się gwałtownie, kiedy przed nim wyrosły bursztynowe kolce. Zamarł na chwilę i odwrócił się powoli.

Lumine wciąż miała zaciśniętą dłoń. Jej brwi były zmarszczone, a oczy kipiały determinacją i gniewem.

- Wydawało mi się, że twoją wizją jest Anemo - Diluc mówił wolniej z każdym słowem, obserwując Lumine uważnie.

- Rex Lapis jest równie hojny jak Barbatos - odpowiedziała Lumine. - Mi za to się wydawało, że Kaeya jest twoim bratem.

- To nie jest mój brat - prychnął Diluc. - To dzieciak, którego mój ojciec znalazł na drodze i przygarnął. Nigdy nie był moim bratem.

Mimo wszystko, mimo ciągłego bólu i kłopotów z oddychaniem, a co dopiero z utrzymaniem równowagi, Kaeya to usłyszał. Otworzył lewe oko i starał się spojrzeć na Diluka, który usiłował ponownie wejść do Dawn Winery, przechodząc nad bursztynowymi kolcami.

- Diluc... - Kaeya wyswobodził się z objęć Razora i Noelle, co nie było trudne, bo oboje byli już potwornie zmęczeni trzymaniem o wiele wyższego od nich mężczyzny. - Zaczekaj...

Kaeya zrobił kilka chwiejnych kroków, po drodze łapiąc się Lumine oraz Amber i stanął przed Dilukiem, kładąc mu dłoń na ramieniu, aby nie upaść.

Podróżniczka usunęła bursztynowe kolce. Kaeya w tym stanie mógłby się na nie nadziać i to by jeszcze bardziej pogorszyło sprawę.

- Puść mnie - warknął Diluc. - Ile razy mam ci powtarzać, że nie mam zamiaru ci wybaczać i ostatnie, czego potrzebuję, to twojego dotyku?

- Nawet... teraz... musisz być... tak uparty...? - spytał Kaeya i zakaszlał, bo znowu zabrakło mu tchu, przez co stracił równowagę i runął na chodnik, przewracając Diluka i lądując wprost na nim.

- Teraz na pewno go zabije - jęknęła Amber, zasłaniając usta dłońmi.

- Zejdź ze mnie - w głosie Diluka zabrzmiała rezygnacja. - Kaeya?

Jego brat nie odpowiedział. Nie miał na to siły.

Diluc westchnął cicho, zdjął rękawiczkę i przyłożył gołą dłoń do czoła Kaeyi.

I dopiero wtedy zrozumiał, jak poważna jest sytuacja.

Ciało Kaeyi, odkąd zyskał wizję, było wiecznie chłodne. Zresztą, jak w przypadku każdego posiadacza Cryo, w dotyku przypominało porcelanę, tylko miękką. Analogicznie osoby z wizją Pyro miały o wiele wyższą temperaturę ciała, więc Diluc często nie wiedział nawet, że coś jest gorące i rzadko się parzył.

Ale teraz poczuł, że ciało Kaeyi jest cieplejsze od jego. I nawet, jeśli to przez niego jego brat dostał wizję... Jeśli to było po to, by Kaeya mógł się bronić przed wściekłym Dilukiem, który usiłował go zabić... Jeśli ich relacje nadal były skomplikowane...

Diluc zepchnął Kaeyę z siebie, klęknął, wziął swojego brata na ręce i wstał.

- Na górę - rzucił krótko, nie patrząc na zdumione twarze pozostałych. - Adelinde, przygotuj łóżko w pokoju dla gości.

- Oczywiście - pokojówka kiwnęła głową i wbiegła po schodach.

Oj, będzie czuł tę decyzję jutro. I przez następny tydzień zakwasy na bank mu nie odpuszczą. Ale je rozchodzi.

Jakoś.