Uniwersum: Genshin Impact
Pairing: Kaeya&Lumine, w tle Jean&Lisa
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: fantasy, dramat, soft angst, hurt/comfort
Seria: "Light&Ice"
Ostrzeżenia: spoilery do gry, headcanony, opis cierpienia fizycznego i psychicznego
Notka autorska: Czy lubię się znęcać nad postaciami, które lubię? Tak.
- Kaeya! Kaeya! - Paimon potrząsała nim, jakby to miało jakkolwiek zadziałać.
Barbara siedziała przy nim i szeptała zaklęcia chyba od kwadransa.
Nic nie dawały.
- Jestem zmęczona - oznajmiła. - Udało mi się tylko sprawić, że znowu oddycha normalnie.
- Trucizna z opóźnionym efektem? - Lumine spojrzała na Sucrose.
- Tak podejrzewam - przyznała alchemiczka.
- To kapitan Kaeya - zauważyła Noelle. - Nawet, jakby coś było mu wcześniej, nie powiedziałby ani słowa, dopóki by nie stało się to poważne.
- W takim razie stało się na tyle, że próbował - stwierdziła Lumine. Niepokój ściskał jej serce, które waliło jej tak, jakby miało zaraz wyskoczyć.
Usłyszały kroki i wycie wilków. Odwróciły się gwałtownie. Barbara nie przerwała leczenia Kaeyi, jedynie podniosła wzrok.
- Razor - szepnęła Sucrose, znowu lekko się rumieniąc.
- Usłyszeć krzyki. Przyjść - oznajmił. - Co się stać?
- Same nie wiemy - stwierdziła Noelle. - Nasz kapitan został ranny, nasza towarzyszka go uleczyła, ale jakiś kwadrans później wrzasnął, upadł i już nie wstał.
Razor podszedł do Kaeyi. Ten oddychał płytko, a z lewego oka płynęły mu łzy. Miał zaciśnięte powieki i cały był spięty.
- Trucizna? - spytał Razor. Kiwnęły głowami. - Niedobrze. Zabrać go. Tu niebezpiecznie.
- Unormowałam jego oddech, ale to jedyne, co potrafiłam zrobić - oznajmiła Barbara, zabierając dłonie z ciała Kaeyi.
- Ktoś z was jeszcze oberwał tymi roślinami? - spytała Lumine, siadając przy rycerzu.
- Ja, ale Barbara mnie uleczyła i czuję się dobrze - odparła Amber.
- Też kilka razy już się spotkałam z takim Samachurlem, ale nigdy to na mnie tak nie zadziałało - Lumine położyła dłoń na czole Kaeyi.
Było rozpalone. Tak, jakby miał gorączkę. Ale nawet się nie pocił. Jego ciało nie robiło nic, by zwalczyć cokolwiek, co je zaatakowało.
- Myślę... - zaczęła cicho Sucrose.
Wszyscy odwrócili się w jej stronę.
- Myślę, że to dlatego, iż wizja kapitana Kaeyi to Cryo... - dokończyła Sucrose.
I w tym momencie wszystko nabrało sensu.
- Cokolwiek to jest, powinno być coś o tym w bibliotece - oznajmiła Barbara. - Musimy tam iść.
- Tu niebezpiecznie. Musicie iść - powtórzył Razor.
- Kaeya, mimo bycia mentalnie dziesięcioletnim chłopcem, jest dorosłym, postawnym mężczyzną - zauważyła Amber.
- Odezwała się ta dojrzała... - powiedziała cicho Noelle. Na całe szczęście Amber jej nie usłyszała.
- Sucrose, idź z Barbarą do biblioteki. My postaramy się przenieść Kaeyę w bezpieczniejsze miejsce - poleciła Lumine, zabierając dłoń z czoła Kaeyi. - Razor, potrafiłbyś go podnieść? Twoja wizja chyba ci na to pozwala.
Razor tylko kiwnął głową.
- Co jest najbliżej? - spytała Noelle, pomagając Razorowi podeprzeć Kaeyę z drugiej strony. Kaeya syknął z bólu, więc dziewczyna przeprosiła go pospiesznie.
- Paimon obawia się, że najbliższa posiadłość to Dawn Winery - odparła Paimon.
Lumine oblał zimny pot. Diluc Kaeyę szybciej dobije, niż pozwoli im go położyć w którymkolwiek łóżku.
Albo go spali, gdy tylko stracą ich obu z oczu.
- Nie mamy innego wyjścia - stwierdziła mimo to.
Zwłaszcza, że oddech Kaeyi znów stawał się coraz płytszy.
* * *
Hillie i Moco akurat zamiatały chodnik przed wejściem. Mamrotały coś o tym, że niedługo będą musiały sprzątać nawet po nocach. Razor słyszał je nawet z odległości kilkudziesięciu metrów.
- Na Lorda Barbatosa! - Moco wypuściła z rąk miotłę, widząc ledwie przytomnego Kaeyę, wręcz bezwiednie opartego o ramiona Razora i Noelle. Hillie zachowała więcej zimnej krwi i pobiegła czym prędzej po Adelinde. Ta zjawiła się w oka mgnieniu.
- Na Lorda Barbatosa... - powtórzyła to, co wcześniej wykrzyknęła Moco. - Co się stało?
- Kapitan Kaeya został otruty - oznajmiła Noelle i dodała w myślach, że jest przy tym jeszcze cholernie ciężki, ale tego na głos nie powie.
- On sam jest trucizną.
Lumine westchnęła ciężko, gdy tylko usłyszała ten głos. Diluc stał w progu, z zaplecionymi na klatce piersiowej ramionami i patrzył na nich, jakby przynajmniej przynieśli mu worek łajna do winiarni.
- Mistrzu Diluc, musi nam pan pozwolić... - zaczęła Amber, ale Diluc jej przerwał.
- Ja nic nie muszę - stwierdził. - Zabierzcie go do Mondstadt, tam się nim zajmą.
- Jest na to zbyt słaby - zauważyła Lumine. - Umrze po drodze. Potrzebujemy schronienia teraz. Jest noc i jak ktoś nas zaatakuje, on będzie pierwszą ofiarą.
- Ma rację. Teraz niebezpiecznie. Trzeba ukryć - dodał Razor. Diluc tylko zmierzył go wzrokiem.
- Chyba śnicie - prychnął Diluc. - Sam się w te kłopoty wpakował, więc sam niech się wyliże.
- Ochronił mnie! - zawołała Lumine. - Myślałam, że jesteś bohaterem, Diluc. I że masz dla nas jakikolwiek szacunek.
- Ależ oczywiście - odparł Diluc, odwracając się. - Dla ciebie i Paimon tak. Ale nie dla Rycerzy Favoniusa.
- Jean pomogła nam...
- Nie. To ja pomogłem wam - Diluc spojrzał przez ramię na Lumine. - Podróżniczce kij wie, skąd, przeklętemu bogowi i kobiecie, której wydaje się, że umie posługiwać się swoją wizją, a nie potrafi nawet wykonać jednego zadania bez pomocy z mojej strony.
Diluc cofnął się gwałtownie, kiedy przed nim wyrosły bursztynowe kolce. Zamarł na chwilę i odwrócił się powoli.
Lumine wciąż miała zaciśniętą dłoń. Jej brwi były zmarszczone, a oczy kipiały determinacją i gniewem.
- Wydawało mi się, że twoją wizją jest Anemo - Diluc mówił wolniej z każdym słowem, obserwując Lumine uważnie.
- Rex Lapis jest równie hojny jak Barbatos - odpowiedziała Lumine. - Mi za to się wydawało, że Kaeya jest twoim bratem.
- To nie jest mój brat - prychnął Diluc. - To dzieciak, którego mój ojciec znalazł na drodze i przygarnął. Nigdy nie był moim bratem.
Mimo wszystko, mimo ciągłego bólu i kłopotów z oddychaniem, a co dopiero z utrzymaniem równowagi, Kaeya to usłyszał. Otworzył lewe oko i starał się spojrzeć na Diluka, który usiłował ponownie wejść do Dawn Winery, przechodząc nad bursztynowymi kolcami.
- Diluc... - Kaeya wyswobodził się z objęć Razora i Noelle, co nie było trudne, bo oboje byli już potwornie zmęczeni trzymaniem o wiele wyższego od nich mężczyzny. - Zaczekaj...
Kaeya zrobił kilka chwiejnych kroków, po drodze łapiąc się Lumine oraz Amber i stanął przed Dilukiem, kładąc mu dłoń na ramieniu, aby nie upaść.
Podróżniczka usunęła bursztynowe kolce. Kaeya w tym stanie mógłby się na nie nadziać i to by jeszcze bardziej pogorszyło sprawę.
- Puść mnie - warknął Diluc. - Ile razy mam ci powtarzać, że nie mam zamiaru ci wybaczać i ostatnie, czego potrzebuję, to twojego dotyku?
- Nawet... teraz... musisz być... tak uparty...? - spytał Kaeya i zakaszlał, bo znowu zabrakło mu tchu, przez co stracił równowagę i runął na chodnik, przewracając Diluka i lądując wprost na nim.
- Teraz na pewno go zabije - jęknęła Amber, zasłaniając usta dłońmi.
- Zejdź ze mnie - w głosie Diluka zabrzmiała rezygnacja. - Kaeya?
Jego brat nie odpowiedział. Nie miał na to siły.
Diluc westchnął cicho, zdjął rękawiczkę i przyłożył gołą dłoń do czoła Kaeyi.
I dopiero wtedy zrozumiał, jak poważna jest sytuacja.
Ciało Kaeyi, odkąd zyskał wizję, było wiecznie chłodne. Zresztą, jak w przypadku każdego posiadacza Cryo, w dotyku przypominało porcelanę, tylko miękką. Analogicznie osoby z wizją Pyro miały o wiele wyższą temperaturę ciała, więc Diluc często nie wiedział nawet, że coś jest gorące i rzadko się parzył.
Ale teraz poczuł, że ciało Kaeyi jest cieplejsze od jego. I nawet, jeśli to przez niego jego brat dostał wizję... Jeśli to było po to, by Kaeya mógł się bronić przed wściekłym Dilukiem, który usiłował go zabić... Jeśli ich relacje nadal były skomplikowane...
Diluc zepchnął Kaeyę z siebie, klęknął, wziął swojego brata na ręce i wstał.
- Na górę - rzucił krótko, nie patrząc na zdumione twarze pozostałych. - Adelinde, przygotuj łóżko w pokoju dla gości.
- Oczywiście - pokojówka kiwnęła głową i wbiegła po schodach.
Oj, będzie czuł tę decyzję jutro. I przez następny tydzień zakwasy na bank mu nie odpuszczą. Ale je rozchodzi.
Jakoś.