Blog zawiera treści o związkach męsko-męskich i damsko-damskich. Jeżeli nie lubisz yaoi i yuri, to naciśnij czerwony krzyżyk i nie czytaj, zamiast obrzucać mnie błotem. Dziękuję za uwagę.

Polecany post

Reklama vol 3

Zespół: Kalafina, Nightmare, Ganglion, Band-Maid, CLOWD, Broken by the Scream Pairing: Ni~ya&Hikaru, Wakana&Keiko, Sagara&Oni, ...

niedziela, 25 listopada 2018

Zbyt duża ilość światła powoduje ślepotę

Zespół: D=OUT&Acme (ex. xTRiPx), w tle LapLus
Pairing: Naoto&Shougo, wspomniane Satoshi&Shougo
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: obyczaj, soft angst
Ostrzeżenia: brak
Notka autorska: W końcu wymyśliłam, dlaczego w zasadzie Shougo z Naoto zerwał. Oczywiście wiadomo, że to wszystko skończyło się koniec końców dobrze i do siebie wrócili, ale postanowiłam to opisać. Głównie dlatego, że Hana była ciekawa.
Och, no i może znowu zrobiłam z jrockowca ciotę i niedorozwoja, który nie potrafi normalnie z nikim rozmawiać, ale wiecie co? Mam to w pupci. :)


Zadałem głupie pytanie równie mało inteligentnej osobie.
- Yoshito, masz czasem tak, że masz wrażenie, że twój związek jest za idealny?
I ta równie głupia jak moje pytanie osoba udzieliła mi odpowiedzi na tym samym poziomie.
- Zazwyczaj unikasz powtórzeń, Shougo. Jak bardzo zestresowany jesteś, co? - spojrzał na mnie znad ciemnych okularów, po czym usiadł na kanapie i otworzył sobie piwo. - Czego oczekujesz, że ci powiem, hm?
- Nie mam pojęcia... - odparłem cicho.
- Związki idealne nie istnieją - mruknął. - Ogólnie w dzisiejszych czasach związki nie istnieją. Miłość to coś, co może znali nasi rodzice, ale jak patrzę na te wszystkie rozwiedzione ciotki, to trochę w to wątpię. A my? Naprawdę myślisz, że możemy się zakochać?
- Ja Naoto kocham - powiedziałem stanowczo.
A przynajmniej chciałbym, żeby tak było.
- Głos ci drży - Yoshito rozsiadł się w rozkroku i oparł się wygodnie. - Słuchaj, stary. Ty może i mojego brata kochasz. No okej. Ale myślisz, że po co mu ta kawalerka, którą niby studentom wynajmuje?
- Kawalerka? - powtórzyłem.
- No ta, w której mieszkał, zanim żeście się zeszli - Yoshito wypił pół puszki jednym haustem i otarł sobie usta ręką. - Nie powiedział ci, że dalej ją ma?
- Nie... - miałem wtedy mętlik w głowie, jak nigdy wcześniej. Później, kiedy byłem z Satoshim, zdarzało mi się to o wiele częściej.
- Czyli ma kochanki - Yoshito wzruszył ramionami. - Albo kochanków. Nie wiem. Dynda mi to i powiewa. Też mam. I K też ma. Wszyscy mamy. To norma. Jesteśmy muzykami. Sypiamy z fankami. I fanami. I czasem zaciągniemy do łóżka kogoś, kogo płci za Chiny nie określimy. A przynajmniej ja.
- Ale... Ale to Naoto. On by mnie...
- Nie zdradził? Och, Shougo, nie bądź naiwny - Yoshito dopił piwo i wyciągnął papierosy z kieszeni. - Zachowujesz się jak fanka, która odkryła, że jej idol uprawia seks.
- Ale to Naoto!
- No i co? - Yoshito wsadził sobie jednego papierosa do ust. - Mój brat nie jest jakimś bożkiem. Poza tym, rozmawiasz ze mną na ten temat, nie? Więc sam coś podejrzewasz.
- Tak, ale...
- No chyba nie zadałeś tego pytania tylko po to, żeby usłyszeć, że nie, broń Izanami, twój Naoto to święty Walenty i jego penis chędoży tylko twoją pupcię? - Yoshito podpalił papierosa i zaciągnął się dymem.
Chciałem zwrócić mu uwagę, że niech wyjdzie z tym petem na zewnątrz, bo mimo tego, że też palę, nie życzę sobie kopcenia jego śmierdzącymi papierosami w tym pomieszczeniu.
Chciałem, bo Yoshito pali wręcz nieprzyzwoicie mocne papierosy i nawet mi ten dym podrażniał zatoki i gardło.
Ale nie mogłem. Patrzyłem tylko na niego, jakby mi powiedział, że Ziemia jest trójkątna. I co gorsza, mój ślepy umysł, spanikowany i tak jak Yoshito sam stwierdził, naiwny, we wszystko uwierzył.
- Te, stary, żyjesz? - Yoshito pomachał mi ręką przed oczami, po czym znowu się zaciągnął i wypuścił z ust kłąb szarego dymu. - Wyglądasz, jakbym cię uświadomił, skąd się biorą bachory.
Może powinienem wtedy z Naoto porozmawiać. Ale jedyne, co mogłem na ten temat powiedzieć, jedyne, co zdołałem wykrztusić, było spytanie go, czy naprawdę nie sprzedał tej kawalerki.
I oczywiście otrzymałem odpowiedź pozytywną. Nie widział w tym żadnego problemu, a ja wypowiedziałem słowa, których żałuję do dzisiaj i które nigdy nie powinny paść z moich ust.
- To dobrze. Przynajmniej będziesz miał teraz gdzie mieszkać.
Pamiętam smutek w jego oczach, kiedy dotarło do niego, o co mi chodzi. Ale jak to Naoto, tylko niemrawo się uśmiechnął i oczywiście nawet nie zapytał, dlaczego. Po prostu przyznał mi rację i spytał, czy pomogę mu się spakować.
Interpretacja tego była wtedy dla mnie oczywista. Zdał sobie sprawę z tego, że ja wiem o jego zdradach. Ale teraz jestem świadomy faktu, że to ja byłem ślepy. Fakt, że nasz związek był taki świetny, że praktycznie wcale się nie kłóciliśmy, że było wręcz nudno i za dobrze, to nie był wynik udawania najczulszego partnera na świecie, byleby ten drugi nie zorientował się, iż jest zdradzany. To po prostu była miłość.
A ja, jak skończony idiota, ją zniszczyłem.
The end

sobota, 24 listopada 2018

Weakness

Zespół: Alice Nine&Kagrra,
Pairing: Tora&Akiya
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: obyczajowy
Ostrzeżenia: brak
Notka autorska: Miałam dzisiaj wstawić zupełniego innego fika, ale Tora... miał zawał. o.e
Swoją drogą, jak kiedyś potrafiłam trzasnąć 10 fików z ToraAki w jednym roku, tak teraz nie napisałam z tym shipem nic od... czterech lat. o.e


Nie pamięta dużo z poprzedniego dnia. Jedynie przebłyski.
Telefon, informację i nagłą zmianę swojego położenia. Tak dokładniej, zmienił pozycję z pionowej na poziomą. Ocknął się po chwili, czując, jak ktoś go klepie po policzku. Nawet nie wiedział, że Shin tak dobrze zna się na pierwszej pomocy i środkach uspokajających.
Cały dzień spędził przy melisie. Tyle wie. Wciąż czuje jej smak w ustach. Nadal ma ją w termosie, teraz, siedząc tutaj w poczekalni i zastanawiając się, jakim cudem zwykłe pobolewanie w mostku skończyło się operacją na otwartym sercu.
Patrzy w sufit. Najczęściej dzwoniącą do niego osobą tego dnia jest Nao. Ich Nao, Naoki Yamada, nie Naoyuki Murai.
Nao wie. On dobrze wie. Aż za dobrze.
Mimo, że sobie powtarza, że będzie w porządku, sam w to nie wierzy. Nie wierzy, bo już raz to przeżywał. Pamięta, jak znalazł Isshiego, pamięta dotyk jego zimnej skóry. Wszystko pamięta. Nawet smak własnych łez tamtego dnia. Nawet to, że potem ich wszystkich objęła zbiorowa halucynacja, spowodowana skutkiem ubocznym leków i silnego przekonania, że Shinohara przecież by ich tak o nie zostawił.
Przymyka oczy. Torze nic nie będzie. To tylko rutynowa operacja, a on już się przecież obudził z narkozy. Ale nadal nie pozwalają mu do niego wejść. W końcu jest tylko kolegą. Zwyczajnym kolegą, nie rodziną.
I tak nie wejdzie tam pierwszy. Shou zapowiedział, że on to zrobi. Obiecał, że wszystko im przekaże. Że ich uspokoi.
Trudno mu było uwierzyć w to ostatnie, patrząc na jego trzęsące się dłonie. Ale może ma rację. Może drżenie ustanie, jak Tora z nim porozmawia.
Izumi i Shin siedzą po jego obu stronach. I tak mówią mniej, niż Naoki przez telefon, ale są. Nie zostawiliby swojego przyjaciela w takiej sytuacji.
Hiroto chodzi jak nakręcony po korytarzu, wydeptując ścieżkę w kafelkach. Słychać jego nerwowy tupot stóp. Nawet Saga nie ma ochoty żartować. Nikt nie ma ochoty żartować. Nao się nawet nie uśmiecha. Siedzi tylko, głęboko zamyślony, nie zwracając uwagi na Hiroto, który za każdym razem, gdy go mija, go zagaduje.
Czekają. Czekają całą siódemką i Naokim po drugiej stronie słuchawki. Odbierają mnóstwo słów wsparcia przez prywatne wiadomości, smsy i telefony. Pierwszy był Aoi. Nie, nie ten z Gazette. Ten Aoi z Ayabie, który wyrwał Naokiemu słuchawkę i powiedział, że jeśli Tora doprowadzi Akiyę do takiego stanu, jak Isshi Nao, to go srogo popamięta.
W zasadzie, Kazuhiro nigdy nie słyszał, żeby Aoi był kiedykolwiek aż tak czymś przejęty, poza tymi chwilami, kiedy działo się w jego życiu naprawdę źle.
Shou wchodzi do sali Tory pierwszy, tak, jak zapowiedział. Wychodzi po krótkim czasie. Wie, że ma jeszcze czas, a Akiya potrzebuje rozmowy z Torą bardziej od niego. Ale były gitarzysta Kagrry, nie chce rozmawiać. Jedynie przytula się do ukochanego i zamyka oczy. Czeka, aż ten go obejmie i wzdycha ciężko, mamrocząc pod nosem, żeby więcej tak nie robił. Żeby więcej go nie straszył w taki sposób. Nie ma zielonego pojęcia, czy Tora go rozumie. Przez zaciśnięte gardło mówi z takim trudem, że ledwie słyszy sam siebie.
Ale czując dłoń Masashiego przeczesującą jego włosy, ma wrażenie, że jednak naprawdę wszystko będzie w porządku. W końcu to Tora, prawda? To przy nim Akiya czuje się bezpiecznie. To w jego ramionach odzyskuje spokój.
Nawet, jeśli słabe serce Tory bije teraz o wiele ciszej, to jednak wciąż ma dla kogo.
The end

niedziela, 18 listopada 2018

I didn't see, though I was looking

Zespół: Nexx
Pairing: Tsukasa&Chisa
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: AU, angst
Ostrzeżenia: *wyciąga listę* *czyta* Śmierć postaci, samookaleczanie, próba samobójcza, depresja, krew... Tak, znowu. *gniecie kartkę* *wyrzuca za siebie* Ogólnie (znowu) nie czytajcie, jak macie zły humor.
Notka autorska: Znowu wyciągam z szafy starego fanfika z bardzo złym zakończeniem, ale jak "Kilka minut do piekła" jakoś przełknęliście, to to też dacie radę, bo jest krótkie. Umieściłam to w tak starym i tak długo nieistniejącym zespole Chisy, że dalej to chyba tylko do Vettic mogłam się cofnąć. Oznaczam to jako AU, bo nic takiego nie miało miejsca, dzięki Buddzie. Tyle, (nie)miłego czytania.


Stoję przed tobą i patrzę. Patrzę na twoje zamknięte oczy, patrzę na blady uśmiech, który zastygł na twojej twarzy. Patrzę na twoją jasną skórę, teraz jeszcze jaśniejszą i zimną w dotyku.
Krew nie płynie. Serce nie bije. Nie oddychasz. Leżysz na łóżku martwy, lecz piękny jak za życia.
Chyba zastanawiałeś się, jak w zasadzie to zrobić, bo na twoim nadgarstku widnieje szkarłatna, świeża linia. Rozmyśliłeś się po jej zrobieniu? Stwierdziłeś, że za bardzo boli? Odpowiedz mi!
Ach, zapomniałem. Umarłeś. A ja stoję i patrzę i nie widzę. Tak jak nie widziałem, choć patrzyłem, kiedy żyłeś. Nie widziałem twojej depresji i nie widziałem twojej rozpaczy, w której dzień w dzień coraz bardziej się pogrążałeś.
Trzymam wciąż w dłoni telefon. W końcu musiałem zadzwonić po pogotowie. Powiedzieć im, że znalazłem samobójcę.
Znów cię dotykam. Zimno. Czuję jedynie zimno. Przenikliwe. Ale może jednak zdołam cię uratować? Może jednak ożyjesz, mimo sinych ust? Słodkich w smaku, miękkich ust, idealnych do całowania. Tak często rozciągających się w pełnym uśmiechu.
Przecież się śmiałeś. Przecież bawiłeś, kochałeś i spotykałeś z przyjaciółmi. Oglądałeś anime i głupie seriale tylko dlatego, że były tam ładne aktorki. Wygłupialiśmy się i... Dlaczego?
- Tsukasa? - drzwi do pokoju hotelowego, w którym obaj jesteśmy, otwierają się gwałtownie. - Tsukasa, czemu krzycz...
Krzyczę? Nawet nie zauważyłem.
Hayato stoi w milczeniu, zamarłszy w pół słowa, wpatrując się w ciebie z przerażeniem w oczach. Czy on też patrzy i nie widzi? Czy on też patrzył i nie widział?
Stoimy obaj, patrząc i nie widząc. A ty leżysz i lśnisz bielą twojej skóry i czerwienią krwi, która błyszczy na twoim nadgarstku.
Puste opakowanie po lekach stoi na szafce obok łóżka. Wygląda złowrogo, jakby mówiło "To ja go zabiłem!". Ale to nieprawda. Zabiłeś się sam, sam w swojej rozpaczy, sam w swojej samotności.
Dlaczego nic nie powiedziałeś? Dlaczego nie wyciągnąłeś ręki po pomoc? Dlaczego nie pokazałeś, że jest źle?
Hayato osuwa się na kolana. A ja nawet nie mam siły nie mieć siły, jakkolwiek dziwnie to brzmi. Po prostu stoję, głaszcząc cię po lodowato zimnym policzku, odgarniając rozjaśnione włosy z twarzy i ścierając łzy, które nadal nie zaschły.
Płakałeś, bo umierałeś, czy umarłeś, bo płakałeś?
Hayato wstał. Jest cicho. Nie dociera do niego, co się stało.
Do mnie za to dociera, że jak mi cię zabiorą, to już cię nigdy nie zobaczę. Mam ochotę zabarykadować drzwi i zamknąć się w tym pokoju z tobą. Przytulić się do ciebie, wtulić twarz w twoją koszulę w kratę i wdychać zapach jaśminowej herbaty, którą jak nic musiałeś popić te leki, bo nadal czuć ją w pokoju. I ty nią pachniesz.
Zamiast tego po prostu klękam przy łóżku i przytulam się do twojej dłoni. Masz takie krótkie palce jak na mężczyznę. Ale i tak zawsze uważałem twoje dłonie za piękne.
Ocknij się. Nie zostawiaj nas tutaj. Nie w taki sposób. Nie na zawsze. Nie odchodź. Potrzebujemy cię. Ja cię potrzebuję.
Hayato wstaje i patrzy na mnie ze łzami w oczach.
- Kwadrans temu - mówię cicho. Kiwa głową i wychodzi. Usiłuje się opanować. Wie, że musi iść po sanitariuszy. Wie, że musi powiadomić resztę.
Ty już nic nie wiesz. Zatonąłeś w głębokiej, czarnej toni i już nie wypłyniesz. Już nie wrócisz, już się nie uśmiechniesz. Nie spojrzysz na mnie swoimi pięknymi, wielkimi oczami, nie powiesz mi, że mnie kochasz, nie przytulisz, nie zaciągniesz do łóżka... Nie zrobisz już nic.
Czy jeśli nasze dusze się reinkarnują, spotkamy się ponownie? Mam taką nadzieję. Chcę cię przeprosić, że nie widziałem, choć patrzyłem. Chcę cię tylko przeprosić...
The end

środa, 24 października 2018

Kilka minut do piekła

Zespół: Moran
Pairing: Hitomi&Hanami (OC), Soan&Zill, wspomniane Ivy&Vivi
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: AU, angst, okruchy życia, oparte na faktach
Ostrzeżenia: *wyciąga listę* *czyta* Śmierć postaci, samookaleczanie, próba samobójcza, depresja, krew, leki psychotropowe, czy mam wymieniać dalej? *gniecie kartkę* *wyrzuca za siebie* Ogólnie nie czytajcie, jak macie zły humor.
Notka autorska: Nie wiem, co stworzyłam. Napisałam to kilka miesięcy temu i bardzo długo zastanawiałam się, czy w ogóle mam to tutaj dodać. Ten fanfik łamie dokładnie każdą zasadę mojego fanfikowego uniwersum, łącznie z tym, że nie ma z nim żadnego związku.
Oznaczam to jako AU, bo akcja dzieje się w latach 2008 - 2017, a jak pewnie wiecie, wszyscy w rzeczywistości mają się dobrze.
Stwierdziłam, że jednak go opublikuję, ponieważ właśnie łamie fafnaście ustanowionych przeze mnie zasad i schematów. W jednej części, żeby nie zaśmiecał mi tagów.
Więc... Em... "Miłej" zabawy.
__________________________________
Przeszłość - lata 2008-2014
Teraźniejszość - przełom 2016 i 2017 roku


Siedzę przy jego łóżku. Patrzy tylko na przeciwległą ścianę i nie mówi zupełnie nic. Jakby był w transie.
Hanami twierdzi, że nie powinienem tu przychodzić. Że boi się, iż też się rozchoruję. Tłumaczę jej, że to mój przyjaciel i muszę przy nim być. Kiwa głową i prosi, żebym go pozdrowił. Obiecuję, że to zrobię, choć nie mam pewności, iż on to usłyszy. I tak za każdym razem.
- Pielęgniarki pozwoliły mi przynieść ci czekoladę - oznajmiam, wyciągając słodycz z torby. Powoli przenosi na mnie wzrok. Jest otępiały. Nie wiem, czy przez swoje samopoczucie psychiczne czy przez leki. Ma pusty wzrok. Jakby nie miał duszy.
- Jaką? - pyta krótko. Czasem mu się zdarza odezwać. Ale nie pamiętam już, kiedy ostatnio ten kiedyś pełen życia mężczyzna wypowiedział pełne zdanie.
- Truskawkowa. Twoja ulubiona - mówię, podając mu ją. - Naprawdę, pielęgniarki pozwoliły na to. Powiedziały, że ostatnio jesteś grzeczny i zjadasz wszystko na obiad.
- Aha - kiwa głową, odpakowując czekoladę drżącymi palcami. - Dziękuję.
- W sumie nawet jesteś rozmowny dzisiaj - uśmiecham się, delikatnie głaszcząc go po głowie. - Chcesz, żeby Hanami ze mną przyszła?
Milczy przez chwilę, smętnie żując kostkę czekolady. Czarne włosy opadają mu na twarz.
- Kto? - pyta w końcu. Wzdycham przeciągle. Od dawna ma kłopoty z pamięcią.
- Hanami. Moja dziewczyna - podkreślam ostatnie słowo, żeby zrozumiał, że jest dla mnie ważna. On od dawna nie łapie prostych aluzji. - Zeszliśmy się już dawno temu, pamiętasz? Jak jeszcze mieliśmy zespół.
- Nie - kręci głową. Nie wiem, o co mu chodzi. Nie pamięta, czy nie powinienem mówić o zespole?
- Przepraszam. Nie denerwuj się - kładę mu dłoń na ramieniu, a on tylko bezgłośnie porusza ustami. - Nie powinienem o tym wspominać? O zespole?
- Tak - patrzy na mnie zbolałym wzrokiem. - Nie mów.
- Jeszcze raz przepraszam - wzdycham ciężko. - Wiesz, rozmowy z tobą są trochę trudne. Musisz mi wybaczyć.
- Wybaczam - uśmiecha się sztucznie. A może nie? - Przyjdź.
- W sensie? - unoszę lekko brwi.
- Z Hanami - mówi, żując kolejną kostkę czekolady. - Lubię ją.
- Nie znasz jej - zauważam. - Znaczy, znasz, ale nie pamiętasz.
- Ale lubię - stwierdza. - Kocha cię?
- Tak.
- To ją lubię - kładzie dłoń na mojej głowie. Rękaw zsuwa mu się z ręki, odsłaniając pokryte licznymi bliznami przedramię. - Za kochanie cię.
Naprawdę jest dzisiaj rozmowny.
- To miłe - uśmiecham się przyjaźnie, wstając. - Pozdrowić kogoś?
- Siznę - odpowiada i namyśla się chwilę.
Znowu zapomniał?
- Ivy'ego i Viviego też? - pytam.
- Tak - kiwa energicznie głową. - Wybacz. Zapomniałem.
- O nich czy ich przydomkach?
- Przydomkach - bierze kolejną kostkę czekolady. - Ivy i Vivi.
- Tak.
- Ładne są - stwierdza. - Hitomi?
- Tak?
- Musisz iść?
- Niestety tak - przeciągam się leniwie. Zdrętwiałem na tym krześle.
- Szkoda - odkłada czekoladę na szafkę i kładzie się na łóżku. - Będę sam.
- Spokojnie. Może Sizna, Ivy albo Vivi przyjdą - stwierdzam, poprawiając niesforny kosmyk włosów, który opadł mu na twarz. - Będziesz pamiętał ich przydomki?
- Zapiszę sobie - mówi, a jego piękne, głębokie oczy powoli się zamykają. - Ładne są.
- Dobranoc - głaszczę go po głowie i gaszę lampkę przy jego łóżku. Patrzę jeszcze przez chwilę na niego, by się upewnić, czy zasnął i wychodzę z sali, w której leży.
Zamykam drzwi. Tabliczka do nich przyczepiona głosi, że to sala Wakugawy Tomofumiego. Większość kojarzy go jako Soana albo Towę. Dla mnie jest po prostu najlepszym przyjacielem, jakiegokolwiek kiedykolwiek miałem.
Kiedy wychodzę ze szpitala, dzwoni telefon.
- Tak, Hanami? - pytam, wsiadając do samochodu. - Coś się stało?
- Jak spotkanie? - odpowiada pytaniem na pytanie. - Mówił coś?
- Chciał, żebyś przyszła. Chce cię poznać.
- Czwarty raz?
- Wybacz mu. To pewnie przez leki - wkładam kluczyki do stacyjki i odpalam silnik. - Przyjdziesz następnym razem ze mną?
- Przyjdę. Nawet upiekę ciasto orzechowe.
- Jego ulubione - dziwię się lekko. - Pamiętasz?
- Tak - oczami wyobraźni widzę, jak się uśmiecha. - Lubię go. Nadal. Nawet, jeśli żyje w swoim świecie.
- Dobrze powiedziane - stwierdzam. - Muszę kończyć, motylku. Jestem w aucie.
- Okej~! Do zobaczenia w domu - Hanami jak nic macha mi na pożegnanie, choć nie mogę tego zobaczyć.
- Do zobaczenia - odpowiadam i ruszam z parkingu.
* * *
Pamiętam, jak Soan i Zill pewnego razu przyszli na próbę, trzymając się za ręce. A raczej Tomofumi trzymał Saburou, który wyglądał na zmieszanego. Velo mało nie spadł z krzesła, gdy ich zobaczył. A ja zaklaskałem wesoło w dłonie jak małe dziecko. Schodzili się i schodzili. Aż chciało im się pomóc.
Potem powiedzieli, że to Zill pierwszy zdobył się na odwagę, czego kompletnie się nie spodziewałem po tym nieśmiałym, cichym basiście. Ale jak widać pozory mylą.
Soan i Zill byli parą wręcz idealną. Wspierali się w każdej sprawie, rzadko się kłócili (najczęściej o to, że Soan jest nadopiekuńczy, a Zill zbyt lekkomyślny), zasypiali obok siebie po męczącym dniu, opiekowali się sobą nawzajem. Nigdy nie widziałem Tomofumiego tak zakochanego, a znałem go prawie dziesięć lat. To było urocze patrzeć na nich i na ich miłość. Nawet Hanami im zazdrościła, gdy ich poznała. Była moją przyjaciółką z dzieciństwa. Odkryliśmy, że coś do siebie czujemy, niedługo po odejściu Velo z zespołu.
Zill zawsze był chorowity. Soan robił wszystko, by się nim zaopiekować, ale układ odpornościowy basisty był jednym wielkim żartem. Ale mimo wszystko Zill zawsze cieszył się życiem, był radosny, uśmiechnięty, pracowity, pierwszy chętny do pomocy. Nigdy nikomu niczego nie odmówił i nigdy nie przegapił okazji do spotkania z przyjaciółmi. Ale miał jedną wadę, o której wspomniałem już wcześniej.
Był nieprzyzwoicie wręcz lekkomyślny.
- Zill nie odbiera - stwierdził pewnego dnia Sizna, dzwoniąc do mnie nieco zmartwiony. - Nie wiesz może, co się z nim dzieje? Mieliśmy pracować dzisiaj nad nowym materiałem, ale nie przyszedł.
- Soan nic nie wie? - zdziwiłem się, mieszając łyżką w garnku.
- Soan też nie odbiera. Miał dzisiaj załatwiać jakieś liderowe sprawy, więc pewnie jest zajęty - wyjaśnił Sizna. - Może akurat prowadzi auto czy coś.
- Spróbuję się do nich obu dodzwonić, obiecuję - przyrzekłem naszemu, wtedy jeszcze nieoficjalnie, gitarzyście.
- Dziękuję, Hitomi. Zabieram się za swoją partię. Mam nadzieję, że Zill się odezwie - Sizna westchnął cicho i rozłączył się.
Zamyśliłem się. Zill, który lekceważy obowiązki i przyjaciół? Coś mi tu nie pasowało.
- Coś się stało, Hitomi? - spytała Hanami, wychodząc z łazienki. Wytarła mokre, czerwone włosy ręcznikiem, który rozwiesiła na krześle. - Kłopoty w pracy?
- Zill się nie odzywa - wyjaśniłem. - Mam złe przeczucia.
- Chcesz do niego pojechać? - spytała. Pokręciłem głową.
- Jeśli go nie ma, to nic nie da. Jeśli jest, ale coś mu się stało i nie będzie w stanie mi otworzyć, to i tak nie mam kluczy - odparłem. - Zadzwonię jeszcze do Soana i Shii.
- Shii?
- Brat Zilla. Jest gitarzystą - wybrałem numer Soana, ale odezwała się tylko sekretarka. - Sizna ma rację. Też nie odbiera.
- Może są zajęci sobą? - zażartowała Hanami, zakładając kontaktówki. Były korygujące, ale zmieniały też kolor jej oczu na zielony. Uwielbiałem je. Nadal uwielbiam.
- Soan ma dzisiaj dużo pracy - odparłem. - To pracoholik. Nawet Zill nie jest w stanie go powstrzymać przed załatwieniem wszystkiego w jeden dzień. Poza tym, nie mieszkają razem.
- Nie? - zdziwiła się Hanami. - Przecież są tacy w sobie zakochani!
- Tak, ale rodzina Zilla nie jest tolerancyjna - wytłumaczyłem. - Nawet jego brat trochę kręci nosem, a pracuje w naszej branży. Zawsze wydawało mi się, że jednak my, artyści, jesteśmy bardziej otwarci, ale... Jak widać nie.
- Nie każdemu zdążył wykiełkować mózg - stwierdziła Hanami, zaglądając mi przez ramię, kiedy próbowałem dodzwonić się do Shii. - Co pichcisz?
- Kurczaka w sosie słodko-kwaśnym - odpowiedziałem.
- Halo? - usłyszałem w telefonie zmęczony głos Shii. - Hitomi? Czego chcesz?
- Twój brat nie odbiera - wyjaśniłem. - I nie zjawił się w studiu, a miał dzisiaj nagrywać nowy materiał z Sizną.
- Mój brat? Ten pracoholik? - Shia był wyraźnie zdziwiony. - Jestem akurat na próbie, z której jak wyjdę, to chyba lider ukręci mi głowę, poza tym mam stąd do Sabu daleko, ale już dzwonię do naszych rodziców i starszego brata. Shigeru chyba akurat jest w Tokyo, z tego, co wiem. Ty nie możesz do Saburou pojechać?
- I tak nie mam kluczy, a jak coś mu się stało...
- Rozumiem. Dziękuję za informację! - zawołał jeszcze Shia i rozłączył się.
- Dobry brat z tego Shii - stwierdziła Hanami.
- I w sumie tylko tyle - uśmiechnąłem się niemrawo i wyłączyłem gaz.
I tak nic byśmy nie przełknęli.
* * *
- Pojedziemy do niego? - spytała Hanami.
- Jeśli Shigeru jest w Tokyo, to nie ma sensu. Zill mieszka po drugiej stronie miasta. Zajęłoby nam to tyle samo czasu, co jego bratu, a może i nawet dłużej - wyjaśniłem.
Zadzwonił telefon. Shia.
- Halo?
- Shigeru już jedzie. Mówił, że będzie u niego za kwadrans - oznajmił Shia. - Dam ci znać później, co się dzieje.
- Dzięki, Shia.
- To ja jeszcze raz dziękuję - odparł Shia i rozłączył się ponownie.
A telefon rozdzwonił się jeszcze raz. I tym razem wiedziałem, że ta rozmowa nie będzie łatwa.
- Tak, Soan?
- Sizna do mnie dzwonił. Co z Saburou? - spytał Soan wyraźnie przestraszonym głosem. - Próbowałem się do niego dodzwonić, ale nie odbiera. Hitomi, co się dzieje?
- Uspokój się. Shigeru do niego pojechał. Niedługo się wszystkiego dowiemy - powiadomiłem go. - Załatw, co masz do załatwienia i przyjedź do mnie. Razem poczekamy na informacje.
- Jasne. Oczywiście - przytaknął Soan. - Jeszcze trochę spraw mi zostało. Będę u ciebie za dwie, może trzy godziny. Jak się czegoś dowiesz, to mnie powiadom.
- Na pewno - obiecałem.
Nie dowiedziałem się jednak nic. Telefon uparcie milczał.
- Może nic się nie stało? - zasugerowała Hanami. - I dlatego nic nie mówią?
- Cokolwiek by się stało czy nie stało, powinni zadzwonić - stwierdziłem. - Ja to ja, ale Soan pewnie odchodzi od zmysłów.
Rozległo się pukanie do drzwi. Otworzyłem je. I wtedy po raz pierwszy zobaczyłem Soana w tym stanie.
Roztrzęsiony, spanikowany, nie mogący znaleźć punktu, w którym mógłby utkwić wzrok.
- Nadal żadnego telefonu? - spytał, wchodząc do środka i zdejmując buty. - On nie odbiera, Hitomi. I teraz nikt nie odbiera. Shia też nie.
Hanami zmarszczyła brwi, gdy Soan wyciągnął papierosa z paczki, ale dałem jej kuksańca między żebra. Zrozumiała, że to nie pora na upominanie.
- Nic mu nie będzie - zapewniłem go. - A Shia ma próbę. Jest zajęty.
- Wątpię, by nadal trwała - stwierdził Soan, po czym zaciągnął się dymem.
Wciąż nic nie wiedział, a już wyglądał źle. I był tak blady, że spokojnie można by go było pomylić z obcokrajowcem.
- Bądźmy dobrej myśli - stwierdziłem. - Nic złego się nie dzieje.
- Chodźcie do pokoju. Przyniosę sake - oznajmiła Hanami. - Chyba, że chcecie wino? Chyba mamy jakieś truskawkowe.
- Może być - odparł Soan, gasząc papierosa w misce Maa-kuna. - Umyję.
- Nie musisz - uśmiechnąłem się lekko i zabrałem ją do kuchni.
Serce waliło mi jak opętane. Nie chciałem po sobie pokazywać, jak bardzo martwię się o naszego przyjaciela, bo Soan był w takim stanie, że ja już nie musiałem nic czuć.
Ale czułem. I to bolało.
* * *
Shia zadzwonił wieczorem. Do Soana. Któremu z ręki wypadł przez to telefon.
- Soan? Soan! - potrząsnąłem nim, a ten wyrwał mi się i pobiegł pędem założyć buty. - Soan, co się dzieje?!
- Sabu jest w szpitalu! - zawołał Tomofumi, wybiegając z mojego mieszkania i zatrzaskując drzwi.
Stanąłem jak wryty. Podniosłem telefon perkusisty i przyłożyłem go do ucha.
- Shia? - szepnąłem. - Jak źle jest?
Pierwszy raz usłyszałem taki ton od Shii.
- Bardzo źle, Hitomi - Aki, bo tak miał naprawdę na imię, prawie płakał. - On umiera.
* * *
Hanami zasnęła z nerwów na moich kolanach. Sizna obiecał, że wszystkim się zajmie. Dobry z niego przyjaciel.
Głaskałem Maa-kuna po łebku i wpatrywałem się w zegarek stojący na komodzie. Przeniosłem wzrok na kieliszek Soana.
Nawet nie tknął alkoholu. I w sumie dobrze, jeśli teraz prowadził.
Maa-kun zerwał się gwałtownie i pobiegł do drzwi, gdy usłyszeliśmy dźwięk dzwonka. Hanami podniosła się i spojrzała na mnie zaspanym wzrokiem. Westchnąłem ciężko, idąc w kierunku drzwi.
Otworzyłem je i zobaczyłem Shigeru, podtrzymującego Soana, który trząsł się od szlochu.
- Przyjechał kilka minut za późno - oznajmił Shigeru cichym, pozbawionym emocji głosem. - Saburou nie żyje.
A Wakugawa Tomofumi, jeden z silniejszych i bardziej zwariowanych ludzi, jakich kiedykolwiek znałem, upadł bez świadomości na podłogę. Nawet nie zdążyliśmy go złapać.
* * *
Pogrzeb Saburou był koszmarem. Soan praktycznie jedną nogą był z nim, po drugiej stronie. Nie jadł, nie spał, jedynie co jakiś czas dawał sobie wlać w siebie szklankę wody. Podtrzymywaliśmy go z obu stron, ja i Sizna.
Hanami nie przyszła. Pojechała do rodziców. Nie mogła znieść cierpiącego Soana. Nikt nie mógł. Ja też nie.
Tomofumi siedział na balkonie z papierosem w jednej dłoni i szklanką sake w drugiej. Pływał w bezkresnej ciemności. Tonął w niej. A ja nie wiedziałem, jak do niego dotrzeć. Przez całą naszą przyjaźń to on znał odpowiedzi na wszystkie pytania dotyczące emocji. A teraz odczuwał ich zbyt dużo. Zbyt negatywnych. I ciągnęły go one na dno.
- Tomofumi? - usiadłem obok niego i zabrałem mu szklankę z ręki. Spojrzał na mnie tym pustym wzrokiem, który widuję do dzisiaj. Tylko wtedy był otumaniony przez alkohol, a nie leki. - Musisz żyć. Dla niego.
- Ale jego już nie ma - odparł Soan, zaciągając się dymem i zamykając oczy.
Wiedziałem, że starał się znowu nie rozpłakać. Zawsze usilnie próbował nie okazywać, że jest słaby. W końcu był silnym i poważnym mężczyzną. Tylko co z tego, jeśli w środku był jedynie zagubionym, małym chłopcem? A przynajmniej w tym właśnie momencie?
* * *
Powoli zbieraliśmy nasze rozsypane kawałki duszy i sklejaliśmy je z powrotem. Żyliśmy dalej, bez Zilla. Shia zabrał do siebie jego króliczka. Sizna dawał nam wsparcie, którego potrzebowaliśmy. Hanami nadal mieszkała u rodziców, ale dzwoniła. Jeździłem do niej co weekend. Było trudno, ale dawaliśmy radę.
A przynajmniej tak mi się wydawało.
- Soan?! - zawołałem, gdy po raz pierwszy go na tym przyłapałem.
Krew. Dużo krwi. Pocięte nadgarstki. Naprawdę dużo krwi.
Kląłem w myślach, ciągnąc go siłą do łazienki. Kląłem w myślach, widząc ten otępiały wzrok. Ile psychotropów wtedy się nałykał? On w ogóle czuł ból, który sobie zadał?
Kląłem pod nosem, gdy odkażałem jego rany wodą utlenioną. Kląłem pod nosem, zawiązując bandaże na jego rękach. Hanami mnie nauczyła.
Zakląłem na głos, gdy spytał, dlaczego to robię.
- Jesteś moim przyjacielem! I uważam, że powinieneś iść do psychologa. I psychiatry - warknąłem. - Soan, tak nie można. Nie można tak, rozumiesz? Musisz żyć dla Saburou. Dla siebie. Dla nas. Dla Morana. Dla fanów. Proszę.
Westchnął cicho.
- Przepraszam, Hitomi. Już nie będę - obiecał. Przytuliłem go.
- Nie strasz mnie tak więcej - poprosiłem go. - Nigdy więcej, dobrze?
- Dobrze.
- Pójdziesz do psychologa?
- Pójdę.
- Na pewno?
- Tak.
- Zaprowadzę cię tam.
- Dobrze.
- Cieszę się - puściłem go. - Umyj się. Pochlapałeś się krwią.
Kiedy już się wykąpał, a ja sprawdziłem, jak mają się jego rany i zmieniłem mu bandaże, bo tamte namokły od wody i, szczerze mówiąc, od krwi także, upewniłem się, że na pewno bezpiecznie śpi w swoim pokoju, po czym wróciłem do sypialni.
Zamknąłem drzwi i osunąłem się na podłogę. Co on najlepszego wyprawiał?!
* * *
Ivy i Vivi wprowadzili do naszego świata dużo radości i pozytywnego myślenia. Soan mieszkał sam, chodził do psychologa i psychiatry, brał leki i wszystko było w porządku. Hanami często pytała, czy wszystko jest okej, a ja kiwałem głową i mówiłem, że tak. Co miało być źle? Ludzie umierają, tyle jest wdów i wdowców na świecie i jakoś sobie radzą. Wiążą się na nowo, zakładają rodziny. Sizna też tak twierdził. A Soan był szczęśliwy. Wygłupiał się z Ivym, troszczył się o mnie, gdy trafiłem do szpitala przez polipy, upominał Siznę, gdy ten zbyt dużo czasu poświęcał kotce, a nie pracy i chodził z Vivim do kawiarni, gdy tylko najmłodszy członek naszego zespołu wyraził taką ochotę. Przyjaźnił się ze wszystkimi z naszego grona muzycznego i rozsiewał tęczowe iskierki wokół siebie. Wszyscy myśleli, że to, co złe, minęło i nie wróci. Czasem nadal widziałem w jego oczach tę pustkę, co tamtego dnia, a mój umysł przywoływał obraz krwi spływającej na dywan, ale wiedziałem, że wszystko jest w porządku.
Przysięgam, że wszystko było w porządku!
* * *
- Hi-san - Ivy podszedł do mnie po jednej z prób. - Możemy porozmawiać?
- Oczywiście, Ivy - odłożyłem mangę na stolik i spojrzałem na basistę z uwagą. - Coś się stało?
- Zauważyłem coś niepokojącego, Hi-san - oznajmił Ivy. - Bardzo niepokojącego.
- W zachowaniu Viviego? - zmartwiłem się. - Porozmawiaj z nim poważnie, Ivy. W końcu jesteście razem.
- Nie o niego mi chodzi, Hi-san - zaprzeczył Ivy. - So-san... Ja rozumiem, że jest zmarzlakiem, bo pochodzi z Okinawy, ale... Nie sądzisz, że trochę za ciepło na długie rękawy?
Usłyszałem w głowie dźwięk tłuczonego szkła. Było lato, dwadzieścia stopni w cieniu, a Soan...
...a Soan chodził w marynarkach i bluzach.
- Ivy...
- Hitomi, słyszałem o jego przeszłości. I jak czasem trochę się opali, to widać wynik pewnego... No wiesz - Ivy zacisnął zęby. - Nie umiem mówić o takich sprawach. Ale porozmawiaj z nim. Dowiedz się, czy przypadkiem...
- Na pewno tego nie robi - powiedziałem stanowczo. - Może opalił się za bardzo i mu głupio, że widać blizny?
- Mam nadzieję - stwierdził Ivy.
Usłyszeliśmy pukanie do drzwi.
- Toshi, idziesz? - spytał Vivi, zaglądając do sali prób. - Przepraszam, że tak przerywam, ale jestem trochę głodny. Chyba, że rozmawiacie o czymś poważnym, to poczekam.
- O niczym takim - stwierdziłem, uciszając Ivy'ego spojrzeniem. Nie chciałem martwić Viviego. - Ivy, idź. Obiecuję, że porozmawiam z Soanem.
Ivy kiwnął głową i wyszedł, żegnając się przed zamknięciem drzwi. Vivi tylko mi pomachał.
Wbiłem wzrok w swoje buty i wyciągnąłem telefon z kieszeni.
- Tak?
- Hanami? Chyba jednak nie jest w porządku. Muszę dzisiaj do niego jechać.
- Oczywiście - mojej dziewczynie zadrżał głos. - Tylko przywieź dobre wieści!
* * *
Mieszkanie Soana było otwarte, co mnie zdziwiło. Buty rzucone niedbale w dwa krańce przedpokoju. Panowała tak głucha, mroczna, dająca się kroić cisza, że aż coś mnie przydusiło.
- Soan?! - zawołałem, rozglądając się. - Soan, gdzie jesteś?! Tomofumi?!
Odpowiedziało mi milczenie. Coś mi podpowiedziało, by iść do sypialni. I nie myliłem się. Tyle, że o mało co nie zemdlałem, gdy otworzyłem drzwi.
Wakugawa Tomofumi, znany jako Soan, wcześniej jako Towa.
Wesoły, przyjacielski, kochany, nadopiekuńczy, troskliwy, często panikujący i trochę zarozumiały mężczyzna.
Ten, który rano śmiał się z Ivym z dowcipu o mopsach.
Ten, który przyniósł Viviemu zabawkowego, huśtającego się kwiatka, bo wiedział, że gitarzysta lubi takie pierdółki.
Ten, który chwalił Siznę pod niebiosa za ostatnią solówkę, którą skomponował.
I ten, który mnie pocieszał, gdy powiedziałem mu o kłótni z Hanami.
Leżał na zakrwawionym futonie, trzymając kurczowo w rękach ramkę ze zdjęciem Zilla.
Podbiegłem do niego, wrzeszcząc jego imię i łapiąc go za ramiona.
Żyły.
Podciął sobie żyły.
A na rękach i udach miał mnóstwo starych i nowych blizn.
Wyglądały, jak owinięte pajęczą siecią.
- TOMOFUMI!
* * *
Odratowali go. Przynajmniej fizycznie. Ale on już nigdy nie wrócił. Nie psychicznie. I fizycznie też nie do końca.
Tak naprawdę umarł 23 lipca 2010 roku. Razem z Zillem.
* * *
Trzymam Hanami za rękę, gdy wchodzimy do jego sali. Siedzi na łóżku, nawet nie zauważając naszej obecności.
- Soan? - odzywam się, ale nie reaguje.
Uderzam się ręką w twarz. No tak, przecież zapomniał. Głupi ja!
- Tomofumi? - zaczynam jeszcze raz. Przenosi na mnie wzrok.
- O, Hitomi - uśmiecha się. Chyba nawet szczerze. - I Hanami.
- Hitomi, on pamięta - dziwi się Hanami.
- Pamiętam - Soan kiwa głową. - Sizna, Ivy i Vivi.
- Tak.
- Ładnie - bierze od Hanami koszyk z ciastem. - Pachnie.
- Orzechowe ciasto. Twoje ulubione - mówi Hanami.
- A truskawki? - pyta.
- Dodałam do połowy, bo nie wiedziałam, jak się będzie komponować - Hanami wskazuje na połowę ciasta, która jest z truskawkami. - Coś mnie podkusiło i tak zrobiłam.
- Dziękuję - odstawia koszyk na szafkę. - Saburou przyjdzie?
Tego jeszcze nie było. Zapomniał o jego śmierci?
- Tomofumi...
- Czyli nie - Soan patrzy przez okno. W szybie jest krata. - Czeka?
- Czeka - kiwam głową. - Na pewno. W końcu cię kocha, prawda?
- Tak - wyciąga poharataną rękę w stronę okna. Białe światło żarówki odbija się w jego licznych bliznach. - Kocha mnie.
Przez chwilę jest cicho. A potem, po raz pierwszy od dawna, wypowiada więcej niż krótkie zdania i półsłówka.
- Nie zdążyłem się pożegnać. Przyjechałem kilka minut za późno. Myślisz, że mi to wybaczy? Że jego ostatnie słowa do mnie musiał przekazać mi Shia? - pyta, nie odrywając wzroku od szyby. Jakby widział w niej Zilla. A może nawet widzi? Kto go tam wie.
- Oczywiście, że tak. To Saburou. On wszystkim wybacza - oznajmiam.
Soan uśmiecha się lekko, opuszczając rękę. Uspokoiłem go? Chyba pielęgniarki mają rację. Chyba naprawdę jestem jedyną osobą, która jako tako do niego dociera. Podobno nawet jego rodzicom i bratu się to nie udaje.
Kto wie? Może w jakiejś innej rzeczywistości jesteśmy nawet razem?
Patrzę na Hanami. Szklą jej się oczy. Nie lubi tego miejsca. Nie lubi tego "nowego" Soana.
Ale tak jak ja, tak jak cały świat, tęskni za tym starym, który był takim naszym wspólnym aniołem stróżem. Tyle, że zły los odciął mu jego piękne, rozłożyste skrzydła.
The end

poniedziałek, 16 lipca 2018

Fires at Icy Midnight VII

Zespół: The Guzmania&Acme (ex.DIV), w tle Moran, heidi., Kalafina, Nightmare, Ganglion, Band-Maid
Pairing: Chobi&Chisa, w tle Ivy&Vivi
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: romans, fantasy, AU
Seria: "Fires at Icy Midnight"
Ostrzeżenia: magia, sceny przemocy
Notka autorska: Ostatnia część. Przepraszam, że tak późno.


Obudziłem się w celi...
Chwileczkę.
Zamrugałem. To naprawdę była cela. Nie byłem w ośrodku kontroli. Byłem w celi.
- Witaj - usłyszałem głos mężczyzny. Podniosłem się. Celnik patrzył na mnie z obojętnością.
- Co się dzieje? - spytałem.
- Świetliści ożywili twoją ofiarę - oznajmił, otwierając celę. - Nic mu nie jest.
- To dobrze - stwierdziłem, gdy celnik złapał mnie za ramię. - Gdzie idziemy?
- Ty? Na stos. Ja? Popatrzeć - odparł celnik, uśmiechając się szyderczo.
Nawet nie drgnął, gdy zamroziłem mu dłoń.
Więc to mnie czeka? Śmierć?
Z jakiegoś dziwnego powodu pomyślałem, że nareszcie...
* * *
Zostałem przywiązany do pala obłożonego suchymi gałązkami. Zabawna śmierć dla kogoś od lodu. Jakby totalne przeciwieństwo.
Chociaż nie. Przeciwieństwo by było, gdyby to była magma.
- Sachi z rodu wody i powietrza, wróżko lodu - zagrzmiał głos sędziego. - Jesteś oskarżony o zamordowanie z zimną krwią Hirokiego z rodu ognia, wróżki ognia. Przyznajesz się do tego?
Kiwnąłem głową. Moja mama zemdlała.
- A więc, dobranoc - stwierdził sędzia i pstryknął palcami na kata. Kat podszedł do stosu, zapalił płomień na palcu i podpalił drewno.
Zamknąłem oczy. Będzie bolało. Ale w końcu będę mieć spokój, prawda?
- Nie! - krzyk wyrwał mnie z zamyślenia. Otworzyłem oczy, widząc przez dym Hirokiego w piżamie, który przedzierał się przez tłum.
Oczy zaszły mi łzami, gdy ogień mnie dosięgnął.
Bolało.
Cholernie bolało.
Zamknąłem oczy.
Pomału traciłem zmysły.
I chyba zacząłem krzyczeć.
Nagle zauważyłem, że ogień zgasł. Po chwili poczułem, jak ktoś mnie odwiązuje i zeskakuje ze mną na rękach na ziemię.
- Nie podchodźcie, bo puszczę tę wiochę z dymem - warknął Hiroki, wciąż trzymając mnie na rękach.
- Hiroki, dziecko... - usłyszałem głos jego mamy. - On cię zabił...
- Przez przypadek - przerwał jej Hiroki. - Stracił kontrolę i to była moja wina. No, nie tylko moja. Też wina Ryu.
- Ryu?
- Wróżki ciemności. Ciągle go prowokuje, żeby tylko znowu wrzucić go do tego wariatkowa! Uwziął się na niego!
- Ryu, co masz do powiedzenia? - sędzia spojrzał na niego z uwagą. Ten wzruszył ramionami.
- Twierdzę, że to historia wyssana z palca.
- Nieprawda! - zawołał Hotaka. - Sam widziałem wiele razy, jak go straszysz!
- Ja też! - zawołała Keiko. - I Wakana też raz przy tym była.
- Zgadza się - Wakana kiwnęła głową.
- Robi wszystko, żeby Sachi stracił kontrolę - dodała Akane.
- I zawsze wszyscy wam o tym mówiliśmy - zauważyła Saiki.
- Ale nikt nas nie słuchał! - warknął Yuji. - Bo zazwyczaj widzieli to mieszańcy.
- A nawet słowa wróżek czystej krwi były ignorowane - dopowiedział Yoshihiko.
- To jest cholernie niesprawiedliwe, ojejcia - powiedział cicho Kiri.
- Zgadzam się - Oni kiwnęła głową. - Zacznijcie nas w końcu słuchać.
- Rozumiemy, że jesteśmy jeszcze praktycznie dziećmi, ale to nie oznacza, że nie umiemy patrzeć - stwierdziła Sagara.
Ryu tylko się zaśmiał.
- Patrzeć? Umiecie patrzeć? Powodzenia.
Nastała ciemność. Przerażająca i głęboka.
- Dlatego jestem przeciwko związkom wróżek ziemi i powietrza! - zawołał tata. - Widzicie, co się dzieje?!
- No właśnie nie - usłyszałem głos taty Toshiego.
- Tato!
I wtedy dobiegło mnie głuche łupnięcie, krótki krzyk i dźwięk upadającego ciała.
Powrócił nam wzrok i zobaczyliśmy Meiko, która stała nad Ryu, trzymając w dłoni pochodnię.
- Walnęłam go nią - oznajmiła. - Wkurzał mnie, a dzięki swojej spostrzegawczości na minusie, nie zauważył, że jestem niewidoma od urodzenia.
Tymczasem lekko przypalony Ryu był nieprzytomny i, w końcu, nieszkodliwy.
* * *
Świetliści mnie uleczyli, dzięki czemu mogłem wyjść ze szpitala dosyć szybko. Ryu został zgładzony, ale nie wnikałem, w jaki sposób. Nie obchodziło mnie to.
Poszedłem z rodzicami i Hotaką do parku. Dzisiaj był festiwal świetlików, więc cała wioska poszła popatrzeć na latające robaczki.
Dobiegała północ. Obserwowałem właśnie jednego świetlika, sącząc soczek winogronowy, gdy Hotaka dźgnął mnie palcem w policzek.
- Patrz - mój brat wskazał na Hirokiego, który stał z przyjaciółmi i wesoło z nimi dyskutował.
Wstałem, oddając soczek Hotace, i skierowałem swoje kroki w stronę Hirokiego. Toshi jako pierwszy mnie zobaczył i pacnął Hirokiego w ramię, wskazując na mnie.
- Sachi - Hiroki spojrzał na ziemię. - Robisz zimę.
- Z emocji - zacząłem iść w jego stronę. - Dlaczego mnie uratowałeś?
- Mówiłem ci. Lubię cię. Bardzo - odparł Hiroki, na co Vivi uderzył go w głowę. - Au! Dobra, dobra. Kocham cię. Zadowoleni?
Toshi i Vivi zaśmiali się pod nosem.
- Co takiego? - zamrugałem.
- Zakochałem się w tobie. Dlatego nie mogłem cię stracić - wyjaśnił Hiroki.
Podszedłem do niego, wciąż zamrażając wszystko wokół.
- I nie boisz się?
- Nie. Mam moc ognia. Mogę to w każdej chwili rozpuścić - Hiroki uśmiechnął się promiennie.
- To dobrze, bo może mnie teraz ponieść - stwierdziłem, kładąc mu dłonie na policzkach i składając na jego ustach krótki pocałunek.
W sumie chyba Hirokiego nie obchodziło, że miał teraz oszronione włosy, skoro mi ten pocałunek oddał.
Rozpuszczając przy okazji lód wokół, bo nawet wróżki czystej krwi w takich sytuacjach przestają panować nad emocjami.
The end

środa, 27 czerwca 2018

Fires at Icy Midnight VI

Zespół: The Guzmania&Acme (ex.DIV)
Pairing: Chobi&Chisa
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: romans, fantasy, AU
Seria: "Fires at Icy Midnight"
Ostrzeżenia: magia, sceny przemocy
Notka autorska: Uwaga, w tej części schiza leje się litrami. Albo i hektolitrami.
Tak, to uniwersum o wróżkach. XD


Wracaliśmy z Hirokim z grzybobrania. Hiroki turlał dumnie wielkiego prawdziwka, ja zadowoliłem się małą kurką. I wtedy na naszej drodze stanął nie kto inny, jak Ryu.
- Słyszałem o twojej bohaterskiej postawie z wczoraj, Sachi - powiedział spokojnie, podchodząc powoli do nas. - Cała wioska o tym huczy.
- Nawet do niego nie podchodź - Hiroki stanął między mną a nim. - Won stąd. Nie wolno ci go ciągle stresować przez własne widzimisię!
- Dyrdymały - Ryu złapał go za koszulę i rzucił za siebie jak ochłap. Zdezorientowany Hiroki klapnął na tyłek i spojrzał na Ryu z wściekłością.
- Nie rzucaj mną, ty ciemny patałachu! - zawołał, podpalając trawę wokół niego.
- Nuda - stwierdził Ryu i w tym momencie zrobiło się przeraźliwie ciemno.
- Hiroki, wiej stąd! - zawołałem, obrywając w brzuch. Zgiąłem się w pół i padłem na ziemię, po czym złapałem Ryu za kostkę.
- Co ty wyprawiasz, lodowa pokrako?! - usłyszałem jego krzyk.
Co zrobiłem? Nie wiem, co zrobiłem. Nic nie widziałem.
...dopóki znowu nie zrobiło się jasno.
Ryu był prawie zamrożony. Cofnął się, a jego zamarznięte ubrania trzeszczały, łamiąc się jak gałązki. Lewą nogą, za którą go złapałem, w ogóle nie mógł ruszać.
- Z pewnych względów stwierdzam, że lepiej być nie mogło - Ryu uśmiechnął się i przeczesał dłonią oszronione kosmyki włosów.
- Jak teraz pójdziesz zawiadomić ośrodek... - Hiroki chciał się na niego rzucić, ale oberwał w twarz z pięści.
- To co? I tak zrzucę wszystko na sopelka. Mogę zrobić ci wszystko - Ryu zaśmiał się krótko i odleciał. Skrzydeł moja moc nie sięgnęła.
- Sachi... - szepnął Hiroki, po czym podszedł do mnie i mnie przytulił. - On...
- Odsuń się! - zawołałem, ale Hiroki mnie nie słuchał. - Przebywanie w moim towarzystwie jest niebezpieczne! Ryu cię zabije i jeszcze zrzuci to na mnie!
- Nie obchodzi mnie to - stwierdził Hiroki. Odepchnąłem go od siebie.
- Widziałeś, co zrobiłem. Zresztą, ciągle widzisz. Tracę kontrolę przy byle okazji. Zamrażam meble, sztućce i rośliny, bo przestraszę się głupiego brzdęku!
- To wszystko jest spowodowane przez niego - zauważył Hiroki. - To tylko jego wina, nie twoja.
- Wczoraj zamroziłem wam fotel, bo stresowałem się sytuacją z jeziorem. Nie zauważyłem, żebyście ty albo Vivi robili przez to dziury w podłodze, a przecież to wy prawie zginęliście!
- Po prostu masz słabszą psychikę i to wszystko.
- Jestem mieszańcem. Ty jesteś czystej krwi.
- Vivi też jest mieszańcem.
- Ale nad sobą panuje! Myślisz, że zabiłem wtedy tę rybę celowo?!
Hiroki zmierzył mnie wzrokiem.
- A nie?
- Nie. To był odruch. I równie dobrze sople mogły trafić ciebie albo Toshiego. Nie panowałem nad tym.
Hiroki zacisnął dłonie w pięści.
- Nie mogę pozwolić na to, żeby coś ci się stało - stwierdziłem. - Nie mogę cię stracić.
- Ale jak dasz zamknąć się znowu do ośrodka, to ja stracę ciebie - Hiroki tupnął nogą jak wkurzona dziewczynka. - A tego nie chcę!
- Dlaczego?
- Lubię cię. Bardzo. Tak bardzo bardzo bardzo - wyjaśnił Hiroki. - I dlatego nie chcę, żebyś tam wracał. Pragnę dla ciebie normalnego życia, a nie siedzenia wiecznie za kratami.
- Ale ja jestem niebezpieczny, zrozum to w końcu!
- To Ryu jest niebezpieczny!
- Tak? Spójrz na teren wokół nas i powiedz, że czujesz się bezpiecznie.
Hiroki rozejrzał się. Przez chwilę obserwował zamarznięte rośliny i oszronione drzewa. Jego prawdziwek był całkowicie zamrożony. Moja kurka też.
- Zdenerwowałeś się. To dlatego.
- A ty się nie zdenerwowałeś?
- Zdenerwowałem...
- Właśnie. A nie robisz takich szkód - westchnąłem ciężko i odsunąłem się od Hirokiego, ale on złapał mnie za rękę.
- Sachi, musi być jakiś sposób...
- Nie dotykaj mnie!
Krew trysnęła na moją twarz, na moje ręce, na nogi, na ubranie... Patrzyłem na szeroko otwarte ze zdumienia oczy Hirokiego, patrzyłem, jak kaszląc krwią osuwa się na zamarzniętą ziemię, jak chyba próbuje zrozumieć, dlaczego kilka sopli przed chwilą przebiło go na wylot i wbiło się w drzewo za nim i jak usiłując powiedzieć moje imię, zastyga w bezruchu.
A ja stałem tam, nie mogąc nic zrobić. Mogłem tylko patrzeć.
Do momentu, jak przerażeni ochroniarze z ośrodka nie wstrzyknęli mi podwójnej dawki środka usypiającego.

wtorek, 26 czerwca 2018

Fires at Icy Midnight V

Zespół: The Guzmania&Acme (ex.DIV), w tle Moran
Pairing: Chobi&Chisa, w tle Ivy&Vivi
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: romans, fantasy, AU
Seria: "Fires at Icy Midnight"
Ostrzeżenia: magia, sceny przemocy
Notka autorska: Ostatnia część przed kipiszem, tak tylko ostrzegam. XD


Hiroki i Toshi przychodzili codziennie. Dawali mi i Viviemu cukierki, rozmawiali, śmiali się i grali w gry. Dzieliła nas tylko ta głupia siatka. A ja miałem coraz większą ochotę przełożyć przez nią ręce i przynajmniej Hirokiego dotknąć. Ale wiedziałem, że jak ktoś to zauważy, to zamkną mnie w pokoju na klucz.
Tak nam minął rok. Wypuścili nas z Vivim tego samego dnia. Toshi i Hiroki na nas czekali.
- Idziemy nad rzekę? - spytał Toshi.
- Jutro. Dzisiaj chcę pobyć z rodzinką - stwierdził Vivi.
- Oczywiście - Toshi objął Viviego ramieniem. - Odprowadzę ci, magmowa dziewczynko.
- Nie jestem dziewczynką, Toshi.
- Ale jesteś słodki.
- Toshi!
Zaśmiałem się krótko i spojrzałem na Hirokiego. Uśmiechał się jak zawsze.
- Odprowadzić cię też? - zapytał.
- Jak ci się chce... - odpowiedziałem, nieco się pesząc.
Hiroki zaprowadził mnie pod same drzwi. Podziękowałem mu, pożegnaliśmy się i wszedłem do środka. Przywitałem się z rodziną, zjedliśmy obiad, po czym usiedliśmy przed kominkiem i jedliśmy ciasto, które mama specjalnie upiekła na mój powrót.
Poszedłem do mojego pokoju. Bywałem w nim tak rzadko, że praktycznie nic się nie zmieniło w nim od czasów, gdy byłem dzieckiem. Oprócz łóżka.
Przeczytałem do końca książkę, którą zacząłem czytać jeszcze w ośrodku, zjadłem z rodziną kolację, powygłupiałem się z Hotaką i poszedłem spać.
Miło się spało we własnym łóżku i własnym domu. Wiedziałem jednak, że to tylko kwestia czasu, aż Ryu ponownie mi to odbierze...
Następnego dnia poszliśmy nad rzekę. Toshi wyciągnął wędkę i usiadł z Vivim bliżej brzegu. Ja wolałem nie podchodzić do wody.
- Coś się stało, Sachi? - spytał Hiroki, siadając obok mnie. - Nie chcesz iść do nich?
- Nie chcę ryzykować, że zamrożę wodę - wyjaśniłem.
- Bez przesady - Hiroki westchnął ciężko. - Kiedy ostatni raz straciłeś kontrolę?
- Wczoraj, jak myłem zęby - odparłem, na co Hiroki zamrugał. - Jestem przypadkiem beznadziejnym. Stresuje mnie własne odbicie w lustrze.
- Nawet nie wiem, co na to odpowiedzieć - stwierdził Hiroki.
Siedzieliśmy więc i patrzyliśmy na spokojnie przepływającą wodę. Nagle usłyszeliśmy okrzyk radości Toshiego.
- Ha, nabrałaś się, rybko! - zawołał, ciągnąc wędkę do siebie. - Vivi, pomóż, to jakaś uparta sztuka.
Vivi złapał wędkę razem z Toshim, ale ryba była za silna. Hiroki pobiegł im pomóc i nagle...
SZUST.
Ryba wciągnęła całą trójkę pod wodę. A jedyną odmianą wróżek, która umie pływać, są chochliki...
- Nie! - zawołałem, zrywając się na równe nogi. Trawa wokół mnie zamarzła w promieniu około pół metra. Pobiegłem w stronę rzeki, zamrażając wszystko po drodze i wbiegłem do rzeki, ale nawet się nie zmoczyłem.
Automatycznie powierzchnia pokryła się lodem.
- Hiroki! Vivi! Toshi! - szukałem ich, ale nie mogłem znaleźć. Dopiero po chwili zobaczyłem przez lód czerwony strój Hirokiego. Padłem na kolana i rozmroziłem lód w tym miejscu, po czym wyciągnąłem wszystkich po kolei.
Rzeka po tej czynności zamarzła do końca, dzięki czemu lód się pod nami nie załamał.
* * *
- To było straszne - stwierdził Toshi, trzymając w dłoniach kubek z gorącą herbatą. Siedzieliśmy z Vivim i Hirokim u tego drugiego w domu, a rodzice wszystkich trzech praktycznie kłaniali mi się w pół.
Mimo, że nadal poddenerwowany oszroniłem fotel...
- Uratowałeś naszym synom życie - mama Hirokiego spojrzała na mnie z wdzięcznością. - Nie wiem, jak ci dziękować.
- Można powiedzieć, że zachował przy tym zimną krew - stwierdził tata Toshiego.
- Nie zaczynaj znowu z tymi swoimi kiepskimi żartami - mama Viviego pogroziła mu palcem.
- Mnie tam śmieszą - tata Viviego wzruszył ramionami.
- Was, facetów, wszystko śmieszy - mruknęła mama Toshiego.
- Kto chce ciasto? - tata Hirokiego wparował w środek kłótni z biszkoptem, który właśnie upiekł.
- Mam tylko nadzieję, że nie będziesz miał przez to kłopotów - stwierdził Hiroki, wpatrując się w swój kubek.
- Dlaczego miałby? - zdziwiła się jego mama.
- Nie do końca panował nad tym, co robił - wyjaśnił Vivi. - W zasadzie, nadal nie panuje...
Wszyscy spojrzeli na fotel, na którym siedziałem.
- My nic nie powiemy - oznajmił tata Hirokiego. - Nic się nie dzieje, to tylko szron. Roztopi się.
- Gorzej, jakby to Vivi stracił kontrolę - zauważył Hotaka. - Wtedy tapicerka do wymiany.
- I podłoga - dodał tata Viviego, przez co dostał od jego mamy kuksańca w bok.
- Naprawdę nic państwo nie powiecie? - upewnił się mój tata. Wszyscy zgodnie pokiwali głowami.
- Tylko by spróbowali! - zawołała mama. - Zrobiłabym im tu taką powódź, że wszystko by pływało!
- Tsukiko - tata rzucił jej karcące spojrzenie.
Po podwieczorku wróciliśmy do domu. Poszedłem spać z nadzieją na lepszą przyszłość.
Ale, jak to mówią, nadzieja matką głupich...

wtorek, 19 czerwca 2018

Fires at Icy Midnight IV

Zespół: The Guzmania&Acme (ex.DIV), w tle Moran, Kalafina
Pairing: Chobi&Chisa, w tle Ivy&Vivi
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: romans, fantasy, AU
Seria: "Fires at Icy Midnight"
Ostrzeżenia: magia, sceny przemocy
Notka autorska: Chobi jest uparty w każdym uniwersum.


Leżałem na łóżku, rysując w skoroszycie. Wytrzymałem poza ośrodkiem niecały dzień. Wiedziałem, że tak to się skończy.
Usłyszałem pukanie do drzwi.
- Proszę - powiedziałem.
W progu stanął Vivi, chyba niezbyt zadowolony z zaistniałej sytuacji.
- Cześć - przywitał się, zamykając drzwi.
- Hej. Straciłeś panowanie? - zdziwiłem się. Viviemu zdarzyło się to raz. Dawno, dawno temu, jak jeszcze byliśmy dziećmi.
- Toshi się wkurzył - zaczął Vivi, siadając na krześle. - W sensie, jak cię zabrali. Hiroki mu opowiedział, co zrobił Ryu. Sam się zirytowałem, a potem próbowałem powstrzymać Toshiego przed rzuceniem się na ochroniarzy z ośrodka, ale mi się nie udało. Toshi od nich oberwał, a ja... W skrócie, nerwy mi puściły.
- Rozumiem - kiwnąłem głową, nie odrywając się od rysunku. - Ale raz na kilkanaście lat masz prawo się zdenerwować.
- Tak, wiem - Vivi uśmiechnął się lekko. - Ale w sumie dobrze, że tak wyszło. Mogę teraz zadać ci kilka pytań.
- Jakich pytań? - nie rozumiałem, o czym on mówi.
- Zawsze tu trafiasz przez Ryu? - spytał, a ja przytaknąłem. - Od kiedy?
- Od czwartego roku życia - odparłem. - Sypnął mi piaskiem w twarz, jak siedzieliśmy w piaskownicy. Chyba mu się spodobał widok ochroniarzy zabierających mnie do ośrodka, bo od tamtego czasu byłem na zewnątrz...
Zamyśliłem się.
- Nie mów mi, że w ogóle stąd nie wychodzisz... - Vivi otworzył oczy ze zdumienia.
- Jak wszystko zsumować... - wziąłem kartkę i długopis, po czym podliczyłem ilość dni wolności. - Będzie dwadzieścia dziewięć dni.
- W roku?
- W życiu - uśmiechnąłem się ironicznie i odłożyłem notatkę. Viviemu opadły ręce.
- Chyba żartujesz...
- Nie - pokręciłem głową. - Od trzynastu lat trafiam tu rok w rok i szczerze mówiąc, panuję nad mocą coraz gorzej, zamiast lepiej, bo...
- Tak się boisz, że zaraz tam znowu trafisz, że tracisz nad sobą kontrolę - zrozumiał Vivi. - To dlatego Hotaka trafił tutaj tylko raz. To nie geny. To wina psychopaty.
Kiwnąłem głową i w tym momencie usłyszeliśmy pukanie do drzwi.
- Proszę.
- Kolacja - oznajmiła Hikaru, która tu pracowała. - O, Vivi. Nie muszę iść do twojego pokoju.
- Za chwilę przyjdziemy - stwierdził Vivi. Podszedłem do niego i położyłem mu dłoń na ramieniu.
- To, co ci powiedziałem, to tajemnica, okej? - spojrzałem na niego z uwagą.
- Ale...
- Nie chcę, żeby ktokolwiek się nade mną użalał - stwierdziłem. - Nie mów nikomu. Proszę.
Vivi milczał. Nie wiedziałem, jak to interpretować...
* * *
Kilka dni później usiadłem pod płotem i kontynuowałem szkicowanie rysunku. Nagle poczułem, jak coś dźgnęło mnie w ramię przez siatkę. Odwróciłem się gwałtownie i zobaczyłem Hirokiego.
Swoją drogą, siatka się oszroniła...
- Oj, przepraszam - Hiroki odsunął się od płotu. - Chyba nie będziesz miał przez to problemów?
- Tutaj nie - odparłem. - Po co przyszedłeś?
- Bądź milszy, specjalnie się pofatygowałem - Hiroki lekko się naburmuszył. - Vivi opowiedział nam o tym, co mu wyjawiłeś.
- Miał tego nie robić!
- Ale zrobił. I bardzo dobrze - Hiroki uklęknął przy płocie i usiadł na piętach. - Sachi, spędziłeś po drugiej stronie płotu dwadzieścia dziewięć dni, odkąd ten psychol zaczął cię nękać!
- I co z tym faktem zrobisz? Nikt mi nie wierzy, on ma za duże poparcie - westchnąłem ciężko.
- Pomyślałem, że mogę ci dać chociaż namiastkę tego, jak to jest - stwierdził.
- W sensie?
- Przychodzić tutaj i z tobą rozmawiać - wytłumaczył. - Chyba nam nie zabronią?
- Dopóki nie stracę kontroli, to nie - odparłem.
Hiroki uśmiechnął się promiennie.

poniedziałek, 18 czerwca 2018

Fires at Icy Midnight III

Zespół: The Guzmania&Acme (ex.DIV)
Pairing: Chobi&Chisa
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: romans, fantasy, AU
Seria: "Fires at Icy Midnight"
Ostrzeżenia: magia, sceny przemocy
Notka autorska: To uniwersum jest jednocześnie lekkie i mroczne. Co siedzi w mojej głowie?


Siedziałem na końcu stołu zastawionego potrawami ze złowionych przez nas ryb i przysłuchiwałem się wesołym rozmowom oraz przyglądałem rodzącym się uczuciom.
Spojrzałem na Ryu, który przez cały czas mnie obserwował.
On nigdy, mimo swojego pochodzenia, nie trafił do ośrodka kontroli.
Nigdy.
Poczułem, jak sztućce zamarzają. Zreflektowałem się od razu.
Nie mogę sobie na to pozwolić. Uspokój się, Sachi.
- Wszystko w porządku? - mama spojrzała na mnie ze zmartwieniem.
Kiwnąłem głową. Miała takie piękne, granatowe skrzydła. Tata miał fioletowe.
Westchnąłem ciężko.
- Muszę po prostu ochłonąć, nic mi nie będzie - odparłem, wstając od stołu. Hotaka najpierw spojrzał na mnie zmartwiony, ale potem już kątem oka zauważyłem, jak pałaszuje moją porcję, którą ledwo tknąłem.
Oparłem się o drzewo, a kora zamarzła natychmiast. Sachi, do cholery! Opanuj się! Ten psychopata tylko na ciebie spojrzał!
- Co jest, Sachi? - usłyszałem tuż przy uchu, przez co z przestrachu zamroziłem trawę wokół siebie. - Oj. Nieładnie.
Spojrzałem na Ryu. Wodził dłonią po zamarzniętych źdźbłach trawy, łamiąc je.
- Czego chcesz? - spytałem.
- Pozbyć się ciebie po raz kolejny - wyjaśnił spokojnie Ryu. - Co tak patrzysz, Sachi? Boisz się mnie?
- Nie boję się ciebie - odparłem, chociaż trzask zamarzającego powoli lasu temu przeczył. - Po prostu nie lubię twojego towarzystwa.
- To niemiłe, co mówisz - stwierdził Ryu. - Bardzo niemiłe.
Złapał mnie za ramię i przygwoździł do drzewa. Jego dłoń się oszroniła.
- Brzydko, Sachi, brzydko - Ryu zacmokał. - Chyba będę musiał powiedzieć, komu trzeba, co wyprawiasz.
- Ej, zostaw go! - usłyszałem głos Hirokiego, który przybiegł, łamiąc zamarzniętą trawę po drodze. - Puść go.
- Oczywiście - Ryu zabrał dłoń z mojego ramienia. - I tak zamierzałem iść.
I odfrunął, zostawiając nas samych.
- Nic ci nie jest? - spytał Hiroki, podchodząc do mnie. - Sachi? - złapał mnie za nadgarstek.
- Nie dotykaj mnie! - odskoczyłem od niego jak poparzony i tak jednak zostawiając jego rękę lekko oszronioną. - Nie panuję nad mocą, nie potrafię tego.
- To logiczne, jesteś jeszcze młodziutki, dzieci...
- Mam 17 lat, Hiroki.
Zapadła cisza.
- Siedemnaście? - powtórzył Hiroki po chwili. - Mówiłeś, że Hotaka...
- Że jest między nami różnica trzech lat. Ale to ja jestem starszy - sprostowałem.
Hiroki patrzył na mnie, jakby mu powiedział, że na jaskółkach nie da się latać.
- No ładnie - Hiroki zaśmiał się krótko. - Czyli od 17 lat się mijaliśmy?
- Tak.
- Jak? - spytał Hiroki. - Jakim cudem?
- Widzicie? Mówiłem, wszystko zamrożone - Ryu powrócił z dwoma pracownikami ośrodka kontroli.
- To ty do tego doprowadziłeś, sam widziałem! - zawołał Hiroki.
- Dzieci mają bujną wyobraźnię - Ryu uśmiechnął się szyderczo, a pracownicy ośrodka złapali mnie za ramiona.
- Nie chcę tam wracać - załkałem.
- To naucz się panować nad mocą. Nie będziesz musiał - odparł jeden z pracowników.
- Hej, zostawcie go! To nie jego wina! - wołał Hiroki, ale nikt go nie słuchał.
A ja poczułem ukłucie w ramię i odpłynąłem...

niedziela, 17 czerwca 2018

Fires at Icy Midnight II

Zespół: The Guzmania&Acme (ex.DIV), w tle Moran
Pairing: Chobi&Chisa, w tle Ivy&Vivi
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: romans, fantasy, AU
Seria: "Fires at Icy Midnight"
Ostrzeżenia: magia, sceny przemocy
Notka autorska: Krótka informacja na temat prawdziwych imion.
Chisa - Sachi
Chobi - Hiroki
Ivy - Satoshi (tutaj zdrobniale nazywany Toshim)


Wyszedłem z ośrodka kontroli, mnąc w palcach pasek od torby. Mogłem wyjść, ale na jak długo? Trzy dni? Trzy godziny? Zaraz i tak tam wrócę i znowu będę obserwował świat przez siatkę.
Nie znam życia poza ośrodkiem. Nie znam życia w spokoju. Nie znam wolnego życia.
Nagle coś spadło mi pod nogi. Przyjrzałem się temu.
- Kasztan? - zdziwiłem się, podnosząc kasztan. Od razu pokrył się szronem.
Puściłem go. Muszę się uspokoić. Nie mogę przestać panować nad mocą. Nie minęły nawet trzy minuty!
- Hej~! - usłyszałem nagle i podniosłem wzrok.
Ach, no tak. Hiroki z rodu ognia. Wita się ze wszystkimi i chyba dokładnie wszystkich lubi. Nawet, jeśli go nie zna.
Jak mnie.
- Cześć - odpowiedziałem i poczułem, jak pasek od mojej torby zamarza.
- O, mój kasztan - Hiroki podniósł go, ale ten wyślizgnął mu się z rąk i spadł mu na stopę. - Auć...
- Przepraszam - powiedziałem. - Chyba zamroziłem ci kasztan...
- Nie, tylko trochę oszroniłeś - Hiroki uśmiechnął się promiennie i przypalił kasztan, przez co ten odmarzł. - Jak masz na imię? Ja jestem Hiroki.
- Sachi - odparłem.
- Wracasz z ośrodka kontroli? - spytał Hiroki, idąc za mną.
Zostaw mnie. Przebywanie w moim otoczeniu nie skończy się dla ciebie dobrze.
- Wracam - przyznałem, a on dreptał obok mnie ze swoim kasztanem.
- Rzadko cię widuję - ciągnął rozmowę Hiroki. - Wiesz, znam tutaj każdego. Masz brata Hotakę, prawda? Często się mijamy, jak idę na grzybobranie. On chyba chodzi wcześniej. Jest w porządku, to dobry chłopak. Duża jest między wami różnica wieku?
- Trzy lata - odparłem.
- Ja mam siostrę, Meiko. Ale młodszą, choć różnica taka sama - Hiroki uśmiechnął się lekko.
A, czyli myślisz, że to Hotaka jest starszy? Norma.
- Idziemy z Toshim na ryby. Idziesz z nami? - zapytał Hiroki, na co ja jedynie westchnąłem.
- Mogę iść - powiedziałem cicho i poszedłem z Hirokim nad rzekę.
* * *
- Mam ją! - Toshi rzucił się na sandacza, który momentalnie zrzucił go ze swojego grzbietu. - Albo nie. Jeszcze którąś złapię!
- A nie byłoby ci łatwiej pnączami? - spytał Hiroki, tworząc z płomieni łuk i strzałę, która przebiła płotkę na wylot. Ryba z głośnym pluskiem wpadła z powrotem do wody.
- Założyłem się z Vivim, że uda mi się bez - odparł Toshi, łapiąc okonia za ogon i pozwalając się ciągnąć przez dłuższy czas.
Siedziałem na brzegu i przyglądałem się ich zmaganiom. Sam wolałem nie używać ani siły, ani mocy, ani tym bardziej nie angażować się emocjonalnie w rozgrywkę.
- Sachi, uważaj! - zawołał nagle Hiroki, a ja podniosłem wzrok.
Wielka ryba, chyba szczupak, wyskoczyła z wody i leciała prosto w moją stronę.
Świst. Powietrze przecięły sople, które wbiły się w rybę i pobliskie drzewa, ścinając kwiaty i strzygąc trawę w promieniu kilku metrów.
Ryba spadła z głuchym łupnięciem tuż przed moimi stopami, a jej krew zabarwiła nasze ubrania i wodę w rzece.
- Zarąbiste - wyszeptał Toshi, trzymając telepiącego się okonia na smyczy z pnączy. - Ale będzie dziś wyżera!
- Ten szczupak to starczy na dobry tydzień - stwierdził Hiroki, podchodząc do truchła. - Trzeba zawołać jeszcze parę osób, bo przecież sami sobie nie poradzimy z tym wielkim cielskiem.
- Przepraszam, przestraszyłem się... - powiedziałem pod nosem.
- Co? Nie, to jest super sprawa! - zawołał Hiroki, klepiąc mnie po ramieniu. - Dobra robota, Sachi. Chodź po pomoc. Toshi, załatw w końcu tę rybę, niech się nie męczy.
- A nie mogę jej przygarnąć? Będę ją karmić dżdżownicami - stwierdził Toshi, na co Hiroki zaśmiał się głośno.
- Jak chcesz, to mi to lotto, ale nie wiem, jak twoi rodzice.
- Mama mnie wyśmieje, bo za dużo śluzu...
- Sam sobie odpowiedziałeś na pytanie - Hiroki pociągnął mnie za rękę w stronę wioski. - A teraz pilnuj tych ryb, co by żaden niedźwiedź nam ich nie zwinął!
Toshi kiwnął głową.
A ja pomyślałem, że w sumie gdyby nie Hiroki, ryba zrobiłaby ze mnie naleśnika...

sobota, 16 czerwca 2018

Fires at Icy Midnight I

Zespół: The Guzmania&Acme (ex.DIV), w tle Moran, heidi., Kalafina, Nightmare, Ganglion, Band-Maid
Pairing: Chobi&Chisa, w tle Ivy&Vivi
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: romans, fantasy, AU
Seria: "Fires at Icy Midnight"
Ostrzeżenia: magia, sceny przemocy
Notka autorska: Ja nie wiem, co ja robię z tymi biednymi muzykami. Tym razem wrzuciłam ich do wróżkowego uniwersum, gdzie mogą usiąść na kasztanie. Wiem, jestem rąbnięta. XD
Jeśli chodzi o postacie, które odezwą się aż raz - to uniwersum jest tak pomyślane, że gdybym chciała sobie kiedyś coś opisać z jakimś innym shipem, to będę mogła.


Wróżki kojarzą się z małymi, pociesznymi stworkami, które żyją na drzewach, spijają nektar z kwiatów i latają na puchatych trzmielach. Gdy myśli się o wróżkach, ostatnie, co przychodzi komukolwiek do głowy, to twarde zasady kierujące rozmnażaniem i magią, którą te istotki kontrolują.
Istnieją cztery podstawowe żywioły magii - woda, ogień, ziemia i powietrze, które posiadają motyle skrzydła i różdżki z różą i diamentem. Wodne wróżki mają granatowe stroje, ogniste czerwone, ziemne zielone, a powietrzne - fioletowe. A później zaczynają się krzyżówki.
Każda z ras mieszanych ma skrzydła ćmy i różdżkę z ich szklaną podobizną. Woda tworzy z ogniem mgłę, z ziemią błoto, a z powietrzem lód. Ogień i ziemia to lawa, z powietrzem daje światło, a ziemia i powietrze jego przeciwieństwo, czyli ciemność. Gdy wszystkie żywioły się połączą, powstaje chochlik, czyli nielot wśród wróżek, ale posiadający różdżkę mieszańców.
Mieszańcy są niemile widziani, jak zwykle. Lecz wróżki światła są wręcz gloryfikowane. Moc tę uważa się za świętą i właśnie dlatego wróżki te mają jako jedyne z mieszańców skrzydła motyli i różdżki z różami.
Z krzyżówkami jest tylko jeden problem. Wróżki lodu, lawy i ciemności bardzo rzadko panują nad mocą, więc za każdym razem, gdy coś się stanie, trafiają na rok do ośrodka kontroli. Najczęściej wystarczy pojedynczy taki pobyt i wróżka wraca na dobrą drogę rozsypywania świecącego pyłku.
Chyba, że ktoś w kółko i w kółko jest prowokowany do niewłaściwego zachowania...
Jestem wróżką lodu. Prawie całe życie spędziłem w ośrodku kontroli. Nie potrafię zapanować nad mocą na dłużej niż tydzień. I najczęściej jest to spowodowane przez Ryu, wróżkę ciemności, która upatrzyła sobie akurat mnie.
Zeskoczyłem z gałęzi na drugą i usiadłem na liściu. Widziałem za siatką mieszkańców naszej wioski, spędzających wesoło czas w parku. Ku mojemu zaskoczeniu, dopatrzyłem się przedstawiciela chyba dokładnie każdego rodu z naszej małej społeczności.
Rodzeństwo - Hiroki i Meiko oraz ich kuzynki - Mayu i Keiko. Meiko, Keiko... Jak bliźniaczki. Swoją drogą, ród ognia zazwyczaj w panowaniu wymieniał się z rodem powietrza.
Kiri i Sagara, kuzynostwo z rodu powietrza, który, jak wspominałem wcześniej, wymieniał się z ogniem w panowaniu.
Kolejne rodzeństwo - Haruto i Wakana oraz ich kuzyni - Jin i Toshi, z rodu ziemi.
I w końcu Oni i Saiki, kuzynki z rodu wody.
Mieszańców też paru było na placu. Świetlista Hikaru, mglista Akane, błotny Yoshihiko... O, nawet Vivi od lawy i chochlik Yuji.
I ja, lodowy Sachi, siedzący za siatką i patrzący tęsknym wzrokiem na tych, którzy są wolni. Jak motyl tęskniący za lataniem.

czwartek, 7 czerwca 2018

In the silence

Zespół: Moran
Pairing: Soan&Hitomi
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: obyczaj, romans, okruchy życia
Ostrzeżenia: śmierć, oparte na faktach
Notka autorska: Uznajmy, że zirytowałam się na jedną autorkę i stwierdziłam, że ha! Pokażę jej, jak napisać fanfika o tym wydarzeniu, żeby nie miał on złego wydźwięku. Fanfik jest bardziej melancholijny niż smutny w sumie. Idk. Sami oceńcie.


Nie cierpię ciszy. Zawsze, gdy siedzę w kompletnej ciszy, w głowie odzywają się moje demony. Odżywają złe wspomnienia, odnawiają się niepotrzebne dawno uczucia. Rodzi się strach przed utratą tej rzeczywistości, w której żyję.
Wzdycham ciężko, mnąc w dłoni kolejną kartkę z tekstem, który nie wyszedł. Jak mam się w ogóle skupić w tej krępującej, zżerającej mnie od środka ciszy? W tej wiecznej samotności, która trwa już zbyt długo?
No dobrze, może wyjechałeś tylko na tydzień, ale w sytuacji, kiedy nie mam ani weny, ani mi nic nie wychodzi, mam pewne skłonności do dramatyzowania.
I znowu próbuję pisać i nic z tego nie wychodzi. Podchodzę do okna, otwieram je na oścież i opieram się dłońmi o parapet.
Samochody szumią, słyszę głosy ludzi z dołu, ktoś zatrzasnął drzwi od balkonu, ktoś na cały regulator słucha piosenek z "Fullmetal Alchemist". To pewnie ta niedosłysząca nastolatka z czwartego piętra.
Stoję tak, patrząc na otaczający mnie mały, betonowy świat zwany osiedlem. Ktoś w bloku naprzeciwko ogląda z dziećmi bajkę, jakaś pani przygotowuje sobie obiad, oblizując przy tym palce. Śmieję się pod nosem, widząc parę z trzeciego piętra, która tak się zapomniała, że zapomniała zasunąć zasłon przed pójściem do łóżka.
Ciekawe, ile razy nas ktoś tak obserwował?
Po ścianie idzie robaczek. Nie wiem, co to za żyjątko, ale pełznie po ścianie, jakby od tego zależało jego życie.
A może zależy? Kto go tam wie.
I czy my też nie jesteśmy często jak takie robaczki? Idziemy, nawet nie wiedząc, po co. I dlaczego tak szybko? I dlaczego zawsze się śpieszymy, dlaczego tak rzadko spacerujemy, przyglądając się innym i całemu otoczeniu?
Mamy dzisiaj takie piękne, bezchmurne niebo. No, może czasem jakaś chmura się zdarzy, ale taka niepozorna, bialutka jak śnieg.
Zawarczał silnik Mazdy, którą ktoś ruszył z parkingu. Słyszę niewyraźnie szum wiatraka, który ktoś musi mieć postawiony blisko okna. Chyba piętro niżej. Przez ścianę przebija się dźwięk telewizora. Sądząc po imionach, sąsiedzi oglądają jakiś turecki serial.
Chwileczkę. Czy to oznacza, że prąd wrócił?
Włączam radio i okazuje się, że tak. Działa. I wtedy zdaję sobie sprawę, kiedy ostatnio była taka sytuacja.
Nie wiem, dlaczego, ale wtedy też niebo było bezchmurne, a prąd siadł na kilka godzin.
Było już grubo po północy, a ja czekałem na jakiekolwiek wieści od ciebie. Na to, żebyś przynajmniej zadzwonił i powiedział mi, czego się dowiedziałeś. I czy wszystko na pewno jest w porządku.
Stałem w oknie, nie wiedząc, co mam robić. Nie dość, że nie mogłem sobie znaleźć miejsca, to prądu też nie było, więc siedziałem w ciszy i ciemności.
Ktoś zapukał do drzwi. To był elektryk, który oznajmił, że prąd powinien wrócić za chwilę. Kiwnąłem głową na znak, że zrozumiałem, a on poszedł pukać do kolejnych mieszkań. Nie wiem, po co to robił, skoro ludzie i tak już pewnie spali, więc nawet by nie zauważyli powrotu energii elektrycznej.
I rzeczywiście, światło zamigotało w momencie, gdy usłyszałem brzdęk kluczy. Nie, nie dźwięk otwieranego zamka, tylko chaotyczne uderzanie o siebie kluczy i zawieszek. Brzdęk, brzdęk. Jakby... Jakby trzęsły ci się ręce.
Otworzyłem drzwi. Stałeś tam, próbując złapać drżącymi palcami pasujący klucz i nawet nie zauważyłeś, że mieszkanie już jest otwarte.
- Co się stało? - spytałem, a ty podskoczyłeś z przestrachu. Patrzyłeś na mnie zatopionymi w przerażeniu, zaszklonymi oczami, które wyglądały przez to jeszcze bardziej jak dwie głębokie studnie, niż zazwyczaj. Stałeś i patrzyłeś, próbując cokolwiek powiedzieć, ale jedynie uchyliłeś usta i tak zostałeś.
Nigdy cię takiego nie widziałem. Nawet, jak panikowałeś, do czego miałeś duże skłonności. Nawet, jak się denerwowałeś. To ty zawsze byłeś tym opiekuńczym, tym poważnym, tym zaradnym, tym stąpającym twardo po ziemi.
Nie wiedziałem, jak zareagować. Nie wiedziałem, co robić.
- Co się dzieje, Tomofumi? - spytałem po raz kolejny. - Tomofumi!
Klucze wypadły ci z ręki. Upadłeś na kolana i przytuliłeś się do moich nóg.
Cóż, przynajmniej uzyskałem jakąś reakcję.
- Zill... Saburou... - szepnąłeś, zaciskając kurczowo palce na moich nogawkach. - Nie zdążyłem... Kilka minut za późno... Przyjechałem kilka minut za późno...
Zamrugałem. Stałem tak dobrą chwilę, po czym westchnąłem ciężko i przymknąłem oczy.
- Weź klucze - powiedziałem chłodno. Kiwnąłeś głową i złapałeś jedną z zawieszek, a ja chwyciłem cię za ramiona i podniosłem. - Chodź.
Weszliśmy do mieszkania. Zamknąłem drzwi na zamek, oparłem się o nie i zsunąłem na podłogę. Tutaj, w zaciszu naszego wspólnego mieszkania, mogliśmy obaj bez żadnych przeszkód się rozpłakać.
Może właśnie dlatego tak nienawidzę ciszy? Może właśnie dlatego, że kojarzy mi się ona z tamtym dniem, kiedy straciliśmy naszego przyjaciela?
Słyszę dźwięk przekręcanego w zamku klucza. Wchodzisz do domu i witasz się z Maa-kunem, głaszcząc go po głowie.
- Hitomi? - patrzysz na mnie ze zmartwieniem. - Coś się stało? Masz jakąś niewyraźną minę.
- Nie było prądu - wyjaśniam. Kiwasz głową ze zrozumieniem.
- Zaparzę herbaty - uśmiechasz się, muskając delikatnie moje ramię palcami, gdy przechodzisz obok, idąc w stronę kuchni.
Po tylu latach razem, nie musimy wiele mówić. Rozumiemy się praktycznie bez słów.
Radio milknie. Chyba mają poważniejsze problemy, niż myślałem.
- I tyle z gotowania wody! - wołasz rozbawiony z kuchni.
A ja stwierdzam, że z tobą nawet cisza nie jest taka straszna. Zwłaszcza, kiedy co chwilę ją przerywasz swoim pełnym nadziei na jutro śmiechem.
The end

czwartek, 31 maja 2018

Bright light, bright love

Zespół: Moran
Pairing: Soan&Hitomi
Dozwolone od: 15+
Gatunek tekstu: romans, fantasy, AU
Seria: seria na podstawie "Night's Children"
Ostrzeżenia: zjawiska nadprzyrodzone
Notka autorska: *patrzy na to, co wstawia* Tak, ludzie. Tak. Zgadza się. Po siedmiu latach wstawiam fanfika z tej serii. Wiem, dziwne. Wiem. Ale wprost nie mogłam się oprzeć. XD
A i odsyłam do fika "Forbidden light, forbidden love", bo teraz to na pewno nikt nic nie pamięta.


Siedzę na balkonowej balustradzie i wpatruję się w srebrne światło księżyca. Odwracam się do ciebie, gdy tylko wyczuwam twoją obecność. Znam już twoją aurę tak dobrze, że aż sam się sobie dziwię.
- Znowu rozmyślasz? - podchodzisz do barierki i opierasz się o nią. Księżyc odbija się w twoich oczach. Wydają się być srebrne, a nie czerwone jak zawsze. Właściwie to pamiętasz, jak to było, zanim mnie przemieniłeś?
Byłem pogromcą. Zwykłym pogromcą, jednym z tych, którzy nie byli jeszcze wynikiem ewolucji i pili krew wampirów, by móc je wyczuć. Byliśmy rozproszeni. Nikt nie zbierał się w Kryjówce, która po prostu nie istniała. Ani tu, ani ta. Problem jednak był w tym, dlaczego w zasadzie tym pogromcą zostałem.
Zaatakował mnie wampir. Tak o. Wracałem po zmroku do domu z lasu, w którym zbierałem grzyby i dzikie owoce. Dotąd nie wierzyłem, że te istoty istnieją. I nie sądziłem, że ktoś może złamać mi rękę.
Osunąłem się po pniu drzewa, kiedy już niezadowolony z mojej dość dużej siły i zawziętości wampir, rzucił mną o nie.
- Taka smaczna, niewinna krew, a taki upierdliwy człowiek - bardziej wysyczał, niż powiedział, wampir.
Straciłem świadomość, ale tuż przed tym zamigotał mi przed oczami czarny płaszcz powiewający na wietrze.
Obudziłem się, czując metaliczny smak w ustach. Byłem w domu, którego nie rozpoznawałem. Okna zabito deskami. A ja leżałem w łóżku z baldachimem. Opatrzony, z ręką w gipsie oraz bandażem na głowie i klatce piersiowej.
Wstałem i podszedłem do okna, po czym zdrową ręką odgiąłem lekko jedną z desek. Był dzień, słońce świeciło jasnym blaskiem. A ja nie miałem zielonego pojęcia, gdzie jestem.
Deski uginały się pod moim ciężarem, gdy szedłem przez długi korytarz, szukając gospodarza tego domu i prawdopodobnie mojego wybawiciela zarazem. Wszystkie okna, nie tylko te w pokoju, w którym się obudziłem, zabito deskami.
Kiedy wszedłem do jednego z pomieszczeń, zamarłem. Ale bynajmniej nie ze strachu.
Na łóżku, w skopanej pościeli, spałeś ty. Nie będę ukrywać, że to byłeś ty, bo to nie ma sensu. Więc spałeś tam, a ja to poczułem. Zimno. Dziwne, przenikliwe zimno, które biło jakby od ciebie. Nie rozumiałem tego uczucia.
Patrzyłem na ciebie, zupełnie ignorując to zimno. Twoje brązowe włosy opadły na poduszkę, a kształtne usta aż prosiły się o pocałunek. Ale przecież obcych mężczyzn całować nie będę. Byłeś taki piękny. Nadal jesteś.
Chciałem się wycofać, by cię nie obudzić, ale wtedy usłyszałem za plecami szmer. Odwróciłem się w stronę łóżka, a ono... Było puste.
- Szukasz mnie? - spytałeś, a ja podskoczyłem z przestrachu. Stałeś nadal trochę zaspany, ale twoje czerwone jak krew oczy błyszczały już trzeźwym blaskiem.
- Jesteś...
- Wampirem - dokończyłeś spokojnie. - Ale mam sumienie. W przeciwieństwie do tego, który cię zaatakował.
- Dziękuję za ratunek - powiedziałem, kłaniając się nisko. Miałem wrażenie, że się speszyłeś.
- Nie ma za co - stwierdziłeś, uśmiechając się lekko, dzięki czemu mogłem dostrzec twoje białe kły. - Możesz tu zostać, jak długo chcesz... W zasadzie, jak się nazywasz?
- Wakugawa Tomofumi - odparłem.
- Shinpei Hitomi. Miło mi cię poznać - tym razem to ty się ukłoniłeś. - I... Przepraszam, że czujesz to zimno.
- Wampiry wydzielają zimno? - spytałem.
- Tak, ale ludzie go nie czują - wyjaśniłeś, zapalając świeczkę na szafce nocnej. - Jedynie pogromcy.
- Nie jestem pogromcą - zauważyłem.
- Teraz już jesteś i to moja wina - zaśmiałeś się lekko histerycznie. - Wiesz, twoja aura migotała. Myślałem, że już zgasła i podałem ci swoją krew, ale... Wróciłeś do życia. Przepraszam.
Jednak ja się nie obraziłem. I wiesz co? Zabijanie tych złych wampirów okazało się świetną zabawą połączoną z ochroną wioski. Nie spotkałem cię jednak po raz drugi. Jako wampira. Jako przyjaciela, który po prostu nie lubi słońca - owszem.
Aczkolwiek walcząc z wampirami i wymyślając coraz to nowe rodzaje broni, nie wpadłem na jedno - że zginę. A zginąłem w bardzo głupi sposób, przynajmniej według ciebie. Zadziałał impuls, który kazał mi cię osłonić.
- Tomofumi, dlaczego? - spytałeś, kładąc mnie na ziemi. - Moje rany zagoiłyby się po chwili!
- Odruch... bezwarunkowy... - szepnąłem, czując, jak krew spływa mi po policzku. - Przepraszam...
Nie pomyślałbym nigdy, że spijesz krew z moich ust, kończąc tym samym zaczętą osiem lat wcześniej moją przemianę.
I teraz, kiedy minęło już kilkaset lat, twoja skóra lśni w bladym świetle księżyca, gdy leżysz obok mnie. Twoja aura jest silna, błyszcząca niczym błękitne złoto.
Można powiedzieć, że jestem twoim aniołem stróżem, Hitomi. Obiecałem sobie, że będę cię chronił i tego się trzymam. Od zawsze, na zawsze, aż do końca.
The end

niedziela, 27 maja 2018

Under the Water VIII

Zespół: Moran, w tle Matenrou Opera i Versailles
Pairing: Soan&Hitomi, w tle Ivy&Vivi i Sizna&Sono
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: AU, fantasy, romans
Seria: "The Liitle Mermaid"
Ostrzeżenia: brak
Notka autorska: Ostatnia część~


Wbiegłem nieporadnie po schodach, co chwilę się przewracając i prawie spadając. Obtłukłem sobie nieźle kolana, ale musiałem uratować Tomofumiego.
- To ty! - usłyszałem głos Toshiego. - Vivi, to ta syrenka!
- Ma nogi - zauważył Vivi.
- I niezbyt sobie z nimi radzi. Chodź, pomożemy mu - Toshi podbiegł do mnie i zabrał ode mnie Tomofumiego. Przerzucił jego rękę przez moje ramiona, a moją przez swoje.
- Vivi, złap go z drugiej strony, szybko - polecił. Vivi kiwnął głową.
- Gdzie biegniemy? - spytał.
- Do morza - odparłem.
Pobiegliśmy. Przytrzymując się Toshiego, było mi o wiele łatwiej.
* * *
Na plaży zobaczyłem mojego tatę, który też miał nogi i też biegł. Gdy mnie dostrzegł, zatrzymał się gwałtownie.
- Na Posejdona, Hitomi! - zawołał i podbiegł do mnie. Wziął ode mnie rannego królewicza i sprawdził mu puls. - Nadal żyje. Cholera, straciłem dwie godziny na suszenie tego ogona! Idziemy, już. A, jeszcze wy - spojrzał na Toshiego i Viviego. - Przekażcie królowi i królowej, że zabieram ich syna na jakiś czas pod wodę. Ludzie go nie ocalą.
- A wy potraficie? - spytał Toshi.
- Oczywiście, to drobnostka - tata uśmiechnął się promiennie, kładąc Tomofumiego na brzegu morza. - Słyszysz mnie, królewiczu? Mrugnij, jeśli tak.
Tomofumi mrugnął.
- Dobrze. Możesz się trochę dziwnie poczuć, ale to chwilowe - przestrzegł go tata i przesunął dłonią po jego nogach.
Trach! Spodnie Tomofumiego szlag jasny trafił.
Królewicz miał ogon. Tak jasny błękit, że aż prawie biały.
Nasze też powróciły w momencie, jak dotknęliśmy wody. Nawet tego nie zauważyłem.
- Mówiłem ci, Vivi! Syreny! - zawołał uradowany Toshi.
- Mózg mi wypłynął... - stwierdził Vivi.
- Do zobaczenia - zasalutowałem im i wskoczyłem wraz z tatą i Tomofumim pod wodę.
* * *
Tomofumi siedział w łóżku, czytając jedną z naszych książek. Podpłynąłem do niego, niosąc mu obiad.
- Dziwne - stwierdził, biorąc sałatkę z tuńczyka.
- Co jest dziwne? - spytałem. - Nie lubisz tuńczyka? Może mam przynieść coś innego?
- Nie - pokręciłem głową. - Tylko zawsze mi się wydawało, że, no wiesz. Syreny nie jedzą ryb, skoro dolna połowa ich ciała to właśnie ryba.
- Stereotypy - zaśmiałem się. - Smakuje ci w ogóle nasza kuchnia?
- Smakuje - przyznał. - Chociaż przyznam, że to prawie tak, jakbym ciągle jadł sashimi. Ale mi to nie przeszkadza.
Usiadłem obok niego na łóżku.
- Tomofumi?
- Hm?
- Skąd wiedziałeś, gdzie jestem?
- Maa-kun mnie tam zaciągnął - wyjaśnił Tomofumi. - Wrócił cały mokry do zamku i biegał jak pomylony po holu. Aż tata chciał wzywać weterynarza.
- A twoja mama?
- Egzorcystę.
Obaj wybuchnęliśmy śmiechem.
Na moment zapadła cisza.
- Dlaczego mnie osłoniłeś? - spytałem po chwili.
- Doprawdy? - Tomofumi odstawił miskę na szafkę. - Ja rozumiem, że kobiety są niedomyślne. Ale drugi mężczyzna? Błagam cię.
- Chyba nie mówisz, że...
- Zakochałem się w tobie, mała syrenko - Tomofumi zaśmiał się krótko. - Mogę być twoim księciem Erykiem, Arielko.
- Ariel to imię mojego taty...
- Żartujesz.
- Nie.
- O Neptunie - Tomofumi złożył na moich ustach krótki pocałunek. - Nigdy nie przestaniesz mnie zaskakiwać, Hitomi. I jeszcze jedno.
- Tak?
- Nie chcę wracać na górę - oznajmił. - Chyba, że z tobą.
- Na razie musisz zostać tutaj - przypomniałem mu, łącząc swoje palce z jego. - A później zobaczymy.
Tomofumi uśmiechnął się czule, przez co zrozumiałem jedno - cokolwiek postanowimy, będzie nam dobrze wszędzie. Byle razem.
The end

czwartek, 24 maja 2018

Under the Water VII

Zespół: Moran, w tle Matenrou Opera i Versailles
Pairing: Soan&Hitomi, w tle Ivy&Vivi i Sizna&Sono
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: AU, fantasy, romans
Seria: "The Liitle Mermaid"
Ostrzeżenia: sceny przemocy
Notka autorska: Oczywiście walnęłam cliffhanger. Jestem złem wcielonym. ^^


Yuuji wpakował mnie do celi i przykuł kajdankami do ściany.
- Posiedź tu trochę, zaraz wrócę - stwierdził, głaszcząc mnie po policzku.
Zacisnąłem zęby. To była ta cela. Ta cela z mojego snu, który od kilku miesięcy śnił mi się przynajmniej dwadzieścia dziewięć razy.
Westchnąłem ciężko. Mój ogon zaczął wysychać. A co, jeśli wyschnie zupełnie?
Yuuji wrócił po pół godzinie z kocem, którym mnie przykrył.
- To tak, gdyby było ci zimno - stwierdził. - A teraz mnie słuchaj, rybko, bo mam dla ciebie ciekawą propozycję.
- Jaką? - udałem zainteresowanie.
- Będziesz moim kochankiem - oznajmił Yuuji. - Ewentualnie oddam cię do cyrku. Jest też opcja zabicia cię, jeśli będziesz niegrzeczny.
- Zostanę twoją osobistą kurtyzaną po moim trupie - warknąłem. - Mam swój honor.
- Mogę ci go łatwo odebrać - Yuuji uśmiechnął się lubieżnie.
- Niby jak to zrobisz, jeśli nie mam nóg? - nie do końca rozumiałem, jak on zamierzał mnie przelecieć.
- Zawsze nadal masz usta - odparł Yuuji i odwrócił się w stronę drzwi. - Przemyśl to jeszcze. Jeśli chcesz zachować życie.
I wyszedł.
...
Co on miał na myśli?
* * *
Zorientowałem się, że przysnąłem dopiero, gdy się obudziłem. Łuski na moim ogonie były już kompletnie wyschnięte. Nawet powoli zaczynały zmieniać kolor.
Usłyszałem hałasy z góry i szybkie kroki. Ktoś biegł po schodach, ktoś kogoś gonił, coś się stłukło. Co się tam dzieje?
Kroki, te ze schodów, zbliżały się do drzwi od celi. Yuuji?
Drzwi otworzyły się gwałtownie i tak jak myślałem, stanął w nich ten napalony arystokrata.
- Mój głupi kuzyn tu przyszedł - Yuuji złapał mnie za koszulę i podniósł. - Sprowadził ekipę ratunkową. Co cię z nim łączy, rybko?
- Nic - odparłem całkowicie szczerze.
- A chciałbyś?
- ...
- Odpowiadaj!
- ...
- Czyli tak - Yuuji rzucił mną o ścianę, przez co trochę mnie zamroczyło. - To dlatego nie chcesz mi się oddać. Wybrałeś jego.
Yuuji wyjął zza pazuchy broń. Miał na sobie złoto-czerwony strój.
Wiedziałem, jak to się skończy.
- Yuuji, nie! - zawołałem. - Poczekaj!
- Poczekać? - Yuuji zaczął się śmiać jak opętany i wycelował we mnie broń. - Na co?
W zasadzie racja. Niech strzela.
- Chociaż nie. Jeśli mnie chcesz zabić, to zrób to szybko - stwierdziłem, zamykając oczy.
- Oczywiście, że chcę - oznajmił Yuuji. - Jeśli ja nie mogę cię mieć, to nikt nie może - powiedział kompletnie bezemocjonalnym głosem i nacisnął spust.
Drzwi otworzyły się gwałtownie.
- Hitomi! - usłyszałem krzyk Tomofumiego, który skoczył w moim kierunku i odepchnął mnie.
Poczułem metaliczny zapach krwi, ale nie ból.
Osłonił mnie.
Cholera jasna!
- Tomofumi! - pochyliłem się nad nim i ucisnąłem ranę na jego klatce piersiowej. - Patrz na mnie, Tomofumi. Nie odchodź, rozumiesz?
- Hitomi... - szepnął, łapiąc mnie za dłoń. - Majaczę, czy ty... Twój ogon...
Tomofumi zakaszlał krwią.
- Nogi... - powiedział głośniej.
Spojrzałem na swój ogon i... go nie zobaczyłem.
Byłem przykrytym kocem człowiekiem.
- Wysechł - zrozumiałem. - Wysechł!
Obwiązałem się kocem w pasie i wstałem, biorąc Tomofumiego na ręce.
Na początku trudno było mi zachować równowagę, ale w końcu ruszyłem przed siebie. Minąłem zdezorientowanego Yuujiego, który chyba miał tylko jeden nabój w magazynku, bo drugi raz nie strzelił. I nawet nie próbował mnie powstrzymać.

poniedziałek, 21 maja 2018

Under the Water VI

Zespół: Moran, w tle Matenrou Opera i Versailles
Pairing: Soan&Hitomi, w tle Ivy&Vivi i Sizna&Sono
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: AU, fantasy, romans
Seria: "The Liitle Mermaid"
Ostrzeżenia: sceny przemocy
Notka autorska: Luzik, psu nic nie będzie.


- To był Yuuji - oznajmił Tomofumi, kiedy przypłynąłem się z nim spotkać. - Mój irytujący kuzyn. Ma obsesję na punkcie syren. Nie odpuści tak łatwo.
- Rozumiem - kiwnąłem głową. Spojrzałem na Tomofumiego. Coś go gryzło. Było to po nim widać. - Coś się stało?
- Myślałem, że już cię nie zobaczę - przyznał. - Że się przestraszyłeś i już nigdy tu nie przypłyniesz.
- Przepraszam, że cię zmartwiłem - powiedziałem. - Nie gniewasz się chyba, co?
- Nie. Rozumiem cię. Sam bym pewnie spanikował - zaśmiał się lekko histerycznie. - To by było do mnie podobne.
- Jesteś panikarzem?
- I to jakim! - zawołał. - W zasadzie, już się bałem, że coś ci się stało.
- Dlaczego? - nie rozumiałem zbytnio jego toku myślenia.
- Przyjaźnimy się, prawda? - Tomofumi uśmiechnął się czule. - Nie chciałbym stracić z tobą kontaktu z tak błahego powodu jak mój kuzyn.
- Racja - uśmiechnąłem się do niego, choć w głębi duszy martwiłem się niezmiernie, ponieważ wiedziałem, że Yuuji jeszcze przysporzy nam kłopotów.
* * *
Nasza przyjaźń z Tomofumim rozwijała się jak kwiaty na wiosnę. Chyba jakoś tak. Dobrze użyłem tego porównania? W każdym razie, czułem się, jakbym znał królewicza od zawsze. I pragnąłem jego przyjaźni, bliskości i, prawdę mówiąc, jego samego też.
Zakochiwałem się w nim coraz bardziej, coraz mocniej. Uwielbiałem jego delikatny uśmiech, głębokie i pełne blasku oczy oraz ten niski, przeszywający na wskroś głos. Mógłbym go słuchać godzinami, nawet jakby mi czytał tylko jakąś instrukcję obsługi.
I był też jego kuzyn. Zjawiał się na plaży, wypatrując mnie, gonił i usiłował porwać. Raz nawet mnie złapał, ale wyrwałem mu się, a narwany arystokrata dostał od Tomofumiego z pięści w twarz. Próbowałem nawet na spokojnie z kuzynem królewicza porozmawiać, ale jedyne, co osiągnąłem, to przekonanie się na własnej skórze, że ludzie rzeczywiście mają inne priorytety od nas.
* * *
Wracałem właśnie ze spotkania z Tomofumim, gdy usłyszałem plusk. Podniosłem wzrok i rozejrzałem się. Zobaczyłem Maa-kuna, który nieprzytomny spadał na dno oceanu. Musiał wypaść zza burty i stracić przytomność podczas uderzenia o taflę wody!
Podpłynąłem do niego i wziąłem na ręce, a wtedy wokół mnie podniosły się tabuny kurzu. Poczułem, jak coś mnie oplata i po chwili, trzymając kurczowo Maa-kuna przyciśniętego do klatki piersiowej, zrozumiałem, że jestem w sieci.
Zostałem wyrzucony na pokład statku rybackiego wraz z psem, który odzyskał przytomność i zaczął charczeć i warczeć.
- Ten przygłup wrzucił mnie do morza! - Maa-kun otrzepał się z wody. - Pan zrobi mu mielonkę z twarzy.
- Przygłup? - on chyba nie mówi o...
- Wspaniale - usłyszałem głos, a po chwili podszedł do mnie nie kto inny, jak Yuuji. Arystokrata złapał mnie za podbródek i nakazał na siebie spojrzeć. - Wiedziałem, że złapiesz przynętę.
- Nie dotykaj go! - Maa-kun rzucił się na łydkę Yuujiego, ale załoga go odciągnęła. - Puśćcie mnie, muszę rozszarpać mu tętnice!
- Głupi pies - mruknął Yuuji.
- A ty specjalnie ryzykowałeś jego życie, by mnie pojmać?! - zawołałem już naprawdę oburzony.
- To tylko zapchlony kundel - Yuuji wzruszył ramionami.
- Nie mam pcheł! - zawołał Maa-kun.
- Zawracamy, panowie! - rozkazał Yuuji. - Cała wstecz! Zadanie wykonane!
- Tak jest, panie kapitanie!
No to pięknie...

sobota, 19 maja 2018

Under the Water V

Zespół: Moran, w tle Matenrou Opera i Versailles
Pairing: Soan&Hitomi, w tle Ivy&Vivi i Sizna&Sono
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: AU, fantasy, romans
Seria: "The Liitle Mermaid"
Ostrzeżenia: na razie brak
Notka autorska: Mam z powrotem laptopa. Miłego czytania. ^^


Ziemski świat stawał się coraz bardziej fascynujący. Począwszy od książek z obrazkami, przez zupełnie inny sposób wytwarzania pokarmów, kończąc na zwierzętach.
- Grzeczny piesek - pogłaskałem Maa-kuna po głowie i dałem mu ciasteczko. - Naprawdę ma smak wątróbki?
- Suszonej - odparł Maa-kun, żując ciastko. - Przy prawdziwej wątróbce to nie stało.
- Ale lubisz te ciastka?
- Oczywiście, że tak. Uwielbiam! - zawołał Maa-kun, merdając ogonem.
- Z czystej ciekawości, co odpowiedział? - spytał królewicz, siedzący na kocu.
- Że to nie smakuje jak świeża wątróbka, ale i tak to kocha - odpowiedziałem, a Tomofumi roześmiał się.
- Cieszę się, że się polubiliście - stwierdził i zaczął obierać nożem jakiś czerwony owoc.
- Co to jest? - spytałem.
- Jabłko - odpowiedział Tomofumi, podając mi kawałek. - Spróbuj.
- Dziękuję - kiwnąłem głową i ugryzłem kęs. - Słodkie.
- Owoce są słodkie, głównie przez zawartość fruktozy - wyjaśnił Tomofumi. - Mam też mandarynkę i truskawki. Chociaż mandarynki są dosyć kwaśne.
- Dlaczego?
- Chyba przez witaminę C - Tomofumi obrał mandarynkę ze skóry i podał mi jedną cząstkę.
- A do niej nie użyłeś noża - zauważyłem.
- Ma dostatecznie grubą skórkę, by nie trzeba było - Tomofumi podał mi jedną i drugą. - Widzisz? Ta od jabłka jest cieniutka. Chcesz truskawkę?
- A jest dobra?
- To najlepszy owoc na świecie - stwierdził, podając mi jedną.
- Nie trzeba jej obrać? - zdziwiłem się.
- Nie, truskawka jest w całości jadalna - Tomofumi uśmiechnął się promiennie.
Miał rację. Była pyszna.
- O bogowie, syrena! - usłyszeliśmy nagle.
Odwróciliśmy się gwałtownie, a mnie oblał zimny pot. To był ten mężczyzna ze snu. On go zabije!
- Uciekaj - Tomofumi przywrócił mnie do rzeczywistości. Kiwnąłem głową i wskoczyłem do wody, zanim biegnący w naszym kierunku mężczyzna zdążył mnie złapać.
* * *
Od miesiąca unikałem spotkań z Tomofumim. Bałem się, że jeśli znów się z nim zobaczę, mój sen się ziści, ale...
Tęskniłem. Tęskniłem za naszymi rozmowami, za atlasami, owocami i Maa-kunem. Ale głównie tęskniłem za samym Tomofumim, w którym pomału byłem coraz bardziej zauroczony. I ani trochę mi to nie przeszkadzało.
- Hitomi? - tata przysiadł się do mnie, kiedy czytałem książkę na kanapie. - Haine mi przekazał, że zaprzyjaźniłeś się z człowiekiem.
Zamarłem. Dlaczego mój lokaj nie umie dotrzymywać tajemnic?
- Powiedział mi o tym, bo podobno dawno już się z nim nie spotkałeś. Czy królewicz coś ci zrobił? Mam wypowiedzieć ludziom wojnę? - spytał tata.
Pokręciłem głową.
- Zobaczył nas ktoś inny - wyjaśniłem. - Tym człowiekiem była osoba z mojego snu i...
- Snu? Tego ze statkiem?
- Innego. Bardziej... Drastycznego - stwierdziłem.
- Drastycznego?
- Tom... Znaczy, królewicz w nim zginął. Przeze mnie - ostatnie słowa wypowiedziałem trochę ciszej.
- Och - tata zamilkł na chwilę. - Jesteś nim zafascynowany, prawda?
- Królewiczem? Trochę tak - przyznałem.
- Też fascynują mnie ludzie - tata spojrzał przed siebie, jakby coś sobie przypominając. - Nie bez powodu z jednym z nich się ożeniłem.
Zamrugałem.
Co takiego?
- Tato, o czym ty mówisz? - spytałem zdezorientowany. - Mama jest syreną.
- To, że jest teraz syreną, nie oznacza, że całe życie nią była - wyjaśnił tata. - Jej statek się rozbił, wszyscy zginęli. Tylko ona przeżyła. Była młoda, młodsza od ciebie. I poważnie ranna. Ale pod dobrą, magiczną opieką doszła do siebie.
- I magia zmieniła ją w syrenę?
- Nie było innej możliwości. Inaczej nie moglibyśmy się nią zaopiekować - kontynuował tata. - Ale ona nigdy nie tęskniła za powierzchnią. Nigdy nie lubiła swojej rasy.
- Dlaczego? Przecież ludzie są...
- Nie są - przerwał mi tata. - Nie wszyscy są dobrzy, Hitomi. I nie rozumieją odmienności. Żadnej. U nas syren może mieć różowy ogon i nikt nie zrobi z tego problemu, a u nich od razu wyzwą kogoś w różowych spodniach, albo chociaż trochę płaczliwego, od nie wiadomo kogo. A co dopiero, gdy ktoś jest z innego gatunku?
- Czyli ludzie są źli?
- Są inni - sprecyzował tata. - Mają inne priorytety. Inny sposób myślenia. Chcę po prostu, byś uważał. Byś był ostrożny. Jeśli twój sen okaże się prawdą, to co wtedy?
- Jestem ostrożny. Dlatego przestałem tam pływać - stwierdziłem.
- Bądź ostrożny wobec tego nieznajomego, Hitomi. Ale nie wobec królewicza - tata uśmiechnął się czule. - Jeśli go lubisz, jeśli mu ufasz, nie porzucaj tej przyjaźni. Tylko uważaj na innych. Oni mogą cię zranić.
- A nawet zabić - mruknąłem do siebie.