Pairing: Hitomi&Hanami (OC), Soan&Zill, wspomniane Ivy&Vivi
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: AU, angst, okruchy życia, oparte na faktach
Ostrzeżenia: *wyciąga listę* *czyta* Śmierć postaci, samookaleczanie, próba samobójcza, depresja, krew, leki psychotropowe, czy mam wymieniać dalej? *gniecie kartkę* *wyrzuca za siebie* Ogólnie nie czytajcie, jak macie zły humor.
Notka autorska: Nie wiem, co stworzyłam. Napisałam to kilka miesięcy temu i bardzo długo zastanawiałam się, czy w ogóle mam to tutaj dodać. Ten fanfik łamie dokładnie każdą zasadę mojego fanfikowego uniwersum, łącznie z tym, że nie ma z nim żadnego związku.
Oznaczam to jako AU, bo akcja dzieje się w latach 2008 - 2017, a jak pewnie wiecie, wszyscy w rzeczywistości mają się dobrze.
Stwierdziłam, że jednak go opublikuję, ponieważ właśnie łamie fafnaście ustanowionych przeze mnie zasad i schematów. W jednej części, żeby nie zaśmiecał mi tagów.
Więc... Em... "Miłej" zabawy.
__________________________________
Przeszłość - lata 2008-2014
Teraźniejszość - przełom 2016 i 2017 roku
Siedzę przy jego łóżku. Patrzy tylko na przeciwległą ścianę i nie mówi zupełnie nic. Jakby był w transie.
Hanami twierdzi, że nie powinienem tu przychodzić. Że boi się, iż też się rozchoruję. Tłumaczę jej, że to mój przyjaciel i muszę przy nim być. Kiwa głową i prosi, żebym go pozdrowił. Obiecuję, że to zrobię, choć nie mam pewności, iż on to usłyszy. I tak za każdym razem.
- Pielęgniarki pozwoliły mi przynieść ci czekoladę - oznajmiam, wyciągając słodycz z torby. Powoli przenosi na mnie wzrok. Jest otępiały. Nie wiem, czy przez swoje samopoczucie psychiczne czy przez leki. Ma pusty wzrok. Jakby nie miał duszy.
- Jaką? - pyta krótko. Czasem mu się zdarza odezwać. Ale nie pamiętam już, kiedy ostatnio ten kiedyś pełen życia mężczyzna wypowiedział pełne zdanie.
- Truskawkowa. Twoja ulubiona - mówię, podając mu ją. - Naprawdę, pielęgniarki pozwoliły na to. Powiedziały, że ostatnio jesteś grzeczny i zjadasz wszystko na obiad.
- Aha - kiwa głową, odpakowując czekoladę drżącymi palcami. - Dziękuję.
- W sumie nawet jesteś rozmowny dzisiaj - uśmiecham się, delikatnie głaszcząc go po głowie. - Chcesz, żeby Hanami ze mną przyszła?
Milczy przez chwilę, smętnie żując kostkę czekolady. Czarne włosy opadają mu na twarz.
- Kto? - pyta w końcu. Wzdycham przeciągle. Od dawna ma kłopoty z pamięcią.
- Hanami. Moja dziewczyna - podkreślam ostatnie słowo, żeby zrozumiał, że jest dla mnie ważna. On od dawna nie łapie prostych aluzji. - Zeszliśmy się już dawno temu, pamiętasz? Jak jeszcze mieliśmy zespół.
- Nie - kręci głową. Nie wiem, o co mu chodzi. Nie pamięta, czy nie powinienem mówić o zespole?
- Przepraszam. Nie denerwuj się - kładę mu dłoń na ramieniu, a on tylko bezgłośnie porusza ustami. - Nie powinienem o tym wspominać? O zespole?
- Tak - patrzy na mnie zbolałym wzrokiem. - Nie mów.
- Jeszcze raz przepraszam - wzdycham ciężko. - Wiesz, rozmowy z tobą są trochę trudne. Musisz mi wybaczyć.
- Wybaczam - uśmiecha się sztucznie. A może nie? - Przyjdź.
- W sensie? - unoszę lekko brwi.
- Z Hanami - mówi, żując kolejną kostkę czekolady. - Lubię ją.
- Nie znasz jej - zauważam. - Znaczy, znasz, ale nie pamiętasz.
- Ale lubię - stwierdza. - Kocha cię?
- Tak.
- To ją lubię - kładzie dłoń na mojej głowie. Rękaw zsuwa mu się z ręki, odsłaniając pokryte licznymi bliznami przedramię. - Za kochanie cię.
Naprawdę jest dzisiaj rozmowny.
- To miłe - uśmiecham się przyjaźnie, wstając. - Pozdrowić kogoś?
- Siznę - odpowiada i namyśla się chwilę.
Znowu zapomniał?
- Ivy'ego i Viviego też? - pytam.
- Tak - kiwa energicznie głową. - Wybacz. Zapomniałem.
- O nich czy ich przydomkach?
- Przydomkach - bierze kolejną kostkę czekolady. - Ivy i Vivi.
- Tak.
- Ładne są - stwierdza. - Hitomi?
- Tak?
- Musisz iść?
- Niestety tak - przeciągam się leniwie. Zdrętwiałem na tym krześle.
- Szkoda - odkłada czekoladę na szafkę i kładzie się na łóżku. - Będę sam.
- Spokojnie. Może Sizna, Ivy albo Vivi przyjdą - stwierdzam, poprawiając niesforny kosmyk włosów, który opadł mu na twarz. - Będziesz pamiętał ich przydomki?
- Zapiszę sobie - mówi, a jego piękne, głębokie oczy powoli się zamykają. - Ładne są.
- Dobranoc - głaszczę go po głowie i gaszę lampkę przy jego łóżku. Patrzę jeszcze przez chwilę na niego, by się upewnić, czy zasnął i wychodzę z sali, w której leży.
Zamykam drzwi. Tabliczka do nich przyczepiona głosi, że to sala Wakugawy Tomofumiego. Większość kojarzy go jako Soana albo Towę. Dla mnie jest po prostu najlepszym przyjacielem, jakiegokolwiek kiedykolwiek miałem.
Kiedy wychodzę ze szpitala, dzwoni telefon.
- Tak, Hanami? - pytam, wsiadając do samochodu. - Coś się stało?
- Jak spotkanie? - odpowiada pytaniem na pytanie. - Mówił coś?
- Chciał, żebyś przyszła. Chce cię poznać.
- Czwarty raz?
- Wybacz mu. To pewnie przez leki - wkładam kluczyki do stacyjki i odpalam silnik. - Przyjdziesz następnym razem ze mną?
- Przyjdę. Nawet upiekę ciasto orzechowe.
- Jego ulubione - dziwię się lekko. - Pamiętasz?
- Tak - oczami wyobraźni widzę, jak się uśmiecha. - Lubię go. Nadal. Nawet, jeśli żyje w swoim świecie.
- Dobrze powiedziane - stwierdzam. - Muszę kończyć, motylku. Jestem w aucie.
- Okej~! Do zobaczenia w domu - Hanami jak nic macha mi na pożegnanie, choć nie mogę tego zobaczyć.
- Do zobaczenia - odpowiadam i ruszam z parkingu.
* * *
Pamiętam, jak Soan i Zill pewnego razu przyszli na próbę, trzymając się za ręce. A raczej Tomofumi trzymał Saburou, który wyglądał na zmieszanego. Velo mało nie spadł z krzesła, gdy ich zobaczył. A ja zaklaskałem wesoło w dłonie jak małe dziecko. Schodzili się i schodzili. Aż chciało im się pomóc.Potem powiedzieli, że to Zill pierwszy zdobył się na odwagę, czego kompletnie się nie spodziewałem po tym nieśmiałym, cichym basiście. Ale jak widać pozory mylą.
Soan i Zill byli parą wręcz idealną. Wspierali się w każdej sprawie, rzadko się kłócili (najczęściej o to, że Soan jest nadopiekuńczy, a Zill zbyt lekkomyślny), zasypiali obok siebie po męczącym dniu, opiekowali się sobą nawzajem. Nigdy nie widziałem Tomofumiego tak zakochanego, a znałem go prawie dziesięć lat. To było urocze patrzeć na nich i na ich miłość. Nawet Hanami im zazdrościła, gdy ich poznała. Była moją przyjaciółką z dzieciństwa. Odkryliśmy, że coś do siebie czujemy, niedługo po odejściu Velo z zespołu.
Zill zawsze był chorowity. Soan robił wszystko, by się nim zaopiekować, ale układ odpornościowy basisty był jednym wielkim żartem. Ale mimo wszystko Zill zawsze cieszył się życiem, był radosny, uśmiechnięty, pracowity, pierwszy chętny do pomocy. Nigdy nikomu niczego nie odmówił i nigdy nie przegapił okazji do spotkania z przyjaciółmi. Ale miał jedną wadę, o której wspomniałem już wcześniej.
Był nieprzyzwoicie wręcz lekkomyślny.
- Zill nie odbiera - stwierdził pewnego dnia Sizna, dzwoniąc do mnie nieco zmartwiony. - Nie wiesz może, co się z nim dzieje? Mieliśmy pracować dzisiaj nad nowym materiałem, ale nie przyszedł.
- Soan nic nie wie? - zdziwiłem się, mieszając łyżką w garnku.
- Soan też nie odbiera. Miał dzisiaj załatwiać jakieś liderowe sprawy, więc pewnie jest zajęty - wyjaśnił Sizna. - Może akurat prowadzi auto czy coś.
- Spróbuję się do nich obu dodzwonić, obiecuję - przyrzekłem naszemu, wtedy jeszcze nieoficjalnie, gitarzyście.
- Dziękuję, Hitomi. Zabieram się za swoją partię. Mam nadzieję, że Zill się odezwie - Sizna westchnął cicho i rozłączył się.
Zamyśliłem się. Zill, który lekceważy obowiązki i przyjaciół? Coś mi tu nie pasowało.
- Coś się stało, Hitomi? - spytała Hanami, wychodząc z łazienki. Wytarła mokre, czerwone włosy ręcznikiem, który rozwiesiła na krześle. - Kłopoty w pracy?
- Zill się nie odzywa - wyjaśniłem. - Mam złe przeczucia.
- Chcesz do niego pojechać? - spytała. Pokręciłem głową.
- Jeśli go nie ma, to nic nie da. Jeśli jest, ale coś mu się stało i nie będzie w stanie mi otworzyć, to i tak nie mam kluczy - odparłem. - Zadzwonię jeszcze do Soana i Shii.
- Shii?
- Brat Zilla. Jest gitarzystą - wybrałem numer Soana, ale odezwała się tylko sekretarka. - Sizna ma rację. Też nie odbiera.
- Może są zajęci sobą? - zażartowała Hanami, zakładając kontaktówki. Były korygujące, ale zmieniały też kolor jej oczu na zielony. Uwielbiałem je. Nadal uwielbiam.
- Soan ma dzisiaj dużo pracy - odparłem. - To pracoholik. Nawet Zill nie jest w stanie go powstrzymać przed załatwieniem wszystkiego w jeden dzień. Poza tym, nie mieszkają razem.
- Nie? - zdziwiła się Hanami. - Przecież są tacy w sobie zakochani!
- Tak, ale rodzina Zilla nie jest tolerancyjna - wytłumaczyłem. - Nawet jego brat trochę kręci nosem, a pracuje w naszej branży. Zawsze wydawało mi się, że jednak my, artyści, jesteśmy bardziej otwarci, ale... Jak widać nie.
- Nie każdemu zdążył wykiełkować mózg - stwierdziła Hanami, zaglądając mi przez ramię, kiedy próbowałem dodzwonić się do Shii. - Co pichcisz?
- Kurczaka w sosie słodko-kwaśnym - odpowiedziałem.
- Halo? - usłyszałem w telefonie zmęczony głos Shii. - Hitomi? Czego chcesz?
- Twój brat nie odbiera - wyjaśniłem. - I nie zjawił się w studiu, a miał dzisiaj nagrywać nowy materiał z Sizną.
- Mój brat? Ten pracoholik? - Shia był wyraźnie zdziwiony. - Jestem akurat na próbie, z której jak wyjdę, to chyba lider ukręci mi głowę, poza tym mam stąd do Sabu daleko, ale już dzwonię do naszych rodziców i starszego brata. Shigeru chyba akurat jest w Tokyo, z tego, co wiem. Ty nie możesz do Saburou pojechać?
- I tak nie mam kluczy, a jak coś mu się stało...
- Rozumiem. Dziękuję za informację! - zawołał jeszcze Shia i rozłączył się.
- Dobry brat z tego Shii - stwierdziła Hanami.
- I w sumie tylko tyle - uśmiechnąłem się niemrawo i wyłączyłem gaz.
I tak nic byśmy nie przełknęli.
* * *
- Pojedziemy do niego? - spytała Hanami.- Jeśli Shigeru jest w Tokyo, to nie ma sensu. Zill mieszka po drugiej stronie miasta. Zajęłoby nam to tyle samo czasu, co jego bratu, a może i nawet dłużej - wyjaśniłem.
Zadzwonił telefon. Shia.
- Halo?
- Shigeru już jedzie. Mówił, że będzie u niego za kwadrans - oznajmił Shia. - Dam ci znać później, co się dzieje.
- Dzięki, Shia.
- To ja jeszcze raz dziękuję - odparł Shia i rozłączył się ponownie.
A telefon rozdzwonił się jeszcze raz. I tym razem wiedziałem, że ta rozmowa nie będzie łatwa.
- Tak, Soan?
- Sizna do mnie dzwonił. Co z Saburou? - spytał Soan wyraźnie przestraszonym głosem. - Próbowałem się do niego dodzwonić, ale nie odbiera. Hitomi, co się dzieje?
- Uspokój się. Shigeru do niego pojechał. Niedługo się wszystkiego dowiemy - powiadomiłem go. - Załatw, co masz do załatwienia i przyjedź do mnie. Razem poczekamy na informacje.
- Jasne. Oczywiście - przytaknął Soan. - Jeszcze trochę spraw mi zostało. Będę u ciebie za dwie, może trzy godziny. Jak się czegoś dowiesz, to mnie powiadom.
- Na pewno - obiecałem.
Nie dowiedziałem się jednak nic. Telefon uparcie milczał.
- Może nic się nie stało? - zasugerowała Hanami. - I dlatego nic nie mówią?
- Cokolwiek by się stało czy nie stało, powinni zadzwonić - stwierdziłem. - Ja to ja, ale Soan pewnie odchodzi od zmysłów.
Rozległo się pukanie do drzwi. Otworzyłem je. I wtedy po raz pierwszy zobaczyłem Soana w tym stanie.
Roztrzęsiony, spanikowany, nie mogący znaleźć punktu, w którym mógłby utkwić wzrok.
- Nadal żadnego telefonu? - spytał, wchodząc do środka i zdejmując buty. - On nie odbiera, Hitomi. I teraz nikt nie odbiera. Shia też nie.
Hanami zmarszczyła brwi, gdy Soan wyciągnął papierosa z paczki, ale dałem jej kuksańca między żebra. Zrozumiała, że to nie pora na upominanie.
- Nic mu nie będzie - zapewniłem go. - A Shia ma próbę. Jest zajęty.
- Wątpię, by nadal trwała - stwierdził Soan, po czym zaciągnął się dymem.
Wciąż nic nie wiedział, a już wyglądał źle. I był tak blady, że spokojnie można by go było pomylić z obcokrajowcem.
- Bądźmy dobrej myśli - stwierdziłem. - Nic złego się nie dzieje.
- Chodźcie do pokoju. Przyniosę sake - oznajmiła Hanami. - Chyba, że chcecie wino? Chyba mamy jakieś truskawkowe.
- Może być - odparł Soan, gasząc papierosa w misce Maa-kuna. - Umyję.
- Nie musisz - uśmiechnąłem się lekko i zabrałem ją do kuchni.
Serce waliło mi jak opętane. Nie chciałem po sobie pokazywać, jak bardzo martwię się o naszego przyjaciela, bo Soan był w takim stanie, że ja już nie musiałem nic czuć.
Ale czułem. I to bolało.
* * *
Shia zadzwonił wieczorem. Do Soana. Któremu z ręki wypadł przez to telefon.- Soan? Soan! - potrząsnąłem nim, a ten wyrwał mi się i pobiegł pędem założyć buty. - Soan, co się dzieje?!
- Sabu jest w szpitalu! - zawołał Tomofumi, wybiegając z mojego mieszkania i zatrzaskując drzwi.
Stanąłem jak wryty. Podniosłem telefon perkusisty i przyłożyłem go do ucha.
- Shia? - szepnąłem. - Jak źle jest?
Pierwszy raz usłyszałem taki ton od Shii.
- Bardzo źle, Hitomi - Aki, bo tak miał naprawdę na imię, prawie płakał. - On umiera.
* * *
Hanami zasnęła z nerwów na moich kolanach. Sizna obiecał, że wszystkim się zajmie. Dobry z niego przyjaciel.Głaskałem Maa-kuna po łebku i wpatrywałem się w zegarek stojący na komodzie. Przeniosłem wzrok na kieliszek Soana.
Nawet nie tknął alkoholu. I w sumie dobrze, jeśli teraz prowadził.
Maa-kun zerwał się gwałtownie i pobiegł do drzwi, gdy usłyszeliśmy dźwięk dzwonka. Hanami podniosła się i spojrzała na mnie zaspanym wzrokiem. Westchnąłem ciężko, idąc w kierunku drzwi.
Otworzyłem je i zobaczyłem Shigeru, podtrzymującego Soana, który trząsł się od szlochu.
- Przyjechał kilka minut za późno - oznajmił Shigeru cichym, pozbawionym emocji głosem. - Saburou nie żyje.
A Wakugawa Tomofumi, jeden z silniejszych i bardziej zwariowanych ludzi, jakich kiedykolwiek znałem, upadł bez świadomości na podłogę. Nawet nie zdążyliśmy go złapać.
* * *
Pogrzeb Saburou był koszmarem. Soan praktycznie jedną nogą był z nim, po drugiej stronie. Nie jadł, nie spał, jedynie co jakiś czas dawał sobie wlać w siebie szklankę wody. Podtrzymywaliśmy go z obu stron, ja i Sizna.Hanami nie przyszła. Pojechała do rodziców. Nie mogła znieść cierpiącego Soana. Nikt nie mógł. Ja też nie.
Tomofumi siedział na balkonie z papierosem w jednej dłoni i szklanką sake w drugiej. Pływał w bezkresnej ciemności. Tonął w niej. A ja nie wiedziałem, jak do niego dotrzeć. Przez całą naszą przyjaźń to on znał odpowiedzi na wszystkie pytania dotyczące emocji. A teraz odczuwał ich zbyt dużo. Zbyt negatywnych. I ciągnęły go one na dno.
- Tomofumi? - usiadłem obok niego i zabrałem mu szklankę z ręki. Spojrzał na mnie tym pustym wzrokiem, który widuję do dzisiaj. Tylko wtedy był otumaniony przez alkohol, a nie leki. - Musisz żyć. Dla niego.
- Ale jego już nie ma - odparł Soan, zaciągając się dymem i zamykając oczy.
Wiedziałem, że starał się znowu nie rozpłakać. Zawsze usilnie próbował nie okazywać, że jest słaby. W końcu był silnym i poważnym mężczyzną. Tylko co z tego, jeśli w środku był jedynie zagubionym, małym chłopcem? A przynajmniej w tym właśnie momencie?
* * *
Powoli zbieraliśmy nasze rozsypane kawałki duszy i sklejaliśmy je z powrotem. Żyliśmy dalej, bez Zilla. Shia zabrał do siebie jego króliczka. Sizna dawał nam wsparcie, którego potrzebowaliśmy. Hanami nadal mieszkała u rodziców, ale dzwoniła. Jeździłem do niej co weekend. Było trudno, ale dawaliśmy radę.A przynajmniej tak mi się wydawało.
- Soan?! - zawołałem, gdy po raz pierwszy go na tym przyłapałem.
Krew. Dużo krwi. Pocięte nadgarstki. Naprawdę dużo krwi.
Kląłem w myślach, ciągnąc go siłą do łazienki. Kląłem w myślach, widząc ten otępiały wzrok. Ile psychotropów wtedy się nałykał? On w ogóle czuł ból, który sobie zadał?
Kląłem pod nosem, gdy odkażałem jego rany wodą utlenioną. Kląłem pod nosem, zawiązując bandaże na jego rękach. Hanami mnie nauczyła.
Zakląłem na głos, gdy spytał, dlaczego to robię.
- Jesteś moim przyjacielem! I uważam, że powinieneś iść do psychologa. I psychiatry - warknąłem. - Soan, tak nie można. Nie można tak, rozumiesz? Musisz żyć dla Saburou. Dla siebie. Dla nas. Dla Morana. Dla fanów. Proszę.
Westchnął cicho.
- Przepraszam, Hitomi. Już nie będę - obiecał. Przytuliłem go.
- Nie strasz mnie tak więcej - poprosiłem go. - Nigdy więcej, dobrze?
- Dobrze.
- Pójdziesz do psychologa?
- Pójdę.
- Na pewno?
- Tak.
- Zaprowadzę cię tam.
- Dobrze.
- Cieszę się - puściłem go. - Umyj się. Pochlapałeś się krwią.
Kiedy już się wykąpał, a ja sprawdziłem, jak mają się jego rany i zmieniłem mu bandaże, bo tamte namokły od wody i, szczerze mówiąc, od krwi także, upewniłem się, że na pewno bezpiecznie śpi w swoim pokoju, po czym wróciłem do sypialni.
Zamknąłem drzwi i osunąłem się na podłogę. Co on najlepszego wyprawiał?!
* * *
Ivy i Vivi wprowadzili do naszego świata dużo radości i pozytywnego myślenia. Soan mieszkał sam, chodził do psychologa i psychiatry, brał leki i wszystko było w porządku. Hanami często pytała, czy wszystko jest okej, a ja kiwałem głową i mówiłem, że tak. Co miało być źle? Ludzie umierają, tyle jest wdów i wdowców na świecie i jakoś sobie radzą. Wiążą się na nowo, zakładają rodziny. Sizna też tak twierdził. A Soan był szczęśliwy. Wygłupiał się z Ivym, troszczył się o mnie, gdy trafiłem do szpitala przez polipy, upominał Siznę, gdy ten zbyt dużo czasu poświęcał kotce, a nie pracy i chodził z Vivim do kawiarni, gdy tylko najmłodszy członek naszego zespołu wyraził taką ochotę. Przyjaźnił się ze wszystkimi z naszego grona muzycznego i rozsiewał tęczowe iskierki wokół siebie. Wszyscy myśleli, że to, co złe, minęło i nie wróci. Czasem nadal widziałem w jego oczach tę pustkę, co tamtego dnia, a mój umysł przywoływał obraz krwi spływającej na dywan, ale wiedziałem, że wszystko jest w porządku.Przysięgam, że wszystko było w porządku!
* * *
- Hi-san - Ivy podszedł do mnie po jednej z prób. - Możemy porozmawiać?- Oczywiście, Ivy - odłożyłem mangę na stolik i spojrzałem na basistę z uwagą. - Coś się stało?
- Zauważyłem coś niepokojącego, Hi-san - oznajmił Ivy. - Bardzo niepokojącego.
- W zachowaniu Viviego? - zmartwiłem się. - Porozmawiaj z nim poważnie, Ivy. W końcu jesteście razem.
- Nie o niego mi chodzi, Hi-san - zaprzeczył Ivy. - So-san... Ja rozumiem, że jest zmarzlakiem, bo pochodzi z Okinawy, ale... Nie sądzisz, że trochę za ciepło na długie rękawy?
Usłyszałem w głowie dźwięk tłuczonego szkła. Było lato, dwadzieścia stopni w cieniu, a Soan...
...a Soan chodził w marynarkach i bluzach.
- Ivy...
- Hitomi, słyszałem o jego przeszłości. I jak czasem trochę się opali, to widać wynik pewnego... No wiesz - Ivy zacisnął zęby. - Nie umiem mówić o takich sprawach. Ale porozmawiaj z nim. Dowiedz się, czy przypadkiem...
- Na pewno tego nie robi - powiedziałem stanowczo. - Może opalił się za bardzo i mu głupio, że widać blizny?
- Mam nadzieję - stwierdził Ivy.
Usłyszeliśmy pukanie do drzwi.
- Toshi, idziesz? - spytał Vivi, zaglądając do sali prób. - Przepraszam, że tak przerywam, ale jestem trochę głodny. Chyba, że rozmawiacie o czymś poważnym, to poczekam.
- O niczym takim - stwierdziłem, uciszając Ivy'ego spojrzeniem. Nie chciałem martwić Viviego. - Ivy, idź. Obiecuję, że porozmawiam z Soanem.
Ivy kiwnął głową i wyszedł, żegnając się przed zamknięciem drzwi. Vivi tylko mi pomachał.
Wbiłem wzrok w swoje buty i wyciągnąłem telefon z kieszeni.
- Tak?
- Hanami? Chyba jednak nie jest w porządku. Muszę dzisiaj do niego jechać.
- Oczywiście - mojej dziewczynie zadrżał głos. - Tylko przywieź dobre wieści!
* * *
Mieszkanie Soana było otwarte, co mnie zdziwiło. Buty rzucone niedbale w dwa krańce przedpokoju. Panowała tak głucha, mroczna, dająca się kroić cisza, że aż coś mnie przydusiło.- Soan?! - zawołałem, rozglądając się. - Soan, gdzie jesteś?! Tomofumi?!
Odpowiedziało mi milczenie. Coś mi podpowiedziało, by iść do sypialni. I nie myliłem się. Tyle, że o mało co nie zemdlałem, gdy otworzyłem drzwi.
Wakugawa Tomofumi, znany jako Soan, wcześniej jako Towa.
Wesoły, przyjacielski, kochany, nadopiekuńczy, troskliwy, często panikujący i trochę zarozumiały mężczyzna.
Ten, który rano śmiał się z Ivym z dowcipu o mopsach.
Ten, który przyniósł Viviemu zabawkowego, huśtającego się kwiatka, bo wiedział, że gitarzysta lubi takie pierdółki.
Ten, który chwalił Siznę pod niebiosa za ostatnią solówkę, którą skomponował.
I ten, który mnie pocieszał, gdy powiedziałem mu o kłótni z Hanami.
Leżał na zakrwawionym futonie, trzymając kurczowo w rękach ramkę ze zdjęciem Zilla.
Podbiegłem do niego, wrzeszcząc jego imię i łapiąc go za ramiona.
Żyły.
Podciął sobie żyły.
A na rękach i udach miał mnóstwo starych i nowych blizn.
Wyglądały, jak owinięte pajęczą siecią.
- TOMOFUMI!
* * *
Odratowali go. Przynajmniej fizycznie. Ale on już nigdy nie wrócił. Nie psychicznie. I fizycznie też nie do końca.Tak naprawdę umarł 23 lipca 2010 roku. Razem z Zillem.
* * *
Trzymam Hanami za rękę, gdy wchodzimy do jego sali. Siedzi na łóżku, nawet nie zauważając naszej obecności.- Soan? - odzywam się, ale nie reaguje.
Uderzam się ręką w twarz. No tak, przecież zapomniał. Głupi ja!
- Tomofumi? - zaczynam jeszcze raz. Przenosi na mnie wzrok.
- O, Hitomi - uśmiecha się. Chyba nawet szczerze. - I Hanami.
- Hitomi, on pamięta - dziwi się Hanami.
- Pamiętam - Soan kiwa głową. - Sizna, Ivy i Vivi.
- Tak.
- Ładnie - bierze od Hanami koszyk z ciastem. - Pachnie.
- Orzechowe ciasto. Twoje ulubione - mówi Hanami.
- A truskawki? - pyta.
- Dodałam do połowy, bo nie wiedziałam, jak się będzie komponować - Hanami wskazuje na połowę ciasta, która jest z truskawkami. - Coś mnie podkusiło i tak zrobiłam.
- Dziękuję - odstawia koszyk na szafkę. - Saburou przyjdzie?
Tego jeszcze nie było. Zapomniał o jego śmierci?
- Tomofumi...
- Czyli nie - Soan patrzy przez okno. W szybie jest krata. - Czeka?
- Czeka - kiwam głową. - Na pewno. W końcu cię kocha, prawda?
- Tak - wyciąga poharataną rękę w stronę okna. Białe światło żarówki odbija się w jego licznych bliznach. - Kocha mnie.
Przez chwilę jest cicho. A potem, po raz pierwszy od dawna, wypowiada więcej niż krótkie zdania i półsłówka.
- Nie zdążyłem się pożegnać. Przyjechałem kilka minut za późno. Myślisz, że mi to wybaczy? Że jego ostatnie słowa do mnie musiał przekazać mi Shia? - pyta, nie odrywając wzroku od szyby. Jakby widział w niej Zilla. A może nawet widzi? Kto go tam wie.
- Oczywiście, że tak. To Saburou. On wszystkim wybacza - oznajmiam.
Soan uśmiecha się lekko, opuszczając rękę. Uspokoiłem go? Chyba pielęgniarki mają rację. Chyba naprawdę jestem jedyną osobą, która jako tako do niego dociera. Podobno nawet jego rodzicom i bratu się to nie udaje.
Kto wie? Może w jakiejś innej rzeczywistości jesteśmy nawet razem?
Patrzę na Hanami. Szklą jej się oczy. Nie lubi tego miejsca. Nie lubi tego "nowego" Soana.
Ale tak jak ja, tak jak cały świat, tęskni za tym starym, który był takim naszym wspólnym aniołem stróżem. Tyle, że zły los odciął mu jego piękne, rozłożyste skrzydła.
The end