Pairing: Lime&Kazuki
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: obyczaj
Ostrzeżenia: alkohol
Notka autorska: Bo właściwie, czemu nie?
Mężczyźni nie powinni płakać.
Tego chce społeczeństwo i tego powinniśmy przestrzegać.
Nie płakać, kiedy dzieje się coś złego. Nie płakać, kiedy umiera bliska nam osoba. Nie płakać, kiedy mamy złamane serce.
Nie wolno nam.
I właściwie zazwyczaj o tym pamiętamy.
A później do tego dochodzi alkohol. I już zapominamy o wszystkich normach społecznych. O wszystkich zasadach działania współczesnego świata.
Kazuki siedział przyćmiony na wycieraczce przed drzwiami do mojego mieszkania. Z podkulonymi pod brodę kolanami, obejmując ramionami swoje nogi.
- Co tu robisz? - spytałem, składając parasol i jak zwykle przycinając sobie palec.
Norma.
Podniósł na mnie wzrok.
- Kazuki? - kucnąłem. Dziwnie było mi patrzeć na niego z góry, bo to on jest wysoki jak brzoza, a ja... No, nie należę do najwyższych osób.
Pachniał rumem i geosminą.
- Co się stało? - spytałem, kładąc dłoń na jego policzku.
Był zimny. Byłby pewnie ciepły od płaczu, gdyby wielkie, ciemne chmury nie sprowadziły na nas tego dnia potężnej ulewy. Ale zaczerwienione oczy Kazukiego zdradzały, że nie tylko deszcz je obmył.
- Kazu? - spojrzałem w jego czarne jak ta wieczna rozpacz, która się ciągle w nich kryła, oczy.
Tak bardzo były podobne do moich. Może właśnie dlatego rozumiałem go o wiele lepiej niż inni ludzie.
- Wstań. Wejdźmy do środka. Nie możesz ciągle tu siedzieć. Przeziębisz się - uśmiechnąłem się łagodnie.
Kazuki podniósł się, nadal milcząc. Ciszę przerwał szczęk zamka w drzwiach. Weszliśmy do mojego mieszkania. Psy od razu do mnie doskoczyły.
- Muszę je wyprowadzić - powiedziałem cicho.
Kazuki zerknął na mnie, wciąż nie zmieniając tej swojej zbolałej miny.
- Wybacz. Postaram się wrócić szybko. W sumie i tak długo nie pochodzimy, bo pada - stwierdziłem, zapinając Lemonowi i Fuu-chan smycze.
Od deszczu na drogach porobiły się wręcz wartkie potoki. Parasol wyginał się na wszystkie strony.
Będzie do wyrzucenia.
Wróciłem do domu i odpiąłem smycze moim psiakom. Od razu ruszyły do swoich posłań i zakopały się w koce.
Kazuki zasnął na kanapie. Jego ubrania wciąż były mokre.
- Przeziębisz się - westchnąłem ciężko.
Uchylił powieki. Czyli jednak nie spał.
- Powiesz mi, co się stało? - byłem już tym lekko zirytowany.
- Youhei... Znaczy, Roji. Zerwał ze mną - odparł Kazuki, wpatrując się w ścianę. - To boli, Raimu. Może jestem już za stary na to, żeby bolało. Ale i tak boli.
- Boli, bo jesteś pijany - odparłem, biorąc koc i okrywając Kazukiego. - Jak wytrzeźwiejesz, to przestanie.
- Bolało, jak jeszcze byłem trzeźwy - mruknął.
- Ale mniej. Alkohol tylko wzmacnia ten ból, bo przestajesz panować nad emocjami - pogłaskałem go po głowie i syknąłem.
Głupia rana.
Spojrzałem na swoją dłoń. Przez ten deszcz plaster rozmiękł i się odkleił. Krew, która jeszcze nie zdążyła skrzepnąć, znów zaczęła się sączyć.
Kazuki chyba też to obserwował. Ujął delikatnie moją dłoń i przesunął palcem wskazującym po ranie.
Znowu syknąłem. Co on wyprawia?
- Co robisz? - spytałem, patrząc, jak Kazuki rozsmarowuje sobie moją krew na palcach.
On chyba postradał zmysły już do reszty.
- Kazu? - położyłem mu drugą dłoń na policzku i uniosłem nieco jego głowę, by na mnie spojrzał.
Zrobił to, wciąż trzymając mnie za rękę.
On był kompletnie przemoczony. Ja byłem trochę.
Teraz obaj pachnieliśmy geosminą.
I w sumie nie wiem, dlaczego wysunąłem dłoń spomiędzy palców Kazukiego, by położyć ją na jego drugim policzku i go pocałować. W usta.
Może dlatego, że wyglądał jak taki zbity szczeniaczek, a ja jestem psiarzem?
A może dlatego, że to jeden z moich najlepszych przyjaciół i dzięki temu wiedziałem, że tego potrzebuje.
I może właśnie dlatego pomogłem mu zdjąć jego mokre ubrania i pozwoliłem mu zrobić to samo z moimi.
Był uległy. Bardzo uległy. Jakby już nic go nie obchodziło.
I nie wiedziałem, czy to przez alkohol, czy przez jego nastrój, czy przez jedno i drugie po trochu.
Wiedziałem jedynie, że przytulił się do mnie tuż po tym, jak na niego opadłem. Tak mocno, że prawie zabrakło mi tchu, którego i tak mi trochę brakowało.
A może obaj tego potrzebowaliśmy? Nie wiem.
Ale po raz pierwszy poczułem wtedy, że to naprawdę nie ma znaczenia, że on jest ode mnie wyższy o dwadzieścia centymetrów. I że jest starszy o trzy lata.
W łóżku wszystko się wyrównuje.
A w temacie psychiki wszyscy jesteśmy tacy sami.
Słabi jak kruche liście jesienią.
Zwłaszcza my dwaj.
Dla niektórych pewnie to będzie zaskoczenie, ale złamane serce naprawdę ani trochę nie zastanawia się, jakiej płci jest jego właściciel.
The end