Blog zawiera treści o związkach męsko-męskich i damsko-damskich. Jeżeli nie lubisz yaoi i yuri, to naciśnij czerwony krzyżyk i nie czytaj, zamiast obrzucać mnie błotem. Dziękuję za uwagę.

Polecany post

Reklama vol 3

Zespół: Kalafina, Nightmare, Ganglion, Band-Maid, CLOWD, Broken by the Scream Pairing: Ni~ya&Hikaru, Wakana&Keiko, Sagara&Oni, ...

środa, 27 grudnia 2017

Mistletoe II

Zespół: Purple Stone, w tle Yusai/Zin
Pairing: Keiya&Fuma, w tle Orochi&Gaku
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: obyczaj, romans
Ostrzeżenia: brak
Notka autorska: Tum tum tum, nie wiem. Miałam wstawić wczoraj, jak zwykle zapomniałam. Także tego. Nie zwracajcie na moje dziwne poczucie humoru. XD


Gaku mieszkał w samym środku Osaki, na trzecim piętrze wieżowca. Fuma musiał to sobie co jakiś czas przypominać, bo przez długi czas gitarzysta miał mieszkanie na czwartym piętrze w tym samym budynku i basiście zdarzało się pojechać windą za wysoko.
Fuma sprawdził jeszcze raz, czy nie zapomniał żadnego ze "słodkich i tanich" prezencików dla przyjaciół, po czym żwawym krokiem wszedł do środka. Kiedy wchodził po schodkach prowadzących do windy, poczuł klepnięcie w ramię, przez co o mało nie dostał zawału.
Odwrócił się i zobaczył rozbrajająco uśmiechającego się Keiyę.
 - Cześć, Fuma - powiedział wokalista, naciskając guzik przywołujący windę. - Co u ciebie?
 - Dobrze - odparł Fuma. - A u ciebie?
 - Wspaniale! - zawołał Keiya, wchodząc do windy i prawie że wciągając do niej basistę.
 - A co się stało? - spytał zaciekawiony Fuma.
 - Ach, nic takiego - Keiya uśmiechnął się trochę nerwowo. - Zobaczysz później. Chodzi o prezent.
 - Rozumiem - Fuma kiwnął głową i wyszedł z windy z Keiyą drepczącym mu po piętach.
Gaku otworzył im w fartuszku, przez co Keika parsknął śmiechem i oberwał od gitarzysty szmatką w twarz.
 - Ciastka piekłem. Co, facet ma się paprać, tak? Tylko kobieta może dbać o to, by ubrania się nie zniszczyły? - warknął Gaku, po czym znowu strzelił Keiyę, tym razem w potylicę. Powód był prosty - wokalista nadal rechotał.
 - Hej, Orochi - Fuma przywitał się z Orochim siedzącym przy stoliku, smętnie jedzącego kupne ciasto w kolorowe ciapki z masy cukrowej.
Gaku zaparzył wszystkim herbaty, postawił przed każdym kubek i usiadł w fotelu, oznajmiając, że czas rozdać prezenty.
Fuma dostał od Orochiego paczkę ciągutek, a od Gaku zabawkową myszkę dla Dory. Keiya zaś złapał go za rękę i pociągnął do kuchni gitarzysty, jak gdyby jego prezent zasługiwał jako jedyny na lepsze światło, tudzież zmianę otoczenia.
 - Proszę - Keika podał mu pudełeczko. Fuma westchnął, spodziewając się dosłownie wszystkiego w środku. Nawet gumowego robaka, Keiya byłby do tego zdolny.
Ku jego zdziwieniu, znalazł tam najzwyklejszą jemiołę,
 - Jemioła? - zdziwił się i spojrzał na Keiyę zaskoczony.
 - Jemioła - wokalista wyciągnął ją z pudełka i zawiesił na żyrandolu. - O, Fuma, słuchaj. Stoimy pod jemiołą...
 - Keiya, to jest strasznie ok... - Fuma zamilkł, gdy Keiya położył mu palec na ustach.
 - Może i tak, ale muszę cię cmoknąć - stwierdził Keika i złożył na ustach zaskoczonego Fumy czuły i długi pocałunek. Murakami w końcu otrząsnął się z szoku i oddał tę "słodką i tanią" pieszczotę, zatracając się zupełnie w zaistniałej sytuacji.
* * *
 - Żebym z własnego domu musiał uciekać... - mruknął Gaku, siedząc na balkonie w słuchawkach. Orochi stał przy barierce i od dosłownie kwadransa nie przestawał się śmiać. - Orochi! Bo zrzucę cię na dół!
Pomogło.
The End

poniedziałek, 25 grudnia 2017

Mistletoe I

Zespół: Purple Stone, w tle Yusai/Zin
Pairing: Keiya&Fuma, w tle Orochi&Gaku
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: obyczaj, romans
Ostrzeżenia: brak
Notka autorska: Mój pierwszy i ostatni (oby) świąteczny fanfik. Gratuluję Fumie za zainspirowanie mnie do napisania go, przez ponad osiem lat nikomu się to nie udało. Soł, Merry Christmas i takie tam. ^^


Boże Narodzenie, Święta, Gwiazdka czy jak to tam zwał. W Europie czy Stanach Zjednoczonych - jedno z ważniejszych świąt chrześcijańskich. W Japonii - okazja do romantycznych wycieczek w blasku kolorowych światełek i przy akompaniamencie przecukrzonych piosenek o jemiołach i innych cukrowych laskach. Ogólnie miłość wszędzie, walentynki dla bardziej sentymentalnych i takie tam. I oczywiście dzięki temu można poeksperymentować w kuchni z typowymi dla tego okresu przyprawami, a w łóżku z kostiumami Śnieżynki i Świętego Mikołaja... Ale tego ostatniego nie czytaliście. Zwłaszcza dzieci.
Fakt faktem, Japończycy lubią urządzać sobie słodkie przyjęcia gwiazdkowe, na które zapraszają kilka osób i sprawiają sobie nawzajem prezenty. I o to cały problem się rozchodził.
Fuma stał przed witryną sklepową, w szarych, puchatych słuchawko-nausznikach i grubych, skórzanych rękawiczkach. Miał już czekoladki dla Gaku i żelki dla Orochiego, ale co on miał u licha kupić Keiyi?
 - "Coś taniego i słodkiego" - powtarzał sobie pod nosem Fuma słowa Gaku, u którego mieli się spotkać. - Tanie i słodkie. Co, mam mu dać buzi?
Fuma zaśmiał się lekko histerycznie na samą tę myśl. On. Keiyę. On miałby pocałować Keiyę. Chyba w snach. Basisty, rzecz jasna.
Ogólnie nie to, żeby Fuma był w jakikolwiek sposób nieśmiały, czy żeby z Keiyą znał się za krótko, by w ogóle myśleć o sprawach miłosnych. Problem leżał w bardzo prozaicznym fakcie, który dla serca Fumy nie liczył się wcale.
Otóż Keiya, jak było chyba widać od razu i na pierwszy rzut oka, był mężczyzną. Fuma był nim także. I na dokładkę basista nie miał zielonego pojęcia, czy istnieje jakakolwiek możliwość, by Keika spojrzał na niego w choć trochę inny sposób niż na przyjaciela.
A przecież nie podejdzie do Keiyi i nie spyta "Ej, Keiya, słuchaj, jest sprawa. Jesteś może gejem, albo chociaż bi?". To przecież zbyt prywatna sprawa i gdyby wokalista chciał, to dawno przyznałby się sam!
Pójście po radę do zakochanego po uszy Gaku też nie było dobrym pomysłem, bo ta zespołowa papla, która jakimś cudem została ich liderem, na pewno od razu powiedziałaby całemu muzycznemu światkowi, że Fuma się zabujał.
 - Dobrze, że przynajmniej to nie Sana - mruknął basista, oglądając jakąś figurkę w kształcie kota i przypominając sobie, jak skończyli muzycy, którzy powierzyli swoje tajemnice perkusiście UNiTE..
Fuma westchnął przeciągle i wtedy zobaczył malutką pozytywkę, która mieściła się w dłoni. Była słodka i kosztowała niewiele, więc Murakami uśmiechnął się promiennie i ruszył w stronę kasy, zadowolony, że udało mu się znaleźć coś odpowiedniego.
Basista wrócił do domu, ściągnął buty i przywitał się ze swoim kotem, po czym poszedł do kuchni i wstawił wodę na herbatę.
Fuma otworzył szafkę i wyciągnął zieloną herbatę z pomarańczą, cynamonem i goździkami, po czym wsypał kilka łyżeczek do zaparzacza w kształcie gwiazdki, włożył go do dzbanka i gdy woda się zagotowała i trochę ostygła, zalał herbatę i zaniósł do sypialni. Wziął z kuchni kubek z kotem w czapce, poszedł do sypialni, pożył się wygodnie na łóżku, włączył składankę świątecznych piosenek na komórce, założył słuchawki, po czym wziął do rąk książkę i zaczął czytać. Dora w międzyczasie położył mu się na kolanach, a on zatracił się w swoim świecie, w którym niczego mu nie brakowało.
Oprócz osoby ich nieco szalonego wokalisty...

czwartek, 23 listopada 2017

I Won't Say

Zespół: DIV
Pairing: Chobi&Chisa
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: obyczaj, romans
Ostrzeżenia: brak
Notka autorska: Nie pytajcie, czemu tak. Po prostu. A wspomniany pan na Y jest tępy. Może kiedyś wymyślę, co odwalił. XD


Pamiętam ten pierwszy impuls, który podpowiedział mi, że powinienem spytać, czy wszystko w porządku. Pamiętam twój markotny uśmiech, który mi posłałeś i przytaknąłeś, że owszem, a ja stwierdziłem, że ci nie wierzę. Później przyznałeś, że coś cię trapi, ale cała ta sprawa była błaha i szybko dało się ją rozwiązać.
Ale impuls pojawiał się częściej i częściej, a ja nie rozumiałem, co się dzieje. Przez prawie trzydzieści lat żyłem w przekonaniu, że jestem hetero i nie dopuszczałem do siebie myśli, że to może być coś silniejszego od przyjaźni.
- Chobi, błagam cię - Shougo westchnął przeciągle, patrząc na mnie z wyczekiwaniem. Dzieliliśmy tego dnia pokój, ty byłeś tuż za ścianą, razem z tym... Ekhem, z Satoshim.
- O co? O czwartego psa? - spytałem zdezorientowany. Shougo jęknął żałośnie i przykrył twarz poduszką. - No co?
- O Chisę mi chodzi - powiedział dosadnie, rzucając we mnie wyżej wymienionym elementem pościeli. - O Chisę, głąbie. Wodzisz za nim wzrokiem jak kot za rybką na wędce, ale nic z tym nie robisz!
- Za nikim nie wodzę wzrokiem - stwierdziłem, odrzucając poduszkę. - To tylko przyjaźń.
- Przyjaźń... - Shougo prychnął i położył się z powrotem na łóżku. - Przyjaźń może przeobrazić się w miłość, wiesz? I to silniejszą od takiej, która powstała ze zwykłej znajomości.
- Tak, zwłaszcza po tobie i Naoto to widać - mruknąłem. - I po waszym wielkim rozstaniu.
- Chobi, zainteresuj się może własnym życiem miłosnym, co? - Shougo zmierzył mnie wzrokiem. - To, co było między mną i Naoto, dobiegło końca. Teraz jestem z Satoshim.
- Ty się interesujesz moim życiem miłosnym, to ja twoim - wzruszyłem ramionami. - W zasadzie, czemu zerwaliście?
- Nie twój interes - stwierdził Shougo.
- Mój interes ma się dobrze, o wasz związek z Naoto pytam - odparłem, przez co znowu dostałem poduszką.
- Znasz to uczucie, kiedy masz wrażenie, że jest za dobrze? - spytał Shougo.
- Znam - przyznałem. - I co z tego?
- Yoshito mi powiedział... Ech, to i tak nieważne. Było minęło - stwierdził Shougo. - Zarwij do Chisy, bo zderzę was głowami i wylądujecie obaj na oiomie.
- Ale ja go nie kocham.
- Ale ci się podoba.
- Jestem hetero!
- A ja jestem woźną w balerinach.
- Co?
- Jajeczko. Idź spać, jeśli i tak nic do ciebie nie dociera - Shougo zakrył głowę kołdrą i odwrócił się do mnie plecami.
Nie rozumiałem go wtedy. I przez jeszcze długi czas nie rozumiałem nadal.
Siebie też nie rozumiałem. Moich reakcji na twój piękny uśmiech, na smukłe dłonie, na duże, kocie oczy o szczenięcym wyrazie, sprawiające wrażenie wiecznie smutnych. Na włosy opadające na twoje drobne ramiona, na niski głos i...
Tak. Największy problem rozpoczął się w momencie, gdy zacząłem zauważać też twoje cechy charakteru, które mnie w jakiś dziwny sposób zauroczyły. To, że byłeś dla wszystkich taki miły i uprzejmy, to, że byłeś piekielnie inteligentny, choć nie chciałeś tego po sobie dać poznać i to, że tak łatwo można było doprowadzić cię do zakłopotania. Ta ostatnia cecha sprawiała, że chciałem cię chronić, chciałem sprawić, by osoby, które wywołują popłoch w twoich pięknych oczach, spłonęły żywcem. A przynajmniej przeprosiły.
I w zasadzie, nie tylko Shougo zwracał mi uwagę. Hikaru, Lin i Ivy też dobrze sobie radzili w dzwonieniu, pisaniu i mówieniu mi prosto w twarz "Ogarnij się, Ishizuka Hiroki, bo tak nie można.".
A ja, jak jakiś smarkacz żyjący w zaprzeczeniu, biegałem pod zimny prysznic i tylko patrzyłem tępym wzrokiem w kafelki, usiłując sobie nie wyobrażać, że krople wody to twoje wiecznie zimne dłonie.
Nigdy nie działało.
- Kurihara Sachi, co ty ze mną robisz? - szepnąłem za którymś razem, uderzając trochę za mocno czołem w kafelki, bo aż mi się zakręciło w głowie.
Chciałem tylko się oprzeć, a nie wywoływać u samego siebie wstrząs mózgu, na bogów!
A Meiko tylko się zaśmiała, naklejając mi plaster w kotki na czoło, że takie życie ciapy.
I żyłem tak, usiłując zbliżyć się do ciebie jak najbardziej, choć miałem ochotę właśnie zupełnie się oddalić, by w końcu przez zbieg wielu okoliczności pocałować cię, gdy spałeś i nie byłeś zupełnie świadomy tego, co chcę zrobić.
Ale wiesz co? Twoje prawdziwe dłonie to nic w porównaniu z tą zimną wodą. Zwłaszcza, że jesteś po studiach artystycznych i potrafisz grać na wielu instrumentach.
A słodycz, której skonsumowanie się odwleka, smakuje o wiele lepiej niż taka, którą bierze się bez wahania.
The end

sobota, 11 listopada 2017

Silver moonlight, golden sunlight

Zespół: Moran
Pairing: Soan&Hitomi
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: obyczaj, romans
Ostrzeżenia: brak
Notka autorska: Czy to był sen, czy nie, pozostawiam do waszej własnej interpretacji. XD


Każdemu zdarzają się problemy ze snem. Jedni idą się napić wody, inni myślą o czymś przyjemnym, jeszcze inni zajmują się czymś błahym, żeby uspokoić umysł...
On też miał swój sposób na bezsenność. Dziwny, ale działał. I to było najważniejsze.
Wstawał, podchodził do okna, uważając, by nie podeptać psa, i rozsuwał żaluzje, pozwalając światłu księżyca wpadać do sypialni.
Srebrzyste promyki powoli sunęły po podłodze, by leniwie wspiąć się na łóżko po kołdrze i oświetlić spokojnie śpiącego Hitomiego, który nic sobie z tego faktu nie robił. Tak, jakby dawał nieme przyzwolenie na symbiozę z księżycem.
Soan uśmiechał się pod nosem i siadał na parapecie, obserwując wokalistę. A Hitomi spał, tuląc kołdrę i nie zdając sobie sprawy z faktu, że jego oblicze odbija się w tym momencie w głębokich oczach Tomofumiego jak w baśniowym zwierciadle.
Tak było i tym razem. Soan oparł się plecami o zimną szybę i westchnął. Nie wiedział, dlaczego ten widok go aż tak uspokajał. I dlaczego czuł się aż tak bezpiecznie. Ale wiedział, że oddałby wszystko, by móc patrzeć na Hitomiego do końca życia. Jakkolwiek banalnie i mdło by to nie brzmiało.
Tylko co zrobi, jeśli kiedykolwiek się rozstaną? Czy będzie mógł zasnąć bez świadomości, że Hitomi śpi i śni za nich obu? Albo bez możliwości zadzwonienia do niego nawet w środku nocy, by swoim głosem ukołysał go do snu?
- Zachowujesz się jak uke, Tomofumi - skarcił sam siebie. - A to ty tu jesteś seme. Nie panikuj.
- Panikowanie to twoja specjalność - usłyszał nagle, czując czyjąś dłoń na ramieniu.
Spojrzał w prawo i zobaczył Zilla. Ale przecież on... Co?!
- Saburou - szepnął Soan. - Co ty tu...
- Nie odejdzie. Uwierz mi - Zill uśmiechnął się przyjaźnie. - On cię kocha. Mnie nikt tak nigdy nie pokochał...
- Masz kogoś konkretnego na myśli? - spytał Soan, ale Zill pokręcił głową.
- Nawet jeśli, to nie jest to ważne - stwierdził. - Śpij spokojnie, Tomofumi.
Soan chciał coś jeszcze powiedzieć, ale Zill zniknął. Tak samo jak przed siedmiu laty, gdy zabrała go śmierć.
* * *
- Tomofumi? - usłyszał perkusista, czując, jak ktoś głaszcze go po głowie. - Zasnąłeś na parapecie? Znowu będą cię plecy bolały.
Soan otworzył oczy i zobaczył zatroskanego Hitomiego.
- Hito-chan? - Tomofumi rozejrzał się po sypialni. - Miałem dziwny sen...
- Dziwny czy straszny? - spytał Hitomi, otwierając szeroko okno. - Bo w tych warunkach jakiś koszmar wcale by mnie nie zdziwił.
- Zill mi się śnił - odparł Soan, zrzucając nogi na podłogę i opierając się łokciami o parapet. - Twierdził, że nigdy ode mnie nie odejdziesz.
- I miał rację, ty moje przewrażliwione koi - Hitomi zaśmiał się, kładąc głowę na dłoniach. - Aczkolwiek strasznie to mdłe. Jak w jakimś marnym opowiadaniu albo tekście piosenki.
- Być może tak - przyznał Soan. - Aczkolwiek czasem...
- Tak, wiem - Hitomi westchnął, mierzwiąc sobie włosy. - Nie zniknę w taki sposób jak Saburou. No, może po osiemdziesiątce.
Soan zaśmiał się krótko i spojrzał w niebo, pozwalając, by złote promienie słońca padły na jego twarz.
Nawet jeśli to był sen, to Zill miał rację. Nie powinien aż tak panikować. Tylko...
...czemu, gdy się obudził, był przykryty kocem, jeśli go ze sobą nie brał?
The End

poniedziałek, 6 listopada 2017

Być może III

Zespół: CLØWD
Pairing: Iori&Kou, wspomniane Iori&Ryohei i Ryohei&Kou
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: romans, h/c
Ostrzeżenia: rozterki emocjonalne bohaterów
Notka autorska: Przysięgam, że kiedyś napiszę miniaturkę, gdzie będzie sielanka. XD


Iori siedział z piwem w ręce i oglądał serial w telewizji. Jeden bohater właśnie stwierdził, że utopi się w jeziorze, bo dużo spraw poszło nie po jego myśli.
- Ale niemota emocjonalna - stwierdził, upijając łyk złocistego napoju i właśnie wtedy usłyszał pukanie do drzwi. - Jak to Ryohei, to przysięgam, że go walnę.
Nadal był wściekły na basistę, ale co mógł zrobić? W zasadzie bardziej był zły nie za siebie, ale przez Kou. Jak można kogoś tak potraktować?!
Gitarzysta odstawił piwo na szafkę i podszedł do drzwi. Spojrzał przez wizjer i zobaczył nikogo innego, jak Kou właśnie.
- Kou? - zdziwił się, otwierając drzwi i w tym momencie został pocałowany.
Tak, pocałowany. W usta. Przez pijanego jak pan Tanaka spod sklepu wokalistę, który uwiesił się na nim jak mokry ręcznik na suszarce.
Iori zastygł w bezruchu i bezwiednie zamknął z powrotem drzwi. Przekręcił zamek, oddając Kou pocałunek. Wiedział, że wokalista tego potrzebuje. I wiedział też, że będą później tego żałować. Ale w zasadzie dlaczego nie? Dlaczego miałby nie dać mu pocieszenia po tym, jak beznadziejnie potraktował go Ryohei?
Chociaż wolałby może, żeby Kou jednak był trochę bardziej trzeźwy...
- Kou - Iori złapał go za nadgarstki i przyparł do ściany. - Jesteś pijany.
- Jestem. I co z tego? - wokalista zaśmiał się histerycznie. - Kiedy całowałem Ryoheia, byłem trzeźwy. I co mi z tego wyszło?
- Nie możesz wskoczyć pierwszej lepszej osobie do łóżka - stwierdził Iori. - Na początku chciałem ci na to pozwolić, ale teraz stwierdzam, że zwyczajnie nie powinieneś. Nie zniżaj się do jego poziomu.
- Ty nic nie rozumiesz. Ty go nie kochasz - Kou wyślizgnął się Ioriemu i osunął na podłogę. - Po tobie to spłynęło. A ja się zastanawiam, dlaczego? Dlaczego, Iori? Dlaczego, do cholery jasnej?!
Iori stał jak oniemiały, kiedy Kou kompletnie się rozkleił. Gitarzysta westchnął ciężko, usiadł obok przyjaciela i przytulił go do siebie.
- Przestań ryczeć. Nie warto - stwierdził. - Naprawdę nie warto. Chyba, że po prostu udamy, iż to przez alkohol, co?
Iori usłyszał jedynie pomruk oznaczający przytaknięcie. Kou oparł głowę o jego ramię i... zasnął. Iori wziął go na ręce i zaniósł do łóżka, po czym zdjął mu buty, przykrył kołdrą, wziął koc i sam poszedł na kanapę, uprzednio przebierając się w piżamę i myjąc zęby.
Minęło kilka miesięcy, podczas których okazało się, że ukrywanie swojej orientacji przed zespołem było ze strony Kou zupełnie niepotrzebne, kiedy to Tatsuru i Touma ogłosili, że są razem. Ryohei zaś miał którąś już z kolei dziewczynę, przeturlawszy się wcześniej przez kilku facetów. Ciekawe, czy znowu miał kilku naraz?
Tymczasem Ioriemu coraz bardziej zależało na Kou. I coraz częściej łapał się na tym, że przypominał sobie ich pocałunek. Ale Kou bał się do kogokolwiek zbliżyć, odkąd tamtego pamiętnego dnia Ryohei złamał mu serce, a on basiście ząb.
Iori znów siedział zamyślony w fotelu, oglądając ten sam serial, co wtedy. Tym razem jednak zrobił sobie herbatę, a bohater w serialu został porwany. Cóż, łatwego życia to on nie ma.
Gitarzysta drgnął, słysząc pukanie do drzwi. Odstawił kubek na stół i poszedł otworzyć tajemniczemu gościowi.
- Kou? - zdziwił się.
Tym razem wokalista był trzeźwy. Iori nie czuł od niego żadnego alkoholu, kiedy ten wpił się w jego usta i objął go ramionami.
Był trzeźwy. I nadal nieszczęśliwy. Szukał pocieszenia, szukał seksu, szukał bliskości drugiego człowieka i pragnął, by Iori mu to dał. By skleił jego złamane serce.
A Iori tym razem nie mógł się oprzeć, by jednak zawisnąć nad nagim Kou w łóżku, by jednak go pocałować po raz kolejny i jednak dać mu to, czego wokalista potrzebował.
- Lepiej? - spytał Iori, obejmując Kou ramieniem. Wokalista oddychał lekko nierówno. - Kou?
- Idealnie - odparł w końcu Kou. - Powtórzmy to kiedyś.
- Możemy codziennie - stwierdził Iori.
- Więc powtarzajmy codziennie - Kou uśmiechnął się niemrawo. - Zakochałeś się we mnie, co?
Iori zadrżał lekko.
- Raczej na razie zauroczyłem - wyjaśnił po krótkiej chwili. Kou zaśmiał się.
- "Na razie". Ach, jak to ładnie brzmi - uśmiechnął się lekko. - Daje nadzieję. Daje namiastkę pewności. I co z tego mamy?
- W tym momencie? Siebie - stwierdził Iori.
- W tym momencie tak. Ale czy jutro też będziemy mieli siebie? - spytał Kou. - Nigdy nie jesteś pewien jutra. Ani nawet wieczoru. Bo choć zaplanowałeś wszystko ze swoim ukochanym, spędzasz wieczór w barze przy kolejnych kolejkach sake i w domu przyjaciela, a następnego dnia nic nie pamiętasz.
- Kou...
- Taka prawda - wokalista przytulił mocno Ioriego. - Dam ci szansę, Iori. Tylko posklejaj moje serce. Nie musisz od razu używać super kleju. Wystarczy taśma, albo przynajmniej plastelina. Cokolwiek, bym zapomniał, że można potraktować mnie jak szmatę do podłogi.
- Miłość może być? - spytał Iori.
- Sam powiedziałeś, że to na razie zauroczenie - zauważył Kou.
- Ale może zmienić się w miłość i wtedy rach ciach posklejam ci serduszko - Iori cmoknął go w czubek głowy. - Okej?
- Okej - Kou uśmiechnął się czule.
Być może kiedyś zapomni. Być może kiedyś się w sobie zakochają. Być może to wszystko, co między nimi i Ryoheiem zaszło, przestanie być ważne. I być może zaczną nowy etap w swoim życiu. Razem.
The end

niedziela, 5 listopada 2017

Być może II

Zespół: CLØWD
Pairing: Iori&Kou, wspomniane Iori&Ryohei i Ryohei&Kou
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: romans, h/c
Ostrzeżenia: rozterki emocjonalne bohaterów
Notka autorska: Sąsiedzi chyba chcą się do mnie przebić przez podłogę. Czy są tak źli o tego fanfika? XD


Iori stał w progu mieszkania Kou, który mierzwił w palcach koszulę. Gitarzysta nigdy nie widział go w takim stanie. Wyglądał jak wrak człowieka.
- Kou, co się stało? - spytał Iori, na co wokalista tylko zamknął drzwi. - Kou, słuchaj, chciałem być na ciebie zły, wróć, chciałem cię zamordować za to, że Ryohei zdradza mnie z tobą...
- Iori...
- Dobrze, przepraszam, nie będzie żadnego mordu - Iori zadrżał na dźwięk zbolałego głosu Kou. Na Izanami, on nic nie rozumie!
- Iori, od kiedy byłeś z Ryoheiem? - spytał Kou, siadając na krześle obok stolika, na którym leżały jakieś papiery.
- Od trzech miesięcy - odparł Iori, na co wokalista jęknął żałośnie i schował twarz w dłoniach. - Kou?
- Iori, to nie ciebie Ryohei zdradzał ze mną - szepnął Kou. Tak cicho, że gitarzysta ledwie go usłyszał. - To mnie zdradzał z tobą.
Iori zaśmiał się histerycznie, na co Kou westchnął przeciągle. Gitarzysta oparł się o ścianę i spojrzał w sufit.
- To dlatego nie chciał, żebyście wiedzieli... - mruknął Iori.
- W przypadku nas to ja nie chciałem - odparł Kou. - Bałem się, że nas znienawidzicie. Że nie zrozumiecie. Nie znam was na tyle dobrze, by prosto z mostu przyznać się, że zszedłem się z naszym kolegą...
- Rozumiem cię - Iori kiwnął głową. - W sumie i tak chciałem z nim zerwać. Miałem dosyć tego, że nie traktuje naszego związku poważnie.
- On jak widać żadnego z nas nie traktował poważnie - Kou oparł głowę o rękę. - Pół roku związku, Iori. Pół roku kłamstwa i iluzji. Co jest ze mną nie tak, że tego nie zauważyłem? Co jest ze mną nie tak, że on się tylko ze mną zabawił? Jestem aż tak brzydki, aż tak nieznośny, aż tak głupi, czy co?
Iori zamrugał. Co ten Kou wygaduje?
- Kou, nie kpij sobie ze mnie - gitarzysta podszedł do niego i oparł się dłońmi o stolik. - Jesteś przystojny, kochany i mądry. Nie gadaj głupot przez jakiegoś...
Drzwi otworzyły się nagle i stanął w nich Ryohei.
- O, hej, Iori - powiedział. - Nie spodziewałem się ciebie tutaj.
- Ja się nie spodziewałem, że jestem tym drugim - warknął Iori, zaplatając ręce na klatce piersiowej.
Ryohei pobladł i uśmiechnął się nerwowo.
- Wiecie?
- Wiemy - odpowiedział Iori. Kou był cicho.
- Wybaczcie - mruknął Ryohei i podrapał się po głowie. - Nie mogłem się zdecydować. Ale wobec żadnego z was nie byłem w żaden sposób zobowiązany do czegokolwiek. Żadnemu z was nie powiedziałem, że go kocham. Dla mnie to były otwarte układy. Aczkolwiek podejrzewałem, że będziecie mieli pretensje.
- Mi jest wszystko jedno, Ryohei - stwierdził Iori. - Mam to gdzieś. I tak chciałem cię rzucić.
- Więc możemy się rozstać za obopólną zgodą - Ryohei skłonił się głęboko. - I przepraszam.
- Przeprosiny przyjęte - Iori kiwnął głową. - Wyjaśnijcie teraz sobie wszystko z Kou. Do zobaczenia jutro na próbie.
Gitarzysta wyszedł z mieszkania wokalisty. Owszem, był wściekły na Ryoheia. Ale nigdy nie lubił konfliktów. I postanowił machnąć na to ręką. Jedyne, o co miał do siebie pretensje, to że nie zerwał z nim wcześniej. Wtedy cała ta sytuacja w ogóle by nie zaistniała.
I nie zobaczyłby załamanego Kou, który wyglądał, jakby jego serce rozpadło się na tysiąc małych kawałeczków...

piątek, 3 listopada 2017

Być może I

Zespół: CLØWD
Pairing: Iori&Kou, wspomniane Iori&Ryohei i Ryohei&Kou
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: romans, h/c
Ostrzeżenia: rozterki emocjonalne bohaterów
Notka autorska: Ten fanfik jest, krótko mówiąc, dziwny. Napisałam go już jakiś czas temu, ale nie mogłam się zdecydować, czy go wstawić, czy nie. Ale doszłam do wniosku, że wstawię i nie będę marudzić.


- Ryohei, widziałeś moją marynarkę? - spytał Iori, wchodząc do pokoju. Był przekonany, że basista jeszcze jest w jego mieszkaniu, ale się pomylił. Iori westchnął ciężko i usiadł w fotelu.
Ryohei nigdy nie mówił, że wychodzi. Nigdy też nie powiedział mu, że go kocha. Po prostu tak jakoś zaczęli się spotykać i Ioriemu ta sytuacja odpowiadała, przynajmniej do pewnego momentu. Ostatnio zaczął się jednak zastanawiać, czy Ryohei w jakikolwiek sposób traktuje ich związek choć trochę poważnie. Nawet, gdy Iori pytał, kiedy uświadomią resztę zespołu, otrzymywał od lidera krótką odpowiedź brzmiącą "Kiedyś.".
Ale Iori był już zmęczony ukrywaniem się z chęcią pocałowania Ryoheia przy kolegach i za każdym razem, gdy słyszał to "Kiedyś.", ewentualnie "Nie teraz." lub "Jeszcze nie.", to miał ochotę zamiast złożyć na ustach swojego uke pocałunku, to dać mu w twarz i patrzeć, czy równo puchnie. Może powinni się rozstać? W sumie od jakiegoś czasu gitarzysta sam nie wiedział, czy w ogóle coś do swojego uke czuje, więc...
Iori spojrzał w sufit i wtedy z tego zamyślenia o dziwnym zachowaniu basisty wyrwała go polifoniczna melodyjka wskazująca na to, że Ryohei zostawił u niego telefon. Gitarzysta odnalazł źródło uporczywego dźwięku i spojrzał na wyświetlacz. Na ekranie widniał napis "Ciocia Momo".
O nie, to ta ciotka, co ciągle zawraca Ryoheiowi głowę. Zwłaszcza lubi dzwonić w momencie, kiedy siedzą z Iorim na kanapie i szykują się do pójścia do łóżka, nie w celach snu.
Iori wiedział, że musi odebrać, bo przecież ta ciotka nie da mu spokoju przez następny rok, jeśli nie będzie wiedzieć, gdzie jest jej ukochany siostrzeniec!
Iori nacisnął zieloną słuchawkę, ale zanim zdążył się odezwać, osoba po drugiej stronie zrobiła to pierwsza...
- Ryohei, gdzie jesteś? Czekam na ciebie od godziny, obiad stygnie, z szampana uciekają bąbelki, a ciasto na pizzę, którą mieliśmy piec wieczorem, już dawno zdążyło urosnąć. Martwię się, nic ci się nie stało? W ogóle może dzisiaj założę to czerwone...
Iori w tym momencie stwierdził, że ma dość.
- Kou, zamknij się, z tej strony Iori. I nie chcę wiedzieć, co takiego czerwonego chcesz założyć.
Cisza, która zapadła po drugiej stronie słuchawki, była tak ciężka, że gdyby upuścić ją komuś na nogę, chyba by zgniotło mu stopę.
- Iori? Czemu odebrałeś telefon Ryoheia? - Kou brzmiał na zaskoczonego.
- Ty mi najpierw wyjaśnij, o czym do cholery mówiłeś - warknął Iori.
No dobrze, może już od jakiegoś czasu chciał Ryoheia rzucić, ale... Ale... Zdrada?! Ile on ma lat?! Bo na pewno nie prawie trzydzieści, jak twierdzi jego dowód!
- Niezbyt wiem, o co ci chodzi, Iori... - stwierdził Kou, wyraźnie zdezorientowany.
- Mówisz o obiedzie, szampanie, pizzy i czerwonym czymś, co chciałeś założyć, jakbyś to ty był partnerem Ryoheia, a nie ja - wyjaśnił spokojnie Iori, choć miał ochotę i Kou i Ryoheia pozbawić jelit i zrobić sobie z nich girlandę. Pasowałaby do ich głów nad kominkiem. Nie ma kominka, ale po tym podwójnym morderstwie kupi sobie domek w Alpach, zmieni dane personalne na Antonio Spaghetti i będzie hodował kozy.
Znowu nastała cisza. Tym razem Iori słyszał tylko urywany oddech Kou.
- Iori...
- Słucham cię?
- Iori, on... On powiedział...
- Co powiedział? - Iori zamrugał. Kou drżał głos. Kou rzadko drży głos. Poprawka, Kou nigdy nie drży głos! Chyba, że na scenie. - Kou?
- Przyjedź do mnie, musimy poważnie porozmawiać - stwierdził Kou i rozłączył się, zostawiając zdezorientowanego Ioriego z własnymi myślami.
Czy to możliwe, by Kou... Nie wiedział?

środa, 23 sierpnia 2017

Spider's Web

Zespół: nieokreślony
Pairing: nieokreślony
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: dramat
Ostrzeżenia: samookaleczanie
Notka autorska: Zawsze chciałam napisać coś w ten deseń, ale nigdy nie wiedziałam, w jaki sposób to zrobić, by nikogo aż tak nie skrzywdzić. I stwierdziłam, że napiszę to, nie używając imion, przydomków ani nawet pozycji w zespole. Możecie sobie wyobrazić sobie wszystkich, których chcecie. Każdy ship, który wam tylko przyjdzie do głowy. ^^


Zaczęło się w sumie niewinnie. Chyba w podstawówce, kiedy dzieciaki po raz pierwszy przykleiły mi łatkę "dziwnego". Przyjaciele odwrócili się ode mnie, bo kto by chciał zadawać się z kimś, kto przerwy woli spędzać samotnie w bibliotece, by uniknąć prześladowców?
Z pogodnego dziecka stawałem się coraz bardziej nieśmiały i skryty w sobie. Myślałem, że gdy skończę podstawówkę, wszystko się zmieni. I w sumie się zmieniło. Tyle, że na gorsze.
Wyzwiska, zamykanie w szafkach, wyrzucanie rzeczy na podłogę, czy zabieranie plecaka i zmuszanie mnie do gonienia moich oprawców, stały się normą. A ja coraz mniej sobie z tym radziłem, coraz bardziej chciałem pomocy. Rodzice nic nie zauważyli. Nauczyciele nie reagowali, bo taki mamy system oświaty. Nie muszą. No cóż.
W liceum nic się nie zmieniło. Wciąż zatracony w książkach, musiałem kilka razy dziennie wysypywać igły z drzew zza koszuli i uważać na każdym wuefie, by nie oberwać piłką, a przynajmniej nie w brzuch. Raz zwymiotowałem od uderzenia i przysporzyłem tym sobie jeszcze większej ilości kłopotów. Ale chociaż wuefista interweniował. Za co też mi się potem oberwało...
Wróciłem do domu i spojrzałem na lusterko stojące na szafce. Wziąłem je do ręki i zacząłem się wpatrywać w zmęczoną twarz siedemnastolatka. W gimnazjum chciałem zniknąć, stać się niewidzialny. Teraz chciałem się zabić.
Uderzyłem lusterkiem o podłogę. Pękło, a jeden kawałek odpadł od ramki. Podniosłem go drżącymi palcami i przycisnąłem do skóry. Zawahałem się chwilę. Przecież siedzę na łóżku. W ubraniu. Krew trudno zmyć z materiału.
Rozebrałem się do bielizny, usiadłem pod ścianą i znów przycisnąłem szkło do nadgarstka.
Jedno cięcie za podstawówkę.
Drugie za gimnazjum.
Trzecie za liceum.
Patrzyłem, jak krew spływa po ręce niczym łzy po twarzy dziewczyny w kiepskiej komedii romantycznej. Z jakiegoś dziwnego powodu wydawała mi się piękna.
Uśmiechnąłem się. Po raz pierwszy od długiego czasu.
Od tamtego dnia to stało się dla mnie rytuałem. Śniadanie, szkoła, obiad, czytanie, kolacja, kolejne cięcia, spać.
Moje nadgarstki wyglądały pięknie. Jakby były pokryte pajęczyną. Chciałem tak ozdobić całe ciało, chciałem, żeby całe tak wyglądało. Ale doszedłem do wniosku, że wtedy ludzie zauważą, wtedy będą pytać, a ja nie chcę, by się martwili.
Pewnego dnia miałem jednak tak dość, że postanowiłem ze sobą skończyć. Tabletek było dużo, ale niestety mój ojciec mnie znalazł i zadzwonił po karetkę.
Psychiatryk to ciekawe miejsce. Czasem masz wrażenie, że jesteś bardziej normalny od nich wszystkich. Nawet od personelu. Zabawne, nie? Pamiętam jedną dziewczynę, która nie miała nic ostrego pod ręką, więc rozwaliła sobie rękę o kant łóżka. Tak po prostu, z całej siły nią przywaliła. A potem, jak gdyby nigdy nic, poszła spać.
Wyszedłem stamtąd po miesiącu. Albo po dwóch. Już nie pamiętam. Miałem dużo do nadrobienia w szkole, ale udało mi się ją skończyć.
Właśnie. Skończyłem szkołę. Z racji tego pięknego dnia, postanowiłem iść do klubu, by się napić. Narąbać w trzy dupy i zapomnieć o całym tym cholernym świecie.
I wtedy, siedząc przy blacie i opowiadając barmanowi o moim beznadziejnym życiu, postanowiłem zostać muzykiem. A co! Może jeśli nikt nie może obdarzyć mnie takim prawdziwym uczuciem, to przynajmniej zdobędę platoniczną miłość fanek?
Mój przyjaciel, jedyny, ze szkoły miał zespół i akurat jeden z muzyków odszedł. Dołączyłem więc do nich. I szczerze powiedziawszy, było świetnie. Do momentu rozpadu grupy.
A potem kolejnego i kolejnego, bo w dzisiejszych czasach trudno się utrzymać. Musisz zdobyć naprawdę dużą sławę w krótkim czasie, a jak to ci się uda, to nagle się okazuje, że nie dogadujesz się z kolegami w temacie muzyki. I znowu rozpad, rozpad, rozpad...
Śniadanie, próba, obiad, książka, kolacja, nóż, spać... Ach tak, no właśnie. Miło tak móc założyć maskę szczęśliwej gwiazdy rocka, uśmiechać się do kamer i kolegów z zespołu, a potem wracać do domu albo pokoju hotelowego i płakać. Mój świat, mój nóż, moje linie na nadgarstkach. Psychiatryk tylko zabronił mi się zabijać, ale nikt nie powiedział, że nie mogę zrobić kilku cięć dziennie. Znaczy, mówili... Ale to nieważne, linie nadal się pojawiają. Coraz ich więcej, po tylu latach przestałem liczyć.
I w końcu, w jednym z kolejnych zespołów, spotkałem ciebie. Nie mam zielonego pojęcia, co w tobie zobaczyłem. Co to takiego było, że moje serce najpierw stanęło, a potem ruszyło z impetem, jakby chciało się wyrwać. Bywa. Głupie, zakochane, beznadziejne, biseksualne dziwadło.
Kochałem cię całym moim złamanym, rozbitym, skruszonym, porwanym na kawałki sercem. Kochałem się całą moją słabą duszą. Kochałem twoje oczy, twój uśmiech, twoje usta, twoje miękkie w dotyku włosy, twoje dłonie, twoje silne ramiona...
Ale nie kochałem siebie. Dlatego znowu siedziałem w bieliźnie z nożem w ręce, gdy niespodziewanie wszedłeś do mojego pokoju, bo z tego samego powodu pomyliłeś pokoje, co ja zapomniałem zakluczyć drzwi. Byliśmy zbyt pijani. I obaj od razu otrzeźwieliśmy. Ja ze strachu, bo odkryłeś mój sekret, a ty...
- Czy ty oszalałeś?! - zawołałeś tak głośno, że prawdopodobnie cały hotel cię usłyszał. Podbiegłeś do mnie, złapałeś za krwawiące nadgarstki i spojrzałeś mi prosto w oczy. - Zwariowałeś? Powiedz mi, że zwariowałeś!
- Nie wiem... - mruknąłem. - Puść. To boli.
- Chyba o to ci chodziło, nie? - zacisnąłeś palce mocniej. - O ból.
- Ale o to, by zadawać go samemu - odparłem. - Tego od ludzi dostałem za dużo. Puść mnie.
I puściłeś. Spojrzałeś na mnie, jak na skończonego idiotę, objąłeś ramieniem i zaprowadziłeś do łazienki. Przemyłeś moje nadgarstki wodą utlenioną z mojej własnej apteczki, co piekło niemiłosiernie, zabandażowałeś je i zaprowadziłeś mnie do łóżka. Posadziłeś na nim, przebrałeś mnie w piżamę, choć dół po prostu założyłeś na moje majtki... I położyłeś na łóżku. Przykryłeś kołdrą, po czym dałeś mi całusa w czoło i kazałeś zaczekać.
Wyszedłeś z mojego pokoju, a ja czekałem, jak dziecko czeka na mamę, żeby powiedzieć jej dobranoc.
Wróciłeś, również ubrany w piżamę, wszedłeś pod kołdrę, przytuliłeś mnie mocno do siebie, a ja nie rozumiałem zupełnie, co się dzieje.
- Co ty robisz? - spytałem.
- Kocham cię - odparłeś. - I nie pozwolę, byś sobie to robił, jasne?
Zamrugałem. Ty mówiłeś poważnie. Kiedy to do mnie dotarło, rozpłakałem się. I płakałem długo, bardzo długo, może nawet przez godzinę. A ty cały czas głaskałeś mnie po głowie i powtarzałeś, że będzie dobrze.
I jest. Moje nadgarstki są nadal utkane z pajęczyny, ale białej. Ta czerwona już się nie pojawia.
The end

piątek, 21 lipca 2017

Wing to Heaven

Zespół: nieokreślony
Pairing: nieokreślony
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: obyczaj, okruchy życia
Ostrzeżenia: śmierć, oparte na faktach
Notka autorska: Napisałam to z myślą o konkretnym jrockowcu, ale po wręcz fali pytań bez odpowiedzi o to, co się wczoraj stało z wokalistą Linkin Park, doszłam do wniosku, że dam wam wybór. Ogólnie zespołu nigdy nie słuchałam i szczerze mówiąc, nawet nie lubiłam, ale pana Chestera kojarzyłam jako tego śmieszkującego wokalistę robiącego spam zwierzątkami na Twitterze. I znam naprawdę wielu ludzi, którzy go kochali i podziwiali, dla których Linkin Park to jeden z ważniejszych zespołów w ich życiu, więc... Proszę. To dla was. Dla tych, którzy wczoraj uronili chociaż jedną łzę albo po prostu zrobiło im się ciężko na sercu. I dla pana, panie Chesterze. Może tam, gdzie pan teraz jest, jest panu lepiej.


Cisza. Taka zupełna cisza była w mojej głowie, gdy tylko przeczytałem tę informację.
Wpatrywałem się w litery jak dziecko, które dopiero uczy się czytać po angielsku. Jedna po drugiej ustawiały się w słowo "died", jedna po drugiej układały wyraz "suicide".
Kubek wyślizgnął mi się z dłoni i rozbił o podłogę, zalewając moje stopy i dywan herbatą.
- Nie żyje? - powtórzyłem tak cicho, że prawie bezgłośnie. Już wyraźniej słyszałem swój oddech i bicie serca, które tak przyspieszyło, jakby chciało się wyrwać.
Samobójstwo? Samobójstwo?! I to jeszcze takie niehonorowe, na miłość bogów!
- Nie żyje - powiedziałem już trochę głośniej, jakby samemu sobie uświadamiając, co czytam. - On nie żyje.
Usłyszałem dźwięk otwieranych drzwi i kroki. Nadal tępo wpatrywałem się w ekran laptopa, gdy objąłeś mnie ramionami i przytuliłeś do siebie.
- Widziałem tę informację - oznajmiłeś, zanim zdążyłem spytać, czy już wiesz. - Idź umyć stopy i przebrać skarpetki, ja zmyję podłogę i pozbieram resztki kubka.
- Przepraszam za rozbicie go - szepnąłem, a ty pogłaskałeś mnie po głowie.
- Dostałem go od mojej byłej, nic nie szkodzi - powiedziałeś spokojnie.
Westchnąłem ciężko i zamknąłem laptopa. Wstałem, wziąłem czyste skarpetki i poszedłem do łazienki, uważając na rozbitą porcelanę.
Ten dzień był taki wesoły. Ten dzień był taki lekki. Miałem wrażenie, że mogę latać. Ale to on pofrunął, unosząc się spod sufitu aż do nieba.
The end

niedziela, 9 lipca 2017

The power of smile

Zespół: The Guzmania&Acme (ex.DIV)
Pairing: Chobi&Chisa
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: obyczaj, romans
Ostrzeżenia: brak
Notka autorska: Bo Chobi też zasługuje na pochwałę. ^^


Łatwo mi się skoncentrować na tym, co do ciebie czuję. Mogę opowiadać o tym w myślach samemu sobie godzinami. Ale czy potrafię na ciebie patrzeć?
Może to dziwnie zabrzmi, ale pierwsze, co rzuca się w oczy, gdy się ciebie spotyka, to siła. Potężna wola życia, emanująca niczym jasne światło, przelewająca się na osoby w twoim otoczeniu. Można się nią aż zachłysnąć, zatopić się jak w wodzie.
Potem człowiek powoli cię poznaje i zauważa kolejne akcepty twojego charakteru, ale także wyglądu. Włosy zazwyczaj masz nastroszone, nawet jak usiłujesz je ulizać, to przynajmniej kilka kosmyków i tak będzie żyło własnym życiem. Nie masz głębokich oczu, ale jest w nich jakiś taki promyk nadziei, jakby płonęły rozpalone pragnieniem przygód. A najbardziej z tego wszystkiego lubię twój uśmiech. Taki typowo anielski, nie zdradzający tego, co się kryje tak naprawdę w twoim małym ciele.
Jesteś niski, to fakt. Ale kto w dzisiejszych czasach zwraca na to uwagę? Jeśli tacy ludzie istnieją, powinni poważnie przemyśleć swoje zachowanie. Poza tym, dużo wyższy nie jestem.
Masz pełne usta i piękne dłonie mimo, iż twoim palcom daleko jest do smukłości. Ale jest w nich coś takiego, że nie można oderwać od nich oczu.
Często żartujesz, że dobraliśmy się według tego, jak ładne mamy dłonie. I nie rozumiesz, dlaczego uważam, że moje wcale takie nie są. Ale ty wielu moich opinii o moim własnym wyglądzie nie rozumiesz.
Mógłbym mieć dziewczynę z dużym biustem, smukłymi nogami i burzą włosów. Mógłbym mieć męskiego, wysportowanego partnera. Ale po co? Nikt nie rozumie, dlaczego akurat ciebie wybrałem. Czasem sam siebie nie rozumiem.
A później bierzesz mnie na ręce i niesiesz. Tak po prostu. Bo mimo wszystko jesteś silny i dałbyś radę przywalić komuś mocniej, niż niejeden umięśniony perkusista. Satoshi może potwierdzić. To limo, co mu nabiłeś za Shougo, jest idealnym na to dowodem. Nawet Naoto cię wtedy pochwalił.
Ale ja nie widzę różnicy między tym, jak mocno uderzyłeś Satoshiego od tego, jak jednym ruchem podnosisz mnie z podłogi, gdy zrobi mi się słabo. Albo gdy mam tak silny atak astmy, że nie zdążę znaleźć inhalatora.
I wiesz co? Jak ci mówię, że jesteś przystojny, to nie odpowiadaj, że to ja jestem aspektem wizualnym w naszym związku. To obraża mój gust, Hiroki. Okej?
I nie ma nic bardziej podniecającego od twoich szorstkich, ciepłych dłoni, przesuwających się po moim chłodnym ciele. Czasem warto mieć delikatną skórę.
The end

piątek, 7 lipca 2017

Spokój

Zespół: Moran
Pairing: Soan&Hitomi
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: obyczaj, romans
Ostrzeżenia: brak
Notka autorska: Drugi fanfik z serii o uczuciach~


Fanki myślą, że nasze życie jest beztroskie. W końcu robimy to, co kochamy, zawsze tego pragnęliśmy, nie siedzimy za biurkiem, a szef nie stoi nam nad głową, prawda?
Niestety, nie do końca tak jest. Owszem, kochamy muzykę, uwielbiamy ją tworzyć i dzielić się nią z fanami, ale... Często siedzimy przy biurku, na łóżku, leżymy na podłodze, a nawet wisimy głową w dół z nogami przerzuconymi przez oparcie fotela, bo nie możemy znaleźć weny, a wytwórnia chce, byśmy nagrali ten album na wczoraj. Do tego wyżej wymienione fanki oczekują od nas przy okazji trzech sesji zdjęciowych i najlepiej jeszcze dwóch tuzinów fotografii zrobionych aparatem w telefonie i wrzuconych na Twittera.
Gdzie w tym rozgardiaszu można złapać oddech? Gdzie mieć czas na to, co się kocha, prócz muzyki? Czasem zagłębiam się w odmęty internetu, trafiając na opowiadania, w których my nic innego nie robimy, tylko śpiewamy, gramy, chodzimy na próby i najlepiej jeszcze mieszkamy w jednym domu z całym zespołem i wszystkimi zwierzakami, jakie posiadamy. A filmy, seriale, książki, anime, mangi, gry komputerowe? To tak, jakby informatyk mógł się interesować tylko komputerami i wszystkim, co z nimi związane, ale już zwierzęta były dla niego tematem zakazanym. Bo jak to tak? Oglądać programy przyrodnicze w telewizji? Informatyk? Toć to skandal!
Dlatego najbardziej lubię dni, kiedy po kilku miesiącach trasy wracamy do domu i możemy wziąć relaksującą kąpiel w samotności. Tak, w samotności. Głosów kolegów, a nawet i ukochanego, mamy już serdecznie dosyć i potrzebujemy czasu tylko dla siebie. Swoich myśli, swojej duszy i swojego ciała.
Mam prawie czterdzieści lat, więc nie jest dla mnie czymś wstydliwym przyznać się, że lubię seks. Lubię przeżywać orgazmy i lubię twoje piekielnie szorstkie dłonie na moim ciele. Ale wiesz co? Mimo tej zbliżającej się czterdziestki, nadal nie potrafię często przyznać się, że to nie to jest najważniejsze.
Tu chodzi o spokój. Spokój w sercu, który czuję, gdy jesteś obok. Albo nawet wtedy, gdy siedzisz w drugim pokoju, albo w kuchni, parząc herbatę. Twoja obecność mnie wycisza, czuję się tak, jakbym miał własnego ochroniarza, który obroni mnie przed złem. I tym zewnętrznym, i tym wewnętrznym. Mam bowiem często wrażenie, że największym zagrożeniem dla człowieka jest on sam. I nie chodzi mi o wojny, tylko o nasze umysły. To nasz mózg wysyła nam sprzeczne sygnały i czujemy się zestresowani mimo, iż nic takiego się nie dzieje. To tak, jakbyśmy bali się przyszłości, zatracając się w przeszłości i marnując teraźniejszość.
Ale w twoich ramionach jest inaczej. Są kojące. Po ciężkim dniu, po kilkugodzinnej podróży, po męczącej trasie. Uwielbiam tak zasypiać. Z Maa-kunem w nogach, przytulony do twojej klatki piersiowej, słuchając bicia twojego serca. Myśląc o tym, jak dobrze jest mieć kogoś, kto się tobą zaopiekuje, kto się troszczy, kto cię pocieszy, gdy będziesz mieć zły dzień i kto wybiegnie za tobą w samych klapkach, bo zapomniałeś rękawiczek, wychodząc do studia. I może ten ktoś często panikuje, może złości się o byle drobnostkę i może przejawia symptomy bycia kompletnym egoistą, ale Tomofumi... Nie zamieniłbym cię na nikogo innego. Nikt inny nie opatuliłby mnie takimi silnymi skrzydłami, jakie ty masz.
Czuję spokój. Jeszcze coś do mnie szepczesz, jeszcze głaszczesz po głowie, ale ja już zasypiam. Do krainy snów, po odmętach rzeki marzeń.
Do zobaczenia rano, Tomofumi.
The end

środa, 5 lipca 2017

Maska

Zespół: Moran
Pairing: Soan&Hitomi
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: obyczaj, romans
Ostrzeżenia: brak
Notka autorska: Stwierdziłam, że mało opisuję emocji w opowiadaniach, więc napisałam dwa fanfiki, by to zmienić. Oto pierwszy z nich, indżoj~!


Każdy z nas zakłada maskę. Czasem ma ich nawet kilka, zależnie od tego, z kim akurat przebywa.
Jedna dla rodziny. Uśmiecham się do ojca, choć wiem, że zaraz się pokłócimy o byle pierdołę. Dziękuję mamie za obiad, chociaż go przesoliła, ale zrzucam to na roztargnienie spowodowane zbyt burzliwymi wydarzeniami w jej ulubionym serialu. Śmieję się z bratem z tego, że jestem wiecznym singlem mimo, iż on chyba domyśla się, że jest inaczej.
Druga jest dla fanów. Poważny perkusista, kochający każdego mimo wszystko, nie żywiący do nikogo urazy, znający połowę rockowego świata w Japonii. Ale fani często mnie wkurzają, nie jestem wcale aż tak poważny, do perfekcji w grze na perkusji dużo mi brakuje, a niektórych osób, z którymi robię sobie zdjęcia, po prostu nie lubię. Wyznaję jednak zasadę, że pewnych wrogów trzeba trzymać bliżej niż przyjaciół, bo mogą się do czegoś przydać. Jestem tylko człowiekiem, a ludzie to manipulatorzy.
Trzecia to maska dla znajomych. Zawsze każdemu pomogę, posłużę radą, zabiorę z imprezy, gdy jest marna albo on już turla się pod stołem i nie ma siły iść nawet na autobus. Zrobię zakupy, gdy jest chory, wyprowadzę psy i nakarmię koty. Ciągle uśmiechnięty, wciąż powtarzający, że to nie jest dla mnie żaden kłopot. Sęk w tym, że często mam tych znajomych dosyć, nawet jeśli to jedni z moich bliższych przyjaciół. Każdy człowiek chce czasem pobyć sam ze sobą i przemyśleć parę spraw.
Dla ciebie nie muszę zakładać maski. Kochasz mnie takim, jakim jesteś. Lgniesz do mnie jak motyl do pajęczyny. Nie zwracasz uwagi na to, że możesz się zaplątać i nigdy już cię ten pająk nie wypuści z ramion. Ufasz mi. I mówisz, że czujesz się przy mnie bezpiecznie.
Wiesz co, Hitomi? Szczerze mówiąc, irytuje mnie trochę to podejście, które każe dzielić nas na seme i uke. Na tego, kto jest bardziej męski i poważny oraz tego, kto jest infantylny i kobiecy. U nas to się miesza. Owszem, jestem bardziej męski od ciebie, ale na pewno nie poważniejszy. To ty jesteś w naszym związku od logicznego myślenia, to ty zwracasz mi uwagę, gdy się pomylę, i to ja przy tobie częściej czuję się bezpiecznie, ale w trochę innym znaczeniu. Tobie chodzi bardziej o to, że możesz usnąć w moich ramionach, a ja... Widzę przyszłość, Hitomi. I nie ma tam ani bólu samotności, ani łez wylanych przez niezgodę. To mam na myśli, mówiąc, że czuję się przy tobie bezpiecznie. Że mogę z uśmiechem patrzeć w przyszłość, nie przejmować się przeszłością i cieszyć się teraźniejszością.
I to wszystko dzięki tobie. Dlatego nie potrzebuję dla ciebie maski. Nie muszę udawać, że wszystko jest w porządku, kiedy tak nie jest. Mogę przy tobie się rozpłakać, mogę przy tobie się śmiać i mogę przy tobie się złościć, a nawet na ciebie! Ponieważ wiem, że jedynie uśmiechniesz się i pogłaszczesz mnie po głowie, mówiąc, że czasem dociera jednak do ciebie, że to ja jestem młodszy. Wtedy zapewne obrażę się na chwilę, albo udam, że się obraziłem, byśmy jak jakieś niezbyt poważne nastolatki zaczęli tarzać się po podłodze, kiedy wskoczysz mi na plecy, a ja specjalnie się przewrócę. Zawisnę nad tobą, opierając się na rękach i spytam, czy naprawdę masz te prawie czterdzieści lat, a ty wybuchniesz śmiechem. I właśnie tyle będzie z naszej powagi i wszystkich masek, które zakładamy.
I właśnie taką rzeczywistość kocham, Hitomi. Rzeczywistość, w której jesteś ty.
Dziękuję.
The end

niedziela, 2 lipca 2017

Velvet

Zespół: The Guzmania&Acme (ex.DIV)
Pairing: Chobi&Chisa
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: obyczaj, romans
Ostrzeżenia: łagodne sceny erotyczne
Notka autorska: Taka tam zmysłowa miniaturka.


Zawsze mi się wydawało, że kobiety są piękne. Że mają ciała idealne, a skórę delikatną jak jedwab. I w sumie tak było. Tyle, że potem poznałem ciebie i nagle żeńska część populacji przestała mnie interesować. Mimo, iż zawsze uważałem, że jestem w stu procentach hetero.
Moje palce przesuwają się po twojej aksamitnej wręcz skórze, wywołując u ciebie dreszcze. Pochylam się nad tobą, czarnymi kosmykami lekko muskając twoją twarz. Twoje jasne włosy rozsypały się na poduszce. Patrzysz na mnie swoimi dużymi, czarnymi oczami, po chwili kładąc na moim rozgrzanym policzku zimną dłoń i składając na moich ustach namiętny pocałunek.
Masz nawyk łapania mnie za nadgarstki, co często kończy się tym, że ręce mam podrapane, jakby próbował wykąpać kota. I najczęściej tak to tłumaczę. Bo w momencie, gdy nasi znajomi jedynie pośmieją się pod nosem, fanki już by nie zrozumiały.
I wiesz co? W chwili, kiedy zasypiam obok ciebie, a twój ciepły oddech owiewa mi szyję, stwierdzam, że mam gdzieś te wszystkie idealne ciała kobiet z jedwabistą skórą. Wolę aksamit. Zdecydowanie.
The end

poniedziałek, 26 czerwca 2017

Listy do nocy i dni III

Zespół: DIV, w tle D=OUT
Pairing: Chobi&Chisa, Naoto&Shougo, Yoshi (ex. CatFist)&Meiko (OC)
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: obyczaj, romans
Ostrzeżenia: melancholia głównego bohatera
Notka autorska: Ostatnia część. Shougo jest z nim biedny... XD



"Czwartek, 2 lutego"

Nie wiem, od czego zacząć. Od początku czy końca? Jeśli zacznę od końca, to zacznę od faktu, że nasz kochany Naoto strzelił mnie w twarz. Bolało. Czułem, jak rozżarzone igły przebijają mój policzek, jak cały płonie i jak ogień układa się w ślad po jego dłoni. Dłoni, nie pięści, Naoto chciał mnie tylko doprowadzić do względnego porządku, nie chciał wysłać mnie do szpitala.
Bałagan w mojej głowie sprawił dużo złych rzeczy. Sprawił, że Shougo był wściekły. Był tak wściekły, że łzy pociekły mu z oczu i Naoto nie wytrzymał. Po prostu przyłożył mi z otwartej dłoni i kazał się opamiętać. Ujął to oczywiście w bardziej dosadne, brutalne i nieistniejące w naszym języku słowa, bo przecież to dyshonor przyznać się nam, Japończykom, że klniemy. Głupota. Fakt faktem, stałem w przedpokoju z odciskiem dłoni Naoto na twarzy, obok oniemiałego Shougo i Yoshiego półgębkiem mówiącego do Meiko, co się właściwie stało. I dlaczego Naoto krzyczy.
Zacząłem od końca, więc może wrócę do początku. Wyżyłem się na Izanami ducha winnemu Shougo, wyrzuciłem z siebie to, co mnie trapiło i stwierdziłem, że nigdy nie powinienem Was poznać. Że nigdy nie powinno być żadnego DIV, że ten zespół to najgorsze, co mnie w życiu spotkało i mam dosyć śpiewania piosenek, które już nic dla mnie nie znaczą. Shougo się wściekł, ale jeszcze nie aż tak, apogeum jego złości nastąpiło, kiedy zwyzywałem Meiko za sam fakt, że jest Twoją siostrą. A przecież tydzień temu jadłem z nią ciasto, a ona, słodka dziewczyna w błękitnej sukience, nic mi nigdy nie zrobiła. Nigdy.
I szczerze mówiąc, zasłużyłem na tego potwornego kaca. Tego moralnego też. Gdzie moje tabletki? I chyba zaraz zwymiotuję. Znowu.

"Piątek, 24 lutego"

Poszedłem z Meiko do kawiarni. Sam. Usiłowałem się z nią umówić już kilka razy, ale za każdym razem mnie zbywała. Nic dziwnego. Zachowałem się jak kretyn, przemawiał przeze mnie alkohol, a Takeshi nie powinien był mi pozwolić tyle pić.
Dobrze, nie zwalajmy winy na Takeshiego, chciał dobrze. Chciał mnie pocieszyć, podnieść na duchu, złapać za rękę i wyciągnąć z tej otchłani - studni bez dna, do której wpadłem i nie mogę przestać lecieć. Jestem tylko coraz głębiej, dociera do mnie coraz mniej światła, ale zapominam, staram się zapominać, zapominać o pocałunkach, o obietnicach, o szorstkich dłoniach na moim ciele, o tych wszystkich przeżytych orgazmach i rytmie, w którym biło Twoje serce, które słyszałem, kładąc głowę na Twojej klatce piersiowej...
Miałem pisać o Meiko. A więc widziałem w jej czarnych oczach smutek, widziałem, jak je ciasto ze zwątpieniem wypisanym na twarzy. Ona mnie nie widziała, dla niej świat jest czarny, to jedyny kolor, jaki zna. Unosi się w czarnej wodzie, w płynnej ciemności, która ją okala i zabiera dostęp do światła.
W końcu się odezwała. Powiedziała, że nadal mnie kochasz i że powinniśmy do siebie wrócić, bo tak nie można. Że męczymy się jak alergik na zbyt słabych lekach i tracimy na to nasze rozstanie mniej więcej tyle samo chusteczek. Że to wszystko to jeden wielki, nieśmieszny dla niej żart i ona chce, żeby było jak dawniej. Od zawsze traktowała mnie jak zwykłego Tanakę, byłem dla niej Sachim, nie Chisą. Nigdy mnie tak nie nazwała.
Ale nie będzie jak dawniej, Meiko. Nie będzie, dopóki twój szanowny braciszek się czegoś nie nauczy.
I dopóki moje kruche, słabe i głupie serce nie stwierdzi, że masz rację...

"Środa, 15 marca"

Wczoraj po raz pierwszy od wielu lat grałem na basie. Reika twierdzi, że sobie poradziłem. Rui i Haku też. Ale ja twierdzę, że się mylą. Bo kiedy grałem, widziałem Twoją twarz.
Nie radzę sobie. I nie poradzę.

"Sobota, 18 marca"

Nie mogę znaleźć inhalatora. Nie mam zielonego pojęcia, jakim cudem piszę wyraźnie.

"Niedziela, 19 marca"

Nigdy więcej nie chcę widzieć Shougo tak przerażonego, jak wczoraj. Nigdy więcej nie chcę słyszeć, jak mój oddech tak brzmi.
Jestem zmęczony. Jestem tak bardzo zmęczony, że mam ochotę robić głupie rzeczy. Albo przespać cały dzień. Ewentualnie wieczność.

"Wtorek, 21 marca"

Leżałem przez ostatnie dwie godziny na trawniku i patrzyłem w niebo. Ludzie spoglądali na mnie jak na wariata, niektórzy podchodzili i dopiero po rozmowie ze mną odchodzili z widoczną konsternacją. Jak na złość było pogodnie i nie mogłem się wyciszyć poprzez deszcz.
Dlaczego niebo nie chce płakać? Potrzebuję tego. Potrzebuję łez, ale moje już wyschły. Znowu.
Wziąłem ze sobą telefon tylko po to, by odrzucać połączenia. Jedynie tego od Mamy nie odrzuciłem. Przyjemnie mi się z nią rozmawiało. Opowiadała o tym, że kotka sąsiadów się okociła i ma czwórkę małych kitusiów. Jeden jest strasznie sztywny i chodzi własnymi drogami, trzy pozostałe trzymają się razem. Jedno z tych trzech biega jak pomylone po podwórku i przynosi sąsiadom myszy, drugie jest płochliwe, a trzecie żyje jakby we własnym świecie i najłatwiej je złapać, do tego jest przylepą i mama zastanawia się, czy go nie wziąć.
W czasie, jak rozmawiałem z mamą, ten sztywny i ten szalony zaczęli walczyć, co skończyło się tak, że przylepa chciała pomóc i sama została podrapana. Jedynie temu płochliwemu nic się nie stało.

"Czwartek, 30 marca"

Od rana pada. A ja już tak nie mogę. Mam ochotę wyjść z domu i iść do Ciebie choćby pieszo. Chcę się z Tobą śmiać, rozmawiać i wygłupiać, wtulić w Ciebie i myśleć, myśleć o wszystkim i niczym i czuć Twoją dłoń na włosach.
Hiroki, Twoja siostra ma rację. To nieśmieszny żart. Przywróćmy światu przeszłość.

"Piątek, 31 marca"

Pada. Znowu. Od dwóch dni leje z małymi przerwami. Jestem lekko przeziębiony i miałem wczoraj atak, ale jest w porządku. Naprawdę jest w porządku.
Jest w porządku, bo siedzisz obok i patrzysz mi przez ramię, jak piszę. Jest w porządku, bo Twoja szorstka dłoń głaszcze mnie po głowie. Jest w porządku, bo Nameko wskoczyła na łóżko i próbuje powstrzymać mnie od pisania, ciągle trącając moją rękę.
Chyba obaj się czegoś nauczyliśmy. Ty tego, że nie jestem jajkiem, a ja, że czasem trzeba poprosić o pomoc, bo to nie jest żadna hańba. A powtarzanie, że wszystko jest w jak najlepszym porządku to kłamstwo, jakich mało, kiedy tego porządku nie ma. Kiedy w naszych sercach, głowach i życiu panuje bałagan. Kiedy wszystko jest nie takie, jak być powinno.
Ale teraz jest. Z czystym sumieniem mogą to potwierdzić nasi sąsiedzi, którzy słyszeli, jak się wczoraj godziliśmy. Dobrze by było im zanieść jutro jakieś ciasteczka w ramach przeprosin, nie sądzisz?

The end

niedziela, 25 czerwca 2017

Listy do nocy i dni II

Zespół: DIV, w tle D=OUT
Pairing: Chobi&Chisa, Naoto&Shougo, Yoshi (ex. CatFist)&Meiko (OC)
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: obyczaj, romans
Ostrzeżenia: melancholia głównego bohatera
Notka autorska: Błędy w słowach to zamysł artystyczny polegający na próbie stworzenia efektu trzęsącej się ręki. To tyle z wyjaśnień. XD

"Poniedziałek, 28 listopada"

Leżę na sofie. Znowu jestem w mieszkaniu Shougo, znowu miałem chyba trzy ataki, znowu trzęsą mi się ręce. Udaję, że jest w porządku, że jestem męskim facetem i mnie to nie rusza. Fani nic nie wiedzą, na Twitterze nie daję po sobie poznać, że coś jest nie tak.
Wszystko jest w porządku, Sachi. Wszystko jest w porządku. Wszystko jest w porządku. Wszystko jest w porządku. Wszystkwo jest w pworządku. Wszystkwo jest w porzadkeu. Wszustlpo iest w przladi. Wwydhi ihrd w eoirsdfku...

"Wtorek, 29 listopada"

Obudziłem się w nocy cztery razy. Liczyłem. Za każdym razem z tego samego powodu.
Nie mogę oddychać.
To wygląda tak, jakbyś był moim oddechem. Moim osobistym inhalatorem, który sprawia, że moje oskrzela w końcu działają tak, jak powinny.
Przepisywałem ten wpis. Ledwo rozczytałem się z oryginału. Tak to jest, jak zamiast łapać za inhalator, bierzesz do ręki długopis.
Idiota.

"Niedziela, 4 grudnia"

Dziś są Twoje urodziny. Nie napisałem Ci nawet zwykłej wiadomości. Głupiego "Najlepszego!" na Twitterze. Nic.
Nie jesteśmy razem w zespole. Nie musimy się znać. Nie musimy się starać. Nie musimy rozmawiać.
Shougo na mnie krzyczy. Mówi, że tak nie można. Że się męczę.
Yoshi tylko patrzy. Patrzy, dzwoni do Meiko i rozmawia za ścianą, wiedząc, że wszystko słyszę. Wiedząc, że ona nic Ci nie powie, bo to tylko pogorszyłoby sytuację.
Jeśli w ogóle może być gorzej.
...
Może. Znowu nie mogę oddychać.
Astmo, błagam. Nie teraz.

"Poniedziałek, 5 grudnia"

Te wszystkie rzeczy, które sobie wczoraj kupiłem, są puste. Leżą na biurku, udokumentowane w moim telefonie, na Twitterze i pewnie na laptopach kilku fanek, które ściągają wszystkie zdjęcia, jakie zrobimy.
Puste jak ja. Jak moja dusza i moje serce. To była moja decyzja, ale czy słuszna? Czy powinienem trzasnąć tymi drzwiami i wyjść?
A może po tym, jak mnie pocałowałeś, wtedy, tamtej rozgwieżdżonej nocy, powinienem po prostu Cię odepchnąć?
Albo w ogóle nigdy... Tak. Nie powinienem się do Ciebie nigdy zbliżyć. Ani do Ciebie, ani do Shougo, który nie wie, że jestem w domu. Jestem cicho, cichuteńko jak szara myszka. Leżę w futonie, słucham muzyki przez słuchawki, a światło mam zgaszone. Nawet zamknąłem drzwi do pokoju na klucz. Nikt nie wie, że tu jestem. Panuje półmrok, ledwo widzę litery, ale piszę.
Poza tym, gdyby Shougo wiedział, że jestem w domu, teraz by tak głośno nie krzyczał...
Naoto musi być piekielnie dobry w łóżku.

"Wtorek, 13 grudnia"

Byłem z Yoshim i Meiko w kawiarni. Jadłem waniliowe ciasto z owocami i kakao. W końcu jest zima.
Ale ono smakowało jak papier. Zwykły, szary papier. Suchy, suchy jak moja dusza i skóra, która wyschła przez pogodę. Dusza jest sucha przez coś innego, dusza jest sucha, bo łzy już się skończyły. Ale jestem facetem, nie mogę płakać, nam nie wolno płakać, nie możemy mieć emocji. Nie możemy mieć traum z dzieciństwa, przecież mężczyźni nigdy nie są poniżani, molestowani, gwałceni, my jesteśmy twardzi, a co nas nie zabije, to nas wzmocni. W żyłach płynie nam sperma, nie krew. Prawda?
Nie możemy tęsknić za młodszą siostrą, nawet taką rodzoną, a nie cioteczną, która zmarła kilkanaście lat temu. Nie możemy pamiętać głosu ukochanej babci, która odeszła. Musimy być twardzi, męscy i jeść mięso, najlepiej surowe. Włosy muszą być krótkie, ubiór stosowny dla faceta, najlepiej żadnych kolorów, bo mężczyźni mają prawo lubić tylko czarny, biały i wszystkie odcienie szarości. I tylko męskie zawody, tylko męskie zachowania, z mężczyznami się nie spotykać, bo to kobiece. O emocjach nie mówić, bo cię wyzwą. Ogólnie lepiej nie mówić, bo to kobiety są gadatliwe, nie zamykają im się jadaczki, a ty siedź cicho, bądź cicho. Jesteś mężczyzną, nie masz prawa rozmawiać, masz tylko potakiwać i dyskutować o wyniku ostatniego meczu. Albo seksie.
A kakao smakowało solą. Solą życia, psia krew.

"Czwartek, 22 grudnia"

Drapie mnie w gardle, chyba się przeziębiłem. Nic dziwnego, chodziłem dzisiaj po mieście bez celu przez trzy godziny. Spotkałem wielu ludzi, mijałem ich, a oni mnie i każdy szedł w swoją stronę. Wracał do swojego życia, bardziej lub mniej udanego. Moje życie jest chyba udane, tak myślę.
W końcu wszystko jest w porządku, Sachi. To tylko rozstanie, rozstawałeś już się z wieloma kobietami i jednym mężczyzną, ten drugi nie powinien być dla ciebie aż takim wyzwaniem! Zapomnisz o nim, zapomnisz o tym, że go kochałeś, zapomnisz, jak szeptał ci do ucha, uspokajając cię, kiedy miałeś koszmary, jak w czystej przenośni wyrwał ci nóż z ręki, nóż, którego nie trzymałeś, ale chciałeś, bo cofnąłeś się na tę jedną chwilę, ten jeden moment do czasów, kiedy miałeś szesnaście lat i byłeś idiotą. Jak się tobą opiekował, gdy byłeś chory, jak całował twoje spierzchnięte usta i jak sprawiał, że odpływałeś do krainy rozkoszy, gdy kochaliście się w takie grudniowe wieczory jak ten przy akompaniamencie gradu uderzającego w parapet.
Zapomnisz. O tamtych kobietach zapomniałeś, o Tsukasie nie zapomniałeś, bo on ci nie pozwolił. Nadal się przyjaźnicie, choć on chyba wciąż cię kocha. Ale nie jesteś pewien, bo właśnie dlatego z nim zerwałeś. Zerwałeś, bo nie wiedziałeś, w którym momencie kończą się żarty, a zaczyna poważna rozmowa.
A o Ishizuce Hirokim zapomnisz, zapomnisz, bo odrzucasz wszystkie połączenia, których jest coraz mniej, a smsów nie czytasz. Zapomnisz, bo musisz go wyrzucić ze swojego serca. Zapomnisz. Kiedyś. W końcu. Pewnego dnia. Do cholery...

"Sobota, 31 grudnia"

Sylwester. Za kilka dni mamy koncert. Trzęsą mi się ręce, bo to znowu nie będziesz Ty. To znowu nie Ciebie zobaczę, odwracając się do basisty.
Nie powinno mnie to obchodzić.
Słyszę, jak Mama krząta się w kuchni. Czuję zapach pierników, które zawsze piecze na Nowy Rok. Tata ogląda swój ulubiony program motoryzacyjny. Hotaka z Bunko nie przyjechali, bo Bunko źle się czuje. Pewnie będzie niedługo rodzić. A ja siedzę w swoim starym pokoju, patrzę na mojego żółwia i zastanawiam się, co by było, gdyby potrafił mówić. Pewnie opowiedziałby moim rodzicom o jakże zacnym pożyciu seksualnym ich syna, o jego myślach samobójczych sprzed dziesięciu lat i o tym, że ryczał dziś w poduszkę, bo rozstał się miesiąc wcześniej z facetem. A sam jest facetem. Chyba bym spał na dworcu, bo przecież pociągu żadnego raczej nie złapię w święta noworoczne.
Idę pomóc Mamie z drugą porcją pierników. A potem je udekoruję. Wyżyję się artystycznie i zapomnę, że plamię honor rodu Kurihara, chlipiąc po kątach jak jakaś baba.

"Niedziela, 1 stycznia"

Wszystkiego najlepszego w nowym roku, Sachi. Może kupisz tę nową figurkę, którą wypatrzyłeś na Ebayu? Kup, kup. Postawisz w swojej gablotce i będziesz patrzył na nią dniami i nocami.
Mama spytała, czemu jestem smutny. To aż tak widać? Nie chcę jej ranić. Pewnie teraz wraca wspomnieniami do tego dnia, kiedy znalazła mnie zapłakanego w kuchni, kiedy łzy spływały ciurkiem po moich policzkach, kiedy nie mogłem się uspokoić nawet, jak mnie przytuliła. Usiłowała, jestem tego pewien, naprawdę próbowała nie patrzeć na nóż, który leżał pod ścianą, usiłowała nie myśleć, że jej syn wyjął go z szuflady i stchórzył w ostatnim momencie, wolała nie myśleć, co by było, gdyby jednak to zrobił. Nie siedziałaby na zimnych kafelkach, pozwalając prawie dorosłemu synowi płakać jak małe dziecko, nie tuliłaby go, nie szeptała, że mu pomoże, że wszystko będzie dobrze, cokolwiek się stało.
I nawet jeśli Mama nie wróciła do tamtego dnia, to ja wróciłem. Przytuliłem ją i powiedziałem, że wszystko w porządku. Że to tylko zmęczenie, że mam dużo pracy. Pogłaskała mnie po głowie i stwierdziła, że ta dziewczyna nie jest tego warta.
Owszem, Mamo. Nie jest. Dziewczyną.

"Niedziela, 23 stycznia"

Wróciliśmy z trasy. Jestem padnięty, zmęczony i mam dosyć Naoto. Znaczy, lubię go i to bardzo, Shougo też, ale na Izanami... Reika mało co nie zszedł ze śmiechu, kiedy musieliśmy ich uwalniać z potrzasku. Dwóch dorosłych facetów po trzydziestce zatrzasnęło się w schowku, bo zachciało im się gzić. Aż mi się przypomniało, jak Tsukasa próbował mnie do tego namówić, ale skutecznie mu to wyperswadowałem. Swoją drogą, zastanawiam się, dlaczego wizja bycia ze mną uke jest taka przerażająca...
Kobiety jakoś nie marudzą. Ty też nie...

"Środa, 26 stycznia"

Spałem przez trzy dni z niewielkimi przerwami. Stwierdzam, że Meiko słodko piszczy, a Yoshi jest mało spostrzegawczy. Mam zapalone światło, ale chyba nie zauważył, że jestem tutaj, za ścianą. Dobrze, że mam muzykę i słuchawki.
Może jutro też pójdę z nimi na ciasto? Mam ochotę na kakao.
Tylko muszę kupić rękawiczki, bo wszystkim coś się stało. Albo pogubiłem, albo porobiły się dziury. A jedne oddałem Meiko, bo strasznie podobał jej się materiał, z którego były zrobione. Dziwne, że pasowały na jej dłonie. Może rzeczywiście moje są aż tak drobniutkie?

czwartek, 22 czerwca 2017

Listy do nocy i dni I

Zespół: DIV, w tle D=OUT
Pairing: Chobi&Chisa, Naoto&Shougo, Yoshi (ex. CatFist)&Meiko (OC)
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: obyczaj, romans
Ostrzeżenia: melancholia głównego bohatera
Notka autorska: Meiko jest wzorowana na siostrze Chobiego. Fanfik pt. "Fire and Ice" jest midquelem tego. Zostałam zainspirowana pewnym Tumblrem, którego jednak nie podam, bo nie wiem, czy właściciel by sobie tego życzył.


"Piątek, 11 listopada"

Pada. Stwierdzam, że to dobry dzień, by zacząć pisać. Może to infantylne. Ale to chyba nie jest zły pomysł... Prawda?
Lubię deszcz. Lubię, jak uderza w żelazne parapety, rozbryzgując krople na wszystkie strony świata. Lubię szarość za oknem i to wrażenie, że niebo płacze za przemijającym czasem.
Lubię deszcz. Lubię moknąć. To mnie oczyszcza. Deszcz jest chłodny, spływa po moich włosach, moczy rozpalone policzki, ostudza rozgrzaną duszę. Lubię deszcz.
Ale czasem jest za chłodny. Wtedy robi się zimny, moje oskrzela nie lubią zimna, nie lubią deszczu, nienawidzą być wystawiane na jego działanie. Wracam do domu, drobnymi palcami wyciągam z kieszeni inhalator i uspokajam moją drogą przyjaciółkę Astmę, która stwierdziła, że moja miłość do deszczu jest zła. Zakazana.
Ty też tak twierdzisz, susząc mi włosy ręcznikiem, choć sam mógłbym to zrobić. Kocham Cię, ale Twoja nadopiekuńczość doprowadza mnie do furii. Przestaliśmy nawet chodzić do kawiarni, naszej ulubionej. Chcę jeszcze raz w mroźny, zimowy dzień wypić w niej kakao i zjeść waniliowe ciasto z owocami. Ale nie mogę, bo uważasz, że na pewno dostanę ataku. Dlatego chodzimy tam w ciepłe dni, pijemy herbatę i jemy czekoladowe ciasto z orzechami, bo tamtego nie podają w inne pory roku niż jesień i zima. To ciasto sezonowe. A kakao w lato nie robią, bo taki zwyczaj.
Czasem mam wrażenie, że jesteś jak deszcz. Że jednocześnie Cię kocham i nienawidzę.

"Niedziela, 27 listopada"

Wczoraj był rocznicowy koncert UNiTE.. Dziwnie tak tylko z Shougo. Chcieliśmy, żebyś przyszedł, ale Meiko trafiła do szpitala. Jak zwykle spanikowałeś, choć to tylko wyrostek robaczkowy. Martwisz się o nią tak samo, jak o mnie. Kiedyś mi powiedziała, że ma dosyć traktowania jak dziecka. Jak lalki, która się pobije, gdy ją upuścisz.
Też mam tego dosyć. Coraz bardziej. Znam jej ból.
Ale Cię kocham i nie potrafię Ci tego powiedzieć w twarz. Nigdy nie potrafiłem nikomu mówić o tym, co mnie trapi. Zawsze tłumiłem to w sobie. A później sięgnąłem po nóż.
Głupi byłem. Nastolatek, któremu się wydaje, że jak odejdzie, to będzie lepiej. Nie będzie. Będzie gorzej. Zwłaszcza tym, którzy go kochają.
Przeraża mnie fakt, że nie tylko nastolatkom w tych czasach tak się wydaje. Ale nic na to nie poradzę. Mogłem jedynie przelać swoje uczucia w tekst do "Answer".
Fani się zastanawiają, czemu płaczę. Zrzucają tę reakcję na to, że to było nasze pierwsze wydawnictwo. Pierwszy teledysk. Pierwszy look.
To nie to. Oni nic nie wiedzą. Oni tylko myślą, że wiedzą. Że posiedli całą wiedzę o nas, czytając wpisy na Twitterze i oglądając komentarze na YouTube.
Mylą się. Nawet nie wiedzą, jak bardzo. I jak wiele bólu i niezrozumienia kryje się często za czarnymi znakami na śnieżnobiałym papierze...
Poza tym, nie ma już nas - naszego zespołu. Jest tylko projekt z Shougo i Ty z kawą w błękitnym kubku, siedzący z kotem na kolanach w fotelu, czytający mangę.

* * *

- Mam ponad dwadzieścia lat! Nie musisz mnie trzymać pod kloszem. Wystarczy, że rodzice tak robili i robią tak do teraz. "Tego nie możesz, tam nie idź, to sobie odpuść." Poradzę sobie, serio. Nie jestem dzieckiem! - wrzasnął Chisa, uderzając dłońmi w stół. Aczkolwiek według Chobiego nie musiał i nie powinien aż tak się drzeć.
- Nie traktuję cię jak dziecka. To by chyba była pedofilia.
- Ale ty na każdym kroku udowadniasz, że jesteś starszy! Obaj jesteśmy dorośli i fakt, że jak ty biegałeś po scenie, będąc w pierwszym zespole, to ja w tym czasie malowałem motylki w szkicowniku, nie oznacza, że masz mnie niańczyć!
- Nie denerwuj się tak, bo…
- Bo co? Bo dostanę ataku? No to dostanę! Wielkie mi halo! Mam astmę od urodzenia, spędziłem wiele czasu w szpitalu, wiem, co robić. Rozumiesz? Wiem! Nie umrę od głupiego wyjścia do sklepu, albo zbiegnięcia po schodach! Ganiałem w szkole za piłką po boisku, zanim Hayato pokazał mi swoją gitarę. Dopóki mam przy sobie inhalator, to nic mi się nie stanie!
- Ale to nie jest przyjemne ani dla ciebie, ani dla mnie!
- No, zwłaszcza dla ciebie, co nie? Bardziej się przejmujesz moją astmą niż ja. Jesteś przewrażliwiony. I nie zaprzeczaj!
- Ja się tylko martwię!
- Nerwicy dostaniesz, jak się będziesz tak zamartwiał. I problemów z sercem. W połączeniu z kawą i papierosami, masz to jak w banku.
- Teraz to ja nie wiem, o co ci chodzi…
- Ja rzuciłem, to ty też możesz.
- Wychodzi na to, że ty też jesteś przewrażliwiony.
- Ja ci tylko pokazuję, jak to jest.
- Ale ja mam poważny powód, a nie takie dyrdymały!
- Dyrdymały to ty masz w głowie. Jakbyś nie darł z Satoshim kotów o wszystko, to nasz zespół nadal by istniał.
- Satoshi jest nienormalny. On podał Shougo jakieś otumaniające leki!
- Popadasz w paranoję. Niedługo oskarżysz Satoshiego o otwarcie Puszki Pandory...
- Oskarżyć Satoshiego o istnienie astmy? Dobry plan.
- Hiroki!
- No bo nie rozumiem. Krzyczysz na mnie, bo się o ciebie martwię. Mam być emocjonalną kłodą, jak pan wspomniany wcześniej?
- Masz nie traktować mnie jak jajka.
- Nie traktuję cię jak jajka.
- Traktujesz! Do kawiarni nie pójdziemy, bo zima i mogę dostać ataku. Z zespołu odszedłeś, bo stresowały mnie te twoje kłótnie z Satoshim i dostawałem częściej ataków. Kłócić też się ze mną nie chcesz i praktycznie zawsze przyznajesz mi rację, bo jak to tak? Spowodować, że Sachi się zdenerwuje i dostanie ataku? No toć ty takie idealne seme, Sacchan powie, Sacchan dostanie! Jak powiem, że masz mi przynieść głowę Satoshiego na tacy, to pójdziesz mu ją urwać?
- Z nim raczej nie dałbym sobie rady... Chociaż jakby go najpierw dźgnąć... Albo może strzałka usypiająca? Jak te, co mają weterynarze na dzikie zwierzęta.
- Hiroki, błagam. Bądź poważny.
- Mogę ci przynieść głowę Yoshito. Tego klopsa pokonam z łatwością.
- Hiroki.
- No co?
- Próbujesz zmienić temat.
- Próbuję.
- To przestań. Nie rozmawiamy na poważne tematy i potem dzieje się to, co się dzieje.
- Ale nic się nie dzieje. Wydaje ci się. Uspokój się, usiądź sobie, zrobię ci jaśminowej herbatki, włączymy anime, będzie dobrze - Chobi uśmiechnął się i poszedł do kuchni.
- Ty nadal nie rozumiesz, o co mi chodzi... - westchnął Chisa, idąc za nim.
- No nie rozumiem. I pewnie nie zrozumiem. Ale postaram się zaakceptować.
- Ale ty nie masz tego akceptować! No wydrzyj się na mnie, nakrzycz, zrób cokolwiek! Bo jedyne, za co zawsze dostaję ochrzan, to zbytnie nadwyrężanie się!
- Ale ja nie chcę na ciebie krzyczeć.
- Bo się zdenerwuję i dostanę ataku?
- To też, ale...
- Skończ.
- Co?
- Bądź cicho. Po prostu bądź cicho. A nie, ty nie umiesz być cicho.
- Sachi.
- O, zirytowałeś się. No dalej, nakrzycz na mnie - Chisa potrząsnął nim za ramię.
- Sachi, przestań. Ta dyskusja do niczego nie prowadzi - stwierdził Chobi, otwierając szafkę. - W jakim kubku chcesz herbatę?
- I serio nic do ciebie nie dotarło?
- Może być zielony?
- Ignorujesz mnie?
- Ten z pieskiem będzie chyba w porządku.
- Hiroki!
- Mówiłem, akceptuję twoje zdanie. A teraz się uspokój, zanim serio dostaniesz ataku. Albo przynajmniej się popłaczesz.
- Nie rób ze mnie takiej rozbitej emocjonalnie niemoty!
- Nie robię z ciebie niemoty.
- Robisz. Traktujesz jak jajko. Jak dziecko. Próbujesz zignorować to, że mi się to nie podoba. Czy ty mnie widzisz jako małego chłopca?
- Mówiłem wcześniej, że to by była pedofilia.
- Przestań sobie żartować!
- A ty przestań się zachowywać, jakbyś rzeczywiście był tym dzieciakiem! - Chobi odwrócił się gwałtownie do Chisy. - Od pół godziny chrzanisz głupoty, które ja mówiłem rodzicom w liceum! Siadaj na krześle, zanim...
- Jak powiesz, że dostanę ataku, to przyrzekam, że cię walnę.
- Nie byłbyś w stanie mnie uderzyć.
Chisa zamrugał. Spojrzał na Chobiego, po czym wciągnął powietrze przez zęby, odwrócił się na pięcie i pobiegł do sypialni.
- Gdzie ty idziesz? Sachi, wracaj tutaj! Sachi! Kurihara, do cholery! - Chobi pognał za nim.
- Zamknij się - warknął Chisa, zbierając swoje rzeczy z półek.
- Co?
- Po prostu się zamknij.
- Co ty robisz?
- Jutro przyjdę po resztę. Albo za tydzień. Jak ochłonę.
- Dnia beze mnie nie wytrzymasz.
- Wytrzymuję, jak mamy z Shougo koncerty. Nie potrzebuję twojej opieki dwadzieścia cztery godziny na dobę - Chisa zepchnął Chobiego z drogi, wyszedł z mieszkania i zamknął drzwi z taką siłą, że wiszący obok nich kalendarz spadł ze ściany.
- Nameko... - zaczął Chobi, patrząc na swoją kotkę, która, obudzona hałasem, postanowiła jednak wstać z posłania. - Czy on trzasnął drzwiami? Powiedz, że on... - usiadł na podłodze. - ...ze mną serio właśnie nie zerwał...

* * *

Shougo wyplątał się z objęć Naoto, słysząc dzwonek do drzwi. Podszedł do nich i spojrzał przez wizjer. Otworzył je i zdezorientowany wpuścił Chisę do środka.
- Co się stało? - zdziwił się Shougo. - I czemu dzwonisz, przecież nadal masz klucze.
- Ręce mi się za bardzo trzęsą - odparł Chisa, po czym zakasłał. - A ten przewrażliwiony idiota w tym jednym aspekcie miał rację - stwierdził, po czym poszedł do swojego pokoju opanować atak astmy, którego jednak dostał.
- On ma walizkę - zauważył odkrywczo Naoto. - Shogo, oni chyba nie...
- Wydaje mi się, że tak - Shougo wyglądał, jakby przynajmniej zdechł mu jeden z jego psów.
- Matko, jak nie jedni, to drudzy - Yoshi walnął się ręką w twarz i poszedł do kuchni po piwo. Dlaczego jego współlokatorzy muszą mieć wieczne problemy miłosne...?

piątek, 16 czerwca 2017

Nie wchodzi się do tej samej rzeki dwa razy, tylko cztery III

Zespół: Dio -distraught overlord-/Black Line/G.L.A.M.S
Pairing: Mikaru&Syu
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: obyczaj, romans
Ostrzeżenia: łagodne sceny erotyczne
Notka autorska: Ostatnia część. Nie wiem, co napisać, więc po prostu życzę miłego dnia. XD


Teraz Syu znowu dał się namówić na granie w G.L.A.M.S. A mógł sobie odpuścić. Ale nie! Jego serce było równie głupie, co obiekt westchnień.
Po powrocie do hotelu, Syu położył się na łóżku i spojrzał w sufit. Z miesiąc byli z dala od siebie? Chyba tak. A teraz znowu widzi go codziennie. Dlaczego jest tak mało asertywny?!
Usłyszał pukanie do drzwi. Ostatnimi czasy Tetsuto do niego wpadał wieczorami, by ponarzekać na Erinę, ale tym razem przecież sprawa się zakończyła. Więc dlaczego...?
- Syu, otwórz. Proszę - usłyszał głos Mikaru. - Chcę tylko porozmawiać.
Perkusista zastanowił się przez chwilę, ale w końcu wstał i otworzył mu drzwi.
- Coś się stało? - spytał Syu.
- Mogę wejść?
- Ale stało się coś?
- Mogę wejść? Chcę porozmawiać w środku, nie na korytarzu.
- To hotel, te ściany mają uszy.
- Syu! - Mikaru zmierzył go wzrokiem. - Proszę.
- Dobrze, wchodź - Syu wciągnął do po pokoju i zamknął drzwi. - To co się stało?
Mikaru usiadł. Wbił wzrok w podłogę. Jakby nad czymś się poważnie zastanawiał.
- Masaya?
- Jestem idiotą - powiedział dosadnie. - Jestem idiotą. Co chwilę pozwalam sobie na to, by wypuścić cię z ramion. Nie powinienem tego robić. Jesteś dla mnie ważny, Syu. Naprawdę.
- W łóżku?
- W sercu - Mikaru wstał tak gwałtownie, że przewrócił krzesło. - Syu... Posłuchaj...
- Słucham.
- Ty mnie kochasz, prawda?
- Zorientowałeś się po sześciu latach? Brawo - Syu zaklaskał. - Nad życie cię kocham, ale ty wolisz fanki.
- Nie wolę fanek - zaprzeczył Mikaru. - Wolę ciebie.
- W łóżku?
- Przestań z tym łóżkiem! - warknął Mikaru, łapiąc go za ramiona. - Ja cię kocham, Syu. Tylko zrozumiałem to trochę za późno.
- Trochę? Zaraz, co? - Syu zamrugał.
Mikaru mówił poważnie. Oczy mu się świeciły, oddychał płytko, a dłonie miał spocone. On naprawdę mówił poważnie!
- Kochasz mnie?
- Bardziej niż fanki. I niż króliczki.
- Nawet Lily?
- Nawet Lily - Mikaru uśmiechnął się czule i pocałował go. Delikatnie. Bez prośby o to, by Syu za moment rozłożył przed nim nogi i oddał mu się bez protestu.
Ale Syu sam tego chciał. I mógł szczerze przyznać, że nigdy nie było im tak dobrze.
* * *
- Czyli wasza relacja jest w końcu normalna? - spytał Tetsuto.
Od momentu, kiedy Mikaru i Syu w końcu wyznali sobie uczucia i zeszli po raz czwarty, minął niecały rok. Wokalista omijał fanki szerokim łukiem. Jedyne, co zrobił, to tej nocy założył jednej z nich but na nogę, kiedy ta ogłosiła, że jest jego Kopciuszkiem.
- Tak - odparł Syu, patrząc przez otwarte okno, co przypomniało mu, że koncert też tak grali. Przy otwartym! A głos niósł się na cały poznański rynek!
- To dobrze - przyznał Tetsuto. - Idę po piwo. Chcesz?
- Może później - odparł Syu.
- To ja jeszcze zadzwonię przy okazji do Hanami - stwierdził Tetsuto i wyszedł.
Syu oparł się o parapet. Noc była ciepła. Czuł spokój. Jak gdyby nic nigdy nie miało go już zasmucić.
Po chwili poczuł, jak ktoś go obejmuje od tyłu. Uśmiechnął się, czując zapach znajomych perfum i nikotyny. Uczucie spokoju stało się jeszcze intensywniejsze i rozlało się po jego sercu.
Tak. Wszystko było nareszcie w porządku.
The end

poniedziałek, 12 czerwca 2017

Nie wchodzi się do tej samej rzeki dwa razy, tylko cztery II

Zespół: Dio -distraught overlord-/Black Line/G.L.A.M.S
Pairing: Mikaru&Syu
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: obyczaj, romans
Ostrzeżenia: łagodne sceny erotyczne
Notka autorska: Tak, wiem, Mikaru irytuje. *kiwa głową*


Po założeniu Digras Denka miał dosyć. Dosyć wszystkich fanek w otoczeniu Mikaru i dosyć tego, że w zasadzie sam nie był pewien statusu ich związku. Czy to w ogóle był związek, czy może jednak tylko seks?
- Przesadzasz, Denka - stwierdził wokalista, kiedy ten mu wszystko wygarnął. - Jesteśmy dorośli. Nie bądź zazdrosny o takie głupoty.
- Ta dziewczyna wsadziła ci ręce do majtek - Syu zmierzył go wzrokiem. - Mówisz, że jesteśmy dorośli. Ale sam zachowujesz się jak dzieciak, który chce wszystko dla siebie. I nie zwracasz uwagi na tych, na których podobno ci zależy.
- Marudzisz - Mikaru przeciągnął się leniwie. - Idę zapalić. Jak tak ci się nie podoba, to możesz się zebrać i iść do domu - i pewien, że jego uke tego nie zrobi, wyszedł.
Ale kiedy wrócił, okazało się, że nawet szczoteczka do zębów Syu zniknęła z jego łazienki...
Jednak Syu był słaby. Kiedy tylko Mikaru postanowił założyć Black Line, perkusista od razu się zgodził. W międzyczasie miał jakieś przelotne romanse, ale nic z tego nie wyszło. Zbyt intensywnie pamiętał zachrypnięty głos wokalisty szepczący mu do ucha, by zapamiętać przynajmniej imię swojej partnerki.
I znów były dwuznaczne gesty i znów Syu czuł, jak oblewa go fala gorąca za każdym razem, kiedy Mikaru się do niego uśmiechał. Jest facetem, a przy tym wariacie jego ciało (i umysł) zupełnie ignorowało ten fakt i peszył się jak trzynastolatka!
- Masaya... - zaczął po jednym z koncertów. Wokalista podniósł na niego wzrok.
- Słucham cię jak radia, Syu - stwierdził, odkładając poradnik dla hodowców królików, który akurat czytał.
Perkusista odetchnął głęboko, podszedł do wokalisty, podniósł go i przyparł do ściany.
- Wow, jak męsko - Mikaru zaśmiał się, na co Syu pocałował go łapczywie. Wokalista złapał go za ramiona i oddał pocałunek, przewracając siebie i Futabę na fotel.
- Wisisz mi dychę - usłyszeli po chwili głos Yudaia.
No tak, tym razem nie zamknęli drzwi. Dobrze, że Mikaru zdążył tylko zdjąć koszulę i rozpiąć Syu pasek od spodni.
Z czystej ciekawości spytali, o co Jun i Yudai dokładnie się założyli. Okazało się, że zastanawiali się, czy najpierw ich koledzy się zejdą, a potem ich nakryją, czy najpierw ich nakryją, a po fakcie im powiedzą, że właśnie się zeszli. Dostali od nich za to po głowie, ale się nie obrazili. Mikaru i Syu też nie - to pacnięcie w łepetynę było tylko dla żartu.
Tym razem wokalista był grzeczniejszy. Tym razem aż tak często nie flirtował z fankami, tym razem tak często nie lądował za to na dole i tym razem cierpliwość Syu skończyła się dopiero po trzech latach. Lecz i tak bolało. Oko Mikaru, kiedy dostał w nie z pięści. Ale serce Syu trochę też.
Ograniczał z nim kontakty do minimum przez rok. Dopóki B7Klan nie wpadło na pomysł zorganizowania trasy z Dio i Dirtrucks.
- No nie wiem... - mruknął Denka, leżąc na łóżku i słuchając Ivy'ego trajkoczącego mu przez telefon, jaka to świetna okazja do ponownego spotkania na scenie.
- Ale Denka no! Odpuść tego focha na Mikaru. Będzie super! - zawołał basista.
- Stary, nawet Erina nie ma nic przeciwko - zapewnił go Kei kilka minut później. - Ivy namawiał cię trzy godziny, a ty nic?
- Skąd wiesz, że trzy godziny?
- Bo właśnie tyle nie mogłem się do ciebie dodzwonić - wyjaśnił Kei, na co Denka parsknął śmiechem.
Zgodził się. Dla świętego spokoju i w sumie z ciekawości, jak to będzie po tylu latach znowu grać razem.
Dowiedział się przy okazji, że Kei i Erina, którzy niedługo po rozpadzie Dio rozstali się, wrócili do siebie.
- Syu? - usłyszał za plecami. Odwrócił się. Mikaru stał za nim i uśmiechał się jakoś smutno.
- Co się stało? Królik ci zdechł? - spytał Denka.
- Co? Nie! Po prostu... Myślałem - odparł wokalista.
- O, to jakaś nowość - Denka uśmiechnął się złośliwie.
- Próbuję być miły.
- A ja nie.
- Syu! - Mikaru złapał go za ramiona. - Ja się stęskniłem. Czy tego chcesz, czy nie, nie mogę przestać o tobie myśleć.
- A potem zatęsknisz, ale za fankami - mruknął Denka.
- Nie zatęsknię.
- Obiecujesz?
- Obiecuję - Mikaru kiwnął głową i pocałował go.
- Mówiłem, że oni też do siebie wrócą! - zawołał Ivy, stojąc w drzwiach i wyciągnął telefon. - Vivi, wrócili! Pocałowali się normalnie! Ej, nie nazywaj mnie dzieciakiem, jestem starszy!
I poszedł dyskutować do innego pokoju.
- Następnym razem zamknijmy drzwi.
- Dobry plan. Ale nie będzie następnego razu.
- Obiecujesz?
- Obiecuję.
I obietnicę złamał. Ledwo trasa Dio dobiegła końca, a Dence już skończyła się cierpliwość. Głównie dlatego, że teraz dostał obietnicę, która została złamana. Jak ząb Mikaru, kiedy dostał w twarz. Na całe szczęście dentysta dał radę mu to wyleczyć.

sobota, 10 czerwca 2017

Nie wchodzi się do tej samej rzeki dwa razy, tylko cztery I

Zespół: Dio -distraught overlord-/Black Line/G.L.A.M.S
Pairing: Mikaru&Syu
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: obyczaj, romans
Ostrzeżenia: łagodne sceny erotyczne
Notka autorska: Napisane pod wpływem dwóch koncertów. Czwartkowego i tego w zeszłym roku, który wciąż zajmuje pierwsze miejsce w moim koncertowym rankingu.
A, Riina to po prostu OC. Nikt znany. Zwykła dziewczyna, która była mi potrzebna do opowiadania.
I przepraszam za długi tytuł. XD


Syu półleżał w fotelu, oparty o jeden podłokietnik, z nogami przerzuconymi przez drugi i przeglądał Twittera, kiedy do garderoby wszedł Tetsuto. Usiadł na kanapie i westchnął ciężko, wciskając się w materiał sofy.
- Coś się stało? - spytał Syu, podnosząc wzrok.
- Erina - rzucił krótko Tetsuto. - Może ja powinienem powiedzieć Keiowi, że się do mnie przystawia?
- Nasz drogi gitarzysta po prostu taki jest. Nie martw się, nie wskoczy ci do łóżka - Syu uśmiechnął się lekko. - Lubi udawać, że kogoś podrywa, a potem wybuchać śmiechem i stwierdzać, że fajnie się go wodziło za nos. Zanim Kei się zorientował, że w jego przypadku to nie były żarty, trochę minęło. Erina sam sobie winien.
- Keia to nie wkurza?
- Ależ oczywiście, że jest potem wściekły - Syu zaśmiał się perliście. - Ale najczęściej kończy to się tak, że Erina bankrutuje przez żelki, a jego tyłek cierpi.
- I to naprawdę norma? - upewnił się jeszcze raz basista, na co Syu kiwnął głową. - Ciekawe, co na te jego śmieszki fanki...
- Fanek nie podrywa - sprostował Syu. - A fanów nie chce mu się wyłuszczać z tego tłumu dziewczyn.
- W sensie?
- Lubi chłopców. Tylko - wyjaśnił perkusista. - Ogólnie ma jakąś awersję do kobiet. To chyba przez te wszystkie fanki, które chcą go adoptować i nie traktują jak dorosłego faceta, tylko dziecko.
- Rozumiem - Tetsuto kiwnął głową. - Ale za to Mikaru chyba bardzo lubi fanki.
- Lubi... - Syu zesztywniał na samo wspomnienie, jak bardzo wokalista jest łasy na dotyk jego wielbicielek. - Bardzo lubi...
- W zasadzie, Syu... Wy jesteście w końcu razem, czy nie? - spytał Tetsuto. - Wiesz, szczere mówiąc, pogubiłem się w waszych relacjach.
- Raz jesteśmy, raz nie - odparł Futaba. - To zależy, ile wytrzymam.
- Ile wytrzymasz?
- Uznajmy, że Mikaru jest... specyficzny. A ja nie do końca mam takie pokłady cierpliwości, by wszystkie jego pomysły popierać.
- To ile razy się rozstaliście?
Syu zamyślił się na chwilę. Ile razy się rozstali i do siebie wrócili?
- Trzy - odparł, a wtedy do garderoby wpadł Erina.
- Hej, Tetsu~! - zawołał, siadając mu na kolanach. - Co u ciebie?
- Wspaniale. Pójdziemy na randkę? - spytał Tetsuto, na co gitarzysta zachichotał.
- To tylko żarcik, Tetsuto. Jestem z Keiem, no nie? - Erina poklepał go po głowie. - Taki chrzest z mojej strony. Chyba się nie zakochałeś?
- Mam dziewczynę. O niebo ładniejszą od ciebie - odparł basista, na co Erina obraził się jak pięciolatka, a Syu parsknął śmiechem.
* * *
To było w dniu, kiedy ogłosili, że Dio kończy działalność. Denka siedział w sali prób, smętnie trącając pałeczką talerz od perkusji. Ivy i Kei krzątali się po pomieszczeniu, zbierając swój sprzęt.
- Może jednak namówisz Erinę do powrotu? - spytał basista gitarzystę. Ten spojrzał na niego pustym wzrokiem.
- Uznajmy, że jest uparty jak osioł - odparł Kei, zarzucając torbę na ramię i podniósł futerał z gitarą. - Ja już pójdę. Muszę jeszcze kupić żelki, bo mi się skończyły. Do jutra.
I wyszedł, zostawiając dwóch najmłodszych muzyków samych.
- Słyszałeś, że Soan i Hitomi się w końcu zeszli? - spytał Ivy, na co Denka zastygł z pałeczką nad talerzem.
- Kto?
- Soan i Hitomi. Z Morana. Zeszli się - powtórzył Ivy.
- A, oni. Czaili się chyba na siebie z pół roku - Denka uśmiechnął się niemrawo i wrócił do maltretowania talerza.
- To może weźmiecie z nich przykład? - zaproponował Ivy, a Dence wypadła pałeczka z ręki.
- Słucham?!
- Ty i Mikaru. Wiecie, cmok cmok, kocham cię, wielka miłość i wszyscy szczęśliwi - Ivy uśmiechnął się promiennie.
- Nie musisz przypadkiem wracać do domu jak Kei? Hanami pewnie się niecierpliwi.
- Wytrzyma beze mnie jeden dzień - Ivy wzruszył ramionami.
- Ale może ugotowała makaron? - przypuścił Denka, na co Ivy zastanowił się przez chwilę.
- To jest dobry argument - stwierdził, wyciągając telefon. - Hej, Hanami~! Co na obiad? O, to świetnie! Wiesz, że nasz perkusista jest jasnowidzem? To papa, Denka!
I wybiegł, ledwo unikając zderzenia basu z framugą drzwi.
- Wariat - mruknął Denka, wróciwszy do znęcania się nad talerzem.
W zasadzie nie wiedział, dlaczego aż tak się przejmuje tym rozpadem. Ale podejrzewał, że to może mieć coś wspólnego z tym, o czym mówił Ivy.
Od kiedy w zasadzie kochał jeszcze większego wariata od basisty? Tego księcia ciemności ze skrzydłami na plecach?
W tym momencie drzwi od sali prób otworzyły się cicho. Denka westchnął.
- Zapomniałeś czegoś, Ivy? - spytał, nie patrząc w ogóle w jego stronę.
- Ivy niczego nie zapomniał, ale ja tak - perkusista usłyszał głos Mikaru. Podniósł wzrok. Wokalista stał przez nim i patrzył na niego wyczekująco.
- No co? - spytał w końcu Denka, odkładając pałeczkę. - Ogłosiliśmy rozpad. Spodziewasz się, że będę rozsypywał iskierki radości?
- Nie - Mikaru oparł się o jeden z bębnów. - Ale mogę ci dać do tego powód.
I zanim Denka zdążył zareagować, pocałował go. W pierwszym momencie Futaba miał taki mętlik w głowie, że nie wiedział, czy ma go odepchnąć, czy ochrzanić, że całuje go tuż po zapaleniu papierosa, ale w końcu po prostu oddał pocałunek. A potem siebie. Na kanapie. Dobrze, że po drodze zamknęli drzwi na klucz.

wtorek, 9 maja 2017

Nothing else

Zespół: Moran
Pairing: Soan&Hitomi
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: obyczaj, romans
Ostrzeżenia: brak
Notka autorska: Dzisiaj jest DZIESIĄTA rocznica dnia, w którym zaczęłam słuchać japońskiej muzyki, więc macie prezent z tej okazji. XD

Każdy człowiek, idąc przez życie, słyszy o sobie wiele różnych opinii, często zupełnie odmiennych. Ja nie jestem wyjątkiem.
Jedni uważają mnie za człowieka o złotym sercu, który martwi się o fanów, jest pocieszny i kochany, chroni wszystkich za wszelką cenę i muchy by nie skrzywdził.
Inni zaś najchętniej posłaliby mnie do piekła za sam fakt, że oddycham. Nazywają mnie demonem, który zniszczył swój zespół i egoistą żerującym na śmierci swojego przyjaciela.
Kto tak naprawdę ma rację? Myślę, że obie te opinie spotykają się gdzieś pośrodku i w taki sposób powstaje prawdziwy ja, który każdego może potraktować jak cenny skarb albo szmatę do podłogi. Bo, może to być dla wszystkich zaskoczeniem, ja też jestem człowiekiem. Też czuję, myślę, jem, płaczę i uprawiam seks. Nie jestem jakimś wytworem nadprzyrodzonym. Po prostu żyję i popełniam błędy. Jak każdy.
Ale szczerze mówiąc, mało mnie obchodzą opinie innych. Zamykam więc laptopa, przeciągam się na krześle i patrzę w sufit, uśmiechając się lekko tajemniczo.
Po co mi oni, kiedy mam ciebie? Wiem, wiem. Brzmi to patetycznie i banalnie, jakby to nie były moje myśli, tylko durne opowiadanie pisane przez pierwszą grupę fanek. Kocham fanki, serio. Fanów też. Ale na bogów, niech nie uważają się za takich znawców naszych umysłów...
Zamykam oczy i widzę pod powiekami twój uśmiech. Jak wyprowadzasz Maa-kuna na spacer, a ja spoglądam na was przez okno, popijając poranną kawę i poprawiając okulary na nosie, by zaraz wziąć się do pracy. Jak krzątasz się po kuchni, gotując coś pysznego na obiad. Jak patrzysz na mnie ze zdziwieniem, kiedy trzeci dzień z rzędu sprzątam, bo ty już uważasz, że z tej podłogi można jeść. Guzik prawda, trzeba ją umyć raz jeszcze. Jak obserwujesz mnie, gdy postanawiam naprawić zmywarkę, co kończy się tym, że kopie mnie prąd i daję sobie spokój, a ty masz ubaw jeszcze przez długi, długi czas. I w końcu, jak zasypiasz obok mnie. Obserwujesz mnie, a ja bardzo dobrze zdaję sobie z tego sprawę. Ale nie chcę ci psuć zabawy. Wolę, jak myślisz, że moje powieki nie są wcale uchylone i nie obserwują z uwagą, co za chwilę zrobisz.
Otwieram oczy, słysząc kroki za sobą. Stawiane z gracją, powoli, bez pośpiechu. Odchylam się na krześle i patrzę w te twoje smutne oczy, w których kryje się diabeł wcielony.
- Hej, Fumi - rzucasz krótko, żeby zaraz potem mnie pocałować, a ja stwierdzam, że nie powinienem przepuszczać takiej okazji.
I kiedy zasypiasz obok mnie po tym, jak przyprawiłem cię o parę chwil rozpustnej rozkoszy, stwierdzam, że naprawdę nic mi więcej do szczęścia nie trzeba.
No, może oprócz miseczki truskawek, kolorowego drinka i paczki papierosów.
The end