Pairing: nieokreślony
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: dramat
Ostrzeżenia: samookaleczanie
Notka autorska: Zawsze chciałam napisać coś w ten deseń, ale nigdy nie wiedziałam, w jaki sposób to zrobić, by nikogo aż tak nie skrzywdzić. I stwierdziłam, że napiszę to, nie używając imion, przydomków ani nawet pozycji w zespole. Możecie sobie wyobrazić sobie wszystkich, których chcecie. Każdy ship, który wam tylko przyjdzie do głowy. ^^
Zaczęło się w sumie niewinnie. Chyba w podstawówce, kiedy dzieciaki po raz pierwszy przykleiły mi łatkę "dziwnego". Przyjaciele odwrócili się ode mnie, bo kto by chciał zadawać się z kimś, kto przerwy woli spędzać samotnie w bibliotece, by uniknąć prześladowców?
Z pogodnego dziecka stawałem się coraz bardziej nieśmiały i skryty w sobie. Myślałem, że gdy skończę podstawówkę, wszystko się zmieni. I w sumie się zmieniło. Tyle, że na gorsze.
Wyzwiska, zamykanie w szafkach, wyrzucanie rzeczy na podłogę, czy zabieranie plecaka i zmuszanie mnie do gonienia moich oprawców, stały się normą. A ja coraz mniej sobie z tym radziłem, coraz bardziej chciałem pomocy. Rodzice nic nie zauważyli. Nauczyciele nie reagowali, bo taki mamy system oświaty. Nie muszą. No cóż.
W liceum nic się nie zmieniło. Wciąż zatracony w książkach, musiałem kilka razy dziennie wysypywać igły z drzew zza koszuli i uważać na każdym wuefie, by nie oberwać piłką, a przynajmniej nie w brzuch. Raz zwymiotowałem od uderzenia i przysporzyłem tym sobie jeszcze większej ilości kłopotów. Ale chociaż wuefista interweniował. Za co też mi się potem oberwało...
Wróciłem do domu i spojrzałem na lusterko stojące na szafce. Wziąłem je do ręki i zacząłem się wpatrywać w zmęczoną twarz siedemnastolatka. W gimnazjum chciałem zniknąć, stać się niewidzialny. Teraz chciałem się zabić.
Uderzyłem lusterkiem o podłogę. Pękło, a jeden kawałek odpadł od ramki. Podniosłem go drżącymi palcami i przycisnąłem do skóry. Zawahałem się chwilę. Przecież siedzę na łóżku. W ubraniu. Krew trudno zmyć z materiału.
Rozebrałem się do bielizny, usiadłem pod ścianą i znów przycisnąłem szkło do nadgarstka.
Jedno cięcie za podstawówkę.
Drugie za gimnazjum.
Trzecie za liceum.
Patrzyłem, jak krew spływa po ręce niczym łzy po twarzy dziewczyny w kiepskiej komedii romantycznej. Z jakiegoś dziwnego powodu wydawała mi się piękna.
Uśmiechnąłem się. Po raz pierwszy od długiego czasu.
Od tamtego dnia to stało się dla mnie rytuałem. Śniadanie, szkoła, obiad, czytanie, kolacja, kolejne cięcia, spać.
Moje nadgarstki wyglądały pięknie. Jakby były pokryte pajęczyną. Chciałem tak ozdobić całe ciało, chciałem, żeby całe tak wyglądało. Ale doszedłem do wniosku, że wtedy ludzie zauważą, wtedy będą pytać, a ja nie chcę, by się martwili.
Pewnego dnia miałem jednak tak dość, że postanowiłem ze sobą skończyć. Tabletek było dużo, ale niestety mój ojciec mnie znalazł i zadzwonił po karetkę.
Psychiatryk to ciekawe miejsce. Czasem masz wrażenie, że jesteś bardziej normalny od nich wszystkich. Nawet od personelu. Zabawne, nie? Pamiętam jedną dziewczynę, która nie miała nic ostrego pod ręką, więc rozwaliła sobie rękę o kant łóżka. Tak po prostu, z całej siły nią przywaliła. A potem, jak gdyby nigdy nic, poszła spać.
Wyszedłem stamtąd po miesiącu. Albo po dwóch. Już nie pamiętam. Miałem dużo do nadrobienia w szkole, ale udało mi się ją skończyć.
Właśnie. Skończyłem szkołę. Z racji tego pięknego dnia, postanowiłem iść do klubu, by się napić. Narąbać w trzy dupy i zapomnieć o całym tym cholernym świecie.
I wtedy, siedząc przy blacie i opowiadając barmanowi o moim beznadziejnym życiu, postanowiłem zostać muzykiem. A co! Może jeśli nikt nie może obdarzyć mnie takim prawdziwym uczuciem, to przynajmniej zdobędę platoniczną miłość fanek?
Mój przyjaciel, jedyny, ze szkoły miał zespół i akurat jeden z muzyków odszedł. Dołączyłem więc do nich. I szczerze powiedziawszy, było świetnie. Do momentu rozpadu grupy.
A potem kolejnego i kolejnego, bo w dzisiejszych czasach trudno się utrzymać. Musisz zdobyć naprawdę dużą sławę w krótkim czasie, a jak to ci się uda, to nagle się okazuje, że nie dogadujesz się z kolegami w temacie muzyki. I znowu rozpad, rozpad, rozpad...
Śniadanie, próba, obiad, książka, kolacja, nóż, spać... Ach tak, no właśnie. Miło tak móc założyć maskę szczęśliwej gwiazdy rocka, uśmiechać się do kamer i kolegów z zespołu, a potem wracać do domu albo pokoju hotelowego i płakać. Mój świat, mój nóż, moje linie na nadgarstkach. Psychiatryk tylko zabronił mi się zabijać, ale nikt nie powiedział, że nie mogę zrobić kilku cięć dziennie. Znaczy, mówili... Ale to nieważne, linie nadal się pojawiają. Coraz ich więcej, po tylu latach przestałem liczyć.
I w końcu, w jednym z kolejnych zespołów, spotkałem ciebie. Nie mam zielonego pojęcia, co w tobie zobaczyłem. Co to takiego było, że moje serce najpierw stanęło, a potem ruszyło z impetem, jakby chciało się wyrwać. Bywa. Głupie, zakochane, beznadziejne, biseksualne dziwadło.
Kochałem cię całym moim złamanym, rozbitym, skruszonym, porwanym na kawałki sercem. Kochałem się całą moją słabą duszą. Kochałem twoje oczy, twój uśmiech, twoje usta, twoje miękkie w dotyku włosy, twoje dłonie, twoje silne ramiona...
Ale nie kochałem siebie. Dlatego znowu siedziałem w bieliźnie z nożem w ręce, gdy niespodziewanie wszedłeś do mojego pokoju, bo z tego samego powodu pomyliłeś pokoje, co ja zapomniałem zakluczyć drzwi. Byliśmy zbyt pijani. I obaj od razu otrzeźwieliśmy. Ja ze strachu, bo odkryłeś mój sekret, a ty...
- Czy ty oszalałeś?! - zawołałeś tak głośno, że prawdopodobnie cały hotel cię usłyszał. Podbiegłeś do mnie, złapałeś za krwawiące nadgarstki i spojrzałeś mi prosto w oczy. - Zwariowałeś? Powiedz mi, że zwariowałeś!
- Nie wiem... - mruknąłem. - Puść. To boli.
- Chyba o to ci chodziło, nie? - zacisnąłeś palce mocniej. - O ból.
- Ale o to, by zadawać go samemu - odparłem. - Tego od ludzi dostałem za dużo. Puść mnie.
I puściłeś. Spojrzałeś na mnie, jak na skończonego idiotę, objąłeś ramieniem i zaprowadziłeś do łazienki. Przemyłeś moje nadgarstki wodą utlenioną z mojej własnej apteczki, co piekło niemiłosiernie, zabandażowałeś je i zaprowadziłeś mnie do łóżka. Posadziłeś na nim, przebrałeś mnie w piżamę, choć dół po prostu założyłeś na moje majtki... I położyłeś na łóżku. Przykryłeś kołdrą, po czym dałeś mi całusa w czoło i kazałeś zaczekać.
Wyszedłeś z mojego pokoju, a ja czekałem, jak dziecko czeka na mamę, żeby powiedzieć jej dobranoc.
Wróciłeś, również ubrany w piżamę, wszedłeś pod kołdrę, przytuliłeś mnie mocno do siebie, a ja nie rozumiałem zupełnie, co się dzieje.
- Co ty robisz? - spytałem.
- Kocham cię - odparłeś. - I nie pozwolę, byś sobie to robił, jasne?
Zamrugałem. Ty mówiłeś poważnie. Kiedy to do mnie dotarło, rozpłakałem się. I płakałem długo, bardzo długo, może nawet przez godzinę. A ty cały czas głaskałeś mnie po głowie i powtarzałeś, że będzie dobrze.
I jest. Moje nadgarstki są nadal utkane z pajęczyny, ale białej. Ta czerwona już się nie pojawia.
The end