Uniwersum: Genshin Impact
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: fantasy, angst, drama
Seria: "Light&Ice"/"Sun&Wind"
Ostrzeżenia: spoilery do gry, headcanony, manipulacja, samookaleczenie
Notka autorska: Serio mówię, ta część nie jest dla osób o słabych nerwach.
Kaeya minął na korytarzu Jean, która uśmiechnęła się do niego przyjaźnie i ruszyła w swoją stronę.
Wiedział, że nie może jej ostrzec. Musi ją dzisiaj zabić, tak jak wszystkich Rycerzy Favoniusa.
Podszedł do drzwi od laboratorium Albedo i wsunął w zamek wsuwkę do włosów, którą rano ukradł Adelinde. Alchemik akurat wyszedł. Kaeya miał pół godziny na przygotowanie dwóch mikstur: otumaniającej i oślepiającej.
Zamek kliknął. Kaeya wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi. Znalazł składniki szybko, w końcu pomagał ostatnio Albedo w porządkach. Przygotował się do zadania sumiennie.
W końcu obie mikstury były gotowe. Przelał je do buteleczek i schował do torby. Wyszedł z laboratorium i zamknął drzwi w taki sam sposób, w jaki je otworzył.
Ruszył w stronę gabinetu Głównego Mistrza, trzymając dłoń na rękojeści miecza.
I wtedy poczuł czyjąś dłoń na ramieniu.
Zareagował odruchowo i prawie odciął tej osobie rękę. Oddychał szybko, patrząc na Diluka, który odskoczył w ostatnim momencie.
- Kaeya, braciszku, ale się zamyśliłeś - Diluc zaśmiał się i spojrzał na niego uważnie. - Kaeya? Coś się stało?
Oczy Kaeyi zaszły łzami. Nie. Nie on. Nie jego brat. Nie teraz.
Cała jego odwaga właśnie wyparowała. Cały plan poszedł się paść.
Przecież Diluka miało tu dzisiaj nie być! Owszem, i tak będzie musiał go później zabić, ale Kaeya miał plan, by zrobić to... w bardziej humanitarny sposób. Wrócić do domu, zanim wszystko wyjdzie na jaw. Nalać Dilukowi trucizny otumaniającej do soku winogronowego. Sprawić, że nie będzie świadomy tego, co się dzieje. Że jego własny, młodszy brat, który całe życie obiecywał mu, że będzie go chronić, właśnie go morduje...
A teraz stoi tutaj, patrząc na niego zmartwiony. Dlaczego? Co on tutaj robi? Dlaczego wszystko psuje?
Kaeya zamknął oczy.
"Zabij go! Teraz! Nad czym się zastanawiasz, smarkaczu?! Co za różnica, czy pierwszy będzie Główny Mistrz, czy on?! No już!"
Kaeya potrząsnął głową.
Nie on, nie Diluc, nie w taki sposób...
Puścił miecz.
- Przepraszam... - powiedział cicho. - Nie uszkodziłem cię chyba, co?
- Zdążyłem uskoczyć - odpowiedział Diluc, uśmiechając się przyjaźnie. - Co się stało? Wyglądasz na zdenerwowanego, braciszku.
Cholera. Jasna.
- Nic się nie stało - odparł Kaeya, patrząc w karmazynowe oczy swojego brata.
Nie.
Nie może tego zrobić.
Ani jemu, ani Jean, ani Mondstadt, ani nikomu.
Nawet, jeśli czuł wyrzuty sumienia, że w taki sposób zdradza Khaenri'ah...
* * *
Kaeya wrócił pod laboratorium Albedo. Alchemik poszedł już do swojej komnaty i nie wróci do jutra. Rozwalił klamkę i zamek i wszedł do środka. Wyjął z torby miksturę otumaniającą i rzucił nią o podłogę. Ta rozlała się i poczuł jej słodko-mdły zapach.
Położył się na podłodze i spojrzał w sufit.
Zamknął lewe oko, prawe zostawiając otwarte.
Podniósł butelkę i powoli wkropił jej zawartość do prawego oka, przebierając przy tym nogami i zaciskając palce lewej dłoni na udzie.
Bolało.
Ale to był jedyny sposób, by ojciec nie mógł go dłużej wykorzystywać.
W końcu nie wytrzymał i rzucił butelką w jeden z regałów. Zasłonił sobie usta dłońmi.
Miał ochotę krzyczeć z bólu, który wżerał się do środka jego umysłu.
Jego jedyną myślą było "Mondstadt to mój dom, Mondstadt to mój dom".
Wstał, wciąż trzymając się za oko.
Wyciągnął miecz z pochwy i zaczął nim machać na oślep.
A potem padł na podłogę, wycieńczony bólem, zarówno fizycznym, jak i psychicznym.
Usłyszał, że ktoś biegnie. Pewnie Albedo się zorientował, że coś się dzieje w jego pracowni.
Albo jakiś inny rycerz.
Albo...
- Kaeya!
Ten głos.
Zna ten głos.
...Jean?
- Kaeya! Kaeya, słyszysz mnie? Kaeya, odezwij się do mnie!
Otworzył oboje oczu, ale zobaczył ją tylko lewym.
- "Udało się" - pomyślał i zemdlał z bólu.
* * *
- Nawet całkiem dobrze wyglądasz w tej opasce na oku - stwierdził Diluc, patrząc na niego z uwagą.
Kaeya podniósł na niego wzrok.
W końcu, po tych wszystkich latach, nie widział nareszcie napisów wysyłanych mu przez ojca, kiedy z kimś rozmawiał.
- Przynajmniej teraz nie możesz już się czepiać mojej fryzury - stwierdził Kaeya, na co Diluc tylko prychnął.
- Mam nadzieję, że złapią tego włamywacza - mruknął, przesuwając pionek po szachownicy. - Nie daruję nikomu tego, że prawie zabił mi brata.
- Nic się nie stało, oprócz tego, że teraz w końcu mogę być piratem - zaśmiał się Kaeya, wykonując swój ruch.
- Bądź poważny! - oburzył się Diluc, zbijając jedną z jego figur. - Wiesz, jak ci to utrudni walkę?!
- Zawsze mogę posłużyć się moją umiejętnością dedukcji, którą tak wychwalasz - Kaeya postawił pionek przed królem Diluka. - Szach mat, braciszku.
- Jak ty to robisz, że zawsze jesteś dwa ruchy przede mną? - spytał Diluc.
- Talent - odparł Kaeya, nalewając sobie wina.
- A to skąd masz? - zdziwił się Diluc.
- Zabrałem z piwnicy?
- Kaeya! Nadal jesteś niepełnoletni!
- I?
Diluc schował twarz w dłonie.
- Nie wytrzymam kiedyś z tobą...
- Przykro mi, braciszku, będziesz musiał - zaśmiał się Kaeya, odganiając niepotrzebne myśli, że zdradza w taki sposób swoją ojczyznę po raz kolejny.
Nadal nie wiedział, co zrobi, jeśli kiedyś Mondstadt i Khaenri'ah wyruszą na wojnę przeciwko sobie.
Ale na razie wolał się skupić na kolejnej partii szachów.
Popatrzył na Diluka.
Powinien choć raz dać mu wygrać, bo znowu będzie czuł wyrzuty sumienia.