Uniwersum: Genshin Impact
Pairing: Zhongli&Xiao, Zhongli&Guizhong (one-sided)
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: fantasy, hurt/comfort, angst with happy ending
Seria: "Sun&Wind"/"Light&Ice"
Ostrzeżenia: spoilery do gry, headcanony, śmierć postaci, cierpienie fizyczne i psychiczne
Notka autorska: W tej części jest w sumie fluff.
To zaczęło się mniej więcej sześćset lat po Wojnie Archonów. Pamiętam pierwszy raz, kiedy Rex Lapis po prostu uśmiechnął się do mnie bez powodu. Co naprawdę było dziwne, bo od śmierci Guizhong robił to... rzadziej niż ja...
Starałem się przez cały czas ignorować to, co kiełkuje w mojej głowie. To, że jeszcze za życia biednej Bogini Pyłu czułem jakąś dziwną zazdrość. To, że za każdym razem, gdy poczułem słodko-gorzką woń tych kwiatów, czułem się dziwnie spokojny i wręcz otumaniony. To, że uśmiech Rex Lapisa mnie rozczulał, bez znaczenia, jaką akurat przyjął w tym momencie formę.
Kobiety, mężczyzny, smoka, wilka, lisa...
Uwielbiałem te jego różne postacie. Nigdy nie wiedziałem, w jakiej się zjawi. Lecz zawsze miał bursztynowe oczy, a jego włosy w ludzkich formach przechodziły w mniej więcej taki sam kolor.
Ale czegokolwiek nie zrobiłem, znów przepadałem w jego lśniących tęczówkach. I dopiero po jakimś czasie zorientowałem się, że naprawdę przestały zachodzić mgłą.
Później zacząłem czuć pewne, nazwę to, napięcie. Jakbyśmy obaj pragnęli swojej wzajemnej obecności, ale bali się do tego przyznać. Ukradkowe uśmiechy, łapanie swoich spojrzeń... Jak jakieś niedojrzałe nastolatki...
Wszedłem na most i oparłem się o barierkę. Spojrzałem w rozgwieżdżone niebo. Księżyc świecił jasno, chyba była pełnia tej nocy. Starałem się choć przez chwilę o nim nie myśleć. Załatwiał teraz sprawy w Liyue Harbor. Nie było go tutaj.
A przynajmniej nie powinno.
Usłyszałem kroki. Poczułem intensywną woń słodko-gorzkich kwiatów i od razu wiedziałem, kogo zobaczę, gdy się odwrócę, więc nawet się nie poruszyłem, by sprawdzić, kto to.
Rex Lapis stanął obok mnie i oparł się o barierkę tak samo jak ja. Tej nocy miał postać wysokiego, dobrze zbudowanego mężczyzny. Długie włosy spiął klamrą z tyłu głowy.
Przypominał swoją podobiznę z posągów.
- Nie poznałeś mnie, Xiao? - spytał.
Jego głos był niezmienny. Zawsze miał taką samą barwę. Różnił się tylko wtedy, gdy Rex Lapis przybierał postać kobiety.
- Wiedziałem, że to ty, ale nie mam ochoty na rozmowę - odparłem.
- Jesteś niemiły - stwierdził, prawie wręcz kładąc się na tej barierce. - Dla Archona.
- A dla kogoś jestem miły? - spytałem.
Zaśmiał się krótko.
- Rzadko - przyznał, głaszcząc mnie po głowie. - Coś się stało, że stoisz tutaj sam? Dlaczego nie spędzasz czasu z innymi?
- A dlaczego miałbym? - odpowiedziałem pytaniem na pytanie.
Rex Lapis westchnął cicho.
- To nasi przyjaciele.
- Twoi.
- Xiao.
- Niech ci będzie - oparłem głowę na dłoniach. - Właściwie...
- Hm?
- Dlaczego mnie wyzwoliłeś? - spytałem.
Spojrzał na mnie z uwagą. Światło księżyca odbiło się w jego bursztynowych tęczówkach.
- A dlaczego nie? - zapytał. - Mówiłem ci to. Jesteś moim yakshą. Nie mogłem pozwolić, byś cierpiał w taki sposób.
- Ty ogólnie tego nie lubisz - mruknąłem.
- Czego nie lubię, Xiao?
- Patrzeć na cierpienie innych - odparłem. - Czasem, jak się nad tym dłużej zastanowię... Mam wrażenie, że kazałeś mi zabrać Guizhong z pola bitwy, bo nie chciałeś patrzeć, jak umiera. Ona mi wtedy powiedziała, że dobrze wiedziałeś, iż nic już nie da się zrobić.
Rex Lapis spiął się cały i spojrzał na swoje dłonie.
- Wiedziałem - przyznał. - Chcę jedynie, by ci, na których mi zależy, byli bezpieczni. Ale czasem to... Męczące...
- Jesteś zmęczony? - spytałem.
- Tak. Czasem tak - zacisnął dłonie na barierce.
- Właściwie... - spojrzałem na lśniący księżyc. - Dlaczego Guizhong cię tak nazywała?
- Jak?
- "Zhongli".
- A dlaczego nie? - zapytał i zaśmiał się. - Chyba odpowiem ci tak na każde pytanie. Poza tym, nie tylko ona. Kiedyś, dawno temu, byłem znany pod tym imieniem. Ale nikt już tego nie pamięta. Morax, Rex Lapis, Bóg Kontraktów, Archon Geo... Zhongli odszedł w zapomnienie. Guili było nazwane od naszych imion. Tylko w tej nazwie się to zachowało.
- Czyli tylko ona pamiętała? - spytałem. Kiwnął głową. - Długo się znaliście?
- Bardzo długo.
- A długo ją kochałeś?
Rex Lapis przymknął powieki.
- Tak - przyznał.
- I naprawdę ci odmówiła?
- Wiele razy - przyznał. - Dla niej byłem jak brat. Starałem się, ale ona była zbyt mądra, żeby ktoś taki jak ja mógł sprostać jej oczekiwaniom...
- Nie jesteś głupcem - mruknąłem.
- Ale dla niej zawsze byłem głupiutki - uśmiechnął się do mnie przyjaźnie. - A teraz tylko jestem coraz bardziej zmęczony...
Westchnął ciężko.
- Czasem się zastanawiam, czy jakbym zostawił Liyue, poradzilibyście sobie - stwierdził. - Nie dlatego, że nie wierzę w waszą siłę, ale wątpię delikatnie w waszą moralność.
- Moralność? - powtórzyłem.
- Czy gdybym zginął i byłby choć cień szansy, że stoją za tym mieszkańcy Liyue, chronilibyście miasto? - spytał, patrząc mi prosto w oczy.
- Nie wiem - odpowiedziałem, usiłując odpędzić od siebie myśl, że Rex Lapis miałby umrzeć. Za bardzo mnie to przerażało.
I on to wyczuł.
- Xiao? - położył dłonie na moich ramionach. - Boisz się mojej śmierci?
- Ty nie możesz umrzeć - powiedziałem stanowczo.
Uśmiechnął się czule.
- To nie jest odpowiedź na moje pytanie - pochylił się w moją stronę. - Boisz się, że mnie zabraknie?
- ...tak - przyznałem.
- Dlaczego?
Nie potrafiłem mu na to pytanie odpowiedzieć, gdy jego twarz była tak blisko mojej. Gdy jego bursztynowe oczy lśniły tuż przed moimi. Gdy czułem intensywny zapach słodko-gorzkich kwiatów tak mocno, że brakowało mi tchu.
- Interesujące - stwierdził. - To znaczy, że dobrze przewidziałem twoje intencje. U ludzi jest to łatwiejsze, z adeptami mam trochę problem.
To mówiąc, zabrał jedną dłoń z mojego ramienia i położył mi na policzku.
- Dawno tego nie robiłem, więc przepraszam, jeśli mi nie wyjdzie - to powiedziawszy, pochylił się jeszcze bardziej i pocałował mnie w usta.
Archon Geo. Pocałował mnie w usta.
Powinienem go walnąć za takie upokarzanie się całowaniem kogoś takiego jak ja, ale...
...jego usta smakowały migdałowym tofu. Kocham migdałowe tofu.
Odsunął się ode mnie po chwili.
- Wyglądasz, jakbyś był w głębokim szoku. Jednak źle zinterpretowałem twoje pragnienia? - spytał zmartwiony.
Pokręciłem głową.
- Wszystko jest w porządku - odparłem. - Po prostu jestem tylko yakshą... adeptem... Nikim więcej. A ty...
- A ja jestem zmęczony - Rex Lapis uśmiechnął się czule, chwytając mnie za dłoń. - Którą z moich postaci lubisz najbardziej?
- Smoka - odpowiedziałem szczerze. Spojrzał na mnie i zaśmiał się krótko.
- Pytałem, bo zastanawiałem się, czy...
- Nie czuję takiej potrzeby - przerwałem mu.
- To cudownie - stwierdził. - W takim razie nie muszę kombinować. Czyli wystarczy, że zmienię się w smoka i pofruwamy po rozgwieżdżonym niebie?
- Tak - przyznałem, zaciskając palce na jego dłoni. - Z tobą polecę wszędzie... Zhongli.
Spojrzał na mnie zdumiony. Chyba nie spodziewał się, że naprawdę go tak nazwę.
Objął mnie drugą ręką i mocno przytulił. W sumie to chyba w nim uwielbiałem najbardziej.
Siłę.
Nieważne, w jakiej był formie. Mógł akurat przyjąć postać małej dziewczynki, a i tak był bardzo silny.
Nic dziwnego. W końcu potrafił przemienić się w smoka.
Uwielbiałem spędzać z nim czas. Obserwować nocne niebo. Pić zieloną herbatę. Jeść migdałowe tofu. Rozmawiać o czasach, kiedy nie było mnie na świecie. Zasypiać i budzić się w jego ramionach. Latać na jego grzbiecie i obserwować świat z góry.
Intensywna woń słodko-gorzkich kwiatów towarzyszyła nam przez cały czas. Była nieodłącznym elementem jego egzystencji.
Ale teraz...
Wyparowała wraz z jego śmiercią.