Uniwersum: Genshin Impact
Pairing: Zhongli&Xiao, Zhongli&Guizhong (one-sided)
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: fantasy, hurt/comfort, angst with happy ending
Seria: "Sun&Wind"/"Light&Ice"
Ostrzeżenia: spoilery do gry, headcanony, śmierć postaci, cierpienie fizyczne i psychiczne
Notka autorska: Druga część, której zapomniałam wstawić wczoraj.
Guizhong dopatrywała mnie każdego dnia, aż całkowicie nie wydobrzałem. Kiedy przychodziła do mnie w towarzystwie Rex Lapisa, miałem wrażenie, że on nie może oderwać od niej wzroku. Jednak gdy tylko chwytała jego rozmarzone spojrzenia, uśmiechała się przepraszająco i najczęściej łapała go za policzek, powtarzając "Mój głupiutki Zhongli". Nawet nie wiedziałem, że jedno z jego imion tak brzmi.
Nie lubiłem, kiedy przychodzili razem. Czułem wtedy coś dziwnego, jakby psychiczny ból. Już wolałem, gdy Guizhong pojawiała się sama. A najbardziej lubiłem, gdy Rex Lapis osobiście sprawdzał, czy wszystko ze mną w porządku i jak się czuję.
Intensywny zapach słodko-gorzkich kwiatów był lepszym lekarstwem niż jakiekolwiek zioła i mikstury, którymi mnie poili.
I wtedy nadszedł ten dzień, gdy w końcu dostałem od Rex Lapisa włócznię i mogłem iść walczyć z nim, Guizhong i pozostałymi adeptami w wojnie.
Tylko nie wszystko poszło tak, jak powinno.
- Guizhong! - usłyszałem krzyk i odwróciłem się w tamtą stronę.
Rex Lapis był szybszy i przebił włócznią zdziczałego boga, który ranił Guizhong, ale to ja ją złapałem.
- Zabierz ją w bezpieczne miejsce! - zawołał Rex Lapis i usłyszałem w jego głosie panikę. Ten opanowany mężczyzna naprawdę się bał.
- Oczywiście - podniosłem Guizhong i schroniłem się z nią w jednej z jaskiń.
- Przepraszam... - powiedziała cicho, gdy położyłem ją na ziemi.
Obficie krwawiła. Próbowałem to zatamować, użyć magii wiatru, by ją uleczyć, ale nic nie działało. Gasła w moich oczach, ale nie przestała się uśmiechać.
Nawet, jeśli jej uśmiech bladł z każdą minutą.
- Nie pozwolę ci tu umrzeć, dostałem rozkaz i...
- Mój głupiutki Zhongli... - zaśmiała się słabo. - Dobrze wie, że nic nie da się zrobić...
Nie wiedziałem, czy bardziej zabolało mnie to, jak go nazwała, czy to, że uświadomiła mnie, iż zaraz umrze.
- Xiao, słoneczko moje - Guizhong nagle położyła dłoń na moim policzku. - Muszę ci coś wyznać, ale obiecaj, że nikomu nie powiesz...
- Oczywiście - kiwnąłem głową, łapiąc ją za dłoń.
- Zhongli mnie kocha - oznajmiła. - Dla mnie jest jak brat, ale on... Darzy mnie taką najprawdziwszą, romantyczną miłością. Wiem o tym, powiedział mi... I cały czas obiecuje, że się ze mnie wyleczy... Że zapomni... Ale to biedakowi nie wychodzi...
Poczułem się głupio, wręcz okropnie. Rex Lapis cierpiał, tuż obok mnie, a ja jedyne, co potrafiłem czuć, to nieuzasadnioną zazdrość...
- Madame Ping... Ona wie - ciągnęła dalej Guizhong. - Domyśliła się dawno temu. Ale on potrzebuje kogoś silniejszego od niej. Kogoś, kto wie, co znaczy cierpienie i kto pomoże mu przez nie przejść...
Guizhong położyła dłoń na mojej klatce piersiowej.
- On uleczył twoje serce. Obudził cię. Uwolnił z zimowego snu - powiedziała słabym głosem. - Proszę, zaopiekuj się moim głupiutkim Zhonglim... Będzie cię teraz... was wszystkich... potrzebował...
Kiwnąłem głową i wtedy usłyszałem kroki. Ktoś biegł w naszą stronę. Chwyciłem za włócznię, ale w wejściu do jaskini zjawił się Rex Lapis. Zdyszany. Z pozostałościami łusek tu i ówdzie.
Czyli dopiero wrócił ze smoczej formy?
- Guizhong! - podbiegł do niej i przytulił do siebie, mocząc jej krwią swoje ubrania.
- Mój... głupiutki... Zhongli... - szepnęła Guizhong. - Uciekajcie...
Rex Lapis ułożył delikatnie Guizhong na ziemi i podbiegł do mnie. Złapał mnie za nadgarstek, mocno. Za mocno.
Ale nie zdążyliśmy uciec. Ciało Guizhong rozświetliło się i wybuchło, zamieniając się w pył. Rex Lapis stworzył ścianę skalną pomiędzy nami a nią, obejmując mnie ramieniem.
Staliśmy tak chwilę, aż energia w końcu się nie uspokoiła. Zamrugałem, trąc oczy, bo wszędzie unosił się pył.
I dopiero wtedy dotarło do mnie, że ten potężny bóg obok mnie drży.
- Morax? - szepnąłem cicho, ale mi nie odpowiedział. Oparł się jedynie o skałę, którą stworzył. Miałem wrażenie, że nie oddychał.
Odrzuciłem włócznię, po czym spokojnie go przytuliłem. Pachniał kwiatami, spalenizną, krwią i potem. Odurzająca mieszanka.
Przyciągnął mnie do siebie mocno, aż zabrakło mi tchu.
Przez ponad dwa tysiące lat tylko wtedy słyszałem, żeby tak głośno szlochał.
* * *
Kiedy wojna się skończyła, Rex Lapis został Archonem Geo. Bóg Kontraktów objął patronat nad Liyue, nowym miastem założonym po śmierci Guizhong. Kiedy nie udało mu się uratować swojej ukochanej, po prostu spanikował i przeniósł wszystkich mieszkańców Guili w bezpieczne miejsce, a później jedynie bronił go od środka, nie ruszając się o krok.
Nikomu nie pokazywał, jak bardzo cierpi. Jak rozpacz zżera go od środka każdego dnia. Udawał, że wszystko jest w porządku.
Nie było.
- Morax... - zacząłem, podchodząc do niego, kiedy wpatrywał się w krajobraz rozciągający się wokół Liyue. - Mi możesz powiedzieć. Ja wiem.
- Masz rację - przyznał, obejmując mnie ramieniem.
Mimo wszystko, zapach kwiatów wciąż był intensywny.
- Ty wiesz, co to znaczy cierpieć - dodał. - Przepraszam, że cię niepokoję moimi smutkami...
- Sam o to proszę - odparłem. - Nie chcę, żebyś wszystko w sobie dusił. Ja i Madame Ping wiemy, co czułeś do Guizhong. Możesz nam się wyżalić.
- Czuję się jak kupka piasku, a nie Archon Geo - powiedział po dłuższej chwili. - Jakbym się rozsypał...
Dłoń, która spoczywała na moim ramieniu, drgnęła lekko. Złapałem go za nią.
- Nawet po tylu latach? - spytałem, patrząc w jego bursztynowe oczy.
- Czym jest dwieście lat przy moim wieku? - spytał Rex Lapis, przymykając powieki.
Odpowiedziałem sobie w myślach, że wiecznością. Wydawało mi się bowiem, że właśnie tyle czekam, aż w końcu te bursztynowe tęczówki zaczną lśnić ponownie.