Uniwersum: Genshin Impact
Pairing: Zhongli&Xiao (jedynie w tle)
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: fantasy, hurt/comfort, komedia
Seria: "Sun&Wind"/"Light&Ice"
Ostrzeżenia: spoilery do gry, headcanony, specyficzny humor autorki
Notka autorska: Oneshot opierający się na tym, jak Venti zareagował na śmierć Moraxa, tak w dużym skrócie.
Venti siedział w tawernie i pił swoje ulubione wino, jak zwykle. To był chyba dopiero trzeci kieliszek, przyszedł tutaj może z kwadrans wcześniej.
Upił łyk wina i wtedy usłyszał fragment rozmowy.
- ...Bóg Kontraktów nie żyje.
- Jak to?
- Nie słyszałeś, co się stało w Liyue?
- Ale w sensie Rex Lapis? Jeden z najstarszych Archonów? Jak to się mogło stać?
- Podobno...
Venti nie usłyszał dalszej części dyskusji. Nie w całości. Dochodziły do niego wciąż powtarzane słowa.
- ...nie żyje...
- ...tragedia...
- ...przerażająco smutne...
- ...Liyue zostało bez patrona...
Kieliszek wypadł mu z dłoni i roztrzaskał się o podłogę. W jego uszach wciąż mu huczało, jakby ktoś z całej siły uderzył go w głowę.
- Venti? - usłyszał głos Kaeyi.
Zamrugał i spojrzał na niego.
- ...Rex Lapis nie żyje... - szeptali wciąż ludzie w tawernie.
- Nic mi nie jest - odparł Venti, uśmiechając się promiennie, ale Kaeya nie był głupi.
Zresztą, ile razy on sam powtarzał, że wszystko jest w porządku, a wcale tak nie było?
- Nie wiem, co się dzieje, ale nie powinieneś tu siedzieć - stwierdził, patrząc Ventiemu w oczy. - Posprzątam bałagan, który zrobiłeś. Zanim Diluc zamorduje nas obu.
Venti kiwnął głową, podziękował Kaeyi i zeskoczył z krzesła. Wyszedł na zewnątrz i zaczerpnął świeżego powietrza.
Zamknął oczy.
Nie. To niemożliwe, by to się znowu stało.
Nie Morax, nie jego przyjaciel.
Nie teraz, gdy Tsaritsa zabrała jego gnosis.
Zaczął biec przed siebie. Wiedział, w którą stronę jest Liyue.
Musiał się upewnić. Musiał spotkać się z adeptami. Musiał, jeśli to rzeczywiście prawda, przytulić jak najmocniej biednego Xiao.
Dawno tego nie robił, ale gdy tylko przekroczył granicę Mondstadt i Liyue, przemienił się. Musiał mieć inną postać, większą, szybszą... Mógł teoretycznie poprosić Dvalina o pomoc, ale musiałby go przywołać, wyjaśnić sytuację... To tylko by mu przysporzyło nerwów, lęku i mogłoby go doprowadzić do wybuchu płaczu, a tego nie chciał.
Dlatego sam przyjął formę smoka. Upierzonego, białego smoka, z gdzieniegdzie wystającymi turkusowymi piórami.
Nie pamiętał już, jak się lata w tak wielkiej formie, ale musiał się znaleźć u adeptów jak najszybciej. Kilka razy zahaczył o drzewo. Raz prawie spadł. Ale leciał, czym prędzej, wciąż mając w głowie ostatnie słowa przyjaciela, z którego postacią nie rozstawał się od dawna aż do dzisiaj.
Wylądował całkiem gładko, zamiatając jednak kilka młodych drzewek ogonem. Przyjął z powrotem ludzką formę i upadł na kolana, podpierając się dłońmi o trawę.
W Liyue powietrze pachniało inaczej. Miał wrażenie, że nawet trawa ma inny odcień, o wiele bardziej stonowany.
Nie zwrócił nawet uwagi na to, że zapomniał z tego wszystkiego zapleść magią warkoczy. Siedział tak w rozpuszczonych włosach, oddychając ciężko i próbując się uspokoić.
- Barbatos? - usłyszał głos Madame Ping, która podeszła do niego zmartwiona. - A co ty tu robisz, dziecinko?
- Morax! - zawołał w końcu, łapiąc ją za spódnicę. - W Mondstadt wszyscy mówią... Twierdzą, że...
- Ćśśś - Madame Ping złapała go za ramiona i pomogła mu wstać. - Spokojnie, dziecinko. Wszystko jest w porządku. Rex Lapis nie umarł, uspokój się.
- Ale w Mondstadt...
- Oj tak, w Liyue też tak sądzą - Madame Ping uśmiechnęła się smutno. - Ale Rex Lapis tylko chciał mieć spokój.
- Spokój? - powtórzył Venti.
- Tak. Zrezygnował z roli Archona - wyjaśniła. - Ale nie chciał... Ach, co ja ci będę mówić, sam go spytaj.
Objęła go ramieniem, przez co poczuł się niekomfortowo. Od wysiłku był cały spocony, włosy kleiły mu się do twarzy i właściwie czuł się brudny.
Rex Lapis siedział beztrosko przy stole, z Xiao śpiącym z głową na jego udach. Kiedy zauważył Ventiego, delikatnie obudził yakshę, który mruknął coś niezadowolony i usiadł, ziewając.
- Witaj, przyjacielu, co tutaj robisz o tej porze? - spytał Rex Lapis, wstając. Venti podbiegł do niego i złapał go za płaszcz.
- Tobie się już kompletnie poprzewracało w tym starym łbie?! - zawołał. - Jak mogłeś mnie tak nastraszyć?!
- Aaa, czyli dopiero się dowiedziałeś? - zrozumiał Xiao, biorąc z półmiska migdałowe tofu. - Miałem podobną reakcję.
- Dźgnąłeś go w udo - zauważyła Cloud Retainer. - Barbatos przynajmniej nie chlapie wszystkiego krwią.
- Szczegóły - mruknął Xiao, wsadzając sobie całą kostkę tofu naraz do buzi.
Venti westchnął przeciągle, opierając czoło o klatkę piersiową Moraxa.
- A mówią, że to ja jestem idiotą.
- Naprawdę myślałeś, że mogłem tak po prostu umrzeć?
- Naprawdę myślałeś, kiedy wprowadzałeś ten swój głupi plan w życie?!
- Skąd wiesz, że był głupi?
- Bo ty jesteś głupi! Ta twoja Guizhong miała rację!
- Nawet nie wiesz, co to był za plan.
- Nawet nie chcę!
- Czyli wszystko w normie - mruknął Moon Craver i westchnął ciężko.
Tych dwóch nigdy się nie zmieni.
* * *
Venti już się nieco uspokoił. Adepci rozeszli się w swoje strony. Bóg Wolności ruszył do Wangshu Inn wraz z Zhonglim i Xiao.
- Właściwie, to nad czymś się zastanawiam - stwierdził Venti.
- Hm? - Zhongli spojrzał na niego z zaciekawieniem.
- Naprawdę nigdy nie uprawialiście seksu? - spytał Venti, na co Xiao parsknął śmiechem, przyprawiając obu bogów o lekką konsternację.
Zhongli nie odpowiedział. Wpatrzył się w horyzont, obserwując wschodzące słońce.
- Ale naprawdę? Przez dwa tysiące lat? - drążył Venti.
- Trzy razy - odparł w końcu Xiao. - To chyba było jakieś dziewięćset lat temu, nie, Zhongli?
Rex Lapis nadal milczał.
- Stwierdziliśmy, że w sumie jesteśmy ciekawi - kontynuował Xiao i Venti musiał przyznać, że tego dnia naprawdę jest rozmowny. - Raz był kobietą, dwa razy mężczyzną, bo chcieliśmy sprawdzić wszystkie układy.
- I co?
- Nuda - mruknął Xiao, wzruszając ramionami. - Nie wiem, co ludzie w tym widzą. Ciekawszym zajęciem byłoby obserwowanie, jak Ganyu próbuje sobie przypomnieć, który jest dzień tygodnia.
Venti powstrzymał śmiech i spojrzał na Zhongliego.
- A jaka jest twoja opinia, Morax?
- Już bardziej satysfakcjonująca była ta włócznia, która przebiła mi udo... - odparł Zhongli, jakby zamyślony.
Venti nie wytrzymał i wybuchnął perlistym śmiechem.
- Interesująca reakcja - stwierdził Zhongli, obserwując Ventiego, który zaczął turlać się po trawie.
- Rozumiesz właściwie, czemu go to tak bawi? - spytał Xiao, przerzucając sobie Ventiego przez ramię.
- Nie do końca - Zhongli wzruszył ramionami. - To Barbatos. Jego bawi... Dużo rzeczy.
- Zwłaszcza ty.
- Xiao.
- Nie mów do mnie takim tonem, bo tym razem przebiję ci stopę.
Venti zaczął się dławić powietrzem.
- Archon Anemo się zaraz udusi. To dopiero będzie ironia - mruknął Xiao, czując, że Zhongli złapał go za wolną dłoń.
Splótł ich palce ze sobą i zaczął wchodzić po tych okropnie długich i popsutych schodach.
Miał wrażenie, że jeśli właściciel będzie się guzdrać jeszcze dłużej, to naprawę dokończy dopiero jego wnuk.
A tego to nawet on może nie dożyć, jeśli powietrze wciąż będzie pachnieć burzą.
The End