Uniwersum: Genshin Impact
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: fantasy, angst, drama, komedia?
Seria: "Light&Ice"/"Sun&Wind"
Ostrzeżenia: spoilery do gry, headcanony, manipulacja
Notka autorska: Sielanka, heh. Normalnie nie sprawia mi przyjemności opisywanie sielanki, ale tutaj... Było to całkiem komfortowe.
Od czasu, kiedy Kaeya znalazł się w Dawn Winery, minęły trzy lata. Crepus go adoptował i pozwolił używać swojego nazwiska.
Diluc otrzymał od bogów wizję, kiedy skończył dziesięć lat. Pyro. Kaeya pomyślał, że do niego pasowała.
Czerwone oczy, czerwone włosy, czerwony klejnot. Idealnie.
Kaeya nadal nie rozumiał, czemu Crepus i Diluc byli dla niego tacy dobrzy. Dlaczego mógł teraz opiekować się Dilukiem jak młodszym bratem, co było nie do uniknięcia, bo ten narwany dzieciak ciągle pakował się w kłopoty, wykorzystując swoje nowe umiejętności.
Nawet jeśli to właśnie Diluc był starszy.
- Diluc! Podpaliłeś to drzewo po raz piąty w tym miesiącu! - zawołała Adelinde, goniąc go ze zmiotką. - Ty mały, wstrętny łobuziaku!
Kaeya siedział pod drzewem, oczywiście nie tym, które w tym momencie płonęło, i czytał książkę. Uwielbiał czytać. Najbardziej interesowały go historie o piratach i wielkich wojownikach. Sam chciał kiedyś zostać rycerzem. Głównie dlatego, że Crepus pragnął, by Diluc nim był. A gdzie Diluc, tam i Kaeya.
Właściwie, wszyscy traktowali ich jak nierozłączne bliźnięta. Ubierali się podobnie, tylko Kaeyi bardziej pasowały różne odcienie granatu i błękitu, Diluc wolał pozostać przy czerni i ciemnej czerwieni, co wyglądało trochę dziwnie w przypadku jedenastoletniego chłopca, ale nikt nie miał odwagi mu tego powiedzieć.
Zwłaszcza teraz, gdy mógł podpalić im wszystkim oba pośladki.
- Kaeya! - Diluc podbiegł do niego i schował się za nim. - Ratuj mnie, Adelinde mnie zabije!
- Paniczu Diluc! - Adelinde podbiegła do nich.
Kaeya spojrzał na nią swoimi niebiesko-liliowymi oczami i uśmiechnął się czarująco.
- Wybacz mu tym razem, Adelinde. Ranisz moje serduszko - powiedział słodkim głosem, przewracając się na trawę. - Umrę tutaj, jeśli zrobisz mu krzywdę! Samotnie, bez towarzyszy do zabawy!
- Masz już jedenaście lat, paniczu Kaeya. Zabawa się skończyła, masz się uczyć! - oburzyła się Adelinde. - Potrenujcie trochę, a nie tylko psoty wam w głowie.
- No dobrze, dobrze... - Diluc wstał i popatrzył na Kaeyę, który nadal leżał na trawie. - Zamierzasz się ruszyć, braciszku?
- Zamierzam nadal kontemplować, jak soczyście zielona jest trawa w Mondstadt - odpowiedział Kaeya.
W Khaenri'ah trawa była zazwyczaj uschnięta. Bez życia.
Jak większość mieszkańców.
Kaeya zamknął na chwilę oczy. Szum wiatru wypełnił jego uszy, jego umysł, jego duszę.
Spokój.
"Przestań błaznować i rusz się. Masz stać się potężnym rycerzem, a nie poetą! Soczyście zielonej trawy się mu zachciało!"
I koniec spokoju. Ojciec znowu go pogonił. Kaeya usiadł i złapał Diluka za wyciągniętą ku niemu dłoń.
Naprawdę traktował go jak brata. Kochał go jak brata. Życie by za niego oddał. I dlatego nie podobało mu się ani trochę, że przez swojego głupiego ojca, prawdopodobnie będzie musiał zniszczyć kiedyś wszystko, co obaj kochają.
* * *
- Na pewno cię przyjmą~! - zawołał z entuzjazmem Diluc, idąc obok Kaeyi w stronę Głównej Kwatery Rycerzy Favoniusa. - Mnie przyjęli, to dlaczego ciebie by mieli nie?
- Masz wizję i jesteś we wszystkim ode mnie lepszy - wyjaśnił Kaeya. - Poza tym, ja nie jestem tak dobrym człowiekiem jak ty...
- Co ty gadasz? - Diluc trzepnął go w ramię. - Jesteś najlepszym człowiekiem, jakiego znam! No, z wyjątkiem taty... Ale jesteś mądry i w ogóle...
- Ty jesteś mądrzejszy - odparł Kaeya. Diluc zaśmiał się krótko.
- Moja mądrość to książki i podręczniki, których przeczytałem w swoim życiu zdecydowanie zbyt dużo - stwierdził. - Ty po prostu jesteś cholernie inteligentny. Twoja zdolność dedukcji zawsze robi ogromne wrażenie na naszych nauczycielach.
- To nie zmienia faktu, że nie jestem dobrą osobą - odparł Kaeya.
Miał już piętnaście lat i to, do czego zmuszał go ojciec, nie podobało mu się coraz bardziej. W jego głowie panował czysty chaos. Nie mógł znieść myśli, że miałby zdradzić Mondstadt, ale z drugiej strony, nie chciał również zawieść ojca.
Komu powinien być lojalny? Osobie, która dała mu życie, czy osobie, która go wychowała?
- Teraz rzeczywiście brzmisz jak idiota - stwierdził Diluc. - W ogóle wiesz, że Jean też chce dołączyć do Rycerzy Favoniusa?
- Nawet ona jest ode mnie lepsza w walce... - mruknął Kaeya.
- Kaeya, na litość Barbatosa! Przysięgam, że w końcu cię kopnę! - Diluc trzepnął go w głowę. - Masz tam iść, dostać się do naszych szeregów i zostać kapitanem!
- Aż kapitanem? - zdziwił się Kaeya.
- Tak. Bo ja też będę kapitanem i wtedy obaj będziemy kapitanami! - Diluc złapał Kaeyę za ręce i uśmiechnął się promiennie. - Dwóch Ragnvindrów na czele Rycerzy Favoniusa! Wyobrażasz sobie, jak bardzo tata będzie z nas dumny?
Oczy Diluka płonęły czystym entuzjazmem. Kaeya odwzajemnił uśmiech, ale nie zrobił tego szczerze.
Jego ojciec też chce, by dostał się do Rycerzy, ale z zupełnie innego powodu, chociaż jeszcze mu nie wyjawił, jakiego.
I Kaeya czuł w głębi serca, że ani trochę mu się ta przyczyna nie spodoba.