Uniwersum: Genshin Impact
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: fantasy, angst, drama, komedia?
Seria: "Light&Ice"/"Sun&Wind"
Ostrzeżenia: spoilery do gry, headcanony, manipulacja
Notka autorska: Pairing pojawia się jedynie w epilogu, więc nawet go tu nie wpisuję. W całym fiku ważna jest inna relacja.
Rodzinna.
Była ciemna, deszczowa noc. Mały chłopiec, zostawiony samemu sobie, okrył się swoim połatanym na wszelkie sposoby płaszczem. Usiadł pod drzewem i podkulił nogi pod brodę.
Nie wiedział, gdzie jest. Nie znał tego miejsca. Prosił, płacząc, żeby ojciec go nie zostawiał.
Nie obchodził go konflikt między Khaenri'ah a Mondstadt. Był głodny, przemarznięty, przemoczony i smutny. Deszcz spływał po jego ciemnoturkusowych włosach. Nie pamiętał już, kiedy kaptur od płaszcza trzeba było zużyć na kolejne łaty.
Wbił wzrok w swoje buty. Od jednego dawno odpadł pasek i dlatego często spadał mu ze stopy. W drugim pękła podeszwa. Miały dwie zupełnie inne barwy i trochę różniły się kształtem.
Objął nogi ramionami. Wokół było ciemno. Ojciec mógł go chociaż zostawić w samym mieście, przynajmniej latarnie oświetliłyby mu drogę. A tak jedyne, co miał do dyspozycji, to zamknąć prawe oko i sprawdzić, czy jego ojczulek radzi sobie lepiej od niego.
Ach, no tak. Oczywiście zatrzymał się w jakiejś gospodzie i chleje. Taka tam norma. Na alkohol, podejrzane zaklęcia i szpiegów to ma morę, ale na buty dla niego nie!
Chłopiec westchnął ciężko i otworzył oko z powrotem. Nie miał ochoty patrzeć, jak jego ojciec znowu się upija.
Naprawdę było zimno. Chłopiec zaczął się trząść. Próbował rozgrzać ramiona, pocierając je dłońmi schowanymi w dziurawych rękawiczkach, ale to nic nie dało. Mógłby teoretycznie wstać i iść w stronę miasta, ale było zbyt ciemno. Bał się, że trafi na jakieś leśne zwierzęta, albo gorzej - złych ludzi, którzy zrobią mu krzywdę. A poza tym, ojciec z jakiegoś powodu kazał mu czekać właśnie tutaj.
Chłopiec poczuł ogarniające go zmęczenie. Nie, nie może zasnąć. Musi przeczekać do rana i wtedy ruszyć do miasta.
Usłyszał tętent kopyt. Ludzie? O takiej godzinie?
...
Ludzie. Źli ludzie. Nie może pozwolić, by go zauważyli!
Chłopiec wstał pospiesznie i schował się za drzewem. Oddychał szybko, zaciskając zęby i pięści ze strachu. Łzy same cisnęły mu się do oczu. Zacisnął powieki i wtedy zobaczył, jak jego ojciec coś pisze na kartce.
"I czego znowu beczysz? Rusz się, omam ich, zdobądź ich zaufanie, a nie stoisz jak słup soli. Chcesz uratować Khaenri'ah, czy być taką samą niedojdą jak twoja matka?"
Chłopiec otworzył oczy. A, czyli w taki sposób ojciec chce się z nim komunikować. No dobrze.
Wziął głęboki wdech i wyjrzał zza drzewa. Tętent kopyt był coraz głośniejszy, aż w końcu chłopiec zobaczył powóz ciągnięty przez dwa śnieżnobiałe konie.
Woźnica zobaczył go w świetle samotnej latarni, która stała niedaleko tylko dlatego, że był przyczepiony do niej drogowskaz. Zatrzymał powóz. Czerwonowłosy mężczyzna wyszedł ze środka i podszedł do chłopca, uśmiechając się przyjaźnie.
- Co tu robisz, mały? - spytał, kucając przed nim.
Jego oczy były ciepłe, biła od nich czysta, nieskalana dobroć. Chłopiec popatrzył w nie i pomyślał, że ten człowiek nie może być zły.
Zamknął na chwilę prawe oko.
"Jest bogaty. Spójrz na jego biżuterię i strój. To zapewne jeden z Ragnvindrów. No nie milcz tak, smarku, rób, co należy."
- Przyjechałem tutaj z tatą. Kazał mi tu poczekać, a potem gdzieś poszedł, ale nie wiem, gdzie - odpowiedział w końcu chłopiec. - To było kilka godzin temu. Martwię się, proszę pana.
Oczy mężczyzny rozszerzyły się w szoku. Wstał i wyprostował się. Zagarnął chłopca ramieniem i zabrał do powozu. Pomógł mu wsiąść i kazał woźnicy jechać do Dawn Winery. Cokolwiek to oznaczało.
- Poszukamy twojego taty, kiedy zrobi się jasno - oznajmił mężczyzna, wpatrując się w mokrą od deszczu twarz chłopca. - Nazywam się Crepus Ragnvindr. Jak ci na imię, dziecko?
- Kaeya - odpowiedział chłopiec.
I to była jedna z niewielu prawdziwych rzeczy, których Crepus dowiedział się kiedykolwiek o jego przeszłości.