Uniwersum: Genshin Impact
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: fantasy, angst, drama, komedia?
Seria: "Light&Ice"/"Sun&Wind"
Ostrzeżenia: spoilery do gry, headcanony, manipulacja, alkohol
Notka autorska: Przepraszam za moje specyficzne poczucie humoru. I za dramę w późniejszej części rozdziału.
- Nie podoba mi się ten pomysł, Kaeya - mruknął Diluc, gdy Kaeya wyciągnął z kieszeni klucz i przekręcił go w zamku od drzwi do piwnicy. - Jak tata nas znajdzie...
- Ćśśś - Kaeya położył sobie palec na ustach. - Będzie fajnie, zobaczysz.
I zbiegł po schodach.
- Nie zapalimy światła? - spytał Diluc, tworząc na dłoni kulę ognia. - Kaeya?
Zszedł kilka stopni i zatrzymał się.
- Ka...
Kaeya podszedł do niego i zasłonił mu usta dłonią.
- Mówiłem, żebyś był... Diluc? Czemu wyglądasz, jakbyś miał zawał?
Kaeya zabrał dłoń i spojrzał z uwagą na swojego brata, który oddychał nieco płytko.
- Zaskoczyłeś mnie... - mruknął Diluc.
- Czy ty się boisz? - spytał Kaeya.
- Niczego się nie boję - Diluc zszedł ze schodów, a kula ognia na jego dłoni rozjarzyła się jeszcze mocniejszym światłem.
- To nic złego się bać - stwierdził Kaeya. - Myślałem, że ten strach przed ciemnością przeszedł ci dawno temu. Odkąd zdobyłeś wizję, już nie wtulasz się we mnie za każdym razem, jak coś stuknie za oknem w nocy.
- Kaeya - Diluc posłał mu mordercze spojrzenie. Kaeya zachichotał.
- Mam coś, co cię odpręży - młodszy z braci wziął dwa kieliszki z półki i nalał do nich wina.
- Nadal nie podoba mi się ten pomysł - stwierdził Diluc, siadając na podłodze i biorąc od Kaeyi kieliszek. - Dopiero co dołączyliśmy do Rycerzy Favoniusa, a teraz łamiemy prawo... Kaeya?
Kaeya tymczasem zamarł z kieliszkiem przy ustach. Jego oczy rozświetliły się, a na jego twarzy pojawił się błogi uśmiech.
- Jakie to jest przepyszne~! - zawołał przyciszonym głosem. - To jest najlepsze, co w życiu piłem, naprawdę.
Kaeya usiadł obok Diluka, który wciąż z powątpiewaniem patrzył na swój kieliszek.
- No wypij trochę, nie ugryzie cię - Kaeya trącił go w ramię. - Jesteś starszy, nie bądź tchórzem.
Diluc westchnął ciężko i upił łyk. Alkohol sprawił, że zapiekło go w gardle. Smak był dziwny, miał wrażenie, że to coś, co pije, się zepsuło. Ale niech Kaeyi będzie, że to najsmaczniejsza rzecz na świecie. Jego brat nalewał już sobie drugi kieliszek.
- Hehe - Kaeya uśmiechnął się do niego promiennie. - Cudo, braciszku, cudo! Mogę tu spędzić całą noc.
- Wtedy na pewno nas znajdą, bo zaczną nas szukać - syknął Diluc. - Nie chcę podpaść ojcu, Kaeya.
- Oj tam, oj tam - Kaeya trącił go w ramię i roześmiał się.
Dziewięć kieliszków później, z czego dwa były wypite przez Diluka, a reszta przez Kaeyę, Adelinde zeszła do piwnicy, słysząc śpiew.
- ...kot może żyć tylko raz~ - nucił Kaeya, nie zwracając w ogóle uwagi na pokojówkę. Diluc zasnął, oparty o jego ramię.
Adelinde spojrzała na Kaeyę, który w końcu ją zauważył.
Patrzyli na siebie przez dłuższą chwilę.
W końcu Kaeya zaśmiał się histerycznie, a Adelinde złapała za miotłę.
Crepus tego wieczora musiał opatrywać obu synów, ponieważ ilość ran na ich twarzach, rękach i plecach przekraczała wszelkie normy.
- Co wyście sobie myśleli? - spytał następnego dnia przy śniadaniu.
Kaeya potarł palcami skronie. Lekko ćmiła go głowa.
- Chcieliśmy spróbować wina - odparł Kaeya. - To źle?
- Jesteście rycerzami, Kaeya - Crepus pogroził mu widelcem. - Powinniście być odpowiedzialni!
Diluc zmarszczył brwi i jęknął, wbijając widelec w kiełbaskę. Crepus i Kaeya spojrzeli na niego ze zmartwieniem.
- Synu? Wszystko w porządku? - spytał Crepus, na co Diluc z rozpędu pokręcił głową, przez co zsunął się z krzesła i złapał się za głowę.
- Wygląda mi na to, że nie - stwierdził Kaeya, wstając od stołu i kucnął przy Diluku. - Wypiłeś dwa kieliszki, braciszku. Ja wypiłem siedem...
- ILE?! - Crepus mało nie wypuścił kubka z herbatą.
Diluc zasłonił sobie usta dłonią, żeby nie zaskomleć z bólu.
- ...i jesteś w takim stanie? - Kaeya pokręcił głową. - No cóż, chyba dzisiaj nigdzie nie pójdziesz.
Kaeya objął ramiona i nogi Diluka, po czym podniósł go z podłogi.
- Kaeya, dostaniesz przepukliny, odstaw go - Crepus wstał z krzesła, ale Kaeya tylko posłał mu uspokajające spojrzenie.
- Jestem silniejszy, niż wam się wydaje - stwierdził. - A to mój brat. I tak właściwie, moja wina.
Kaeya ruszył do swojego i Diluka pokoju, przytulając go do siebie.
Czuł się winny.
A wiedział, że zapewne będzie musiał kiedyś zrobić coś o wiele gorszego, niż zafundowanie swojemu bratu kaca.
* * *
Kaeya zerwał się z łóżka z sercem walącym tak mocno, że myślał, iż zaraz mu wyskoczy. Było mu niedobrze i kręciło mu się w głowie.
Po raz pierwszy zrobił coś, czego nigdy nie robił wcześniej. Złapał za pióro i na kartce odpisał ojcu.
"Jak śmiesz rozkazywać mi coś takiego?!"
Odpowiedź przyszła po chwili.
"Jestem twoim ojcem, Kaeya. Masz robić to, co ci każę!"
"Nie zrobię tego! Nie ma mowy!"
"Zrobisz. I nawet nie próbuj ze mną dyskutować. Mówiłem ci, że przywiązywanie się do tych głupich ludzi sprawi, że będziesz cierpiał. Trzeba było tego nie robić."
Kaeya chciał coś jeszcze odpisać, ale za bardzo trzęsła mu się ręka. Otworzył okno i wyskoczył przez nie, lądując twardo na trawie. Coś przeskoczyło mu w kostce. Poruszał stopą, ale ból był nieznaczny, więc jej sobie nie skręcił.
Otworzył furtkę i opuścił teren Dawn Winery. Miał wrażenie, że zaraz zemdleje.
Dlaczego ojciec kazał mu zrobić coś tak okropnego? Myślał, że ma tylko ludzi z Mondstadt szpiegować. A nie...
Nie...
Kopnął kamień.
On ma tylko szesnaście lat, do cholery! Czego ojciec od niego oczekuje? Że naprawdę mu się to uda? Przecież może przy tym zginąć...
Kaeya usiadł pod drzewem i powoli, na spokojnie, obmyślił plan działania. Musi to zrobić, nawet jeśli Jean jest nadal młodziutką, śliczną dziewczyną, za którą wszyscy będą płakać. Musi to zrobić, nawet jeśli będzie musiał pozbawić życia również swojego brata.
Najlepszego przyjaciela.
Jedną z dwóch najważniejszych osób w jego marnym życiu.
Dla Khaenri'ah.
I właśnie dlatego po raz pierwszy od pięciu lat się rozpłakał.
Zazwyczaj co najwyżej tylko uronił kilka łez. Ludzie za bardzo się martwili, kiedy wybuchał szlochem, a on nie cierpiał, kiedy ktoś się przez niego martwił. Czuł się ciężarem, kimś słabszym, niegodnym, nieudolnym... Zresztą, jak cały czas...
Maska czarującego, podrywającego każdą osobę, młodego rycerza. Tak. Kaeya wiedział, że nawet niektórzy mężczyźni nie mogą się oprzeć jego urokowi. Sam się nie mógł im oprzeć w równej mierze, tak jak pięknym kobietom.
Ale to była tylko iluzja. Tak naprawdę czuł się strasznie samotny. Nawet, jeśli Diluc był przy nim praktycznie cały czas, to gdzieś tam w głębi serca Kaeya wiedział, że w końcu będzie musiał zdradzić Mondstadt. Zdradzić rodzinę Ragnvindr. Zdradzić tatę i brata.
Zdradzić siebie...
Dla Khaenri'ah.