Uniwersum: Genshin Impact
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: fantasy, angst, drama, komedia?
Seria: "Light&Ice"/"Sun&Wind"
Ostrzeżenia: spoilery do gry, headcanony, manipulacja
Notka autorska: Wymyśliłam Henriette, bo stwierdziłam, że przed Adelinde musiał być ktoś, kto ją wyszkolił.
Kaeya wszedł do środka dość dużej posiadłości. Przy stole siedział chłopiec mniej więcej w jego wieku i jadł bułkę, popijając ją mlekiem.
- Tata! - zawołał chłopiec, rzucając bułkę na stół i zeskakując z krzesła. Podbiegł do Crepusa i rzucił mu się na szyję, prawie go przewracając.
- Diluc, na miłość Barbatosa... - mężczyzna zaśmiał się perliście i wyswobodził się z objęć syna. - Henriette znowu upiekła słodkie bułeczki?
- Tak - Diluc spojrzał na Kaeyę i zmierzył go uważnym wzrokiem. - A to kto, tato? Wygląda jak mały kloszard.
- Diluc - Crepus posłał synowi karcące spojrzenie, ale Kaeyi to nie ruszyło.
Był przyzwyczajony.
- No dobrze, dobrze, będę miły - Diluc westchnął cicho i wyciągnął do Kaeyi rękę. - Mam na imię Diluc. A ty?
- Kaeya - odpowiedział Kaeya, chwytając Diluka za dłoń i nie mogąc odpędzić się od myśli, że ten czerwonowłosy chłopiec bardzo usiłuje się nie skrzywić.
- Ile masz lat? - spytał Diluc, wycierając rękę o czarne spodenki, na których została błotna plama. - Matko, ty się w kałuży wytaplałeś, czy co?
- Diluc! - Crepus znów skarcił syna. - Chcesz, żeby Barbatos cię ukarał?
- No dobrze, dobrze... - Diluc westchnął ponownie. - Więc?
- Osiem - odpowiedział Kaeya. Diluc złapał go za policzki.
- To tyle, co ja, a jesteś chudy, jakby cię w domu nie karmili - mruknął, patrząc mu w oczy.
- Diluc!
- Ej, tato? - Diluc spojrzał na swojego ojca, nie puszczając policzków Kaeyi. - Czemu ten chłopiec ma takie dziwne źrenice?
Crepus zastygł. Po chwili zreflektował się, odsunął chłopców od siebie i spojrzał Kaeyi w oczy.
- Khaenri'ah... - wyszeptał. - Co tu robi dziecko z Khaenri'ah...?
Kaeya spuścił wzrok i chciał coś odpowiedzieć, ale w tym momencie zaburczało mu w brzuchu.
- Oj, jesteś głodny - Crepus złapał go za chude ramiona i zaniósł do stołu. Posadził go na krześle i zaklaskał na młodą pokojówkę, która krzątała się przy regale z książkami. - Adelinde! Idź do Henriette i poproś ją o więcej bułek i jeszcze jedną szklankę mleka.
- Oczywiście, mistrzu Crepusie - Adelinde dygnęła i ruszyła w stronę kuchni.
- Czyli ludzie u was mają takie dziwne źrenice? - spytał Diluc, opierając głowę na dłoniach.
- Ojciec mówi, że są wyjątkowe i kiedyś... - Kaeya ugryzł się w język. Zapomniał zupełnie, że miał nie mówić nic o swoim ojcu.
- Gdzie jest twój tata?
- Nie wiem - Kaeya wgryzł się w bułkę, którą przyniosła Adelinde. Była słodka.
- A mama?
- Nie żyje.
- Moja też - odparł Diluc. - Tata mówi, że jest w lepszym miejscu.
Kaeya pomyślał w tym momencie, że to dziwne. Jego ojciec zawsze powtarzał, że w młodym wieku umierają tylko tak głupi ludzie jak jego matka i odchodzą w nicość.
- Kiedy masz urodziny? - spytał Diluc, przypomniawszy sobie o swojej bułce.
- W listopadzie - odparł Kaeya. - Trzydziestego.
- To i tak jestem starszy - Diluc zachichotał. - Smakują ci bułeczki?
- Tak - Kaeya kiwnął głową, zdając sobie sprawę, że właściwie nie wie, którą bułkę już je.
- Masz brzydkie ubrania - stwierdził Diluc, upijając łyk mleka. - Chcesz jakieś ładne? Mogę ci pożyczyć. I wykąpać się musisz, kapiesz błotem na stół i podłogę.
- Diluc... - Crepus westchnął ciężko, masując skronie. - Możesz zostać u nas, ile chcesz, Kaeya. O ile nie znajdziemy twojego ojca.
- I będziemy się razem bawić? - oczy Diluka rozszerzyły się z radości. - Ej, Kaeya, zostaniesz moim przyjacielem? Mam jedną przyjaciółkę, miła jest, ale jej rodzice ciągle się kłócą, a jej młodsza siostra to przesłodzony koszmar...
- Diluc!
- No dobrze, dobrze... - Diluc dopił mleko i zeskoczył z krzesła, po czym złapał Kaeyę za rękę i pociągnął go za sobą. - Chodź, wybierzesz sobie jakieś ładne ubranka, a potem pokażę ci, gdzie możesz się wykąpać~!
Kaeya posłusznie za nim poszedł. Miał wrażenie, że i tak dyskusja z tym czerwonowłosym chłopcem nie ma żadnego sensu.
- Coś się stało, mistrzu Crepus? - spytała Henriette, podchodząc do Crepusa.
- Tak - przyznał mężczyzna. - Obawiam się, że mieszkaniec Khaenri'ah pozbył się swojego syna w najgorszy sposób, w jaki można było, prócz zabicia go. Typowe dla ludzi stamtąd.
- Gdzie bułki, które dałam Adelinde? Byłam pewna, że było ich pięć - Henriette spojrzała na półmisek. - Niemożliwe, skusił się pan jednak? Zawsze pan tego unika, bo panicz Diluc tak je uwielbia...
- Nie - odparł Crepus, nie odrywając wzroku od schodów. - Ten chłopiec je zjadł. Wszystkie. W tak krótkim czasie, że nie zdążyłem tego zarejestrować.
- Na Lorda Barbatosa... - Henriette zasłoniła usta dłońmi.
- Lord Barbatos nie miał z tym nic wspólnego - odparł Crepus, wstając. - Stawiam raczej na Zakon Otchłani. Ach, i zagotuj wody, żeby Kaeya mógł się wykąpać.
I poszedł, zostawiając biedną kucharkę samą ze swoimi myślami.