Blog zawiera treści o związkach męsko-męskich i damsko-damskich. Jeżeli nie lubisz yaoi i yuri, to naciśnij czerwony krzyżyk i nie czytaj, zamiast obrzucać mnie błotem. Dziękuję za uwagę.

Polecany post

Reklama vol 3

Zespół: Kalafina, Nightmare, Ganglion, Band-Maid, CLOWD, Broken by the Scream Pairing: Ni~ya&Hikaru, Wakana&Keiko, Sagara&Oni, ...

środa, 12 listopada 2014

Nando mo furete

Zespół: Moran
Pairing: Soan&Hitomi, w tle Ivy&Vivi
Dozwolone od: 18+
Gatunek tekstu: obyczaj, romans
Ostrzeżenia: sceny erotyczne
Notka autorska: Miało być w czwartek, ale jest dzisiaj. Nie wiem, czy to jeszcze jest łagodne, czy już może jednak nie. Ogółem po raz pierwszy zapędziłam się aż tak daleko i w zasadzie nie wiem, jakim cudem. Na wszelki wypadek nawet podpięłam to pod +18, żeby nikt nie miał pretensji. Niby mam te 19 lat, a sram się jak jakaś trzynastka. XD Dobra, przeczytajcie i oceńcie sami.
Tytuł to fragment tekstu do wykonywanego tylko na żywo utworu Morana pt. "rub" i znaczy dokładnie tyle co "Dotykaj mnie wielokrotnie". Pasowało mi to tutaj.


Soan wszedł do łazienki i od progu uderzył go zapach płynu do kąpieli. Spojrzał na Hitomiego, który zanurzony w swoim świecie niczym w wodzie, która go okalała, nawet nie zwrócił na niego uwagi. Perkusista uśmiechnął się pod nosem. Zrzucił z siebie ubrania i wszedł pod prysznic. Chłodna woda spłynęła po jego ciele. Sądząc po tym, że nawet odkręcenie kranu i dźwięk płynącej wody nie obudziły Hitomiego z zamyślenia, wokalista wyłączył się zupełnie.
Bose, mokre stopy zostawiły ślady na posadzce, gdy Tomofumi pokonał odległość dzielącą prysznic i wannę.
Hitomi drgnął, gdy poczuł zimne ciało Soana, które nagle przylgnęło do jego - rozgrzanego od gorącej wody.
 - Tomofumi? Co ty tu robisz? - zdziwił się Hitomi.
 - Wykorzystuję twoje zamyślenie, Hito-chan - Soan uśmiechnął się lubieżnie, wciąż siedząc Hitomiemu na biodrach.
Dłonie Soana zsunęły się po ciepłym ciele Hitomiego. Przymknął oczy. Nie musiał go widzieć. Znał jego ciało tak doskonale, że dobrze wiedział, kiedy jego palce natrafią na bliznę po lekkomyślnych zabawach z fajerwerkami, a kiedy na tę, która mu została po niefortunnym upadku ze sceny na początku kariery.
Nagle poczuł dłonie Hitomiego na policzkach, a po chwili jego słodkie usta na swoich. Oddał pocałunek, przyciągając Hitomiego do siebie. Lubił, jak go całował. W pocałunkach wokalisty zawsze było więcej pasji i namiętności niż w jego.
Dłonie Soana błądziły chwilę po ramionach i plecach Hitomiego, a potem zsunęły się na jego uda. Właściwie to Tomofumi nie znał drugiej osoby, która miałaby tak wrażliwe na dotyk nogi. Perkusista tylko delikatnie musnął opuszkami palców wewnętrzną stronę ud Hitomiego, a jęk, który usłyszał tuż przy uchu, wskazywał na to, że osiągnął zamierzony efekt.
 - Podoba ci się, nie? - spytał Soan, nie przerywając pieszczot.
 - Przecież wiesz - szepnął Hitomi, po czym pocałował perkusistę w szyję.
Soan westchnął, a po chwili był zmuszony do wstrzymania oddechu, gdy Hitomi przygryzł jego skórę.
 - Już słyszę ten złośliwy chichot Ivy'ego - stwierdził, gdy Hitomi się od niego odsunął.
 - Aj tam, przejmujesz się - Hitomi oparł się o brzeg wanny, rozkładając nogi na tyle, na ile pozwalała mu jej szerokość. - Tylko mnie nie utop.
 - Postaram się nie - mruknął Soan, namiętnie całując Hitomiego w usta.
* * *
W sali prób Morana panowała typowa, poranna cisza. Sizna przysypiał z kubkiem kawy przy oknie, Hitomi poprawiał tekst, popijając wodę, a Soan ustawiał talerze do perkusji. Ivy spojrzał na Viviego, który zasnął z głową na jego kolanach i przeniósł wzrok na Tomofumiego. Apaszka w błękitno-złote wzory zasłaniała szyję perkusisty. Ivy zamyślił się na chwilę. Po co chronić gardło w lipcu?
Ivy cmoknął Viviego w policzek, po czym wstał i podszedł do Soana.
 - Ty to jednak jesteś zmarzlakiem, So-san - stwierdził, bawiąc się jego apaszką. - Ja rozumiem, że na Okinawie rosną palmy, ale mamy lipiec.
 - Nastroiłeś już bas, Ivy? - spytał Soan, łapiąc Ivy'ego za dłoń i rozluźniając jego uścisk na materiale. Jego skóra nadal była zbyt podrażniona, by mógł pozwolić basiście na takie zabawy.
 - Nie - odparł Ivy, zabierając rękę. - Ale sądząc po twoich lekko zaróżowionych policzkach, Hi-san znowu bawił się w wampira, prawda?
Nawet mordercze spojrzenie Soana i krztuszący się wodą Hitomi nie powstrzymały basisty od złośliwego chichotu. Ivy poklepał Tomofumiego po ramieniu i poszedł stroić bas.
Soan westchnął. Może i Ivy był wariatem, ale też bardzo dobrym obserwatorem. No chyba, że chodziło o Siznę. Tego, co się działo w życiu gitarzysty, to nawet chyba on sam nie ogarniał.
The end

wtorek, 11 listopada 2014

Sweet strawberry

Zespół: Moran
Pairing: Soan&Hitomi, w tle Ivy&Vivi
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: obyczaj, romans
Ostrzeżenia: łagodne sceny erotyczne
Notka autorska: Takie tam zainspirowane informacją, że Hitomi lubi czekoladę, a Soan truskawki.
Ps. Mam coś z tym pairingiem, co rozwala system, ale to może w czwartek.


 - Hitomi? - Soan stanął w drzwiach kuchni i spojrzał na wokalistę, który w fartuszku krzątał się po pomieszczeniu. - Co ty robisz?
 - Znalazłem w książce kucharskiej przepis na czekoladki z nadzieniem truskawkowym - oznajmił uradowany Hitomi. - Aczkolwiek niezbyt wiem, jak się zabrać do nadzienia, więc na razie roztapiam czekoladę.
 - Udaję, że rozumiem - stwierdził Soan, usiadł na stole i wziął sobie jedną truskawkę. Lubił te owoce. Były słodkie i kojarzyły mu się jednoznacznie z ich teledyskiem. - Hito-chan, właściwie, to czemu nie możemy po prostu zjeść tych truskawek w normalny sposób?
 - Bo to nudne. Potrzeba mi innowacji - stwierdził Hitomi, mieszając w garnuszku z czekoladą.
 - Nudne? - Soan zeskoczył ze stołu, wziął kolejny owoc z miski i podszedł do Hitomiego. - Zawsze można zrobić tak.
Perkusista umoczył truskawkę w rozpuszczonej czekoladzie i włożył ją lekko zdezorientowanemu Hitomiemu do ust.
 - Czy to było nudne, Hitomi? - zapytał z tajemniczym błyskiem w oczach.
 - Smaczne - odpowiedział krótko Hitomi. W sumie miał ochotę powiedzieć coś więcej, ale Soan zamknął mu usta pocałunkiem.
 - Masz rację - stwierdził Soan, gdy po chwili się od niego odsunął. - Smaczne. A teraz chodź.
Soan złapał jedną ręką Hitomiego za dłoń, drugą garnuszek i posadził wokalistę na stole.
 - Co ty zamierzasz zrobić, Tomofumi? - zapytał Hitomi, gdy ten umoczył truskawkę w czekoladzie.
 - Czy czekolada nie jest afrodyzjakiem, Hitomi? - Soan nadgryzł owoc, po czym resztę włożył do lekko rozchylonych ust wokalisty. - Tak jak truskawki?
 - Jest - przyznał Hitomi, zakładając nogę na nogę i opierając się o blat stołu. - Zamierzasz mnie karmić?
 - Może? - Soan usiadł na stole i podkulił nogi pod siebie. - Jak na razie dobrze mi idzie.
 - Jeśli tak uważasz - Hitomi ujął delikatnie czerwony owoc i umoczył go w wciąż płynnej czekoladzie, po czym umieścił go w uchylonych ustach Soana. - To ja nakarmię ciebie.
 - Jak dla mnie zabawa idealna - stwierdził Tomofumi, ścierając opuszkiem palca czekoladę z kącika ust Hitomiego. Pochylił się nad nim i go pocałował.
W sumie można było to przewidzieć, ale oni tak jakby o tym nie pomyśleli. W następnej chwili stół nie wytrzymał ciężaru dwóch dorosłych facetów i obaj z wdzięcznym łupnięciem znaleźli się na podłodze wśród części połamanego stołu.
 - Rozwaliliśmy stół, Tomofumi - zauważył niezbyt odkrywczo Hitomi, chichocząc.
 - Nic ci nie jest?
 - Nie - Hitomi pokręcił głową.
 - Na pewno?
 - Na pewno.
 - To chodź. Stołem zajmiemy się później - Soan pomógł mu wstać i wziął na ręce. - Idziemy do sypialni.
 - Właściwie to ty idziesz. Ja jestem niesiony.
 - Nie dyskutuj ze mną, Hito-chan - stwierdził Soan, wychodząc z kuchni.
* * *
 - Wiesz co, Miyako?
 - Tak?
 - Z dwojga złego dobrze, że nie próbowali tego zrobić na umywalce.
 - Co, umywalce?
 - Mikaru i Syu kiedyś próbowali. Potem mieszkali tydzień u mnie, bo zalało im łazienkę, pół mieszkania i jeszcze do sąsiadów przeciekło.
 - Czy my znamy kogoś, kto nie jest aż tak napalony?
 - W zasadzie to Si-san ma tylko kota.
 - I Sono.
 - Co?
 - No Sono. Wokalistę Matenrou Opery. Nie zauważyłeś?
 - Nie?
 - Z kim ja żyję...
 - Ze mną?
 - No w sumie... Toshi, co ty robisz? Toshi!

The end

sobota, 1 listopada 2014

Broken wings

Zespół: Moran
Pairing: Soan&Hitomi
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: obyczaj, okruchy życia
Ostrzeżenia: śmierć, oparte na faktach
Notka autorska: Można się przyzwyczaić do tego, że naszego przyjaciela już nie ma. Można nauczyć się żyć bez niego. Ale nie można zrobić jednego - zapomnieć.


Marszczę brwi, powoli wybudzając się ze snu. Zastanawiam się, co mnie właściwie obudziło. Po chwili, dosyć długiej chwili, dochodzę do wniosku, że to był twój krzyk.
Otwieram oczy. Siedzisz na łóżku, kurczowo zaciskając palce na kołdrze. Drżysz od płaczu, cały się trzęsiesz jak młode drzewo na wietrze.
Wiem, dlaczego tak jest. To dzisiaj. Rocznica śmierci Zilla. Zawsze wtedy śni ci się koszmar. Zawsze ten sam. Pamiętasz? Rok temu mi go opowiedziałeś.
Biegniesz, widząc Zilla na skraju przepaści. On cię woła. Mówi, że chce z tobą porozmawiać, przytulić, uśmiechnąć się do ciebie po raz ostatni. Więc biegniesz. Brakuje ci tchu, ale nie zwalniasz. Kiedy wyciągasz rękę, Zill cofa się o krok i spada. Patrzysz w dół, ale jego już nie ma, zabrała go ciemność. Wtedy czujesz, jak grunt osuwa się spod twoich nóg. Ale twoja otchłań nie jest mroczna i zimna. Jak to określiłeś, to jest po prostu bezkresne niebo. Wokół fruwają białe płatki wiśni. Ten krajobraz jest piękny, ale zdajesz sobie sprawę, że Zill zniknął w ciemności, że ty nie zdążyłeś się z nim pożegnać, choć miałbyś taką możliwość, gdybyś złapał go za dłoń chwilę wcześniej. Dlatego właśnie mimo wszystko czujesz ogromną pustkę i nie potrafisz zachwycić się tym, co widzisz. To sprawia, że w końcu spadasz. I wtedy budzisz się z krzykiem. Zawsze tego samego dnia od czterech lat.
Wiem, że przez pierwszy moment nie powinienem cię przytulać. Nie chcesz tego. Kiedy pierwszy raz to ci się przyśniło, odepchnąłeś mnie i syknąłeś, bym cię zostawił. Że nie chcesz, by ktokolwiek cię dotykał. Potem siedziałeś skulony na łóżku i płakałeś, a ja nie wiedziałem, co mam zrobić. Twój przesycony nienawiścią do świata głos dzwonił mi w uszach. Chyba nigdy wcześniej się do mnie nie odezwałeś takim tonem, choć znałem cię przecież od wielu lat. To zabolało. A bolało jeszcze bardziej, bo chciałem jakoś uspokoić łzy płynące po twoich policzkach, a okazało się, że mi nie wolno...
Nie wiem, ile minut wtedy minęło. Po prostu siedziałem i patrzyłem, jak płaczesz, a w sercu coś mnie kłuło i to bardzo mocno. Nienawidzę bezsilności.
W końcu trochę się uspokoiłeś. Nadal drżałeś, ale łzy nie leciały ci już tak gęsto po policzkach i miałeś bardziej wyrównany oddech. Spojrzałeś na mnie. Chyba zobaczyłeś lekki strach w moich oczach, bo mnie przeprosiłeś. Wyjaśniłeś, że kiedy przyśni ci się tak silny koszmar, każdy dotyk sprawia, że czujesz jakiś wewnętrzny ból. Nie potrafiłeś tego wytłumaczyć. Ale mnie przytuliłeś. Objąłem cię ramionami i przyciągnąłem do siebie. Nawet tylko cię tuląc, czułem, jak mocno bije ci serce. Byłeś taki przerażony. Nie chciałem nigdy więcej tego oglądać. Nigdy więcej słyszeć twojego szlochu, ale...
...rok później było to samo. A za trzecim razem w końcu zdobyłeś się na odwagę, by mi opowiedzieć ten traumatyczny sen. Wtedy zrozumiałem, jak silnym przeżyciem była dla ciebie śmierć Zilla. Że uderzyło to w ciebie silniej ode mnie. Że do dzisiaj obwiniasz się za to, iż przyjechałeś wtedy do szpitala te kilka minut za późno.
- Soan? - patrzę na ciebie ze zmartwieniem. Zastanawiam się, czy to już czas, by cię przytulić, czy może zrobić to za chwilę. - Soan, słyszysz mnie?
Kiwasz głową. Obaj wiemy, że to nie tylko odpowiedź na pytanie, ale także przyzwolenie na to, bym mógł cię dotknąć. Łapiąc cię za dłoń, rozluźniam uścisk twoich palców na kołdrze. Są zimne. Zawsze, jak się czymś stresujesz, marzną ci ręce.
- Już dobrze, Soan. Jestem przy tobie - mówię spokojnie, wiedząc, że mógłbym ci przeczytać jakąś instrukcję obsługi, a i tak byś się uśmiechnął delikatnie przez łzy. Po prostu chcesz słyszeć mój głos. Wiedzieć, że nie zniknąłem jak Zill.
- Hitomi - mówisz cicho. Dziwi mnie to. W poprzednich latach nie odzywałeś się tak szybko. Zazwyczaj robiłeś to dopiero, gdy już się do końca uspokoiłeś. - Przeżyj mnie.
- Co?
- Masz umrzeć po mnie - patrzysz na mnie stanowczym wzrokiem. - Nie przeżyłbym twojej śmierci. Nie wolno ci umrzeć przede mną. Zrozumiałeś?
- Soan - uśmiecham się czule, przytulając cię do siebie. - Za pięćdziesiąt lat, kiedy przyjdzie na nas czas, umrzemy razem. Żaden z nas tego drugiego nie zostawi.
- Obiecujesz?
- Obiecuję.
Wtulasz się we mnie. Ten dzień, dwudziesty trzeci lipca, jest jedynym w roku, kiedy to ja muszę opiekować się tobą. Twoje skrzydła, pod którymi się zazwyczaj chowam, tego dnia łamią się i tylko ja jestem w stanie je wyleczyć. Nikt inny nie potrafi tego zrobić, ponieważ to mi dałeś moc ich regeneracji. I nikomu innemu jej nie oddam.
The end

czwartek, 23 października 2014

Czekając na Księżyc IX

Zespół: Alice Nine&Kagrra,, wspomniane 168 -one sixty eight- i Migimimi sleep tight
Pairing: Tora&Akiya, w tle Isshi&Nao, Izumi&Shin, wspomniane Ao&Ryohei
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: romans, fantasy, dramat, AU
Seria: "Waiting for the Moon"
Ostrzeżenia: magia, sceny przemocy
Notka autorska: Ostatnia część. Mam nadzieję, że się podobało. ^^



Mijały lata. Nowe pokolenie Kluczy i Pomocników nie było tak zżyte z nami, jak tamto stare. Czas wyleczył nasze rany po stracie przyjaciół, jednakże... Nigdy więcej nie śmialiśmy się z Nao, jedząc truskawkowe lody, nie słuchaliśmy ciekawych opowieści Isshiego przerywanych czasem złośliwymi docinkami, nie zjedliśmy naleśników Izumiego, który potem nie robił wyliczanki, kto ma zmywać i nie musieliśmy uspokajać Shina, gdy ten speszył się przez jakąś błahostkę i nigdy nie słyszeliśmy już jego nieśmiałego śmiechu.
Brakowało nam ich i to bardzo. Wiedzieliśmy, że pewnie są o wiele szczęśliwsi od nas, ale i tak... Bolało. Bolało nas to, że już nigdy ich nie zobaczymy.
I wtedy nastał ten dzień. Ten, w którym wszystko przestało mieć dla mnie znaczenie i stałem się tym ponurym Torą, którego znasz.
Pamiętam, że przebiłem wtedy jakiegoś wampira kołkiem. Odwróciłem się i zobaczyłem tylko pierwsze promienie słońca odbijające się w łuskach chimery...
 - Masashi! - ten wrzask pozostanie w mojej pamięci na zawsze. Następne, co pamiętam, to że leżałem na asfalcie, a Akiya się nade mną pochylał. Na policzek kapnęła mi z jego ust krew. Koszulę też miałem całą w krwi. Chimera dopiero po chwili wyciągnęła z niego swoją łapę, przez co Akiya upadł na mnie praktycznie już bez życia.
 - Ty mendo - warknąłem, wstając. Pewnie gdybym nie był taki wściekły, nie zabiłbym tej chimery.
Gdy zwierzę padło, usłyszałem za sobą oklaski. Akiya siedział uśmiechnięty od ucha do ucha na chodniku i prawie się śmiał.
 - Świetna robota, Masashi. Wracajmy do domu - Akiya wstał i podszedł do mnie, po czym złapał mnie za rękę.
 - Ale ty... Ale jak? - zdziwiłem się, będąc przeświadczonym, że Akiya jednak żyje, bo nie rozumiałem jego zachowania. On tylko zaśmiał się i położył mi rękę na swoim sercu. Było... ciche.
 - Wybacz, Masashi, ale nie mam zamiaru doprowadzać cię do takiego stanu emocjonalnego, jak Nao Isshiego. To nie w moim stylu - stwierdził, prowadząc mnie w stronę domu. - Chodź, wykąpiemy się, założymy ładne ubrania i pójdziemy na spacer. Nie patrz tak na mnie, bo zacznę chichotać przez twoją minę.
Kiedy wróciliśmy do domu, usiadłem w fotelu i patrzyłem, jak roześmiany Akiya szuka sobie czystych ubrań. Mnie zresztą też. Gdy już położył oba zestawy ubrań na kanapie, zsunął z ramion swoją koszulę w kratę i spojrzał na mnie przez ramię.
 - Idziesz ze mną? - zapytał, podając mi dłoń. Złapałem ją i pozwoliłem zaprowadzić się do łazienki tak samo ufnie, jak dwieście lat wcześniej do jego mieszkania, gdy zaatakował nas chowaniec.
Zamknąłem oczy, wchodząc do ciepłej wody. Akiya znalazł się w wannie zaraz po mnie. Czułem jego gładką skórę, czułem, że jego ciało jest o wiele chłodniejsze, niż powinno, ale de facto on był już przecież martwy. Nie oddychał. Nie biło mu serce. Był jakby iluzją tego Akiyi, którego rano obudziłem pocałunkiem w policzek, a potem przyniosłem śniadanie do łóżka. Tego, który śmiał się z moich żartów przy śniadaniu, tego, który zaczął kolejny rysunek po obiedzie. Tego, który zasnął podczas czytania mangi i obudził się dopiero, gdy poczuł, że Drzwi się otworzyły.
 - Ciepły jesteś, Masashi - szepnął Akiya, chłodnymi palcami przesuwając po moim ciele.
 - Czujesz? - zdziwiłem się.
 - Zmysły mi zostały - odparł Akiya, przymykając oczy. Jego dłoń wciąż błądziła po moim ciele, a ja przeczuwałem, gdzie się zaraz znajdzie. - Więc jeśli jeszcze raz chcesz...
 - Do tego zmuszać mnie nie trzeba - stwierdziłem, po czym przyciągnąłem go do namiętnego pocałunku.
Pozwól, że resztę ci pominę. Słuchowiska porno raczej nie chcesz mieć, co? I znów się śmiejesz. A śmiej się, ale pamiętaj, że pierwszym zadaniem, jakie dostałaś, było umycie łazienki. To ciekawe, mina ci jakoś zrzedła, ha ha.
Wracając do mojej opowieści. Gdy już się ubraliśmy, wyszliśmy na dwór. Chłodny wiatr owiał nam twarze. Akiya trzymał w ręce teczkę z rysunkiem i kredkami. Chciał go dokończyć. Nigdy nie lubił zostawiać niedokończonych spraw.
Akiya zaprowadził mnie na wzgórze nieopodal naszego domu. Usiedliśmy na nim. Akiya zajął się swoim rysunkiem, jednocześnie rozmawiając ze mną na różne tematy. Nie padało jednak to zdanie, które musiało kiedyś zabrzmieć.
 - Aki, czy ty... No wiesz... - zacząłem w końcu, patrząc na niego z dezorientacją.
 - Nie, nie mam zamiaru stać się zombie - zaśmiał się głośno, odkładając rysunek. Był gotowy. - Masashi, ja tylko... Chcę zobaczyć Księżyc.
 - Co?
 - Księżyc, głuptasie. Ostatni raz chcę zobaczyć to blade światło - powiedział, uśmiechając się lekko.
 - A więc poczekajmy - stwierdziłem. Było dopiero wczesne popołudnie, więc mieliśmy naprawdę dużo czasu.
Położyliśmy się na trawie i rozmawialiśmy, spokojnie czekając na Księżyc. A kiedy w końcu zapadł zmrok i blady blask oświetlił nasze sylwetki, zrozumiałem, że nadszedł ten czas.
Czas pożegnania.
 - Masashi - Akiya usiadł i złapał mnie za rękę. Wstaliśmy. Spojrzałem mu prosto w oczy i pocałowałem mocno. Odsunął się ode mnie i usiłował się nie rozpłakać.
 - Łzy nie są takie złe w tym momencie - powiedziałem cicho, głaszcząc go po policzku. - Kocham cię, Akiya.
 - Ja ciebie też, Masashi - i w tym momencie dopiero się rozkleił. - Będziesz dobrym Kluczem, Masashi.
Fala waniliowej energii prawie zrzuciła mnie z nóg. No tak, zapomniałem, jak silnym Kluczem był Akiya i jak wielu mu to powtarzało. Spojrzałem na niego. Jego duszę okalały kwiaty wanilii. Po chwili zobaczyłem Izumiego i Shina.
 - Akiya, mój przyjacielu - Shin wyciągnął do niego dłoń.
 - Czas już iść - stwierdził Izumi, powielając gest Shina.
 - Do zobaczenia, Masashi - szepnął Akiya. Wszyscy trzej uśmiechnęli się smutno i zniknęli. A ja zostałem sam na wzgórzu, nie czując zapachu, który towarzyszył mi od wieków. Za to czułem twój, choć nie byłem jeszcze gotów cię odnaleźć. W ręce trzymałem rysunek przedstawiający czerwoną pandę śpiącą z tygrysem w posłaniu dla kotów. Nigdy nie rozumiałem, co Akiya miał na myśli, tworząc swoje malunki.
Gdy wróciłem do domu, poczułem pustkę. Nie słyszałem śmiechu Akiyi, łazienka wciąż ociekała wylaną przez nas wodą, szafki nadal były pootwierane, a ubrania rzucone na pralkę. Nawet wieża przestała grać, bo płyta dawno się skończyła. Położyłem się na kanapie. Zrozumiałem, że zostałem sam. Nie pomagała nawet obecność naszych którychś z kolei chowańców. Samotność ogarnęła moją duszę i spowodowała, że dopiero następnego dnia postanowiłem cię poszukać. Dalszą część tej historii już znasz, Kyu - Tora westchnął, patrząc na swoją Pomocnicę z uwagą. - I co teraz zrobisz z tymi informacjami?
 - Czy to, co opowiadał Isshi Sakurze, było podobne do tego, co usłyszałam? - zapytała Kyu, odgarniając błękitne kosmyki włosów z twarzy.
 - Pewnie tak, ale on to mówił, będąc żywym - zaśmiał się Tora, siadając. Kyu spojrzała na niego z przerażeniem.
 - Że co?
 - Będziesz dobrym Kluczem, Kiyomi - Tora uśmiechnął się promiennie, a jego ciało rozsypało się w kwiaty wanilii, zaś energia prawie zrzuciła Kyu z krzesła.
 - Nareszcie - usłyszała za sobą ciepły głos, a kolejna fala waniliowej energii zrobiła to, czego nie potrafiła ta pierwsza.
Odwróciła się. Stał przed nią, jak się domyślała, Akiya. Tora miał rację. Był piękny.
 - Akiya - Tora wstał i podszedł do niego. - Jak reszta?
 - Mają się świetnie - odparł Akiya. - Aoi i Ryohei chcą cię poznać. Nie mogą się wprost doczekać.
 - Tam też pachniemy wanilią? - zapytał Tora, na co Akiya się roześmiał.
 - Nie, kochanie, ten zapach to element świata żywych - odpowiedział Akiya, po czym spojrzał na zdezorientowaną Kyu. - Co tak patrzysz, dziewczynko?
 - Ładny pan jest - palnęła Kyu, nie myśląc, co mówi. Ku jej zdumieniu, Akiya lekko się speszył.
 - Dziękuję - powiedział cicho. - Em, Masashi? Chodźmy już może do reszty, bo jeszcze jakieś inne dziewczęta zaczną mnie podrywać.
 - Oczywiście - Tora objął Akiyę ramieniem. - Do zobaczenia, Kyu!
Obaj pomachali dziewczynie na pożegnanie i rozpłynęli się w powietrzu.
Kyu wstała i poprawiła spódniczkę. Czuła zapach cynamonu. Czas znaleźć swoją Pomocnicę. Albo Pomocnika. Było jej wszystko jedno, jakiej będzie płci.
 - Nowa przygoda się zaczęła - powiedziała pod nosem, zarzucając na ramiona czerwony płaszcz i wyszła z mieszkania, zamykając za sobą drzwi na klucz.
The end

środa, 22 października 2014

Czekając na Księżyc VIII

Zespół: Alice Nine&Kagrra,, wspomniane Kra
Pairing: Tora&Akiya, w tle Isshi&Nao, Izumi&Shin
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: romans, fantasy, dramat, AU
Seria: "Waiting for the Moon"
Ostrzeżenia: magia, sceny przemocy
Notka autorska: Zupełnie zapomniałam o wstawianiu tego fika. To przez chorobę. Przepraszam.


To było późną jesienią. Liście z drzew dawno już opadły. Robiło się coraz chłodniej. Wracaliśmy z Akiyą do domu, gdy poczuliśmy wiśniowy zapach. Chwilę później staliśmy przed Drzwiami w innym mieście.
Spojrzałem pod nogi. Brodziłem w kałuży krwi należącej do Izumiego, który patrzył na mnie pustym wzrokiem.
 - Tora - szepnął, unosząc się na rękach, jednak zaraz z powrotem upadł. - Błagam, pomóż Hashidaniemu, proszę cię.
 - Akiya, Sakura, Rin i Oni już się tym zajęli. Spokojnie, ja muszę pomóc tobie - powiedziałem, biorąc go na ręce.
Ach, zastanawiasz się, kim byli Rin i Oni? Oni był Pomocnikiem Keiyu, a Rin Sakury. Keiyu tylko stał obok i się przyglądał zmaganiom reszty, jakby nie mając żadnego powodu, by im pomagać.
 - Zabiorę cię do domu i dam leki, spokojnie - oznajmiłem, tuląc Izumiego do siebie.
 - Wybacz mi, Tora. Mam nadzieję, że Hashidani... - Izumi przerwał nagle, gdy podbiegł do nas Akiya.
 - Izumi, Shin... On chce z tobą rozmawiać - powiedział powoli, ważąc każde słowo. - Masashi, przynieś Izumiego pod Drzwi.
Gdy znaleźliśmy się tam, Shin siedział na chodniku i bawił się palcami. Posadziłem ledwie żywego Izumiego przed naszą peszącą się pensjonareczką i czekałem na obrót wydarzeń.
 - Jesteś ranny - szepnął Hashidani.
 - Wyliżę się - Izumi skrzywił się lekko. - Wybacz, Hashi. Nie zdołałem ci pomóc.
 - Nie przejmuj się - Shin uśmiechnął się delikatnie i położył Izumiemu dłoń na ramieniu. - Będziesz dobrym Kluczem, Izumida.
Ciało Shina zmieniło się w kwiaty wanilii, które okalały teraz jego duszę.
 - Zginąłeś? - Izumi położył Shinowi dłonie na policzkach.
 - Przepraszam - Shin westchnął i odwrócił się. Zobaczyliśmy Isshiego i Nao, którzy podeszli do niego i pomogli mu wstać.
 - Nie martw się, Izumi. Zaopiekujemy się nim - oznajmił Nao, obejmując Shina ramieniem.
 - Podejrzewam, że jeszcze tu wrócimy - Isshi uśmiechnął się lekko i pomachał nam na do widzenia. Wszyscy trzej... zniknęli.
Teraz pewnie spodziewasz się, że opowiem ci o tym, jak Izumi trenował Hanako i jak radził sobie ze śmiercią Shina, prawda? Widzisz, sprawa wygląda trochę inaczej. Izumi umarł niedługo później z powodu odniesionych ran w tamtej walce.
 - Hashidani - szepnął tylko przed śmiercią. Gdy znowu otworzył oczy po ich nagłym zamknięciu, zrobił to tylko w jednym celu.
Powiedzieć Hanako, że będzie dobrym Kluczem.
Pamiętam, jak poczułem delikatny zapach wanilii. Odwróciłem się i zobaczyłem Shina, który podszedł do łóżka Izumiego i złapał go za ręce.
 - Długo mi na siebie czekać nie kazałeś - powiedział ni to ze smutkiem, ni to z radością.
 - Tylko co teraz? Hanako jest w ogóle niewyszkolona... - Izumi spojrzał w stronę dziewczyny.
 - Nie martw się, Izumida. Drzwi coś wymyślą. Nie dopuszczą jej do bycia Kluczem - Shin uśmiechnął się lekko. - Bez urazy, Hanako.
 - Nie, nic się nie stało - dziewczyna pokręciła głową.
 - To w takim razie my już pójdziemy. Do zobaczenia, przyjaciele - Izumi uśmiechnął się promiennie.
 - Papa - Shin pomachał nam na pożegnanie i rozpłynął się w powietrzu razem z Izumim.
Drzwi przydzieliły Hanako do Keiyu. Ukarały go w taki sposób, że wtedy w ogóle nam nie pomógł.
Akiya za to zdawał się nie pamiętać, jak unosi się kąciki ust, by wyrazić szczęście.

poniedziałek, 13 października 2014

Czekając na Księżyc VII

Zespół: Alice Nine&Kagrra,, w tle Kra i Belle, wspomniane 168 -one sixty eight- i Migimimi sleep tight
Pairing: Tora&Akiya, w tle Isshi&Nao, Izumi&Shin
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: romans, fantasy, dramat, AU
Seria: "Waiting for the Moon"
Ostrzeżenia: magia, sceny przemocy
Notka autorska: Zastanawiam się, ile osób w sumie teraz to czyta i myśli "Ale będzie disneyowskie zakończenie, prawda? Oni ożyją, no nie?".

Adori zginęła kilka lat później w tajemniczych okolicznościach. Jej Pomocnik nigdy nie przypadł mi do gustu, że tak to określę. Zawsze biła od niego taka negatywna energia.
Pomocnica Isshiego miała trudne życie z nim. Wytrenował ją nieźle, ale miły to był dla niej bardzo rzadko. Choć pewnego razu zwierzyła mi się z jednej rzeczy.
 - Wiesz, Tora... - zaczęła Sakura, siadając obok mnie. Ładna w sumie była. Miała długie włosy, które związywała w dwie kitki i ubierała się w stylu Gothic Lolita. Była strasznie nieśmiała, ale wysportowana i nieprzeciętnie mądra. Ale wracając do naszej rozmowy.
 - Tak? - zapytałem, gdy dziewczyna nie mogła się wysłowić.
 - Ostatnio zauważyłam, że Isshi był smutny. Zawsze był poważny, ale wtedy... Smutny był, nawet bardzo. Zapytałam, co się stało, ale nie odpowiedział.
 - I co dalej?
 - Chciałam wrócić do swojego pokoju, ale on mnie zatrzymał - odparła Sakura, machając nogami. Była strasznie niska, więc jej stopy nie dotykały podłogi, gdy siedziała na kanapie. - Opowiedział mi całą historię. Jak został Pomocnikiem, jak zbliżył się do swojego Klucza, jak poznał was, jak Nao zginął. Poruszyło mnie to. Chyba zaczęłam go rozumieć - oznajmiła, zaciskając swojego drobne dłonie w pięści.
Kilka dni później były Pomocnik Adori wyciął nam okropny numer. Mianowicie przeszedł przez Drzwi i otwierał sobie je ot tak, bo doszedł do wniosku, że zniszczenie naszego świata jest bardzo dobrym pomysłem.
Mówiłem ci przed chwilą, że Adori zginęła w tajemniczych okolicznościach, prawda? Wyobraź sobie, że ten psychopata ją zabił! A jego Pomocnik wcale lepszy nie był, bo znaleźliśmy go przed tymi Drzwiami, co je tamten palant otworzył. I wcale nie miał pokojowych zamiarów, by przed nimi stać.
 - Keiyu, posłuchaj, nie mam pojęcia, co ci naopowiadał Yumehito, ale to naprawdę nie jest dobry pomysł, by z nami walczyć - powiedział spokojnie Isshi, zbliżając się do Pomocnika tej mendy. Drzwi przeniosły nas w momencie, jak Yumehito wpadł na świetną ideę zniszczenia świata i przez nie przeszedł.
 - Doprawdy uważasz, że będę słuchać takiego staruszka, jak ty? - zapytał Keiyu. Isshi zmierzył go wzrokiem.
 - Tak, kurduplu - odparł po chwili. Keiyu zmarszczył brwi i rzucił się na nas.
Em... Wybacz, ale chyba ominę tę scenę, bo ta walka była naprawdę bardzo długa. Keiyu wcale nie był taki łatwy do pokonania, mimo że wyższy był tylko od Sakury. Fakt faktem, zanudziłbym cię, gdybym dokładnie ci opowiedział, w jaki sposób sprawiliśmy, że Keiyu stracił przytomność i mogliśmy spokojnie pomyśleć, jak tu pokonać Yumehito.
 - Muszę się tam przenieść - oznajmił Isshi, siadając przed Drzwiami. - A wy mi dostarczycie energię. Dobrze?
 - Isshi, ale ty będziesz tylko ciałem astralnym, a on... - zaczął Shin, ale Izumi mu przerwał.
 - Hashi, ja rozumiem, że ty martwisz się o wszystkich zawsze i wszędzie, ale to jedyny sposób - powiedział, kładąc dłoń na ramieniu Isshiego.
 - Sakura, pilnuj tego pierwotniaka, by się nie ocknął - polecił Isshi i zamknął oczy.
Siedzieliśmy tak obok niego, czekając, aż coś się wydarzy. W pewnym momencie poczułem, jak coś spływa pomiędzy moimi palcami. Spojrzałem na swoją dłoń. Krew zabarwiała ją na czerwono. Czyli już oberwał?
W pewnym momencie doszliśmy do wniosku, że jeśli zaraz czegoś nie zrobimy, to on zginie.
 - Isshi, słyszysz mnie? Zostaw go, wracaj, nie dasz rady! - zawołał Akiya, usiłując zatamować krwawienie z jednej z ran. - Obudź się!
Ale on nie miał żadnego zamiaru odpuścić. Nie pomagała mu już nawet nasza obecność. Nawet, gdy Sakura związała Keiyu i przyłożyła jego dłonie do Isshiego, sytuacja nie uległa poprawie.
Aż w końcu, chwilę przed świtem, przed Drzwiami zmaterializował się poważnie ranny i nieprzytomny Yumehito. Po dłuższym czasie Isshi wrócił do swojego ciała i natychmiast wpadł w ramiona przerażonego Akiyi.
 - Wolałem być Pomocnikiem - mruknął, uśmiechając się lekko. - Sakura, chodź tutaj.
Dziewczyna zmieszała się lekko i przysunęła się bliżej Isshiego.
 - Byłem dobrym Kluczem? - zapytał Isshi.
 - Najlepszym - odparła Sakura. - Ale ty nadal jesteś...
 - Ty też będziesz dobrym Kluczem, Sakurako - powiedział Isshi, uśmiechając się promiennie i... zamienił się w kwiaty wanilii.
Odwróciłem się, czując znajomy zapach. Zobaczyliśmy Nao, który wyciągnął ręce do Isshiego i spojrzał na niego czułym wzrokiem.
 - Spodziewałem się raczej, mój drogi Shino, że dłużej będziesz Kluczem - zauważył Nao.
 - Musiałem się poświęcić dla przyjaciół, Yamiyo - wyjaśnił Isshi, uśmiechając się promiennie. - Yumehito, radzę ci powiedzieć swojemu Pomocnikowi, że będzie dobrym Kluczem, zanim zamienisz się w zombie. Taka delikatna sugestia.
 - Zapomnij - warknął Yumehito.
 - Jak zamienisz się w zombie, to Keiyu będzie cię musiał zabić. Tak jak ty zabiłeś Adori.
 - Zamknij się lepiej - stwierdził Yumehito, wciąż leżąc na chodniku. Chyba był tak zażenowany tym, że przegrał, iż nawet nie chciało mu się wstawać.
 - Wybaczcie, że tak wyszło - Isshi zwrócił się do nas, obejmując Nao ramieniem w pasie. Zaczęło świtać, a drobne promyki słońca oświetliły naszych dwóch przyjaciół, którzy pomachali nam jak dzieciom, pocałowali się i zniknęli, rozpływając się w powietrzu.
Akiya bardzo przeżył tamto wydarzenie. Niechętnie wykonywał misje, praktycznie cały czas przesiadywał w oknie i wpatrywał się w rozgwieżdżone niebo. Już po stracie Nao mniej się uśmiechał, teraz zdawał się to robić tylko po to, by odwzajemnić ten gest z mojej strony.
 - Przecież wiedziałeś, że kiedyś umrą... - zacząłem pewnego dnia, gdy Akiya znów znalazł się na parapecie i przestał kontaktować ze światem. - Nie możesz zamknąć się w sobie przez to. My nadal żyjemy, Aki. Oni obaj chcieliby...
 - Obaj? - Akiya zaśmiał się tak jakoś... pusto. - Mówisz tylko o Isshim i Nao. A Yumi? Adori? Aoi? Ryohei? Chou? Oni też odeszli, wyobraź sobie! Wszyscy, których kocham, odchodzą! Uważasz, że jest mi z tym łatwo?! Wolałbym, by teraz, w tym momencie Drzwi się otworzyły i napadła mnie jakaś chimera! Życzę sobie tego!
Nasz koci chowaniec zmienił się w swoją zwierzęcą postać i uciekł, przerażony histerycznym wybuchem Akiyi.
 - Ty też umrzesz - stwierdził Akiya. - Zachowasz się tak jak Aoi i umrzesz, ginąc za mnie! Bo przecież ja muszę żyć, tylko inni niech umierają na moich oczach! Dlaczego choć raz nie może być na odwrót?!
Nie wiem, jak mocno byłem wtedy wkurzony, że go uderzyłem z otwartej dłoni w twarz. Zastygł w bezruchu, jakby dotarło do niego, co powiedział i dlaczego tak naprawdę teraz boli go policzek.
 - Nigdy więcej nie mów takich głupot - warknąłem, po czym przytuliłem go do siebie. - Nigdy więcej nie pragnij śmierci, proszę.
 - Przepraszam - szepnął, a po chwili poczułem, jak jego łzy spływają na moje ramię.
Od tamtego dnia znów zaczął się otwierać. Pomyślałem, że teraz już będzie dobrze. Nie przewidziałem tylko jednego.
Kolejnej śmierci.

niedziela, 12 października 2014

Czekając na Księżyc VI

Zespół: Alice Nine&Kagrra,, wspomniane 168 -one sixty eight-
Pairing: Tora&Akiya, w tle Isshi&Nao, Izumi&Shin
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: romans, fantasy, dramat, AU
Seria: "Waiting for the Moon"
Ostrzeżenia: magia, sceny przemocy
Notka autorska: Jeśli ktoś myślał, że oni będą sobie tylko tak hasać między jednymi, a drugimi Drzwiami, to się mylił.


Wiesz co? Może przejdę teraz do trochę późniejszych czasów? A tak dokładniej do tych, gdy wszystko zaczęło się sypać.
A zaczęło się pewnego pięknego wieczoru, gdy siedzieliśmy sobie beztrosko na tarasie jednego z naszych miejsc zamieszkania. Odkąd zostałem Pomocnikiem minęło kilkadziesiąt lat. Gwiazdy tej nocy świeciły wyjątkowo jasnym blaskiem.
 - Lubię tu siedzieć - stwierdził Akiya, przeciągając się leniwie. - To miejsce odpręża.
 - Też tak myślę. Jest tu tak cicho i... - przerwałem, czując dziwny zapach. Wiśniowy? Nie wiem. W następnej chwili stałem przed chyba nieprzytomnym i na pewno ciężko rannym Isshim, który leżał u moich stóp. - ...spokojnie - dokończyłem, klękając obok naszego przyjaciela. To nie wyglądało dobrze.
 - Tora, zajmij się nim! Ja, Izumi i Shin rozprawimy się z tą zgrają wampirów! - zawołał do mnie Akiya. Adori i jej nowy Pomocnik nie zostali wezwani. Yumi zginęła jakiś tydzień wcześniej, rozszarpana za Drzwiami przez stado wilkołaków.
Usiłowałem przetransportować Isshiego w bezpieczne miejsce, ale wtedy pojawiło się zwierzę, którego nigdy wcześniej nie widziałem. Było wielkie, miało ciało lwa i ogon węża, a całość była porośnięta fioletową łuską. Szczerze, to zamarłem ze strachu, a wtedy Isshi się ocknął i uchylił powieki. Spojrzał na potwora i drgnął, budząc się zupełnie.
 - Chimera - powiedział tak poważnym głosem, że chyba nigdy aż tak nie brzmiał.
 - Chimera? - zamrugałem. Gdzieś już słyszałem tę nazwę.
 - Chimera - szepnął Aoi, uśmiechając się słabo. - Zabiłem ją. Udało mi się.
 - Chimera zabiła Aoiego - powiedziałem cicho, wycofując się. - Akiya potem stwierdził, że powinien uciekać. Dlaczego Drzwi wtedy nie przysłały was?
 - Aoi był przytomny, a ja zemdlałem. To jest twoja odpowiedź - odparł Isshi, przerażonym wzrokiem wpatrując się w zwierzę, które... biegło w naszą stronę. Isshi wstał, ledwo, ale wstał. - Uciekaj, ja je powstrzymam. Odwrócę uwagę albo coś w tym stylu.
 - Chyba zgłupiałeś! - warknąłem. - Jesteś ranny i to poważnie, zginiesz!
 - To jedyne wyjście, byście przeżyli - powiedział Isshi, po czym zachwiał się i upadłby pewnie, gdybym go nie złapał.
 - Widzisz? Ledwo stoisz, a...
 - Masashi!
 - Shino!
Ocknąłem się dopiero po dłuższej chwili. Po policzku spływała mi jakaś ciecz. Nie wiedziałem, czy to pot, łzy, krew, czy coś innego. Otworzyłem oczy i wtedy go zobaczyłem. Nao, który już zamknął Drzwi, z rozpostartymi ramionami stojącego przed półleżącym Isshim. Przed Nao była tylko plama z zielonej substancji, pewnie krwi chimery, która już zniknęła i czerwonej, ludzkiej krwi.
 - Yamiyo - szepnął Isshi, łapiąc Nao, gdy ten w końcu upadł. - Yamiyo? Yamiyo?! YAMIYO!
Wstałem, podniesiony przez Akiyę, który do mnie dobiegł. Cieczą na moim policzku okazała się krew. Ładną mam tę bliznę, prawda? Charakteru mi dodaje.
 - Co się stało? - zapytałem, słysząc tylko wołanie Isshiego.
 - Chimera się na was rzuciła tuż po tym, jak Nao zamknął Drzwi. Osłonił on Isshiego i zaczął ją atakować różną bronią. Ale i tak go... przebiła.
 - Przebiła?
 - Na wylot. Łapą. Ich ulubiony sposób zabijania - Akiyi zadrżał głos.
Podbiegliśmy do Isshiego i Nao. A raczej jego cienia.
 - Shino, nie płacz - Nao uśmiechnął się słabo, ocierając łzy z policzka Isshiego. - Przecież jeszcze mnie zobaczysz.
 - Ale...
 - Kocham cię, Shino. Poczekam na ciebie w niebie. I przyjdę, jak się zamienisz w kwiaty wanilii, dobrze?
 - Yamada...
 - Tak?
 - Dlaczego to zrobiłeś? - zapytał Isshi.
 - Shinohara, ale ty jesteś dociekliwy i mało domyślny - Nao westchnął ciężko. - Już mówiłem, kocham cię, głuptasie. Powtarzam ci to od kilkuset lat. Taki powód nie wystarczy?
 - Ale to ja powinienem się poświęcić! To ja miałem cię chronić! - Isshi przytulił Nao do siebie. Na to wszystko jeszcze zaczął padać deszcz.
 - Shino...
 - Kocham cię, Yamiyo. Nie potrafię sobie wyobrazić, że cię nie będzie - powiedział Isshi, na co ja objąłem już drżącego od tłumionego szlochu Akiyę. Shin nie ukrywał tego, że płacze. Izumi tulił go do siebie, głaszcząc go po głowie. Jemu też łzy spływały ciurkiem po policzkach.
 - Zabawne, że wciąż masz taki sam tok myślenia, jak pięćset lat temu - Nao uśmiechnął się lekko i pocałował Isshiego. - Będziesz dobrym Kluczem, Shinohara.
Silny podmuch waniliowej energii prawie zmiótł mnie z nóg. W powietrzu unosiły się kwiaty wanilii, oplatając duszę Nao. Isshi spojrzał na niego i wyciągnął ku niemu rękę.
 - Uśmiechnij się do mnie, Shinohara - stwierdził Nao.
Isshi zamknął na chwilę oczy i, gdy je otworzył, już się uśmiechał. Może trochę sztucznie, może przez łzy, ale dla Nao. Tylko dla niego.
Nao odwzajemnił uśmiech, odwrócił się na pięcie i przeszedł kilka kroków, po czym zniknął.
Przestałem czuć zapach wanilii Nao. Poczułem ostrzejszy zapach, też waniliowy, ale nie aż tak łagodny. I cynamon. Inny, gdzieś w mieście.
 - Isshi, nie ruszaj się, jesteś ranny, pamiętasz? - zapytał Izumi, podbiegając do niego. Nowy Klucz spojrzał na Pomocnika Shina i zaśmiał się słabo.
 - Jestem beznadziejny - powiedział, po czym zemdlał.
I tak właśnie wszystko zaczęło się sypać.

sobota, 11 października 2014

Czekając na Księżyc V

Zespół: Alice Nine&Kagrra,, wspomniane 168 -one sixty eight- i Migimimi sleep tight
Pairing: Tora&Akiya, w tle Isshi&Nao, Izumi&Shin, wspomniane Ao&Ryohei
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: romans, fantasy, dramat, AU
Seria: "Waiting for the Moon"
Ostrzeżenia: magia, sceny przemocy
Notka autorska: Ostatnia część bez dramy.


Obudziłem się rano, czując ciepłe promienie słońca na swojej twarzy. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że jestem nagi i powinienem chyba coś na siebie włożyć.
Zamrugałem. Obok mnie spał Akiya, okryty kołdrą i piękny jak zawsze. W sumie od kiedy ja go kochałem? Od pierwszego spotkania? Pewnie tak.
Kosmyki włosów opadały mu na twarz, palce miał zaciśnięte na poduszce, jakby coś mu się śniło. Stwierdziłem, że spróbuję zajrzeć w jego myśli. Byłem ciekawy, co mu się śni, a ćwiczenie umiejętności zawsze się przyda.
O dziwo, udało mi się. Byłem Akiyą i stałem w jakimś pustym domu, rozglądając się wokół.
 - Shinobu, chodź już, bo musimy się pospieszyć - oznajmił. Aoi mu się śnił? Dlaczego?
Akiya wszedł do jakiegoś pokoju. Stało w nim łóżko, a pod białą pościelą leżały dwie osoby. Aoi i jakaś... Jakiś... Wiesz, w tamtym momencie nie miałem zielonego pojęcia, jakiej ta osoba była płci.
 - SATOU SHINOBU, WSTAWAJ Z ŁÓŻKA, BO CIĘ Z NIEGO SAM WYKOPIĘ! - wrzasnął Akiya. Aoi i ta druga osoba pospadali z wyżej wspomnianego mebla, zaliczając bardzo bolesny upadek na podłogę.
 - Aki, nie mogłeś jakoś delikatniej nas obudzić? - zapytał Aoi. On to się chociaż kołdrą okrył, tamten, jak się okazało, chłopak nie miał takiej opcji, więc zasłonił się prześcieradłem, ale zrobił to tak wolno, że w końcu określiłem jego płeć.
 - Zawsze, jak się wyprowadzamy, to Ryohei i Yumi przybiegają tutaj już trzy dni wcześniej, potem ty i on nie wychodzicie z łóżka przez trzy noce i tak w kółko - westchnął Akiya. Aoi pokręcił głową.
 - Zobaczymy, co zrobisz, jak się zakochasz - zaśmiał się Aoi. Ryohei mu zawtórował i wtedy...
...poczułem uderzenie w policzek.
 - Zaglądasz mi do snów? Naprawdę? - Akiya zmierzył mnie wzrokiem.
 - Zbereźne masz te sny - rozmasowałem sobie bolące miejsce.
 - To akurat było wspomnienie. Nie wiem, czemu mi się przypomniało - odparł Akiya, siadając.
 - Kim jest Ryohei? - zapytałem. Akiya uśmiechnął się smutno.
 - Ryohei był Kluczem. Poświęcił się, chroniąc swoją Pomocnicę, gdy dowiedział się, że Aoi nie żyje. Gdyby Shinobu przeżył, pewnie by znalazł inny sposób, by ją uratować. Ale tak chciał być po prostu z ukochanym - wyjaśnił Akiya. - Może przyśniło mi się to właśnie z powodu słów, które wypowiedział Aoi?
 - Może - wzruszyłem ramionami. - Izumi i Shin się spóźniają, co nie?
 - Nie, nie spóźniamy się! - zza drzwi dobiegł nas głos Izumiego. - Ale jak was szukaliśmy, to niestety znaleźliśmy was w momencie, gdy było wam chyba gorąco i się odkryliście. Nie pozostaje wam nic innego, jak tylko kupić Hashidaniemu herbatkę na uspokojenie. No chyba, że taką macie, to bardzo proszę o wskazanie mi miejsca, w którym ją trzymacie, bo nie mogę jej znaleźć od godziny, choć przeszukałem wszystkie szafki.
Tak w skrócie, moja droga - Shin był najbardziej nieśmiałą, płochliwą i peszącą się osobą, którą znałem. Shinichirou Izumidę i Shina Hashidaniego poznałem na jednej z misji, gdy przylazło do nas tyle złych stworzeń, że sami sobie nie dawaliśmy rady, więc Drzwi przysłały nam pomoc w postaci właśnie ich oraz Isshiego i Nao. Yumi i Adori były chyba trochę zajęte, bo ich Drzwi nie teleportowały.
Uwierz mi, mina Nao, gdy znalazł się na środku placu w fioletowym fartuszku ufafranym mąką, była bezcenna. Drzwi musiały wyciągnąć go z kuchni. Ciekawe, co by było, jakby akurat się kąpał?
Przestań się śmiać! Nie jestem taki zboczony, jak ci się wydaje... A może jestem?
 - Shin, herbata uspokajająca jest w szafce w łazience - oznajmił Akiya, ściągając biały szlafrok z krzesła i zakładając go na to prawie idealne ciało. - No co tak patrzysz?
 - Nic, po prostu nie mogę wyjść z podziwu - odparłem, przeciągając się leniwie. Akiya pokręcił z dezaprobatą głową i poszedł poszukać jakichś jeszcze nie spakowanych rzeczy.
Już wykąpani i ubrani zasiedliśmy do śniadania, które zrobił Izumi. Ach, te naleśniki Izumiego. Tak strasznie mi ich brakuje.
Shin na nas nie patrzył do momentu, jak Akiya nie dźgnął go widelcem. Spojrzał na nas i momentalnie oblał się rumieńcem, wywołując u mnie wybuch śmiechu, u Akiyi reakcję na zasadzie uderzenia się ręką w twarz, a u Izumiego lekki uśmiech i pokręcenie głową z bezsilności.
W sumie to oni byli swoim kompletnym przeciwieństwem. Izumi całkowicie otwarty, zawsze uśmiechnięty i trochę przy sobie, Shin nieśmiały, często poważny i chudy jak szkielet. Tylko wzrostu byli podobnego, więc patrzyłem na nich z góry.
 - Dobrze, że w końcu się zeszliście - stwierdził Izumi, nalewając sobie herbaty do błękitnego kubka. - Już zaczęliśmy z Isshim robić zakłady, który z was pierwszy zginie, zanim w końcu wyznacie sobie uczucia.
Czy wspominałem, że to Shin był Kluczem i dlatego trzymał się bardziej z Nao i Akiyą? No i z Yumi, byłą Pomocnicą Ryoheia.
 - Isshi pewnie stawiał na to, że ja zginę pierwszy, prawda? - zapytałem, upijając łyk herbaty.
 - Owszem - Izumi kiwnął głową, nakładając kawałek naleśnika na widelec. - Ale nie dlatego, że nie lubi ciebie, tylko dlatego, że chyba po prostu bardziej lubi Akiyę. No i...
Izumi westchnął ciężko. Spojrzałem na niego z zaciekawieniem, bo nie miałem pojęcia, co teraz chciał powiedzieć.
 - I?
 - Nie tylko Akiyi brakuje Aoiego, Tora - odezwał się Shin. - Wiesz, wszyscy myśleli, ba, byli pewni, że to Aki zginie pierwszy. To Klucz powinien ginąć przed Pomocnikiem, nie na odwrót. To był pierwszy taki przypadek od kilkuset lat.
 - Klucz przed Pomocnikiem... - powtórzyłem i uświadomiłem sobie coś przerażającego. - Akiya... Ty umrzesz przede mną, prawda?
Akiya przez chwilę miał oburzoną minę, bo pomyślał, że ja się upewniam o swoje życie, ale potem uświadomił sobie, iż chodzi mi o jego egzystencję na tym marnym świecie, a tak dokładniej o jej koniec.
 - Masashi... - szepnął tak cicho, że ledwo go usłyszeliśmy.
Na jednej misji przygarnęliśmy chowańca. Rozumiesz? Klucz i Pomocnik przygarniający chowańca - kotka, który zamienia się w małą dziewczynkę. Normalnie byliśmy jak rodzinka. Potem pojawił się chowaniec - piesek. Isshi i Nao mieli ich w pewnym momencie chyba z osiem. Pięć psów i trzy koty, jak dobrze pamiętam. Izumi i Shin mieli chyba mysz. A Yumi i Adori to miały tyle "ludu" u siebie, że tego się zliczyć nie da. To było takie urocze. Jakbyśmy bawili się w rodzinę, której nie mogliśmy mieć.
Pamiętam, jak na jakiejś misji Akiya został zaatakowany po tamtej stronie. U nas akurat nikogo nie było, więc siedziałem przed nim. Wyobraź sobie to - siedzisz spokojnie, patrzysz na ukochanego pozostającego w stanie półsnu, a tu nagle jego koszula się rozrywa na ramieniu, a krew tryska ci na twarz. To było tak dziwne i straszne jednocześnie, że przestałem na chwilę oddychać.
 - Akiya! - oprzytomniałem w końcu, próbując go obudzić. Zapomniałem, że to nic nie da, jeśli on sam nie wróci. Potem po prostu go przytuliłem i siedziałem tak przerażony, że bałem się ruszyć.
Czułem, jak po palcach płynie mi krew. Więc to tak ginęli zazwyczaj Klucze? Zaatakowani z tamtej strony. Bez szansy na pomoc. My mieliśmy ich bronić tylko tutaj, tam musieli radzić sobie sami.
 - Masashi, ja nie mam siły wrócić - usłyszałem nagle. - Musisz mi przekazać więcej energii.
 - Więcej?
 - To przytulanie mi pomogło, choć nawet ci o tym nie wspominałem - widziałem oczami wyobraźni, jak Akiya się uśmiecha. - Pocałuj mnie.
 - Tyle da się zrobić - odparłem, odsuwając się na chwilę od niego. Ująłem jego twarz w dłonie i pocałowałem go.
Po chwili wrócił. Spojrzał na mnie przepraszająco i osunął się w moje ramiona. Był ranny, ale nie aż tak, jak ja teraz. Po kilku dniach doszedł do siebie. Od tamtej pory jednak wiedziałem już, co robić, gdy ktoś go zaatakuje z tamtej strony i jak sprawić, by mógł wrócić.

wtorek, 7 października 2014

Czekając na Księżyc IV

Zespół: Alice Nine&Kagrra,, wspomniane 168 -one sixty eight-
Pairing: Tora&Akiya, w tle Isshi&Nao
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: romans, fantasy, dramat, AU
Seria: "Waiting for the Moon"
Ostrzeżenia: magia, sceny przemocy
Notka autorska: Zakradło się trochę dramy. Ale na razie tylko trochę.


Jak wróciliśmy do domu, było tuż przed świtem. Wychodząc z łazienki, zobaczyłem Akiyę siedzącego na parapecie i obserwującego wschód Słońca.
 - Coś się stało, Akiya? - zapytałem, widząc, że jest przygnębiony.
 - Mam ci opowiedzieć, czy pokazać?
 - Co? - zmarszczyłem brwi, ale szybko się zreflektowałem. Przecież to była jego umiejętność, no tak. - Możesz pokazać, jeśli nie chcesz mów...
Nie zdążyłem dokończyć zdania, gdy poczułem zapach wanilii i znalazłem się na tym samym placu, z którego dopiero co wróciliśmy. Czułem zapach cynamonu. Odwróciłem się, choć wcale tego nie chciałem.
 - Aoi? - zawołałem. Chwila, to nie był mój głos, to był głos Akiyi. Więc tak wygląda pokazywanie wspomnień?
Akiya podbiegł do jakiegoś, według mnie, dzieciaka, bo na dorosłego to on nie wyglądał. Leżał w kałuży krwi i się nie ruszał.
 - Aoi? Aoi, ocknij się! - głos Akiyi był przepełniony rozpaczą, którą czułem. Czułem, widziałem, słyszałem wszystko. - Aoi!
Aoi otworzył oczy i spojrzał rozmytym wzrokiem na Akiyę.
 - Chimera - szepnął, uśmiechając się słabo. - Zabiłem ją. Udało mi się.
 - Głupcze, trzeba było uciekać! - Akiya wziął Aoiego na ręce i wstał. - Idziemy do domu.
 - Akiya? - Aoi zamknął oczy, choć nadal oddychał. - Mogę cię o coś spytać?
 - Tak.
 - Przekażesz Ryoheiowi, że go kocham i przepraszam za to, iż nie będę mógł już mu tego powiedzieć? - głos Aoiego stawał się coraz cichszy.
 - O czym ty...? - Akiya zamrugał.
 - Przekażesz?
 - Tak - odpowiedział Akiya.
 - Dziękuję - Aoi otworzył z powrotem oczy. - Zostanę Kluczem, prawda?
 - Tak, zostaniesz - przyznał Akiya. Aoi uśmiechnął się lekko.
 - Jestem twoim Pomocnikiem. Będę cię chronił. Jak mi się to nie uda, zostanę Kluczem. I będę miał własnego Pomocnika. I to on będzie mnie chronił.
 - Nie mów tyle, bo tracisz energię - stwierdził Akiya. Tak, zapach cynamonu był coraz mniej wyczuwalny.
 - Będę Kluczem, prawda? - zapytał Aoi, wtulając się w Akiyę. Ten spojrzał na niego z lekkim zdziwieniem.
 - Shinobu... - szepnął. Czyżby to było prawdziwe imię tego Pomocnika?
 - Będę Kluczem, prawda, Akiya? - zapytał jeszcze raz Aoi, po czym zamknął oczy. Akiya poczuł wtedy, jak oddech Aoiego przestaje owiewać mu klatkę piersiową i przestał czuć bicie serca swojego Pomocnika. Po chwili, bardzo krótkiej zresztą, Aoi rozsypał się, zamieniając się w brązowy pył. W cynamon.
Akiya podniósł wzrok. Przed nim, wśród wirującego w powietrzu cynamonu, stała dusza Aoiego.
 - Nie będę Kluczem - powiedział krótko, a po jego policzkach spłynęły łzy. - Żegnaj, Akiya.
 - Shinobu! - Akiya rzucił się do biegu i chciał złapać przyjaciela, ale ten zniknął.
Akiya pochylił głowę i upadł na kolana. Płakał, a ja czułem jego łzy. I coś jeszcze. Zapach cynamonu, ale inny niż ten Aoiego i zupełnie inny niż ten Isshiego. Domyśliłem się, że należał do mnie.
 - Dzisiaj jest rocznica - oznajmił Akiya, gdy znów poczułem zapach wanilii. - Kiedyś pytałeś, czy mi go brakuje. O tak. Strasznie mi go brakuje.
Uniosłem wzrok. Podszedłem do Akiyi i przytuliłem go. Czułem, jak łzy moczą mi ubranie. Nie obchodziło mnie to. Ważne było, że mogłem go choć trochę pocieszyć i wesprzeć.
Pamiętam, kiedy nadszedł czas naszej pierwszej wyprowadzki. To było dziwne. Za bardzo przyzwyczaiłem się do tego miejsca.
 - Ej, Akiya? Jak w ogóle są wybierani Pomocnicy? - zapytałem, owijając kolejny talerz folią bąbelkową.
 - Muszą mieć od 20 do 29 lat, nie mogą mieć rodziców, rodzeństwo musi mieszkać w innym mieście, oni za to muszą być miejscowi - odparł Akiya, chowając zdjęcie Aoiego do pudełka.
 - Miejscowi?
 - Tak. Wiesz, dlaczego Kluczy i Pomocników jest tylko czterech?
 - Nie?
 - Tylko w czterech miejscach na państwo otwierają się Drzwi - odparł Akiya, uśmiechając się lekko. - Czyli w sumie jest ich jakieś sześćset. Aoi nie zadawał tylu pytań...
 - Byłoby miło, gdybyś w końcu przestał mnie do niego porównywać - warknąłem, wstając. Miałem tego dość. - Może gdyby pytał, nie zginąłby?
 - Tora! - wyraz twarzy Akiyi przyprawił mnie o nieprzyjemny dreszcz. Klucz wyglądałby, jakby miał się zaraz rozpłakać. - Czy ty niczego naprawdę nie potrafisz zrozumieć?!
 - A co niby mam zrozumieć? - zapytałem spokojnie.
 - Naprawdę tego nie widzisz?! Naprawdę uważasz, że moje pierwsze słowa o Aoim skierowane do ciebie oznaczały coś, co nigdy się nie stało?!
Nagle to sobie przypomniałem. Naszą pierwszą rozmowę o Kluczach i Pomocnikach.
 - Był moim przyjacielem. Kiedyś wyznał mi miłość, ale potem mu przeszło i zakochał się w kimś innym.
 - Chwila, twój Pomocnik był...
 - Troszkę innej orientacji niż nasza, ale za dziewczynami też się uganiał. Sam do końca nie wiem, czy on mnie naprawdę wtedy kochał, czy tylko chciał przelecieć.
 - Ty się nie opierałeś. Ty z nim spałeś - powiedziałem powoli. - Kłamałeś, mówiąc, że jesteś hetero, prawda?
 - Oczywiście, że kłamałem - Akiya usiadł na podłodze. - Przecież nie powiem dopiero co poznanej osobie "Cześć, słuchaj, jestem biseksualny, uważaj, bo mogę się w tobie zakochać".
 - Kochałeś Aoiego? - zapytałem, kucając obok Akiyi. Podniósł na mnie wzrok.
 - Nie kochałem go - powiedział stanowczo. - Tylko spałem z nim dwa razy. Kilka lat przed jego śmiercią. Bo uwierz mi, on wyglądał niewinnie w niewielu sytuacjach. Jak poznawał kogoś nowego, jak spał i jak umierał. Pokażę ci zresztą, kiedy nie miał nic wspólnego z niewinnością.
Chciałem zaprotestować, ale już poczułem, jak zapach wanilii się wzmaga i zobaczyłem rzeczy, których widzieć chyba nie powinienem.
A potem poczułem usta Akiyi na swoich. Nie odepchnąłem go, a tylko objąłem ręką i przytuliłem go do siebie.

poniedziałek, 6 października 2014

Czekając na Księżyc III

Zespół: Alice Nine&Kagrra,
Pairing: Tora&Akiya, w tle Isshi&Nao
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: romans, fantasy, dramat, AU
Seria: "Waiting for the Moon"
Ostrzeżenia: magia, sceny przemocy
Notka autorska: Trzecia część. Na razie nadal jest komedia.


 - Tak, słucham? - odebrałem telefon, który nagle zadzwonił.
 - AMANO! - o szlag by to. - GDZIE TY JESTEŚ?! WYSZEDŁEŚ SOBIE TAK PO PROSTU Z BARU?! CZY TY CHCESZ WYLECIEĆ Z PRACY?!
 - Przepraszam, musiałem coś pilnie załatwić - powiedziałem, mierząc Akiyę wzrokiem.
 - Uch, wracaj tu w tej chwili, albo możesz się pożegnać z pracą. Jak cię nie zobaczę za PIĘĆ MINUT, to możesz składać CV w agencji towarzyskiej! - mruknął mój kochany szef i rozłączył się.
 - Mam przez ciebie kłopoty - oznajmiłem, na co Akiya westchnął tylko przeciągle. - Coś jeszcze potraficie, co mogłoby mi się teraz przydać?
 - Nie, ale mogę iść cię usprawiedliwić - Akiya uśmiechnął się promiennie.
Po kilku minutach byliśmy już pod barem. Mój szef patrzył na mnie jak na mordercę.
 - Możesz mi wyjaśnić, dlaczego zostawiłeś swoje stanowisko pracy bez opieki? - zapytał.
Już chciałem odpowiedzieć, gdy nagle poczułem, że intensywność zapachu wanilii się zwiększyła. Spojrzałem na Akiyę. Jego oczy lśniły złotym blaskiem. Mój szef stał bez ruchu przez dobrą chwilę, po czym potrząsnął głową.
 - Amano? Co tu robisz? Po co tu przyszedłem? - szef rozejrzał się i utkwił we mnie wzrok.
 - Powiedz mu, że ma ci zmienić godziny pracy od ósmej do dwudziestej - przekazał mi telepatycznie Akiya. - Nie rób takiej miny, Tora. Musisz się do tego przyzwyczaić.
 - Chciał pan ze mną porozmawiać o zmianie moich godzin pracy - odpowiedziałem w końcu.
 - Tak? - mój szef potarł skronie. - A na jakie niby?
 - Od ósmej do dwudziestej - powiedziałem spokojnie. - Sugerował pan też, że dobrze byłoby przyjąć trzeciego pracownika, który pracowałby od siódmej do piętnastej. Moja zmiana trwałaby od piętnastej do dwudziestej trzeciej, a Kenyo od dwudziestej trzeciej do siódmej.
 - Dobrze kombinujesz, Tora - stwierdził Akiya. - I co? Ja będę tym nowym pracownikiem?
 - Nowego pracownika? - kiwnąłem głową. Szef zamyślił się na chwilę, po czym znowu zamarł. - Ach, tak, już sobie przypominam. Chyba muszę sobie kupić jakieś tabletki na pamięć. Ty to ten nowy, tak?
Szef spojrzał na Akiyę, który kiwnął głową.
 - No dobrze więc, a gdzie jest Kenyo? - zapytał szef po chwili.
 - Nie mógł się pan do niego dodzwonić - odparłem, uśmiechając się lekko.
 - Ach tak, tak, racja - szef potarł skronie dłonią. - No dobrze, Amano, wracaj za bar, jutro porozmawiamy z Kenyo. Tak, tak. Krople na pamięć. I tabletki.
Szef odszedł, zostawiając mnie i Akiyę w spokoju.
 - Za siedem lat się wyprowadzamy - oznajmił Akiya.
 - Dlaczego?
 - Ludzie zaczęliby podejrzewać, że coś jest nie tak, gdybyśmy tu zostali - wyjaśnił Akiya. - Jutro zaczynamy trening.
Nie obrazisz się, jeśli pominę rozmowę z Kenyo i to, co działo się w pracy? Jest to raczej mało interesujące, a mi zależy na czasie.
Trening zaczął się zaraz po tym, jak skończyłem pracę. Gdybym tylko wiedział, co mnie czeka...
 - Tora! Nie ociągaj się! W takim tempie wampira nie dogonisz, a wilkołakowi będziesz mógł ewentualnie dać odgryźć sobie rękę - Akiya zmierzył mnie wzrokiem. Robiłem już chyba dwudzieste kółko na tej przeklętej bieżni, a on nadal miał mi dużo do zarzucenia.
Z trafianiem nożami do celu też sobie nie radziłem. Ze ściany wspinaczkowej spadłem kilka razy. O te całe prowizoryczne płotki się potykałem. Ogólnie nie było za fajnie.
 - Kondycję to ty masz fatalną - stwierdził Akiya, zatrzymując stoper. - Chodź, wracamy do domu.
Mieszkaliśmy teraz u niego. Moje stare lokum zostało sprzedane, byśmy mieli trochę więcej pieniędzy.
Po paru tygodniach nareszcie usłyszałem, że idziemy na misję. Cokolwiek nią było.
 - Akiya, a na czym tak w ogóle ma polegać nasza misja? - zapytałem, gdy akurat skręcaliśmy na drogę prowadzącą na przedmieścia.
 - Ty mnie chyba nigdy nie słuchasz - Akiya westchnął przeciągle. - Drzwi są otwarte, trzeba je zamknąć.
 - Skąd wiesz, że Drzwi są otwarte?
 - Czuję to - odparł Akiya, gdy weszliśmy na jakiś pusty plac.
W sumie to powinienem spodziewać się wszystkiego, ale tego, że Drzwi będą po prostu tam stały... Nie, to było coś dziwnego.
 - Akiya, czy tylko ja to widzę? - wskazałem na Drzwi, na co Klucz zachichotał pod nosem.
 - Tora, poznaj Drzwi. Drzwi, poznajcie Torę - tym razem zaśmiał się głośniej. Pokręciłem z dezaprobatą głową.
Podeszliśmy bliżej. Akiya usiadł po turecku na betonie i zamknął oczy.
 - Teraz czas się zatrzyma dla normalnych ludzi. Pilnuj mnie - oznajmił.
Po chwili poczułem, jak waniliowa energia prawie zwala mnie z nóg. Zobaczyłem drugiego Akiyę, który powolnym krokiem zaczął iść w stronę drzwi.
Nie miałem jednak czasu, by się temu przyglądać. Usłyszałem bowiem dziwny świst, jakby coś przecięło powietrze.
Odwróciłem się. Zobaczyłem coś na wzór demona. Stworzenie było człekopodobne, miało czarne skrzydła, szpony, długie kły i czerwone oczy. Po chwili dostrzegłem też szczurzy ogon, którym to coś machało. To właśnie on wydawał ten dziwny dźwięk.
Wyciągnąłem z torby nóż i rzuciłem nim w demona.
Nie trafiłem.
Wyjąłem drugi.
Znów nie trafiłem.
Udało mi się za trzecim razem.
Stworzenie zawyło przeraźliwie i padło na asfalt. Podszedłem do niego i szturchnąłem je nogą. To nie był dobry pomysł.
Na szczęście założyłem tego dnia buty wojskowe, które zostały mi po świętej pamięci ojcu, więc pazury tego potwora nie przebiły mi stopy.
Dobiłem je mieczem, co spowodowało, że jego ciało zniknęło. Akiya mówił mi, że gdy zabijesz istotę z drugiego wymiaru, ona automatycznie do niego wraca. Nawet jeśli jest tylko kupką popiołu.
Usiadłem. Pomyślałem, że bycie Pomocnikiem nie jest takie trudne. Siedzisz i zabijasz tych, którzy próbują załatwić twój Klucz. Wiesz, o czym zapomniałem, prawda?
Ten demon był pierwszy, bo znajdował się najbliżej. A reszta, która się wydostała? No właśnie.
Reszta upomniała się o zauważenie jej obecności po kilku minutach. W taki sposób dowiedziałem się jednocześnie, jak wyglądają anioły śmierci, wampiry, wilkołaki i czym się różnią animołaki od chowańców.
Odpowiadając na to pytanie: praktycznie niczym, tylko chowańce mają spiczaste uszy. Elfy czy co?
Jak już wspominałem, wszystkie istoty znikają tuż po śmierci, więc po tych dwóch wampirach nie zostało ani śladu.
Anioł śmierci chyba trochę się zdziwił, kiedy przeciąłem go na pół. Jego towarzyszka zresztą też.
Animołak usiłował otworzyć Drzwi, bo chyba się przestraszył. Żal mi było go zabijać, więc tego nie zrobiłem. Uciekł ze swoim chowańcem, kiedy ja byłem zajęty trzema wilkołakami. Chyba mnie nie polubiły. A zwłaszcza ten, który pochylił się nade mną, opluwając mi twarz.
Odepchnąłem go i usiłowałem wstać, ale wtedy zainteresował się mną jego kolega. Skoczył na mnie i... stało się coś, czego nie przewidziałem.
Od moich ramion odbiły się boleśnie dwa białe glany. Brązowowłosa postać strzeliła do wilkołaka z pistoletu i wylądowała na nogach. Ktoś złapał mnie za koszulę i pomógł mi wstać.
 - No i co, Breloczku, piesek cię chciał zjeść? - czarnowłosy mężczyzna zaśmiał się, patrząc mi prosto w moje brązowe oczy. Pachniał cynamonem. Czyżby był Pomocnikiem?
Drugi wilkołak został powalony na ziemię przy pomocy czarnego glana Pomocnika. Klucz zastrzelił zwierzę i spojrzał na mnie, uśmiechając się promiennie.
 - Dobrze, że jeszcze nie wróciliśmy na swój teren, choć pewnie tam też Drzwi się niedługo otworzą - powiedział Klucz.
 - Zło nigdy nie śpi, jedynie czuwa - dodał Pomocnik. - Ty jesteś tym nowym Breloczkiem Akiyi?
 - Ty też jesteś Pomocnikiem, więc czemu... - zacząłem, ale Klucz mi przerwał.
 - Nawet nie próbuj zmusić go do zmiany zachowania, ja próbuję od kilkuset lat i wciąż mi nie wychodzi - jego brązowe oczy zalśniły radosnym blaskiem.
Oni stanowili swoje zupełne przeciwieństwo. Klucz był drobnej budowy, z wyglądu przypominał trochę kobietę, cały czas się uśmiechał albo chichotał i ubrany był całkowicie na biało. Włosy miał kręcone i brązowe, a po braku odrostów mogłem stwierdzić, że nie był w stu procentach Japończykiem. W sumie ja też nie, ale to szczegół.
Pomocnik nie był drobny, choć szczupły. Dłonie miał smukłe, prawie że kobiece. Jego oczy były czarne i smutne tak bardzo, że miało się wrażenie, iż stanowią otchłań rozpaczy. Długie, czarne włosy spięte miał klamrą z tyłu głowy. Zachowywał całkowitą powagę i nawet, gdy się śmiał, wydawało się to dosyć groteskowe. Ubrany był cały na czarno, jakby chciał zagrać w kolejnej części "Facetów w czerni".
 - A wy co tu robicie? - z zamyślenia wyrwał mnie głos Akiyi. Jak widać zamknął już Drzwi i teraz stał przed nami z lekko zdezorientowaną miną.
 - Ratujemy skórę twojemu Breloczkowi - odpowiedział Pomocnik. Akiya westchnął przeciągle.
 - Wiedziałem, że jest jeszcze za wcześnie.
 - Aki, on sobie świetnie radził, ale wiesz, trzy wilkołaki na jednego to trochę... Za dużo - obronił mnie Klucz.
 - Trzy? I ty żyjesz? - Akiya podszedł do mnie i popatrzył na moje ubranie. Było trochę podarte.
 - Nic mi nie jest - zapewniłem go. Akiya odwrócił się do pozostałych.
 - Tak poza tym, to jest Amano Masashi, zwany Torą - wskazał na mnie. - Tora, to są Nao i Isshi - przedstawił kolejno Klucza i Pomocnika. - A tak dokładniej Naoki Yamada i Hitoshi Shinohara.
 - Witamy w naszym gronie, Tora-chan! - Nao zaśmiał się krótko i ukłonił się lekko.
 - I tak zostaniesz dla mnie Breloczkiem, ale miło mi cię poznać - powiedział bezemocjonalnie Isshi, uśmiechając się trochę sztucznie, po czym ukłonił się.
 - Mi również - odparłem, odwzajemniając ukłon.
 - To może w ramach podziękowania za ratunek gdzieś was zabierzemy? - zaproponował Akiya.
 - Chodźmy na lody! - zawołał Nao, podskakując z radości. - Shino, Shino, a kupisz mi truskawkowe?
 - Yamiyo... - pod Isshim ugięły się lekko nogi, gdy Nao wskoczył mu na plecy. - Oczywiście, że ci kupię. Choć dla mojego kręgosłupa to nie będzie raczej dobre.
 - Niedaleko widziałem całodobową lodziarnię - oznajmiłem.
 - Lodziarnię? Yay! - Nao chyba był wniebowzięty. - Wio, koniku! Patataj!
Uderzyłem się ręką w twarz. Akiya tylko się roześmiał.

czwartek, 2 października 2014

Czekając na Księżyc II

Zespół: Alice Nine&Kagrra,
Pairing: Tora&Akiya
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: romans, fantasy, dramat, AU
Seria: "Waiting for the Moon"
Ostrzeżenia: magia, sceny przemocy
Notka autorska: Druga część. Tutaj się wszystko zaczyna wyjaśniać.


 - Tak w sumie, proszę pana - zaczął pewnego dnia Akiya, bujając szklanką z gruszkowym drinkiem, który uwielbiał. - Kiedy kończy pan pracę?
 - Zaczynam o dwunastej i kończę o północy, potem przychodzi mój zmiennik - odparłem. Akiya kiwnął głową.
 - A nie mógłby się pan umówić z szefem, że będzie pan pracował tylko za dnia? - zapytał po dłuższej chwili.
 - Dlaczego niby? - zdziwiłem się.
W tym momencie jeden z klientów, który nie należał do żulików, wstał od stołu.
 - Jest mi pan w nocy trochę potrzebny - odpowiedział Akiya, nagle poważniejąc.
To była dosłownie chwila. Klient rzucił się na Akiyę, ten wyjął z kieszeni scyzoryk, rozłożył go i dźgnął faceta w ramię. Rozległy się wrzaski, a gdy gościu zamienił się w wilka i skomląc, uciekł przez uchylone drzwi, wszyscy zamarli w osłupieniu.
 - Co to było?! - zawołałem, na co Akiya złapał mnie za rękę i wyciągnął zza baru.
 - Znaleźli nas - powiedział, wybiegając z knajpy, wciąż kurczowo mnie trzymając.
 - Jakich nas?! Zaatakował pana!
 - Zaatakował mnie, ale to twój zapach go przywiódł. Nie potrafisz go ukrywać - odparł Akiya, ciągnąc mnie w stronę jakiegoś budynku.
 - Panie, jaki zapach?! - próbowałem wyrwać rękę, ale mi nie wyszło.
 - Cynamonu - odparł Akiya.
 - Nie czuję żadnego cynamonu! - wrzasnąłem, kiedy weszliśmy do jakiejś starej kamienicy i zaczęliśmy iść po schodach.
 - Tak jak ja wanilii - odparł po chwili, wyciągając klucze z kieszeni. - Właź.
Wepchnął mnie do małego, dwupokojowego mieszkanka. Zamknął drzwi na cztery spusty i pociągnął w stronę pokoju, w którym znajdowały się kanapa, fotel, stół i czarny segment, na którym stał telewizor.
 - Usiądź - popchnął mnie na kanapę. - I posłuchaj uważnie.
 - Oskarżę pana o porwanie! Co pan sobie wyobraża?! - bulwersowałem się, nie zwracając nawet uwagi na to, że nagle zaczął mówić mi na "ty".
 - Chcesz wiedzieć, co to było, czy nie? - zapytał Akiya. Westchnąłem ciężko i kiwnąłem głową. - To był chowaniec.
 - Co?
 - Zwierzę zamieniające się w człowieka - Akiya spojrzał przez okno. - Odwrotność do animołaków. Ci są ludźmi zmieniającymi się w zwierzęta. Łatwo rozpoznać, kto jest kim. Chowańce nie mówią, animołaki zazwyczaj próbują najpierw zdobyć zaufanie ofiary...
 - O czym ty mówisz?! - wrzasnąłem. Ach, jak ja dawno nie krzyczałem. Tak, to był sarkazm.
 - Przestań się w końcu drzeć - Akiya westchnął przeciągle. - I nie bulwersuj się, bo zaraz znowu cię wyczują. Chyba nigdy nie czułem aż tak intensywnego zapachu cynamonu.
 - Nie czuję cynamonu!
 - Ale czujesz wanilię, prawda?
Zamyśliłem się na chwilę. Ten zapach stał się dla mnie codziennością, spotykałem w końcu Akiyę każdego dnia. Przestałem zwracać na niego uwagę.
 - No tak... Tylko... Dlaczego ten... - nie potrafiłem się wysłowić, co zaczęło mnie trochę irytować. - Dlaczego ten chowaniec mnie szukał?
 - Głodny był, a zwykli ludzie go nie interesują, jak widać - Akiya uśmiechnął się. Zmarszczyłem brwi.
 - Kim ty jesteś? - zapytałem po dłuższej chwili ciszy.
 - Kluczem - odpowiedział krótko.
 - Tak, a ja jestem breloczkiem - parsknąłem. Zaśmiał się. - No i z czego brecht?
 - Tak się nazywa Pomocnika, kiedy chce się go wkurzyć - odpowiedział.
 - I śmiejesz się, bo...?
 - Bo nim jesteś.
 - Kim?
 - Pomocnikiem.
 - I dlatego śmierdzę cynamonem? - ta rozmowa zaczynała mnie męczyć.
 - Nie ty, tylko twoja energia - sprostował Akiya. Uderzyłem się ręką w twarz.
 - Energia - powtórzyłem. - Akiya, wytłumacz mi więc teraz, kim ja jestem.
 - Jesteś moim Pomocnikiem. Klucz zawsze ma Pomocnika. Gdy Klucz ginie, Pomocnik staje się nowym Kluczem i musi znaleźć swojego Pomocnika.
 - Czyli twój Klucz umarł? - zapytałem.
 - Mi akurat zginął Pomocnik - odparł Akiya, bawiąc się nerwowo palcami. - Kluczem jestem już od dość długiego czasu. Od jakichś... pięćdziesięciu lat.
 - Nie wyglądasz na tyle - zauważyłem.
 - W momencie, gdy uaktywniają się w nas moce, przestajemy się starzeć - wyjaśnił Akiya. - W tej chwili rozmawiasz z siedemdziesięciosześcioletnim staruszkiem.
 - Fajnie - potarłem skronie, zastanawiając się, czego jeszcze się dowiem. - To tak w sumie, po co są Klucze?
 - I na to pytanie czekałem - Akiya uśmiechnął się promiennie. - Oprócz naszego świata, istnieje drugi, zamieszkany przez wampiry, wilkołaki, demony, anioły śmierci, chimery, animołaki i chowańców. Czasem się przypałętają też jakieś trolle i inne ogry, ale zazwyczaj są zbyt głupie, by przejść przez Drzwi.
 - Jakie drzwi, do jasnej Anielki? - pomyślałem, unosząc jedną brew.
 - Drzwi prowadzące z jednego wymiaru do drugiego, rzecz jasna - kontynuował Akiya. - Po tamtej stronie też istnieją Klucze i Pomocnicy. Czarny Klucz ginie w momencie, gdy drzwi się otworzą, więc nie jest to aż tak proste, by go namówić do użycia mocy. Biały Klucz zamyka je, by żadne paskudztwo nie przedostało się do świata, a potem goni te, którym to się udało.
 - Jeśli Czarny Klucz umiera, otwierając drzwi, to w jaki sposób Biały Klucz wraca do swojego wymiaru?
Nie rozumiałem połowy z tego, co on mówił. W sumie to mu nawet nie wierzyłem, ale przynajmniej miałem jakieś zajęcie, bo w tamtych czasach moje życie składało się tak naprawdę z samej nudy.
 - Wysyłamy projekcję astralną - odparł Akiya. - Drzwi można otworzyć tylko w naszym wymiarze, a zamknąć w tamtym.
 - Dużo jest tych Kluczy? - spytałem, kładąc się wygodnie na kanapie.
 - Cztery na państwo - odpowiedział po chwili. - Każdy ma jednego Pomocnika. Czasem zdarza się, choć bardzo rzadko, że obaj giną na misji. Wtedy uaktywnia się Pomocnik, którego przyjmuje pod opiekę najbliżej znajdujący się Klucz. Szkoli tego Pomocnika, po czym, po pierwszym przejściu przez Drzwi od znalezienia go, umiera.
 - Dlaczego? - zdziwiłem się.
 - Muszą być cztery Klucze i czterech Pomocników, jeśli równowaga zostanie zachwiana, Drzwi usiłują ją naprawić i Klucz umiera od razu, jak jego projekcja astralna wraca do ciała. Tak zginęła dziewczyna, która była moim Kluczem.
 - Byłeś jej pierwszym Pomocnikiem czy drugim?
 - Drugim - odparł po chwili. - W zasadzie... Jestem najmłodszym Kluczem w historii.
 - To ile miałeś lat, kiedy zostałeś Kluczem? - zaciekawiłem się.
 - Dwadzieścia dziewięć - odpowiedział.
 - I miałeś Pomocnika, tak?
 - Tak - kiwnął głową. - Zginął, ratując mnie, kiedy byłem za Drzwiami. W sumie... Do tego właśnie jesteście. By nas chronić, gdy się przenosimy. Projekcje astralne poruszają się bardzo wolno. Wydaje nam się, że czas biegnie normalnie, ale zazwyczaj zamknięcie drzwi zajmuje nam około piętnastu minut. A niestety przestajemy wtedy panować nad zapachem energii i te wszystkie paskudztwa nas wyczuwają. I chcą nam przeszkodzić. Choć śmierć Pomocnika zdarza się naprawdę rzadko. Bardzo rzadko. Przed tym, jak mój poprzedni Pomocnik umarł, wcześniej taki przypadek zdarzył się kilkaset lat wcześniej. Nie licząc oczywiście tych, gdy ginął i Pomocnik i Klucz.
 - Brakuje ci go? - zapytałem, choć po chwili zdałem sobie sprawę, że to było bardzo nietaktowne. - Przepraszam, ja nie chciałem...
 - Spokojnie - Akiya uśmiechnął się smutno. - Był moim przyjacielem. Kiedyś wyznał mi miłość, ale potem mu przeszło i zakochał się w kimś innym.
 - Chwila, twój Pomocnik był...
 - Troszkę innej orientacji niż nasza, ale za dziewczynami też się uganiał - Akiya usiadł w fotelu. - Sam do końca nie wiem, czy on mnie naprawdę wtedy kochał, czy tylko chciał przelecieć.
Mówił o tym z takim spokojem, jakby to była dla niego codzienność.
 - Rozumiem - kiwnąłem głową. - I ty naprawdę myślisz, że ci uwierzę? Klucze, Drzwi, jakieś paskudztwa z innego wymiaru... Bzdury.
 - Ciekawe, ja się tu produkuję od dobrych kilkunastu minut, a ty uważasz to za bzdury, tak? - Akiya zmarszczył brwi. Zgłupiałem. Przecież powiedziałem, że rozumiem, więc skąd wiedział, iż mu nie wierzę?
 - Skąd taki wniosek? - zapytałem oszołomiony. - Na Izanami, on jest chyba jakimś szaleńcem, ja się go boję, on mnie pokroi...
 - Nie pokroję cię - Akiya zaśmiał się głośno.
 - No dobra, Tora, uspokój się, wszystko będzie dobrze, to tylko przypadki...
 - Tora? - Akiya spojrzał na mnie z lekkim zainteresowaniem. - Myślałem, że nazywasz się Amano Masashi.
 - Tora to mój... - przerwałem. Nie mówiłem mu, jak na mnie wołają, tylko o tym... - Pomyślałem.
 - Coś zaczyna do ciebie docierać?
 - Ty mi czytasz w myślach - powiedziałem powoli, przeciągając każdą sylabę.
 - Tak, robię to od początku naszej rozmowy. Zastanawiałem się, kiedy się zorientujesz - uśmiechnął się promiennie, po raz kolejny pokazując mi, że dla niego to naprawdę codzienność. - Więc jak, Tora, chcesz wiedzieć, co potrafimy?
 - Miło by było. Zacznij od skakania po suficie - stwierdziłem, zaplatając ręce na klatce piersiowej. - Dajesz.
W taki sposób dowiedziałem się, że Klucze potrafią wywoływać projekcje astralne, skakać na kilkanaście metrów wzwyż i w dal, są zwinne, szybkie i mogą porozumiewać się telepatycznie, pokazywać innym swoje wspomnienia oraz wnikać w umysły innych osób. Umiejętności Pomocników są takie same, jednakże o połowę słabsze, np. Klucz podskoczy na osiemnaście metrów, to Pomocnik tylko na dziewięć.
Stwierdziłem, że takie urozmaicenie życia w sumie mi się podoba.

poniedziałek, 29 września 2014

Czekając na Księżyc I

Zespół: Alice Nine&Kagrra,
Pairing: Tora&Akiya
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: romans, fantasy, dramat, AU
Seria: "Waiting for the Moon"
Ostrzeżenia: magia, sceny przemocy
Notka autorska: To AU zaczęłam pisać w zeszłym roku i skończyłam dopiero w tym. Wstawiam je teraz, bo stwierdziłam, że może już czas podzielić się tym wymysłem. W późniejszych częściach pojawią się kolejne pairingi.



 - Uświadomiłem sobie, że nigdy ci o nim nie opowiadałem. Nie dlatego, że nie chciałem, byś o nim wiedziała coś więcej, niż powinnaś. Chyba po prostu wspomnienia były zbyt świeże. Lecz teraz, leżąc tutaj i czując, jak kropla wody spływa z mojego czoła, muszę w końcu sprawić, byś ty też poznała tę historię.
To był zwyczajny dzień, bardzo podobny do tych, które znałem wcześniej. Wstałem, zjadłem śniadanie, poszedłem do pracy. Klienci jak zwykle narzekali, na co tylko się dało, do spółki z moim szefem. Byłem do tego tak przyzwyczajony, że mnie to nudziło.
Spojrzałem na zegarek. Nawet nie wiedziałem, kiedy czas tak szybko minął.
 - Za chwilę się ściemni - mruknąłem pod nosem, wycierając blat przy barze.
Nie śmiej się. Tak, byłem barmanem. I to w podrzędnej knajpie, do której przychodzili zazwyczaj tylko żule albo inne niedojdy życiowe, a ci bardziej rozgarnięci klienci traktowali mnie jak psychologa. A czasem nawet psychiatrę.
Któremuś klientowi szklanka przewróciła się na stół, inny potknął się o krzesło, wywracając się na podłogę. Norma.
W tym momencie otworzyły się drzwi i nagle poczułem coś dziwnego. Słodki zapach wanilii rozlał się po moim ciele. Podniosłem wzrok i zamarłem.
W drzwiach stał dwudziestoparoletni mężczyzna o delikatnych rysach twarzy... Wróć, on cały był delikatny i myślę, że gdyby ubrać go w sukienkę, to po paru drobnych zabiegach z użyciem makijażu i innych cudów dzisiejszego świata, mógłby robić za kobietę.
Rozejrzał się, a ja nadal wgapiałem się w niego jak w obrazek. Przestań się śmiać, nie widziałaś go nigdy! Dobrze wiesz, że jestem biseksualny, więc racz się uciszyć. Choć na chwilę.
Wracając do mojej opowieści. On zupełnie nie pasował do tego miejsca. Był elegancki, poruszał się z gracją i nie wyglądał jak 90% moich klientów. Zastanawiałem się, co on tu robi.
Pokręcił z dezaprobatą głową, podchodząc do baru. Usiadł na krześle i zaczął, jakby to było normalne w jego wieku, machać beztrosko nogami.
Tak, teraz możesz się śmiać.
 - Coś podać? - zapytałem bezemocjonalnym tonem, którego nauczyłem się przez lata pracy tutaj. Uwierz mi, taki żulik bardziej bał się braku emocji, niż ich nadmiaru. Mogę nawet stwierdzić, że byłem tajną bronią mojego nadpobudliwego szefa.
Spojrzał na mnie i uśmiechnął się. Nogi się pode mną ugięły, ale stwierdziłem, że muszę się opamiętać.
 - A co pan proponuje? - to pytanie zbiło mnie z tropu. Zazwyczaj po słowach "Coś podać?" padało stwierdzenie "Sake, debilu, ty nie wiesz, jakie ja mam zrypane życie". Potem następował monolog na temat braku pieniędzy, żony, dzieci, pracy, dobrych układów z ludźmi, przerywany tylko pytającymi spojrzeniami w moim kierunku, na które ja odpowiadałem zwięźle, krótko i na temat.
 - Wie pan, przez 10 lat pracy tutaj nie usłyszałem tego pytania - zaśmiałem się, pierwszy raz od dawna ukazując w pracy emocje. Stali klienci spojrzeli na mnie jak na idiotę, tak samo patrzyli zresztą od kilku minut na mojego rozmówcę.
 - Ach tak - uśmiechnął się, opierając głowę na dłoni. - Jaka praca, tacy rozmówcy, jak widać.
Spojrzał na resztę klientów z pogardą w oczach. To był jego błąd.
 - Nie będzie mi tu jakiś księżulek na mnie krzywo patrzył! - odezwał się Kaoru, klient, który chyba był tu od zawsze. Dwóch innych kolesi dosłownie zerwało mojego rozmówcę z krzesła i rzuciło nim o podłogę. A to, moja droga, był ich błąd.
Woń wanilii, którą wciąż czułem, nagle stała się jeszcze bardziej intensywna. Banira Ouji, jak zacząłem go w myślach nazywać, przyłożył jednemu z próbujących przywalić mu facetów i wstał. Pominę drobny fakt, że tamten żulik wylądował na drugim końcu baru, dobrze? Teraz ważniejsze jest to, że Banira Ouji, niczym Bruce Lee czy inny Chuck Norris, powalił każdego menela, który próbował dobrać mu się do skóry. Porządniejsi klienci uciekli, ale żuliki nie dawały za wygraną. Banira Ouji wskoczył więc na... Nie, nie na stół. Na sufit. Tak, na sufit. Stamtąd zeskoczył na Kaoru, któremu, jak się później okazało, złamał tym wyczynem bark. Wszyscy rozbiegli się, a Banira Ouji tylko otrzepał się, odgarnął włosy i usiadł z powrotem przy barze.
 - Na czym skończyliśmy naszą rozmowę? - uśmiechnął się lekko, ale ja wciąż pozostawałem w niemym szoku.
Przychodził do tej knajpy przez kilka kolejnych dni. Kaoru leżał w szpitalu, wszyscy bali się nawet podejść do Oujiego. Wyczyn z sufitem pamiętałem tylko ja, reszta obecnych była wtedy albo zbyt pijana, albo uznała to za pijackie wizje.
Ach i zapomniałbym. W końcu się sobie przedstawiliśmy.
Miał na imię Akiya.

sobota, 27 września 2014

Take a breath IV

Zespół: DIV
Pairing: Chobi&Chisa, w tle Satoshi&Shougo
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: obyczajowy
Ostrzeżenia: łagodne sceny erotyczne
Notka autorska: I ostatnia część. Czasem mam wrażenie, że mam jakiś fetysz koszmarów, czy coś, ale według mnie to po prostu dobry motyw do opowiadań.


Biegł między budynkami. Słyszał, jak go woła. Słyszał swoje imię, ale nie potrafił zlokalizować, skąd. Wszystko stawało się coraz bardziej zamazane, budynki zaczęły się sypać. Tylko to wołanie nie ustawało, będąc jednak coraz cichsze i cichsze, aż w końcu przestał słyszeć jego głos zupełnie.
- Sachi! - zawołał, w końcu odnajdując go przy jednym z zawalonych wieżowców. Podbiegł do niego, nie uzyskawszy odpowiedzi, ale jego palce prześlizgnęły się przez półprzezroczyste ciało Chisy, które chwilę później zniknęło.
Chobi obudził się gwałtownie i usiadł na łóżku. Tak, to był już chyba trzeci koszmar tej nocy, a spał może od dwóch godzin.
Wstał. Poszedł do łazienki, przepłukał usta i obmył twarz, po czym spojrzał w lustro. Nie powinien się tak przejmować. Przecież Chisa nie ma astmy od wczoraj! Byłoby na pewno łatwiej, gdyby Chobi go nie kochał.
- Idiota ze mnie - mruknął basista do siebie, po czym wyszedł z łazienki i, zamiast wrócić do starego pokoju Shougo, w którym spał, skierował swoje kroki do innej części mieszkania.
Chobi stanął w drzwiach i spojrzał na Chisę. Wokalista spał spokojnie i wydawać by się mogło, że ostatnie dni nie były dla niego ciężkie. Wyglądał jak Śpiący Królewicz, przebywający teraz w swoim królestwie snów.
W sumie to Chobi nie wiedział, dlaczego zamiast się odwrócić i iść spać, podszedł do łóżka, usiadł na jego brzegu i pochylił się nad Chisą, po czym pocałował go w usta. Może to był tylko zwykły impuls? A może po prostu w końcu postanowił go dogonić? Nie zmienia to faktu, że chyba nie przewidział, iż wokalistę to obudzi.
- Chobi? - Chisa wyrwał się ze snu i spojrzał na basistę, który odskoczył od niego jak poparzony z takim impetem, że prawie wylądował na ścianie. W sumie tak by się stało, gdyby nie szafa, która go zatrzymała i złowrogo się zachwiała.
Przez krótką chwilę, gdy obaj próbowali zebrać myśli, panowała w pokoju taka cisza, że można było usłyszeć, jak pająk tka pajęczynę.
- Dlaczego? - zapytał w końcu Chisa, obserwując Chobiego, który zastanawiał się, czy lepiej uciec drzwiami, czy oknem.
- Zacznijmy może tak - stwierdził Hiroki, po czym westchnął. - Ogólnie to od jakiegoś czasu bardziej mi na tobie zależy. Długo zastanawiałem się, o co chodzi, aż w końcu doszedłem do wniosku, że po prostu się w tobie zakochałem. Tak szczerze, to przyśniły mi się dziś już trzy koszmary i po prostu musiałem sprawdzić, czy w rzeczywistości nic ci nie jest. Martwię się twoim stanem zdrowia, bo cię kocham, Sachi. No i tak jakoś wyszło...
Chisa zamrugał, po czym jeszcze raz poukładał sobie to wszystko w głowie i zastanawiał się, czy aby na pewno wciąż nie śni.
- Kochasz mnie? - zapytał, wstając z łóżka.
- Tak - przyznał Chobi. - Jak ci mówiłem, że się poddawałem przez brak siły na wyznanie uczuć, to chodziło mi o ciebie. Ale jak ja miałem ci to powiedzieć, jak tobie w głowie tylko cycki?
Chisa zachichotał i podszedł do Chobiego.
- Wiesz, jak będę zdesperowany, to kupię ci stanik i wypcham go skarpetkami. Ale tymczasem wystarczysz mi taki, jaki jesteś - oznajmił Chisa.
- Co, czyli że...
- Tak, ty moja gaduło. Też cię kocham - Sachi położył dłonie na policzkach Hirokiego i pocałował go delikatnie. Chobi oddał pocałunek, czując jednocześnie drobne palce Chisy pod swoją koszulką. Popchnął Sachiego na łóżko i usiadł na nim okrakiem.
- Tylko nie myśl, że będziesz seme.
- Ale Hiroki!
- Nie. Ja tu rządzę - Chobi uśmiechnął się lubieżnie i znów pocałował swoje koi.
* * *
- Hej, Chisa. Hej, Chobi - Shougo wpadł do sali prób cały w skowronkach. - Wspaniały dzień, nieprawdaż? W ogóle Chisa, jak się czujesz?
- Absolutnie nic mi nie jest. Chyba nigdy nie byłem aż tak zrelaksowany - stwierdził Chisa, przeciągając się na kanapie.
- Wypiłeś sobie herbatkę uspokajającą i zamówiłeś pizzę jak zwykle, czy tym razem zadziałało coś innego? - zapytał Shougo.
- Powiedzmy, że ja - odparł Chobi, usiłując nastroić najniższą strunę od basu, na co Satoshi zakrztusił się akurat pitą wodą.
- Nareszcie - stwierdził perkusista, ocierając usta rękawem.
- Co, ale, nie rozumiem - Shougo usiadł na krześle. - To wy jesteście razem?
- Nie zauważyłeś, jak do siebie lgną od dawna? - zdziwił się Satoshi.
- Nie?
- Serio?
- A co ja, obserwuję i osądzam skrupulatnie otoczenie jak ty?
- I kolejna kłótnia małżeńska - westchnął Chisa. - Jak ja się cieszę, że nie jestem z żadnym z was.
- Widzisz, uratowałem cię przed tymi dwiema tsundere - Chobi uśmiechnął się promiennie.
- Ja ci dam tsundere, krasnoludku!
- Krasnoludku?! Shougo, bo jak ja cię zaraz walnę z basu, to ci Satoshi nawet nie pomoże!
- Ty nie mieszaj do tego Satoshiego!
- Chisa, takie pytanie - zaczął Satoshi, siadając obok Chisy. - Jeśli ja i Shougo kłócimy się jak stare, dobre małżeństwo, to co to jest?
- Kłótnia rodzeństwa?
- Chyba takiego chodzącego do przedszkola - Satoshi westchnął przeciągle.
Tak, to był kolejny, normalny dzień jak każdy. Jeśli oczywiście w tym towarzystwie cokolwiek mogło być kiedyś normalne.
The end

czwartek, 25 września 2014

Take a breath III

Zespół: DIV
Pairing: Chobi&Chisa, w tle Satoshi&Shougo
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: obyczajowy
Ostrzeżenia: brak
Notka autorska: Dawno nie napisałam tak długiego fika, by wyszły mi cztery części.



Chisa wszedł do mieszkania i zapalił światło. Chobi stanął w drzwiach i przyglądał się wokaliście przez dosyć długą chwilę. Za długą.
- Chobi? W porządku? - zapytał Chisa, który już zdążył ściągnąć kurtkę i buty. - Wyglądasz, jakbyś zobaczył ducha. Ewentualnie zombie z mózgiem w ręce.
- Co? - Chobi otrząsnął się z zamyślenia. Chyba dawno się tak nie zagapił.
- Mówię do ciebie - Chisa trącił go w ramię. - Ogarnij się i chodź do kuchni. Chcesz herbaty czy kawy?
- Kawę - odpowiedział Chobi. Nie, zdecydowanie musi coś zrobić ze swoimi uczuciami, bo takie sytuacje są ostatnio za częste.
Chisa postawił przed Chobim niebieski kubek w kotki, a sam wziął zielony ze szczeniaczkiem i usiadł na blacie.
- Przestraszyłeś się dzisiaj, co? - zapytał Chisa, popijając herbatę. Chobi podniósł na niego wzrok.
- No nie był to widok, za którym można tęsknić - Hiroki westchnął ciężko i upił łyk kawy. Nie lubił akurat tej firmy, ale nie chciał już się odzywać.
- Jak byłem dzieckiem, było tak codziennie - odezwał się Chisa po chwili milczenia. Chobi spojrzał na niego z uwagą. - Często trafiałem do szpitala, bo ataki były zbyt silne, by w tamtych czasach można było sobie z nimi poradzić w domu. Jak poszedłem do szkoły, było już lepiej, ale i tak przez pierwsze trzy lata byłem zwolniony z zajęć gimnastycznych. Ale wiesz co?
- Co?
- I tak wspominam ten okres mojego życia z uśmiechem. Nieważne, że choroba często odbierała mi oddech. Co z tego? Ważne, że teraz tutaj jestem i się nie poddałem, prawda?
- To chyba najgorsze, co można zrobić. Pozwolić chorobie wygrać - stwierdził Chobi.
- Dokładnie - Chisa zamyślił się na moment.  - A ty się kiedyś poddałeś?
- Kilka razy. Ale zawsze chodziło o tę samą sprawę - odparł Chobi.
- Jaką?
- O miłość - wyjaśnił Chobi. - To trudne, gdy musisz powiedzieć ukochanej osobie, że ci na niej zależy.
- No w sumie - Chisa zaśmiał się krótko. - Wiesz, Chobi, jak zaczynałem karierę muzyka, to myślałem, że już zawsze będę w rękach trzymał bas. Ale gdy Reia odszedł i przez bardzo długi czas nie mogliśmy znaleźć nikogo innego, postanowiliśmy, że musimy poszukać wokalisty wśród nas. Padło na mnie. Dlaczego? Tego do dzisiaj nie wiem. Fakt faktem, uznałem, że czuję się w tej roli lepiej, niż będąc basistą. I mimo astmy, na przekór wszystkim i wszystkiemu postanowiłem zostać wokalistą. I tego się trzymam. Bo widzisz, Chobi, czasem wystarczy bardzo niewiele, by spełnić swoje marzenie. Trzeba wziąć głęboki wdech, wyciągnąć rękę i złapać je. Nawet jeśli za pierwszym razem muśnie się je tylko opuszkami palców, to już jest jakiś sukces. Najgorsze, co można zrobić, to biernie się przyglądać, jak ono nam ucieka.
- A jeśli nie można go złapać, bo palce przez nie przenikają?
- Marzenia nigdy nie są duchami, Chobi. To ciała stałe, które można złapać i schować do kieszeni - Chisa uśmiechnął się czule, dopił herbatę i odstawił kubek do zlewu. - Co masz ochotę porobić?
- Ja? Ja proponuję, byś TY poszedł spać - oznajmił Chobi. - Bo TY, mój drogi, jesteś ostatnio przemęczony i dlatego CIEBIE częściej łapią te ataki.
- Toć muszę cię jakoś ugościć, nie mogę tak sobie... - Chisa przerwał, gdy Hiroki położył mu palec na ustach.
- Pójdziesz spać. Ja też pójdę. Obaj jesteśmy zmęczeni i mieliśmy za dużo wrażeń przez ostatnie kilka dni. Także należy nam się trochę odpoczynku - Chobi uśmiechnął się lekko, na co Chisa tylko kiwnął głową.