Uniwersum: Genshin Impact
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: fantasy, drama
Seria: "Light&Ice"/"Sun&Wind"
Ostrzeżenia: spoilery do gry, headcanony
Notka autorska: To jest jakby druga część "Fear lives in the darkness".
Brak shipu. Relacje typowo platoniczne.
Pomijając fakt, że Kaeya jest w związku, ale imię i płeć tej postaci nie zostały podane, więc możecie sobie wyobrazić każdego, kto pasuje do opisu.
Miłego czytania.
Przeziębienie można przecierpieć. Wiadomo. Wystarczy zaopatrzyć się w dobry syrop, zioła i można iść do pracy. Chociaż jak się pracuje w miejscu, gdzie ma się stały kontakt z jedzeniem albo piciem, to lepiej jednak sobie odpuścić i zostać w domu. Zwłaszcza, jak jesteś własnym szefem. Sam sobie dasz wolne. Przykryjesz się kocykiem, zaparzysz herbatę z miodem i odpoczniesz.
Gorzej, jeśli w nocy robisz coś, co twierdzisz, że musisz. Musisz i koniec. I nikt nie potrafi ci przetłumaczyć, że tak naprawdę wszystko jest pod kontrolą. Że to niepotrzebne. Ale twój upór jest wielkości Dragonspine, albo nawet tej wielkiej góry, którą Lord Barbatos praktycznie zrównał z ziemią dwa tysiące lat temu.
Jeszcze gorzej, jeśli to nie jest przeziębienie. Właściwie to Barbara podejrzewa zapalenie oskrzeli i płuc w jednym. Temperaturę ciała masz jeszcze wyższą niż zazwyczaj, ledwie widzisz na oczy, ledwie oddychasz, ledwie chodzisz.
Ale twój upór ani trochę nie zmalał. Wręcz się zwiększył na tyle, że bogowie w Celestii mogą go dotknąć.
Miejmy tylko nadzieję, że tak nie jest. Że twój upór nie wyprowadził cię na zewnątrz i nie stoisz na deszczu, kiedy twoja gorączka dawno przekroczyła 39 stopni. Że nie zachowujesz się jak Mistrz Diluc Ragnvindr, który w tej właśnie chwili oparł się o swój dwuręczny miecz, bo zakręciło mu się w głowie.
I że kaszląc, nie padasz na kolana, zastanawiając się, czy zaraz nie wyplujesz płuc.
- Mistrzu Diluc! - Adelinde podbiegła do niego. - Co pan wyprawia, niech pan natychmiast wraca do środka, jest pan chory!
- Muszę iść do Mondstadt, Rycerze Favoniusa nie zdołają... - Diluc zakaszlał raz jeszcze, zasłaniając usta dłonią. - Nie wtrącaj się.
- Idę po Elzera, nie możemy pozwolić iść panu do miasta - stwierdziła Adelinde, odwracając się. - Mistrz Crepus nie byłby zadowolony z pana zachowania!
- Mój ojciec nie żyje, Adelinde - odparł Diluc, kierując się w stronę miasta. - Nie wiemy, z czego byłby zadowolony, a z czego nie. Już nam o tym nie powie.
Diluc naciągnął kaptur bardziej na głowę i zignorował zupełnie palący ból w śródpiersiu. Upadł jeszcze kilka razy, aż w końcu wylądował w kałuży, praktycznie tuż przed mostem nad Cydrowym Jeziorem. Jego płuca naprawdę odmawiały mu posłuszeństwa. Zakaszlał ponownie, zasłaniając usta dłonią.
- Darknight Hero, samozwańczy obrońca Mondstadt, klęczący w kałuży i ledwo oddychający. Smutny koniec sobie wybrałeś, bracie - usłyszał głos i podniósł wzrok.
Kaeya stał przed nim, mając na sobie płaszcz, który Diluc skądś kojarzył. Dopiero po chwili dotarło do niego, że ostatni raz widział swojego brata tak ubranego dawno temu, jak jeszcze go nie wydziedziczył. Tyle, że płaszcz przeszedł gruntowne przeróbki. Głównie dlatego, że Kaeya nie był już tak drobny jak wtedy.
- Magowie Otchłani... - zaczął Diluc, ale przerwał, kiedy jego płuca po raz kolejny się poddały.
Kaeya westchnął przeciągle i zabrał bratu miecz, mimo protestów.
- Donna! - zawołał Kaeya, a kobieta zjawiła się natychmiast, trzymając parasolkę nad głową. - Zabierz to do Głównej Kwatery, ja muszę się zająć bratem.
- Nie jesteś... - Diluc przerwał kolejną próbę uświadomienia Kaeyi, że nie są już rodziną, ale choroba znów dała o sobie znać.
- Mistrzu Diluc! - zawołała Donna, tuląc do siebie jego miecz. Kaeya zamarł w pół kroku, idąc w stronę swojego brata.
Diluc patrzył na rękawiczkę z niepokojem. Jej spód był mokry i ciemnoczerwony, a mimo to dobrze widział w świetle latarni, jak szkarłatna krew rozchodzi się po niej niczym kręgi na wodzie. Krew kapała mu z ust, czuł jej metaliczny smak.
Kaeya zamrugał i podbiegł do niego, bez wahania biorąc go na ręce. A właściwie podniósł go jedną ręką, drugą dłoń przykładając do ust i gwizdnął. Donna wciąż stała nieruchomo, przyciskając miecz Diluka do piersi, ale drgnęła, kiedy usłyszała tętent kopyt.
Eisblumen przegalopowała przez most i zatrzymała się tuż przed Kaeyą, który wsadził Diluka na jej grzbiet i sam wskoczył na swą klacz z niebywałą gracją.
- Potrzebny nam medyk, Donna. I nie panikuj, to ostatnie, co mu pomoże - oznajmił, opierając Diluka o siebie. Chwycił lejce i szarpnął nimi. Eisblumen dobrze wiedziała, co to oznacza. Ruszyła gwałtownie przed siebie i gdyby Kaeya nie miał doświadczenia, zapewne zderzyliby się kilkakrotnie z drzewem.
Kaeya był właściwie pod wrażeniem tego, jak szybko działa w Mondstadt poczta pantoflowa. Fakt, że w jakieś pół godziny wiadomość o tym, w jakim stanie Diluc opuścił winiarnię, dotarła aż do Donny, był zaskakujący. Sam fakt, że ta ich przyjaciółka z dzieciństwa, która od lat nie nazwała żadnego z nich samym imieniem, bo była na to za grzeczna, dobrze wiedziała, gdzie szukać Kaeyi, nie dziwił kapitana wcale.
Zastanawiał się tylko, czy Diluc uwierzył Donnie, kiedy ta wkręciła mu bajeczkę o nalewce dla dziadka. Ta dobroduszna dziewczyna była bardziej wiarygodna od Kaeyi, patologicznego kłamcy. Ale trochę ją poduczył od czasu, kiedy wybrał ją do śledzenia Diluka.
Była w nim zakochana, odkąd Kaeya pamiętał. A on chciał mieć pewność, że jego bratu nic nie jest. Że znowu nie wpakował się w kłopoty.
Czasem czuł się tak, jakby to on był starszy. Byli w tym samym wieku, ich daty urodzenia różnił jedynie miesiąc. Nawet dzień był taki sam. Trzydziesty. Ale mimo wszystko Kaeya był tym młodszym. To Diluc powinien się nim opiekować, a nie na odwrót, prawda? Lecz te czasy dawno minęły, zniknęły gdzieś wraz ze śmiercią Crepusa, nazwiskiem Ragnvindr w podpisie Kaeyi i przyjaźnią dwóch braci, która miała trwać wieczność.
Elzer i Adelinde już na nich czekali. Kaeya zeskoczył ze swej klaczy i ściągnął ledwie przytomnego Diluka z siodła. Niosąc go na rękach, kapitan pomyślał, że nigdy nie posądziłby swojego brata o taką głupotę i lekkomyślność.
Ale jak widać Kaeya miał rację, kiedy uświadomił Dilukowi, dlaczego tak bardzo ryzykują własnym życiem, kiedy chodzi o dobro Mondstadt.
* * *
- Jesteś zdrajcą, Kaeya!
- Nie masz prawa do życia!
- Powinieneś był umrzeć dawno temu!
- Giń!
Kaeya obudził się gwałtownie. Na początku nie zorientował się w ogóle, gdzie jest. Czuł ucisk w gardle po tym, jak we śnie dłonie jego niedoszłych ofiar zacisnęły się na jego szyi. Miał wrażenie, że wciąż pieką go miejsca, w które wbiły swoje sztylety.
- Powinienem. Wiem to - mruknął, zamykając oczy.
Jasne włosy zafalowały na wietrze. Delikatne dłonie w rękawiczkach dotknęły jego mokrych policzków. Bystre oczy wpatrywały się w niego, gdy usłyszał tak ważne dla niego słowa.
- Nie jesteś sam, Kaeya. Jestem przy tobie. Zawsze będę.
Kaeya otworzył oczy i odetchnął głęboko. Lisa jednak miała rację. Ta metoda rzeczywiście działała. Nawet, jeśli jego ukochana osoba była w tym momencie daleko od niego.
Kaeya podszedł do Diluka i położył mu dłoń na czole. Gorączka nieco spadła i pewnie bardziej temperatura ciała jego brata się nie obniży. Odkąd Diluc dostał wizję, zawsze miał ją trochę podwyższoną.
- Co ty tu robisz? - spytał Diluc, uchylając powieki.
- Och, obudziłeś się? - Kaeya uśmiechnął się czule, nie zabierając jednak dłoni z czoła brata. - Jak się czujesz?
- Kto chronił Mondstadt, kiedy przykuliście mnie do łóżka? - spytał Diluc, nie odpowiadając na pytanie Kaeyi.
- Nikt nie zginął w ciągu ostatnich trzech dni, jeśli o to pytasz - odparł kapitan kawalerii, powstrzymując się od pogłaskania swojego brata po głowie.
Wolał jednak mieć lewą rękę. Był oburęczny, obie ręce mu się mogą jeszcze przydać.
- ...SPAŁEM TRZY DNI?! - Diluc usiadł gwałtownie, po czym zakaszlał i spojrzał na Kaeyę z oburzeniem.
- Nie cały czas - odparł Kaeya. - Ale podejrzewam, że nie pamiętasz, jak się kilka razy przebudziłeś. Byłeś półprzytomny. Powiedziałbym nawet, że półżywy. Więc pewnie nie zarejestrowałeś wszystkiego.
A przynajmniej Kaeya miał taką nadzieję. Jeden raz, gdy Diluc się przebudził, nie był ani trochę przyjemny.
Powiedzmy, że nie tylko on miewa koszmary.
- Coś mi się kojarzy - stwierdził Diluc, pocierając skronie.
Każde wspomnienie było jakby za mgłą. Ktoś coś do niego mówił. Ktoś mu coś podawał. Coś pił. Coś jadł. Ktoś...
- Kaeya?
- O, pamiętasz jeszcze, że mówisz do mnie po imieniu? - Kaeya uśmiechnął się zawadiacko. - Wiesz, jak to bracia.
- Zamknij się - warknął Diluc i zakaszlał.
- Bo?
- Bo na ciebie nadychram - odparł Diluc.
Kaeya zamilkł. Nie przepadał za chorobami, one tylko spowalniały jego pracę.
Chociaż gdyby któraś go zabiła...
Nie, nie.
Jeszcze nie teraz.
- Chciałeś o coś spytać - zauważył Kaeya.
Diluc patrzył przez okno. Oddychał dosyć płytko, oczy miał zamglone, ale nie wyglądał już jak trup na wakacjach. Odzyskał kolory na twarzy i nie miał tak spękanych i sinych ust jak wcześniej. Kosmyki włosów przyklejały mu się nadal do twarzy, ale gorączka kiedyś minie całkowicie.
- Przytuliłeś mnie, prawda? - spytał cicho.
A, czyli jednak pamiętał.
- Płakałeś - Kaeya wzruszył ramionami. - Wołałeś ojca. Miałeś majaki. Adelinde cię przytuliła i trochę się uspokoiłeś, ale tak się rzucałeś, że mało nie nabiłeś jej siniaków. A wiesz, jaki niedotykalski jest Elzer. Pamiętasz, jak ojciec próbował go kiedyś poklepać po ramieniu? Mało palców nie stracił.
- Przytuliłeś mnie - powtórzył Diluc. - Wiedząc, że tego nie cierpię.
- Przytulania czy mnie? - spytał Kaeya.
- Przytulania przez ciebie - odparł Diluc, w ogóle na niego nie patrząc.
- Właściwie, dlaczego aż tak jesteś cięty na to, że czasem cię dotknę, hm? - Kaeya usiadł obok niego na łóżku. - Jak byliśmy dziećmi...
- ...to byłeś na usługach swojego ojca - wtrącił Diluc. - Szpiegowałeś dla niego, tuląc mnie i głaszcząc po głowie, kiedy bałem się ciemności. Kiedy się przeziębiłem. Kiedy ojciec wyjechał w delegację i tęskniłem za nim, bo byłem tylko niewinnym dzieckiem. Ale ty nie. Ty nigdy nie miałeś nic wspólnego z niewinnością, sir Kaeya.
Kaeya westchnął ciężko i wbił wzrok w swoje dłonie.
- Czyli w dużym skrócie, braciszku...
- Nie jestem twoim bratem - przerwał mu Diluc.
- ...tęsknisz za tamtymi czasami. Kiedy wszystko było idealne - dokończył Kaeya. - Wiem, kto napisał tę wiadomość na tablicy ogłoszeniowej Cat's Tail. Nie udawaj.
- Bo jak zwykle jesteś dwa kroki przede mną?
- Bo znam twoje pismo - sprostował Kaeya, kładąc dłoń na czole Diluka. - Gorączka prawie spadła, ale nadal powinieneś leżeć. Chyba, że naprawdę chcesz umrzeć dla Mondstadt.
Diluc złapał go za nadgarstek i odepchnął.
- Umrę dla Mondstadt - oznajmił. - Kiedyś. Ale jeszcze nie teraz. Mam zbyt dużo spraw do załatwienia. A teraz możesz już wyjść.
- A jeśli odmówię? - spytał Kaeya.
- To cię uduszę - odparł Diluc i ku swojemu zdziwieniu zobaczył, jak przez twarz jego brata przebiega cień strachu, ale nie skomentował tego.
- Oczywiście - Kaeya wstał i ruszył w kierunku drzwi. - Dam znać Elzerowi i Adelinde, że żyjesz. I żeby cię pilnowali, bo znowu skończysz w kałuży.
Diluc prychnął i dopiero teraz zauważył bukiet lampek stojący w wazonie.
- Lampki?
Kaeya uśmiechnął się delikatnie.
- Donna - rzucił krótko. - Czasem tu zaglądała. Powinieneś w końcu do niej zagadać.
Kaeya zamknął za sobą drzwi, zostawiając Diluka samego. Ten przesunął palcami po płatkach lampek i zakaszlał.
Czy Kaeya naprawdę uratował mu życie po raz kolejny...?
The End