Blog zawiera treści o związkach męsko-męskich i damsko-damskich. Jeżeli nie lubisz yaoi i yuri, to naciśnij czerwony krzyżyk i nie czytaj, zamiast obrzucać mnie błotem. Dziękuję za uwagę.

Polecany post

Reklama vol 3

Zespół: Kalafina, Nightmare, Ganglion, Band-Maid, CLOWD, Broken by the Scream Pairing: Ni~ya&Hikaru, Wakana&Keiko, Sagara&Oni, ...

środa, 24 listopada 2021

Another Star of Hope

Uniwersum: Aoishiro

Pairing: Syouko&Yasumi

Dozwolone od: 17+

Gatunek tekstu: obyczaj

Ostrzeżenia: spoilery do gry

Notka autorska: Ending XIV (Yasumi's happy ending).



Czasem myślę o Nami i o tym, jak okazała się Yasuhime i poświęciła się dla naszego dobra. A właściwie dobra całego świata.

Czasem myślę też o tym, jak bardzo przypominała mi moją siostrę. Ale to niemożliwe, by mogła nią być.

Może właśnie dlatego postanowiłam tu wrócić po kilku latach? Tak, jakby to miejsce mnie wzywało.

- Och, czy to nie nasza cudowna pani menadżer? - pyta Suzuki-san, jak zwykle w świetnym humorze, choć przybyło mu lat. Ma więcej zmarszczek na twarzy i utyka.

- Dzień dobry, Suzuki-san - uśmiecham się promiennie. Zza moich pleców wyłania się Syouko z walizkami.

Ma jakiś dziwny wyraz twarzy. Jakby się na coś wkurzyła.

Znowu.

- Dzień dobry, Suzuki-san - wita się Syouko. Suzuki-san znów się uśmiecha.

- Ile znajomych twarzy! - woła, odwracając się na pięcie. - Przygotuję coś ciepłego do zjedzenia. Rozumiem, że nie ma tutaj waszej drogiej przyjaciółki kochającej mięso?

- Nie - potwierdzam, biorąc jedną z walizek od Syouko. Jej mina jest jeszcze bardziej zagadkowa. - Co się stało, Syouko?

- Jej może nie ma, ale Migiwa już tu jest - wyjaśnia Syouko. - Spotkałam ją w ogrodzie.

- To w sumie dobrze. Oznacza, że nadal żyje, mimo jej pracy - wzruszam ramionami, idąc do naszego pokoju, który wynajęłyśmy.

- Tak, ale mogę się założyć, że twoja przyjaciółka powiedziała jej o naszym wyjeździe - stwierdza Syouko. - Nie mogę uwierzyć, że Momoko naprawdę została w kontakcie z tą irytującą...

- Osa! - słyszę głos Migiwy, która nagle pojawia się przed nami. - Co tam u was ciekawego słychać?

- Nic, co powinno cię interesować - stwierdza Syouko, wchodząc do naszego pokoju. - Znowu masz tutaj jakieś śledztwo do przeprowadzenia?

- Nie - Migiwa-san kręci głową. - Ale wasza stara znajoma żyje i ma się dobrze.

- Stara znajoma? - pyta Syouko.

- Onmyouji - wyjaśnia Migiwa-san. - Fale wyrzuciły ją na brzeg razem ze mną. Próbowałam wam to przekazać, ale trochę trudno to zrobić, kiedy odrzucasz wszystkie połączenia, Osa.

- Więc mój tata poświęcił się na marne? - pytam z niedowierzaniem.

- Nie powiedziałabym, że na marne - stwierdza Migiwa-san. - To podtopienie przywróciło jej zmysły. Zachowywała się tak przez ten przeklęty miecz.

- Nie obchodzi nas to - Syouko zasłania mnie jedną ręką. - To stara historia. Nie potrzebujemy jej słuchać po raz kolejny.

- Jak chcecie - Migiwa-san odchodzi. - Tak tylko mówię, żebyście nie zapuszczały się same do lasu.

* * *

Wiatr owiewa moją twarz, kiedy stoję na brzegu morza. Zimno mi w stopy, ale nie zwracam na to uwagi, pozwalając falom je obmywać.

- Więc wróciłaś tutaj, Nekata - słyszę niski, kobiecy głos.

Nie odwracam się. Znam tylko jedną osobę, która mogłaby mnie tak nazwać.

- Czasem o niej myślę - oznajmiam, kiedy Kohaku-san staje obok mnie. - O Yasuhime.

- Yasuhime? - powtarza Kohaku-san, patrząc na mnie.

- Nami, ta dziewczynka, z którą wtedy przyszłyśmy do sanktuarium - wyjaśniam. - To była Yasuhime. Poświęciła się, żeby zamknąć bramę.

Kohaku-san patrzy na mnie z niedowierzaniem.

- To niemożliwe - mówi cicho. - Oyasu nie żyje od wieków. O czym ty mówisz, dziewczyno?

- Mówię tylko, co widziałam - odpieram.

- Yasumi, co ty tu robisz, wracaj do Shoushinji - Syouko podchodzi do nas i marszczy brwi, widząc Kohaku-san. - Ty...

- Spokojnie. Wiem, że nie macie Ame No Murakumo - Kohaku-san wzdycha cicho. - Wiem, że leży gdzieś tam na dnie.

Wskazuje morze palcem, patrząc na nie lekko zamglonym wzrokiem.

- Jesteście przyjaciółkami, prawda? - pyta po chwili.

Kręcę głową.

- Yasumi to moja dziewczyna - oznajmia Syouko. - Jesteśmy ze sobą prawie dziesięć lat.

- Ach tak - głos Kohaku-san wręcz melancholijnie. - Dbaj o nią.

- Oczywiście - Syouko kładzie dłoń na moim ramieniu.

Kohaku-san odchodzi bez słowa. Patrzymy na nią przez chwilę, a później łapiemy się za ręce i biegniemy przez fale. Jest zimno, ale nas to nie obchodzi. Zawsze chciałyśmy to zrobić.

Przeszłości nie da się zmienić. Ale traktowanie jej jak balastu na naszych plecach nie przyniesie nigdy nic dobrego.

Jesteśmy szczęśliwe. Mamy siebie. Tylko my, morze, nasze splecione ręce i nadzieja na przyszłość.

I cicha melodia śpiewana przez melancholijne onmyouji oddalające się od plaży w świetle księżyca.

The End

piątek, 13 sierpnia 2021

In this moment, you will get immortality

Uniwersum: Genshin Impact

Dozwolone od: 17+

Gatunek tekstu: angst

Ostrzeżenia: niekanoniczna śmierć postaci

Notka autorska: Nie dawajcie mi oglądać filmików na YouTube o drugiej w nocy.



Bycie przebitym na wylot to naprawdę dziwne uczucie. Jak gdyby jednocześnie się żyło, lecz już w jakimś sensie było po drugiej stronie.

Nawet w sumie nie wiedział, co go przebiło i nie bardzo go to w tym momencie obchodziło. Podejrzewał, że zobaczył tę broń, zanim rzucił się jak szalony do przodu, żeby ochronić jedyną rodzinę, jaka mu została.

Nie musiał patrzeć na krew, która spłynęła na jego ukrytą w rękawiczce dłoń. Wiedział, że była czerwona. Krew zawsze jest czerwona. Chociaż Venti kiedyś mu powiedział w sekrecie, że Morax ma złotą krew.

Zakaszlał raz jeszcze, zanim upadł na ziemię. Słyszał głos swojego brata, czuł lepką krew na palcach.

Obraz zanikał. Jasne włosy zamigotały mu przed oczami.

Ach, no tak. Miał dla kogo żyć, prawda?

Słyszał płacz. A może to był deszcz?

To zawsze jest deszcz. W czasie deszczu Cryo jest najpotężniejsze, prawda?

Zmusił się do otwarcia oczu, chociaż prawym przecież i tak nic nie widział.

Delikatne dłonie zdjęły mu opaskę. Delikatne usta pocałowały jego.

Zaśmiał się słabo.

Czuł, że ktoś głaszcze go po głowie gołą dłonią. Zastanawiał się, skąd tutaj nagle wziął się Venti, a potem przypomniał sobie, że przecież rękawiczki można zdjąć.

Jego oddech stawał się coraz płytszy. To właściwie i tak była zagadka, dlaczego wciąż miał siłę oddychać.

Klee będzie smutna, prawda? Będzie płakać cały dzień, albo może dwa. A potem i tak o nim zapomni, jak wszyscy.

Bo zawsze wszyscy zapominają. Khaenri'ah o nim zapomniała. Mondstadt go kocha, ale i tak o nim zapomina. Każdego dnia.

Czy gdyby Mondstadt nie zapominało o jego egzystencji, pozwalałoby mu tyle pić?

Pewnie nie.

Czuł chłód. Jak wtedy, kiedy prawie umarł ostatnim razem. Czy śmierć zawsze jest zimna? Nawet, jeśli krew jest ciepła?

Właściwie, to miałoby sens. Krew wystyga, kiedy przestaje płynąć. Czy czas też stygnie, kiedy się zatrzymuje?

Nie.

Czas  z a m a r z a  .

Więc on też zamarza, prawda? Zamarza w czasie. Uczy się, czym tak naprawdę jest wieczność.

A raczej co jest jej początkiem.

Śmierć.

Tak. Przestał już widzieć te ukochane jasne włosy. I karmazynowe oczy swojego brata.

Nawet kiedy wytężał wzrok, jedyne, co zdołał na koniec zobaczyć, to śnieg.

Czyli naprawdę czas dla niego zamarzł, prawda?

Smak krwi zniknął, jakby nigdy nie było jej w jego ustach.

Ale woń pozostała. Metaliczna. Złowroga. Jako rycerz znał ją zdecydowanie zbyt dobrze. Rozpoznałby zapach krwi nawet obudzony w środku nocy.

Lecz jego już raczej nic nie obudzi.

Zasypiał.

I przestał czuć woń krwi. Skupił się na szlochu. Na czterech dłoniach obejmujących jego ciało - dwóch zaciśniętych na jego palcach, jednej kurczowo trzymającej jego koszulę i jednej, co wciąż, choć coraz wolniej, przesuwała się po jego włosach.

Ale w końcu przestał czuć ich dotyk. Przestał czuć zimno wokół i ciepło ciał dwóch najbliższych mu osób. Przestał czuć krople na swojej twarzy.

- Kaeya...

A ten szept był ostatnim, co usłyszał, zanim zniknął w otchłani pozbawionej światła i zamarzł w czasie na wieczność.

The End

piątek, 6 sierpnia 2021

Broken Seashell

Uniwersum: Genshin Impact

Dozwolone od: 17+

Gatunek tekstu: fantasy, hurt/comfort

Seria: "Light&Ice"/"Sun&Wind"

Ostrzeżenia: spoilery do gry, headcanony, rozbieżność z kanonem

Notka autorska: Wal się, Mihoyo. A czytelnikom życzę miłego czytania.

A, i jak zwykle w tym przypadku relacja jest platoniczna, dziękuję za uwagę.




Kaeya siedział na piasku i patrzył na morze. Klee już zasnęła - znaleźli chyba z dwadzieścia jaszczurek, zanim w końcu dziewczynkę zmorzył sen. Traveler i Razor poszli na polowanie. Jean i Barbara zajęte były swoimi sprawami. Chyba czytały książki od Lisy.

Szum fal nie zagłuszył kroków, które usłyszał. Wiedział, kto się do niego zbliża. Nawet nie musiał się odwracać.

Pamiętał, jak mieli po dziesięć lat i Crepus zabrał ich nad morze. Zbierali muszle, mówiąc, że szukają skarbów jak prawdziwi piraci. Nawet obaj mieli wtedy przepaski na oczach. Kaeya specjalnie założył swoją na prawe oko. Nie chciał, żeby jego ojciec ich widział. Nie chciał, żeby słyszał ich śmiech.

Diluc usiadł obok niego. Kaeya czuł, że zaraz powie coś, co zacznie kolejną, trudną rozmowę.

- Wiesz, kim jest Venti, prawda? - spytał Diluc. - Chcę mieć pewność, kapitanie Kaeya. Nie wierzę, że się nie domyśliłeś.

- Och, oczywiście, że się zorientowałem - Kaeya zaśmiał się krótko. - Nawet dawniej, niż ci się wydaje.

- Doprawdy?

- Tak - przyznał Kaeya. - Ale Barbara nie wie, widziałem to po jej reakcji. I nie sądzę, żeby zdołała dopuścić do siebie prawdę.

Diluc zamilkł na dłuższą chwilę. Szum morza zdawał się wypełniać rozbitą na dwie części duszę Kaeyi. Z jednej strony był kochanym przez wszystkich Kapitanem Kawalerii. Z drugiej jedynie grzesznikiem z państwa, o którym słuch dawno powinien zaginąć.

- Czego tak naprawdę tutaj szukasz? - spytał Diluc, zmieniając ton na oschły, wręcz przeraźliwie zimny. - Dostałeś w ogóle ten list, czy kłamiesz jak zwykle?

Kaeya westchnął. Jak zawsze miał rację.

- Nawet jeśli dostałem, nie przyleciałem tutaj ze względu na to, co było w nim zawarte - odparł Kaeya. - Mam swoje powody, mistrzu Diluc.

- Jakie? Chcesz nas utopić? - Diluc prychnął. - Albedo też tutaj jest. Co kombinujecie?

Kaeya nie odpowiedział. Patrzył jedynie na rozgwieżdżone niebo. Fale przesuwały się w jego umyśle. Gdzieś tam światło księżyca odbiło się w jednej przed laty znalezionej muszli.

- Odpowiedz mi - Diluc złapał go za ramię. - Nie wiem, czy mam cię już utopić, czy poczekać z tym do jutra.

Kaeya nadal milczał. Bursztyn pod słońce lśnił złocistym blaskiem. Śmiech dwóch chłopców przenikał przez szum morza. Uśmiech ich ojca raził bardziej niż słoneczny blask.

- Niech ci będzie - Diluc puścił go i lekko odepchnął. - Ale jeśli zrobisz coś komukolwiek, to przysięgam, że urwę ci głowę gołymi rękami. Zwłaszcza, że jest z nami Klee. To jeszcze dziecko, pamiętaj o tym.

- Też byłem dzieckiem - odparł Kaeya. - Jak mnie zostawiono w Mondstadt.

- Klee jest niewinna. Przyleciała tutaj, bo jej zabawka jest w niebezpieczeństwie - zauważył Diluc. - A ty chcesz szpiegować mnie i Jean.

Kaeya zamarł.

- Kto ci powiedział?

- Traveler.

- Nie powiedziałem, że chciałem was szpiegować .

- A z jakiego powodu tutaj jesteś, co? - Diluc wstał i otrzepał się. - Dlaczego niby nasza obecność miałaby cię jakkolwiek obchodzić, kapitanie Kaeya? A może to kolejne zadanie od twojego ojca?

- Bałem się o was - powiedział cicho Kaeya.

Diluc zamrugał.

- Słucham?

- Bałem się o was - powtórzył Kaeya, zdając sobie sprawę, że Diluc pewnie i tak mu nie uwierzy. - Bałem się, że coś wam się stanie. Że zginiecie. Że ktoś was wciągnął w pułapkę. Kiedy Albedo powiedział mi o tym, co było w twoim liście... Myślałem, że...

- Że co?

- Że was więcej nie zobaczę - Kaeya wstał powoli, nie zwracając uwagi na to, że jest teraz cały w piasku. - Ani ciebie, ani Jean. Myślisz, że jak wyjechałeś z Mondstadt, to było mi łatwo? Wchodziłem codziennie do tego przeklętego archiwum, by sprawdzić, czy twoja wizja nadal świeci. Raz zaczęła migotać. Nie mogłem spać przez tydzień mimo, że przestała jakieś dwa dni później.

- Nie próbuj mi wmówić, że twoje zamrożone na kość serce grzesznika jest zdolne do jakichkolwiek uczuć względem Jean i mnie - powiedział powoli Diluc. - Nie jesteśmy już braćmi, kapitanie Kaeya. Ile razy mam ci o tym przypominać?

Kaeya stał sztywno, patrząc mu w oczy. Wręcz czuł żar ognia.

- Braciszku Kaeya? - usłyszał nagle głos Klee.

Odwrócili się obaj. Klee stała obok w piżamie i patrzyła na nich nieco zezłoszczonym wzrokiem.

- Przestańcie - powiedziała cicho. - Mamusia i tatuś Klee też nie są rodzicami Albedo, a i tak jesteśmy rodzeństwem. Nie zachowujcie się tak, bo jest mi przykro.

- Obudziliśmy cię, Klee? - spytał Kaeya, roztrzepując jej włosy.

- Nie, Paimon chrapie - odparła Klee, zabierając rękę Kaeyi ze swojej głowy. - I nie zmieniaj tematu. Nie traktuj Klee jak dziecka. Nie jestem już taka mała.

Klee rzuciła mordercze spojrzenie Dilukowi, ale przez jej młody wiek efekt nie był wystarczający.

- To twoja wina - powiedziała dziwnie cicho jak na nią. - To ty nie umiesz przyjąć przeprosin. Mamusia mówi, że każdemu należy wybaczać. Mamusia mówi, że jeśli ktoś umie przeprosić, to znaczy, że jest dobrym człowiekiem. Kaeya jest cudowny! A ty nigdy się nie uśmiechasz!

Klee tupnęła nogą.

- Klee cię nie lubi - powiedziała stanowczo. - Nie dlatego, że jesteś złym człowiekiem, tylko dlatego, że jesteś niemiły dla moich przyjaciół.

To mówiąc, wrzuciła do wody bombę i uciekła.

- Szlag! - Kaeya odepchnął Diluka i zamroził falę, która by ich przykryła.

Woda i tak wlała się bokami. Diluc podniósł się i złapał Kaeyę za ramię, po czym obaj zaczęli biec. Brzeg zniknął zupełnie. Fala uderzyła nimi o kopułę, od której się odbili i zatrzymali dopiero kilkaset metrów dalej. Nie sięgali stopami do gruntu.

Kaeya miał rację. Ta tajemnicza energia to nie był ani trochę dobry znak.

A nocą woda morska wydała im się płynną ciemnością...

* * *

Głosy.

Potrząsanie.

- ...Klee, co ty sobie...

- ...przepraszam...

- ...dobrze, że nic...

- ...obudzą się...

Diluc zamrugał. Zobaczył nad sobą Kaeyę. Obaj byli mokrzy.

- Och, Kaeya, obudziłeś się! - Klee podbiegła do niego i przytuliła go mocno. - Dziwny dorosły też się ocknął?

- Diluc, słyszysz mnie? - spytał Kaeya.

To było dziwne.

Jego głos drżał.

Z zimna? Z emocji?

- Nic mi... - Diluc zakaszlał.

Kaeya i Klee pomogli mu usiąść.

- Nie można stracić cię z oczu - Jean spojrzała ze złością na Klee. - Wiesz, jak daleko ich odrzuciło? Mogli się utopić!

- Przepraszam - Klee spuściła wzrok. - Ale oni znowu się kłócili... Klee nie mogła tego słuchać.

- Nic się nie stało, Klee - Kaeya pogłaskał ją po głowie. - Twój braciszek ma przydatne umiejętności i potrafi stworzyć lodowy most.

- Krztusząc się przy tym wodą i niosąc zemdlonego Diluka na ramieniu jak worek ryżu - dodał Albedo, zajęty rysowaniem. - A potem samemu mdlejąc, jak już w końcu dotrze na brzeg.

- Cicho, szczegóły - Kaeya machnął ręką.

Diluc spojrzał na niego.

Trzeci raz?

- Masz rację - powiedział cicho. - Byłeś dzieckiem. Takim jak Klee.

Kaeya zamrugał i powoli odwrócił się w jego stronę.

- Klee powinna wracać do spania - Barbara wzięła ją za rękę. - Chodź, dorośli muszą porozmawiać.

- A jak znowu zaczną się kłócić?

- To każę Albedo narysować ich w jakichś zawstydzających pozach - stwierdziła Jean.

- O to się niech pani nie martwi, już to zrobiłem - Albedo wstał z kamienia, na którym siedział. - Tylko po prostu tego na razie nikomu nie pokażę.

Wszyscy poszli, zostawiając ich samych. Szum fal znów wypełnił rozbitą duszę Kaeyi.

Barbara zdjęła mu przepaskę, kiedy go leczyła, więc zdał sobie nagle sprawę, że Diluc dawno nie widział jego zamglonego oka.

- Nie ufam ci, Kaeya - powiedział cicho Diluc. - Nie potrafię ci znowu zaufać po tym, czego się dowiedziałem. Nie zapomnę ci tego, że byłeś szpiegiem. Nie zapomnę ci tego, że wybrałeś najgorszy moment z możliwych, żeby mi się do wszystkiego przyznać.

Kaeya nie mówił nic. Patrzył jedynie w jego karmazynowe oczy.

- Nie zapomnę ci tego, kim jesteś - powiedział Diluc cicho. - Ale ci wybaczam, bo mimo wszystko, jesteś... moim młodszym bratem...

Fosa wypełniona lawą zamarzła.

Diluc zamarł, kiedy Kaeya go przytulił. Przytulił go tak mocno, że Dilukowi zabrakło tchu.

Szum morza zmieszał się ze szlochem. Rozbita kiedyś muszla zrosła się. Dwa ptaki z połamanymi skrzydłami wróciły do tego samego gniazda.

Nawet jeśli płonące na niebie gwiazdy nigdy nie zapomną o przeszłości.

I nawet jeśli w przyszłości jedyne, co ich czeka, to rozbicie się na kilka milionów malutkich światełek, kiedy ich dusze odłączą się od cielesnej powłoki.

The End

piątek, 4 czerwca 2021

Three bottles of wine

Uniwersum: Genshin Impact

Dozwolone od: 17+

Gatunek tekstu: fantasy, drama

Seria: "Light&Ice"/"Sun&Wind"

Ostrzeżenia: spoilery do gry, headcanony

Notka autorska: Odkopuję mojego ficzka nawiązującego do Windblume Festival. I prawdopodobnie napiszę jeszcze parę ficzków dziejących się w czasie Lantern Rite i właśnie Windblume Festival, bo mam kilka pomysłów.

Ach, i nie ma tutaj shipu. Relacje są typowo platoniczne.

Pomijając fakt, że Kaeya jest w związku, ale imię i płeć tej postaci nie zostały podane, więc możecie sobie wyobrazić każdego, kto pasuje do opisu.

(Może ja powinnam stworzyć kolejną serię do tego typu fików?)

Miłego czytania.




Kaeya nie wiedział, co kombinował Venti. Trzy butelki wina, naprawdę? Nie to, że nie miał mory, ale rozmawianie z Dilukiem od kilku lat było trudne. I wolał tego unikać. Dlatego właśnie postanowił iść do tawerny. Charles wydał mu się raczej lepszym wyborem.

Westchnął cicho, mijając stoisko Flory. Poczuł na sobie czyjś wzrok i spojrzał w stronę Donny. Patrzyła na niego wyczekująco.

- Nie mam dla ciebie żadnego zadania, jeśli o to chcesz spytać - stwierdził Kaeya, dotykając delikatnych płatków wietrznego astra.

- To dobrze, ale niech pan zostawi te kwiaty, kapitanie Kaeya - mruknęła Donna. - Swoją drogą, gdzie pan idzie?

- Muszę załatwić jedną sprawę w Dawn Winery - odpowiedział i uśmiechnął się lekko. - Więc chciałem pomówić z Charlesem...

- Charles... - Donna zamilkła nagle. - Uważam, że powinieneś porozmawiać z Mistrzem Dilukiem osobiście, kapitanie.

- Nie ma takiej opcji, to zawsze kończy się źle - Kaeya wyciągnął sakiewkę z morą i zapłacił Florze za lampkę, po czym wręczył ją Donnie. - Do zobaczenia, Donno.

I ruszył w stronę tawerny.

Flora wrzuciła monety do sakiewki i odwróciła się do Donny.

- Czemu mu nie powiedziałaś, że Charlesa dzisiaj nie ma w tawernie?

- Właśnie dlatego - odparła Donna, wdychając kojący, lekko mdły zapach lampki.

* * *

Kaeya dotarł do Angel's Share, ale gdy tylko przekroczył próg, miał ochotę zawrócić.

Diluc stał za barem i wycierał kieliszki. Rosaria siedziała przy pierwszym stoliku i rzuciła mu naglące spojrzenie.

Usiadł obok niej.

- Co się stało? - spytała, ze znudzeniem bujając swoim kieliszkiem. - To jego tawerna, czemu jesteś taki zaskoczony?

- Chciałem porozmawiać z Charlesem...

- Nie wiedziałam, że Charles jest w twoim typie, Kaeya.

- Przestań - Kaeya zmierzył ją wzrokiem. - Wiesz, że jestem zajęty.

- Nadal? - Rosaria upiła łyk wina i zachichotała. - Byłam pewna, że ci się w końcu to twoje jasnowłose kochanie znudzi. Jestem zaskoczona.

- Cieszę się, że po tylu latach nadal umiem cię zaskoczyć, przyjaciółko - Kaeya uśmiechnął się do niej i westchnął. - Venti...

- Tylko nie on.

- Nie przerywaj mi - Kaeya zabrał jej kieliszek. Rosaria prychnęła zirytowana. - Venti poprosił mnie o załatwienie mu trzech butelek festiwalowego wina w zamian za lekcje poezji.

- Lekcje poezji? - Rosaria parsknęła śmiechem. - Chcesz pisać wiersze? Dla kogo? Dla...

- Tak. To takie dziwne? - Kaeya odstawił kieliszek na stolik.

- Nie spodziewałam się, że kiedyś w końcu spoważniejesz - wyjaśniła Rosaria, upijając łyk wina.

- Nawet nie wiesz, jak bardzo poważny potrafię być - mruknął Kaeya, odwracając od niej wzrok.

Rosaria zerknęła przez ramię na bar. Diluc wciąż czyścił kieliszki, z tą samą niezmienną miną.

- Kiedyś się pogodzicie - powiedziała dziwnie cichym i melancholijnym głosem. - Nawet jeśli chwilę później umrzecie, to mogę ci obiecać, że przed śmiercią na pewno wszystko się ułoży.

- Na Barbatosa, Rosa, jaką śmiercią? - Kaeya zmarszczył brwi.

- Tak tylko powiedziałam - Rosaria dopiła wino i wstała. - Muszę już iść. Powodzenia.

Poklepała go po ramieniu i wyszła z tawerny. Kaeya policzył do dziesięciu, po czym wstał i podszedł do baru.

- Dzień dobry, Mistrzu Diluc.

- Był dobry, ale przyszedłeś, kapitanie Kaeya - Diluc odstawił kieliszek na półkę. - Czego chcesz?

- Dlaczego od razu reagujesz taką agresją, hm? - Kaeya oparł głowę na ręce. - Moglibyśmy choć raz normalnie porozmawiać?

- Rozmawialiśmy normalnie, ale ktoś mi uświadomił, że to była tylko iluzja - odparł Diluc, biorąc do rąk kolejny kieliszek. - Idź się zajmij tą biedną, nieświadomą niczego osobą, która postanowiła z tobą być.

Kaeya przerwał rysowanie kółek palcem po blacie.

- Wie.

- Co?

- Nie jesteś jedyną osobą, której powiedziałem prawdę - wyjaśnił Kaeya. - W związku powinno się mówić o takich rzeczach.

- I nadal z tobą jest? - Diluc prychnął. - To już jest desperacja.

- Potrzebuję trzech butelek festiwalowego wina - oznajmił Kaeya, ignorując uwagę Diluka.

- I czego oczekujesz, zniżki? - spytał Diluc.

- Nie, po prostu trzech butelek, a wiem, że schodzi jak ciepłe bułki - wyjaśnił Kaeya.

- Zobaczę, co da się zrobić - stwierdził Diluc.

- Dzięki, braciszku - Kaeya uśmiechnął się do niego.

- Nie jesteś moim bratem - odparł Diluc, nawet na niego nie patrząc.

- Ale ty jesteś moim - powiedział Kaeya, wciąż opierając się o blat.

Diluc zamarł i odstawił wciąż mokry kieliszek na bok. Patrzył przez chwilę na swoje ręce, jakby słowa Kaeyi wprowadziły go w poważną konsternację.

- Śniło mi się ostatnio, że umarłeś - powiedział cicho.

Kaeya zamrugał.

- I co, obudziłeś się w niezwykle dobrym humorze? - spytał.

- Nie - odparł Diluc, biorąc kieliszek z powrotem do rąk. - Byłem przerażony. Bo to nie ja cię zabiłem. Tylko po prostu zginąłeś.

- Czemu mi to mówisz? - Kaeya nie bardzo rozumiał cały kontekst.

- Po prostu nie umieraj, dopóki sam nie urwę ci głowy, dobrze? - poprosił Diluc, nadal na niego nie patrząc. - Mimo wszystko... Ugh, nieważne. Przyjdź jutro, dam ci to wino, kapitanie Kaeya.

- Oczywiście - Kaeya uśmiechnął się czule i odwrócił się. - Ach, Mistrzu Diluc?

- Czego? - Diluc podniósł na niego wzrok. Kaeya zerknął przez ramię.

- Właśnie dlatego się upiłeś, jak prawie umarłem - powiedział. - Bo nadal podświadomie dobrze wiesz, że jestem twoim bratem, nawet jeśli przy każdej okazji temu zaprzeczasz.

- Wynocha - Diluc rzucił w niego kieliszkiem. - Do jutra nie chcę cię tu widzieć.

- Dobrze, dobrze - Kaeya machnął ręką, przechodząc nad potłuczonym szkłem. - Do zobaczenia jutro, Mistrzu Diluc~

Diluc westchnął ciężko i opadł na stołek za nim. Co za kretyn...

* * *

Kaeya zamknął za sobą drzwi do tawerny i uśmiechnął się pod nosem, kątem oka zauważając jasne włosy w zasięgu swojego wzroku.

Być może Rosaria miała rację w obu sprawach.

Być może w końcu dojrzał do poważnego związku. I być może kiedyś pogodzi się z bratem.

Teraz najważniejsze było dla niego zatopić się w tych pełnych ustach, które tak czule się do niego uśmiechały.

The end

poniedziałek, 31 maja 2021

Ice breaking under the Light - Epilog

Uniwersum: Genshin Impact

Pairing: Kaeya&Lumine, w tle Albedo&Sucrose

Dozwolone od: 17+

Gatunek tekstu: fantasy, dramat, soft angst, hurt/comfort

Seria: "Light&Ice"

Ostrzeżenia: spoilery do gry, headcanony, opis przemocy i cierpienia psychicznego

Notka autorska: Taki krótki epilog, bo nie mogłam się oprzeć.




- Czy ty to widzisz? - spytał Diluc, wskazując na Kaeyę i Lumine. - Jest tu. W Liyue Harbor. A zostawił nas na trakcie.

Albedo siedział na krześle, rysując fontannę nieopodal.

- Usiądź, Mistrzu Diluc. Daj mu żyć.

Diluc prychnął.

- Dałem - nachylił się do Albedo. - Ale to on powinien być z tobą, a nie ja.

- On mógłby być ze mną w innej linii czasowej - odparł Albedo. - Ja osobiście wolę się zainteresować sprawą, że moja asystentka się podobno we mnie podkochuje.

- Linii czasowej - powtórzył Diluc. - I co w tej linii czasowej? Ta bogini porwałaby Lumine, a nie jej brata, który związałby się z Ventim?

- Dlaczego akurat z Ventim? - spytał Albedo, podnosząc wzrok znad szkicu. - Aczkolwiek to jest ciekawa hipoteza, prawda? Czy w innej rzeczywistości musiałby mnie pan częściej znosić, Mistrzu Diluc? Jako osobę bliską sercu pańskiego brata?

- To nie jest mój brat - zaprzeczył Diluc. - Ale jeśli już pytasz, minuty bym z wami dwoma nie wytrzymał.

- W takim razie proszę się cieszyć, że to Aether został porwany - Albedo uśmiechnął się i wrócił do szkicowania.

Diluc przeniósł wzrok z powrotem na Kaeyę i Lumine. Jego brat leżał z głową na udach podróżniczki. I chyba miał zapleciony warkocz. Tego Diluc z tak daleka nie był pewien.

Westchnął ciężko.

Tak. Zdecydowanie już wolał tę rzeczywistość. Lumine przynajmniej nie działała mu na nerwy. Nawet jeśli kompletnie jej nie rozumiał w tym jednym aspekcie, którym było jej zaufanie do Kaeyi.

The End

niedziela, 30 maja 2021

Ice breaking under the Light VI

Uniwersum: Genshin Impact

Pairing: Kaeya&Lumine

Dozwolone od: 17+

Gatunek tekstu: fantasy, dramat, soft angst, hurt/comfort

Seria: "Light&Ice"

Ostrzeżenia: spoilery do gry, headcanony, opis przemocy i cierpienia psychicznego

Notka autorska: Tak, mam headcanon, że Kaeya był biedny as fak, jak był dzieckiem. Idk, to by tłumaczyło, dlaczego tak bardzo lubi te wszystkie błyskotki i te jego "chude ramiona" w biografii.




Lumine spojrzała na Kaeyę uważnie.

- "Zabić"? - powtórzyła.

- Wiem - zaśmiał się krótko. - Wiem, Lumine. Pewnie myślisz, że ci powiem, iż od razu zaprzeczyłem, prawda? Owszem, sprzeciwiłem się. W ostrych słowach powiedziałem mu, co o nim myślę. Co uważam na temat tego planu. Ale co mogłem zrobić? Nic. Zarzucił znowu tym samym argumentem. Że to dla Khaenri'ah, że zdradzam ojczyznę, że mówił mi, żebym nie przywiązywał się do tych ludzi. Do Diluka i naszego ojca. Ale...

Kaeya zamknął oczy.

- Oni traktowali mnie jak rodzinę bardziej niż ta moja biologiczna. Matka nie żyła od dawna. Byliśmy biedni, musieliśmy kraść... Dobrze, nie my. Ja. A i tak ojciec wszystko przepuszczał na alkohol. Ja nawet butów nie miałem do pary...

Lumine spojrzała na jego strój. Na wszystkie ozdoby, świecidełka, łańcuszki i paski, z których zawsze żartowała.

- Dlatego się tak ubierasz - stwierdziła. - Bo mimo wszystko wczesne dzieciństwo tkwi w tobie zadrą.

- Wiesz, co Diluc i nasz ojciec zrobili, gdy po raz pierwszy przekroczyłem próg Dawn Winery? - spytał Kaeya, ignorując jej uwagę. - Pozwolili mi się wykąpać. W gorącej wodzie! Ja nie wiedziałem, że woda może być ciepła. To był dla mnie szok. Termiczny, rzekłbym.

Lumine zachichotała.

- A potem mnie ubrali. Nie nosiłem skarpet przez trzy lata, a tutaj nagle od obcych ludzi dostałem długie, ciepłe i niedziurawe. Wiesz, jakie to jest uczucie? - Kaeya westchnął cicho. - W Khaenri'ah jadłem tylko ryż, makaron i chleb. Nic innego. Nie mieliśmy nigdy nic innego. Co najwyżej jeszcze ziemniaki, ale to rzadko, bo długo się gotują i po niedogotowanych boli brzuch. A tutaj dostałem słodkie bułki, placki ziemniaczane i ciepłą zupę. Nigdy wcześniej nie widziałem zupy. Placki ziemniaczane kiedyś, dawno temu, zrobiła mama, jak jeszcze żyła. Raz. Potem ryż, makaron i chleb. Czerstwy. Ryż i makaron niedogotowane. Bez smaku. Bez przypraw.

Kaeya zacisnął palce na ramieniu Lumine.

- Nie wiedziałem, co o tym myśleć - przyznał. - Mój ojciec twierdził, że wszyscy z Mondstadt, ba, z całego Teyvat są źli. Więc zacząłem się zastanawiać, czy oni rzeczywiście mnie zwodzą. Czy to tylko ułuda, a tak naprawdę zabiją mnie we śnie. Ale tak się nie stało. W nocy jedynie czułem, jak mój starszy brat się we mnie wtula, kiedy się boi. Jak szuka ochrony w moich chudych ramionach, sam będąc nieco pulchnym dzieckiem.

- Diluc się bał? - zdziwiła się Lumine. - Diluc był... kluską?

- Miał taką słodką, pucułowatą twarzyczkę - zaśmiał się Kaeya. - Wyrósł z tego dziecięcego tłuszczyku chyba dopiero, jak skończyliśmy dwanaście lat. Ale tak, bał się. Miał taką okropną nyktofobię, że jak raz dostał ataku paniki, bo lampa się wypaliła, to nasz ojciec wysłał Henriette po lampki w środku nocy.

- Henriette?

- Kucharka. Niech wiatr prowadzi jej duszę - wyjaśnił Kaeya. - To tak, jakbyś się zastanawiała, dlaczego Diluc lubi te kwiaty.

- Odbiegłeś od tematu - zauważyła Lumine. - Chyba, że znowu chciałeś mnie rozproszyć, żebym nie zadawała więcej pytań o to ostatnie zadanie od twojego ojca.

Kaeya westchnął.

- Chyba jednak zbyt dobrze mnie znasz... - stwierdził.

- Spędziłam w Mondstadt ponad trzy miesiące - zauważyła Lumine. - Oczywiście, że cię znam. Jakbyś nadal był dla mnie taką enigmą, jak na początku, nie zakochałabym się w tobie.

- Nawet jeśli jestem niedoszłym mordercą? - spytał Kaeya. - Nawet jeśli szczegółowo zaplanowałem, jak zabić każdego po kolei? Nawet jeśli nawet nie przyszło mi do głowy spytać, dlaczego miałem oszczędzić jedną osobę?

- Kogo?

- Wolisz nie wiedzieć - odparł Kaeya. - I nie wiem, czy powinienem o tym mówić. Skupmy się na tym, że włamałem się do laboratorium Albedo i ukradłem mu składniki do dwóch trucizn. I praktycznie dwa kroki dzieliły mnie od gabinetu Varki. Wiedziałem, że jego muszę zabić pierwszego, bo jak będę zmęczony potyczką z innymi, to nie dam mu rady.

- Ale?

- Ale chciałem to zrobić, kiedy Diluka nie było w Głównej Kwaterze. Miał dzień wolnego. Pierwszy od kilku miesięcy - wyjaśnił Kaeya. - Chciałem go upoić winem wymieszanym z jedną z mikstur. Nawet by się nie zorientował, że go zabijam. Ale przyszedł, potrzebował jakichś papierów od Varki dla ojca. I co miałem zrobić? Odciąć mu głowę? Nie mogłem, Lumine. Nie mogłem zabić swojego brata. Nie w taki... sposób...

Kaeya zacisnął powieki. Jego głos drżał. Musiał się uspokoić. Wyciszyć. Odetchnąć.

Szum fal. Zapach morza. Ciepło bijące od Lumine, siedzącej obok niego.

Nic nie pomagało.

- I zrezygnowałeś? - spytała Lumine, chwytając w palce jego kucyk. - Postanowiłeś odciąć się od przeszłości. Od ojca. Od ojczyzny.

- Wiem, że kiedyś będę musiał stanąć przed wyborem - powiedział Kaeya cicho. Przypuszczał, że mógł trochę zbyt mocno zacisnąć palce na ramieniu Lumine, ale ta nawet nie drgnęła, zajęta jego włosami.

- Oślepiłeś się - bardziej stwierdziła, niż spytała. - Mówisz, że wszystko z twoim okiem jest w porządku, bo nie chcesz martwić innych. Nie cierpisz tego. Nie udajesz, że coś cię nie rusza, bo chcesz uchodzić za zimnego i obojętnego. Udajesz, bo chcesz ukryć własne emocje. Za maską czarującego księcia, który może mieć każdą osobę.

- Tak mnie postrzegasz? - spytał Kaeya. - Swoją drogą, nie nazywaj mnie księciem. Nie lubię tego.

- Dlaczego?

- Książę to ktoś, kto powinien przynajmniej być dobry - wyjaśnił Kaeya. - Ja nie jestem.

- Ja uważam, że jesteś dobrym człowiekiem - oznajmiła Lumine. - I właśnie dlatego tak ryzykujesz. Żałujesz, że wtedy nie pozwoliliśmy ci umrzeć. To w sumie byłaby ładna śmierć, prawda? Uratowałeś mnie. Poświęciłeś się. Diluc nawet ci obiecał, że cię zabije, jeśli nie przerwiemy tej agonii.

Lumine ściągnęła gumkę z włosów Kaeyi i zawiązała ją niżej. Kapitan przeniósł wzrok na jej dłonie i dopiero wtedy zauważył, że jego ukochana zaplotła mu warkocz.

- Nie zrobił tego - zauważyła. - Tak jak ty się troszczysz o niego, tak on opiekuje się tobą. Tyle, że ty tego nie ukrywasz, w przeciwieństwie do niego. I obaj stale balansujecie na granicy życia i śmierci. Wciąż i wciąż próbujecie zginąć w honorowy sposób. Żeby poświęcić się dla Mondstadt. Prawda?

Kaeya chwycił w palce swój warkocz i przeplótł jego koniec pomiędzy palcami.

- Ostatnio mu to nawet wytknąłem - oznajmił. - Zdałem sobie sprawę z tego, że on... Że my... Że tak naprawdę jesteśmy tacy sami.

- Dlaczego właściwie chcesz ze mną być, Kaeya? - spytała Lumine. - Kocham cię i ty kochasz mnie. Ale bardziej niż mojego towarzystwa, bardziej niż wina i drinków, bardziej niż bukietu kalii i deszczowych dni, pragniesz śmierci. W imię wyższego dobra. Bohaterskiej i honorowej. Dlatego doprowadzasz do sytuacji, kiedy niebezpieczeństwo jest już na wręcz skrajnym poziomie. Dlatego rzucasz się, by ratować swoich ludzi, wręcz w ostatnim momencie. Związałeś się ze mną, bo tak jest łatwiej? Bo nie jestem przy tobie codziennie i nie widzę wszystkich twoich spadków humoru? Bo nie musisz wciąż nosić maski?

Kaeya pokręcił głową.

- Mówiłem ci to już, Lumine - uśmiechnął się do niej promiennie. - Jesteś jak słońce prześwitujące przez lód. I ten lód pod tym światłem pęka. Moja skorupa, cała ta moja maska, którą tworzyłem, odkąd jako prawie ośmioletnie dziecko wszedłem do Mondstadt po raz pierwszy, znika. Kruszy się. I to mnie do ciebie przyciąga. To, że w jakiś dziwny, zagadkowy sposób przy tobie...

Kaeya westchnął cicho.

- ...nie czuję się trucizną - wyszeptał ledwie słyszalnym głosem. - Zadrą tkwiącą w społeczności Mondstadt. Kimś, kto nigdy nie powinien się tutaj znaleźć.

Lumine ujęła jego twarz w dłonie i nakazała mu na siebie spojrzeć.

- Jesteś dobrym człowiekiem - powtórzyła. - Spotkałam w swoim życiu złych ludzi. Spotkałam też takich, którzy udawali dobrych. A ty nie udajesz. Ty po prostu taki jesteś. Masz wrażliwe serce i nawet, jeśli w przeszłości popełniłeś błędy, to nic nie znaczy. Przeszłość nic nie znaczy. Teraźniejszość jest najważniejsza. A cokolwiek zdarzy się w przyszłości - nieważne. Będziesz musiał wybrać między Khaenri'ah i Mondstadt? Pomogę ci w tym. Zrobię wszystko, co w mojej mocy.

- Nie mieszaj się w to, Lumine - Kaeya złapał ją za nadgarstki. - Możesz zginąć.

- Wiem - Lumine uśmiechnęła się czule. - Mogłam zginąć w walce z Dvalinem. Mogłam zginąć, kiedy Andrius nas zaatakował. Mogłam zginąć, gdy walczyłam z Tartaglią i z antycznym bogiem, którego przywołał. Cały czas mogę zginąć. Nawet głupi Mitachurl z wielkim głazem może być moim końcem. Ale dla osób, na których mi zależy, zaryzykuję wszystko. A oprócz Aethera, nie ma na świecie nikogo, na kim zależy mi bardziej niż na tobie.

- Przedkładasz swojego brata nade mnie? Ranisz mnie - Kaeya przysunął się bliżej niej.

- I wróciliśmy do normy - Lumine uśmiechnęła się promiennie i pocałowała go w usta.

A Kaeya miał wrażenie, że potrafiłaby rozpuścić nawet Dragonspine.

sobota, 29 maja 2021

Ice breaking under the Light V

Uniwersum: Genshin Impact

Pairing: Kaeya&Lumine

Dozwolone od: 17+

Gatunek tekstu: fantasy, dramat, soft angst, hurt/comfort

Seria: "Light&Ice"

Ostrzeżenia: spoilery do gry, headcanony, opis przemocy i cierpienia psychicznego

Notka autorska: Tutaj jest, w dużym skrócie, dużo nawiazań do "I wish it was just a bad dream". Ale jak tego nie czytaliście, to nic się nie stanie.



 - Miałaś rację, Liyue jest piękne - stwierdził Kaeya, kiedy dotarli do Liyue Harbor.

Usiedli na moście i wpatrywali się w ciemną, wodną toń. Szum morza uciszał myśli Kaeyi. Jego serce było spokojne. Może nawet aż za.

- Nie spodziewałam się, że tu przyjedziesz - stwierdziła Lumine. - Myślałam, że nie zobaczymy się do momentu, kiedy wrócę do Mondstadt z Aetherem.

- Właściwie, chciałem porozmawiać o tym Harbingerze z Fatui - przyznał Kaeya. - Kim on jest?

- Idiotą - odparła krótko Lumine, na co Kaeya się roześmiał. - Nie śmiej się. To flirtujący ze mną idiota, który doprowadza mnie do szału.

- Czekaj. Podrywa cię? - spytał Kaeya.

- Tak - przyznała Lumine. - Jest okropny. Dobrze, że nie ma już wstępu do Liyue. Mam dość jego śliskich uwag i irytującego śmiechu.

- Wiem coś o tym - przyznał Kaeya. - Wiesz. Fatui aż nazbyt często plącze się po Mondstadt. W tym jednym zgadzam się z bratem. Nie powinniśmy im aż tak ufać.

- Spotkałeś go kiedyś? - spytała Lumine.

- W tawernie - odparł Kaeya. - Próbowałem go poderwać, żeby wydobyć z niego informację. Połknął przynętę jak ryba haczyk. A potem zjawił się on...

Kaeya aż się wzdrygnął.

- On?

- Scaramouche. Inny Harbinger - wyjaśnił Kaeya. - O ile dobrze zrozumiałem, kiedy łamał mi rękę w trzech miejscach, śmiałem zapragnąć jego własności.

- Czekaj - Lumine zatrzymała go ręką. - Childe jest...

- Przynajmniej biseksualny - odparł Kaeya. - Jak ja.

- Jak ty?

- Uhm.

- Dobraliśmy się w takim razie idealnie - Lumine spojrzała na horyzont. - Nie mówiłam ci, bo uznałam to za niepotrzebne.

- W porządku. Wiem, że podrywałaś Lisę, zanim zeszła się z Jean - Kaeya zaśmiał się krótko.

- To praktycznie była randka!

- Zakończona praniem tyłka Maga Otchłani. Ciekawe masz definicje randek, kwiatuszku - Kaeya objął ją ramieniem.

- "Kwiatuszku"?

- Wplatasz kwiaty we włosy i pomyślałem, że... - Kaeya spojrzał na nią i zaśmiał się histerycznie, widząc jej wzrok pełen pogardy. - Rozumiem, że mam tak na ciebie nie mówić.

- Jesteś mądry, Kaeya. Zgadnij - Lumine opuściła wzrok. - Kaeya?

- Hm?

- Opowiesz mi o swoim ojcu? - spytała.

- Którym? - upewnił się Kaeya.

- Biologicznym - sprecyzowała Lumine.

Kaeya poprawił się nieco.

- Mówiłem ci, że był wiecznie knującym, podejrzanym typem - zauważył.

- Wiem, wiem - Lumine chwyciła go za dłoń i zaczęła się bawić jego palcami. - Mówiłeś też coś, że twoje oko nie działa przez jakieś zaklęcie. Chcę znać szczegóły, Kaeya. Chcę wiedzieć, czym jest to "wszystko", co powiedziałeś Dilukowi.

Kaeya westchnął.

- Byłem szpiegiem - powiedział cicho. - Ojciec specjalnie zostawił mnie przy Dawn Winery. Nie będę ci opowiadał o dokładnie wszystkim, co przez niego musiałem zrobić. Nie mam na to sił i raczej nie będę miał. Zebrałem się na tę opowieść tylko raz i oto, co mi po tym zostało.

Kaeya odpiął swoją wizję od paska.

- Wiesz, że próbowałem to rozwalić? - spytał.

- Jak Keqing - zauważyła Lumine. - Ale wizja jest niezniszczalna. Nie da się...

- Chyba, że spróbujesz to zrobić z delikatną pomocą magii z Khaenri'ah - uświadomił ją Kaeya. - Ale i tak jedyne, co osiągnąłem, to to, że odpadły dwa skrzydełka. Byłem wściekły na Tsaritsę, na siebie, na Diluka, na cały świat. Byłem pewien, że on zrozumie. Że mi uwierzy. Ale Diluc chciał dowodów. I do teraz mi nie ufa.

Kaeya przypiął wizję do paska z powrotem.

- Ale mogę ci powiedzieć, co się stało, że powiedziałem w końcu "Dość" - oznajmił. - Byłem dzieckiem, Lumine. Nie rozumiałem, że to, co robię, jest złe. Miałem na tyle wyprany mózg, że cały czas mi się wydawało, iż jestem... Bohaterem? Ostatnią nadzieją Khaenri'ah. Wiedziałem, że ranię tych ludzi. Ale wciąż kierowało mną to "wyższe dobro", jak to nazywał mój ojciec.

- Jak twój ojciec był zdolny do kontrolowania cię? - spytała Lumine i nagle zrozumiała. - Przez oko. Jak Fischl Oza.

- Jeśli powiesz mi, jak Fischl kontroluje Oza, będę mógł potwierdzić twoje przypuszczenia - Kaeya pogłaskał ją po ramieniu. Nie wiedział, czy bardziej chce uspokoić ją czy siebie.

- Widzi to, co on - wyjaśniła Lumine.

Serce Kaeyi zadrżało boleśnie.

- Dokładnie w taki sposób - przyznał. - Nałożył zaklęcie na moje oko, dzięki czemu mógł widzieć to, co ja, kiedy je zamknąłem. A ja cały czas myślałem, że jestem tym dobrym. Dopóki...

- Dopóki?

- Dopóki nie kazał mi zabić Rycerzy Favoniusa - wyszeptał Kaeya tak cicho, że Lumine ledwie go usłyszała.

piątek, 28 maja 2021

Ice breaking under the Light IV

Uniwersum: Genshin Impact

Pairing: Kaeya&Lumine, w tle Zhongli&Xiao

Dozwolone od: 17+

Gatunek tekstu: fantasy, dramat, soft angst, hurt/comfort

Seria: "Light&Ice"

Ostrzeżenia: spoilery do gry, headcanony, opis przemocy i cierpienia psychicznego

Notka autorska: Wparcie emocjonalne w postaci małej dziewczynki? Oczywiście.




Lumine wróciłaby do Wangshu Inn wcześniej, gdyby Mitachurl z wielkim głazem zamiast tarczy jej nie znokautował. Obudziła się na trawie, a światło księżyca oślepiło ją na chwilę. Leżała tak przez moment, kiedy usłyszała kroki. A tak dokładniej tupot trzech par stóp.

- Lumine! - usłyszała i miała wrażenie, że się przesłyszała.

Ledwie usiadła, już została mocno przytulona przez silne ramiona. Poczuła intensywny zapach kalii i wina.

- Kaeya? - spytała zdziwiona, gdy ten tulił ją mocno do siebie. - Co ty tu robisz?

Miała wrażenie, że jej ukochany drży. Przytuliła go i podniosła wzrok. Zobaczyła Zhongliego i Xiao. Drugi z nich rozpłynął się w powietrzu, po tym, jak zmierzył ją wzrokiem.

- Co się stało, Kaeya? - spytała, odsuwając go od siebie.

Odsłonięte oko Kaeyi było zamknięte. Kapitan oddychał nieregularnie, mocno ściskając dłoń Lumine.

- Kaeya?

- Nie strasz mnie tak więcej - poprosił cicho, przytykając dłoń do drżących ust. - Chodźmy stąd.

Kaeya prawie natychmiast wstał i wziął Lumine na ręce, co ani trochę jej się nie spodobało.

- Postaw mnie, mogę iść sama!

- Masz całą sukienkę we krwi i sądząc po reakcji Paimon, byłaś nieprzytomna dość długo. Ciesz się, że ten Mitachurl nie przerobił cię na jajko sadzone.

- Przyjechałeś do Liyue tylko po to, żeby mnie pouczać?

- Właściwie to nie - Kaeya przytulił ją do siebie. - Nie było cię w Mondstadt trzy miesiące. Stęskniłem się i szukałem odpowiedniego pretekstu. A twój list nadawał się do tego idealnie.

- Byłam pewna, że napisałam tam wszystko na tyle wyraźnie, byś nie musiał mnie pytać o to osobiście - Lumine wtuliła się w jego klatkę piersiową.

- Napisałaś w nim tyle, że od razu wpadł na to, kim jestem - zauważył Zhongli.

Lumine spojrzała na niego ze zdziwieniem.

- Napisałam tylko, że góra postanowiła zostać jedynie głazem - sprecyzowała Lumine.

- Trzeba było nie zaznajamiać mnie z Ventim - Kaeya parsknął śmiechem.

Lumine westchnęła.

- Wpadłeś na to przez Ventiego?

- Kolorowe końcówki włosów, oczy w tym samym kolorze, źrenice wyglądające, jakby były jaśniejsze od tęczówek - wyliczył Kaeya. - Swoją drogą, ty im nie mówiłaś o mnie kompletnie nic. Ranisz mnie.

- Interesujące - mruknął Zhongli, wciąż idąc obok nich. - Sądząc po waszych reakcjach, zwłaszcza po twoich, kapitanie Kaeya, jesteście razem, prawda?

- Owszem - Lumine przymknęła oczy. - Ale nadal nie rozumiem, dlaczego się tutaj zjawił.

- Nie mogłem się stęsknić?

- Masz obowiązki - zauważyła Lumine.

- Wykorzystałem okazję - Kaeya wzruszył ramionami. - Albedo akurat jechał do Liyue. Rozstaliśmy się kilometr od Wangshu Inn.

- Jechał?

- Konno. Główny Mistrz Varka jakiś czas temu odesłał kilku moich ludzi wraz z końmi. Powinniśmy się kiedyś przejechać - Kaeya wniósł Lumine po schodach i wszedł do windy.

- Nie widziałem żadnego konia w pobliżu Wangshu Inn - zauważył Zhongli, podchodząc do nich.

- Och, bo mój opryskliwy, nazywający Lorda Barbatosa przeklętym, uważający się za lepszego od innych brat postanowił mnie śledzić - Kaeya zaśmiał się, widząc lekko zakłopotaną minę Zhongliego. - Jestem adoptowany, jeśli chcesz spytać.

- Diluc cię śledził? - zdziwiła się Lumine.

- Zostawiłem go z Albedo. Chyba obaj się nie spodziewali, że to zrobię.

- Kaeya! Oni się pozabijają! - oburzyła się Lumine i jęknęła.

Chyba miała pęknięte żebro.

- Oj, Diluc będzie miał trudne zadanie, jeśli spróbuje zabić Albedo - odparł Kaeya. - Uwierz mi.

- A Albedo?

- Mógłby go zabić jednym palcem, gdyby chciał - Kaeya wzruszył ramionami. - Ale tego nie zrobi.

- Dlaczego?

- Bo zanim załapie złośliwości Diluka, zdążą dojechać do Liyue Harbor i wrócić - Kaeya zaśmiał się, wchodząc do swojego pokoju. - Nie wiem, gdzie masz klucze, więc położę cię tutaj, dobrze?

- O ile ze mną zostaniesz - Lumine chwyciła go za dłoń. - Cieszę się, że cię widzę, Kaeya.

- Cieszę się, że nadal żyjesz - Kaeya pocałował ją w czoło.

Zhongli oparł się o framugę.

- Ach, młodzi - zaśmiał się, patrząc na nich. - Xiao powinien zaraz wrócić. Mam nadzieję, że czujesz się wystarczająco dobrze, by na niego poczekać, Lumine?

- Właściwie, gdzie on poszedł? - spytała podróżniczka.

- Po kogoś, kto cię uleczy. To nie wyglądało zbyt dobrze - odparł Zhongli.

Po chwili Xiao zjawił się w masce yakshy, trzymając za rękę dziewczynkę, której Kaeya się tutaj kompletnie nie spodziewał. A przynajmniej nie w tej chwili.

- Qiqi? - wyszeptał i chyba trochę zbyt mocno ścisnął przy tym dłoń Lumine, bo ta aż syknęła.

Trudno zapomnieć mu było kogoś, kogo po raz pierwszy spotkał jako dziesięcioletnie dziecko. On dorósł, ona nie.

Trudno mu było również zapomnieć kogoś, kto kiedyś uratował mu życie.

I trudno było mu zapomnieć kogoś, komu jako jedynemu przyznał się, że wolałby to życie stracić.

- Dałam sobie polecenie, żeby tu przyjść i pomóc - odparła Qiqi. - Co się stało, Lumine?

- Pamiętasz moje imię? - zdziwiła się Lumine.

- Zapisałam sobie w notesie - wyjaśniła Qiqi, siadając obok niej, po czym zamrugała i spojrzała na Kaeyę.

On wpatrywał się w nią cały czas.

- Diamentowe źrenice - powiedziała powoli, kładąc dłonie na brzuchu Lumine. - Uleczę cię, ale zrobi ci się chłodno. Powiedz, jak mam przestać, dobrze?

- Dobrze - podróżniczka kiwnęła głową.

Rozbłysło jasnobłękitne światło, które oplotło ciało Lumine. Po chwili jej rany się zagoiły i poczuła się o wiele lepiej.

- Możesz jeszcze czuć skutki przez jakiś czas, ale nic poważnego już ci nie jest - odparła Qiqi, wyciągając swój notes i zapisała sobie coś na ostatniej wolnej stronie.

Kaeya zajrzał jej przez ramię.

"Jeden z Adeptów przyprowadził mnie do Lumine, która była ranna. Uleczyłam ją. Muszę sprawdzić w spisach wspomnień wzmianki o diamentowych źrenicach, bo mam wrażenie, że już je wiele razy widziałam."

- Czemu mnie pan tak obserwuje? - spytała Qiqi, patrząc na Kaeyę i położyła mu dłoń na ramieniu. - W pana żyłach płynie trucizna. Został pan otruty?

- Trzy miesiące temu - odpowiedziała za niego Lumine. - Dziękuję za pomoc, Qiqi. Nie była aż tak potrzebna, ale...

- Myśleliśmy, że umarłaś - przerwał jej Xiao. Zhongli objął go ramieniem.

- Zmartwiłeś się?

- Zamknij się.

- Och, Xiao, nie musisz się wstydzić, że masz przyjaciół.

- Powiedziałem, żebyś się zamknął.

- W sumie zachowują się trochę jak stare, dobre małżeństwo - zauważył Kaeya.

- Po dwóch tysiącach lat razem też byś się tak zachowywał - Lumine przysunęła się do niego.

Kaeya najpierw nie zareagował.

Dopiero po chwili w jego głowie coś kliknęło i zmarszczył brwi.

- Dwa tysiące lat razem? - powtórzył powoli.

- Coś koło tego, nie bardzo chce nam się liczyć - mruknął Xiao.

- Ja pamiętam dokładną datę i rok - lekko oburzył się Zhongli.

- A czego ty  n i e  pamiętasz?

Zhongli jedynie się zaśmiał.

Kaeya spojrzał na Qiqi, która uparcie szukała czegoś w notesie.

- Co się stało, Qiqi? - spytał.

- Pamiętam, że gdzieś miałam to zapisane - odparła, po czym wyciągnęła z kieszeni znak zaklinający. - Tak, to będzie to - przykleiła mu znak do czoła.

- Qiqi, co ty robisz? - zdziwiła się Lumine.

- Qiqi, odpowiedz na... - zaczął Zhongli, ale przerwał, bo w tym momencie w pokoju rozbłysło jasnobłękitne światło.

Kaeya poczuł, jakby jego krew zamarzła na chwilę. Chłód był całkiem przyjemny, ale jednocześnie dziwnie niepokojący.

Spojrzał na Qiqi, która odkleiła z jego czoła znak zaklinający i spokojnie włożyła go z powrotem do kieszeni.

- Qiqi? - Zhongli uważnie zmierzył ją wzrokiem. - Co zrobiłaś?

Qiqi położyła dłoń na ramieniu Kaeyi.

- Wyparowała - odparła, zeskakując z łóżka. - Próbowałam jeszcze naprawić pana oko, ale tamta trucizna była o wiele silniejsza i bardziej złożona.

Kaeyę przeszedł nieprzyjemny dreszcz.

- Dziękuję, że mi pomogłaś - uśmiechnął się do niej przyjaźnie i wyciągnął z kieszeni buteleczkę z antidotum. - Proszę. Mi już nie będzie potrzebna.

- Na pewno doktorowi Baizhu się przyda - Qiqi posłała mu delikatny uśmiech.

- Czemu nikt nie mówi Paimon, że już tu jesteście?! - zawołała wróżka, wlatując do środka. Obleciała wzrokiem wszystkich obecnych i westchnęła. - Zero szacunku dla uczuć Paimon...

Kaeya jedynie się zaśmiał i spojrzał na Lumine. Podróżniczka była po raz pierwszy od wielu miesięcy spokojna.

Jej ukochanemu mężczyźnie już nic nie zagrażało.

poniedziałek, 24 maja 2021

Ice breaking under the Light III

Uniwersum: Genshin Impact

Pairing: Kaeya&Lumine, w tle Zhongli&Xiao

Dozwolone od: 17+

Gatunek tekstu: fantasy, dramat, soft angst, hurt/comfort

Seria: "Light&Ice"

Ostrzeżenia: spoilery do gry, headcanony, opis przemocy i cierpienia psychicznego

Notka autorska: Być może znalazłam sposób na to, żeby pamiętać o tych fikach.



Kiedy Kaeya dotarł na miejsce, było już ciemno. Wjechał na piętro windą i stwierdził, że w Mondstadt też przydałaby się taka innowacja. Zwłaszcza w dzwonnicy. Wdrapanie się tam po chodach to koszmar...

Recepcjonistka nieco przysypiała przy blacie, na którym leniwie przeciągał się czarno-biały kot.

- Dobry wieczór - Kaeya podszedł do kobiety, a ona potrząsnęła głową, żeby się obudzić.

- Dobry wieczór - przywitała go. - Z daleka?

- Z Mondstadt.

- Na jedną noc?

- Na razie tak - Kaeya oparł się łokciami o blat. - Mam pytanie. Widziała może pani młodą kobietę z latającą wróżką?

- Tę podróżniczkę? - spytała recepcjonistka. - Tak, widziałam. Po co panu potrzebna ta informacja?

- Chciałem wiedzieć, czy jest bezpieczna - odparł Kaeya.

- W tym momencie jej nie ma - oznajmiła recepcjonistka. - Poprosiłam ją, żeby zajęła się Hilichurlami w pobliżu, ale jeszcze nie wróciła.

- Poczekam - odparł Kaeya, wyjmując z sakiewki morę. - Ile się należy za noc?

- 400.

Recepcjonistka wzięła od Kaeyi morę i wrzuciła do skrzynki. Podała mu klucz. Kaeya wszedł po schodach i kiedy otwierał drzwi od swojego pokoju, poczuł na sobie czyjś wzrok.

Odwrócił się, ale nikogo nie zobaczył. Jednak to niepokojące uczucie nie zniknęło. Wszedł do pokoju i odstawił torbę. Nie czuł już, że coś jest nie tak, ale spokoju mu nie dawał ten niepokój wcześniej.

Wyszedł z pokoju i znów to poczuł. Jakby go ktoś obserwował. To nie mógł być Diluc, jego brat nie był aż tak dobry w ukrywaniu się w cieniu.

Ten ktoś był w tym mistrzem.

Kaeya zacisnął palce na rękojeści miecza. Drugą dłonią nieco ochłodził powietrze. Zaczął widzieć swój oddech. I usłyszał, jak ktoś swój wstrzymuje.

- Kim... - zaczął, ale nie dokończył, bo coś ze świstem przeszyło powietrze.

Wyciągnął miecz i zderzył go z jadeitową włócznią. Złote oczy jej właściciela prześwidrowały go na wskroś.

To nie był człowiek. A na pewno nie do końca. Jego uszy były nieco spiczaste. Włosy dwubarwne, w odcieniach zieleni. Ramię ozdobione tatuażami.

Był niski, może trochę wyższy od Albedo, ale równie umięśniony, co alchemik. A siły miał więcej, o wiele więcej.

- Kim jesteś? - spytał Kaeya.

- To ja o to powinienem spytać - odparł ten dziwny, młody mężczyzna. - Dlaczego wypytujesz o Lumine?

- Xiao? Gdzie zniknąłeś? - rozległ się niski, bardzo spokojny głos. - Miałeś tylko coś sprawdzić, a nie ma cię...

Na schodach zjawił się wysoki, naprawdę wysoki, ciemnowłosy mężczyzna. Dobrze zbudowany, o lśniących, bursztynowych oczach i końcówkach włosów w zbliżonym odcieniu.

Kaeyę zamurowało. Widział już wiele razy taką osobę. Mógł sobie spokojnie wyobrazić, jakby ten mężczyzna wyglądał, jak to nazwał w myślach, w kolorystyce Ventiego.

"Góra postanowiła zostać jedynie głazem - wielkim, ale wciąż tylko głazem."

- Xiao, opuść włócznię - mężczyzna położył dłoń na ramieniu młodzieńca. - Nie wypada atakować gości.

- Wypytywał Verr Goldet o Lumine - odparł Xiao. - Ma przepaskę na oku i wydaje się podejrzany. Nie ufam mu. Poza tym, spójrz na jego źrenicę. Nie mówi ci to czegoś, Zhongli?

- Opuść włócznię - powtórzył Zhongli, kompletnie ignorując pytanie Xiao.

Ten, po chwili wahania, wykonał jego polecenie.

- Czego od Liyue chce Khaenri'ah? - spytał Zhongli, zupełnie zmieniając ton głosu.

Kaeya schował miecz.

- Jestem z Mondstadt - powiedział spokojnie.

- Mieszkańcy Mondstadt nie mają diamentowych źrenic.

- Ludzie nie mają kolorowych końcówek włosów.

- Ty... - Xiao chciał znowu przystawić mu włócznię do gardła, ale Zhongli go powstrzymał.

Podszedł do Kaeyi i spojrzał mu prosto w oczy.

- Zawrzyjmy kontrakt - powiedział. - Ja nic nie powiem o tym, kim ty jesteś, a ty nie będziesz dociekać, kim jestem ja.

- Piję co tydzień wino z Lordem Barbatosem. Naprawdę nie musisz mi grozić, żebym wiedział, iż wolicie zachowywać waszą tożsamość w tajemnicy - odparł Kaeya.

- Chwileczkę - Zhongli odsunął się od niego. - Znasz Barbatosa?

- Tak.

- I Lumine.

- Tak.

Zhongli odwrócił się do Xiao. Ten wyglądał na kompletnie zdezorientowanego.

- Kim jesteś? - spytał Zhongli.

- Nazywam się Kaeya Alberich, jestem kapitanem kawalerii Rycerzy Favoniusa i przyjechałem odwiedzić naszą Honorową Panią Rycerz - odparł Kaeya. - Ale nie spodziewałem się, że spotkam przy tym boga i...

- Adepta - wyjaśnił Xiao. - Jeśli wiesz, kim są Adepci.

- Wiem. Lumine opisała mi was w liście. Miło mi poznać jednego z nich. Dwóch, bo z tego, co pamiętam, Bóg Kontraktów też zawsze był za niego uznawany - Kaeya uśmiechnął się do nich przyjaźnie. - Jeśli już przestaliśmy grozić sobie bronią, to może coś zjemy? Zgłodniałem po podróży i z przyjemnością napiję się waszego wina.

- Och, mogę ci opowiedzieć nawet, w jaki sposób to wino powstało i w jakich czasach - Zhongli uśmiechnął się przyjaźnie. Xiao szturchnął go pod żebra.

- Ufasz mu?

- Dopóki ktoś nie planuje zatopić Liyue, ufam każdemu - odparł Zhongli, a jego oczy błysnęły złowieszczo.

Tak. Kaeya zdecydowanie wolałby nie być drugim Tartaglią.

* * *

- ...i wtedy właśnie właściciel winiarni zaoferował mi stworzenie receptury specjalnie dla Liyue - opowiadał Zhongli. - Był niski i miał taki zabawnie wysoki głos. Nieco pulchny. Pamiętam jego ojca. Wysoki, przystojny, umięśniony, z niesamowicie głębokim głosem. Ale charaktery mieli identyczne. Właściwie kilka pokoleń Ragnvindrów, zaczynając od tego pierwszego, było takie samo. Zbyt ambitne, żądne przygód i porywcze. Trochę to się zmieniło w momencie, kiedy Khaenri'ah... Dobrze wiesz, co się tam stało, nie będę ci opowiadał. Teraźniejszy właściciel Dawn Winery jest strasznie...

- Opryskliwy, nazwał Barbatosa przeklętym bogiem i wydaje mu się, że jest ponad nami - wtrącił Xiao. - Miałeś opowiadać o Liyue.

- Ach, racja - Zhongli wrócił do tematu.

Kaeya słuchał go z zainteresowaniem. Nie spodziewał się przy okazji dwugodzinnej opowieści o Liyue usłyszeć wzmianki o Mondstadt. I to o rodzie, który tak dobrze znał.

Od środka.

- Zhongli! Xiao! - usłyszeli nagle piskliwy głos Paimon. Wróżka podleciała do nich i wyglądała na naprawdę przejętą. - Lumine... Kaeya?

Paimon podleciała do niego i złapała go za koszulę.

- Lumine jest w niebezpieczeństwie! Szybko!

Uczucie niepokoju ścisnęło serce Kaeyi ze strachu.

niedziela, 23 maja 2021

Ice breaking under the Light II

Uniwersum: Genshin Impact

Pairing: Kaeya&Lumine, w tle Albedo&Sucrose

Dozwolone od: 17+

Gatunek tekstu: fantasy, dramat, soft angst, hurt/comfort

Seria: "Light&Ice"

Ostrzeżenia: spoilery do gry, headcanony, opis przemocy i cierpienia psychicznego

Notka autorska: Istnieje legenda, że zacznę pamiętać o dodawaniu tych fików. XD



Noelle upiła łyk herbaty z jagodami. Kaeya siedział naprzeciwko niej, wpatrując się w swoją filiżankę.

- Iluzja? - powtórzył raz jeszcze. - Co chcesz przez to powiedzieć?

- Razor był nią zaintrygowany, bo Sucrose ma geny Katzlein - wyjaśniła Noelle. - A ona odbierała jego intencje jako zainteresowanie... Jako nią.

- Czyli dostała kosza? - zrozumiał Kaeya.

- Nie do końca - Noelle odłożyła filiżankę na spodek. - Po prostu pragnęła bliskości. Bliskości kogoś innego, tak dokładniej. Chciałam, żeby jej wyszło z Razorem. Żeby się wyleczyła. Ale jak widać Razor woli naszego pechowego chłopca. A ona jak zawsze była, tak nadal jest zakochana w tej samej osobie.

Kaeya połączył kropki.

- W Albedo.

- Oczywiście - Noelle wzruszyła ramionami, kładąc dłonie na kolanach. - To była jedynie iluzja. Chęć pozbycia się niechcianych uczuć. Sama chciała w to wierzyć. Ale przestała, kiedy spędziła z Razorem więcej czasu.

- Rozumiem - Kaeya wypił herbatę do końca.

Tu pojawiał się jeden poważny problem. Kaeya wiedział, skąd jest Albedo i po co został przysłany do Mondstadt. W ciągu ostatnich kilku miesięcy miał zdecydowanie zbyt dużo czasu, by zająć się tą sprawą na poważnie. Niby odciął się od Khaenri'ah tak jak on, ale jaką Kaeya miał pewność?

Obaj stali przed tym samym dylematem. Ale może jeśli Albedo będzie miał w Mondstadt kogoś, do kogo przywiąże się nie dlatego, że to praktycznie jego rodzina jak Klee, to nie popełni żadnego błędu...

- Dziękuję za herbatę - Kaeya odstawił filiżankę na spodek i uśmiechnął się nieco sztucznie.

- Nie ma za co, kapitanie Kaeya - Noelle odwzajemniła uśmiech, odprowadzając Kaeyę wzrokiem. Ten wyszedł z jej komnaty, pogrążony w myślach o najgorszym scenariuszu, który mógłby ich czekać.

Ostatnie, co było potrzebne Mondstadt, to Dainsleif wchodzący przez bramę miasta w pełni swojego majestatu i uśmiercający zdziczałego alchemika na oczach prawdopodobnie poważnie rannych mieszkańców.

O ile zabiłby tylko Albedo...

* * *

- Sucrose?

- Twoja asystentka - wyjaśnił Kaeya, głaszcząc klacz, na której jechał, po głowie.

W normalnych okolicznościach byłaby to Eisblumen. Ale ją oddał Albedo, nie do końca wprawionego w jeździe konnej. Schnee prawie zrzuciła go z grzbietu i wolał nie ryzykować, że któryś z innych koni zrobi to samo.

Poza tym, opiekował się śnieżnobiałą klaczą, odkąd Diluc opuścił Rycerzy Favoniusa. Czasem, kiedy ktoś inny brał ją na ekspedycję, przypominał sobie, jak jeszcze jako podwładny swojego brata, jechał obok niego. Jak walczyli ramię w ramię. Jak obiecali sobie w dzieciństwie, że będą się sobą nawzajem opiekować, razem walczyć i razem umrą.

Teraz tylko ta trzecia część była najbardziej prawdopodobna.

- Sucrose jest moją przyjaciółką - oznajmił Albedo, zaciskając palce na lejcach. - Nie tylko asystentką.

- Przyjaciółką? - powtórzył Kaeya. - A nie myślałeś, żeby przeciągnąć waszą relację na wyższy poziom?

- Wyższy poziom? - Albedo zmarszczył się nieco.

- Wiesz. Romantyczne wycieczki nad jezioro, kolacje przy świecach, może ją nawet narysujesz jak jedną ze swoich dziewcząt z Fontaine? - Kaeya uśmiechnął się do niego zawadiacko.

Albedo zmarszczył brwi.

- Sugerujesz, że mam się z nią związać?

- Owszem.

- Kapitanie Kaeya - oho, poważny ton. - Chcę delikatnie przypomnieć ci, kim jestem. Nie mogę wiązać się ze zwykłymi ludźmi, jakby to było coś normalnego.

- Kapitanie Albedo - zaczął Kaeya. - Jestem byłym szpiegiem Khaenri'ah. I wiem, że kiedyś będę musiał wybrać między moją ojczyzną a miastem, które mnie wychowało. Ciebie też to czeka. Ale ostatnio doszedłem do wniosku, że najgorsze, co można zrobić, to wmawiać sobie, że musisz iść przez swoje dylematy sam.

- Lumine ci to uświadomiła?

- Oczywiście, że tak - Kaeya spojrzał na niego przyjaźnie. - Co właściwie myślisz o Sucrose?

- Jest pracowita - odparł Albedo. - Skrupulatna. Miła. Skora do pomocy. Ale nie jestem pewien, czy chciałbym przekroczyć tę linię przyjaźni między nią a mną.

- Nie zaszkodzi próbować - Kaeya uśmiechnął się do niego. - Mam nadzieję, że wiesz, iż jej uczucia do Razora...

- Wiem. Studiuję zachowanie ludzi od dawna - przyznał Albedo. - Swoją drogą, Kaeya...

- Hm?

- Nie masz wrażenia, że ktoś nas śledzi? - spytał Albedo przyciszonym głosem.

Kaeya jedynie się zaśmiał.

- Od trzech dni. Zastanawiałem się, kiedy to zauważysz.

- Trzech dni?! - Kaeya po raz pierwszy od dawna usłyszał, żeby Albedo podniósł głos. - Dlaczego mi nie powiedziałeś?

- Bo to tylko mój nieufający nam brat - odparł Kaeya. - Nie jedziemy zniszczyć Liyue, Mistrzu Diluc. Możesz zejść z tego drzewa, bo wyglądasz komicznie.

Diluc zeskoczył na dół w stroju, który zazwyczaj miał, kiedy działał jako Darknight Hero. Nawet założył tę głupią maskę, która u Kaeyi wywoływała jedynie chichot.

- Kiedy się domyśliłeś? - spytał.

- Słyszałem szelest liści - odpowiedział Kaeya. - Ale kiedy zaczęliśmy z Albedo rozmawiać, ucichł. Przerwałem dyskusję, choć chciałem pociągnąć temat i szelest znów był słyszalny. A później ucichł. I tak w kółko.

- To nie wyjaśnia, skąd wiedziałeś, że to ja - Diluc zmarszczył brwi.

- A kto inny mógłby nie ufać na tyle kapitanom Rycerzy Favoniusa, z których jeden i drugi nosi na swych ubraniach symbole z Khaenri'ah? - spytał Kaeya, zeskakując ze Schnee. - Wsiądź na nią. Stęskniła się.

- A ty? - spytał Albedo.

- A ja zostanę tutaj - odparł Kaeya, wskazując na zarys budynku majaczący na horyzoncie. - Nikt nie powiedział, że będę jechać z tobą do samego Liyue Harbor.

- To jest jakiś kilometr stąd - zauważył Albedo.

- Trochę spacerku mi nie zaszkodzi - Kaeya ruszył w swoją stronę. - Nie pozabijajcie się po drodze, gdybyście byli tak mili.

Peleryna Kaeyi zafalowała na wietrze, gdy równie mocno zdezorientowani Albedo i Diluc odprowadzali go wzrokiem.

niedziela, 16 maja 2021

Ice breaking under the Light I

Uniwersum: Genshin Impact

Pairing: Kaeya&Lumine, w tle Albedo&Sucrose

Dozwolone od: 17+

Gatunek tekstu: fantasy, dramat, soft angst, hurt/comfort

Seria: "Light&Ice"

Ostrzeżenia: spoilery do gry, headcanony, opis przemocy i cierpienia psychicznego

Notka autorska: Napisałam tego fika już jakiś czas temu, ale mam sklerozę wrodzoną i zapomniałam w ogóle o tym, żeby go dodawać.



- Czytasz to po raz piąty dzisiaj, Kaeya - zauważyła Lisa, opierając się o stolik, przy którym siedział jej przyjaciel. - A przynajmniej tyle naliczyłam.

Kaeya podniósł na nią wzrok znad listu, który dostał od Lumine.

- Właściwie to drugi - sprostował. - Pierwszy raz przeczytałem go w nocy. Teraz czytam w ramach przerw w pracy.

- Antidotum działa, swoją drogą? - spytała Lisa, siadając obok niego. - Martwię się o ciebie, słoneczko.

- Nie musisz, już praktycznie nie ma nawrotów - skłamał Kaeya, uśmiechając się do niej i składając list na pół. - Myślisz, że mógłbym jechać na ekspedycję?

- Ekspedycję?

- Do Liyue - wyjaśnił Kaeya, kładąc nogi na stole.

Każdemu innemu Lisa zwróciłaby uwagę, ale to był Kaeya.

- Gdybyś wymyślił poważny cel... - bibliotekarka zastanowiła się dobrą chwilę.

- Och, mam już plan - Kaeya uśmiechnął się do niej. - Lumine napisała mi, że miała nieprzyjemne starcie z pewnym Harbingerem z Fatui. Oskarżonym o zamordowanie Rex Lapisa.

- Archona Geo? - zdumiała się Lisa.

- Owszem - przyznał Kaeya. - Myślałem, że wiesz o jego śmierci. Wszyscy o tym mówią.

- Wiedziałam, ale kto mógłby mieć możliwości zamordowania boga? - sprecyzowała Lisa.

- Tego chcę się dowiedzieć - odparł Kaeya, biorąc nogi ze stołu i wstając. - Część o wydarzeniach w Liyue Lumine napisała wręcz szyfrem. Mam pewne podejrzenia, co może oznaczać "góra postanowiła zostać jedynie głazem - wielkim, ale wciąż tylko głazem", ale wolę jej spytać osobiście.

- Porozmawiam z Jean - obiecała mu Lisa. - Swoją drogą, słoneczko?

- Hm?

- Venti was widział - Lisa poklepała go po ramieniu. - I być może powiedział o tym dokładnie każdemu, kto akurat pewnego wieczora był w Cat's Tail.

- ...widział?

- Naprawdę? Na trawie? - Lisa zachichotała.

Kaeya poprzysiągł sobie, że udusi Ventiego gołymi rękami.

...

Albo nie. Lepiej nie być drugim Tartaglią.

* * *

- Jeśli kogoś ze sobą weźmiesz, możesz jechać - oznajmiła Jean. - Tylko nie pakuj się niepotrzebnie w kłopoty i uważaj, żebyś znowu...

- Tak, tak, wiem - Kaeya uśmiechnął się lekko, machając ręką. - To kogo mam wziąć?

- Najlepiej kogoś doświadczonego - Jean wstała od biurka. - I z wizją.

- Czyli chcesz, żebym zabrał tylko jedną osobę?

- A zabrałbyś kogokolwiek, gdybym ci nie kazała? - odpowiedziała Jean pytaniem na pytanie, zaplatając ręce za plecami.

Kaeya zaśmiał się nerwowo.

- No właśnie - Jean spojrzała przez okno. - Dlatego lepiej, jak to będzie kto będzie w stanie cię ochronić. Bo że ty obronisz jego, nie mam wątpliwości.

- Amber? - zaproponował Kaeya. - Myślę, że jest na tyle odpowiedzialna...

- Amber wyruszyła wczoraj do Sumeru - odparła Jean. - Akademia potrzebuje książek z naszej biblioteki. Hertha i kilku jej ludzi z nią jadą, jeśli pytasz.

Rozległo się pukanie do drzwi.

Spokojne i delikatne.

Kaeya dobrze wiedział, kto tak puka.

- Proszę - Jean pozwoliła tej osobie wejść.

Drzwi otworzyły się powoli i w progu stanął Albedo, trzymając w ręce bardzo grubą teczkę.

- Dzień dobry, Szanowna Pani Jean - Albedo zamknął za sobą drzwi. - Witaj, Kaeya.

- Dzień dobry, sir Albedo - Jean uśmiechnęła się do niego. - Co się takiego stało, że przychodzisz osobiście? Zazwyczaj przysyłasz Timaeusa.

- Nic takiego - Albedo odwzajemnił uśmiech. - Potrzebuję zgody na ekspedycję. Ewentualnie kogoś, kto zawiezie tę teczkę do Liyue.

Jean i Kaeya spojrzeli na siebie.

- Pojedziecie razem - oznajmiła. - Sir Kaeya i ty, sir Albedo.

Alchemik spojrzał najpierw na Jean, a później na kapitana kawalerii.

- Oczywiście - kiwnął głową. - Powiadomię Sucrose i Timaeusa. Kiedy wyjeżdżamy, sir Kaeya?

- Pojutrze?

- Muszę dostarczyć te ilustracje w przeciągu tygodnia. Mam nadzieję, że zdążymy - oznajmił Albedo. - Ale lepiej się rzetelnie przygotować do wyprawy. Inaczej coś mogłoby pójść nie tak. Do zobaczenia.

Alchemik wyszedł z gabinetu, a jego płaszcz zafalował za nim jak skrzydła.

- Problem rozwiązany - zaśmiał się Kaeya. - Idę spakować potrzebne rzeczy.

- Oczywiście - Jean usiadła za biurkiem. - Kaeya?

- Hm?

- Mógłbyś przy okazji z nim porozmawiać? - spytała Jean, udając, że przegląda papiery.

- O czym?

- O Sucrose - wyjaśniła.

- Mam go namówić, żeby jej pomógł z jej uczuciami do Razora? - spytał Kaeya.

Jean pokręciła głową.

- Porozmawiaj o tym najpierw z Noelle, ona wie więcej - oznajmiła, składając papiery. - Proszę.

- Oczywiście. Wszystko dla Szanownej Pani Jean - Kaeya uśmiechnął się i wyszedł z jej gabinetu.

środa, 28 kwietnia 2021

An Offering to the Sea God

Uniwersum: Aoishiro

Pairing: Syouko&Yasumi

Dozwolone od: 17+

Gatunek tekstu: angst

Ostrzeżenia: spoilery do gry, śmierć postaci

Notka autorska: Ending XIII (Yasumi's ninth bad ending).


Obudziłam się na brzegu morza. Wyplułam wodę, krztusząc się. Rozejrzałam się w około. To była Urashima, na pewno.

Odkaszlnęłam raz jeszcze i wstałam. Tego mężczyzny, który próbował mnie utopić, nigdzie nie było. Może sam utonął? Chciałabym, żeby tak było.

Przeszłam się brzegiem plaży i znalazłam tę dziewczynę, która leżała na bramie, gdy walczyłam z Nekatą, jego córką i tą przemądrzałą dziewuchą. Trąciłam ją stopą.

Poruszyła się. Czyli żyła.

- Obudź się, już jest po wszystkim - mruknęłam, a ona zaczęła gwałtownie kaszleć.

Ruszyłam w dalszą drogę, ale ta pociągnęła mnie za nogawkę. Spojrzałam na nią z lekką irytacją.

- Gdzie... Gdzie jest ten przeklęty Miecz? - spytała, nadal z trudem łapiąc oddech.

- Nie mam pojęcia - wzruszyłam ramionami.

- Kłamiesz.

- Nie - pokręciłam głową. - Ojciec tej dziewczyny wciągnął mnie pod wodę, a teraz widzę, że brama nie jest otwarta, więc możemy szukać Ame no Murakumo na dnie morza, albo nawet w wymiarze, z którego przyszedł Matamu.

- Nie wierzę ci.

- Nie musisz, ale taka jest prawda - stwierdziłam. - Kim właściwie jesteś?

- Nazywam się Kyan Migiwa - przedstawiła się. - Jestem onikiri.

- Ach, rzeczywiście - pokiwałam głową. - Tak mi się wydawało, że gdzieś widziałam już taki strój.

- Swoją drogą, o jakiej dziewczynie mówisz? - spytała onikiri, zaczynając zdejmować przemoczone ubrania.

- Były dwie - oznajmiłam, siadając obok niej. - Nie pamiętam, jak się nazywały i zbytnio mnie to nie obchodzi. Wiem tylko, że jedna była córką Nekaty.

- Nie znam żadnej Nekaty - odparła. - Ale możesz mi opisać, jak wyglądały.

- Nekata miała brązowe, długie włosy i zielone oczy - zamyśliłam się na chwilę. - I dość bladą cerę, choć chyba była człowiekiem. Strasznie drobna, wiotka, ubrana w błękitną sukienkę w kwiaty.

- ...Yasumin? - szepnęła onikiri. - Miała tak na imię? Yasumi?

- Mówiłam, że nie pamiętam - spojrzałam na nią z wyrzutem.

- Niech ci będzie - westchnęła onikiri. - A ta druga?

- Nie wiem, skąd się tu wzięła - odparłam. - Była dużo wyższa od Nekaty, umięśniona, wysportowana i czarnowłosa. Oczy miała chyba fioletowe.

- Co tam robiła Osa? - onikiri zamrugała. - Wiesz, gdzie są teraz?

- Pojęcia nie mam. Wiem tylko, że prawdopodobnie zamknęły tę przeklętą bramę - ponownie wzruszyłam ramionami i wstałam.

- Gdzie idziesz? - spytała onikiri.

- Nie twoja sprawa, człowieku - odparłam. - Zajmij się lepiej faktem, że te dwie małe kobietki prawdopodobnie nie żyją. Jeśli zamknęły bramę, energia Ame no Murakumo i samej bramy rozniosła je na strzępy.

Onikiri patrzyła na mnie przerażona.

- Miłego tłumaczenia się swoim przełożonym, o wielka obrończyni świata - mrugnęłam do niej i poszłam.

Nie miałam czasu na ludzkie sprawy.

Zbyt długo nie byłam już człowiekiem, by się tym przejmować.

Czy było mi żal młodej Nekaty?

Nie.

Czy było mi żal tej jej przemądrzałej przyjaciółki?

Może trochę.

Ale to nie był mój świat, nie moje problemy. Onikiri będą musieli posprzątać ten bałagan. To już nie jest moja sprawa.

Mogły mi oddać miecz, zamiast ze mną walczyć.

Ale ludzie zawsze byli, są i będą niekompetentni.

The end

sobota, 24 kwietnia 2021

Fever

Uniwersum: Genshin Impact

Dozwolone od: 17+

Gatunek tekstu: fantasy, drama

Seria: "Light&Ice"/"Sun&Wind"

Ostrzeżenia: spoilery do gry, headcanony

Notka autorska: To jest jakby druga część "Fear lives in the darkness".

Brak shipu. Relacje typowo platoniczne.

Pomijając fakt, że Kaeya jest w związku, ale imię i płeć tej postaci nie zostały podane, więc możecie sobie wyobrazić każdego, kto pasuje do opisu.

Miłego czytania.



Przeziębienie można przecierpieć. Wiadomo. Wystarczy zaopatrzyć się w dobry syrop, zioła i można iść do pracy. Chociaż jak się pracuje w miejscu, gdzie ma się stały kontakt z jedzeniem albo piciem, to lepiej jednak sobie odpuścić i zostać w domu. Zwłaszcza, jak jesteś własnym szefem. Sam sobie dasz wolne. Przykryjesz się kocykiem, zaparzysz herbatę z miodem i odpoczniesz.

Gorzej, jeśli w nocy robisz coś, co twierdzisz, że musisz. Musisz i koniec. I nikt nie potrafi ci przetłumaczyć, że tak naprawdę wszystko jest pod kontrolą. Że to niepotrzebne. Ale twój upór jest wielkości Dragonspine, albo nawet tej wielkiej góry, którą Lord Barbatos praktycznie zrównał z ziemią dwa tysiące lat temu.

Jeszcze gorzej, jeśli to nie jest przeziębienie. Właściwie to Barbara podejrzewa zapalenie oskrzeli i płuc w jednym. Temperaturę ciała masz jeszcze wyższą niż zazwyczaj, ledwie widzisz na oczy, ledwie oddychasz, ledwie chodzisz.

Ale twój upór ani trochę nie zmalał. Wręcz się zwiększył na tyle, że bogowie w Celestii mogą go dotknąć.

Miejmy tylko nadzieję, że tak nie jest. Że twój upór nie wyprowadził cię na zewnątrz i nie stoisz na deszczu, kiedy twoja gorączka dawno przekroczyła 39 stopni. Że nie zachowujesz się jak Mistrz Diluc Ragnvindr, który w tej właśnie chwili oparł się o swój dwuręczny miecz, bo zakręciło mu się w głowie.

I że kaszląc, nie padasz na kolana, zastanawiając się, czy zaraz nie wyplujesz płuc.

- Mistrzu Diluc! - Adelinde podbiegła do niego. - Co pan wyprawia, niech pan natychmiast wraca do środka, jest pan chory!

- Muszę iść do Mondstadt, Rycerze Favoniusa nie zdołają... - Diluc zakaszlał raz jeszcze, zasłaniając usta dłonią. - Nie wtrącaj się.

- Idę po Elzera, nie możemy pozwolić iść panu do miasta - stwierdziła Adelinde, odwracając się. - Mistrz Crepus nie byłby zadowolony z pana zachowania!

- Mój ojciec nie żyje, Adelinde - odparł Diluc, kierując się w stronę miasta. - Nie wiemy, z czego byłby zadowolony, a z czego nie. Już nam o tym nie powie.

Diluc naciągnął kaptur bardziej na głowę i zignorował zupełnie palący ból w śródpiersiu. Upadł jeszcze kilka razy, aż w końcu wylądował w kałuży, praktycznie tuż przed mostem nad Cydrowym Jeziorem. Jego płuca naprawdę odmawiały mu posłuszeństwa. Zakaszlał ponownie, zasłaniając usta dłonią.

- Darknight Hero, samozwańczy obrońca Mondstadt, klęczący w kałuży i ledwo oddychający. Smutny koniec sobie wybrałeś, bracie - usłyszał głos i podniósł wzrok.

Kaeya stał przed nim, mając na sobie płaszcz, który Diluc skądś kojarzył. Dopiero po chwili dotarło do niego, że ostatni raz widział swojego brata tak ubranego dawno temu, jak jeszcze go nie wydziedziczył. Tyle, że płaszcz przeszedł gruntowne przeróbki. Głównie dlatego, że Kaeya nie był już tak drobny jak wtedy.

- Magowie Otchłani... - zaczął Diluc, ale przerwał, kiedy jego płuca po raz kolejny się poddały.

Kaeya westchnął przeciągle i zabrał bratu miecz, mimo protestów.

- Donna! - zawołał Kaeya, a kobieta zjawiła się natychmiast, trzymając parasolkę nad głową. - Zabierz to do Głównej Kwatery, ja muszę się zająć bratem.

- Nie jesteś... - Diluc przerwał kolejną próbę uświadomienia Kaeyi, że nie są już rodziną, ale choroba znów dała o sobie znać.

- Mistrzu Diluc! - zawołała Donna, tuląc do siebie jego miecz. Kaeya zamarł w pół kroku, idąc w stronę swojego brata.

Diluc patrzył na rękawiczkę z niepokojem. Jej spód był mokry i ciemnoczerwony, a mimo to dobrze widział w świetle latarni, jak szkarłatna krew rozchodzi się po niej niczym kręgi na wodzie. Krew kapała mu z ust, czuł jej metaliczny smak.

Kaeya zamrugał i podbiegł do niego, bez wahania biorąc go na ręce. A właściwie podniósł go jedną ręką, drugą dłoń przykładając do ust i gwizdnął. Donna wciąż stała nieruchomo, przyciskając miecz Diluka do piersi, ale drgnęła, kiedy usłyszała tętent kopyt.

Eisblumen przegalopowała przez most i zatrzymała się tuż przed Kaeyą, który wsadził Diluka na jej grzbiet i sam wskoczył na swą klacz z niebywałą gracją.

- Potrzebny nam medyk, Donna. I nie panikuj, to ostatnie, co mu pomoże - oznajmił, opierając Diluka o siebie. Chwycił lejce i szarpnął nimi. Eisblumen dobrze wiedziała, co to oznacza. Ruszyła gwałtownie przed siebie i gdyby Kaeya nie miał doświadczenia, zapewne zderzyliby się kilkakrotnie z drzewem.

Kaeya był właściwie pod wrażeniem tego, jak szybko działa w Mondstadt poczta pantoflowa. Fakt, że w jakieś pół godziny wiadomość o tym, w jakim stanie Diluc opuścił winiarnię, dotarła aż do Donny, był zaskakujący. Sam fakt, że ta ich przyjaciółka z dzieciństwa, która od lat nie nazwała żadnego z nich samym imieniem, bo była na to za grzeczna, dobrze wiedziała, gdzie szukać Kaeyi, nie dziwił kapitana wcale.

Zastanawiał się tylko, czy Diluc uwierzył Donnie, kiedy ta wkręciła mu bajeczkę o nalewce dla dziadka. Ta dobroduszna dziewczyna była bardziej wiarygodna od Kaeyi, patologicznego kłamcy. Ale trochę ją poduczył od czasu, kiedy wybrał ją do śledzenia Diluka.

Była w nim zakochana, odkąd Kaeya pamiętał. A on chciał mieć pewność, że jego bratu nic nie jest. Że znowu nie wpakował się w kłopoty.

Czasem czuł się tak, jakby to on był starszy. Byli w tym samym wieku, ich daty urodzenia różnił jedynie miesiąc. Nawet dzień był taki sam. Trzydziesty. Ale mimo wszystko Kaeya był tym młodszym. To Diluc powinien się nim opiekować, a nie na odwrót, prawda? Lecz te czasy dawno minęły, zniknęły gdzieś wraz ze śmiercią Crepusa, nazwiskiem Ragnvindr w podpisie Kaeyi i przyjaźnią dwóch braci, która miała trwać wieczność.

Elzer i Adelinde już na nich czekali. Kaeya zeskoczył ze swej klaczy i ściągnął ledwie przytomnego Diluka z siodła. Niosąc go na rękach, kapitan pomyślał, że nigdy nie posądziłby swojego brata o taką głupotę i lekkomyślność.

Ale jak widać Kaeya miał rację, kiedy uświadomił Dilukowi, dlaczego tak bardzo ryzykują własnym życiem, kiedy chodzi o dobro Mondstadt.

* * *

- Jesteś zdrajcą, Kaeya!

- Nie masz prawa do życia!

- Powinieneś był umrzeć dawno temu!

- Giń!

Kaeya obudził się gwałtownie. Na początku nie zorientował się w ogóle, gdzie jest. Czuł ucisk w gardle po tym, jak we śnie dłonie jego niedoszłych ofiar zacisnęły się na jego szyi. Miał wrażenie, że wciąż pieką go miejsca, w które wbiły swoje sztylety.

- Powinienem. Wiem to - mruknął, zamykając oczy.

Jasne włosy zafalowały na wietrze. Delikatne dłonie w rękawiczkach dotknęły jego mokrych policzków. Bystre oczy wpatrywały się w niego, gdy usłyszał tak ważne dla niego słowa.

- Nie jesteś sam, Kaeya. Jestem przy tobie. Zawsze będę.

Kaeya otworzył oczy i odetchnął głęboko. Lisa jednak miała rację. Ta metoda rzeczywiście działała. Nawet, jeśli jego ukochana osoba była w tym momencie daleko od niego.

Kaeya podszedł do Diluka i położył mu dłoń na czole. Gorączka nieco spadła i pewnie bardziej temperatura ciała jego brata się nie obniży. Odkąd Diluc dostał wizję, zawsze miał ją trochę podwyższoną.

- Co ty tu robisz? - spytał Diluc, uchylając powieki.

- Och, obudziłeś się? - Kaeya uśmiechnął się czule, nie zabierając jednak dłoni z czoła brata. - Jak się czujesz?

- Kto chronił Mondstadt, kiedy przykuliście mnie do łóżka? - spytał Diluc, nie odpowiadając na pytanie Kaeyi.

- Nikt nie zginął w ciągu ostatnich trzech dni, jeśli o to pytasz - odparł kapitan kawalerii, powstrzymując się od pogłaskania swojego brata po głowie.

Wolał jednak mieć lewą rękę. Był oburęczny, obie ręce mu się mogą jeszcze przydać.

- ...SPAŁEM TRZY DNI?! - Diluc usiadł gwałtownie, po czym zakaszlał i spojrzał na Kaeyę z oburzeniem.

- Nie cały czas - odparł Kaeya. - Ale podejrzewam, że nie pamiętasz, jak się kilka razy przebudziłeś. Byłeś półprzytomny. Powiedziałbym nawet, że półżywy. Więc pewnie nie zarejestrowałeś wszystkiego.

A przynajmniej Kaeya miał taką nadzieję. Jeden raz, gdy Diluc się przebudził, nie był ani trochę przyjemny.

Powiedzmy, że nie tylko on miewa koszmary.

- Coś mi się kojarzy - stwierdził Diluc, pocierając skronie.

Każde wspomnienie było jakby za mgłą. Ktoś coś do niego mówił. Ktoś mu coś podawał. Coś pił. Coś jadł. Ktoś...

- Kaeya?

- O, pamiętasz jeszcze, że mówisz do mnie po imieniu? - Kaeya uśmiechnął się zawadiacko. - Wiesz, jak to bracia.

- Zamknij się - warknął Diluc i zakaszlał.

- Bo?

- Bo na ciebie nadychram - odparł Diluc.

Kaeya zamilkł. Nie przepadał za chorobami, one tylko spowalniały jego pracę.

Chociaż gdyby któraś go zabiła...

Nie, nie.

Jeszcze nie teraz.

- Chciałeś o coś spytać - zauważył Kaeya.

Diluc patrzył przez okno. Oddychał dosyć płytko, oczy miał zamglone, ale nie wyglądał już jak trup na wakacjach. Odzyskał kolory na twarzy i nie miał tak spękanych i sinych ust jak wcześniej. Kosmyki włosów przyklejały mu się nadal do twarzy, ale gorączka kiedyś minie całkowicie.

- Przytuliłeś mnie, prawda? - spytał cicho.

A, czyli jednak pamiętał.

- Płakałeś - Kaeya wzruszył ramionami. - Wołałeś ojca. Miałeś majaki. Adelinde cię przytuliła i trochę się uspokoiłeś, ale tak się rzucałeś, że mało nie nabiłeś jej siniaków. A wiesz, jaki niedotykalski jest Elzer. Pamiętasz, jak ojciec próbował go kiedyś poklepać po ramieniu? Mało palców nie stracił.

- Przytuliłeś mnie - powtórzył Diluc. - Wiedząc, że tego nie cierpię.

- Przytulania czy mnie? - spytał Kaeya.

- Przytulania przez ciebie - odparł Diluc, w ogóle na niego nie patrząc.

- Właściwie, dlaczego aż tak jesteś cięty na to, że czasem cię dotknę, hm? - Kaeya usiadł obok niego na łóżku. - Jak byliśmy dziećmi...

- ...to byłeś na usługach swojego ojca - wtrącił Diluc. - Szpiegowałeś dla niego, tuląc mnie i głaszcząc po głowie, kiedy bałem się ciemności. Kiedy się przeziębiłem. Kiedy ojciec wyjechał w delegację i tęskniłem za nim, bo byłem tylko niewinnym dzieckiem. Ale ty nie. Ty nigdy nie miałeś nic wspólnego z niewinnością, sir Kaeya.

Kaeya westchnął ciężko i wbił wzrok w swoje dłonie.

- Czyli w dużym skrócie, braciszku...

- Nie jestem twoim bratem - przerwał mu Diluc.

- ...tęsknisz za tamtymi czasami. Kiedy wszystko było idealne - dokończył Kaeya. - Wiem, kto napisał tę wiadomość na tablicy ogłoszeniowej Cat's Tail. Nie udawaj.

- Bo jak zwykle jesteś dwa kroki przede mną?

- Bo znam twoje pismo - sprostował Kaeya, kładąc dłoń na czole Diluka. - Gorączka prawie spadła, ale nadal powinieneś leżeć. Chyba, że naprawdę chcesz umrzeć dla Mondstadt.

Diluc złapał go za nadgarstek i odepchnął.

- Umrę dla Mondstadt - oznajmił. - Kiedyś. Ale jeszcze nie teraz. Mam zbyt dużo spraw do załatwienia. A teraz możesz już wyjść.

- A jeśli odmówię? - spytał Kaeya.

- To cię uduszę - odparł Diluc i ku swojemu zdziwieniu zobaczył, jak przez twarz jego brata przebiega cień strachu, ale nie skomentował tego.

- Oczywiście - Kaeya wstał i ruszył w kierunku drzwi. - Dam znać Elzerowi i Adelinde, że żyjesz. I żeby cię pilnowali, bo znowu skończysz w kałuży.

Diluc prychnął i dopiero teraz zauważył bukiet lampek stojący w wazonie.

- Lampki?

Kaeya uśmiechnął się delikatnie.

- Donna - rzucił krótko. - Czasem tu zaglądała. Powinieneś w końcu do niej zagadać.

Kaeya zamknął za sobą drzwi, zostawiając Diluka samego. Ten przesunął palcami po płatkach lampek i zakaszlał.

Czy Kaeya naprawdę uratował mu życie po raz kolejny...?

The End

piątek, 16 kwietnia 2021

Memories of Snowflake VII

Uniwersum: Genshin Impact

Dozwolone od: 17+

Gatunek tekstu: fantasy

Seria: "Light&Ice"/"Sun&Wind"

Ostrzeżenia: spoilery do gry, headcanony

Notka autorska: Ostatnia część. Z opóźnieniem, bo mam sklerozę. Enjoy. ^^




Notatka czternasta: Pamięć


Kiedy wracałam z kolejnej podróży do Mondstadt, spotkałam ją.

Jasnowłosą dziewczynkę z jasnoczerwonymi oczami, która podpalała wszystko wokół, rozrzucając wszędzie bomby.

- Przestań - zgasiłam ogień za pomocą mojej Cryo wizji.

Miałam wrażenie, że kiedyś już to zrobiłam.

- Och?! - dziewczynka spojrzała na mnie.

Miała włosy spięte w kitki i śmieszną czapkę.

- Kim jesteś?! - zawołała, podbiegając do mnie. - Mam na imię Klee, a ty?

- Jestem Qiqi. Jestem zombie - odpowiedziałam, a ona złapała mnie za rękę.

- Ale fajnie! - ona umie mówić cicho? - Chodź, pójdziemy do miasta i pokażę ci super budynek! Byłaś kiedyś w Głównej Kwaterze Rycerzy Favoniusa? Jak nie, to ci wszystko wyjaśnię!

Nie, nie umie.

- O, Razor! Razor! - Klee pociągnęła mnie za sobą i podbiegłyśmy do jakiegoś chłopaka, który zbierał zioła.

Spojrzał na mnie i obwąchał mnie.

- Pachniesz znajomo - powiedział cicho.

Ach, miód na moje uszy...

- To jest Qiqi! Zombie! - zawołała Klee, puszczając mnie i zaczęła biegać wokół nas.

- Qiqi. Zombie - powtórzył Razor. - Poklepałaś mnie.

- Co? - zamrugałam. - Znamy się?

- Spotkałem cię - odparł Razor, zatrzymując Klee, jakby od niechcenia. - Szłyście?

- Ach, tak - Klee złapała mnie znowu za rękę. - Chodź, będzie super!

Biegła szybko.

- Ile masz lat? - spytałam, kiedy ledwie za nią nadążałam.

- Dziesięć! - zawołała, chichocząc. - Szybciej, Qiqi!

- Szybciej? - da się szybciej?

Doktor Baizhu już by wyzionął ducha.

- Da się! - Klee przeskoczyła jeden stopień. - Da, da, da~!

Dotarłyśmy na miejsce. Jeden z Rycerzy otworzył Klee drzwi. Wbiegła ze mną do środka.

- Tu jest hol, super, nie? - spytała i zaczęła biegać wokół mnie, śpiewając.

Rozejrzałam się. Dwóch mężczyzn i kobieta minęli się, powiedzieli sobie "Dzień dobry" i poszli w swoją stronę.

Drzwi otworzyły się od jednego pomieszczenia. Spojrzałam na osobę, która stanęła w progu.

Jasne włosy, turkusowe oczy.

Coś mi to mówiło.

- Klee, słychać cię prawdopodobnie w całym Mondstadt - powiedział spokojnie młody mężczyzna, a potem przeniósł wzrok na mnie. - Zombie od adeptów. Wow. Naprawdę się nie starzejesz.

Czy to kolejna osoba, która mnie zna?

Usłyszałam stukot podbitych butów o posadzkę. Odwróciłam się. Naprawdę wysoki mężczyzna szedł w naszą stronę, przeglądając jakieś papiery. Jedno oko miał zasłonięte przepaską, ciemnoturkusowe włosy opadały mu na twarz. Miał ciemną karnację, w ogóle niepasującą do osób z Mondstadt.

Moje notatki twierdziły, że mieszkańcy tego miasta są raczej bladzi.

Zatrzymał się praktycznie tuż przed biegającą Klee, jakby miał w tym wprawę.

- Mamy kilka spraw do załatwienia, kapitanie Albedo - oznajmił i podniósł wzrok znad kartek.

I wtedy zauważył mnie.

- Qiqi - powiedział cicho, a ja westchnęłam.

Chyba rzeczywiście często tu bywam, że wszyscy mnie znają.

- Znasz to zombie? - spytał Albedo, zatrzymując Klee w pół kroku.

- Spotkaliśmy się kilka razy - odparł. - W lepszych czasach.

Zanim mnie zauważył, uśmiechał się szczerze.

Teraz widziałam, że robi to sztucznie. Jak Doktor Baizhu.

- Braciszku Albedo, puść mnie! - zawołała Klee. - O, Kaeya! Cześć, braciszku Kaeya!

Kaeya uśmiechnął się do niej. Wtedy zauważyłam przy jego pasku wizję Cryo.

"To prawda, że dostają ją ci, co coś stracili?"

Nie wiem, czyje to były słowa.

Ale zabrzmiały w mojej głowie wyraźnie, jakbym usłyszała je teraz.

- Ma pan wizję Cryo, prawda? - zwróciłam mu uwagę.

- Tak. Czemu pytasz?

- Co pan stracił? - spytałam i miałam wrażenie, że powietrze stało się chłodniejsze.

Albedo zastygł z Klee na rękach. Kaeya patrzył na mnie, jakbym przynajmniej dźgnęła go moim mieczem.

- Nic takiego - odpowiedział, biorąc mnie na ręce i wciskając papiery jakiemuś przechodzącemu obok rycerzowi. - Zanieś to Amber, chciała poważnego zadania, to teraz je dostanie.

- Ale kapitanie Kaeya...

- Och, naprawdę planujesz się ze mną kłócić? - Kaeya zaśmiał się i zagarnął Albedo ramieniem. - Wychodzimy teraz z kapitanem Albedo, Klee i jej nową przyjaciółką.

- Ale...

- Miłego dnia~! - Kaeya pomachał mu na pożegnanie, przez co musiałam się mocniej go złapać.

Poszliśmy nad rzekę. Zapomniałam już, jaki sens miała cała moja wyprawa.

Ważniejsza była obecność Klee, która może i mówiła głośno, ale jej pozytywne nastawienie do wszystkiego sprawiały, że sama miałam ochotę biegać i skakać.

Ewentualnie zasłonić Kaeyi twarz tym jego śmiesznym futrem, które nosił na ramionach.

- A teraz czas sprawić, że ryby będą miały wybuchową zabawę! - zawołała Klee, korzystając z okazji, że Albedo zajął się swoim szkicownikiem, a Kaeya próbował wydostać się spod własnego futra.

Wszyscy troje spojrzeliśmy na Klee w momencie, kiedy wrzuciła wielkiego pluszaka do rzeki.

- Cholera - Kaeya stworzył ścianę z lodu między nami, a rzeką. Wybuch jednak rozbił ją na kawałki.

Chwilę później ja i Albedo byliśmy mokrzy i przygnieceni do trawy równie mokrym Kaeyą, który nas osłonił.

- Rysunki mi się zmoczyły... - mruknął Albedo, patrząc na swój szkicownik.

- Masz priorytety... - Kaeya podniósł się i wstał. - Klee!

Klee również była mokra. Podbiegła do nas, trzymając usmażoną rybę na patyku, lekko już podgryzioną.

- Fajna zabawa, prawda? - zachichotała, pomagając mi wstać i podała mi drugą rybkę. - Proszę~!

- Nie mam zmysłu smaku - oznajmiłam. - Ale dziękuję.

- A czujesz, jak coś chrupie? - spytała Klee.

- Tak.

- To możesz ją schrupać! - zawołała Klee, uśmiechając się promiennie.

- Klee - Kaeya spojrzał na nią, wyciskając swoją pelerynę. - Mówię do ciebie.

Klee podniosła na niego wzrok.

- Hm?

- Co mówiliśmy o bombach?

- Że do jeziora tylko małe, żeby nie zrobić nikomu krzywdy - odparła Klee.

- A co zrobiłaś?

- Ale to rzeka, nie jezioro!

Kaeya westchnął ciężko i roztrzepał jej mokre włosy. Albedo zdawał się być myślami w innym świecie, zajęty osuszaniem swojego notatnika za pomocą alchemii.

Wieczorem Doktor Baizhu znowu na mnie krzyczał. Mało mnie to obchodziło.

Nie pamiętałam, co robiłam w Mondstadt, ani imion osób, które spotkałam.

Ale zapamiętałam blondwłosą dziewczynkę o jasnoczerwonych oczach i jej śmiech.

Od tamtego czasu minęło już pół roku. Qiqi zaczęła wymykać się z Liyue, żeby samej chodzić do Mondstadt. Dawała sobie takie polecenia. I wykonywała je.

Bo, z dziwnego i niezrozumiałego dla niej powodu, Klee stała się jedyną osobą, z której zapamiętaniem nie miała żadnego problemu.

Nawet jeśli za każdym razem zapominała jej imię.

The end

niedziela, 11 kwietnia 2021

Memories of Snowflake VI

Uniwersum: Genshin Impact

Dozwolone od: 17+

Gatunek tekstu: fantasy

Seria: "Light&Ice"/"Sun&Wind"

Ostrzeżenia: spoilery do gry, headcanony

Notka autorska: Nawet nie pamiętałam, że w tym rozdziale są akurat te dwa zestawy, ale wygląda na to, że to rozdział specjalnie dla Shishuu. XD


Notatka dwunasta: Ciepło


Dzień był upalny. Najlepiej siedziałabym cały czas w jeziorze.

- Xingqiu! Mam cię poszczuć marchewkami, czy co?!

Spojrzałam w tamtą stronę. Chłopiec z błękitnymi włosami i o oczach, które miały chyba jeszcze jaśniejszy odcień, złapał właśnie drugiego... chłopca... za ramiona.

Szczerze mówiąc, nie byłam pewna, czy to drugie dziecko było chłopcem czy dziewczynką. Miało granatowe włosy i złote oczy. Tyle mogłam o nim powiedzieć.

- Hehe, czyżbyś się przegrzał, Chongyun? - spytało, chichocząc.

- Wrzucę cię do wody, przysięgam! - zawołał Chongyun, popychając Xingqiu w stronę oczka wodnego.

- Czyli nie dodawać do lodów chili? - spytała dziewczynka, której wcześniej nie zauważyłam.

Była ode mnie niższa, miała tak ciemnogranatowe włosy, że prawie wręcz czarne, splecione w dwa cienkie warkocze. Złotooka, nieco pulchna.

- Możesz dodawać chili - powiedział Chongyun spokojnie, po czym wepchnął Xingqiu do wody. - Ale on niech mi nie wmawia, że to truskawki!

Xingqiu wypluł wodę i znowu zaczął się śmiać.

- Xiangling, masz lody bez chili, żebym się nie przegrzał? Jeszcze bardziej? - spytał Chongyun, a ona podała mu jakieś w kolorze jego włosów.

- Miętowe - oznajmiła, uśmiechając się promiennie i przeniosła na mnie wzrok. - Też chcesz, dziewczynko?

Podała mi jednego.

Był zimny, ale nie poczułam jego smaku, jak zwykle.

Xingqiu wyszedł z wody, nadal chichocząc.

Wieczorem już nie pamiętałam, jak brzmiał jego śmiech.


Notatka trzynasta: Gildia


Doktor Baizhu potrzebował czegoś od członka Gildii Poszukiwaczy Przygód. Nie wiem, czego dokładnie, bo zapisał wszystko w liście i wysłał mnie, bym dostarczyła to temu mężczyźnie.

Od kobiety o imieniu Lan dowiedziałam się, że aktualnie przebywa w Mondstadt.

Ach, cudownie. Znowu to miasto.

Kiedy szłam w kierunku Mondstadt, coś na mnie wpadło. Chłopiec. Jasnozielone oczy, popielate włosy. Lekko ciemniejsza karnacja.

Hm?

Zamrugałam.

Ciemna karnacja. Gdzieś już widziałam ciemną karnację...

Jeszcze ciemniejszą...

- Oj, przepraszam - chłopiec zaśmiał się nerwowo, wstał i przewrócił się ponownie.

Chyba jest niezdarny.

Postanowiłam dać sobie polecenie, by mu pomóc.

Podałam mu rękę. Wstał, zachwiał się i przewrócił się na mnie.

Westchnęłam ciężko.

- Przepraszam... - jęknął chłopiec.

Za trzecim razem udało nam się w końcu podnieść.

- Jesteś cierpliwa - stwierdził chłopiec.

- Nie, jestem Qiqi - odparłam. - I jestem zombie.

- Zombie? Wooow! - chłopiec spojrzał na mnie tak, jakbym przynajmniej była jednym z Archonów. - Ja jestem Bennett, miło mi cię poznać!

Bennett podskoczył z radości i znowu się wywrócił.

...nie wytrzymam.

- Hehe - Bennett wstał i otrzepał się z piasku. - Czyli spotkałem dzisiaj anioła i zombie?

- Mówiłam ci, mój drogi przyjacielu, że nie jestem aniołem - oznajmiła dziewczynka, podchodząc do nas.

Miała jasnozielone oczy, na które opadała jej blond grzywka. Lewego oka nie widziałam wcale, więc równie dobrze mogło być nawet fioletowe.

- To jest Amy - przedstawił ją Bennett.

- Nie jestem Amy - oburzyła się dziewczynka. - Jestem Fischl von Luftschloss Narfidort, Prinzessin der Verurteilung i muszę cię uprzejmie uświadomić, że...

Amy mówiła dalej, ale nie zrozumiałam absolutnie nic.

Wieczorem nie pamiętałam już ani jednego słowa.