Uniwersum: Genshin Impact
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: fantasy
Seria: "Light&Ice"/"Sun&Wind"
Ostrzeżenia: spoilery do gry, headcanony
Notka autorska: Ostatnia część. Z opóźnieniem, bo mam sklerozę. Enjoy. ^^
Notatka czternasta: Pamięć
Kiedy wracałam z kolejnej podróży do Mondstadt, spotkałam ją.
Jasnowłosą dziewczynkę z jasnoczerwonymi oczami, która podpalała wszystko wokół, rozrzucając wszędzie bomby.
- Przestań - zgasiłam ogień za pomocą mojej Cryo wizji.
Miałam wrażenie, że kiedyś już to zrobiłam.
- Och?! - dziewczynka spojrzała na mnie.
Miała włosy spięte w kitki i śmieszną czapkę.
- Kim jesteś?! - zawołała, podbiegając do mnie. - Mam na imię Klee, a ty?
- Jestem Qiqi. Jestem zombie - odpowiedziałam, a ona złapała mnie za rękę.
- Ale fajnie! - ona umie mówić cicho? - Chodź, pójdziemy do miasta i pokażę ci super budynek! Byłaś kiedyś w Głównej Kwaterze Rycerzy Favoniusa? Jak nie, to ci wszystko wyjaśnię!
Nie, nie umie.
- O, Razor! Razor! - Klee pociągnęła mnie za sobą i podbiegłyśmy do jakiegoś chłopaka, który zbierał zioła.
Spojrzał na mnie i obwąchał mnie.
- Pachniesz znajomo - powiedział cicho.
Ach, miód na moje uszy...
- To jest Qiqi! Zombie! - zawołała Klee, puszczając mnie i zaczęła biegać wokół nas.
- Qiqi. Zombie - powtórzył Razor. - Poklepałaś mnie.
- Co? - zamrugałam. - Znamy się?
- Spotkałem cię - odparł Razor, zatrzymując Klee, jakby od niechcenia. - Szłyście?
- Ach, tak - Klee złapała mnie znowu za rękę. - Chodź, będzie super!
Biegła szybko.
- Ile masz lat? - spytałam, kiedy ledwie za nią nadążałam.
- Dziesięć! - zawołała, chichocząc. - Szybciej, Qiqi!
- Szybciej? - da się szybciej?
Doktor Baizhu już by wyzionął ducha.
- Da się! - Klee przeskoczyła jeden stopień. - Da, da, da~!
Dotarłyśmy na miejsce. Jeden z Rycerzy otworzył Klee drzwi. Wbiegła ze mną do środka.
- Tu jest hol, super, nie? - spytała i zaczęła biegać wokół mnie, śpiewając.
Rozejrzałam się. Dwóch mężczyzn i kobieta minęli się, powiedzieli sobie "Dzień dobry" i poszli w swoją stronę.
Drzwi otworzyły się od jednego pomieszczenia. Spojrzałam na osobę, która stanęła w progu.
Jasne włosy, turkusowe oczy.
Coś mi to mówiło.
- Klee, słychać cię prawdopodobnie w całym Mondstadt - powiedział spokojnie młody mężczyzna, a potem przeniósł wzrok na mnie. - Zombie od adeptów. Wow. Naprawdę się nie starzejesz.
Czy to kolejna osoba, która mnie zna?
Usłyszałam stukot podbitych butów o posadzkę. Odwróciłam się. Naprawdę wysoki mężczyzna szedł w naszą stronę, przeglądając jakieś papiery. Jedno oko miał zasłonięte przepaską, ciemnoturkusowe włosy opadały mu na twarz. Miał ciemną karnację, w ogóle niepasującą do osób z Mondstadt.
Moje notatki twierdziły, że mieszkańcy tego miasta są raczej bladzi.
Zatrzymał się praktycznie tuż przed biegającą Klee, jakby miał w tym wprawę.
- Mamy kilka spraw do załatwienia, kapitanie Albedo - oznajmił i podniósł wzrok znad kartek.
I wtedy zauważył mnie.
- Qiqi - powiedział cicho, a ja westchnęłam.
Chyba rzeczywiście często tu bywam, że wszyscy mnie znają.
- Znasz to zombie? - spytał Albedo, zatrzymując Klee w pół kroku.
- Spotkaliśmy się kilka razy - odparł. - W lepszych czasach.
Zanim mnie zauważył, uśmiechał się szczerze.
Teraz widziałam, że robi to sztucznie. Jak Doktor Baizhu.
- Braciszku Albedo, puść mnie! - zawołała Klee. - O, Kaeya! Cześć, braciszku Kaeya!
Kaeya uśmiechnął się do niej. Wtedy zauważyłam przy jego pasku wizję Cryo.
"To prawda, że dostają ją ci, co coś stracili?"
Nie wiem, czyje to były słowa.
Ale zabrzmiały w mojej głowie wyraźnie, jakbym usłyszała je teraz.
- Ma pan wizję Cryo, prawda? - zwróciłam mu uwagę.
- Tak. Czemu pytasz?
- Co pan stracił? - spytałam i miałam wrażenie, że powietrze stało się chłodniejsze.
Albedo zastygł z Klee na rękach. Kaeya patrzył na mnie, jakbym przynajmniej dźgnęła go moim mieczem.
- Nic takiego - odpowiedział, biorąc mnie na ręce i wciskając papiery jakiemuś przechodzącemu obok rycerzowi. - Zanieś to Amber, chciała poważnego zadania, to teraz je dostanie.
- Ale kapitanie Kaeya...
- Och, naprawdę planujesz się ze mną kłócić? - Kaeya zaśmiał się i zagarnął Albedo ramieniem. - Wychodzimy teraz z kapitanem Albedo, Klee i jej nową przyjaciółką.
- Ale...
- Miłego dnia~! - Kaeya pomachał mu na pożegnanie, przez co musiałam się mocniej go złapać.
Poszliśmy nad rzekę. Zapomniałam już, jaki sens miała cała moja wyprawa.
Ważniejsza była obecność Klee, która może i mówiła głośno, ale jej pozytywne nastawienie do wszystkiego sprawiały, że sama miałam ochotę biegać i skakać.
Ewentualnie zasłonić Kaeyi twarz tym jego śmiesznym futrem, które nosił na ramionach.
- A teraz czas sprawić, że ryby będą miały wybuchową zabawę! - zawołała Klee, korzystając z okazji, że Albedo zajął się swoim szkicownikiem, a Kaeya próbował wydostać się spod własnego futra.
Wszyscy troje spojrzeliśmy na Klee w momencie, kiedy wrzuciła wielkiego pluszaka do rzeki.
- Cholera - Kaeya stworzył ścianę z lodu między nami, a rzeką. Wybuch jednak rozbił ją na kawałki.
Chwilę później ja i Albedo byliśmy mokrzy i przygnieceni do trawy równie mokrym Kaeyą, który nas osłonił.
- Rysunki mi się zmoczyły... - mruknął Albedo, patrząc na swój szkicownik.
- Masz priorytety... - Kaeya podniósł się i wstał. - Klee!
Klee również była mokra. Podbiegła do nas, trzymając usmażoną rybę na patyku, lekko już podgryzioną.
- Fajna zabawa, prawda? - zachichotała, pomagając mi wstać i podała mi drugą rybkę. - Proszę~!
- Nie mam zmysłu smaku - oznajmiłam. - Ale dziękuję.
- A czujesz, jak coś chrupie? - spytała Klee.
- Tak.
- To możesz ją schrupać! - zawołała Klee, uśmiechając się promiennie.
- Klee - Kaeya spojrzał na nią, wyciskając swoją pelerynę. - Mówię do ciebie.
Klee podniosła na niego wzrok.
- Hm?
- Co mówiliśmy o bombach?
- Że do jeziora tylko małe, żeby nie zrobić nikomu krzywdy - odparła Klee.
- A co zrobiłaś?
- Ale to rzeka, nie jezioro!
Kaeya westchnął ciężko i roztrzepał jej mokre włosy. Albedo zdawał się być myślami w innym świecie, zajęty osuszaniem swojego notatnika za pomocą alchemii.
Wieczorem Doktor Baizhu znowu na mnie krzyczał. Mało mnie to obchodziło.
Nie pamiętałam, co robiłam w Mondstadt, ani imion osób, które spotkałam.
Ale zapamiętałam blondwłosą dziewczynkę o jasnoczerwonych oczach i jej śmiech.
Od tamtego czasu minęło już pół roku. Qiqi zaczęła wymykać się z Liyue, żeby samej chodzić do Mondstadt. Dawała sobie takie polecenia. I wykonywała je.
Bo, z dziwnego i niezrozumiałego dla niej powodu, Klee stała się jedyną osobą, z której zapamiętaniem nie miała żadnego problemu.
Nawet jeśli za każdym razem zapominała jej imię.
The end