Uniwersum: Genshin Impact
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: fantasy, hurt/comfort
Seria: "Light&Ice"/"Sun&Wind"
Ostrzeżenia: spoilery do gry, headcanony, rozbieżność z kanonem
Notka autorska: Wal się, Mihoyo. A czytelnikom życzę miłego czytania.
A, i jak zwykle w tym przypadku relacja jest platoniczna, dziękuję za uwagę.
Kaeya siedział na piasku i patrzył na morze. Klee już zasnęła - znaleźli chyba z dwadzieścia jaszczurek, zanim w końcu dziewczynkę zmorzył sen. Traveler i Razor poszli na polowanie. Jean i Barbara zajęte były swoimi sprawami. Chyba czytały książki od Lisy.
Szum fal nie zagłuszył kroków, które usłyszał. Wiedział, kto się do niego zbliża. Nawet nie musiał się odwracać.
Pamiętał, jak mieli po dziesięć lat i Crepus zabrał ich nad morze. Zbierali muszle, mówiąc, że szukają skarbów jak prawdziwi piraci. Nawet obaj mieli wtedy przepaski na oczach. Kaeya specjalnie założył swoją na prawe oko. Nie chciał, żeby jego ojciec ich widział. Nie chciał, żeby słyszał ich śmiech.
Diluc usiadł obok niego. Kaeya czuł, że zaraz powie coś, co zacznie kolejną, trudną rozmowę.
- Wiesz, kim jest Venti, prawda? - spytał Diluc. - Chcę mieć pewność, kapitanie Kaeya. Nie wierzę, że się nie domyśliłeś.
- Och, oczywiście, że się zorientowałem - Kaeya zaśmiał się krótko. - Nawet dawniej, niż ci się wydaje.
- Doprawdy?
- Tak - przyznał Kaeya. - Ale Barbara nie wie, widziałem to po jej reakcji. I nie sądzę, żeby zdołała dopuścić do siebie prawdę.
Diluc zamilkł na dłuższą chwilę. Szum morza zdawał się wypełniać rozbitą na dwie części duszę Kaeyi. Z jednej strony był kochanym przez wszystkich Kapitanem Kawalerii. Z drugiej jedynie grzesznikiem z państwa, o którym słuch dawno powinien zaginąć.
- Czego tak naprawdę tutaj szukasz? - spytał Diluc, zmieniając ton na oschły, wręcz przeraźliwie zimny. - Dostałeś w ogóle ten list, czy kłamiesz jak zwykle?
Kaeya westchnął. Jak zawsze miał rację.
- Nawet jeśli dostałem, nie przyleciałem tutaj ze względu na to, co było w nim zawarte - odparł Kaeya. - Mam swoje powody, mistrzu Diluc.
- Jakie? Chcesz nas utopić? - Diluc prychnął. - Albedo też tutaj jest. Co kombinujecie?
Kaeya nie odpowiedział. Patrzył jedynie na rozgwieżdżone niebo. Fale przesuwały się w jego umyśle. Gdzieś tam światło księżyca odbiło się w jednej przed laty znalezionej muszli.
- Odpowiedz mi - Diluc złapał go za ramię. - Nie wiem, czy mam cię już utopić, czy poczekać z tym do jutra.
Kaeya nadal milczał. Bursztyn pod słońce lśnił złocistym blaskiem. Śmiech dwóch chłopców przenikał przez szum morza. Uśmiech ich ojca raził bardziej niż słoneczny blask.
- Niech ci będzie - Diluc puścił go i lekko odepchnął. - Ale jeśli zrobisz coś komukolwiek, to przysięgam, że urwę ci głowę gołymi rękami. Zwłaszcza, że jest z nami Klee. To jeszcze dziecko, pamiętaj o tym.
- Też byłem dzieckiem - odparł Kaeya. - Jak mnie zostawiono w Mondstadt.
- Klee jest niewinna. Przyleciała tutaj, bo jej zabawka jest w niebezpieczeństwie - zauważył Diluc. - A ty chcesz szpiegować mnie i Jean.
Kaeya zamarł.
- Kto ci powiedział?
- Traveler.
- Nie powiedziałem, że chciałem was szpiegować .
- A z jakiego powodu tutaj jesteś, co? - Diluc wstał i otrzepał się. - Dlaczego niby nasza obecność miałaby cię jakkolwiek obchodzić, kapitanie Kaeya? A może to kolejne zadanie od twojego ojca?
- Bałem się o was - powiedział cicho Kaeya.
Diluc zamrugał.
- Słucham?
- Bałem się o was - powtórzył Kaeya, zdając sobie sprawę, że Diluc pewnie i tak mu nie uwierzy. - Bałem się, że coś wam się stanie. Że zginiecie. Że ktoś was wciągnął w pułapkę. Kiedy Albedo powiedział mi o tym, co było w twoim liście... Myślałem, że...
- Że co?
- Że was więcej nie zobaczę - Kaeya wstał powoli, nie zwracając uwagi na to, że jest teraz cały w piasku. - Ani ciebie, ani Jean. Myślisz, że jak wyjechałeś z Mondstadt, to było mi łatwo? Wchodziłem codziennie do tego przeklętego archiwum, by sprawdzić, czy twoja wizja nadal świeci. Raz zaczęła migotać. Nie mogłem spać przez tydzień mimo, że przestała jakieś dwa dni później.
- Nie próbuj mi wmówić, że twoje zamrożone na kość serce grzesznika jest zdolne do jakichkolwiek uczuć względem Jean i mnie - powiedział powoli Diluc. - Nie jesteśmy już braćmi, kapitanie Kaeya. Ile razy mam ci o tym przypominać?
Kaeya stał sztywno, patrząc mu w oczy. Wręcz czuł żar ognia.
- Braciszku Kaeya? - usłyszał nagle głos Klee.
Odwrócili się obaj. Klee stała obok w piżamie i patrzyła na nich nieco zezłoszczonym wzrokiem.
- Przestańcie - powiedziała cicho. - Mamusia i tatuś Klee też nie są rodzicami Albedo, a i tak jesteśmy rodzeństwem. Nie zachowujcie się tak, bo jest mi przykro.
- Obudziliśmy cię, Klee? - spytał Kaeya, roztrzepując jej włosy.
- Nie, Paimon chrapie - odparła Klee, zabierając rękę Kaeyi ze swojej głowy. - I nie zmieniaj tematu. Nie traktuj Klee jak dziecka. Nie jestem już taka mała.
Klee rzuciła mordercze spojrzenie Dilukowi, ale przez jej młody wiek efekt nie był wystarczający.
- To twoja wina - powiedziała dziwnie cicho jak na nią. - To ty nie umiesz przyjąć przeprosin. Mamusia mówi, że każdemu należy wybaczać. Mamusia mówi, że jeśli ktoś umie przeprosić, to znaczy, że jest dobrym człowiekiem. Kaeya jest cudowny! A ty nigdy się nie uśmiechasz!
Klee tupnęła nogą.
- Klee cię nie lubi - powiedziała stanowczo. - Nie dlatego, że jesteś złym człowiekiem, tylko dlatego, że jesteś niemiły dla moich przyjaciół.
To mówiąc, wrzuciła do wody bombę i uciekła.
- Szlag! - Kaeya odepchnął Diluka i zamroził falę, która by ich przykryła.
Woda i tak wlała się bokami. Diluc podniósł się i złapał Kaeyę za ramię, po czym obaj zaczęli biec. Brzeg zniknął zupełnie. Fala uderzyła nimi o kopułę, od której się odbili i zatrzymali dopiero kilkaset metrów dalej. Nie sięgali stopami do gruntu.
Kaeya miał rację. Ta tajemnicza energia to nie był ani trochę dobry znak.
A nocą woda morska wydała im się płynną ciemnością...
* * *
Głosy.
Potrząsanie.
- ...Klee, co ty sobie...
- ...przepraszam...
- ...dobrze, że nic...
- ...obudzą się...
Diluc zamrugał. Zobaczył nad sobą Kaeyę. Obaj byli mokrzy.
- Och, Kaeya, obudziłeś się! - Klee podbiegła do niego i przytuliła go mocno. - Dziwny dorosły też się ocknął?
- Diluc, słyszysz mnie? - spytał Kaeya.
To było dziwne.
Jego głos drżał.
Z zimna? Z emocji?
- Nic mi... - Diluc zakaszlał.
Kaeya i Klee pomogli mu usiąść.
- Nie można stracić cię z oczu - Jean spojrzała ze złością na Klee. - Wiesz, jak daleko ich odrzuciło? Mogli się utopić!
- Przepraszam - Klee spuściła wzrok. - Ale oni znowu się kłócili... Klee nie mogła tego słuchać.
- Nic się nie stało, Klee - Kaeya pogłaskał ją po głowie. - Twój braciszek ma przydatne umiejętności i potrafi stworzyć lodowy most.
- Krztusząc się przy tym wodą i niosąc zemdlonego Diluka na ramieniu jak worek ryżu - dodał Albedo, zajęty rysowaniem. - A potem samemu mdlejąc, jak już w końcu dotrze na brzeg.
- Cicho, szczegóły - Kaeya machnął ręką.
Diluc spojrzał na niego.
Trzeci raz?
- Masz rację - powiedział cicho. - Byłeś dzieckiem. Takim jak Klee.
Kaeya zamrugał i powoli odwrócił się w jego stronę.
- Klee powinna wracać do spania - Barbara wzięła ją za rękę. - Chodź, dorośli muszą porozmawiać.
- A jak znowu zaczną się kłócić?
- To każę Albedo narysować ich w jakichś zawstydzających pozach - stwierdziła Jean.
- O to się niech pani nie martwi, już to zrobiłem - Albedo wstał z kamienia, na którym siedział. - Tylko po prostu tego na razie nikomu nie pokażę.
Wszyscy poszli, zostawiając ich samych. Szum fal znów wypełnił rozbitą duszę Kaeyi.
Barbara zdjęła mu przepaskę, kiedy go leczyła, więc zdał sobie nagle sprawę, że Diluc dawno nie widział jego zamglonego oka.
- Nie ufam ci, Kaeya - powiedział cicho Diluc. - Nie potrafię ci znowu zaufać po tym, czego się dowiedziałem. Nie zapomnę ci tego, że byłeś szpiegiem. Nie zapomnę ci tego, że wybrałeś najgorszy moment z możliwych, żeby mi się do wszystkiego przyznać.
Kaeya nie mówił nic. Patrzył jedynie w jego karmazynowe oczy.
- Nie zapomnę ci tego, kim jesteś - powiedział Diluc cicho. - Ale ci wybaczam, bo mimo wszystko, jesteś... moim młodszym bratem...
Fosa wypełniona lawą zamarzła.
Diluc zamarł, kiedy Kaeya go przytulił. Przytulił go tak mocno, że Dilukowi zabrakło tchu.
Szum morza zmieszał się ze szlochem. Rozbita kiedyś muszla zrosła się. Dwa ptaki z połamanymi skrzydłami wróciły do tego samego gniazda.
Nawet jeśli płonące na niebie gwiazdy nigdy nie zapomną o przeszłości.
I nawet jeśli w przyszłości jedyne, co ich czeka, to rozbicie się na kilka milionów malutkich światełek, kiedy ich dusze odłączą się od cielesnej powłoki.
The End