Uniwersum: Genshin Impact
Pairing: Kaeya&Lumine
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: fantasy, dramat, soft angst, hurt/comfort
Seria: "Light&Ice"
Ostrzeżenia: spoilery do gry, headcanony, opis przemocy i cierpienia psychicznego
Notka autorska: Tak, mam headcanon, że Kaeya był biedny as fak, jak był dzieckiem. Idk, to by tłumaczyło, dlaczego tak bardzo lubi te wszystkie błyskotki i te jego "chude ramiona" w biografii.
Lumine spojrzała na Kaeyę uważnie.
- "Zabić"? - powtórzyła.
- Wiem - zaśmiał się krótko. - Wiem, Lumine. Pewnie myślisz, że ci powiem, iż od razu zaprzeczyłem, prawda? Owszem, sprzeciwiłem się. W ostrych słowach powiedziałem mu, co o nim myślę. Co uważam na temat tego planu. Ale co mogłem zrobić? Nic. Zarzucił znowu tym samym argumentem. Że to dla Khaenri'ah, że zdradzam ojczyznę, że mówił mi, żebym nie przywiązywał się do tych ludzi. Do Diluka i naszego ojca. Ale...
Kaeya zamknął oczy.
- Oni traktowali mnie jak rodzinę bardziej niż ta moja biologiczna. Matka nie żyła od dawna. Byliśmy biedni, musieliśmy kraść... Dobrze, nie my. Ja. A i tak ojciec wszystko przepuszczał na alkohol. Ja nawet butów nie miałem do pary...
Lumine spojrzała na jego strój. Na wszystkie ozdoby, świecidełka, łańcuszki i paski, z których zawsze żartowała.
- Dlatego się tak ubierasz - stwierdziła. - Bo mimo wszystko wczesne dzieciństwo tkwi w tobie zadrą.
- Wiesz, co Diluc i nasz ojciec zrobili, gdy po raz pierwszy przekroczyłem próg Dawn Winery? - spytał Kaeya, ignorując jej uwagę. - Pozwolili mi się wykąpać. W gorącej wodzie! Ja nie wiedziałem, że woda może być ciepła. To był dla mnie szok. Termiczny, rzekłbym.
Lumine zachichotała.
- A potem mnie ubrali. Nie nosiłem skarpet przez trzy lata, a tutaj nagle od obcych ludzi dostałem długie, ciepłe i niedziurawe. Wiesz, jakie to jest uczucie? - Kaeya westchnął cicho. - W Khaenri'ah jadłem tylko ryż, makaron i chleb. Nic innego. Nie mieliśmy nigdy nic innego. Co najwyżej jeszcze ziemniaki, ale to rzadko, bo długo się gotują i po niedogotowanych boli brzuch. A tutaj dostałem słodkie bułki, placki ziemniaczane i ciepłą zupę. Nigdy wcześniej nie widziałem zupy. Placki ziemniaczane kiedyś, dawno temu, zrobiła mama, jak jeszcze żyła. Raz. Potem ryż, makaron i chleb. Czerstwy. Ryż i makaron niedogotowane. Bez smaku. Bez przypraw.
Kaeya zacisnął palce na ramieniu Lumine.
- Nie wiedziałem, co o tym myśleć - przyznał. - Mój ojciec twierdził, że wszyscy z Mondstadt, ba, z całego Teyvat są źli. Więc zacząłem się zastanawiać, czy oni rzeczywiście mnie zwodzą. Czy to tylko ułuda, a tak naprawdę zabiją mnie we śnie. Ale tak się nie stało. W nocy jedynie czułem, jak mój starszy brat się we mnie wtula, kiedy się boi. Jak szuka ochrony w moich chudych ramionach, sam będąc nieco pulchnym dzieckiem.
- Diluc się bał? - zdziwiła się Lumine. - Diluc był... kluską?
- Miał taką słodką, pucułowatą twarzyczkę - zaśmiał się Kaeya. - Wyrósł z tego dziecięcego tłuszczyku chyba dopiero, jak skończyliśmy dwanaście lat. Ale tak, bał się. Miał taką okropną nyktofobię, że jak raz dostał ataku paniki, bo lampa się wypaliła, to nasz ojciec wysłał Henriette po lampki w środku nocy.
- Henriette?
- Kucharka. Niech wiatr prowadzi jej duszę - wyjaśnił Kaeya. - To tak, jakbyś się zastanawiała, dlaczego Diluc lubi te kwiaty.
- Odbiegłeś od tematu - zauważyła Lumine. - Chyba, że znowu chciałeś mnie rozproszyć, żebym nie zadawała więcej pytań o to ostatnie zadanie od twojego ojca.
Kaeya westchnął.
- Chyba jednak zbyt dobrze mnie znasz... - stwierdził.
- Spędziłam w Mondstadt ponad trzy miesiące - zauważyła Lumine. - Oczywiście, że cię znam. Jakbyś nadal był dla mnie taką enigmą, jak na początku, nie zakochałabym się w tobie.
- Nawet jeśli jestem niedoszłym mordercą? - spytał Kaeya. - Nawet jeśli szczegółowo zaplanowałem, jak zabić każdego po kolei? Nawet jeśli nawet nie przyszło mi do głowy spytać, dlaczego miałem oszczędzić jedną osobę?
- Kogo?
- Wolisz nie wiedzieć - odparł Kaeya. - I nie wiem, czy powinienem o tym mówić. Skupmy się na tym, że włamałem się do laboratorium Albedo i ukradłem mu składniki do dwóch trucizn. I praktycznie dwa kroki dzieliły mnie od gabinetu Varki. Wiedziałem, że jego muszę zabić pierwszego, bo jak będę zmęczony potyczką z innymi, to nie dam mu rady.
- Ale?
- Ale chciałem to zrobić, kiedy Diluka nie było w Głównej Kwaterze. Miał dzień wolnego. Pierwszy od kilku miesięcy - wyjaśnił Kaeya. - Chciałem go upoić winem wymieszanym z jedną z mikstur. Nawet by się nie zorientował, że go zabijam. Ale przyszedł, potrzebował jakichś papierów od Varki dla ojca. I co miałem zrobić? Odciąć mu głowę? Nie mogłem, Lumine. Nie mogłem zabić swojego brata. Nie w taki... sposób...
Kaeya zacisnął powieki. Jego głos drżał. Musiał się uspokoić. Wyciszyć. Odetchnąć.
Szum fal. Zapach morza. Ciepło bijące od Lumine, siedzącej obok niego.
Nic nie pomagało.
- I zrezygnowałeś? - spytała Lumine, chwytając w palce jego kucyk. - Postanowiłeś odciąć się od przeszłości. Od ojca. Od ojczyzny.
- Wiem, że kiedyś będę musiał stanąć przed wyborem - powiedział Kaeya cicho. Przypuszczał, że mógł trochę zbyt mocno zacisnąć palce na ramieniu Lumine, ale ta nawet nie drgnęła, zajęta jego włosami.
- Oślepiłeś się - bardziej stwierdziła, niż spytała. - Mówisz, że wszystko z twoim okiem jest w porządku, bo nie chcesz martwić innych. Nie cierpisz tego. Nie udajesz, że coś cię nie rusza, bo chcesz uchodzić za zimnego i obojętnego. Udajesz, bo chcesz ukryć własne emocje. Za maską czarującego księcia, który może mieć każdą osobę.
- Tak mnie postrzegasz? - spytał Kaeya. - Swoją drogą, nie nazywaj mnie księciem. Nie lubię tego.
- Dlaczego?
- Książę to ktoś, kto powinien przynajmniej być dobry - wyjaśnił Kaeya. - Ja nie jestem.
- Ja uważam, że jesteś dobrym człowiekiem - oznajmiła Lumine. - I właśnie dlatego tak ryzykujesz. Żałujesz, że wtedy nie pozwoliliśmy ci umrzeć. To w sumie byłaby ładna śmierć, prawda? Uratowałeś mnie. Poświęciłeś się. Diluc nawet ci obiecał, że cię zabije, jeśli nie przerwiemy tej agonii.
Lumine ściągnęła gumkę z włosów Kaeyi i zawiązała ją niżej. Kapitan przeniósł wzrok na jej dłonie i dopiero wtedy zauważył, że jego ukochana zaplotła mu warkocz.
- Nie zrobił tego - zauważyła. - Tak jak ty się troszczysz o niego, tak on opiekuje się tobą. Tyle, że ty tego nie ukrywasz, w przeciwieństwie do niego. I obaj stale balansujecie na granicy życia i śmierci. Wciąż i wciąż próbujecie zginąć w honorowy sposób. Żeby poświęcić się dla Mondstadt. Prawda?
Kaeya chwycił w palce swój warkocz i przeplótł jego koniec pomiędzy palcami.
- Ostatnio mu to nawet wytknąłem - oznajmił. - Zdałem sobie sprawę z tego, że on... Że my... Że tak naprawdę jesteśmy tacy sami.
- Dlaczego właściwie chcesz ze mną być, Kaeya? - spytała Lumine. - Kocham cię i ty kochasz mnie. Ale bardziej niż mojego towarzystwa, bardziej niż wina i drinków, bardziej niż bukietu kalii i deszczowych dni, pragniesz śmierci. W imię wyższego dobra. Bohaterskiej i honorowej. Dlatego doprowadzasz do sytuacji, kiedy niebezpieczeństwo jest już na wręcz skrajnym poziomie. Dlatego rzucasz się, by ratować swoich ludzi, wręcz w ostatnim momencie. Związałeś się ze mną, bo tak jest łatwiej? Bo nie jestem przy tobie codziennie i nie widzę wszystkich twoich spadków humoru? Bo nie musisz wciąż nosić maski?
Kaeya pokręcił głową.
- Mówiłem ci to już, Lumine - uśmiechnął się do niej promiennie. - Jesteś jak słońce prześwitujące przez lód. I ten lód pod tym światłem pęka. Moja skorupa, cała ta moja maska, którą tworzyłem, odkąd jako prawie ośmioletnie dziecko wszedłem do Mondstadt po raz pierwszy, znika. Kruszy się. I to mnie do ciebie przyciąga. To, że w jakiś dziwny, zagadkowy sposób przy tobie...
Kaeya westchnął cicho.
- ...nie czuję się trucizną - wyszeptał ledwie słyszalnym głosem. - Zadrą tkwiącą w społeczności Mondstadt. Kimś, kto nigdy nie powinien się tutaj znaleźć.
Lumine ujęła jego twarz w dłonie i nakazała mu na siebie spojrzeć.
- Jesteś dobrym człowiekiem - powtórzyła. - Spotkałam w swoim życiu złych ludzi. Spotkałam też takich, którzy udawali dobrych. A ty nie udajesz. Ty po prostu taki jesteś. Masz wrażliwe serce i nawet, jeśli w przeszłości popełniłeś błędy, to nic nie znaczy. Przeszłość nic nie znaczy. Teraźniejszość jest najważniejsza. A cokolwiek zdarzy się w przyszłości - nieważne. Będziesz musiał wybrać między Khaenri'ah i Mondstadt? Pomogę ci w tym. Zrobię wszystko, co w mojej mocy.
- Nie mieszaj się w to, Lumine - Kaeya złapał ją za nadgarstki. - Możesz zginąć.
- Wiem - Lumine uśmiechnęła się czule. - Mogłam zginąć w walce z Dvalinem. Mogłam zginąć, kiedy Andrius nas zaatakował. Mogłam zginąć, gdy walczyłam z Tartaglią i z antycznym bogiem, którego przywołał. Cały czas mogę zginąć. Nawet głupi Mitachurl z wielkim głazem może być moim końcem. Ale dla osób, na których mi zależy, zaryzykuję wszystko. A oprócz Aethera, nie ma na świecie nikogo, na kim zależy mi bardziej niż na tobie.
- Przedkładasz swojego brata nade mnie? Ranisz mnie - Kaeya przysunął się bliżej niej.
- I wróciliśmy do normy - Lumine uśmiechnęła się promiennie i pocałowała go w usta.
A Kaeya miał wrażenie, że potrafiłaby rozpuścić nawet Dragonspine.