Uniwersum: Genshin Impact
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: angst
Ostrzeżenia: niekanoniczna śmierć postaci
Notka autorska: Nie dawajcie mi oglądać filmików na YouTube o drugiej w nocy.
Bycie przebitym na wylot to naprawdę dziwne uczucie. Jak gdyby jednocześnie się żyło, lecz już w jakimś sensie było po drugiej stronie.
Nawet w sumie nie wiedział, co go przebiło i nie bardzo go to w tym momencie obchodziło. Podejrzewał, że zobaczył tę broń, zanim rzucił się jak szalony do przodu, żeby ochronić jedyną rodzinę, jaka mu została.
Nie musiał patrzeć na krew, która spłynęła na jego ukrytą w rękawiczce dłoń. Wiedział, że była czerwona. Krew zawsze jest czerwona. Chociaż Venti kiedyś mu powiedział w sekrecie, że Morax ma złotą krew.
Zakaszlał raz jeszcze, zanim upadł na ziemię. Słyszał głos swojego brata, czuł lepką krew na palcach.
Obraz zanikał. Jasne włosy zamigotały mu przed oczami.
Ach, no tak. Miał dla kogo żyć, prawda?
Słyszał płacz. A może to był deszcz?
To zawsze jest deszcz. W czasie deszczu Cryo jest najpotężniejsze, prawda?
Zmusił się do otwarcia oczu, chociaż prawym przecież i tak nic nie widział.
Delikatne dłonie zdjęły mu opaskę. Delikatne usta pocałowały jego.
Zaśmiał się słabo.
Czuł, że ktoś głaszcze go po głowie gołą dłonią. Zastanawiał się, skąd tutaj nagle wziął się Venti, a potem przypomniał sobie, że przecież rękawiczki można zdjąć.
Jego oddech stawał się coraz płytszy. To właściwie i tak była zagadka, dlaczego wciąż miał siłę oddychać.
Klee będzie smutna, prawda? Będzie płakać cały dzień, albo może dwa. A potem i tak o nim zapomni, jak wszyscy.
Bo zawsze wszyscy zapominają. Khaenri'ah o nim zapomniała. Mondstadt go kocha, ale i tak o nim zapomina. Każdego dnia.
Czy gdyby Mondstadt nie zapominało o jego egzystencji, pozwalałoby mu tyle pić?
Pewnie nie.
Czuł chłód. Jak wtedy, kiedy prawie umarł ostatnim razem. Czy śmierć zawsze jest zimna? Nawet, jeśli krew jest ciepła?
Właściwie, to miałoby sens. Krew wystyga, kiedy przestaje płynąć. Czy czas też stygnie, kiedy się zatrzymuje?
Nie.
Czas z a m a r z a .
Więc on też zamarza, prawda? Zamarza w czasie. Uczy się, czym tak naprawdę jest wieczność.
A raczej co jest jej początkiem.
Śmierć.
Tak. Przestał już widzieć te ukochane jasne włosy. I karmazynowe oczy swojego brata.
Nawet kiedy wytężał wzrok, jedyne, co zdołał na koniec zobaczyć, to śnieg.
Czyli naprawdę czas dla niego zamarzł, prawda?
Smak krwi zniknął, jakby nigdy nie było jej w jego ustach.
Ale woń pozostała. Metaliczna. Złowroga. Jako rycerz znał ją zdecydowanie zbyt dobrze. Rozpoznałby zapach krwi nawet obudzony w środku nocy.
Lecz jego już raczej nic nie obudzi.
Zasypiał.
I przestał czuć woń krwi. Skupił się na szlochu. Na czterech dłoniach obejmujących jego ciało - dwóch zaciśniętych na jego palcach, jednej kurczowo trzymającej jego koszulę i jednej, co wciąż, choć coraz wolniej, przesuwała się po jego włosach.
Ale w końcu przestał czuć ich dotyk. Przestał czuć zimno wokół i ciepło ciał dwóch najbliższych mu osób. Przestał czuć krople na swojej twarzy.
- Kaeya...
A ten szept był ostatnim, co usłyszał, zanim zniknął w otchłani pozbawionej światła i zamarzł w czasie na wieczność.
The End