Blog zawiera treści o związkach męsko-męskich i damsko-damskich. Jeżeli nie lubisz yaoi i yuri, to naciśnij czerwony krzyżyk i nie czytaj, zamiast obrzucać mnie błotem. Dziękuję za uwagę.

Polecany post

Reklama vol 3

Zespół: Kalafina, Nightmare, Ganglion, Band-Maid, CLOWD, Broken by the Scream Pairing: Ni~ya&Hikaru, Wakana&Keiko, Sagara&Oni, ...

niedziela, 8 listopada 2015

Moonlight flowers

Zespół: Gotcharocka
Pairing: Jui&Jun
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: obyczaj, romans
Ostrzeżenia: brak
Notka autorska: Fik napisałam we wrześniu, ale jakoś nie miałam motywacji go dodać. Także no. Miłego czytania. :)

To tajemnicze uczucie, które roznosi po organizmie przyjemne ciepło i kumuluje się w sercu, tak dziwnie drżącym na sam dźwięk głosu ukochanej osoby.
Właśnie. Zdajesz sobie sprawę, jak zagadkowe jest dla mnie to zjawisko miłości? Zakochania? Nigdy nie pragnąłem patrzeć tylko na jedną osobę, nigdy nie chciałem trzymać tylko jej za rękę. Każda dziewczyna, którą miałem, była dla mnie tylko przyjaciółką, kochanką, kimś, z kim dobrze się czułem, z kim miałem wspólne tematy do rozmowy. A mężczyźni? Było ich może dwóch, trzech. Na jedną noc. Kiedyś tam. Dawno temu.
Wiem, że to zabrzmi jak strasznie oklepane słowa zakochanego bohatera komedii romantycznej, albo gorzej - opowiadania napisanego przez fankę, ale to ty nauczyłeś mnie kochać. Tak prawdziwie, nie tylko na pokaz, by mieć kogoś na dłużej niż sześć dni.
Może kiedyś ci to powiem. Na razie tylko patrzę na twoje zamknięte oczy, wsłuchuję się w twój miarowy oddech i głaszczę cię po ramieniu, gdy śpisz wtulony we mnie. Odkryty, bo na razie jest ci trochę za gorąco, choć nadal jesteś nagi, jak cię bogowie stworzyli.
Zazwyczaj zapadam w sen od razu, ale dzisiaj jest inaczej. Tak jakbym bał się, że jeśli zasnę, znikniesz, zanim zdążę otworzyć oczy.
I to właśnie jest dla mnie zagadka. Nigdy się tego nie bałem, uważałem to za zupełnie normalne. Dwoje ludzi się spotyka, spędzają ze sobą noc i rozchodzą się o świcie. Jak kwiaty rozkwitające tylko w blasku księżyca.
Wzdycham lekko i jednak okrywam nas kołdrą, bo wiatr wpadający przez otwarte okno sprawia, że robi się chłodno.
Zamykam oczy. Jestem dorosłym facetem, poradzę sobie z uczuciami, nie mam trzynastu lat. Poza tym, teraz do szczęścia potrzebne mi tylko twoje palce zaciśnięte delikatnie na mojej dłoni.
The end

czwartek, 16 lipca 2015

Soundless

Zespół: DIV
Pairing: Chobi&Chisa
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: obyczaj, romans, komedia?
Ostrzeżenia: brak
Notka autorska: Fik napisany dla Kann na poprawę humoru.

Chisa wrócił do domu i odwiesił bluzę na stojak. Ściągając buty, zobaczył Chobiego stojącego w drzwiach sypialni z kubkiem herbaty w ręce.
 - Hej - rzucił krótko, ale nie otrzymał odpowiedzi. Spojrzał na Chobiego z lekkim zdziwieniem. - Coś się stało?
Chobi westchnął. Było w tym słychać takie cierpienie, jakby przynajmniej zdechły mu wszystkie koty.
Podał Chisie kubek z herbatą, podszedł do szafki i wyciągnął z niej notes i długopis. Nabazgrał coś na kartce i podstawił ją wokaliście pod nos. Chisa przeczytał wiadomość i zachichotał.
 - Więc nie możesz mówić? To co ty robiłeś, jak mnie nie było? - spojrzał na Chobiego, uśmiechając się złośliwie, przez co dostał notesem po głowie. - Au?
Chobi znowu coś napisał, marszcząc przy tym brwi, podał Chisie notes, usiadł z herbatą na łóżku i wbił wzrok w ścianę.
 - Czyli przeziębiłeś się i siadło ci na struny głosowe? Biedactwo - Chisa pogłaskał go po głowie. - Ale czemu się wkurzasz?
Chobi obrzucił go morderczym spojrzeniem.
 - Irytuje cię, że ja mogę mówić, a ty nie? - odpowiedziało mu kiwnięcie głową. - Zatem milczmy obaj.
Basista popatrzył na niego ze zdziwieniem.
 - No co? Ja mogę milczeć. Przecież nie musimy mówić, by się rozumieć, prawda? - Chisa uśmiechnął się promiennie, wziął długopis z szafki i napisał coś w notesie, po czym podał go Chobiemu.
To jak to się stało, że zaniemówiłeś?
Zostawiłem otwarte okno na noc. Rozszalała się burza i tak jakoś wyszło.
Nie zorientowałeś się, że zrobiło się zimno?
Jestem ciapą, pamiętasz? Mogłoby się nawet zrobić tak zimno, że zamroziłoby mi stopy, a i tak bym się nie zorientował.
Racja. Swoją drogą, u moich rodziców nie było burzy, a by się przydała. Straszna duchota, myślałem, że mama wybije dziurę w ścianie i każe tacie zamontować nowe okno, by móc je otworzyć.
Przed tą burzą to miałem ochotę wykąpać się w misce Nameko.
Trzeba było zrobić sobie chłodną kąpiel.
I pewnie przeziębiłbym sobie nerki z moim szczęściem. Wolę nie mówić, niż zwijać się na łóżku jak ciocia Chou, kiedy miała zapalenie nerek.
No, z twoim progiem bólu...
Obaj mamy próg bólu świnki morskiej, Sachi.
W zasadzie masz rację.
"Hiroki, zaparz mi herbatki, brzuszek mnie boli." I tak prawie codziennie.
Bo ja mam delikatny żołądek! I w ogóle jestem kruchym wokalistą, którego artystyczną duszę niszczy zło tego świata.
Sachi, co?
Nie wiem, chyba ten sposób komunikacji mi szkodzi.
Jakbym mówił, to by było lepiej.
Chisa westchnął przeciągle i napisał kolejną wiadomość w notesie. Basista odczytał ją i przytulił wokalistę do siebie. Cmoknął go w czubek głowy i przymknął oczy.
Nie muszę słyszeć twojego głosu, by słyszeć bicie serca, wiesz? A to mi wystarczy. Ważna jest dla mnie twoja obecność, a nie potok słów, moja ty gaduło.

The end

niedziela, 12 lipca 2015

Atsui

Zespół: Moran
Pairing: Soan&Hitomi
Dozwolone od: 18+
Gatunek tekstu: obyczaj, romans
Ostrzeżenia: sceny erotyczne
Notka autorska: To wszystko przez Hitomiego i jego filmik. Przy tym shipie trochę ponosi mnie wyobraźnia. (Haha, trochę.)



Hitomi wszedł do pokoju hotelowego i podszedł do okna, aby je otworzyć. Było koszmarnie gorąco, a on był zmęczony i jedyne, czego teraz potrzebował, to chwila relaksu.
Nie zdziwił się wcale, gdy usłyszał skrzypnięcie drzwi moment później. Wiedział, kto przyszedł. Tylko jedna osoba miała pozwolenie na wchodzenie do jego pokoju bez pukania.
Nie odwrócił się jednak, tylko wyszedł na balkon. Oparł się o barierkę i utkwił wzrok w zachodzącym słońcu.
Przeszedł go przyjemny dreszcz, gdy poczuł, jak ktoś obejmuje go w pasie i przytula się do niego.
 - W końcu ciepło, co nie, Hito-chan? - usłyszał głos Soana tuż przy uchu. Perkusista oparł głowę o jego ramię.
 - Chyba jednak trochę za ciepło - odparł Hitomi, głaszcząc Tomofumiego po dłoni. - Taki upał jest męczący.
 - Marudzisz - westchnął Soan, rozwiewając oddechem kosmyki włosów wokalisty. - Chodź lepiej do środka.
Soan złapał Hitomiego za rękę i wciągnął go do pomieszczenia.
 - Chętnie bym się położył - stwierdził Hitomi, biorąc tablet z szafki. - I nagrał filmik.
 - Filmik - Soan pokręcił głową. Hitomi i jego filmiki były trochę dla niego niepojęte.
Hitomi włączył kamerę, powiedział, że jest zmęczony i rzucił się na łóżko. Spojrzał na zniecierpliwionego Soana, który patrzył na niego z miną wątpiącą w ludzkość.
 - Oddaj - perkusista zabrał mu tablet w momencie, gdy już wrzucił filmik na Twittera. Położył urządzenie na szafce i pochylił się nad Hitomim. - Ja ci dam filmiki.
Pocałunek, który Soan złożył na jego ustach, przyprawił Hitomiego o dreszcze. Wplótł palce we włosy perkusisty i przyciągnął go bardziej do siebie. Nawet nie zauważył, kiedy jego biała koszula zsunęła się z jego ramion i znalazła się na podłodze, ani kiedy reszta części jego garderoby podzieliła jej los. Już nie mówiąc o tym, że nie tylko jego ubrania walały się po chwili po panelach.
Westchnął, kiedy dłonie Soana zsunęły się z jego bioder na uda. Rozchylił posłusznie nogi, na co perkusista tylko lubieżnie się uśmiechnął.
Tak, właśnie o taką formę relaksu mu chodziło. Uświadomił sobie to zwłaszcza w momencie, gdy jego palce zacisnęły się kurczowo na hotelowym prześcieradle.
 - Tak, w końcu jest ciepło - stwierdził Hitomi, gdy Soan opadł obok niego na poduszki. Głos nadal mu drżał. Chyba dawno nie było im tak dobrze.
 - A nie jest ci za gorąco? - spytał Tomofumi, któremu nadal trudno było uspokoić oddech.
 - Z tego powodu, co mi gorąco, to mógłbym się nawet spalić, a by mi to nie przeszkadzało - Hitomi wtulił się w Soana. - Tomofumi?
 - Hm?
 - Nie, nic. Zgaś światło - mruknął Hitomi, zamykając oczy. Soan pociągnął za łańcuszek od lampki i w pokoju zapanowała ciemność.
 - Dobranoc, Hito-chan - szepnął Soan, całując Hitomiego w czubek głowy.
 - Dobranoc - odpowiedział Hitomi, wsłuchując się w miarowe bicie serca ukochanego. Po chwili zasnął, jak gdyby ten dźwięk ukołysał go do snu.
The end

piątek, 10 lipca 2015

Always on your side

Zespół: Moran
Pairing: Soan&Hitomi
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: obyczaj, romans, okruchy życia
Ostrzeżenia: w zasadzie brak
Notka autorska: Może to trochę dziwne, że piosenka jednego zespołu daje natchnienie do napisania fanfika o innym, ale no, stało się. Poza tym, wow, pamiętałam w tym fiku o czymś takim jak Fatima.
A i to o chorobie Hitomiego to fakt, nie wymyśliłam tego.


Dobrze pamiętam ten dzień, kiedy po raz pierwszy wszedłeś do naszego studia. Wydawało mi się, że byłeś trochę zagubiony. Nigdy nie lubiłeś nowych sytuacji. Usiadłeś za perkusją, nagle nabierając spokoju i opanowania, wziąłeś pałeczki w ręce i zacząłeś grać. Z początku niepewnie, później jednak wszyscy czterej zostaliśmy wbici w fotele. Odłożyłeś pałeczki i spojrzałeś na nas z wyczekiwaniem. Shige zawołał, że przecież mówił, iż "będzie zarąbiście", Lay i Mizuha wymienili porozumiewawcze spojrzenia, a ja próbowałem oderwać wzrok od twoich oczu. Ale nie mogłem.
Tomofumi... To imię odbijało się od moich myśli codziennie. Mimo, że cię przecież widywałem na próbach, mimo, że graliśmy razem koncerty i mimo, że spędzaliśmy ze sobą mnóstwo czasu, bo okazało się, iż świetnie się ze sobą dogadujemy, wciąż było mi mało. Za mało twojego uroczego uśmiechu, za mało twoich hipnotyzujących oczu, za mało twojego głębokiego, niskiego głosu, za mało twoich mięśni zarysowujących się pod materiałem szarej marynarki i za mało twojego pociesznego śmiechu.
To było jesienią 2003 roku. Rozchorowałem się wtedy, ale zbagatelizowałem sprawę. To ty jako pierwszy zauważyłeś, że coś jest naprawdę nie tak.
 - Proszę - podałeś mi kubek ciepłej herbaty. - Od kilku tygodni brzmisz, jakbyś miał wypluć płuca. Naprawdę uważasz, że nie powinieneś iść do lekarza? Co, Sanaka?
 - Daj spokój, Towa. Nic mi nie jest - odparłem, znowu kaszląc. Przyłożyłeś mi dłoń do czoła i westchnąłeś krótko.
 - Tak, zupełnie nic. A gorączkę masz strasznie wysoką tak w ramach panującej mody. Wracaj do domu i wykuruj się. Wróć, jak już dojdziesz do siebie.
 - Naprawdę, Towa, nic mi nie będzie - stwierdziłem, mierząc cię wzrokiem. Miałeś dwadzieścia jeden lat, a już sprawiałeś wrażenie osoby, z którą się nie dyskutuje. Ale ja się tak łatwo nie poddałem. Nie tego dnia. Kilka dni później - owszem.
 - Sanaka, idź do lekarza - spojrzałeś na mnie stanowczym wzrokiem. - Ledwo mówisz, ledwo chodzisz, ledwo widzisz. Idź do lekarza, chrzań trasę, zdrowie jest ważniejsze, Hitomi!
W tamtych czasach nazwanie mnie imieniem oznaczało, że jesteś na mnie wściekły.
 - Nic... - znów chciałem to powiedzieć. Że nic mi nie jest, że masz się nie martwić. Dostałem jednak gwałtownego, silnego ataku kaszlu. Objąłeś mnie w pasie i posadziłeś na krześle.
 - Sanaka? - w twoim głosie nagle wyczułem strach. - Sanaka, twoja ręka... Twoje usta... Na wszystkich bogów japońskich!
Wyciągnąłeś telefon i chyba zadzwoniłeś na pogotowie. Spojrzałem na swoją dłoń. Lśniła od czerwonej, świeżej krwi. Czułem jej metaliczny smak...
 - Hitomi - przytuliłeś mnie do siebie, zanim straciłem przytomność. Poczułem się bezpiecznie. To chyba właśnie wtedy zdałem sobie sprawę, że cię kocham.
Lekarze podejrzewali, że tego nie przeżyję. Zapalenie płuc było w bardzo zaawansowanym stadium. Siedziałeś przy mnie dniami i nocami. Nie odstępowałeś mnie na krok.
 - Idiota - usłyszałem pewnej nocy twój szept. Chyba myślałeś, że śpię. - Czy ty naprawdę nie zdajesz sobie sprawy, że mogłeś umrzeć? Jesteś moim przyjacielem. Nie przeżyłbym tego. Nie dałbym rady.
 - Towa - chciałem, by to zabrzmiało trochę czulej niż warknięcie psa, ale niestety gardło mi na to nie pozwoliło. Potrząsnąłeś głową, jakby chcąc odegnać złe myśli.
 - Nie odchodź. Nie teraz, gdy pokochałem cię jak brata - spojrzałeś na mnie zaszklonymi oczami. Westchnąłem. Twoje słowa powinny sprawić mi przyjemność, ale właśnie wtedy głos w mojej głowie zaczął coś krzyczeć o tym, że ten rodzaj miłości mi nie odpowiada. Chciałem czegoś więcej, chciałem ciebie.
Próbowałem wyznać ci miłość wiele razy. Pierwszy raz na urodzinach Shige w 2004, pamiętasz? Drugi raz, kiedy ogłosiliśmy rozpad. Trzeci, gdy zagraliśmy ostatni koncert jako Fatima. Czwarty, gdy graliśmy razem w projekcie. I tak dalej, i tak dalej. Ale wciąż nie potrafiłem. Ciągle głos grzązł mi w gardle, gdy tylko zaczynałem wypowiadać to krótkie zdanie. Pocieszałem się, sypiając z różnymi osobami tylko po to, by zapomnieć o tobie.
Ale o tobie nie da się tak po prostu zapomnieć. Nie dało się zapomnieć, kiedy dzwoniłeś prawie codziennie, by porozmawiać, gdy akurat mieliśmy wolne. Kiedy wyciągałeś mnie na piwo w najbardziej szary i pochmurny dzień, bo twierdziłeś, że jeśli pogoda nie może się rozweselić, to przynajmniej my powinniśmy. Kiedy spędzaliśmy razem urodziny któregoś z nas, upijając się i śpiewając jakieś pijackie piosenki. Nawiasem mówiąc, to chyba jedyne, czego robić nie powinieneś - śpiewać.
Jak można o kimś zapomnieć, gdy każdy miły gest, słowo, uśmiech, muśnięcie dłoni, spojrzenie przyprawia o falę gorąca? W starciu z tobą byłem niczym te wszystkie kobiety i zniewieściali mężczyźni zaciągani przeze mnie do łóżka. Ty nigdy nie byłeś zniewieściały. Czasem styliści próbowali cię przerobić na kobietę, ale to nie wychodziło.
I wtedy postanowiliśmy założyć nowy zespół. Nasz. Wspólny. Inny od Fatimy. Inny od wszystkiego.
 - Więc wracasz do prawdziwego imienia, Kanoma? - zapytałeś ze złośliwym uśmiechem. Nigdy nie przestałeś nazywać mnie naprzemiennie Sanaką i Hitomim, a bycie Kanomą w twoim mniemaniu zupełnie odpadało.
 - Tak - przyznałem. - A ty? Zostajesz przy Towie?
 - Nie, też chcę się odciąć od przeszłości - odparłeś. - Podoba mi się brzmienie słowa "soar" w angielskim. Fajnie by się to prezentowało jako przydomek.
 - To nie wygląda - stwierdziłem. - Trzeba to przerobić na coś bardziej japońskiego. "Soan" na przykład?
 - Może być. Nawet łatwiej mi to wymówić - uśmiechnąłeś się lekko.
Od tamtej pory się tak nazywasz. To ja ci nadałem to imię. Wyjątkowe i niepowtarzalne. Jak ty.
I znowu wróciłem do obserwowania cię na próbach i koncertach. Do śmiania się z tobą na planie teledysków, picia po godzinach, tulenia, gdy przychodziły cięższe chwile. Tak, potrafiłem się do ciebie przytulić. To było łatwiejsze od wyznania uczuć.
Wiedziałem o tobie już naprawdę dużo. Co lubisz, czego nie, na przykład truskawki uwielbiasz, zimy zaś nienawidzisz. Masz łaskotki, skłonności do tycia, często panikujesz bez powodu i lepiej z tobą nie dyskutować. Budzenie cię nie wchodzi w rachubę, o czym kiedyś boleśnie przekonał się Velo. Potrafiłem wymienić wszystkie twoje ulubione zespoły, filmy, książki, mangi, nawet czasopisma, które przeglądałeś od czasu do czasu. Wiedziałem, z kim się przyjaźnisz, kogo nie lubisz, a komu życzysz nadepnięcia bosą stopą na klocek lego. Umiałem cię rozśmieszyć, gdy miałeś zły humor, wzruszyć nowym tekstem, pocieszyć, gdy coś się stało.
Wszystko to wiedziałem, umiałem i potrafiłem. Więc dlaczego tak trudno było mi w końcu wyznać swoje uczucia? Miałem trzydzieści parę lat, a niektóre zachowania zostały mi chyba jeszcze od czasów podstawówki.
Nie spodziewałem się tego, że w końcu się zejdziemy. Że nareszcie ktoś nas popchnie na siebie i wyznamy sobie uczucia. A już na pewno, że będzie to takie dosłowne popchnięcie. Cierpliwość nigdy nie cechowała Zilla, a jak widać tym razem miarka się przebrała.
Pamiętam, jak leżeliśmy obok siebie na rozłożonej kanapie. W końcu dostałem to, czego pragnąłem od tylu lat. Moje największe marzenie się spełniło. A do mojej listy dołączył jeszcze jeden punkt - jesteś cholernie dobry w łóżku.
 - Ne, Hito-chan? - zacząłeś, bawiąc się niezapalonym papierosem. - Naprawdę tak długo się zbierałeś, by mi to powiedzieć?
 - Jakieś siedem, osiem lat - odparłem, wtulając się w twój nagi tors, wciąż jeszcze mokry od potu. - Nie rozmawiajmy o tym i tak mi strasznie głupio...
Odgarnąłeś mi włosy z twarzy i cmoknąłeś w policzek. Było w tym coś... Przepraszającego.
 - Gdybyś powiedział mi za pierwszym razem... - zacząłeś i zawahałeś się na chwilę. - Gdybyś to zrobił, najprawdopodobniej dostałbyś kosza.
Podniosłem na ciebie wzrok. Twoje spojrzenie mówiło wszystko - naprawdę tak by się stało.
 - I podejrzewam, że nawet gdybyś się na to zdobył rok temu, to również bym ci odmówił - westchnąłeś ciężko. - Dążę do tego, że czasem lepiej poczekać, bo jak za szybko wypijesz herbatę, to się poparzysz.
 - Ale jak za późno to zrobię, to wystygnie - zauważyłem.
 - Po prostu trzeba znaleźć odpowiedni moment, Hito-chan - uśmiechnąłeś się i pocałowałeś mnie czule.
Od tamtego dnia wiem również, jak smakują twoje pocałunki. Truskawkową gumą do żucia i nikotyną.
I tyle mi wystarczy.
The end

wtorek, 30 czerwca 2015

Zaduma II

Zespół: Gotcharocka
Pairing: Jui&Jun
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: obyczaj, okruchy życia
Ostrzeżenia: brak
Notka autorska: Tak, natchnęła mnie do tego fanfika ta właśnie informacja. I bardzo mi się kojarzy z nim "Namari". Przez tekst nie, ale jakoś tak przez tę depresyjną melodię.

Gdy gitarzysta dobiegł do przyjaciela, ten stał oparty o barierkę i zdawał się go nie zauważać.
- Jui? - Jun podszedł do niego, próbując uspokoić oddech po krótkiej przebieżce. - Jui, co się stało? Jui no, odezwij się!
- Przeraża mnie to - szepnął Jui. Deszcz padał coraz mocniej, uderzając o taflę wody z coraz większą siłą. - Jesteś w jej wieku. Boję się do ciebie zbliżyć, bo wiem, że twój wiek będzie mi się kojarzył z tym, że ona mogłaby tyle mieć, gdyby żyła. Gdyby nie umarła siedem lat temu...
Juna zmroziło. Już wiedział, dlaczego Jui wyszedł. Jego siostra... Dzisiejszy dzień... Tak, to musiała być rocznica. Ale Junichi nigdy o tym nie mówił. Nigdy o tej dacie.
- Jui, ja nie wiedziałem... - zaczął, ale przerwał, gdy wokalista zaśmiał się jakoś tak... pusto.
- Przecież nie będę zabraniał ci być szczęśliwy - odparł Jui, zaciskając palce na barierce. - W tym dniu po prostu łapie mnie ta... zaduma. Co by było, gdyby żyła. Co by było, gdybym mógł ją teraz przytulić, zadzwonić do niej. Czy też wysyłałaby mi zdjęcia dzieciaków, czy zabrałbym ją na spacer? Nigdy się tego nie dowiem, Jun. Nawet nie wiesz, jak to boli.
Jun złapał Juiego, zanim ten upadł na kolana. Drżał. W zasadzie gitarzysta nie wiedział, czy z zimna, czy z emocji. Czy może ze wszystkiego po trochu.
- Chodź, zanim się przeziębisz - powiedział spokojnie Jun, nadal podtrzymując Junichiego. - Chodź, schowajmy się, zanim rozszaleje się...
Potężny grzmot przerwał mu w pół zdania. Westchnął.
- ...burza - dokończył Jun. - Jui!
- Już, poczekaj - Jui przymknął oczy. - Mam wrażenie, że to ona się wkurza, iż nadal tego nie zrobiłem.
- Ale czego? - Jun poczuł się lekko zdezorientowany.
- Mówiłem przecież, że boję się do ciebie zbliżyć. Nie chodziło mi tylko o to, byśmy byli przyjaciółmi - wyjaśnił Jui. - My już jesteśmy przyjaciółmi. A ja... Chcę czegoś więcej, niż tylko przyjaźni.
Jun nie zdążył na to zareagować. Zimniejsze od deszczu, jeśli to w ogóle było możliwe, usta Juiego przywarły do jego warg. Gitarzysta zamknął oczy. Nie wiedział, czemu pierwszą myślą było to, że zespół się od niego odczepi.
Oddał pocałunek, łapiąc Juiego, któremu nadal uginały się nogi. Oderwali się od siebie dopiero, jak piorun trzasnął w drzewo nieopodal. Huk był tak przeraźliwy, że obaj upadli i najprawdopodobniej na chwilę przygłuchli.
- Zmywajmy się stąd - stwierdził Jui, zrywając się na równe nogi i mimo, że nadal się chwiał, chwycił Juna za rękę i pobiegł z nim w kierunku przystanku autobusowego.
- Junichi, czekaj, ja nie potrafię tak szybko przebierać nogami jak ty - wydyszał Jun, o mało co nie potykając się na schodkach. - Junichi!
- Trzeba było rzucić palenie jak ja - Jui zaśmiał się krótko. Jun pokręcił głową i ścisnął mocniej dłoń Juiego. Nie chciał jej teraz puszczać. W zasadzie nie chciał już nigdy.
Gdy znaleźli się na przystanku, usiedli na ławce i popatrzyli na niebo. Zaczęło się przejaśniać. A przynajmniej tak im się zdawało. Do momentu, gdy znowu nie huknęło.
- Coś mi się zdaje, Junichi, że po tym, co zrobiłeś, to nawet jakbym chciał, to bym nie mógł zastąpić twojej siostry - stwierdził Jun. Jui tylko zaśmiał się słabo i zakaszlał. - A to szlajanie się w taką pogodę po mieście w koszulce na krótki rękaw i krótkich spodenkach jeszcze się na tobie odbije, zobaczysz.
- Ale przecież się mną zaopiekujesz - wokalista uśmiechnął się lekko, głaszcząc Juna po dłoni. - Obiecaj mi, że ty nie znikniesz, jak ona.
- Junichi, głuptasie - Jun pokręcił głową. - Ona nie zniknęła. Sam powiedziałeś, że żyje w twoich wspomnieniach. Dopóki o niej pamiętasz, to przy tobie jest. Ja tylko będę jej towarzyszyć.
Jui przymknął oczy. Potrząsnął głową, powstrzymując się od płaczu.
- Kocham cię - szepnął, przytulając Juna do siebie. - Kocham cię właśnie za to, że potrafisz zawsze znaleźć w ciemności to jedno źródło światła. A czasem nawet więcej.
- Ja ciebie też - Jun uśmiechnął się czule.
I w zasadzie miał rację. Ten dzień naprawdę będzie wspominał bardzo dobrze.
The end

niedziela, 28 czerwca 2015

Zaduma I

Zespół: Gotcharocka
Pairing: Jui&Jun
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: obyczaj, okruchy życia
Ostrzeżenia: brak
Notka autorska: W zasadzie, to natchnęła mnie do tego fanfika bardzo smutna informacja. Stara, ale jednak. Jak już kiedyś mówiłam, chyba mówiłam, lubię na podstawie właśnie takich przeżyć opierać opowiadania. No, to miłego czytania.

Jun wpadł rozradowany do sali prób. Był słoneczny, lipcowy dzień. Jego siostra właśnie przesłała mu urocze zdjęcie swojej córki.
- Hej wam! - Jun okręcił się wokół własnej osi. Toya podniósł na niego wzrok.
- Cześć - mruknął, po czym popił kawę.
- Coś taki wesoły? - zapytał Jui, pochylony nad kartkami. Chyba próbował coś napisać, ale sądząc po zmiętych kulkach papieru wokół, niezbyt mu to szło.
- Pogody za oknem nie widziałeś? - zdziwił się Jun. Toya wyjrzał przez okno.
- Słonecznie - mruknął, upił łyk kawy i odstawił kubek na stolik. - To coś nadzwyczajnego?
- Piękny dzień, Toya, piękny dzień! - Jun usiadł na kanapie. - A w ogóle, to idę dzisiaj z siostrą na spacer po próbie! Naprawdę, jest cudownie. Przesłała mi zdjęcie Fumiko, jest taka słodka...
Gitarzysta trajkotał jeszcze przez chwilę, dopóki nie usłyszał otwierających się drzwi. Spojrzał w tamtym kierunku, ale już się zamknęły.
- Powiedziałem coś nie tak? - zdziwił się Jun.
- Nie mam zielonego pojęcia - odparł Toya. - Shingo ma w ogóle zamiar się zjawić?
- Nie wiem - Jun wstał. - Może pójdę sprawdzić, co się stało?
- Minę miał nietęgą. Ale chyba wystarczy, jak pójdziesz sam - stwierdził Toya. - Jun?
- Tak?
- Przy okazji wyznaj mu uczucia - Toya mrugnął do niego, na co Jun przybrał barwę swojego ulubionego warzywa, czyli pomidora.
- Nie ma takiej potrzeby - Jun zachichotał nerwowo i wyszedł z sali prób.
Juiego za drzwiami nie było. W zasadzie nie było go nigdzie. Nie odbierał telefonu, co można było wyjaśnić bardzo łatwo - zostawił go w sali. Jakby rozpłynął się w powietrzu.
- I co? Tyle z próby? - Shingo schował swój bas.
- Jakby cię w ogóle one obchodziły - westchnął Toya.
- No bo jak zmobilizowałem się do przyjścia, to ten kretyn sobie gdzieś poszedł - Shingo rozłożył bezradnie ręce.
- Nie nazywaj Juiego kretynem, bo ci wsadzę gryf twojej gitary w tyłek - warknął Jun, obdzwaniając wszystkich znajomych Junichiego po kolei. Nikt jednak nie wiedział, gdzie wokalista jest, a niektórzy ostatni raz widzieli go pół roku wcześniej.
- Dobra, dobra, przepraszam za splamienie honoru twojej niespełnionej miłości - rzucił Shingo na odchodnym i wyszedł.
- Jakbyś mu wyznał uczucia, to by nie była niespełniona! - zauważył Toya. Jun prychnął, chowając komórkę Juiego do kieszeni.
- Chyba muszę mu to w końcu powiedzieć, bo mi spokoju nie dasz - westchnął. - Ale najpierw trzeba go znaleźć.
- Ja go poszukam. Ty miałeś spotkać się z siostrą - Toya poklepał go po ramieniu. - Poza tym, Jui jest dorosłym facetem. Raczej nie zrobi nic głupiego.
- Racja - Jun wstał i odebrał swój telefon. - Tak, siostrzyczko? Tak, zaraz będę. Nie, małe kłopoty w pracy. Nie, nic poważnego. No, to pa.
Rozłączył się. Nic poważnego, tak, jasne. Pomijając fakt, że Jui zniknął, a on martwił się tak, jakby przynajmniej miała nadejść trzecia wojna światowa.
Popołudniowy spacer z siostrą jednak rozwiał jego negatywne myśli. Jun szalał z dzieciakami, bujał je na huśtawkach, kręcił na karuzeli... Później zabrał siostrę i dzieci na lody. Fumiko ubrudziła się polewą, a Kimiko udała, że jej rożek to róg jednorożca. Pomijając fakt, że wtedy spacer trzeba było zakończyć, bo czekoladowa paćka na włosach dziewczynki niezbyt odpowiadała jej mamie, Jun wiedział jednak, że ten dzień będzie wspominał naprawdę dobrze.
Gdy wracał do domu, zaczął padać deszcz. Owszem, z każdą minutą ich wypadu robiło się chłodniej, a nad głową zbierały się ciemne chmury, jednak Jun miał nadzieję, że przynajmniej do wieczora będzie pogodnie. Zarzucił kaptur na głowę i przyspieszył kroku. W pewnym momencie ulewa rozszalała się na dobre. Gitarzysta westchnął i rzucił się do biegu. Był coraz bardziej mokry.
- Nienawidzę takiej pogody - mruknął, chowając się na przystanku autobusowym. I wtedy go zobaczył.
Po drugiej stronie ulicy stał Jui. Przemoknięty bardziej od niego, bez parasolki, bez kaptura, z włosami posklejanymi w strąki od wody.
Wokalista patrzył na niego przez chwilę, po czym odwrócił się i poszedł w stronę mostu nad stawem, przy którym byli. Jun nie zastanawiał się nawet przez moment i pędem pobiegł za nim. Wiedział, że coś jest nie tak. Teraz był tego pewien.

wtorek, 23 czerwca 2015

Let me be your wings IX

Opowiadanie
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: dramat, fantasy, romans
Ostrzeżenia: szaleństwo, wspomniana przemoc fizyczna
Notka autorska: Opowiadanie napisane wspólnie z Kann. Ostatnia część. Mamy nadzieję, że się podobało.


Minęło kilka tygodni. Nie było dnia, w którym nie odwiedziłbym Hitoko. Otwierała się coraz bardziej, nawet zaczęła tak po prostu wychodzić z łóżka. Już nie przesiadywała w nim całego dnia, często widywałem ją przy oknie, albo chodzącą bez celu po pokoju, gdy wchodziłem do jej sali.
Tamten dzień nie wyglądał mi na inny od reszty. Przyszedłem do szpitala, Fumiko posłała mi promienny uśmiech i podała klucze. Poszedłem do sali Hitoko i przekręciłem klucz w zamku. Zapukałem i chciałem złapać za klamkę, ale drzwi same się otworzyły.
 - Hej - Hitoko stanęła w drzwiach. - Czekałam na ciebie.
 - Dzień dobry - wszedłem do środka. - Jak twoje oczy?
 - Już się przyzwyczaiły - uśmiechnęła się lekko i usiadła na łóżku. - Shiro?
 - Tak? - usiadłem obok.
 - Mogę coś zrobić? - przysunęła się bliżej.
 - To zależy, co. A właśnie. Mam dla ciebie czekoladę - wyjąłem czekoladę z torby. - Trochę się rozpuściła, bo ciepło na dworze.
 - Nie szkodzi - Hitoko wzięła ode mnie czekoladę i odłożyła ją na półkę. - To mogę ci coś dać?
 - Nie ma sprawy.
 - Ale zamknij oczy - poprosiła.
 - Okej - posłusznie wykonałem jej prośbę. Po chwili poczułem, jak kładzie dłonie na moich policzkach i... całuje mnie lekko.
 - Co? - otworzyłem oczy i spojrzałem na nią.
 - To takie podziękowanie za to, że jesteś - uśmiechnęła się promiennie.
 - Hitoko...
 - Tak właściwie, to cię chyba kocham - powiedziała cicho.
 - Ja ciebie też - powiedziałem, tuląc ją do siebie.
 - Jak myślisz, Shiro? Wyzdrowieję? - spytała, wczepiając palce w moją marynarkę.
 - Wyzdrowiejesz - odparłem. - Wiesz, nie wiem, czy ten Noburu też ma takie podejście, ale jeden z jego odpowiedników kiedyś powiedział, że "silniejszą magią od światła jest jedynie miłość".
 - Strażnicy podlegają magii światła, prawda? - w sumie ucieszyłem się, że to zapamiętała.
 - Tak - przyznałem. - Więc mam oba rodzaje broni przeciwko złu i rozpaczy.
Siedzieliśmy przez chwilę w ciszy.
 - Słyszysz? - spytała nagle Hitoko.
 - Słyszę - kiwnąłem głową. - Noburu, zduś ten chichot, bo cię słychać!
Moment później Noburu uchylił drzwi. Był zapłakany, ale uśmiechał się promiennie.
 - Wiecie, że jesteście uroczy? - zapytał, a ja objąłem Hitoko ramieniem w pasie.
 - Ej, Hitoko? - spojrzałem na nią, a ona podniosła na mnie wzrok. - Mam do ciebie prośbę.
 - Jaką?
 - Pozwól mi być twoimi skrzydłami - powiedziałem.
 - Głuptasie - zaśmiała się. Chyba po raz pierwszy słyszałem śmiech jej, a nie jej odpowiedniczki. - Stałeś się nimi, kiedy przekroczyłeś próg tego pokoju po raz pierwszy.
Noburu wydał z siebie jakiś nieartykułowany odgłos, a ja odwróciłem twarz Hitoko do siebie i pocałowałem ją. Wiedziałem, że przed nami jeszcze dużo pracy, ale... Będzie dobrze. Musi być, prawda?
The end

sobota, 20 czerwca 2015

Let me be your wings VIII

Opowiadanie
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: dramat, fantasy, romans
Ostrzeżenia: szaleństwo, wspomniana przemoc fizyczna
Notka autorska: Opowiadanie napisane wspólnie z Kann. Ostrzegam, że w tym rozdziale jest podany powód psychozy Hitoko i może on wami wstrząsnąć.

Minął tydzień. Przychodziłem codziennie do Hitoko. Fumiko uśmiechała się, jak tylko widziała mnie w drzwiach. Mówiła, że mam niezwykły wpływ na tę dziewczynę. Nawet zaczęła mi dawać klucze, zamiast prowadzić mnie do drzwi.
Stanąłem przed pokojem Hitoko i zapukałem. Uchyliłem drzwi i zajrzałem do środka. Hitoko leżała na łóżku. Miała zamknięte oczy.
 - Mogę wejść? - spytałem na wszelki wypadek. Może spała, może akurat nie ma humoru?
 - Możesz - usiadła na łóżku. Czyli nie spała.
Zamknąłem za sobą drzwi i podszedłem do niej.
 - Mam coś dla ciebie - położyłem jej blok rysunkowy na kolana. - Noburu mówił, że zanim tu trafiłaś, lubiłaś rysować.
 - Ale teraz nie widzę - zauważyła Hitoko.
 - To twój wybór, czy widzisz, czy nie - oznajmiłem, siadając obok niej.
Westchnęła. Zastanowiła się przez moment, po czym powiedziała:
 - Daj mi chwilę.
Zamknęła oczy i oparła się o poduszki. Siedziałem tak kilkanaście minut, patrząc na nią. W końcu Hitoko zmrużyła oczy i otworzyła je. Zamrugała.
 - Aaa, żarówka! - zawołała, zasłaniając się poduszką. Zadziałało?
 - Widzisz mnie? - spytałem, pochylając się nad nią. Odsłoniła poduszkę.
 - Jesteś niewyraźny... - usiadła. - Świat jest taki... przerażający.
 - Musisz się przyzwyczaić - uśmiechnąłem się do niej czule. - Tymczasem ja pójdę po pielęgniarkę.
 - Nie idź - złapała mnie za rękę. - Kiedy pomyślę, że zostanę sama, znowu ciemnieje mi przed oczami. Potrzebuję cię.
Kiwnąłem głową. Znała mnie dziesięć dni. Chyba naprawdę coś musiało we mnie być. Zastanawiałem się, czy Hitoko zaczęła widzieć, bo przyniosłem jej kartki i ołówek, czy dlatego, że ją poprosiłem. To wszystko siedziało w jej psychice, rozszarpanej przez bezlitosne szpony przeszłości.
Minęły dwa tygodnie. Tak, wiem, znowu przeskok. Ale na co by wam było słuchanie w kółko, jak przychodzę do Hitoko, jak rozmawiamy, jak ona rysuje... Każdy dzień wyglądał tak samo, nic nowego się nie działo. Nic do momentu, kiedy właśnie minęły te dwa tygodnie.
Podszedłem do drzwi i zapukałem w nie. Uchyliłem je i zajrzałem do środka.
 - Hej, Hitoko.
 - Dzień dobry - odparła Hitoko. Rysowała coś w bloku. Na nosie miała okulary, nadal bowiem nie widziała wyraźnie. Usiadłem obok niej.
 - Co to za dzieci? - wskazałem na rysunek.
 - Moje - odparła, dorysowując dziewczynce kucyk. - Cała szóstka.
 - Twoje dzieci? W sensie rysunkowym? - upewniłem się, bo wiedziałem, że czasem autorzy nazywają swoje dzieła dziećmi.
 - Nie, w sensie biologicznym - sprostowała Hitoko. Ołówek zaczął się wyginać, ale ja brnąłem w temat dalej. Wiedziałem, że mimo, iż się denerwuje, zaczęła się otwierać. Nie mogłem teraz tego przerwać.
 - Masz dzieci?
 - Miałabym. Gdyby nie on - ołówek pękł na pół. - W zasadzie powinnam powiedzieć, że miałam je przez chwilę dzięki niemu. Ale to obrzydliwe. Świadomość tego, że cząstka Kuro była we mnie, jest obrzydliwa. Jednak chciałam, by ta cząstka urosła, by przyszła na ten świat i bym mogła ją przytulić, ale nie mogę.
Kartki zaczęły się rwać i wokół nas fruwać.
 - Hitoko... - szepnąłem. Te dzieci... One... Prawda?
 - Pięć razy wysłał mnie do tej kliniki. Za szóstym razem się przeciwstawiłam - zamknęła oczy. Po policzkach spłynęły jej łzy. Chciałem jej przerwać, ale wiedziałem, że ją wtedy zamknę. Nie mogłem. Musiałem czekać. - Sam się pozbył problemu, wymierzając mi cios tą swoją cholerną, arystokratyczną laską.
Że co?! Ta menda społeczna... On... Boże, zabrakło mi słów.
 - Matko i córko, Hitoko... - patrzyłem na nią z przerażeniem. Zdjęła okulary. Spojrzała na mnie pełnymi łez oczami.
 - Przytul mnie - szepnęła.
 - Co? - zapytałem odruchowo, a ona przytuliła się do mnie.
 - Obejmij mnie, Shiro. Proszę cię - głos jej drżał. Podniosłem powoli ręce. Przytuliłem ją. W pierwszym odruchu chciała się wyrwać, ale po chwili się uspokoiła. Dotarło do mnie, że dała mi się dotknąć. Byłem... pod głębokim wrażeniem jej odwagi.
 - Hitoko? - w drzwiach stanęła Manako-san, jej matka. Hitoko od razu mnie puściła. Odsunąłem się od niej i otarłem jej łzy z policzków.
 - Nic jej nie jest. Trochę się tylko rozkleiła.
 - Powiedziałam mu, mamo - oznajmiła Hitoko tonem dziecka, któremu udało się zawiązać sznurówki.
 - O czym? - zaciekawiła się Manako-san.
 - O dzieciach - odpowiedziała Hitoko, a Manako-san zamarła. Spojrzała na mnie z osłupieniem.
 - Powiedziała ci o czymś, o czym nam nie mówiła i na dokładkę pozwoliła ci się przytulić? Kim ty jesteś, Tsubasa?
 - Strażnikiem jadącym na kodach? - zaryzykowałem. Manako-san zachichotała i podeszła do Hitoko.
 - Płakałaś? - zdziwiła się.
 - To źle? - spytałem. Miałem nadzieję, że nie zrobiłem niczego złego.
 - Ona nie płacze. Ona wszystko w sobie dusi - pogłaskała Hitoko po policzku. - Jesteś niemożliwy, Tsubasa.
 - Dlaczego?
 - Bo w kilka tygodni zrobiłeś to, co nie udało nam się od sześćdziesięciu trzech lat... - wyjaśniła Manako-san.
 - ...sześćdziesiąt trzy lata - powtórzyłem z niedowierzaniem.
 - Wiem, strasznie długo - spojrzała na Hitoko. - Już dobrze, Hitoko?
Hitoko nadal pociągała nosem, ale kiwnęła głową.
 - Masz - podałem Hitoko chusteczkę. - Może chcesz się położyć? Po takim dniu pełnym wrażeń...
 - Ale nie pójdziesz? - zapytała z nadzieją w głosie.
 - Zostanę, jak długo będziesz chciała - uśmiechnęła się na moje słowa. - O, uśmiechasz się.
 - Co?
 - Mówił ci ktoś kiedyś, że masz ładny uśmiech? - zapytałem i spojrzałem na Manako-san. Emocje zupełnie jej puściły. - Pani też chce chusteczkę?
Manako-san uspokoiła się i zachichotała.
 - Nie wiem, jakie masz te kody, Tsubasa, ale działają cuda - oznajmiła. - Nie pamiętam, kiedy ostatnio Hitoko się uśmiechała.
 - Właściwie, to uśmiechnęła się, jak przyszedłem tu za drugim razem... - oznajmiłem z zakłopotaniem.
 - Co? - zdziwiła się Manako-san.
 - ...to te kody? - zaryzykowałem.
 - Shiro jest miły, mamo - odezwała się Hitoko. - Przychodzi i mi dużo opowiada. Lubię go słuchać. Lubię jego głos.
Poczułem nagłą potrzebę rozpłakania się. Właśnie z czegoś zdałem sobie sprawę.
 - Tsubasa, nie rozklejaj się - Manako-san położyła mi dłoń na ramieniu.
 - No bo w zasadzie... - trudno mi było wypowiedzieć swoje myśli na głos. - Gdybym z ciekawości nie zajrzał do tamtego wymiaru, to ona by się nadal nie uśmiechała i nie widziała, prawda?
 - Wiesz co, Shiro? - nagle odezwała się Hitoko. Spojrzałem na nią.
 - Tak?
 - Tamta ja musi być chyba bardzo szczęśliwa, no nie? - spytała.
 - W zasadzie to tak - przyznałem. Ma kochającą rodzinę i przyjaciół. Tak, jest szczęśliwa, nawet jeśli co chwilę coś jej się przytrafia. Ale życie nie może być idealne.
 - Ja chyba też powinnam być - stwierdziła Hitoko. Oboje z Manako-san byliśmy zdezorientowani. - Tak mi się przynajmniej wydaje. Zgadza się, mamo? Powinnam?
 - Tak, powinnaś - Manako-san uśmiechnęła się czule, głaszcząc Hitoko po głowie. - Miejmy nadzieję, że ci się to uda.
 - Obiecuję, że tak - przyciągnęła nas do siebie. - Z pomocą całej waszej szóstki.
Czułem się, jakbym oglądał dobry wyciskacz łez, a to była, kurczę, rzeczywistość. Na dokładkę rzeczywistość, w której naprawdę brałem udział.

środa, 17 czerwca 2015

Let me be your wings VII

Opowiadanie
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: dramat, fantasy, romans
Ostrzeżenia: szaleństwo, wspomniana przemoc fizyczna
Notka autorska: Opowiadanie napisane wspólnie z Kann.


 - Znam dokładnie rozkład tego pomieszczenia - powiedziała po chwili Hitoko.
 - Ale skąd wiesz, gdzie jestem ja? - spytałem.
 - Perfumy - oparła krótko.
 - ...no tak - zrozumiałem.
 - Poza tym, idę za głosem - dodała Hitoko. Wtedy mnie olśniło. Ona nie wie...
 - Czyli nie wiesz, jak wyglądam?
 - Mniej więcej wiem. Ale nawet, jak na te krótkie chwile odzyskuję wzrok, to obraz jest zamazany - wytłumaczyła Hitoko.
 - Chcesz mnie zobaczyć? - spytałem, siadając na łóżku.
 - W jakim sensie?
 - Mogę podnieść twoje ręce? - wolałem zapytać, niż skończyć na ścianie za to, że jej dotknąłem.
 - Po prostu się przysuń - powiedziała powoli, po szybkiej analizie moim słów.
Wykonałem jej polecenie. Podniosła ręce i wyciągnęła je w moim kierunku.
 - Zamknij oczy - szepnęła. Zrobiłem to. Położyła dłonie na mojej twarzy i przesuwała delikatnie po niej palce. Badała moje rysy twarzy, oglądała mnie, a ja zastanawiałem się, czemu jej ręce są takie przyjemne w dotyku. Jej skóra była jakby z jedwabiu, delikatna i miękka. Chciałem ją złapać za dłoń, ale szybko się powstrzymałem.
 - Przystojny jesteś - powiedziała, zabierając ręce.
 - ...dziękuję - pomyślałem, że dobrze, iż nie widzi, jak się lekko rumienię. Jak uke w fanfikach, kurczę. To, że nie widziała, wyjaśniało w sumie, czemu skupiła się na moim głosie. - Zjadłaś coś dzisiaj?
Hitoko kiwnęła głową. Uśmiechnąłem się czule.
 - To dobrze. Wiem, że nawet karton smakuje lepiej, niż tutejsze posiłki, ale nie jesteś kwiatkiem, żeby przeprowadzać fotosyntezę - chciałem objąć ją ramieniem, ale przypomniałem sobie, że nie mogę. - ...w sumie, to mam coś dla ciebie.
 - Co?
 - Tylko nic nie mów pielęgniarkom, bo chyba nie powinienem przemycać ci słodyczy - widziałem, jak jej oczy się rozświetliły, jakby dawno nie miała czekolady w ustach.
 - ...słodyczy?
Wyciągnąłem z kieszeni batonika.
 - Położę go koło twojej ręki - położyłem go na łóżku. Złapała batona i siłowała się z papierkiem.
 - Może ci pomóc? - spytałem, widząc, że jej to nie idzie. Palce jej drżały. Jakby nie mogła się doczekać.
 - Poradzę sobie - rozerwała papierek i rzuciła się na batona. Chyba naprawdę lubiła słodycze.
 - Dzisiaj też mam dużo mówić? - spytałem, a ona kiwnęła głową, nadal zajęta batonikiem. - Zostałem prywatnym radyjkiem. Lubisz czekoladę?
 - Lubię - to tłumaczyło zapach jej energii magicznej. Ja lubię truskawki i ci, co czują moją magię, twierdzą, że tak właśnie pachnie.
W sumie to wyglądało, jakby z trybu "chyba kontaktuję", przeskakiwała na tryb pięciolatka. Byłoby miło, jakby obeszło się bez tego psychodelicznego trybu.
 - Tylko nie przyzwyczajaj się, że codziennie będę ci przynosił - widziałem, jak zastyga na krótką chwilę.
 - Chcesz przychodzić codziennie? - spytała zdumiona.
 - No, już jestem tu trzeci dzień z rzędu tak jakby - wzruszyłem ramionami. - Mieszkam trochę daleko, więc wynająłem sobie pokój w hotelu. Trochę hałaśliwi ludzie tam mieszkają, ale nie narzekam. Hitoko?
 - Tak?
 - Wiesz, że... - zacząłem, ale mi przerwała.
 - Nie chcę widzieć - oparła się o poduszkę. - Gdybym chciała, to bym widziała. Nienawidzę tego świata, więc go wymazuję. Nie ma go przed moimi oczami. Nie ma go nigdzie. Jest tylko czarna plama, czarna niczym mrok, w którym zatapiam się codziennie.
 - Nie musisz żyć w mroku. Możesz zapalić światło - miałem ochotę się popłakać. Ta dziewczyna była taka smutna...
 - Nie chcę - odparła. Jej oczy były zaszklone i wydawały się aż szklane, wyglądała, jakby była sponiewieraną przez pięciolatkę lalką.
 - Światło jest ciepłe, Hitoko - przybrałem postać strażnika. Zamrugała.
 - Przez chwilę zobaczyłam cię jako... Strażnika, tak? - upewniła się.
 - Tak.
Usiadła i wyciągnęła ręce przed siebie.
 - Ciepłe - powiedziała, ale nagle wpadła w popłoch i cofnęła je. - Nie, nie chcę. Nie chcę!
W tym momencie stłukła się żarówka w lampce. Odmieniłem się.
 - Hitoko? Hitoko, co się dzieje? - zmartwiłem się.
 - Kaloryfery zimą są gorące - oznajmiła nieobecnym głosem. Pewnie znowu miała jakąś wizję. - Zbyt gorące, by ich dotykać. Zbyt gorące, by będąc do nich przywiązaną, nie mieć poparzonych nadgarstków - podkuliła nogi pod brodę. - Ale co cię to obchodzi, Hicchan? Masz robić to, co ja każę, a jeśli cię tu przywiązałem, to znaczy, że będzie ci dobrze. Nigdy nie jest dobrze... Zamknij się, Hicchan. To tak śmiesznie brzmi, Yuichi. Nakaz zamknięcia się i zdrobnienie. To połączenie jest bez sensu. Twoja egzystencja stanie się bez sensu, jeśli nie przestaniesz gadać - zaczęła się bujać jak dziecko z chorobą sierocą.
Yuichi? Więc Kuro to nazwisko, tak? Nienawidzę tego gościa. Kuro Yuichi, nienawidzę cię.
 - Hitoko? Mam jeszcze tu siedzieć? - spojrzałem na nią z powątpiewaniem.
 - Nie musisz - schowała się pod kołdrę. - Przyjdziesz jutro?
 - Przyjdę.
 - Na pewno? - wychyliła głowę spod kołdry.
 - Tak - chciałem ją pogłaskać po głowie, ale przypomniałem sobie, że nie mogę i cofnąłem rękę.
 - Dobranoc - zamknęła oczy.
 - Miłych snów, Hitoko - szepnąłem i wyszedłem.
Gdy tylko pchnąłem drzwi, zobaczyłem Noburu, który odskoczył od nich jak poparzony.
 - Podsłuchiwałeś? - zmierzyłem go wzrokiem.
 - Nie, skąd. Tylko... - zawahał się. - Rozmawiałem z pielęgniarkami.
 - W każdym wymiarze podsłuchujesz - zwróciłem mu uwagę.
 - No dobra, podsłuchiwałem - westchnął Noburu.
 - Nie powinieneś - zganiłem go.
 - Byłem  ciekaw, jak to robisz, że do niej w jakiś sposób docierasz - wyjaśnił.
 - Sam nie wiem - wzruszyłem ramionami. - Mamy kody w każdym wymiarze, nawet jak się nie znamy?
 - Nieco dzikie wytłumaczenie, ale jedyne sensowne - zaśmiał się Noburu. - Chociaż nie wiem, czemu szukamy sensu w całej tej sytuacji. Ona sobie na to nie zasłużyła. Nikt o niczym nie wiedział. Wszyscy dowiedzieliśmy się, co się działo w tej rezydencji zdecydowanie za późno. Od kiedy pamiętam, Manako powtarzała mi, że mam ją chronić, no ale jej przed tym piekłem nie ochroniłem. Jedyne, co mogłem zrobić, to spalić tego psychola na popiół.
Spojrzałem na niego ze współczuciem. No tak, co ja mogę wiedzieć o tym, co oni wszyscy przeżywają? Przecież ta Hitoko była taka sama, jak tamta. Wesoła, troskliwa, pewna siebie, gdy trzeba oraz skromna i nieśmiała, gdy nie musiała zakładać maski... Kuro ją zniszczył, z pięknej, zaradnej kobiety zrobił popękaną, porcelanową lalkę, która zamknęła się w sobie.
 - Zabawne... - odezwał się Noburu, a ja przypomniałem sobie dzięki temu, że tu jest. - Nikomu nie mówiłem o swoich demonach, a uzewnętrzniam się strażnikowi, którego dzisiaj poznałem. Chociaż pewnie w którymś z wymiarów jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi.
W zasadzie, w tamtym wymiarze, gdzie poznałem Hitoko, byliśmy. Może nie najlepszymi, ale jednak Noburu miał rację.
 - ...może Katsurou ma rację i jestem tylko szalonym magiem? - mówił o bracie Yoshirou, wujku Hitoko, który był typowym, zadufanym w sobie arystokratą. - To, że nagle po tym wybuchu odkryłem, że wow, mam coś takiego, jak sumienie, to chyba za mało - westchnął. - Gdybym mógł, to bym tu w ogóle nie przychodził, bo mnie boli ten widok i boli mnie to, że nie mogę jej pomóc. Manako mi pewnie tego nie powie, ale wiem, że ma mi za złe, że nie ochroniłem Hitoko, ale ona jest dla mnie jak młodsza siostra... - wyciągnął chusteczkę i wytarł oczy.
 - ...ej, nie rozklejaj mi się tu teraz - objąłem go ramieniem. Jak na kogoś o tak potężnej mocy i wieku około sześciuset lat, był dosyć... Drobny.
 - Shiro...? - zaczął, a ja drgnąłem. Czyli przestałem być Tsubasą?
 - Tak?
 - Pomożesz jej? - spytał z nadzieją w głosie.
 - Pomogę - odparłem po chwili, a Noburu uśmiechnął się promiennie. Chyba po raz pierwszy widziałem, by ktoś w tym wymiarze tak się uśmiechał.

piątek, 12 czerwca 2015

Let me be your wings VI

Opowiadanie
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: dramat, fantasy, romans
Ostrzeżenia: szaleństwo, wspomniana przemoc fizyczna
Notka autorska: Opowiadanie napisane wspólnie z Kann.

Następnego dnia wszedłem do sali, gdzie zebrało się już całe towarzystwo. Matka Hitoko, jej dziadkowie i prawdopodobnie Kiichigo Noburu. Z tego, co wiedziałem, jej ojciec miał niebieskie włosy, a nie ciemnobrązowe.
Czarodziej był mojego wzrostu, bardzo szczupły, o lekko pyzatej twarzy i wąskich ustach. Oczy miał przeraźliwie smutne, jakby widziały one więcej zła, niż powinny. Dziadkowie Hitoko byli bardzo podobni do swojej córki i wnuczki, więc nie było wątpliwości, że to są właśnie oni.
 - Dzień dobry - powiedziałem.
 - To jest właśnie Tsubasa Shiro, o którym państwu opowiadałam - oznajmiła Fumiko.
 - Ja kojarzę tego pana - obwieściła Aotori-san.
 - Tak? - zdziwiła się pielęgniarka.
 - Tak. Ode mnie ma adres - wyjaśniła Aotori-san.
 - Rozdajesz adres, kiedy tylko przychodzą do ciebie ludzie i pytają o Hitoko? - oburzył się czarodziej.
 - Po prostu miałam wrażenie, że ten człowiek jest w stanie jej jakoś pomóc - odparła Aotori-san, kładąc dłonie na biodrach. Chyba musieli się długo znać, bo zachowywali się jak rodzeństwo.
 - Może coś w tym jest, skoro nagle wpada i okazuje się, że z jego powodu wzywają nas tutaj - w tym momencie podał mi rękę. To było dziwne jak na Japończyka. - Kiichigo Noburu, mag ognia.
Uścisnąłem jego dłoń, a on rozejrzał się.
 - A Ari gdzie? - spytał.
 - Zaraz będzie, tylko musi sobie zrobić nogi - wyjaśniła Aotori-san. Czyli chodziło o ojca Hitoko. - I ubrać się w coś, co nie jest krótkimi spodenkami i rozpiętą koszulą.
 - ...do stu gupików, nie cierpię długich nogawek - oznajmił Ari-san, wpadając do sali. - I skarpetek. I butów... O, to ten koleś, co mu dałaś adres?
 - Tsubasa Shiro. Miło poznać - uśmiechnąłem się do niego.
 - Tak... Jak wcześniej wspomniałam, Tsubasa-san potrafi uspokoić Hitoko - powtórzyła Fumiko.
 - Wszystko fajnie, ale zastanawia mnie, dlaczego obcy facet zainteresował się całą tą sprawą po tylu latach - Noburu spojrzał na mnie z ukosa.
No, myśl Shiro, bo wyjdziesz na niezłego stalkera.
 - Jestem strażnikiem - westchnąłem, drapiąc się po głowie. - Mam wgląd w inne wymiary.
 - Co? - chyba i tak wyszedłem tak trochę na stalkera, sądząc po ich reakcji.
 - To, co zobaczyłem, zainspirowało mnie, żeby zainteresować się tematem, ale nie spodziewałem się, że sytuacja wygląda tak, a nie inaczej - wyjaśniłem.
 - Inne wymiary, tak? - zaciekawił się czarodziej. - W ogóle to prawda, że strażnicy pilnują bramy do bogactwa?
 - Noburu, nie - wszyscy spojrzeli na niego karcącym wzrokiem. Jeśli chimery i inne jaszczury, które chcą cię zjeść, uchodzą za bogactwo...
 - Ciekawiło mnie to tylko - Noburu wzruszył ramionami.
 - Ciekawość czasem ponosi cię za daleko - stwierdziła Aotori-san.
 - ...do dzisiaj pamiętam, jak od jednego eksperymentu byłem karpiem przez tydzień - przypomniał mu Ari-san. - Większym upokorzeniem byłaby chyba flądra.
 - ...ciekawiło mnie tylko, czy jeśli umiesz przybrać ludzką postać, to w drugą stronę też się da - usprawiedliwił się Noburu. Chyba muszę znaleźć mu naszą odpowiedniczkę jego żony z wymiaru, który odwiedziłem, bo go ponosi od nadmiaru wolnego czasu.
 - W zasadzie, to możecie już iść - stwierdziła Hitoko, bawiąc się palcami.
 - Wyganiasz nas? - zdziwił się jej dziadek.
 - Chodź, jeśli chce być sama... - babcia Hitoko złapała go pod ramię.
 - Nie chcę być sama - zaprzeczyła Hitoko i złapała mnie za skrawek koszuli. - Ty zostajesz.
 - Co? - zdumieli się wszyscy.
 - A mógłbym zamienić z Tsubasą słówko? - zapytał czarodziej. Spojrzałem na niego ze zdziwieniem. Chciał ze mną rozmawiać?
 - Nie - Hitoko pokręciła głową.
 - To zajmie mi dosłownie chwilę.
 - On ma zostać tutaj.
 - Hitoko, proszę - Noburu oberwał lampką nocną. - Au?
 - Hitoko, może jednak porozmawiam z Kiichigo?
 - Po co?
 - Jestem ciekawy, co chce mi powiedzieć - wyjaśniłem.
 - Ale wrócisz?
 - Tak, wrócę - kiwnąłem głową, a Hitoko mnie puściła.
 - Co, jak? - zdziwiła się reszta.
Wyszliśmy. Ari-san spojrzał za siebie i westchnął.
 - Czyli ubierałem się na darmo? Niech to rybka kopnie - dla twojej wiadomości, Ari-san, ryby nie kopią.
 - Spokojnie. Chodź do domu - Aotori-san złapała go pod ramię, po czym ona, jej mąż i jej rodzice wyszli. Noburu obejrzał się za nimi i przeniósł wzrok na mnie.
 - Dobra, Tsubasa. Zauważyłeś, że Hitoko na ciebie nie patrzy? - spytał, a ja zdziwiłem się lekko. Przecież patrzyła! Patrzyła... Prawda?
 - Eee... Jak to nie patrzy? Przecież ona dobrze wie...
 - Wie, ale to nie znaczy, że widzi - Noburu westchnął. - Tak zwana ślepota histeryczna. Jedyne, co może zobaczyć, to coś niespodziewanego. Inaczej mózg blokuje zdolność widzenia.
 - Dlaczego? - byłem przerażony. Jak mogłem tego nie zauważyć?
 - Hitoko tak bardzo znienawidziła ten świat, że przestała chcieć go widzieć. Ot co - Noburu wzruszył ramionami.
 - Ale ona na mnie patrzyła! - zawołałem. - Wpatrywała się we mnie! To niemożliwe, by...
 - Ona siedzi tu od kilkudziesięciu lat, Tsubasa. Nauczyła się udawać - Noburu westchnął, a we mnie zawrzało. Czy mogę zabić Kuro?! A nie, on już nie żyje.
 - Ale ona spojrzała na moją dłoń - przypomniałem sobie. - To niemożliwe, by nie widziała.
 - Hm... - zastanowił się Noburu. - A co zrobiłeś, że na nią spojrzała?
 - Chciałem jej ją położyć na ramieniu i spytałem, czy mogę jej dotknąć - odpowiedziałem.
 - A, to było pewnie to niespodziewane. Jakbyś nie zapytał, to by jej nie zobaczyła - wyjaśnił Noburu.
 - Mogę wracać do Hitoko? - spytałem.
 - Idź - Noburu kiwnął głową i popchnął mnie w stronę sali. - Jesteście małżeństwem w zbyt dużej ilości uniwersów, byście tutaj mieli nie być.
 - To ty wiesz? - zdziwiłem się.
 - Wiem. Jestem magiem. Magowie wiedzą dużo - wrzucił mnie do sali.
 - A filiżanka? Wiedziała, że pęka.
 - Słyszała - Noburu uśmiechnął się słabo.
 - Shiro? - usłyszałem cichy głos Hitoko. Spojrzałem na nią. Siedziała na łóżku, nadal bawiąc się palcami.
 - Tak?
 - Zostawiliście uchylone drzwi. Wszystko słyszałam - oznajmiła. - A no i... Gdybym widziała, sama bym sobie wzięła miskę.
 - Ale odstawiłaś ją na szafkę - zwróciłem jej uwagę na ten drobny szczegół.
 - Po kilkudziesięciu latach wiem, gdzie jest szafka - odparła. Miałem ochotę ją przytulić, choć wiedziałem, że raczej mi nie pozwoli.
 - To ja już pójdę. Trzymaj się, Hitoko - Noburu zamknął drzwi. Zostaliśmy sami.

sobota, 30 maja 2015

Let me be your wings V

Opowiadanie
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: dramat, fantasy, romans
Ostrzeżenia: szaleństwo, wspomniana przemoc fizyczna
Notka autorska: Opowiadanie napisane wspólnie z Kann.

 - Mów o czymkolwiek.
 - "Czymkolwiek" to bardzo szerokie pojęcie. Mam ci opowiedzieć bajkę? - uśmiechnąłem się, choć nadal trochę się bałem.
 - ...opowiedz mi o innych wymiarach - poprosiła Hitoko. Jej głos wrócił do normy. Usiadłem obok niej.
 - Chcesz tego słuchać? - zdziwiłem się.
 - Chcę - Hitoko kiwnęła głową. Miałem wrażenie, że w ciemnościach nie jest taka spięta.
 - No dobra... - westchnąłem. - W sumie śmieszna sprawa. W niemal każdym wymiarze, w który zaglądałem, jesteśmy razem. Jest na przykład wymiar, w którym mamy piątkę dzieci. Najstarszy syn trochę zamula i wysysa energię magiczną, ale to w sumie dobry chłopak... Jest kolejny syn. Tylko tego adoptowaliśmy. Zszedł się z blondwłosą istotką z oczami szczeniaczka i razem generują dramę jak pomyleni. Dalej jest córka. Lekko zboczona, moim skromnym zdaniem, ale to już pretensje do tych nas z tamtego wymiaru, że ją tak wychowaliśmy. Jest kolejna córka, która charakterem w sumie przypomina tę pierwszą, ale bardziej panikuje i mniej się rozbiera. I jest najmłodsza córka, która swego czasu umawiała się z duchem.
 - Duchem?
 - Tak, duchem przyjaciela mojego odpowiednika - wyjaśniłem. - Ale potem go ożywiliśmy.
 - Dobra, opowiadaj dalej - westchnęła Hitoko.
 - W innym wymiarze jest śmiesznie, bo dosłownie wszystko jest na odwrót. Na przykład mężczyźni są kobietami, a kobiety mężczyznami. Jest też inny wymiar na odwrót, ale o nim nie będę ci opowiadał, bo tam raczej nie jest wesoło. W niektórych wymiarach jesteśmy wampirami, w innych demonami i aniołami... Jeszcze jest wymiar, gdzie kompletnie nie ma magii, a ludzie się starzeją - tak, mówiłem o waszym wymiarze. - Dalej opowiadać ci o innych wymiarach, Hitoko? ...Hitoko?
Spojrzałem na nią. Zasnęła. Uroczo. W sumie to opowiedziałem jej bajkę na dobranoc. Tylko... Jeśli wstanę, to się obudzi i znowu może się zdenerwować, ale nie zostanę w psychiatryku na noc. Byłem w kropce. A Hitoko jest dość... nieprzewidywalna.
Hitoko przytuliła kołdrę przez sen. To było urocze.
 - Zostaw... - szepnęła. W tym momencie żyrandol zaczął się niebezpiecznie kołysać, a szyby zatelepały się w oknach.
 - Hitoko, obudź się! - zawołałem, ale ona tylko zacisnęła palce na kołdrze.
 - Puść mnie... - powiedziała płaczliwym głosem. Żyrandol roztrzaskał się na kawałki, a szyby się stłukły.
 - Hitoko! - złapałem ją za ramię. - Zbudź się, zanim odwalisz apokalipsę.
Hitoko obudziła się gwałtownie, rzuciła się na mnie i unieruchomiła mi ręce.
 - Co? - byłem lekko zdezorientowany. Po chwili do mnie dotarło - dotknąłem jej.
 - Nie dotykaj mnie - pochyliła się nade mną. - Nienawidzę, gdy ktoś mnie dotyka, rozumiesz?
 - Śnił ci się koszmar, chciałem tylko, byś się obudziła - wyjaśniłem.
 - Dotknąłeś mnie.
 - Dla twojego dobra! - broniłem się.
 - Nie ma czegoś takiego, jak moje dobro! - krzyknęła mi w twarz. - Nikogo nigdy nie obchodziło! Gdyby tak było, szybciej by się zorientowali, co on mi robi, rozumiesz?! Na świecie nie ma dobra, są tylko własne zachcianki i bezsensowne zasady arystokratycznych rodów!
 - Przychodzę tu z własnej woli, bo widzę, jak na ciebie działam - zauważyłem. - Przychodzę tu dla ciebie!
 - Przychodzisz tu dla siebie, bo na ciebie też działa to głupie syrenie zaklęcie! - Hitoko pochylała się nade mną tak nisko, że gdybym podniósł się choć o milimetr, mógłbym ją pocałować, za co pewnie bym oberwał.
 - Wcale nie! - oburzyłem się.
 - Właśnie, że tak!
 - Nie dyskutuj ze mną! - krzyknąłem, a Hitoko... puściła mnie. Wstała, usiadła na łóżku i westchnęła ciężko.
 - Masz rację, przepraszam - powiedziała, spuszczając głowę.
Spojrzałem na drzwi. Stały w nich dwie pielęgniarki. Wyglądały, jakby widziały przynajmniej połowę tej sceny.
 - Ja proponuję powiadomić o tym resztę osób, które Aotori-san wpuszcza do sali - stwierdziła Fumiko.
 - Tak - przyznała jej rację koleżanka. - Mam wrażenie, że Tsubasa-san ma w sobie coś, dzięki czemu potrafi ujarzmić jej szał.
Podniosłem się. Hitoko wyglądała na zmęczoną.
 - Hitoko? - nie otrzymałem odpowiedzi.
 - Tymczasem myślę, że powinieneś już iść, Tsubasa-san - stwierdziła Fumiko.
 - Mogę? - spytałem Hitoko.
 - Idź. Dobranoc - machnęła ręką, a żyrandol i szyby złożyły się w całość.
 - Dobranoc - wyszedłem z sali, zamykając za sobą drzwi. - Mam pytanie - zwróciłem się do pielęgniarek. - Jakim cudem ona to robi samą energią magiczną?
 - Kiichigo-san mówił, że Aotori-san ma najwyższy potencjał magiczny na świecie - wyjaśniła pielęgniarka. - Dlatego szpital jest chroniony przed zawaleniem magią.
 - Czyli inaczej mówiąc, ona może zrobić dużo tą energią - zamyśliłem się na chwilę. - To tak, jakby miała aktywną moc?
 - Coś w tym stylu - przyznała Fumiko.
 - Dobrze, to ja się będę zbierać - odwróciłem się do wyjścia, ale jeszcze na chwilę zawróciłem. - Mam przyjść jutro?
 - Tak. Poznasz resztę wybrańców mogących przekroczyć magiczną granicę progu - pielęgniarka uśmiechnęła się promiennie.
 - To świetnie? - nie wiedziałem, co o tym myśleć. Musiałem stworzyć dobrą bajeczkę o tym, dlaczego właściwie przychodzę do Hitoko. Albo po prostu powiem prawdę. To chyba najlepsze wyjście.

niedziela, 17 maja 2015

Let me be your wings IV

Opowiadanie
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: dramat, fantasy, romans
Ostrzeżenia: szaleństwo, wspomniana przemoc fizyczna
Notka autorska: Opowiadanie napisane wspólnie z Kann.


Następnego dnia udałem się do szpitala zaraz po obiedzie. Pielęgniarka spojrzała na mnie tak, jakby już chciała mnie zamknąć w którejś z sal, po czym zaprowadziła mnie do pokoju z białymi drzwiami. Podkreślam tak, że były białe, bo inne miały zazwyczaj kolor kremowy albo szary.
 - Od wczoraj nie wpuściła nawet pielęgniarek z jedzeniem. Nie wiem, co się działo w tym pokoju, ale szczerze mówiąc, niepokoi mnie to, proszę pana - oznajmiła Fumiko, przekręcając klucz w zamku.
 - Może to tylko chwilowe? - przypuściłem, choć sam zaczynałem się martwić.
 - Miejmy taką nadzieję - pielęgniarka westchnęła i otworzyła drzwi. - Aotori-san, przyszedł Tsubasa-san.
 - Niech stąd idzie - powiedziała cicho Hitoko.
 - Nie chcę stąd iść - oznajmiłem, przytrzymując drzwi, zanim energia magiczna zatrzasnęła mi je przed nosem. - Au? Chyba będę miał siniaka.
 - Co pan wyprawia? - zdumiała się Fumiko.
 - Robię cokolwiek, żeby jej pomóc? - zacząłem wątpić w jej inteligencję, chociaż po chwili stwierdziłem, że to nie brak inteligencji, tylko odwagi. Wszedłem do pokoju, a drzwi zatrzasnęły się za mną z hukiem. - Jednak mnie wpuściłaś.
Brak reakcji.
 - Chyba dzisiaj nie jesteś zbyt rozmowna.
Brak reakcji.
 - W takim razie ja mogę mówić. Podobno nie chcesz jeść.
Brak reakcji.
 - Trzeba jeść, Hitoko.
Brak reakcji.
 - Wiem, że pewnie tu was karmią jakąś papką, ale na powietrzu długo nie pociągniesz.
Brak reakcji.
 - Na pewno nie powiesz ani słowa?
Brak reakcji.
 - Już zaczynam myśleć, że mnie wpuściłaś, bo lubisz słuchać mojego głosu.
 - Tak - odezwała się w końcu Hitoko.
 - Co? - poczułem się lekko zdezorientowany.
 - On też miał niski głos. Ale to był inny głos. Brzmiał jak noże przecinające skórę, kojarzył się z cierpieniem albo więzieniem - oznajmiła, po czym zmieniła ton. - Nie wolno ci wychodzić z domu, Hicchan. Uparta głuptasko, nie rób tak więcej, bo popamiętasz. Ale ja nie jestem kanarkiem, żeby trzymać mnie w klatce. Nie, Hicchan, ty jesteś złotą rybką. Złote rybki trzyma się w akwariach, głuptasko. Nie jestem złotą rybką. Jesteś pół-syrenką, Hicchan. To prawie to samo.
 - Hitoko... - zatkało mnie. Jak można tak traktować człowieka? I to taką osobę, jak Hitoko. Ona powinna być traktowana jak najdroższy skarb, a nie gorzej od wirtualnego zwierzaka w komórce!
Hitoko wstała z łóżka i podeszła do mnie.
 - Mów - powiedziała.
 - Co?
 - Cokolwiek - wzruszyła ramionami.
 - Na zawołanie jeszcze nikt się nie rozgadał - zauważyłem.
 - Mów - zmarszczyła brwi. Jej oczy były dziwnie puste...
 - No dobra, dobra... Ale rozmawianie z tobą jest trochę skomplikowane, wiesz?
 - Po prostu do mnie mów - powiedziała, łapiąc mnie za nadgarstki. Miała długie palce, więc nawet fakt, że była kobietą, nie przeszkodził w tym, by je dokładnie nimi opleść.
 - Tak mi trochę niewygodnie - zwróciłem jej uwagę. Czułem się niezręcznie, stojąc przy niej tak blisko. Bałem się, że jeśli jej dotknę, to znowu ją zdenerwuję.
 - Opowiedz mi o czymś - stwierdziła, ciągnąc mnie za sobą i sadzając na łóżku. - Jakąkolwiek historię.
 - A obiecujesz, że coś zjesz?
 - Obiecuję - powiedziała po chwili wahania.
 - To może pójdę do pielęgniarki? Ty będziesz jadła, a ja będę mówił? - zaproponowałem.
 - Chcesz mnie zostawić? - spytała cicho.
 - Tylko na chwilkę - zapewniłem, ale i tak żyrandol zaczął się niebezpiecznie kołysać. - Hitoko, spokojnie, pójdę tylko po coś, co będziesz mogła zjeść. Hitoko?
 - Nie zostawiaj mnie tutaj! - krzyknęła, przewracając mnie na łóżko. Tymczasem żyrandol się roztrzaskał na drobne kawałki.
 - Hitoko, uspokój się! - zawołałem, a do sali wpadły pielęgniarki.
 - Co tu się dzieje? - zapytały przerażone.
 - Hitoko - spróbowałem jeszcze raz. Puściła mnie i usiadła na łóżku.
 - Głodna jestem - oznajmiła.
 - Co? - zdziwiły się pielęgniarki. W zasadzie, zareagowałbym tak samo.
 - Zaraz pani coś przyniosę - oznajmiła jedna z pielęgniarek i wyszła.
 - Ja posprzątam ten żyrandol... - dodała Fumiko, ale Hitoko jej przerwała.
 - Nie trzeba - machnęła ręką w kierunku żyrandola, który z powrotem złożył się w całość.
 - Przyniosłam pani zupę, Aotori-san - pielęgniarka postawiła miskę na stoliku. - Fumiko, chodź już.
 - Powodzenia, Tsubasa-san - Fumiko uśmiechnęła się lekko i obie wyszły z sali.
 - Podasz mi miskę? - zapytała Hitoko.
 - Oczywiście - podałem jej miskę. Wzięła ją dosyć niepewnie.
 - Dziękuję - powiedziała i zaczęła siorbać zupę. - Jak zwykle bez smaku.
Uśmiechnęła się. To była nowość.
 - Hitoko?
 - Co?
 - Uśmiechnęłaś się - wyjaśniłem. - Tak normalnie.
 - Może ty tak na mnie działasz? - przypuściła. - Jest w tobie taki spokój.
 - Spokój? Mylisz się, Hitoko. Jestem panikarzem, jakich mało - przyznałem się.
 - Panikarz, czy nie, nie rozwalasz chyba żyrandoli, jak tracisz nad sobą kontrolę - siorbała dalej zupę.
 - Nie - uśmiechnąłem się lekko. - Ale w innym wymiarze często asymiluję kogoś ze ścianą.
 - Ze ścianą? Inne wymiary? - zaciekawiła się Hitoko.
 - Tak, bo widzisz, jestem strażnikiem - wyjaśniłem. - Strażnicy mają wgląd do myśli swoich odpowiedników w innych wymiarach. A jeśli w tych wymiarach nie istnieją, to obserwują te światy z punktu widzenia jakiegoś zwierzęcia.
 - Czyli też nie jesteś człowiekiem - zaczęła dziabać w zupie coś, co powinno być chyba mięsem.
 - Ty nie jesteś? - spytałem, choć dobrze wiedziałem, że jest pół-syreną. Ale lepiej wszystkiego nie mówić.
 - Jestem w połowie syreną - odparła, odstawiając pustą miskę na szafkę. - Gdyby nie to, może Kuro by mnie... Codziennie... Nie gwałcił.
No tak. Syrenie geny działały jak narkotyk na osoby, które tych syren, bądź też w jakiejś części syren nie kochały. Jak się człowiek uzależnił, to potem nad sobą nie panował... Zaraz, chwila, co ona powiedziała?
 - Hitoko, jak chcesz czymś rzucić, to teraz jest dobra na to chwila - stwierdziłem.
 - Serio?
 - Tak - kiwnąłem głową. W tym momencie szafka nocna przeleciała przez cały pokój i roztrzaskała się o ścianę. - Lepiej?
 - Lepiej - przyznała. Chciałem jej położyć rękę na ramieniu, ale zamarłem w ostatniej chwili.
 - Mogę cię dotknąć? - zapytałem. - Ty mnie dotykasz.
Popatrzyła na moją dłoń, złapała ją i położyła na kołdrze.
 - Nie. Nie dotykaj. Dotyk boli - powiedziała stanowczo.
 - Rozumiem. To ja już pójdę - wstałem i chciałem wyjść, ale...
 - Nie - odwróciłem się. Hitoko miała minę na zasadzie "Wyjdziesz, rozerwę cię na strzępy.". - Nie pozwalam ci. Miałeś mówić.
 - Hitoko, ja...
W tym momencie zasuwka w drzwiach się zasunęła, okiennice się zatrzasnęły, a światło zgasło. Pośród ciemności usłyszałem jej głos.
 - Mów - lekko obłąkany głos. Oficjalnie dostałem gęsiej skórki.

sobota, 16 maja 2015

Let me be your wings III

Opowiadanie
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: dramat, fantasy, romans
Ostrzeżenia: szaleństwo, wspomniana przemoc fizyczna
Notka autorska: Opowiadanie napisane wspólnie z Kann.



 - ...więc jesteś skłonna cokolwiek mi powiedzieć? - zapytałem.
Hitoko wzięła filiżankę z herbatą i niby wpatrywała się w nią dłuższą chwilę, ale miałem wrażenie, że w ogóle na nią nie patrzy.
 - ...nie wiem - odpowiedziała w końcu.
 - Ale przynajmniej nie chcesz mnie zasymilować ze ścianą - zauważyłem.
 - Nie - przyznała, upijając łyk herbaty.
 - Zawsze coś... - mruknąłem.
Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy, aż w końcu Hitoko znów się odezwała.
 - Czemu tu przyszedłeś? - zapytała.
Musiałem się zastanowić. Musiałem wymyślić coś mądrego, bo jakbym powiedział, że w innym wymiarze jesteśmy uwielbianym przez wszystkich małżeństwem, mamy piątkę dzieci i zakochałem się w niej przez jej odpowiedniczkę, to pewnie gotowi byliby mnie zamknąć w sali obok.
 - Dowiedziałem się o tej całej historii i... - zacząłem, ale Hitoko mi przerwała.
 - ...zrobiło ci się mnie szkoda?
 - ...no tak - przyznałem.
Znowu nastała chwila ciszy.
 - Wszyscy tak mówią - powiedziała cicho. W sumie nie wiedziałem, co na to odpowiedzieć. - Wszyscy mi tylko współczują.
 - W zasadzie to próbują ci pomóc, ale... - przerwałem, bo Hitoko zaczęła się psychodelicznie śmiać.
 - ...pomóc - powtórzyła i ucichła na chwilę. - Wcześniej nikt mi nie chciał pomóc. "To dla dobra rodu", powtarzali.
Zatkało mnie. Patrzyłem na jej obłąkańczy wzrok, na psychodeliczny uśmiech, na trzęsące się w amoku dłonie. Co Kuro jej zrobił?!
 - ...ale już jest dobrze. Jego tu nie ma - zaśmiała się głośniej.
 - ...Hitoko? - zacząłem się poważnie bać.
Podniosła filiżankę. Znów miałem wrażenie, że niby na nią patrzy, ale jednak nie.
 - Gdybyś była Kuro. Gdybyś była nim - powiedziała cicho, a filiżanka zaczęła pękać. Hitoko uśmiechnęła się obłąkańczo. - Gdyby tylko on mógł w taki sposób pękać. W taki sposób ginąć - na filiżance pojawiało się coraz więcej pęknięć. - Ale nie jesteś nim!
Filiżanka stłukła się, a jej odłamki spadły na kołdrę.
 - Jesteś moją duszą... - szepnęła Hitoko
 - Hitoko... - chciałem położyć jej dłoń na ramieniu i uspokoić ją choć trochę, ale ona odskoczyła i spadła z łóżka.
 - Nie dotykaj mnie! - wrzasnęła, a wszystkie przedmioty, które znajdowały się między nami, zaczęły się unosić.
 - Wybacz, nie chciałem - powiedziałem przestraszony. Matko, z tą kobietą nic nigdy nie wiadomo.
Hitoko zawahała się chwilę, po czym uśmiechnęła się półgębkiem.
 - Nie chciałeś? - zapytała, a przedmioty upadły. Wstała i poprawiła koszulę. I wtedy to zauważyłem.
 - Blizny... - powiedziałem cicho, ale na tyle głośno, by to usłyszała. Jej ręce, całe ręce pokrywały liczne blizny. Łącznie z fragmentem prawej dłoni.
 - Co? - Hitoko obciągnęła rękawy, które jej się podwinęły i zaczęła mówić jakimś dziwnym głosem. - Nikt nie może zobaczyć twoich blizn, Hicchan. To nasza słodka tajemnica. Tylko my o tym wiemy. Nikt nie może zobaczyć twojego ciała. Tych wszystkich blizn po naszych zabawach. Zawsze oszczędzasz nogi, Kuro. Dlaczego nogi? Co ci po moich nogach? Są piękne, Hicchan. Piękne. A kostki? I tak zawiązujesz na nich więzy. One nie są piękne? Założysz zakolanówki i nic nie będzie widać. Puść mnie! - krzyknęła, osuwając się po ścianie. - Puść mnie...
 - Boże... - szepnąłem. - Chociaż nie. To nie jest sprawka Boga, raczej szatana.
Podszedłem powoli do Hitoko.
 - Hitoko? - nie uzyskałem odpowiedzi. Patrzyła w przestrzeń pustym wzrokiem. - Hitoko, jesteś tam?
 - Aranżacja małżeństwa to norma, wnusiu, jeśli nie potrafisz znaleźć sobie kogoś z naszego stanu. Ale babciu, ja nie chcę. Nie chcę z nim. Może ktoś tam mnie pokocha nie dlatego, że jestem bogatą pół-syrenką? Nie przejmuj się, przygotuj się do jutrzejszego dnia - Hitoko schowała twarz w dłoniach. - Ale on nigdy mnie nie kochał, mamo. Wiem, Hitoko. On kochał moje ciało, kochał swoją przyjemność i mój ból, ale nie mnie. A ja go szczerze nienawidziłam. I nienawidzę nadal. Wiem, kochanie. Ale Noburu go zabił, już wszystko w porządku. Nic nie jest w porządku!
Jej energia magiczna odepchnęła mnie tak nagle, że krzyknąłem z przestrachu, zanim wylądowałem na łóżku. Miałem ochotę zamordować Kuro. Kij z tym, że już nie żył.
 - Nic o mnie nie wiesz - Hitoko pochyliła się nade mną. - Absolutnie nic! - opętańczo się zaśmiała i upadła na mnie, po czym zaczęła się bawić guzikiem od mankietu mojej koszuli. - Tak naprawdę to nawet policja nic nie wie. Oni znają tylko suche fakty. Wy nic nie wiecie. Jesteście tylko ślepymi obserwatorami, głuchymi słuchaczami, niemymi mówcami, którzy nie posiadając nozdrzy, poszukują zapachów i nie czując smaku, odróżniają smak trucizny od miodu - to mówiąc, wyrwała guzik, którym się bawiła. - Mogę go sobie zostawić? Chcę mieć dowód, że naprawdę tu byłeś. Że naprawdę pozwoliłam komuś wejść.
 - Nie ma sprawy... - odparłem.
 - A teraz idź sobie - oznajmiła Hitoko, siadając.
 - Dlaczego? Nawet nie porozmawialiśmy spokojnie - zauważyłem.
 - Idź stąd! - krzyknęła, a energia magiczna wyrzuciła mnie za drzwi, które zamknęły się z hukiem.
 - To będzie trudne zadanie - mruknąłem, wstając.
 - Czyli to by było na tyle z wizyty? - zapytała pielęgniarka, podchodząc do mnie.
 - ...tak. Na to wygląda - przyznałem.
 - Lepiej do niej zajrzę - stwierdziła pielęgniarka, podchodząc do drzwi.
 - ...czy jutro mógłbym tu przyjść? - spytałem.
 - Co? - pielęgniarka zamarła z ręką nad klamką. - Zostaje pan wypchnięty przez Aotori-san, a jeszcze chce pan ją odwiedzać? Pan jest odważny, głupi albo szalony.
 - ...niezbyt odpowiednie miejsce na takie spostrzeżenia - zwróciłem jej uwagę, a ona trochę się zmieszała. - Jeśli jutro mnie wyrzuci od razu, więcej nie przyjdę.
 - Chyba życie panu niemiłe, ale niech panu będzie - westchnęła pielęgniarka.
Wynająłem pokój w hotelu, poszedłem do niego i od razu rzuciłem się na łóżko. Zastanawiałem się, co się tak dokładnie działo w tamtej rezydencji. Co Kuro robił Hitoko, że jej ciało tak wygląda? Co Hitoko musiała przetrwać? Ile lat musiała to przeżywać? To było straszne. Spojrzałem na swój okaleczony mankiet. Miałem nadzieję, że ten guzik doda trochę barwy do jej białego pokoju. Był w końcu niebieski.

czwartek, 14 maja 2015

Let me be your wings II

Opowiadanie
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: dramat, fantasy, romans
Ostrzeżenia: szaleństwo, wspomniana przemoc fizyczna
Notka autorska: Opowiadanie napisane wspólnie z Kann.



Z sercem na ramieniu przekroczyłem próg szpitala. Podszedłem do recepcjonistki, która akurat rozmawiała przez telefon.
 - Chwileczkę - powiedziała. - Ktoś przyszedł, muszę kończyć - odłożyła słuchawkę. - W czym mogę pomóc?
 - Przyszedłem odwiedzić pacjentkę - wyjaśniłem. - Aotori Hitoko.
 - Kolejny przyjaciel, kuzyn, wujek i tak dalej Aotori Hitoko? - westchnęła pielęgniarka. - No nic i tak pewnie pana nie wpuści. A jak już, to radzę uważać na ściany.
Recepcjonistka wzięła z wieszaka kluczyk i poprowadziła mnie korytarzem aż do białych drzwi na końcu. Przekręciła klucz w zamku i otworzyła je.
Biel uderzyła mnie po oczach. Gdy już się przyzwyczaiłem do tej wszechogarniającej bieli, spojrzałem na Hitoko. Miała długie, brązowe włosy do połowy pleców i niebieskie końcówki. Z tamtego wymiaru wiedziałem, że te końcówki są uwarunkowane genetycznie - była bowiem pół-syreną. Była chuda, ubrana jedynie w białą, koronkową koszulę nocną z długimi rękawami. Wyglądała niby normalnie, ale miała jakiś obłęd w oczach.
A, no tak. Wy nie wiecie, jak wyglądała Hitoko, którą spotkałem w tamtym wymiarze. Tak więc, tamta Hitoko miała włosy do ramion, piękne, smutne, czarne oczy, szczupłą figurę, ładne dłonie i smukłe, długie nogi. Rozmiar piersi odziedziczyła po matce, taka ciekawostka dla czytelników płci męskiej.
Także ta Hitoko, którą zobaczyłem tutaj, trochę mnie... Przestraszyła. Nie uśmiechała się tak, jak robiła to jej odpowiedniczka - patrzyła tylko nieobecnym wzrokiem w przestrzeń. A muszę przyznać, tamta Hitoko miała piękny uśmiech.
 - Kto to? - spytała Hitoko cichym, jakby oddalonym głosem.
 - Fumiko - odpowiedziała pielęgniarka. - Przyszedł pani przyjaciel, Tsubasa Shiro.
 - Nie znam go - odparła Hitoko nadal tym samym tonem.
 - Proszę się nie przejmować, ona tak na każdego reaguje - zwróciła się do mnie, po czym znowu odezwała się do Hitoko. - Może jednak pani go wpuści, Aotori-san?
 - Nie! - zawołała Hitoko, a drzwi zatrzasnęły się nam przed nosem.
Fumiko jednak nie dała za wygraną. Otworzyła drzwi i jeszcze raz spytała:
 - Ale może jednak? Rozmowa dobrze pani zrobi.
 - Nie mam ochoty z nikim rozmawiać - Hitoko zaczęła przebierać nerwowo palcami.
 - Ale ja chciałem tylko zamienić parę słów... - zacząłem, przechodząc przez próg.
 - Nie wpuściłam cię! - wrzasnęła Hitoko i uderzyła mnie energią magiczną. Osłoniłem się rękoma, ale i tak mnie trochę odepchnęło.
 - Daj mi z sobą porozmawiać! - zawołałem. Ta szalejąca wokół energia magiczna trochę mnie niepokoiła.
 - Nie będę nikogo słuchała! Nie muszę już słuchać nikogo, rozumiesz?!
 - Nie dyskutuj ze mną! - zawołałem i tupnąłem nogą, jak jakaś rozkapryszona księżniczka.
I wtedy stało się coś dziwnego. Energia Hitoko się... uspokoiła.
 - Dobrze, nie będę... - Hitoko spuściła głowę.
 - Wow, udało się panu ją opanować - pielęgniarka była w szoku.
 - Fumiko? - odezwała się Hitoko.
 - Tak?
 - Zaparz mu herbaty i wyjaśnij, czemu tu jestem - poleciła Hitoko.
 - No tak, pani tego nie zrobi...
 - Raz już to zrobiłam na policji - przypomniała jej Hitoko. - Drugi raz nie muszę.
Fumiko zamknęła za nami drzwi i westchnęła ciężko.
 - Wie pan, wierzymy, że jeśli kiedyś o tym opowie, to będzie pierwszy krok do wyleczenia.
 - To co się dokładnie stało? - zapytałem już trochę zniecierpliwiony.
 - Ten cały Kuro traktował ją jak popychadło. Dosłownie i w przenośni - wyjaśniła pielęgniarka, prowadząc mnie do gabinetu. Nalała wody do czajnika i wstawiła wodę na herbatę. - W końcu przegiął i Hitoko się zbuntowała. Bunt kosztował rozwalenie połowy szpitala, do którego trafiła właśnie przez Kuro. Potem wyjaśniła policji, co było tego buntu powodem. Kuro mieli zamknąć, ale mag ognia, w sensie Kiichigo Noburu, go spopielił, kiedy Kuro na rozprawie powiedział "Takie sieroty życiowe nadają się tylko do tego, by tymi sierotami życiowymi były przez całe życie.".
 - Wie pani, co się tam dokładnie działo? - spytałem. Coraz bardziej mi się to nie podobało.
 - Wiem od jej rodziców, a oni od policji. Sama nikomu więcej tego nie powiedziała - odparła Fumiko, zalewając herbatę. - Ale może panu uda się ją otworzyć, jeśli udało się ją panu uspokoić. Normalnie to zaczęłaby rozwalać wszystko energią, nawet się nie ruszając z tego łóżka.
 - Rozumiem - kiwnąłem głową. - Czyli co, jestem jej jedyną nadzieją?
 - Na to wygląda - przyznała Fumiko, biorąc filiżanki na tackę. - Proszę, wracajmy do Aotori-san. Przyda jej się ciepły napój.
Po kilku minutach siedziałem przy łóżku Hitoko i popijałem herbatę. Hitoko trzymała filiżankę jak prawdziwa dama. Westchnąłem.
 - ...czyli powinienem tu zostać? - spytałem z powątpiewaniem.
 - Tak myślę. Ale to, jak długo może pan tu zostać, zależy tylko od Aotori-san. Nie spotkaliśmy się jeszcze z przypadkiem, żeby wpuściła kogoś spoza grona ludzi, na których nie reaguje agresją, więc w każdym momencie może zmienić zdanie - ostrzegła mnie pielęgniarka.
 - Fumiko? - odezwała się cicho Hitoko.
 - Tak?
 - Możesz nas zostawić? - spytała.
 - Ale nie mogę zostawić pacjentki samej z jej gościem - zaperzyła się Fumiko. - Procedury bezpieczeństwa mi zabrani...
Pielęgniarka nie dokończyła, bo filiżanki z herbatą zaczęły się trząść od energii magicznej.
 - ...już wychodzę - oznajmiła Fumiko, wstała i naprawdę wyszła, oglądając się jednak jeszcze za sobą.

środa, 6 maja 2015

Let me be your wings I

Opowiadanie
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: dramat, fantasy, romans
Ostrzeżenia: szaleństwo, wspomniana przemoc fizyczna
Notka autorska: Opowiadanie napisane wspólnie z Kann.

Obudziłem się. Wymiar, który właśnie odwiedziłem, niczym nie różnił się od mojego. Prócz kilku szczegółów.
Po pierwsze, tam strażnicy wyginęli. Jakiś matoł w roli czarodzieja rozpowiedział wszystkim, że niby za bramą, której pilnują strażnicy, znajdują się bogactwa. Dzięki pomocy mojego odpowiednika dowiedziałem się, że do tego momentu wymiar niczym się nie różnił. Później rodziły się w zasadzie te same osoby, czasem nawet więcej. I tu przechodzimy do drugiej różnicy.
W tamtym wymiarze mam żonę. Tak dokładniej żonę i piątkę dzieci. Nasz pierworodny i trzy córki są nasze, drugi z kolei syn jest adoptowany. I gdy przebywałem w tamtym wymiarze, zakochałem się w żonie mojego odpowiednika.
Gdybym znalazł moją Hitoko... Może miałbym szansę na taką samą, ckliwą historię? Ich miłość jest taka silna, są uwielbianym przez cały wymiar małżeństwem. Czemu cały wymiar? Mają bowiem zespół. Tamten Shiro gra na perkusji, Hitoko jest wokalistką. W swoim zespole mają też Tomoę - basistę i jego żonę Miyako - gitarzystkę oraz Shizunę, który jest gitarzystą.
Czy ja potrafię grać na perkusji? Nie wiem, nigdy nie próbowałem. Może jeśli bym zechciał, nauczyłbym się grać? W końcu tamten ja nie różni się ode mnie niczym, jeśli chodzi o umiejętności i charakter.
Więc gdybym znalazł swoją Hitoko... Jak ona się nazywała? Aotori Hitoko, tak?
Wstałem z łóżka i poszedłem do kuchni. Moja mama stała przy kuchence i smażyła omlety na obiad.
 - Mamo? - zagaiłem, ale chyba mnie nie usłyszała. - Hej, mamo? Mam pytanie.
 - Tak, Shiro? - odezwała się w końcu, przewracając omleta.
 - Czy znasz kogoś, kto się nazywa Aotori Hitoko? - spytałem. Wiedziałem, że to pytanie jest głupie. Ale podejrzewam, że moja mama wiedziała, dlaczego pytam. Wiedziała, że zaglądałem akurat do innego wymiaru.
 - Aotori Hitoko? Aotori... Hm... - mama zgasiła ogień i zamyśliła się na moment. - Sora! Chodź tu na chwilę!
Zza drzwi wyłonił się mój tata ubrudzony smarem samochodowym i spojrzał na mamę z lekkim zaskoczeniem.
 - Co się stało?
 - Mówi ci coś nazwisko Aotori? - spytała mama.
 - A to nie jest nazwisko tej panienki, co o niej w gazetach pisali? - upewnił się tata, biorąc ścierkę.
 - Kiedy pisali? - zdziwiła się mama.
 - Afera w 1995 roku na całą Japonię, a wy nic nie pamiętacie? - zdumiał się tata, wycierając ręce.
Pokręciliśmy z mamą głowami. Naprawdę nic nam nawet nie świtało.
 - Zaaranżowali jej małżeństwo z jakimś bucem, który niezbyt dobrze ją traktował i w końcu panienka dostała fisia, co spowodowało rozwalenie połowy szpitala jej energią magiczną. Tyle pamiętam - wyjaśnił tata.
 - Pamiętasz, gdzie to było tato? - zapytałem. Tata kiwnął głową.
 - Gdzieś na granicy prefektur Ibaraki i Fukushima - odpowiedział.
 - Dzięki. Jadę tam - oznajmiłem.
 - Ale Shiro! Po co chcesz tam jechać? - spytała mama.
 - Nie wiem, Saori, ale Shiro musi mieć chyba bardzo ważny powód, że tak nagle podjął decyzję - stwierdził tata.
 - Zajrzałem do innego wymiaru. Cały wymiar działał na takich samych zasadach, co nasz. Hitoko była moją żoną i...
 - Zakochałeś się? - zrozumiała mama.
 - Tak. Podejrzewam, że nasza Hitoko ma taki sam charakter, jeśli tam wszyscy mieliśmy - przypuściłem.
 - Chodzi o ten wymiar, gdzie zrównano strażników z powierzchnią ziemi? - upewnił się tata, na co kiwnąłem głową. - Zgadza się. To dokładnie nasz wymiar, tylko nie ma tam strażników, prócz ciebie.
 - Dziękuję za informację - uśmiechnąłem się lekko i poszedłem się spakować. Nie zatrzymywali mnie. Miałem kilkaset lat. Dlaczego by mieli?
Dzień później mój pociąg zatrzymał się na dworcu głównym w mieście Utsunomiya. Wyszedłem na peron, okrywając się płaszczem. Lało jak z cebra i było strasznie zimno. Czytałem, że niby w tych rejonach jest zimniej niż na Okinawie, ale nie myślałem, że aż tak.
Spojrzałem na notatkę w telefonie. Musiałem dostać się do rezydencji Aotori. Spisałem sobie dlatego adres. Po jakimś czasie trafiłem pod drzwi tego wielkiego domostwa. Zapukałem i cierpliwie czekałem, aż ktoś przyjdzie.
Po chwili drzwi otworzyła wysoka, smukła kobieta. Miała głębokie, czarne oczy, pełne, różowe usta i, co nie umknęło mojej męskiej uwadze, dosyć duże piersi. Ubrana była w fioletową sukienkę w stylu wiktoriańskim i białe rękawiczki. Jasnobrązowe loki związała białymi wstążkami w dwie kitki.
 - Dzień dobry - odezwała się. - Chociaż w zasadzie niezbyt dobry. Ta pogoda jest okropna, prawda?
 - Tak - przyznałem. - W ogóle to dzień dobry.
 - Kim pan tak właściwie jest? - kobieta uśmiechnęła się nieznacznie.
 - Tsubasa Shiro - przedstawiłem się, kłaniając się lekko. Odwzajemniła ukłon. - Ja... Chciałem zapytać, czy zastałem pani córkę.
W tym momencie kobiecie mina zupełnie zrzedła. Przez chwilę wyglądała, jakby nie wiedziała, co odpowiedzieć.
 - Mojej córki... Mojej córki tu nie ma - odpowiedziała w końcu.
 - Nadal jest z tym bucem? - zapytałem bez namysłu. Szlag, nie powinienem być taki bezpośredni, bo weźmie mnie za stalkera.
 - Kuro? Nie, Kuro... Kuro nie żyje. Noburu go zabił. Noburu, czarodziej, mój przyjaciel... - kobieta jąkała się i widziałem, że mówienie o Kuro i Hitoko sprawia jej ogromną trudność. - Ech... Niech pan już idzie. Zadaje pan za dużo pytań.
I tak jak się spodziewałem, zbyła mnie właśnie tymi słowami i chciała zamknąć drzwi. Ale nie dałem za wygraną.
 - Gdzie jest pani córka, Aotori-san? - zapytałem raz jeszcze.
Kobieta zawahała się na chwilę, po czym wyjęła kartkę i długopis.
 - Proszę. To adres, pod który powinien się pan udać - podała mi karteczkę. - Ale niech pan się nie spodziewa, że pana wpuści. Nie wpuszcza nikogo, prócz mnie, moich rodziców, mojego męża i Noburu. I niektórych pielęgniarek.
 - Pielęgniarek? - zdziwiłem się. Kuro, coś ty zrobił Hitoko? Co zrobiłeś, że Noburu cię zabił?
 - Niech pan już idzie. Do widzenia - z tymi słowami zamknęła mi drzwi przed nosem.
Oparłem się o nie. Nigdy nie byłem święty, więc podsłuchiwanie nie było dla mnie czymś nowym. Usłyszałem dwa głosy. Kobiety, z którą rozmawiałem i jakiegoś mężczyzny.
 - I po co dałaś mu tę kartkę? - mężczyzna był zły.
 - Da nam spokój, a i tak nic nie zdziała - wyjaśniła kobieta. - Hitoko nie da mu wejść.
 - W sumie racja - przyznał mężczyzna. - A nawet jeśli, to swoją energią magiczną prędzej czy później miotnie nim o ścianę.
Odsunąłem się od drzwi. Co tu się stało w tym naszym wymiarze? Spojrzałem na kartkę. Deszcz przestał na szczęście padać. No nic, trzeba iść pod wskazany adres.
Jednak kiedy stanąłem przez budynkiem, do którego doprowadziła mnie kartka od matki Hitoko, krew zamarzła mi w żyłach.
 - Czy to jest... - zamrugałem. - Psychiatryk?!
Teraz już wiedziałem. W tym wymiarze na pewno stało się coś bardzo złego, że Hitoko tu wylądowała. W tamtym wymiarze była jedną z silniejszych psychicznie osób. Więc jak? Co musiało się stać, że tu trafiła?