Zespół: Gotcharocka
Pairing: Jui&Jun
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: obyczaj, okruchy życia
Ostrzeżenia: brak
Notka autorska: W zasadzie, to natchnęła mnie do tego fanfika bardzo smutna informacja. Stara, ale jednak. Jak już kiedyś mówiłam, chyba mówiłam, lubię na podstawie właśnie takich przeżyć opierać opowiadania. No, to miłego czytania.
Jun wpadł rozradowany do sali prób. Był słoneczny, lipcowy dzień. Jego siostra właśnie przesłała mu urocze zdjęcie swojej córki.
- Hej wam! - Jun okręcił się wokół własnej osi. Toya podniósł na niego wzrok.
- Cześć - mruknął, po czym popił kawę.
- Coś taki wesoły? - zapytał Jui, pochylony nad kartkami. Chyba próbował coś napisać, ale sądząc po zmiętych kulkach papieru wokół, niezbyt mu to szło.
- Pogody za oknem nie widziałeś? - zdziwił się Jun. Toya wyjrzał przez okno.
- Słonecznie - mruknął, upił łyk kawy i odstawił kubek na stolik. - To coś nadzwyczajnego?
- Piękny dzień, Toya, piękny dzień! - Jun usiadł na kanapie. - A w ogóle, to idę dzisiaj z siostrą na spacer po próbie! Naprawdę, jest cudownie. Przesłała mi zdjęcie Fumiko, jest taka słodka...
Gitarzysta trajkotał jeszcze przez chwilę, dopóki nie usłyszał otwierających się drzwi. Spojrzał w tamtym kierunku, ale już się zamknęły.
- Powiedziałem coś nie tak? - zdziwił się Jun.
- Nie mam zielonego pojęcia - odparł Toya. - Shingo ma w ogóle zamiar się zjawić?
- Nie wiem - Jun wstał. - Może pójdę sprawdzić, co się stało?
- Minę miał nietęgą. Ale chyba wystarczy, jak pójdziesz sam - stwierdził Toya. - Jun?
- Tak?
- Przy okazji wyznaj mu uczucia - Toya mrugnął do niego, na co Jun przybrał barwę swojego ulubionego warzywa, czyli pomidora.
- Nie ma takiej potrzeby - Jun zachichotał nerwowo i wyszedł z sali prób.
Juiego za drzwiami nie było. W zasadzie nie było go nigdzie. Nie odbierał telefonu, co można było wyjaśnić bardzo łatwo - zostawił go w sali. Jakby rozpłynął się w powietrzu.
- I co? Tyle z próby? - Shingo schował swój bas.
- Jakby cię w ogóle one obchodziły - westchnął Toya.
- No bo jak zmobilizowałem się do przyjścia, to ten kretyn sobie gdzieś poszedł - Shingo rozłożył bezradnie ręce.
- Nie nazywaj Juiego kretynem, bo ci wsadzę gryf twojej gitary w tyłek - warknął Jun, obdzwaniając wszystkich znajomych Junichiego po kolei. Nikt jednak nie wiedział, gdzie wokalista jest, a niektórzy ostatni raz widzieli go pół roku wcześniej.
- Dobra, dobra, przepraszam za splamienie honoru twojej niespełnionej miłości - rzucił Shingo na odchodnym i wyszedł.
- Jakbyś mu wyznał uczucia, to by nie była niespełniona! - zauważył Toya. Jun prychnął, chowając komórkę Juiego do kieszeni.
- Chyba muszę mu to w końcu powiedzieć, bo mi spokoju nie dasz - westchnął. - Ale najpierw trzeba go znaleźć.
- Ja go poszukam. Ty miałeś spotkać się z siostrą - Toya poklepał go po ramieniu. - Poza tym, Jui jest dorosłym facetem. Raczej nie zrobi nic głupiego.
- Racja - Jun wstał i odebrał swój telefon. - Tak, siostrzyczko? Tak, zaraz będę. Nie, małe kłopoty w pracy. Nie, nic poważnego. No, to pa.
Rozłączył się. Nic poważnego, tak, jasne. Pomijając fakt, że Jui zniknął, a on martwił się tak, jakby przynajmniej miała nadejść trzecia wojna światowa.
Popołudniowy spacer z siostrą jednak rozwiał jego negatywne myśli. Jun szalał z dzieciakami, bujał je na huśtawkach, kręcił na karuzeli... Później zabrał siostrę i dzieci na lody. Fumiko ubrudziła się polewą, a Kimiko udała, że jej rożek to róg jednorożca. Pomijając fakt, że wtedy spacer trzeba było zakończyć, bo czekoladowa paćka na włosach dziewczynki niezbyt odpowiadała jej mamie, Jun wiedział jednak, że ten dzień będzie wspominał naprawdę dobrze.
Gdy wracał do domu, zaczął padać deszcz. Owszem, z każdą minutą ich wypadu robiło się chłodniej, a nad głową zbierały się ciemne chmury, jednak Jun miał nadzieję, że przynajmniej do wieczora będzie pogodnie. Zarzucił kaptur na głowę i przyspieszył kroku. W pewnym momencie ulewa rozszalała się na dobre. Gitarzysta westchnął i rzucił się do biegu. Był coraz bardziej mokry.
- Nienawidzę takiej pogody - mruknął, chowając się na przystanku autobusowym. I wtedy go zobaczył.
Po drugiej stronie ulicy stał Jui. Przemoknięty bardziej od niego, bez parasolki, bez kaptura, z włosami posklejanymi w strąki od wody.
Wokalista patrzył na niego przez chwilę, po czym odwrócił się i poszedł w stronę mostu nad stawem, przy którym byli. Jun nie zastanawiał się nawet przez moment i pędem pobiegł za nim. Wiedział, że coś jest nie tak. Teraz był tego pewien.