Opowiadanie
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: dramat, fantasy, romans
Ostrzeżenia: szaleństwo, wspomniana przemoc fizyczna
Notka autorska: Opowiadanie napisane wspólnie z Kann. Ostrzegam, że w tym rozdziale jest podany powód psychozy Hitoko i może on wami wstrząsnąć.
Minął tydzień. Przychodziłem codziennie do Hitoko. Fumiko uśmiechała się, jak tylko widziała mnie w drzwiach. Mówiła, że mam niezwykły wpływ na tę dziewczynę. Nawet zaczęła mi dawać klucze, zamiast prowadzić mnie do drzwi.
Stanąłem przed pokojem Hitoko i zapukałem. Uchyliłem drzwi i zajrzałem do środka. Hitoko leżała na łóżku. Miała zamknięte oczy.
- Mogę wejść? - spytałem na wszelki wypadek. Może spała, może akurat nie ma humoru?
- Możesz - usiadła na łóżku. Czyli nie spała.
Zamknąłem za sobą drzwi i podszedłem do niej.
- Mam coś dla ciebie - położyłem jej blok rysunkowy na kolana. - Noburu mówił, że zanim tu trafiłaś, lubiłaś rysować.
- Ale teraz nie widzę - zauważyła Hitoko.
- To twój wybór, czy widzisz, czy nie - oznajmiłem, siadając obok niej.
Westchnęła. Zastanowiła się przez moment, po czym powiedziała:
- Daj mi chwilę.
Zamknęła oczy i oparła się o poduszki. Siedziałem tak kilkanaście minut, patrząc na nią. W końcu Hitoko zmrużyła oczy i otworzyła je. Zamrugała.
- Aaa, żarówka! - zawołała, zasłaniając się poduszką. Zadziałało?
- Widzisz mnie? - spytałem, pochylając się nad nią. Odsłoniła poduszkę.
- Jesteś niewyraźny... - usiadła. - Świat jest taki... przerażający.
- Musisz się przyzwyczaić - uśmiechnąłem się do niej czule. - Tymczasem ja pójdę po pielęgniarkę.
- Nie idź - złapała mnie za rękę. - Kiedy pomyślę, że zostanę sama, znowu ciemnieje mi przed oczami. Potrzebuję cię.
Kiwnąłem głową. Znała mnie dziesięć dni. Chyba naprawdę coś musiało we mnie być. Zastanawiałem się, czy Hitoko zaczęła widzieć, bo przyniosłem jej kartki i ołówek, czy dlatego, że ją poprosiłem. To wszystko siedziało w jej psychice, rozszarpanej przez bezlitosne szpony przeszłości.
Minęły dwa tygodnie. Tak, wiem, znowu przeskok. Ale na co by wam było słuchanie w kółko, jak przychodzę do Hitoko, jak rozmawiamy, jak ona rysuje... Każdy dzień wyglądał tak samo, nic nowego się nie działo. Nic do momentu, kiedy właśnie minęły te dwa tygodnie.
Podszedłem do drzwi i zapukałem w nie. Uchyliłem je i zajrzałem do środka.
- Hej, Hitoko.
- Dzień dobry - odparła Hitoko. Rysowała coś w bloku. Na nosie miała okulary, nadal bowiem nie widziała wyraźnie. Usiadłem obok niej.
- Co to za dzieci? - wskazałem na rysunek.
- Moje - odparła, dorysowując dziewczynce kucyk. - Cała szóstka.
- Twoje dzieci? W sensie rysunkowym? - upewniłem się, bo wiedziałem, że czasem autorzy nazywają swoje dzieła dziećmi.
- Nie, w sensie biologicznym - sprostowała Hitoko. Ołówek zaczął się wyginać, ale ja brnąłem w temat dalej. Wiedziałem, że mimo, iż się denerwuje, zaczęła się otwierać. Nie mogłem teraz tego przerwać.
- Masz dzieci?
- Miałabym. Gdyby nie on - ołówek pękł na pół. - W zasadzie powinnam powiedzieć, że miałam je przez chwilę dzięki niemu. Ale to obrzydliwe. Świadomość tego, że cząstka Kuro była we mnie, jest obrzydliwa. Jednak chciałam, by ta cząstka urosła, by przyszła na ten świat i bym mogła ją przytulić, ale nie mogę.
Kartki zaczęły się rwać i wokół nas fruwać.
- Hitoko... - szepnąłem. Te dzieci... One... Prawda?
- Pięć razy wysłał mnie do tej kliniki. Za szóstym razem się przeciwstawiłam - zamknęła oczy. Po policzkach spłynęły jej łzy. Chciałem jej przerwać, ale wiedziałem, że ją wtedy zamknę. Nie mogłem. Musiałem czekać. - Sam się pozbył problemu, wymierzając mi cios tą swoją cholerną, arystokratyczną laską.
Że co?! Ta menda społeczna... On... Boże, zabrakło mi słów.
- Matko i córko, Hitoko... - patrzyłem na nią z przerażeniem. Zdjęła okulary. Spojrzała na mnie pełnymi łez oczami.
- Przytul mnie - szepnęła.
- Co? - zapytałem odruchowo, a ona przytuliła się do mnie.
- Obejmij mnie, Shiro. Proszę cię - głos jej drżał. Podniosłem powoli ręce. Przytuliłem ją. W pierwszym odruchu chciała się wyrwać, ale po chwili się uspokoiła. Dotarło do mnie, że dała mi się dotknąć. Byłem... pod głębokim wrażeniem jej odwagi.
- Hitoko? - w drzwiach stanęła Manako-san, jej matka. Hitoko od razu mnie puściła. Odsunąłem się od niej i otarłem jej łzy z policzków.
- Nic jej nie jest. Trochę się tylko rozkleiła.
- Powiedziałam mu, mamo - oznajmiła Hitoko tonem dziecka, któremu udało się zawiązać sznurówki.
- O czym? - zaciekawiła się Manako-san.
- O dzieciach - odpowiedziała Hitoko, a Manako-san zamarła. Spojrzała na mnie z osłupieniem.
- Powiedziała ci o czymś, o czym nam nie mówiła i na dokładkę pozwoliła ci się przytulić? Kim ty jesteś, Tsubasa?
- Strażnikiem jadącym na kodach? - zaryzykowałem. Manako-san zachichotała i podeszła do Hitoko.
- Płakałaś? - zdziwiła się.
- To źle? - spytałem. Miałem nadzieję, że nie zrobiłem niczego złego.
- Ona nie płacze. Ona wszystko w sobie dusi - pogłaskała Hitoko po policzku. - Jesteś niemożliwy, Tsubasa.
- Dlaczego?
- Bo w kilka tygodni zrobiłeś to, co nie udało nam się od sześćdziesięciu trzech lat... - wyjaśniła Manako-san.
- ...sześćdziesiąt trzy lata - powtórzyłem z niedowierzaniem.
- Wiem, strasznie długo - spojrzała na Hitoko. - Już dobrze, Hitoko?
Hitoko nadal pociągała nosem, ale kiwnęła głową.
- Masz - podałem Hitoko chusteczkę. - Może chcesz się położyć? Po takim dniu pełnym wrażeń...
- Ale nie pójdziesz? - zapytała z nadzieją w głosie.
- Zostanę, jak długo będziesz chciała - uśmiechnęła się na moje słowa. - O, uśmiechasz się.
- Co?
- Mówił ci ktoś kiedyś, że masz ładny uśmiech? - zapytałem i spojrzałem na Manako-san. Emocje zupełnie jej puściły. - Pani też chce chusteczkę?
Manako-san uspokoiła się i zachichotała.
- Nie wiem, jakie masz te kody, Tsubasa, ale działają cuda - oznajmiła. - Nie pamiętam, kiedy ostatnio Hitoko się uśmiechała.
- Właściwie, to uśmiechnęła się, jak przyszedłem tu za drugim razem... - oznajmiłem z zakłopotaniem.
- Co? - zdziwiła się Manako-san.
- ...to te kody? - zaryzykowałem.
- Shiro jest miły, mamo - odezwała się Hitoko. - Przychodzi i mi dużo opowiada. Lubię go słuchać. Lubię jego głos.
Poczułem nagłą potrzebę rozpłakania się. Właśnie z czegoś zdałem sobie sprawę.
- Tsubasa, nie rozklejaj się - Manako-san położyła mi dłoń na ramieniu.
- No bo w zasadzie... - trudno mi było wypowiedzieć swoje myśli na głos. - Gdybym z ciekawości nie zajrzał do tamtego wymiaru, to ona by się nadal nie uśmiechała i nie widziała, prawda?
- Wiesz co, Shiro? - nagle odezwała się Hitoko. Spojrzałem na nią.
- Tak?
- Tamta ja musi być chyba bardzo szczęśliwa, no nie? - spytała.
- W zasadzie to tak - przyznałem. Ma kochającą rodzinę i przyjaciół. Tak, jest szczęśliwa, nawet jeśli co chwilę coś jej się przytrafia. Ale życie nie może być idealne.
- Ja chyba też powinnam być - stwierdziła Hitoko. Oboje z Manako-san byliśmy zdezorientowani. - Tak mi się przynajmniej wydaje. Zgadza się, mamo? Powinnam?
- Tak, powinnaś - Manako-san uśmiechnęła się czule, głaszcząc Hitoko po głowie. - Miejmy nadzieję, że ci się to uda.
- Obiecuję, że tak - przyciągnęła nas do siebie. - Z pomocą całej waszej szóstki.
Czułem się, jakbym oglądał dobry wyciskacz łez, a to była, kurczę, rzeczywistość. Na dokładkę rzeczywistość, w której naprawdę brałem udział.