Uniwersum: Genshin Impact
Pairing: Kaeya&Albedo
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: fantasy, dramat, soft angst
Seria: "Sun&Wind"
Ostrzeżenia: spoilery do gry, headcanony, sceny przemocy
Notka autorska: Biedny Albedo. Kaeya też biedny, ale do tego jesteście pewnie przyzwyczajeni po moich fikach.
Kaeya patrzył na Albedo, oddychając nieco z trudem. Jego prawe oko było zamglone. W sumie Albedo nie widział go bez tej opaski, odkąd kapitan kawalerii stracił w nim wzrok.
- Kaeya? - Albedo usiadł na brzegu łóżka. - Słyszysz mnie?
- Uhm - wymamrotał Kaeya, usiłując usiąść, ale mu to ani trochę nie wyszło. - Co...
- Jesteś w katedrze, znaleźliśmy cię... Co ty chcesz zrobić? - spytał, kiedy Kaeya spróbował podnieść się jeszcze raz.
- Przytulić cię - odparł Kaeya, uśmiechając się słabo.
Albedo spojrzał na niego ze zdziwieniem, po czym sam go przytulił. Mocno.
- Nie zraniłeś mnie - oznajmił Albedo. - Ale zawiodłeś. Kazałeś mi cię zostawić i użyłeś tego zaklęcia.
- Zginąłbyś...
- Ty też prawie zginąłeś - zauważył Albedo, łapiąc Kaeyę za ramiona i delikatnie kładąc go z powrotem. - A ja jestem przez to chyba kompletnie zdezorientowany.
Klee wróciła z Barbarą w tym właśnie momencie.
- Zajmę się nim, jeśli pozwolicie - powiedziała Barbara, naglącym spojrzeniem wyrzucając ich za drzwi.
* * *
- Z braciszkiem Kaeyą teraz będzie wszystko w porządku, prawda? - spytała Klee.
- Myślę, że tak - Albedo wziął ją na ręce. - Chyba tak.
Kiedy znaleźli się w jego pracowni, odstawił Klee na podłogę i podszedł do okna.
Nagle poczuł, że ma mokre policzki. Otarł je i popatrzył na ręce.
Łzy?
- Albedo? - Klee pociągnęła go za rękaw.
Albedo zasłonił twarz dłonią. Nogi ugięły się pod nim i upadł na kolana. Tak, jakby wszystkie emocje puściły mu w tym właśnie momencie.
- Albedo, czemu płaczesz, co się dzieje?! - Klee złapała go za ramiona, a on przytulił ją do siebie i nie puszczał przez dobre kilka minut.
Bał się. Przez cały ten czas, gdy Kaeya się nie budził, bał się. Strach paraliżował go od środka, ale trwał w jakby transie. Nie docierało do niego, jak poważna jest sytuacja. Po prostu siedział przy nim i patrzył na te wszystkie bandaże, słuchał jego płytkiego oddechu, zmieniał opatrunki, kiedy Barbara była zajęta... Albo mieszał jedną miksturę z drugą, żeby przyspieszyć gojenie się ran, parząc przy tym palce, bo jego dłonie drżały, a on nie rozumiał, dlaczego.
A teraz to wszystko puściło. I płakał. Nie wiedział, czy dlatego, że Kaeya w końcu się obudził, czy dlatego, że był aż tak słaby, iż to on musiał go przytulić. Nie znosił widywać silnych osób w słabych chwilach, czuł się tak, jakby wszedł z butami w ich prywatność. Klee siedziała cicho w jego ramionach, co było aż dziwne, a on płakał dalej.
Nie rozumiał, co się z nim działo. To było dla niego nowe, nigdy o nikogo się aż tak nie martwił.
Nigdy tak bardzo się nie bał, że kogoś straci.
- Albedo? - Klee odezwała się w końcu. - Jesteś smutny?
- Nie wiem - odparł Albedo. - Jestem... Zdezorientowany...
- Martwisz się o Kaeyę?
- Chyba...?
- Kochasz go?
- Co? - Albedo spojrzał na nią, marszcząc brwi.
Och, czyli nawet mała dziewczynka pojęła to szybciej od niego.
- Co cię skłoniło do takiego wniosku? - spytał, ocierając łzy po raz kolejny.
Klee zachichotała.
- Często go rysujesz, uśmiechasz się, gdy go widzisz i tulisz mnie teraz, płacząc, bo coś mu jest. Trochę jak mamusia i tatuś, wiesz? - Klee wtuliła się w niego. - Jak się przyznasz, że go kochasz, to przestanie cię boleć serduszko.
Albedo westchnął.
- Masz rację - przyznał w końcu. - Nawet, jeśli nie pojmuję tego uczucia, to wygląda na to, że jestem zdolny do odczuwania go.
- Hm?
- Kocham go.
- No, bo znowu zacząłeś mówić tak, że Klee nic nie rozumiała - Klee uśmiechnęła się promiennie.
A Albedo już wiedział, co musi zrobić.