Blog zawiera treści o związkach męsko-męskich i damsko-damskich. Jeżeli nie lubisz yaoi i yuri, to naciśnij czerwony krzyżyk i nie czytaj, zamiast obrzucać mnie błotem. Dziękuję za uwagę.

Polecany post

Reklama vol 3

Zespół: Kalafina, Nightmare, Ganglion, Band-Maid, CLOWD, Broken by the Scream Pairing: Ni~ya&Hikaru, Wakana&Keiko, Sagara&Oni, ...

sobota, 13 lutego 2021

Heart of the Abyss II

Uniwersum: Genshin Impact

Pairing: Kaeya&Albedo

Dozwolone od: 17+

Gatunek tekstu: fantasy, dramat, soft angst

Seria: "Sun&Wind"

Ostrzeżenia: spoilery do gry, headcanony, sceny przemocy

Notka autorska: Wracamy do robienia krzywdy postaciom, które lubię. No cóż.



Było ich właściwie tylko ośmioro. Każdy z kapitanów wziął trzech swoich ludzi, bo tylko tyle było koni. Teoretycznie jeszcze był Regen, ale nikt nie chciał męczyć ogiera, który był starszy chyba nawet od Varki i to i tak cud, że przetrwał tak długo na tej dłużącej się ekspedycji.

Cała ta wyprawa miała na celu sprawdzenie, czy w ruinach nie plączą się Magowie Otchłani. Według plotek było ich trzech, więc dla Cryo Kaeyi i Geo Albedo nie będzie to nic trudnego. A nawet jeśli, zawsze rycerze bez wizji mogą wezwać pomoc.

- Jesteśmy na miejscu - Kaeya zeskoczył z gracją ze Schnee i przywiązał ją do drzewa. - Jakby coś poszło nie tak, wiecie, co robić.

Mówił to zawsze. Albedo nigdy nie wiedział, o co mu chodzi, ale jego podwładni zawsze tylko kiwali głowami i jak dotąd misje szły gładko. Raz tylko nieco się przypiekli, gdy czterech Magów Otchłani okazało się władać nad Pyro, ale Barbara i Jean wyleczyły ich bardzo szybko.

Kaeya ruszył żwawym krokiem w kierunku ruin. Albedo uwiązał Eisblumen obok Schnee i pobiegł za nim. Kaeya miał dłuższe nogi i na dokładkę nigdy nie chodził wolno. Na całe szczęście Albedo był na tyle wysportowany, że potrafił go dogonić.

Fakt, że nie musiał oddychać, jedynie mu w tym pomagał.

Magowie Otchłani, Cryo i Hydro, siedzieli przy ognisku i rozmawiali. Kiedy tylko zobaczyli rycerzy, obaj zerwali się z miejsca i stworzyli pola siłowe wokół siebie.

- Powinieneś być lojalny wobec Khaenri'ah! - zawołał Mag Cryo, patrząc na Kaeyę. Ten westchnął jedynie, zamrażając pole siłowe Maga Hydro.

- A ty powinieneś siedzieć cicho, ale żaden z nas drugiego raczej nie posłucha - mruknął i spojrzał na Albedo. - Zajmij się nim, moja moc nic mu nie zrobi.

I skoczył ze swoimi ludźmi w kierunku Maga Hydro, który odmarzł i usiłował napuścić na nich magiczne bańki mydlane.

Reakcja Kaeyi podsunęła Albedo myśl, że drugi z kapitanów jest jednak wierny Mondstadt. Alchemik naprawdę by chciał, żeby tak było. Nie chciałby stawać przeciwko Kaeyi na polu bitwy. Czułby się przez to źle. Jakby ważniejszym było dla niego to, czy będzie walczył przeciwko Kaeyi niż to, czy stanie po stronie Mondstadt czy Khaenri'ah.

A może...

Albedo rozkruszył pole siłowe Maga Cryo, obserwując, jak Kaeya i jego ludzie rozprawiają się z Magiem Hydro, unikając tych okropnych, magicznych baniek mydlanych, z których jedne parzyły, a drugie zamykały człowieka w sobie i topiły go, bo bardzo trudno było je przebić.

Kiedy w końcu Albedo przeszył mieczem Maga Cryo na wylot, usłyszał za plecami głos kolejnego przeciwnika.

- Głupi mieszkańcy Mondstadt, jak zwykle psujący nam plany - mruknął Mag Pyro, tworząc trzy demony ziejące ogniem.

Albedo uderzył w nie mocą, przebijając je na wylot, ale niestety to nie były Hilichurle i mało to zadziałało. Ogień buchnął w jego stronę, zdążył tylko odepchnąć swoich ludzi, a jego ubrania stanęły w płomieniach. Trwało to jedynie krótką chwilę, bo natychmiast zgasły, gdy tylko usłyszał zaklęcie praktycznie tuż przy swoim uchu.

- Nic ci nie jest? - spytał Kaeya, wyraźnie zmartwiony.

- Nic - odpowiedział Albedo.

Nigdy nie rozumiał, dlaczego ludzie zwracają w ogóle uwagę na ból. Dopóki to nie jest śmiertelna rana, można to przecież zignorować. Zajmie się tym po powrocie do domu, tymczasem rzucił się za Kaeyą na Maga Pyro, wcześniej zauważając w spojrzeniu drugiego kapitana coś, co mógł wręcz nazwać furią.

Pole siłowe pękło, gdy tylko Kaeya przebił je soplami. Mag Pyro skonał zaraz po tym, dźgnięty przez nich jednocześnie. Jednakże...

- Mam dla was niespodziankę - mruknął Mag Pyro i ostatkami sił nacisnął jedną z cegieł w ścianie.

I tego absolutnie żaden z nich się nie spodziewał.

Jeden strażnik ruin jest trudny do pokonania. Dwóch to wyzwanie. Trzech to koszmar. Czterech to już kompletna paranoja i mało kto się tego podejmuje.

Ale dziewięciu? Jak nazwać dziewięciu? Końcem świata?

- Kapitanie?! - właściwie, ani Albedo, ani Kaeya nie wiedzieli w tym momencie, którego z nich wołają przerażeni rycerze. Sami zamarli na dłuższą chwilę. Albedo miał wrażenie, że po raz pierwszy od dawna nie ma żadnego dobrego pomysłu, jak rozwiązać tę sytuację. Słyszał, jak oddech Kaeyi przyspieszył i stał się nieco bardziej płytki.

Chwileczkę.

Kaeya się... bał?

- Masz jakiś plan? - spytał Albedo.

- Nie - odparł Kaeya. - Ratujcie konie. Nie chcę, żeby ucierpiały przez przypadek. Reszta do mnie, trzeba zniszczyć ich mechanizmy, celujcie w nogi i łączenia między kończynami.

- Ale... - zaczął Huffman. - Ich jest dziewięciu, nie damy...

- Oczywiście, że nie - przerwał mu Kaeya. - Ale musimy dać czas pozostałym, żeby uratowali konie.

Nim Albedo zdążył się zorientować, Kaeya już miał w rękach dwa miecze. Jeden zwyczajny, drugi stworzony z lodu. Rzucił się na strażników, uśmiechając się wręcz psychodelicznie. Można było mieć wrażenie, że w jakimś dziwnym sensie podoba mu się ta sytuacja.

Trzech z ich ludzi pobiegło po konie. Albedo stworzył kilka kamiennych kwiatów, po których wskoczył na taką wysokość, że mógł praktycznie spojrzeć strażnikom w oczy. Z tej pozycji było mu łatwiej walczyć. Poza tym, w ten sposób łatwiej było mu w ten sposób celować w oczy i przynajmniej na tyle osłabić przeciwników.

Niestety nadal pozostawał fakt, że rycerzy było tylko pięciu, a strażników o czterech więcej. Rzucił się, by ochronić jednego ze swoich ludzi i poczuł, jak wielka dłoń strażnika uderza go w plecy.

Chrupnęły kości. Albedo przeturlał się po polu bitwy i rąbnął z głuchym łupnięciem w ścianę. Pewnie gdyby był zwykłym człowiekiem, umarłby w jednej chwili.

Ale nie był.

Aczkolwiek chyba nigdy nie czuł tak paraliżującego bólu, że nawet on musiał zwrócić na niego uwagę.

- Albedo! - jak zza mgły usłyszał głos Kaeyi. Uchylił powieki. Wszyscy strażnicy zostali w tym samym momencie przebici przez tysiące sopli, a Kaeya podbiegł do niego i przyłożył dłonie do jego klatki piersiowej.

Chłód. Albedo miał wrażenie, że jego ciało na chwilę zamarzło. Po chwili zdał sobie sprawę, że ból zmniejszył się na tyle, iż może znowu zacząć go ignorować.

- Nie mam umiejętności Jean, ani tym bardziej Barbary, ale to powinno wystarczyć na powrót do domu - oznajmił Kaeya, zabierając dłonie. - Siebie samego potrafię lepiej wyleczyć, przepraszam. Nawet moja moc jest samolubna.

Kaeya... leczy...?

- Pognają za nami - Albedo usiadł, nieco z trudem. - Poza tym, nie jesteś samolubny.

- Jestem - Kaeya pomógł mu wstać.

Dopiero teraz Albedo zauważył, że są zamknięci w lodowej barierze ochronnej, a strażnicy próbują się usilnie do nich dostać.

- Dlaczego tak sądzisz? - spytał Albedo.

- Bo wiem, że cię tym zranię, ale... - Kaeya przymknął oko i zerknął na strażników. - Prawdopodobnie z tobą nie wrócę, a bardzo chcę to zrobić, zanim będę musiał się pożegnać.

- Pożegnać? O czym ty... - zaczął Albedo, ale Kaeya zamknął mu usta pocałunkiem.

Alchemik kompletnie osłupiał. Nie zdążył jednak nawet oddać pocałunku, bo w tej chwili bariera pękła, a Kaeya rzucił nim w swoich ludzi.

Dosłownie.

Złapał go za ramiona i po prostu nim rzucił.

- Zabierzcie go i zróbcie to, co wam mówiłem! - zawołał.

- Kaeya! - wrzasnął Albedo, czując krew w ustach.

Właściwie...

Kiedy ostatnio on krzyczał...?

- Nie jest pan w stanie walczyć, kapitanie Albedo - Huffman siłą posadził go na Eisblumen. - Jedziemy.

- Ale on zostanie tutaj sam, on zginie - Albedo spojrzał na Kaeyę, który umknął właśnie strażnikom, chowając się za filarem. - Zabiją go.

- Dostaliśmy rozkaz - oderwał się jeden z kawalerzystów. - Mamy jechać po osoby z wizją Pyro.

- Pyro? - powtórzył Albedo i zakaszlał.

Krew zalśniła na jego palcach w miejscach, gdzie rękawiczka była podarta.

- Amber, Klee, dzieciak z Gildii Poszukiwaczy Przygód i wiadomo, kto - wyliczył na palcach kawalerzysta i popędził swojego dereszowatego ogiera.

- Klee? - Albedo spojrzał przez ramię na Kaeyę?

Co on planuje, że sądzi, iż Klee będzie bezpieczna w takiej sytuacji?

- Pojadę po nią - oznajmił, zastanawiając się, jak wyjaśni swej przybranej siostrzyczce, czemu wygląda jak czterdzieści siedem nieszczęść i pluje krwią.

Chyba najpierw powinien udać się do Jean, zanim spowoduje u Klee poważną traumę.