Uniwersum: Genshin Impact
Pairing: Kaeya&Albedo
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: fantasy, dramat, soft angst
Seria: "Sun&Wind"
Ostrzeżenia: spoilery do gry, headcanony, sceny przemocy
Notka autorska: Czy jeśli Bennett jest w moim fiku, to mógłby przyjść do domu, proszę?
Nie, wcale nie odwracam waszej uwagi od tej dramy tutaj.
Miłego czytania.
Albedo jechał na Eisblumen, trzymając Klee przed sobą. Była w piżamie, założyła jedynie kurtkę i buty, nie mieli czasu, by całkiem się przebrała. Albedo nie wiedział, co zastaną, kiedy przybędą na miejsce. Wiedział jedynie, że Kaeya ich potrzebuje.
- Albedo? - zaczęła Amber, galopując obok niego na kasztanowej klaczy. - Co właściwie robimy? Po co jesteśmy wam potrzebni?
- Nie mam pojęcia - odparł Albedo, próbując sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz widział ją w cywilnych ubraniach.
Nie pamiętał również, kiedy ostatnio odpowiedział komuś, że czegoś nie wie.
- Typowe - mruknął Diluc, odwracając się do nich na dosłownie chwilę. - Nawet nasz alchemiczny geniusz nie wie, co planuje m...
Diluc uciął nagle zdanie, Schnee parsknęła, jakby potwierdzając jego opinię, okręciła się i zaczęła biec dalej.
Słuchała Diluka tak, jakby to on był jej panem.
A może był? W końcu Kaeya go zastąpił na stanowisku. Może śnieżnobiała klacz należała kiedyś do starszego z braci Ragnvindrów?
To by miało sens.
W końcu Schnee nie lubi nikogo. Diluc też nie.
A mimo to, jak tylko się dowiedział, co się dzieje, prawie wyszedł z domu bez butów.
Pan "Nie-Obchodzi-Mnie-To-Ale-Jednak-Tak", jak go nazwała Amber.
Swoją drogą, Albedo wciąż czuł krew w ustach, nawet jeśli Jean go uleczyła. Dmuchawcowa Pani Rycerz była z nimi, zabrała ze sobą Bennetta, którego przywiązała do siebie liną po tym, kiedy spadł z konia po raz trzeci.
Albedo miał wrażenie, że horyzont lśni. Kiedy zbliżyli się na tyle, że widzieli zarys strażników ruin, Diluc prawdopodobnie pierwszy zobaczył, co się stało. Był już daleko od nich, zaprawiony w takich gonitwach najlepiej z nich wszystkich. Amber niby też była, ale ona wolała zostać przy nich.
Skąd wiedzieli, że zobaczył, co się stało? Bo tak gwałtownie zatrzymał Schnee, że ta stanęła dęba i prawie zrzuciła go z siodła, z którego zeskoczył, mało nie łamiąc sobie nóg. Zostawił Schnee, rzucając jej tylko coś przez ramię, a ta zaczęła skubać trawę, jakby to było normalne.
Eisblumen zarżała, kiedy w końcu dojechali do Schnee. Albedo zacisnął mocniej palce na lejcach, Klee pisnęła, Jean i Amber szepnęły coś przerażone. Bennett rozwiązał linę, spadł z jasno-siwego ogiera Dmuchawcowej Pani Rycerz i pobiegł w kierunku Diluka, który już przeskakiwał nad murem odgradzającym ich od zamarzniętych strażników ruin.
I czegoś, co wyglądało jak wielka, lodowa łza wypełniona krwią, z Kaeyą w środku.
- Chodźcie, musimy mu pomóc! - zawołał Bennett.
Albedo złapał Klee za rękę i zeskoczył na ziemię. Amber i Jean pobiegły za nimi.
Jedyne, o czym Albedo był w stanie myśleć w tym momencie, to powtarzanie sobie, że to niemożliwe, by Kaeya naprawdę to zrobił.
Diluc przez chwilę stał nieruchomo, chyba analizując sytuację.
- Musimy zniszczyć strażników, inaczej odmarzną - oznajmił, biorąc miecz do ręki. - Ja się tym zajmę, wy r... róbcie, co do was należy.
- Trzy sprawy - zwrócił mu uwagę Albedo. - Trzeba stopić dno, bo jak Kaeya spadnie z takiej wysokości, to...
- Połamie się i będzie jeszcze gorzej - wtrącił się Bennett.
- Dokładnie - przyznał Albedo. - Po drugie, ty masz z nich wszystkich najbardziej rozwinięte umiejętności, mistrzu Diluc. Ja i pani Jean się tym zajmiemy.
- A po trzecie? - spytała Amber.
Albedo podszedł do Diluka i poklepał go po ramieniu.
- Głos ci drży - zwrócił mu uwagę, a Diluc obrzucił go takim spojrzeniem, że alchemik pomyślał, iż to chyba tylko dobra wola Barbatosa sprawiła, że nie stanął od razu w płomieniach.
- Braciszku Albedo, dlaczego ta woda jest czerwona? - spytała Klee, a on przełknął ślinę i znowu pożałował, że nie umył zębów, bo znów poczuł smak krwi.
Ale naprawdę nie było na to czasu.
- To jest krew, prawda? Braciszek Kaeya jest ranny, prawda? - Klee nagle zabrzmiała bardzo poważnie jak na dziesięcioletnią dziewczynkę i przeniosła swój wzrok na Diluka. - Jak go nie uratujesz, to nie będziemy mogli znowu mu upiec ciasta na urodziny!
Diluc kompletnie ją zignorował, spokojnie podpalając dno lodowej łzy.
- Alice nas zabije, Klee będzie mieć po tym traumę do końca życia - Jean zamachnęła się mieczem i uderzyła nim w strażnika ruin.
Ten rozprysł się, jakby był stworzony jedynie z lodu.
- Jak? - szepnęła, patrząc z niedowierzaniem na żelazny śnieg. - Jak on to zrobił?
- Nie wiem - skłamał Albedo.
Dobrze wiedział, jak i co zrobił Kaeya. To była ta sama magia, której używali Magowie Otchłani. Zaklęcie było potężne, wzmocnione wizją Kaeyi pozwoliło mu uratować prawdopodobnie całe miasto. Gdyby strażnicy ruin przedarli się do ludzkich posiadłości...
Nie byłoby co zbierać.
- Wracajmy - stwierdził Albedo, rozbiwszy ostatniego strażnika na kawałki. - Użyję wizji do dostania się na górę. Ty nas sprowadzisz, przy okazji go lecząc.
- O ile jest co leczyć - powiedział Diluc tak cicho, że tylko Albedo go usłyszał. - Stopię tę łzę. Wy go łapcie.
- Pomożemy ci - oznajmiła Amber, łapiąc Klee za rękę.
- A ja umiem trochę leczyć, więc jakoś... Może... No wiecie - Bennett zaśmiał się nerwowo. - Sprawię, że te płomienie go nie poparzą za bardzo.
- Tylko nie sprowadź na niego swojego pecha! - pisnęła Klee.
Albedo spojrzał na Jean. Ta kiwnęła głową.
Poczwórna fala płomieni zalała okolicę. Łza rozpuściła się, a woda wraz z krwią chlusnęły o ziemię, chlapiąc ich ubrania. Albedo wskoczył na kamienne kwiaty, które stworzył za pomocą wizji Geo i złapał bezwładne ciało Kaeyi.
Jean owiała ich swoją mocą i sprowadziła na dół. Albedo stwierdził w tym momencie dwie rzeczy.
Kaeya był naprawdę dobrze zbudowanym i wysokim mężczyzną, przez co ważył swoje i prawdopodobnie alchemik jutro poczuje w mięśniach konsekwencje swojej decyzji.
Po drugie, jego słaby oddech owiał Albedo klatkę piersiową zaraz po tym, gdy Jean użyła na nich swojej mocy.
Kaeya żył.