Blog zawiera treści o związkach męsko-męskich i damsko-damskich. Jeżeli nie lubisz yaoi i yuri, to naciśnij czerwony krzyżyk i nie czytaj, zamiast obrzucać mnie błotem. Dziękuję za uwagę.

Polecany post

Reklama vol 3

Zespół: Kalafina, Nightmare, Ganglion, Band-Maid, CLOWD, Broken by the Scream Pairing: Ni~ya&Hikaru, Wakana&Keiko, Sagara&Oni, ...

poniedziałek, 22 lutego 2021

Heart of the Abyss VII

Uniwersum: Genshin Impact

Pairing: Kaeya&Albedo

Dozwolone od: 17+

Gatunek tekstu: fantasy, dramat, soft angst

Seria: "Sun&Wind"

Ostrzeżenia: spoilery do gry, headcanony, sceny przemocy

Notka autorska: I koniec fika. Nie martwcie, mam ich jeszcze trochę w zapasie (za dużo).



Albedo wszedł do katedry i od razu poszedł do komnaty, w której leżał Kaeya. Barbara przekazała mu, że uleczyła drugiego z kapitanów, ale będzie osłabiony jeszcze przez jakiś czas. Ta nielegalna magia naprawdę blokowała jej wizję.

Kaeya siedział na łóżku, bawiąc się warkoczem, który zrobiła mu Klee. Wyglądał o wiele lepiej, niż wtedy, gdy Albedo stąd wyszedł.

- Klee mi go zaplotła, prawda? - Kaeya uśmiechnął się do niego.

- Musimy porozmawiać - powiedział Albedo, siadając na łóżku. - Poważnie.

- Coś się stało? - spytał Kaeya. - Mam wrażenie, czy płakałeś?

Albedo westchnął.

- Płakałem.

- Dlaczego?

- Bo prawie umarłeś - wyjaśnił Albedo. - Nie płakałem cały czas, jak tu leżałeś bez życia. Ale chyba nawet mi czasem puszczają emocje.

- Ale żyję.

- Ale wtedy powiedziałeś, że nie wrócisz ze mną do domu - szepnął Albedo. - Że musisz się pożegnać... Pocałowałeś mnie i rzuciłeś mną w resztę rycerzy!

Kaeya poczuł się zdezorientowany. Albedo rzadko podnosił głos, a krzyczącego usłyszał go chyba tylko raz. Wtedy, gdy Huffman usiłował go zabrać z pola bitwy.

- Wiedziałem, że tak to się może skończyć... - stwierdził Kaeya. - W sensie, wiesz. Nie wpadłem na to, że przeżyję. Jestem właściwie zaskoczony.

- To dlaczego kazałeś nam biec po osoby z wizją Pyro? - spytał Albedo. - Po co byli ci potrzebni?

- A jak byście wydostali moje zwłoki z tej lodowej łzy? Łupalibyście mieczami tak długo, aż byście się dokopali? - Kaeya spojrzał na niego z powątpiewaniem.

- Kazałeś zabrać Klee - zwrócił mu uwagę Albedo.

- Co? Kazałem ją zabrać? - spytał Kaeya, wyraźnie przerażony. - Ona ma dziesięć lat!

- Twoi podwładni twierdzili, że ją wymieniłeś.

- Ale zaznaczyłem, że mają ją wziąć ze sobą, jeśli skończy 14 lat! - zawołał Kaeya. - Co za bezmyślne półgłówki, zafundowaliby dziecku traumę do końca życia!

Albedo spojrzał na niego, jakby sam był bezmyślnym półgłówkiem. W sumie nie wiedział, co Kaeya planuje, ale wyszło na to, że różowa piżama Klee nadawała się tylko do wyrzucenia.

- Nie wzięliście jej ze sobą, prawda? - spytał Kaeya, a powietrze wokół zrobiło się chłodniejsze. - Albedo?

- Wzięliśmy... - powiedział Albedo powoli. - Nikomu nie powiedziałeś, co chcesz zrobić. Byłem pewien, że będzie bezpieczna. Nie wpadłem na to, że zastanę cię w formie szaszłyka.

Kaeya pobladł i pomasował skronie palcami.

- Zatłukę ich... - powiedział tylko. - Co za idioci...

- Spokojnie, mało pamięta - przyznał Albedo. Kaeya spojrzał na niego przez palce.

- Co zrobiłeś?

- Podałem jej eliksir.

- Albedo...

- Swoją drogą - zaczął Albedo, zmieniając temat. - Twój brat martwił się o ciebie. Venti twierdzi, że nawet się przez to upił.

Kaeya zamarł. Spojrzał na niego. Zmierzył go wzrokiem. Jego zamglone oko zalśniło.

- Diluc jest abstynentem. Ma zbyt słabą głowę, by pić. Kiedyś upił się jednym kieliszkiem wódki ze Snezhnayi i leżał z kacem przez trzy dni.

- Przez szklankę wina zasnął z głową na blacie i został okradziony.

Kaeya zamrugał.

- Diluc się o mnie martwi - powiedział cicho, a Albedo miał wrażenie, że w jego oczach zalśniły łzy. - Albedo... Powinienem ci powiedzieć to, co jemu. Ale obiecaj mi, że mnie nie znienawidzisz.

- Obiecuję - powiedział Albedo, łapiąc go za dłonie.

Wysłuchał Kaeyi do końca. Potwierdził swoje przypuszczenia na temat tego, kto tak naprawdę włamał się do jego pracowni. Większość rzeczy, które Kaeya mu opowiadał, wiedział, ale nie chciał mu przerywać.

- I tak to właśnie wygląda - zakończył Kaeya. - Kiedy Diluc się dowiedział, wydziedziczył mnie. Tak w dużym skrócie. I próbował zabić, a ja dostałem wizję.

- Ale odciąłeś się, tak? - spytał Albedo.

- Tak.

Albedo spojrzał na dłonie Kaeyi, które wciąż trzymał w rękach.

- Czyli jesteśmy tacy sami - stwierdził.

Kaeya zamrugał.

- Słucham?

- Pewnie wiesz, że nie jestem z Mondstadt - Albedo uśmiechnął się lekko. - Jak myślisz, skąd tak naprawdę pochodzę i dlaczego nikt tego nie wie?

Kaeya zamarł.

- W dużym skrócie, jestem w stanie zniszczyć Mondstadt jednym pstryknięciem - powiedział cicho Albedo. - Jeśli stracę kontrolę nad mocą.

Kaeya zmarszczył brwi.

- Wiem, że ta magia była twoja. To było typowe zaklęcie z Khaenri'ah, jedno z najpotężniejszych, ale również najprostszych do zapamiętania - Albedo podniósł na niego wzrok. - Ty przynajmniej jesteś człowiekiem.

- Co... - zaczął Kaeya, ale się rozmyślił. - Mów.

I Albedo wyjaśnił mu wszystko.

Dokładnie wszystko.

Kaeya westchnął ciężko.

- Miałem rację - stwierdził. - Z tobą związek nie będzie nudny.

- Związek? - powtórzył Albedo. - Ach. Mówisz o miłości, tak?

- Jesteś w stanie ją czuć? - spytał Kaeya.

- Jestem - przyznał Albedo. - Myślałem, że nie, ale doszedłem do wniosku, że naprawdę cię kocham. I nie obchodzi mnie, co było w przeszłości. Liczy się teraźniejszość. A teraźniejszy Kaeya uratował nas wszystkich, bo nie chcę nawet myśleć, co by się stało, jakby ci strażnicy ruin dostali się do miasta. I sądząc po tym, że mnie pocałowałeś na, jak to ująłeś, pożegnanie, też coś do mnie czujesz.

- Tak - Kaeya położył mu dłonie na policzkach. - Jak cię nie było, dokładnie się wyszorowałem i umyłem ząbki. Czułem się brudny.

- Czemu mi to mówisz? - spytał Albedo.

- Żebyś się nie bał tego, co zrobię - odparł Kaeya i pocałował go.

I tym razem alchemik mógł oddać pocałunek bez obawy, że zostanie złapany za ramiona i rzucony w ich podwładnych.

Odsunęli się od siebie po chwili. Albedo wtulił się w Kaeyę, przymykając oczy.

- Kaeya?

- Hm?

- Przeszłość mnie nie obchodzi - powtórzył Albedo. - Ale musimy się zastanowić nad przyszłością.

- W sensie?

- Po której stronie zamierzasz stanąć? - spytał Albedo.

- Zadaję sobie to pytanie od kilkunastu lat - odparł Kaeya.

- I wiesz już?

- A jak myślisz?

Albedo odsunął się od Kaeyi i spojrzał mu prosto w jego niebiesko-liliowe oczy.

- Myślę, że nieważne, po której stronie staniesz, nie mam zamiaru walczyć przeciwko tobie - oznajmił. - Dla mnie nie ma strony Khaenri'ah czy Mondstadt. Jest tylko twoja.

Kaeya pochylił się i przytknął czoło do czoła Albedo.

- Obiecuję, że cię poprowadzę, mój Kredowy Książę - powiedział cicho, splatając ich dłonie.

Albedo przymknął oczy.

Poszedłby za nim nawet, gdyby ich jedynym celem okazałaby się śmierć.

Ale tym będą martwić się później.

The end

niedziela, 21 lutego 2021

Heart of the Abyss VI

Uniwersum: Genshin Impact

Pairing: Kaeya&Albedo

Dozwolone od: 17+

Gatunek tekstu: fantasy, dramat, soft angst

Seria: "Sun&Wind"

Ostrzeżenia: spoilery do gry, headcanony, sceny przemocy

Notka autorska: Biedny Albedo. Kaeya też biedny, ale do tego jesteście pewnie przyzwyczajeni po moich fikach.



Kaeya patrzył na Albedo, oddychając nieco z trudem. Jego prawe oko było zamglone. W sumie Albedo nie widział go bez tej opaski, odkąd kapitan kawalerii stracił w nim wzrok.

- Kaeya? - Albedo usiadł na brzegu łóżka. - Słyszysz mnie?

- Uhm - wymamrotał Kaeya, usiłując usiąść, ale mu to ani trochę nie wyszło. - Co...

- Jesteś w katedrze, znaleźliśmy cię... Co ty chcesz zrobić? - spytał, kiedy Kaeya spróbował podnieść się jeszcze raz.

- Przytulić cię - odparł Kaeya, uśmiechając się słabo.

Albedo spojrzał na niego ze zdziwieniem, po czym sam go przytulił. Mocno.

- Nie zraniłeś mnie - oznajmił Albedo. - Ale zawiodłeś. Kazałeś mi cię zostawić i użyłeś tego zaklęcia.

- Zginąłbyś...

- Ty też prawie zginąłeś - zauważył Albedo, łapiąc Kaeyę za ramiona i delikatnie kładąc go z powrotem. - A ja jestem przez to chyba kompletnie zdezorientowany.

Klee wróciła z Barbarą w tym właśnie momencie.

- Zajmę się nim, jeśli pozwolicie - powiedziała Barbara, naglącym spojrzeniem wyrzucając ich za drzwi.

* * *

- Z braciszkiem Kaeyą teraz będzie wszystko w porządku, prawda? - spytała Klee.

- Myślę, że tak - Albedo wziął ją na ręce. - Chyba tak.

Kiedy znaleźli się w jego pracowni, odstawił Klee na podłogę i podszedł do okna.

Nagle poczuł, że ma mokre policzki. Otarł je i popatrzył na ręce.

Łzy?

- Albedo? - Klee pociągnęła go za rękaw.

Albedo zasłonił twarz dłonią. Nogi ugięły się pod nim i upadł na kolana. Tak, jakby wszystkie emocje puściły mu w tym właśnie momencie.

- Albedo, czemu płaczesz, co się dzieje?! - Klee złapała go za ramiona, a on przytulił ją do siebie i nie puszczał przez dobre kilka minut.

Bał się. Przez cały ten czas, gdy Kaeya się nie budził, bał się. Strach paraliżował go od środka, ale trwał w jakby transie. Nie docierało do niego, jak poważna jest sytuacja. Po prostu siedział przy nim i patrzył na te wszystkie bandaże, słuchał jego płytkiego oddechu, zmieniał opatrunki, kiedy Barbara była zajęta... Albo mieszał jedną miksturę z drugą, żeby przyspieszyć gojenie się ran, parząc przy tym palce, bo jego dłonie drżały, a on nie rozumiał, dlaczego.

A teraz to wszystko puściło. I płakał. Nie wiedział, czy dlatego, że Kaeya w końcu się obudził, czy dlatego, że był aż tak słaby, iż to on musiał go przytulić. Nie znosił widywać silnych osób w słabych chwilach, czuł się tak, jakby wszedł z butami w ich prywatność. Klee siedziała cicho w jego ramionach, co było aż dziwne, a on płakał dalej.

Nie rozumiał, co się z nim działo. To było dla niego nowe, nigdy o nikogo się aż tak nie martwił.

Nigdy tak bardzo się nie bał, że kogoś straci.

- Albedo? - Klee odezwała się w końcu. - Jesteś smutny?

- Nie wiem - odparł Albedo. - Jestem... Zdezorientowany...

- Martwisz się o Kaeyę?

- Chyba...?

- Kochasz go?

- Co? - Albedo spojrzał na nią, marszcząc brwi.

Och, czyli nawet mała dziewczynka pojęła to szybciej od niego.

- Co cię skłoniło do takiego wniosku? - spytał, ocierając łzy po raz kolejny.

Klee zachichotała.

- Często go rysujesz, uśmiechasz się, gdy go widzisz i tulisz mnie teraz, płacząc, bo coś mu jest. Trochę jak mamusia i tatuś, wiesz? - Klee wtuliła się w niego. - Jak się przyznasz, że go kochasz, to przestanie cię boleć serduszko.

Albedo westchnął.

- Masz rację - przyznał w końcu. - Nawet, jeśli nie pojmuję tego uczucia, to wygląda na to, że jestem zdolny do odczuwania go.

- Hm?

- Kocham go.

- No, bo znowu zacząłeś mówić tak, że Klee nic nie rozumiała - Klee uśmiechnęła się promiennie.

A Albedo już wiedział, co musi zrobić.

sobota, 20 lutego 2021

Heart of the Abyss V

Uniwersum: Genshin Impact

Pairing: Kaeya&Albedo

Dozwolone od: 17+

Gatunek tekstu: fantasy, dramat, soft angst

Seria: "Sun&Wind"

Ostrzeżenia: spoilery do gry, headcanony, sceny przemocy

Notka autorska: Tak, lubię upijać Diluka, przepraszam.



Oficjalnie magia, którą został zaatakowany Kaeya, należała do Magów Otchłani. To nie była zwykła moc wizji, to była czarna magia pochodząca z Khaenri'ah.

Tylko pytanie, skąd się tam nagle wzięło tylu Magów Otchłani, by prawie zabić Kaeyę? I jak on sam zamroził dokładnie każdy milimetr wszystkich dziewięciu strażników ruin?

Jedynie Albedo wiedział, ale postanowił milczeć. Najlepiej w tej sytuacji było zrzucić winę właśnie na Magów Otchłani. Na pytanie, jak Kaeya to zrobił, mógł jednak co najwyżej wzruszyć ramionami i stwierdzić, że nikt go jak widać nie docenił.

Lecz jedno nie dawało Albedo spokoju. To miała być rutynowa ekspedycja, a skończyła się na tym, że Kaeya leżał teraz w łóżku od tygodnia.

Było lepiej. Jego rany już się prawie zagoiły. Ale moc Barbary słabo na niego działała. Jakby ta nielegalna Cryo magia hamowała jej wizję.

Albedo jako jedyny wiedział, jakie leki mu podawać, by rany goiły się szybciej. Całe dnie spędzał w laboratorium, a nocami siedział przy Kaeyi tak długo, aż Sucrose nie zabierała go do jego komnaty, kiedy już ledwie widział na oczy. Robiła tak, odkąd zemdlał po kompletnie nieprzespanej nocy.

A jak odmówił posłuchania jej, poprosiła o pomoc Razora i Noelle. Z nimi trudno było mu dyskutować. Zwłaszcza, jak po prostu złapali go za ramiona i zanieśli do łóżka.

Albedo właściwie nie rozumiał, dlaczego tak bardzo pragnął być przy Kaeyi już po tym, gdy podał mu wszystkie leki. Najpierw tłumaczył to sobie, że chce tylko upewnić się, iż zadziałają i nie będą miały skutków ubocznych. Ale każdej następnej nocy przekonywał się, że to było to dziwne uczucie. Zauroczenie? Miłość? Tak. To mogło być to.

Chyba jednak powinien przestudiować głębiej to zagadnienie. Powinien, po pierwsze, przyznać się przed samym sobą, co czuje. I powinien powiedzieć o tym Kaeyi, jeśli ten się kiedyś obudzi...

* * *

Klee nie miała traumy. Albedo już o to zadbał, podając jej odpowiedni eliksir.

Bennett opowiadał każdemu, kogo spotkał, że pomógł uratować kapitana kawalerii.

Jean i Amber zamartwiały się, choć ta druga nie bardzo chciała się do tego przyznać.

I był jeszcze Diluc, który udawał, że go to nie obchodzi, ale Charles twierdził, że ilość kieliszków, które stłukł w czasie ostatniego tygodnia, wzrosła o 100%, bo wcześniej nie zdarzało mu się to prawie wcale.

A Venti dał słowo honoru, że widział, jak Diluc nalewa sobie do szklanki soku winogronowego, który wcale tym sokiem nie był, sądząc po tym, że zasnął z głową na blacie i nie można go było dobudzić.

Pomińmy fakt, że Venti przyznał się Albedo, iż ukradł wtedy Dilukowi trzy butelki wina...

- Braciszek Kaeya się kiedyś obudzi, prawda? - spytała Klee, zaplatając Kaeyi warkocza.

- Oczywiście, że tak - Albedo uśmiechnął się słabo i wstawił świeży bukiet kalii do wazonu.

Wierzył w to coraz mniej.

- Braciszek Kaeya musi się obudzić, Klee nie podoba się to, że braciszek Kaeya ciągle śpi - wymamrotała Klee. - Braciszkowi Kaeyi chyba nie spieszy się do Celestii, co, braciszku Albedo? Albedo?

Albedo drgnął. Zdał sobie sprawę, że znowu przysnął, trzymając na dokładkę dłoń Kaeyi przy ustach.

- Co, nie, nie będziemy rysować jednorożców - mruknął, nadal zaspany. Klee spojrzała na niego obrażona.

- Mówię do ciebie o poważnych sprawach, a ty mnie nie słuchasz! - dziewczynka złapała się pod boki. - Wstyd!

- Przepraszam, Klee, jestem po prostu... - Albedo ziewnął. - ...zmęczony.

Klee westchnęła ciężko i wróciła do zaplatania Kaeyi warkocza.

- Ma miękkie włosy - powiedziała nagle. - Pan Diluc ma miększe, swoją drogą. Dotykałeś kiedyś włosów pana Diluka, braciszku Albedo?

- Nie - Albedo pokręcił głową i pogłaskał Kaeyę po głowie.

Naprawdę były miękkie.

- Szkoda. Namówiłam go kiedyś na to, żeby zrobić mu warkocze - kontynuowała Klee. - Czasem jest miły. Ale nigdy się nie uśmiecha. Dlaczego nigdy się nie uśmiecha?

- ...przeze... mnie... - szepnął Kaeya, ledwie otwierając usta.

Klee odskoczyła od niego i spadła z krzesła.

- Braciszek Kaeya! - zapiszczała Klee i chyba chciała Kaeyę przytulić, ale Albedo ją powstrzymał.

- Idź po Barbarę - powiedział cicho. Klee spojrzała na Kaeyę i pobiegła po zakonnicę.

piątek, 19 lutego 2021

Heart of the Abyss IV

Uniwersum: Genshin Impact

Pairing: Kaeya&Albedo

Dozwolone od: 17+

Gatunek tekstu: fantasy, dramat, soft angst

Seria: "Sun&Wind"

Ostrzeżenia: spoilery do gry, headcanony, sceny przemocy

Notka autorska: Czy jeśli Bennett jest w moim fiku, to mógłby przyjść do domu, proszę?

Nie, wcale nie odwracam waszej uwagi od tej dramy tutaj.

Miłego czytania.



Albedo jechał na Eisblumen, trzymając Klee przed sobą. Była w piżamie, założyła jedynie kurtkę i buty, nie mieli czasu, by całkiem się przebrała. Albedo nie wiedział, co zastaną, kiedy przybędą na miejsce. Wiedział jedynie, że Kaeya ich potrzebuje.

- Albedo? - zaczęła Amber, galopując obok niego na kasztanowej klaczy. - Co właściwie robimy? Po co jesteśmy wam potrzebni?

- Nie mam pojęcia - odparł Albedo, próbując sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz widział ją w cywilnych ubraniach.

Nie pamiętał również, kiedy ostatnio odpowiedział komuś, że czegoś nie wie.

- Typowe - mruknął Diluc, odwracając się do nich na dosłownie chwilę. - Nawet nasz alchemiczny geniusz nie wie, co planuje m...

Diluc uciął nagle zdanie, Schnee parsknęła, jakby potwierdzając jego opinię, okręciła się i zaczęła biec dalej.

Słuchała Diluka tak, jakby to on był jej panem.

A może był? W końcu Kaeya go zastąpił na stanowisku. Może śnieżnobiała klacz należała kiedyś do starszego z braci Ragnvindrów?

To by miało sens.

W końcu Schnee nie lubi nikogo. Diluc też nie.

A mimo to, jak tylko się dowiedział, co się dzieje, prawie wyszedł z domu bez butów.

Pan "Nie-Obchodzi-Mnie-To-Ale-Jednak-Tak", jak go nazwała Amber.

Swoją drogą, Albedo wciąż czuł krew w ustach, nawet jeśli Jean go uleczyła. Dmuchawcowa Pani Rycerz była z nimi, zabrała ze sobą Bennetta, którego przywiązała do siebie liną po tym, kiedy spadł z konia po raz trzeci.

Albedo miał wrażenie, że horyzont lśni. Kiedy zbliżyli się na tyle, że widzieli zarys strażników ruin, Diluc prawdopodobnie pierwszy zobaczył, co się stało. Był już daleko od nich, zaprawiony w takich gonitwach najlepiej z nich wszystkich. Amber niby też była, ale ona wolała zostać przy nich.

Skąd wiedzieli, że zobaczył, co się stało? Bo tak gwałtownie zatrzymał Schnee, że ta stanęła dęba i prawie zrzuciła go z siodła, z którego zeskoczył, mało nie łamiąc sobie nóg. Zostawił Schnee, rzucając jej tylko coś przez ramię, a ta zaczęła skubać trawę, jakby to było normalne.

Eisblumen zarżała, kiedy w końcu dojechali do Schnee. Albedo zacisnął mocniej palce na lejcach, Klee pisnęła, Jean i Amber szepnęły coś przerażone. Bennett rozwiązał linę, spadł z jasno-siwego ogiera Dmuchawcowej Pani Rycerz i pobiegł w kierunku Diluka, który już przeskakiwał nad murem odgradzającym ich od zamarzniętych strażników ruin.

I czegoś, co wyglądało jak wielka, lodowa łza wypełniona krwią, z Kaeyą w środku.

- Chodźcie, musimy mu pomóc! - zawołał Bennett.

Albedo złapał Klee za rękę i zeskoczył na ziemię. Amber i Jean pobiegły za nimi.

Jedyne, o czym Albedo był w stanie myśleć w tym momencie, to powtarzanie sobie, że to niemożliwe, by Kaeya naprawdę to zrobił.

Diluc przez chwilę stał nieruchomo, chyba analizując sytuację.

- Musimy zniszczyć strażników, inaczej odmarzną - oznajmił, biorąc miecz do ręki. - Ja się tym zajmę, wy r... róbcie, co do was należy.

- Trzy sprawy - zwrócił mu uwagę Albedo. - Trzeba stopić dno, bo jak Kaeya spadnie z takiej wysokości, to...

- Połamie się i będzie jeszcze gorzej - wtrącił się Bennett.

- Dokładnie - przyznał Albedo. - Po drugie, ty masz z nich wszystkich najbardziej rozwinięte umiejętności, mistrzu Diluc. Ja i pani Jean się tym zajmiemy.

- A po trzecie? - spytała Amber.

Albedo podszedł do Diluka i poklepał go po ramieniu.

- Głos ci drży - zwrócił mu uwagę, a Diluc obrzucił go takim spojrzeniem, że alchemik pomyślał, iż to chyba tylko dobra wola Barbatosa sprawiła, że nie stanął od razu w płomieniach.

- Braciszku Albedo, dlaczego ta woda jest czerwona? - spytała Klee, a on przełknął ślinę i znowu pożałował, że nie umył zębów, bo znów poczuł smak krwi.

Ale naprawdę nie było na to czasu.

- To jest krew, prawda? Braciszek Kaeya jest ranny, prawda? - Klee nagle zabrzmiała bardzo poważnie jak na dziesięcioletnią dziewczynkę i przeniosła swój wzrok na Diluka. - Jak go nie uratujesz, to nie będziemy mogli znowu mu upiec ciasta na urodziny!

Diluc kompletnie ją zignorował, spokojnie podpalając dno lodowej łzy.

- Alice nas zabije, Klee będzie mieć po tym traumę do końca życia - Jean zamachnęła się mieczem i uderzyła nim w strażnika ruin.

Ten rozprysł się, jakby był stworzony jedynie z lodu.

- Jak? - szepnęła, patrząc z niedowierzaniem na żelazny śnieg. - Jak on to zrobił?

- Nie wiem - skłamał Albedo.

Dobrze wiedział, jak i co zrobił Kaeya. To była ta sama magia, której używali Magowie Otchłani. Zaklęcie było potężne, wzmocnione wizją Kaeyi pozwoliło mu uratować prawdopodobnie całe miasto. Gdyby strażnicy ruin przedarli się do ludzkich posiadłości...

Nie byłoby co zbierać.

- Wracajmy - stwierdził Albedo, rozbiwszy ostatniego strażnika na kawałki. - Użyję wizji do dostania się na górę. Ty nas sprowadzisz, przy okazji go lecząc.

- O ile jest co leczyć - powiedział Diluc tak cicho, że tylko Albedo go usłyszał. - Stopię tę łzę. Wy go łapcie.

- Pomożemy ci - oznajmiła Amber, łapiąc Klee za rękę.

- A ja umiem trochę leczyć, więc jakoś... Może... No wiecie - Bennett zaśmiał się nerwowo. - Sprawię, że te płomienie go nie poparzą za bardzo.

- Tylko nie sprowadź na niego swojego pecha! - pisnęła Klee.

Albedo spojrzał na Jean. Ta kiwnęła głową.

Poczwórna fala płomieni zalała okolicę. Łza rozpuściła się, a woda wraz z krwią chlusnęły o ziemię, chlapiąc ich ubrania. Albedo wskoczył na kamienne kwiaty, które stworzył za pomocą wizji Geo i złapał bezwładne ciało Kaeyi.

Jean owiała ich swoją mocą i sprowadziła na dół. Albedo stwierdził w tym momencie dwie rzeczy.

Kaeya był naprawdę dobrze zbudowanym i wysokim mężczyzną, przez co ważył swoje i prawdopodobnie alchemik jutro poczuje w mięśniach konsekwencje swojej decyzji.

Po drugie, jego słaby oddech owiał Albedo klatkę piersiową zaraz po tym, gdy Jean użyła na nich swojej mocy.

Kaeya żył.

poniedziałek, 15 lutego 2021

Heart of the Abyss III

Uniwersum: Genshin Impact

Pairing: Kaeya&Albedo

Dozwolone od: 17+

Gatunek tekstu: fantasy, dramat, soft angst

Seria: "Sun&Wind"

Ostrzeżenia: spoilery do gry, headcanony, sceny przemocy

Notka autorska: Okej, więc mamy tutaj ten dziwny język, którego nie używa nikt, prócz Magów Otchłani. Postanowiłam go sobie stworzyć, bo jednak ciekawiej to wygląda, kiedy postacie rzeczywiście posługują się tym językiem, a nie, kiedy ma się po myślniku napisane, że to nie było np. po niemiecku (którego zapewne używają w Mondstadt, ale o tym ćśśś).




Kaeya odczekał, zamknięty za lodową barierą, aż przestanie słyszeć tętent kopyt. Musiał odnowić ją trzy razy, ale opłacało się. Gdy pękła po raz kolejny, powtórzył tę samą czynność, co wtedy, gdy wściekł się, widząc, co te maszkary zrobiły Albedo.

Zakon Otchłani. Khaenri'ah. Jego ojczyzna. Powinien być jej lojalny, też coś. Aż prychnął na samo wspomnienie słów tego zadufanego w sobie Maga Otchłani.

Od wielu lat był lojalny jedynie własnym ideom. Nawet nie do końca wiedział, czy to się liczy jako lojalność wobec Mondstadt. Po prostu miał silne przekonanie, co jest dobre, co złe, a co akceptowalne.

A ranienie osób, które kocha, do takich nie należy.

Aether miał rację. Powinien dawno powiedzieć Albedo, co do niego czuje, ale oczywiście tego nie zrobił. Głównie dlatego, że dziwił się, iż w ogóle ktokolwiek był w stanie rozmrozić jego serce. Dotychczas był w tylko jednym stałym związku, który zakończył, bo tak nudnego okresu w swoim życiu nie miał nigdy wcześniej i nigdy później.

A Albedo, ze swoją pasją do alchemii i eksperymentów, stoickim usposobieniem, tajemniczością i, jak Kaeya w pewnym momencie zauważył, brakiem potrzeby oddychania, był na tyle fascynujący, że kapitan kawalerii wątpił, by kiedykolwiek cokolwiek było z nim nudne.

Ale jedno musiał Khaenri'ah przyznać. Jej rodzima magia była mu w tym momencie bardzo potrzebna mimo, że obiecał sobie, iż nigdy nie użyje żadnego zaklęcia, którego w dzieciństwie uczył go ojciec.

Właściwie, tylko to jedno zapamiętał.


Sa'on aem ya Argiz, hi'edar qae zes waei'ya.

Xy oz ya it'aqw aem Khaenri'ah, esa'eun zoedax'yi.

Mi'naba yiz aina k'oya ir qizi'ya.

Qc'eh zes xes'xaz gia uzdax'yi.*


Wybuch energii sprawił, że sznurek od jego przepaski na oku pękł. Jego tęczówki rozbłysły jasnobłękitnym światłem.

Fale magii przetaczały się przez ruiny. Mógł teoretycznie użyć słowa "xu'nr" (spalić) albo "pe'qiv" (zatopić) zamiast "mi'naba" (zamrozić), ale w połączeniu z jego Cryo wizją efekt był wręcz... Niesamowity, musiał to przyznać.

Strażnicy zamarzali jeden po drugim. Ilość magii, która wlewała się do ich mechanizmów, paraliżowała ich momentalnie. Kaeya miał wrażenie, że i jemu zamarza krew w żyłach. Był tak oszołomiony, że dopiero po chwili zauważył, że uniósł się nad ziemią, a wokół niego zaczęło się tworzyć pole siłowe.

- Przekraczam granicę - mruknął do siebie, ale dobrze wiedział, co musi zrobić, żeby to zatrzymać i nie pozwolić, by dosięgnęła go klątwa Khaenri'ah.


Sa'on aem ya Argiz, hi'edar qae zes waei'ya.

Xy oz ya it'aqw aem Khaenri'ah, esa'eun zoedax'yi.

Xy tra'el yoq xy oz o zas'xya.

Qc'eh za, k'aoza, gia uzdax'yi.**


Zmienił ostatnie dwie linijki i świat wokół zatrzymał się na chwilę, gdy celowo oberwał rykoszetem.

Gdy celowo, sam siebie, przebił soplami i zachłysnął się własną krwią, a jego pole siłowe zamarzło i uwięziło go w lodowej kolumnie.

Osunął się po jej wnętrzu na grube na wiele metrów dno. Oddychał płytko, ale wciąż się uśmiechał.

- "Udało się" - pomyślał, patrząc na dziewięciu strażników ruin, których mechanizmy zamarzły na dobre i jeśli ktoś rąbnie w nich mieczem, rozsypią się jak kryształ.

Był wierny swoim własnym ideom. Był w ten sposób prawie stuprocentowo lojalny wobec Mondstadt.

Ale w tym jednym momencie Khaenri'ah do czegoś jednak mu się przydała.

Nawet jeśli nie miał już siły trzymać powiek otwartych...


* * *


*Serce Otchłani, słuchaj mego głosu.

Jestem dzieckiem Khaenri'ah, twoim panem.

Spraw, by to miejsce zamarzło w czasie,

A moim wrogom zadaj śmiertelną ranę.


**Serce Otchłani, słuchaj mego głosu.

Jestem dzieckiem Khaenri'ah, twoim panem.

Dobrze wiem, że jestem zwykłym grzesznikiem,

Więc proszę, zadaj mi śmiertelną ranę.

sobota, 13 lutego 2021

Heart of the Abyss II

Uniwersum: Genshin Impact

Pairing: Kaeya&Albedo

Dozwolone od: 17+

Gatunek tekstu: fantasy, dramat, soft angst

Seria: "Sun&Wind"

Ostrzeżenia: spoilery do gry, headcanony, sceny przemocy

Notka autorska: Wracamy do robienia krzywdy postaciom, które lubię. No cóż.



Było ich właściwie tylko ośmioro. Każdy z kapitanów wziął trzech swoich ludzi, bo tylko tyle było koni. Teoretycznie jeszcze był Regen, ale nikt nie chciał męczyć ogiera, który był starszy chyba nawet od Varki i to i tak cud, że przetrwał tak długo na tej dłużącej się ekspedycji.

Cała ta wyprawa miała na celu sprawdzenie, czy w ruinach nie plączą się Magowie Otchłani. Według plotek było ich trzech, więc dla Cryo Kaeyi i Geo Albedo nie będzie to nic trudnego. A nawet jeśli, zawsze rycerze bez wizji mogą wezwać pomoc.

- Jesteśmy na miejscu - Kaeya zeskoczył z gracją ze Schnee i przywiązał ją do drzewa. - Jakby coś poszło nie tak, wiecie, co robić.

Mówił to zawsze. Albedo nigdy nie wiedział, o co mu chodzi, ale jego podwładni zawsze tylko kiwali głowami i jak dotąd misje szły gładko. Raz tylko nieco się przypiekli, gdy czterech Magów Otchłani okazało się władać nad Pyro, ale Barbara i Jean wyleczyły ich bardzo szybko.

Kaeya ruszył żwawym krokiem w kierunku ruin. Albedo uwiązał Eisblumen obok Schnee i pobiegł za nim. Kaeya miał dłuższe nogi i na dokładkę nigdy nie chodził wolno. Na całe szczęście Albedo był na tyle wysportowany, że potrafił go dogonić.

Fakt, że nie musiał oddychać, jedynie mu w tym pomagał.

Magowie Otchłani, Cryo i Hydro, siedzieli przy ognisku i rozmawiali. Kiedy tylko zobaczyli rycerzy, obaj zerwali się z miejsca i stworzyli pola siłowe wokół siebie.

- Powinieneś być lojalny wobec Khaenri'ah! - zawołał Mag Cryo, patrząc na Kaeyę. Ten westchnął jedynie, zamrażając pole siłowe Maga Hydro.

- A ty powinieneś siedzieć cicho, ale żaden z nas drugiego raczej nie posłucha - mruknął i spojrzał na Albedo. - Zajmij się nim, moja moc nic mu nie zrobi.

I skoczył ze swoimi ludźmi w kierunku Maga Hydro, który odmarzł i usiłował napuścić na nich magiczne bańki mydlane.

Reakcja Kaeyi podsunęła Albedo myśl, że drugi z kapitanów jest jednak wierny Mondstadt. Alchemik naprawdę by chciał, żeby tak było. Nie chciałby stawać przeciwko Kaeyi na polu bitwy. Czułby się przez to źle. Jakby ważniejszym było dla niego to, czy będzie walczył przeciwko Kaeyi niż to, czy stanie po stronie Mondstadt czy Khaenri'ah.

A może...

Albedo rozkruszył pole siłowe Maga Cryo, obserwując, jak Kaeya i jego ludzie rozprawiają się z Magiem Hydro, unikając tych okropnych, magicznych baniek mydlanych, z których jedne parzyły, a drugie zamykały człowieka w sobie i topiły go, bo bardzo trudno było je przebić.

Kiedy w końcu Albedo przeszył mieczem Maga Cryo na wylot, usłyszał za plecami głos kolejnego przeciwnika.

- Głupi mieszkańcy Mondstadt, jak zwykle psujący nam plany - mruknął Mag Pyro, tworząc trzy demony ziejące ogniem.

Albedo uderzył w nie mocą, przebijając je na wylot, ale niestety to nie były Hilichurle i mało to zadziałało. Ogień buchnął w jego stronę, zdążył tylko odepchnąć swoich ludzi, a jego ubrania stanęły w płomieniach. Trwało to jedynie krótką chwilę, bo natychmiast zgasły, gdy tylko usłyszał zaklęcie praktycznie tuż przy swoim uchu.

- Nic ci nie jest? - spytał Kaeya, wyraźnie zmartwiony.

- Nic - odpowiedział Albedo.

Nigdy nie rozumiał, dlaczego ludzie zwracają w ogóle uwagę na ból. Dopóki to nie jest śmiertelna rana, można to przecież zignorować. Zajmie się tym po powrocie do domu, tymczasem rzucił się za Kaeyą na Maga Pyro, wcześniej zauważając w spojrzeniu drugiego kapitana coś, co mógł wręcz nazwać furią.

Pole siłowe pękło, gdy tylko Kaeya przebił je soplami. Mag Pyro skonał zaraz po tym, dźgnięty przez nich jednocześnie. Jednakże...

- Mam dla was niespodziankę - mruknął Mag Pyro i ostatkami sił nacisnął jedną z cegieł w ścianie.

I tego absolutnie żaden z nich się nie spodziewał.

Jeden strażnik ruin jest trudny do pokonania. Dwóch to wyzwanie. Trzech to koszmar. Czterech to już kompletna paranoja i mało kto się tego podejmuje.

Ale dziewięciu? Jak nazwać dziewięciu? Końcem świata?

- Kapitanie?! - właściwie, ani Albedo, ani Kaeya nie wiedzieli w tym momencie, którego z nich wołają przerażeni rycerze. Sami zamarli na dłuższą chwilę. Albedo miał wrażenie, że po raz pierwszy od dawna nie ma żadnego dobrego pomysłu, jak rozwiązać tę sytuację. Słyszał, jak oddech Kaeyi przyspieszył i stał się nieco bardziej płytki.

Chwileczkę.

Kaeya się... bał?

- Masz jakiś plan? - spytał Albedo.

- Nie - odparł Kaeya. - Ratujcie konie. Nie chcę, żeby ucierpiały przez przypadek. Reszta do mnie, trzeba zniszczyć ich mechanizmy, celujcie w nogi i łączenia między kończynami.

- Ale... - zaczął Huffman. - Ich jest dziewięciu, nie damy...

- Oczywiście, że nie - przerwał mu Kaeya. - Ale musimy dać czas pozostałym, żeby uratowali konie.

Nim Albedo zdążył się zorientować, Kaeya już miał w rękach dwa miecze. Jeden zwyczajny, drugi stworzony z lodu. Rzucił się na strażników, uśmiechając się wręcz psychodelicznie. Można było mieć wrażenie, że w jakimś dziwnym sensie podoba mu się ta sytuacja.

Trzech z ich ludzi pobiegło po konie. Albedo stworzył kilka kamiennych kwiatów, po których wskoczył na taką wysokość, że mógł praktycznie spojrzeć strażnikom w oczy. Z tej pozycji było mu łatwiej walczyć. Poza tym, w ten sposób łatwiej było mu w ten sposób celować w oczy i przynajmniej na tyle osłabić przeciwników.

Niestety nadal pozostawał fakt, że rycerzy było tylko pięciu, a strażników o czterech więcej. Rzucił się, by ochronić jednego ze swoich ludzi i poczuł, jak wielka dłoń strażnika uderza go w plecy.

Chrupnęły kości. Albedo przeturlał się po polu bitwy i rąbnął z głuchym łupnięciem w ścianę. Pewnie gdyby był zwykłym człowiekiem, umarłby w jednej chwili.

Ale nie był.

Aczkolwiek chyba nigdy nie czuł tak paraliżującego bólu, że nawet on musiał zwrócić na niego uwagę.

- Albedo! - jak zza mgły usłyszał głos Kaeyi. Uchylił powieki. Wszyscy strażnicy zostali w tym samym momencie przebici przez tysiące sopli, a Kaeya podbiegł do niego i przyłożył dłonie do jego klatki piersiowej.

Chłód. Albedo miał wrażenie, że jego ciało na chwilę zamarzło. Po chwili zdał sobie sprawę, że ból zmniejszył się na tyle, iż może znowu zacząć go ignorować.

- Nie mam umiejętności Jean, ani tym bardziej Barbary, ale to powinno wystarczyć na powrót do domu - oznajmił Kaeya, zabierając dłonie. - Siebie samego potrafię lepiej wyleczyć, przepraszam. Nawet moja moc jest samolubna.

Kaeya... leczy...?

- Pognają za nami - Albedo usiadł, nieco z trudem. - Poza tym, nie jesteś samolubny.

- Jestem - Kaeya pomógł mu wstać.

Dopiero teraz Albedo zauważył, że są zamknięci w lodowej barierze ochronnej, a strażnicy próbują się usilnie do nich dostać.

- Dlaczego tak sądzisz? - spytał Albedo.

- Bo wiem, że cię tym zranię, ale... - Kaeya przymknął oko i zerknął na strażników. - Prawdopodobnie z tobą nie wrócę, a bardzo chcę to zrobić, zanim będę musiał się pożegnać.

- Pożegnać? O czym ty... - zaczął Albedo, ale Kaeya zamknął mu usta pocałunkiem.

Alchemik kompletnie osłupiał. Nie zdążył jednak nawet oddać pocałunku, bo w tej chwili bariera pękła, a Kaeya rzucił nim w swoich ludzi.

Dosłownie.

Złapał go za ramiona i po prostu nim rzucił.

- Zabierzcie go i zróbcie to, co wam mówiłem! - zawołał.

- Kaeya! - wrzasnął Albedo, czując krew w ustach.

Właściwie...

Kiedy ostatnio on krzyczał...?

- Nie jest pan w stanie walczyć, kapitanie Albedo - Huffman siłą posadził go na Eisblumen. - Jedziemy.

- Ale on zostanie tutaj sam, on zginie - Albedo spojrzał na Kaeyę, który umknął właśnie strażnikom, chowając się za filarem. - Zabiją go.

- Dostaliśmy rozkaz - oderwał się jeden z kawalerzystów. - Mamy jechać po osoby z wizją Pyro.

- Pyro? - powtórzył Albedo i zakaszlał.

Krew zalśniła na jego palcach w miejscach, gdzie rękawiczka była podarta.

- Amber, Klee, dzieciak z Gildii Poszukiwaczy Przygód i wiadomo, kto - wyliczył na palcach kawalerzysta i popędził swojego dereszowatego ogiera.

- Klee? - Albedo spojrzał przez ramię na Kaeyę?

Co on planuje, że sądzi, iż Klee będzie bezpieczna w takiej sytuacji?

- Pojadę po nią - oznajmił, zastanawiając się, jak wyjaśni swej przybranej siostrzyczce, czemu wygląda jak czterdzieści siedem nieszczęść i pluje krwią.

Chyba najpierw powinien udać się do Jean, zanim spowoduje u Klee poważną traumę.

piątek, 12 lutego 2021

Heart of the Abyss I

Uniwersum: Genshin Impact

Pairing: Kaeya&Albedo

Dozwolone od: 17+

Gatunek tekstu: fantasy, dramat, soft angst

Seria: "Sun&Wind"

Ostrzeżenia: spoilery do gry, headcanony

Notka autorska: Tak, w linii czasowej z Aetherem i Ventim, co sugerowałam w poprzednich fikach z tej linii, mamy właśnie taki ship. I oczywiście musiałam im poświęcić własnego fika, bo jakże by inaczej.

Enjoy.



Albedo nie lubił misji, na które wysyłano go razem z Kaeyą. Głównie dlatego, że nie bardzo wiedział, o co drugiemu z kapitanów chodziło, kiedy mówił te wszystkie miłe rzeczy, kiedy się uśmiechał i kiedy bardzo starał się dotknąć go przy jakiejkolwiek okazji. A to się o niego oparł, a to go objął, a to przytulił, a to przynajmniej poklepał po głowie czy ramieniu.

Albedo wiedział jedynie, że Kaeya ma skłonności do picia i pakowania podwładnych w kłopoty. Wiedział też, że jest z Khaenri'ah, nie z Mondstadt. Ale zastanawiał się nad dwiema rzeczami - czy Kaeya wie o tym, kim jest on sam i po której stronie tak właściwie stoi.

A, szczerze mówiąc, skamieniałe serce alchemika, który nie do końca był normalnym człowiekiem, kompletnie zmiękło przez Klee. I obecność Kaeyi wcale, a wcale nie pomagała w jego rozterkach na temat Khaenri'ah i Mondstadt.

Albedo wiedział, że kiedyś może stracić kontrolę i zniszczyć wszystko. Zniszczyć Mondstadt. I odkąd przybył do tego miasta, coraz mniej mu się cały ten plan podobał. Właściwie, przestał podobać mu się wcale i miał nadzieję, że Aether powstrzyma go, jeśli kiedyś...

Albedo spojrzał na Kaeyę i znów poczuł to dziwne uczucie niepokoju. Po której stronie stał ten mężczyzna? I która tak naprawdę była właściwa?

- O czym myślisz? - spytał Kaeya, podjeżdżając do niego na pięknej, białej klaczy, której sierść lśniła niczym śnieg w grudniowym słońcu.

Koń, na którym siedział Albedo, był czarny w białe, drobne kropki. Kaeya kiedyś mówił alchemikowi, jak dokładnie nazywa się ta maść. Kara w płatki śniegu? Coś w ten deseń.

Właściwie, to był koń Kaeyi. Chyba też zresztą klacz. Eisblumen, czy jakoś tak. Kaeya zamienił się z nim, bo ufał swojej zwierzęcej towarzyszce bardziej niż ludziom, a ta biała, jakkolwiek miała na imię, prawie zrzuciła Albedo z grzbietu, jak próbował jej dosiąść. A Kaeya, kapitan kawalerii, doświadczony jak nikt inny, potrafił okiełznać każdego wierzchowca, więc to nie było dla niego żadnym problemem.

- O niczym - odparł Albedo, zaciskając palce na lejcach.

Swoją drogą, to Kaeya przybiegł Albedo na pomoc i to on uchronił go przed upadkiem. I w tym momencie w głowie alchemika pojawiło się znowu to pytanie - "Dlaczego to zrobił?". Albedo bardzo by chciał, żeby Kaeya pomógł mu dlatego, że jest sobą, a nie dlatego, że coś o nim wie.

Właściwie, Albedo pamiętał doskonale, jak dostał swoją pierwszą pracownię. Była mała, ale dobrze zaopatrzona. Kaeya wtedy jeszcze nie był kapitanem, on zresztą też nie. Często przychodził mu pomagać i czasem Albedo miał wrażenie, że zbyt długo obserwuje niektóre mikstury, ale nie komentował tego. Aż do momentu, kiedy odkrył, że ktoś włamał mu się do pracowni dwa razy tego samego dnia. Za pierwszym razem zniknęły dwie butelki i składniki do dwóch mikstur: otumaniającej i oślepiającej. Buteleczki były małe, mieścił się w nich niecały litr, ale te trucizny dawały tak silny efekt, że za ich pomocą można by odurzyć i oślepić wszystkich Rycerzy Favoniusa, co do jednego.

Albedo odkrył te braki i włamanie dosyć późno. Miał niby wrażenie, że zamek podejrzanie kliknął, gdy wrócił z przerwy i że czuje dziwny zapach w pracowni, ale miał nawyk ignorowania rzeczy, które go nie interesowały. Coś nie jest mu potrzebne - nie zwraca na to uwagi. Zorientował się, że coś jest nie tak, właściwie dopiero na koniec pracy, kiedy to potrzebował kilku z brakujących składników. Od razu poszedł do Varki zgłosić mu, co się stało. Po drodze minął Jean, której o tym powiedział i poprosił ją, żeby poszła sprawdzić, czy nikt podejrzany nie kręci się wokół jego pracowni.

Nie wpadł na to, że w tym samym czasie ktoś ponownie włamał się do laboratorium i użył, prawdopodobnie w panice, obu mikstur przeciwko Kaeyi, który usłyszał hałasy i od razu pobiegł sprawdzić, co się dzieje.

A przynajmniej taka była oficjalna wersja wydarzeń. Albedo jednak miał delikatne wątpliwości, czy rzeczywiście tak było. Że coś poszło nie tak i że Kaeya sam siebie oślepił na jedno oko. Ale w jakim celu? Tego alchemik nie wiedział.

Jednak sam Kaeya był na tyle interesującym obiektem obserwacji, że Albedo od tamtego czasu praktycznie nie spuszczał z niego wzroku. Diamentowe źrenice oznaczać mogły tylko jedno. Ale czy na pewno?

Albedo obserwował Kaeyę od lat. Wiedział, że Kaeya dostał stanowisko w spadku po swoim starszym bracie, który po całym incydencie z ich ojcem uciekł zarówno od Rycerzy Favoniusa, jak i z Mondstadt. Ile Diluka wtedy nie było? Trzy lata? Nikt nie wiedział, gdzie jest. Kaeya się zamartwiał, Jean rwała włosy z głowy, a Diluc przepadł. Albedo wiedział tylko, że poza śmiercią Crepusa stało się coś jeszcze. Nagle bowiem Kaeya przestał używać nazwiska Ragnvindr i zaczął się przedstawiać jako Kaeya Alberich, co według niego było jego pierwotnym nazwiskiem, które nosił przed adopcją, ale kto znał kapitana kawalerii trochę lepiej, dobrze wiedział, że kłamie jak z nut i prawdopodobnie wymyślił je sobie na poczekaniu.

Kaeya nie mógł wrócić do domu ojca, bo jego brat go stamtąd wyrzucił i nawet, jeśli młody Ragnvindr zniknął, bał się przekroczyć próg posiadłości. A jak tylko Diluc wrócił do Mondstadt, sprzedał dom i zamieszkał bezpośrednio w winiarni, izolując się od ludzi i nie starając się odnowić żadnych kontaktów ze swoimi przyjaciółmi. Albedo znał go słabo, ale przed śmiercią Crepusa, przed tym, jak odciął się od Kaeyi i przyjaciół, Diluc uśmiechał się praktycznie za każdym razem, gdy alchemik go widział.

A teraz trzeba zadać sobie jedno pytanie - on w ogóle pamięta, jak to robić?

- O niczym, mówisz - kontynuował Kaeya, przerywając jego rozmyślania. - Wydajesz się mocno zamyślony jak na kogoś, kto myśli o niczym, kapitanie Albedo.

Kaeya rzadko nazywał go kapitanem. Jeśli to robił, oznaczało to, że albo czegoś chciał, albo znowu będzie próbował szukać tej bliskości, której Albedo nie rozumiał, ale coraz częściej miał wrażenie, że jej potrzebuje.

Tyle, że nawet jeśli alchemik niezbyt pojmował uczucia, to wiedział, że ludzie nie do końca patrzą przychylnie na relacje między dwoma mężczyznami. Co by powiedzieli inni rycerze? Co by powiedziała Sucrose?

Znaczy, mała alchemiczka akurat stwierdziłaby pewnie tylko coś w stylu "Nareszcie". Oczywiście Albedo udawałby, że nic nie słyszał albo odparłby, iż może gdyby Kaeya nie był sam, to by to dziwne zainteresowanie nim mu przeszło. Ale takie coś aktualnie było możliwe co najwyżej w innej rzeczywistości albo innej linii czasowej.

I nawet jeśli Kaeya widział, że Albedo zupełnie nie reaguje na jego dziwne zachowanie, to był ten typ osoby, która... Jak to nazwała Sucrose? "Będzie flirtować nawet z przekupką na targu, którą spotkał po raz pierwszy w życiu".

Albo z równie pijanym gościem z Fatui. Albedo do dzisiaj pamięta, jak siedział spokojnie w swoim laboratorium i wtedy drzwi otworzyły się gwałtownie, prawie że się łamiąc. Młody mężczyzna, ubrany przynajmniej dziwacznie, ni to w stylu mieszkańców Inazumy, ni to jak młody panicz z Liyue, spytał wyzutym z emocji głosem o Jean, której nie mógł wtedy znaleźć. Albedo właściwie nie pamięta, gdzie była w tym momencie zastępczyni Varki, prawdopodobnie wyszła gdzieś z Lisą, ale zapisał doskonale w pamięci fakt, że ten człowiek był po pierwsze, piekielnie niebezpieczny, a po drugie, lepiej w jego obecności nie próbować za pomocą flirtu wyciągać informacji z tego rudego wiewióra, którego Kaeya usiłował omotać sobie wokół palca.

Swoją drogą, Albedo nie wiedział, że można złamać komuś rękę w tylu miejscach, zwłaszcza jeśli ofiarą był Kaeya. Nie wiedział również, że ktoś o tyle niższy potrafi swojemu, prawdopodobnie, partnerowi życiowemu wręcz zmiażdżyć obie nogi i poważnie uszkodzić śledzionę, o twarzy już nie wspominając...

A jako, że Albedo starał się odkryć, po której stronie właściwie stoi Kaeya, zrozumiał w tym momencie, że wyciąganie kapitana kawalerii z kłopotów to idealny pretekst do tego, by nieco go pośledzić. I to w sumie był pierwszy raz, kiedy alchemik zaczął odczuwać coś, co śmiało można nazwać irytacją.

Ostatnio ta dziwna, niewytłumaczalna złość doprowadziła go do tego, że dosłownie wyciągnął Kaeyę za nogę z Angel's Share. Później całe Mondstadt o tym mówiło, a Albedo sam nie wiedział, czy Kaeyę to śmieszy, wkurza czy wręcz mu się podoba.

Ten człowiek naprawdę był chodzącą zagadką.

- Zastanawiam się, dlaczego nasz Główny Mistrz nadal nie wrócił - odparł Albedo, szukając jakiegoś neutralnego tematu do rozmowy. - Przysłał jedynie kilku rycerzy z powrotem, bo byli już wyczerpani ekspedycją i jest wielce z siebie zadowolony. Jakby Jean nie miała dostatecznie dużo na głowie...

- Tak, ludzie potrafią ją prosić o pomoc w każdej błahej sprawie - przyznał Kaeya, głaszcząc śnieżnobiałą klacz po łbie. Ta parsknęła radośnie.

- To fascynujące - stwierdził Albedo, przypatrując się zwierzęciu. - Mnie chciała zrzucić, a teraz się cieszy.

- Nie poczochrałeś jej - Kaeya zaśmiał się krótko. - Schnee uwielbia pieszczoty i jest dosyć markotna. Każdy w moim oddziale to wie.

- Nie jestem w twoim oddziale, Kaeya.

- Ale też uwielbiam pieszczoty - Kaeya mrugnął do niego i Albedo po raz kolejny zaczął się zastanawiać, o co właściwie chodzi drugiemu kapitanowi.

I co się dzieje w jego mózgu, że znów poczuł to dziwne pragnienie bliskości.

Hm...

Jak ludzie to nazywają? Zauroczeniem? Miłością?

Miał to gdzieś zapisane w notatkach, ale...

Albedo westchnął ciężko.

Czasem naprawdę wolałby być normalnym człowiekiem...

środa, 10 lutego 2021

The Gap in the Shape of You in My Heart

Uniwersum: Aoishiro

Pairing: Syouko&Yasumi

Dozwolone od: 17+

Gatunek tekstu: angst

Ostrzeżenia: spoilery do gry, śmierć postaci

Notka autorska: Ending XII (Yasumi's third normal ending).


- Więc nic nie pamiętasz, Osanai-san? - spytała po raz kolejny Aoi-sensei.

Siedziałam w piżamie, przykryta kocem.

Ostatnie, co pamiętam, to dzień przed wyjazdem.

- Nic - odpowiedziałam. - Nie wiem, co się stało z Yasumi. Nie wiem, kim jest Nami. Nic nie wiem.

Schowałam twarz w dłonie.

Jestem panią kapitan.

Co mogło się stać, że straciłam pamięć?

Już kiedyś mi się to przytrafiło. Wyjechałam z Natsu Nee-san i...

I obudziłam się na plaży. Tak jak dzisiaj.

- Zadzwoniłem do Nekaty - oznajmił Suzuki-san. - Będzie szukał waszej menadżer.

Zabolało mnie serce. Znowu.

Dlaczego w ogóle z nią poszłam? Znałam ją, byłam za nią odpowiedzialna.

Byłyśmy razem w pokoju.

Ale...

Znów poczułam ukłucie.

Nerwicę mam, czy co?

Westchnęłam ciężko.

Znowu chciało mi się płakać.

Dlaczego tak bardzo chciało mi się ciągle płakać?

- Ale mam też dobrą wiadomość - odezwał się po chwili Suzuki-san.

- Jaką? - spytała Momoko.

Chyba pierwszy raz słyszałam, żeby powiedziała coś aż tak cicho.

- Nekata-san znalazł Nami - wyjaśnił. - Okazało się, że to jego krewna. Była u niego na wakacjach i musiało coś się przydarzyć, gdy poszła na spacer. Ma dwanaście lat i na imię jej Tsunami.

- To bardzo blisko tego, jak ją nazywałyśmy - ucieszyła się Ayashiro i spojrzała na mnie. - Naprawdę jej nie pamiętasz?

Pokręciłam głową.

- Nie pamiętam nic od momentu, kiedy przebrałam się w domu w piżamę i poszłam spać - wyjaśniłam ponownie.

- Ach, i tak, jak przypuszczaliśmy, ma afazję - dodał Suzuki-san, wracając do tematu Tsunami. - Ogólnie Nekata-san dziękuje nam za opiekę nad nią. Bardzo się o nią martwił.

- Z czystej ciekawości, gdzie była? - spytała Aoi-sensei.

- Spała w starym grobowcu - wyjaśnił Suzuki-san. - Aczkolwiek Nekata-san nie wie, jak się tam znalazła.

Ukłucie.

- Serce mnie boli - mruknęłam.

Wszyscy zwrócili się w moją stronę.

- To pewnie ze stresu - powiedział Suzuki-san. - Zaparzę ziół. Jak ci się nie poprawi, pani kapitan, będzie trzeba jeszcze raz wezwać lekarza.

Tak. Lekarz już mnie badał. Policja też mnie już przepytywała. Jakaś wkurzająca, rudowłosa dziewucha z fryzurą na bombkę próbowała mnie zagadać, ale ją zbyłam. Powtórzyłam tylko to, co wszystkim. Że nic nie pamiętam.

Popatrzyła na mnie i poszła. A idź, wredna małpo, mam dość problemów i bez ciebie.

Według lekarza, nic mi nie było, prócz zadrapań i paru siniaków.

I tej przeklętej amnezji.

Dlaczego nic nie pamiętam?

I gdzie jest Yasumi?!

Zaczęłam płakać. Schowałam twarz w dłonie i szlochałam dobre kilka minut.

Momoko i Ayashiro przytuliły mnie z dwóch stron.

Yasumi...

Gdzie jesteś, do cholery...

The end

niedziela, 7 lutego 2021

I wish it was just a bad dream: Epilogue Sun Version

Uniwersum: Genshin Impact

Pairing: Kaeya&Albedo

Dozwolone od: 17+

Gatunek tekstu: fantasy, angst, drama

Seria: "Sun&Wind"

Ostrzeżenia: spoilery do gry, headcanony

Notka autorska: Epilog do linii czasowej z Aetherem.




 - Kaeya? Obudź się w końcu. Kaeya.

Kaeya obudził się gwałtownie, czując, jak pot spływa mu po czole. Oddychał płytko, stare rany sprzed kilku miesięcy znów się odezwały. Spojrzał na Albedo, który spokojnie głaskał go po głowie.

- Co się stało? - spytał. - Zły sen?

- Albedo... - szepnął Kaeya, zaciskając powieki. - Chciałbym, żeby to wszystko było tylko złym snem, ale to niestety są prawdziwe wspomnienia...

- Ach - Albedo położył głowę na jego klatce piersiowej. - Diluc?

- Yhm...

- Dzieciństwo?

- Yhm...

- To, jak dostałeś wizję?

- Yhm...

- Czyli norma - Albedo przymknął oczy. - A my wciąż nie wiemy, po której stronie stanąć.

- Nie zaczynaj teraz tego tematu, Albedo.

- Wiesz, że kiedyś będziemy musieli podjąć decyzję - zwrócił mu uwagę alchemik. - Nie uciekniemy przed tym. Wybór zależy tylko od ciebie, Kaeya. Mówiłem ci to już.

- Mógłbyś mi pomóc wybrać...

- Nie - Albedo pokręcił głową. - To ty musisz wiedzieć, czego chcesz. To ty jesteś człowiekiem.

- Nie mów tak - Kaeya poczuł się nieco urażony. - To, że jesteś...

- Ćśśś - Albedo położył mu palec na ustach. - Chcesz eliksiru na dobry sen?

Kaeya kiwnął głową, a alchemik wstał z łóżka, zarzucając szlafrok na nagie ciało.

I mimo, że był tuż obok, Kaeya i tak nadal czuł się okropnie samotny...

The End

sobota, 6 lutego 2021

I wish it was just a bad dream: Epilogue Light Version

Uniwersum: Genshin Impact

Pairing: Kaeya&Lumine

Dozwolone od: 17+

Gatunek tekstu: fantasy, angst, drama

Seria: "Light&Ice"

Ostrzeżenia: spoilery do gry, headcanony

Notka autorska: Epilog do linii czasowej z Lumine.



Kaeya obudził się gwałtownie, czując, jak pot spływa mu po czole. Jego lewe ramię znów go ćmiło.

Usiadł na łóżku i odszukał po ciemku fiolkę z antidotum. Już tak długo je zażywał, że zaczęło mu nawet smakować.

Wstał i podszedł do okna. Otworzył je na oścież. Chłodne, nocne powietrze owiało jego twarz.

- Zły sen? - usłyszał i spojrzał w stronę, z której dochodził głos.

- Venti - mruknął Kaeya, opierając się dłońmi o parapet. - Co tu robisz?

- Mam list od pewnej blondwłosej, pięknej damy, o której napisałem już trzy pieśni - odparł Venti, machając kopertą. - Chciałem ci go dać rano, kapitanie Kaeya, ale jako, że już otworzyłeś to okno i widzę, że nic nie jest w porządku, bo pewnie byś odpowiedział, że wszystko jest w idealnym...

- Venti.

- Ale no, myślę, że to poprawi ci humor - Venti uśmiechnął się promiennie, wręczył Kaeyi list i wrócił na dach śpiewać o pięknym świetle księżyca.

Kaeya spojrzał na list i uśmiechnął się czule, choć Lumine nie mogła tego zobaczyć.

- Chciałbym, żeby to wszystko było tylko złym snem, Venti - stwierdził, zamykając okno. - Ale to niestety są prawdziwe wspomnienia.

I ruszył po nóż do listów, by choć raz w ciągu ostatnich kilku miesięcy nie czuć się tak okropnie samotnym.


The end

piątek, 5 lutego 2021

I wish it was just a bad dream VII

Uniwersum: Genshin Impact

Dozwolone od: 17+

Gatunek tekstu: fantasy, angst, drama

Seria: "Light&Ice"/"Sun&Wind"

Ostrzeżenia: spoilery do gry, headcanony, manipulacja, wspomniana śmierć postaci, sceny walki, krew

Notka autorska: I to właściwie jest ostatnia część, pomijając dwa epilogi, które są do tego fika.



Kiedy Kaeya dowiedział się, że Crepus nie żyje, jego pierwszą myślą było to, że nareszcie jest wolny od ciągłego zastanawiania się, komu być lojalnym.

Teraz mógł w końcu iść własną drogą. Od biologicznego ojca się odciął, przybrany, i jedyny prawdziwy, zginął.

Lecz wiedział, że musi w końcu powiedzieć Dilukowi całą prawdę. I w dużym skrócie, jego brat nie był z tego powodu ani trochę zadowolony.

Był wściekły. Rozgoryczony. Zawiedziony.

I kompletnie stracił do niego zaufanie.

 - Kłamałeś?! Przez te wszystkie lata kłamałeś?! - wrzasnął Diluc, uderzając dłońmi o biurko.

 - Zatajałem prawdę - odparł spokojnie Kaeya. - Ale nigdy nie skłamałem na temat mojej relacji z tobą i naszym ojcem...

 - To był MÓJ ojciec, Kaeya. Ty jesteś tylko przybłędą - Diluc chwycił za rękojeść miecza. - Skąd mam wiedzieć, że nie spóźniłeś się specjalnie? Skąd mam wiedzieć, że to też nie była część planu twojego ojca? Może zmusił cię do oślepienia się, żebyś mógł opowiadać łzawą historyjkę na ten temat?

Kaeya zamrugał. Nie miał absolutnie żadnego dowodu, by podważyć argumenty Diluka. Zbyt długo zwlekał z wyjawieniem prawdy.

 - To nie było ta... - Kaeya odskoczył w ostatniej chwili, gdy Diluc zamachnął się na niego mieczem. - Diluc, co ty...

 - Nie masz prawa mówić do mnie po imieniu - Diluc skoczył ku niemu, przecinając mieczem powietrze.

 - Bracie, przestań! - Kaeya cofnął się, dobywając swojego miecza.

 - Nie jestem twoim bratem.

Klingi zderzyły się ze sobą. Kaeya cofnął się nieco, odepchnięty przez impet.

 - Co chcesz zrobić, braciszku? Zabić mnie?! - spytał, parując ataki Diluka.

Z trudem.

 - Tak, brudny szpiegu z Khaenri'ah - Diluc zamachnął się tak gwałtownie, że rozbił wazon stojący na półce.

 - Masz na rękach krew ojca! Chcesz mieć również krew brata?! - Kaeya oparł się plecami o ścianę i starał się odepchnąć Diluka od siebie. - Nie wytrzymasz tego psychicznie, Diluc! Znam cię najlepiej na świecie i po prostu to wiem!

 - Bo ty zawsze. Wiesz. Wszystko - wycedził Diluc, patrząc mu w oczy. - Zawsze. To ja jestem starszy. To ja jestem kapitanem. Ale to ty zawsze wiesz wszystko. Jesteś dwa kroki przed każdym, masz takie kontakty, że nikt nie wie, skąd w ogóle znasz tych ludzi. Ale teraz już wiem, skoro byłeś szkolony od dziecka na szpiega, to musisz umieć...

 - Nie jestem szpiegiem! Oślepiłem się, żeby przestać nim być!

 - Nie wierzę ci.

 - Dlaczego?!

 - Bo mieliśmy nie mieć przed sobą sekretów. Bo nie zaufałeś mi na tyle, by mi to powiedzieć wcześniej. Więc kłamiesz - Diluc ponownie zrobił zamach, tym razem rozcinając Kaeyi ramię.

Krew spłynęła po ręce Kaeyi, plamiąc jego białą koszulę na czerwono.

- Czemu mnie nie atakujesz? - spytał Diluc. - Czemu tylko się bronisz? Na Barbatosa, przecież ja próbuję cię zabić!

- Bo chcę cię tylko powstrzymać - powiedział cicho Kaeya. - Zatrzymać czas. Zamrozić.

- Przykro mi, ale moją wizją jest Pyro, a nie Cryo - Diluc zamachnął się po raz kolejny.

Kaeya zamknął oczy, kiedy nie udało mu się sparować tego ataku. Wypuścił miecz i złapał ostrze w dłonie. Miał grube, skórzane rękawice, więc nie bał się, że straci palce, chociaż klinga przecięła materiał i raniła jego skórę.

A nawet jeśli, lepiej zostać bez palców, niż bez głowy, którą na pewno Diluc by mu odciął.

I wtedy poczuł, jak wszystko wokół zamarza.

Miecz Diluka zgasł. Podłoga i okna pokryły się szronem. Oddechy obu braci zaczęły być widoczne.

Krew Kaeyi spłynęła po jego dłoniach i kapnęła na dywan, tuż obok mieniącego się błękitnym blaskiem klejnotu.

Wizji Cryo.

Jego wizji.

- Ach tak - Diluc rzucił miecz na podłogę. - Więc tak się bawimy.

Kaeya spojrzał na niego.

To on dostał wizję Cryo. Ale to wyraz twarz Diluka był lodowato zimny.

- Skoro nawet bogowie cię chronią... - Diluc podszedł do drzwi. - Idź. Zmień nazwisko. Nie masz prawa używać nazwiska mojego ojca. Żyj, jak już tak bardzo musisz. Ale z dala ode mnie.

- Diluc! - Kaeya rzucił się do biegu, ale Diluc już wyszedł i zatrzasnął mu drzwi przed nosem. - Proszę, nie zostawiaj mnie tutaj! Diluc!

- Tato, nie zostawiaj mnie tu samego! Jest ciemno, boję się!

Kaeya osunął się na podłogę, znacząc drzwi krwawymi śladami swoich dłoni.

- Zostałem... sam... znowu... - Kaeya objął nogi ramionami i spojrzał na mieniącą się na podłodze wizję. - Kimkolwiek jesteś, bogini lodu, szczerze mówiąc, wolałbym jednak umrzeć. Ale dziękuję, że ochroniłaś przynajmniej mojego brata...

I znowu, korzystając z tego, że nikt go nie mógł w tej chwili zobaczyć, rozpłakał się po raz pierwszy od kilku lat.

środa, 3 lutego 2021

The Power Within Her

Uniwersum: Aoishiro

Pairing: Kohaku&Yasuhime, w tle Syouko&Yasumi

Dozwolone od: 17+

Gatunek tekstu: fluff, soft angst

Ostrzeżenia: spoilery do gry, śmierć pobocznej postaci

Notka autorska: Ending IX (Yasumi's fourth bad ending).


- Wiesz, że nie musiałaś jej zabijać? - słyszę głos za plecami.

Czuję, jak delikatne palce Oyasu zaciskają się na moich ramionach. Wdycham zapach morza i przymykam oczy.

- Sama osłoniła tę głupią dziewuchę - odpieram, podnosząc wzrok. - Samo to też nie było zbyt inteligentne. Dlaczego znowu wracasz do tego, najdroższa?

- Ponieważ wciąż mi jej żal - Oyasu zsuwa dłonie na mój brzuch i przytula się do moich pleców. - Kojarzyły mi się z nami.

- Z nami?

- Tak. Też myślałam, że nie żyjesz - Oyasu wzdycha. - Nie oddałabym Syouko swojego życia, gdybym wiedziała, że nie umarłaś.

- Spałam - ujmuję jej dłoń w swoje. - Jak widać zbyt długo. Gdybym wiedziała, co zrobił ród Nekata... Co zrobił Rouryu...

- Nie możesz już nic na to poradzić, Kurou - przerywa moje rozmyślania. - Rouryu nie żyje. Odetchnij.

- Straciłyśmy osiemset lat, Oyasu. Mam o tym zapomnieć? Że zostałyśmy na tak długo rozdzielone? - pytam, odwracając się do niej.

Ma na sobie piękne, liliowe kimono z turkusowymi zdobieniami. Wciąż nie mogę się przyzwyczaić do tego, jak wygląda. Ale to wciąż jest ona. Moja Oyasu.

Jej piękne oczy nie są już granatowe. Nie wyglądają jak niebo przed burzą. Przywodzą na myśl lazurową powierzchnię oceanu.

Jej włosy, niegdyś czarne, teraz lśnią bielą, wpadającą delikatnie w mroźny, bardzo jasny błękit.

Rysy jej twarzy zmieniły się, choć kolor skóry pozostał ten sam. To wciąż jest ciało mojej Oyasu. Mojej ukochanej, o której myślałam, że dawno umarła.

- O czym myślisz, Kurou? - pyta, a jej głos jest delikatny jak poranny podmuch wiatru.

- O tobie - przyznaję zgodnie z prawdą.

Zachichotała.

- Jestem tutaj. To ci nie wystarczy?

- Nie, kiedy wiem, że mogłoby cię tu nie być - odpieram, a ona siada obok mnie.

Wiatr rozwiewa jej włosy. Wyglądają przez to jak morskie fale.

- Och, rozchmurz się - Oyasu łapie moją kitkę i przedziela ją na trzy kosmyki. - Nie możesz cały czas myśleć o mojej śmierci.

- Ty cały czas myślisz o śmierci tej dziewczyny.

- Ponieważ była niepotrzebna - wyjaśnia, powoli zaplatając warkocz z moich włosów. - Nie musisz uśmiercać każdej osoby, która mi się narazi.

- Oni ci się nie narazili, Oyasu - zaprzeczam, kładąc się na trawie. - Oni cię porwali i przetrzymywali wbrew twojej woli przez sześćset lat. Naprawdę chcesz mi powiedzieć, że im wybaczyłaś?

- Wybaczyłam - przyznaje, zawiązując kokardę na końcu warkocza. - Zapleciesz mi warkocze?

- Wiesz, że nie umiem - zauważam, przymykając oczy.

Oyasu pochyla się nade mną. Jej lśniące, białe włosy muskają mogą twarz.

- Ale praktyka czyni mistrza - stwierdza. - A ja chcę dwa warkocze, Kurou. Zrobisz to dla mnie?

Znowu z nią przegrywam. Siadam i kładę jedną nogę na jej udach. Chichocze. Tymczasem ja próbuję jej piękne, długie włosy spleść w cokolwiek, co chociaż będzie przypominało warkocze.

Powiedzmy, że mi się to udaje. Wiele kosmyków wydostało się z ledwie splecionych włosów. Jeden warkocz jest grubszy od drugiego. Wygląda to koszmarnie, ale Oyasu wciąż jest piękna. Nawet, jeśli sprawiłam, że przypomina stracha na wróble.

- Dziękuję, Kurou - cmoka mnie w policzek. - Kocham cię.

- Ja ciebie też, Oyasu - mówię cicho, przytykając jej dłoń do ust. - Nawet nie wiesz, jak bardzo.

The end