Blog zawiera treści o związkach męsko-męskich i damsko-damskich. Jeżeli nie lubisz yaoi i yuri, to naciśnij czerwony krzyżyk i nie czytaj, zamiast obrzucać mnie błotem. Dziękuję za uwagę.

Polecany post

Reklama vol 3

Zespół: Kalafina, Nightmare, Ganglion, Band-Maid, CLOWD, Broken by the Scream Pairing: Ni~ya&Hikaru, Wakana&Keiko, Sagara&Oni, ...

środa, 29 listopada 2023

Worthy Opponent

Uniwersum: Aoishiro

Pairing: Syouko&Migiwa

Dozwolone od: 17+

Gatunek tekstu: obyczaj

Ostrzeżenia: spoilery do gry

Notka autorska: Ending XXXIII (Migiwa's good ending).


Patrząc na Osę przeskakującą z kamienia na kamień, doszłam do wniosku, że ta dziewczyna ani trochę się nie zmieniła.

Nawet teraz, już jako studentka, była uparta jak osioł, zawzięta i dążyła do celu.

Jak tylko powiedziała mi, że chce odwiedzić to sanktuarium na Urashimie, oczywiście ją tam zabrałam. Dobry seks to zawsze najlepszy argument.

Nadal w sumie bawi mnie trochę, jak Yasumin obserwuje nas z zazdrością. Sorry, młoda, miałaś kilka lat na poderwanie mojej ukochanej. Teraz moja kolej.

- Migiwa, pospiesz się - stwierdziła Osa, odwracając się do mnie. - Nadal nie umiesz pływać, a jak kamienie zaleje woda, to ja cię ze sobą ciągnąć nie będę.

- Oj tam, Osa, nie panikuj - zaśmiałam się, przeskakując na kolejny kamień.

Kiedy dotarłyśmy na miejsce, było już ciemno. Urashima, na której przelano zdecydowanie zbyt dużo krwi, pozostała przez te lata niezamieszkana. A przynajmniej według moich informacji.

Osa szła obok mnie pewnym krokiem. Nadal wyglądała na niezadowoloną z powodu tempa, w którym tutaj przyszłyśmy. Prawdopodobnie chciała zdążyć przed zmrokiem.

- Czemu się tak guzdrałaś? - spytała w końcu.

- Nie mogłam się napatrzeć na twój tyłeczek - odparłam, a Osa posłała mi mordercze spojrzenie.

- Nie mogę czasem uwierzyć, że związałam się właśnie z tobą - stwierdziła, nie spuszczając ze mnie wzroku.

Jedynie uśmiechnęłam się zawadiacko i szłam dalej. W końcu dotarłyśmy do domu rodu Nekata. W oknie paliło się słabe światło świecy.

Więc jednak ktoś tutaj był.

- Uważaj, Osa - wskazałam na okno. - Możemy nie być proszonymi gośćmi.

- Zdążyłam sama zauważyć, nie jestem ślepa - stwierdziła i poszła przodem. Ja, oglądając się w około, podążyłam za nią.

Osa zapukała do drzwi. Usłyszałam kroki i drzwi otworzyły się powoli.

Zamrugałam.

Czy to nie była ta dziwna dziewczynka, którą przed laty się opiekowałyśmy?

- Nami? - Osa jako pierwsza odzyskała zdolność myślenia.

- Syouko - Nami uśmiechnęła się lekko.

- Ty mówisz?! - zawołała Osa.

- Tak. Przypomniałam sobie, kim jestem - Nami wpuściła nas do środka. - Kurou, mamy gości.

W kominku palił się ogień, ale po żyrandolach z żarówkami nie było śladu. W fotelu siedziała ta sama onmyouji, która zabrała ze sobą Ame no Murakumo i kazała nie budzić "dziewczynki śpiącej w sanktuarium".

- Co one tu robią? - spytała... Kohaku? Chyba tak miała na imię.

Ale Nami nazwała ją "Kurou"...

- Bądź milsza, Kurou - Nami trąciła ją w ramię. - Zrób to dla mnie.

- Niech ci będzie - Kohaku zamknęła książkę, którą czytała w słabym świetle świecy, i położyła ją na stoliku.

- Jestem Oyasu - oznajmiła Nami. - Pozwoliłyśmy sobie zamieszkać w tym domu, skoro jego jedyny właściciel nie żyje.

- Prosiłam was, żebyście nie budziły tej dziewczynki, ale nie wpadłam na to, że obudzi się sama - wyjaśniła Kohaku. - Oyasu jest moją drogą przyjaciółką. Dziękuję za zaopiekowanie się nią.

- Ukochaną, Kurou - poprawiła ją Oyasu. - Syouko i jej towarzyszkę łączą takie same więzi.

- Skąd to wiesz? - Kohaku spojrzała na nią zaskoczona.

- Mam swoje sposoby - Oyasu uśmiechnęła się do nas. - Macie może ochotę na herbatę?

- Oczywiście - Osa kiwnęła głową. - Kim właściwie jesteś?

- Mówiłam, mam na imię Oyasu - dziewczyna minęła Osę i poszła w stronę kuchni. - Ale możecie mnie kojarzyć jako Yasuhime.

- Yasuhime?! - wypaliłam.

- A Kurou-sama jak widać jest kobietą - dodała Osa.

Zamrugałam.

Osa miała rację.

Kurou.

Kurou-sama.

- Myślałam, że masz na imię Kohaku - zauważyłam.

- To jest imię nadane mi przez brata - wyjaśniła Kohaku. - Nie musicie się przestawiać na Kurou. Właściwie, tylko Oyasu pozwalam tak na siebie mówić.

- Oczywiście - Yasuhime podeszła do Kohaku i cmoknęła ją w policzek. - Bo mnie kochasz.

- Bo cię kocham - Kohaku uśmiechnęła się nieco melancholijnie.

W tym momencie zgasła jedna ze świeczek i poczułam zapach dymu. Osa zdawała być się zrelaksowana. Jakby poczuła ulgę, że jednak nie zostawiłyśmy Nami na pewną śmierć.

Ja nie byłam aż taka pewna, czy powinnyśmy ufać tym dwóm kobietom. Obie były nieśmiertelne i niebezpieczne.

Ale po pięciu latach związku z dziewczyną odporną na miazmat, nie czułam się aż tak źle z tym, że jestem zmuszona darować im życie.

The End

środa, 22 listopada 2023

The Closed Off Future

Uniwersum: Aoishiro

Pairing: Syouko&Migiwa

Dozwolone od: 17+

Gatunek tekstu: angst

Ostrzeżenia: spoilery do gry

Notka autorska: Ending XXXII (Migiwa's seventh bad ending).



Treningi z Osą były czystą przyjemnością. Rozmowy z nią również.

Pomogłam jej. Ona uratowała mi życie. Pocałowałyśmy się.

A teraz?

Opętana przez ten cholery miecz, nawet nie pamięta, że to ja.

Zamachnęłam się jeszcze raz.

Życie nie jest sprawiedliwe. Nie można mieć wszystkiego. Zwłaszcza, jak się jest onikiri.

Nie można nawet związać się z osobą, którą się kocha.

Znałam ją krótko, to fakt. Ale przeżyłyśmy razem tyle, że wystarczyło mi na całe życie.

Osa zraniła mnie w ramię. Miazmat wgryzł się w moją ranę.

Błagam, Osanai Syouko. Nie każ mi ucinać ci głowy.

- Pomóc ci, onikiri? - spytało onmyouji, które wciąż stało obok.

Nie.

Idź sobie.

Nie patrz na to, co się tutaj dzieje. Nie patrz, jak tracę nad sobą kontrolę i przestaję atakować moją ukochaną.

Albo jak cierpię, bo muszę to robić.

- Poradzę sobie - odpowiedziałam tylko, podcinając Osie nogi.

Przewróciła się. Wyciągnęłam ostrze z mojego kija i wbiłam jej w brzuch. Miałam nadzieję, że to ją obudzi, ale tylko jeszcze bardziej ją rozwścieczyło.

Osa, proszę, ocknij się. Obficie krwawisz, a i tak ze mną walczysz.

- Na pewno nie jest potrzebna ci pomoc, onikiri? - jeszcze raz spytało onmyouji.

Przysięgam, że ją utopię.

- Mówiłam, że nie! - wrzasnęłam, obwiązując Osę żyłką.

Zerwała ją i rzuciła się na mnie z warknięciem.

Czyli nie mam wyjścia.

Naprawdę muszę ją zabić.

Zamachnęłam się i przebiłam jej klatkę piersiową na wylot. Osa zawisła na ostrzu i wypuściła z ręki ten przeklęty miecz.

Onmyouji podbiegło do nas i złapało miecz, po czym poszło zamknąć bramę.

Tymczasem miazmat opuścił ciało Osy. Wyciągnęłam z niej ostrze i złapałam, gdy upadła na ziemię.

- Opętało mnie? - spytała, uśmiechając się słabo.

Przytuliłam ją do siebie. Wiedziałam, że nic więcej nie mogę dla niej zrobić.

- Przepraszam, Osa - szepnęłam, wtulając twarz w jej mokre włosy. - Powinnam cię chronić. Powinnam...

- Ochroniłaś... - powiedziała cicho, łapiąc mnie za dłoń i łącząc nasze palce. - Wolę być martwa, niż zła...

- Wolałabym, żebyś była żywa - przytuliłam ją mocniej. - Kocham cię, wiesz?

- Wiem. Ja ciebie też... - i to było ostatnie, co powiedziała.

Jej ciało rozluźniło się i po chwili poczułam się tak, jakbym trzymała w ramionach szmacianą lalkę.

Shikigami tego onmyouji pociągnęło mnie za kołnierz i podniosło. Nie puściłam Osy mimo to. Mało mnie już cokolwiek obchodziło.

- Musimy iść, woda zaraz zaleje to miejsce - oznajmiło onmyouji.

Shikigami uciekło, niosąc nas. Obie strony morza z powrotem zlały się ze sobą.

Onmyouji zabrało miecz i zostawiło mnie samą z martwą Osą na brzegu, nakazując mi "nie budzić dziewczynki śpiącej w sanktuarium", o cokolwiek jej chodziło.

Spojrzałam na uśpioną na wieczność twarz Osy.

Jak ja teraz spojrzę w oczy jej przyjaciółkom z klubu kendo?

Jak ja teraz spojrzę w lustro?

Westchnęłam ciężko i podniosłam wzrok na powoli wschodzące słońce. Pierwsze, którego martwa Osanai Syouko w moich ramionach nie zobaczyła.

The end

wtorek, 24 października 2023

On The Other Side of Heaven Again

 Zespół: Buck-Tick, Rave, Moran, Kagrra, (wspomniany Daisuke z The Studs)

Dozwolone od: 17+

Gatunek tekstu: angst

Ostrzeżenia: śmierć, oparte na faktach

Notka autorska: Dawno nie wrzucałam jrockowego fika, ale jak już pisałam w południe, zmarł Atsushi Sakurai. Nie słuchałam Buck-Tick, ale stwierdziłam ostatnio do Kann, że zacznę ich słuchać, jeśli nie poznam żadnego nowego zespołu. I to opowiadanie jest dla niego. Bo mimo wszystko jakoś tak mi smutno przez to, że odszedł ktoś, kto miał tak duży wpływ na japońską muzykę.



- Hej, hej. Budzimy się, Śpiący Królewiczu. Czas już iść.

Otworzył oczy, słysząc ten głos. Siedział przed nim nie kto inny jak Isshi. Obok zobaczył młodego chłopaka, może dwudziestoparoletniego.

- Isshi?

- Owszem.

- Gdzie jestem? - spytał, siadając.

- No, no, Atsushi, nieźle się pogniotłeś - Isshi złapał go za policzek i uszczypnął. - A odpowiadając na twoje pytanie, to jest chyba jakiś przedsionek czy coś takiego.

- Przedsionek? - powtórzył Atsushi. - Umarłem?

- Tak - Isshi kiwnął głową. - Przynajmniej dożyłeś pięćdziesiątki. Nie jak ja i Mikuru.

- Prawie sześćdziesiątki w sumie - sprecyzował Mikuru.

- Ale ja byłem na koncercie - Atsushi spojrzał za siebie, wciąż słysząc głosy przyjaciół i lekarzy. - Ale...

- Tak, wiem, ja też miałem mieć koncert - Isshi wstał i podał mu rękę. - To co, wracasz? Czy idziesz z nami?

- A mogę wrócić? - spytał Atsushi cicho jak na niego.

- Krwawienie do mózgu jest raczej dość obfite, więc wątpię, żebyś miał jakąkolwiek szansę - stwierdził Isshi. - Ale możesz spróbować.

Więc spróbował.

Ale to nic nie dało.

Głosy stawały się jedynie cichsze i cichsze.

- Wygląda na to, że muszę zostać z wami - Atsushi złapał dłoń Isshiego i wstał. - Swoją drogą, Mikuru-kun, przypomniałem sobie, skąd cię kojarzę. To dla ciebie wokalista Kizu napisał ten utwór.

Mikuru zamrugał.

- Miło z jego strony - stwierdził, nieco wzruszony.

- Hej, chłopaki, co tak długo was nie ma? - z bieli nagle wyłonił się pierwszy basista Morana, Zill. - O, Atsushi-san. Nie spodziewałem się ciebie tutaj tak szybko.

- Nikt nie jest wieczny - Isshi wzruszył ramionami. - Nawet jeśli śmierć to początek wieczności.

- W takim razie, chodźmy w jej stronę - stwierdził Atsushi.

- Nie ostrzeżesz go przed Daisuke oszukującym w karty? - spytał Mikuru, podchodząc do Zilla.

- Och, jest starszy niż my dwaj razem wzięci - Isshi machnął ręką, drugą obejmując ramiona Atsushiego. - Założę się, że wie.

Isshi puścił do Atsushiego oczko, na co ten się uśmiechnął.

I wszyscy rozpłynęli się w bieli.

The end

sobota, 5 sierpnia 2023

The Flowers of Dishonour and Disgrace III

 Uniwersum: Genshin Impact

Pairing: Thoma&Ayato

Dozwolone od: 17+

Gatunek tekstu: fantasy, dramat, soft angst, hurt/comfort

Seria: "Sun&Wind"

Ostrzeżenia: spoilery do gry, headcanony, opis cierpienia fizycznego oraz psychicznego

Notka autorska: Totalnie zapomniałam o tym fiku, ale macie ostatnią część. Miłej soboty. XD



Od tamtego momentu wszyscy wiedzieli, że Ayato jest chory. Ayaka i Thoma opiekowali się nim na przemian, próbując dowiedzieć się od kogokolwiek, co tak właściwie się dzieje, bo ich brat i przyjaciel twardo utrzymywał, że przesadzają i nic poważnego mu nie jest.

- Zaplułeś się krwią i kwiatami na moich oczach i twierdzisz, że nic ci nie jest?! - zawołała Ayaka, wczepiając palce w jego piżamę. - Uważasz mnie za niezbyt bystrą, czy co? Nii-san, przecież ostatnio strasznie dużo mówisz o zasadach, o kontaktach, o wszystkim, co trzeba wiedzieć i umieć, by kierować Komisją Yashiro. Nigdy wcześniej aż tak nie wdrażałeś mnie w swoje plany. Wiedziałeś od dawna, że umierasz. Tak, dobrze słyszysz. Umierasz. Wiem, że umierasz. Nie udawaj, że nie.

- Ayaka... - Ayato spojrzał na nią zmęczonym wzrokiem.

Puściła go i zmarszczyła brwi.

- Gorou mi powiedział - oznajmiła. - Wie od Kokomi, która wie od Lady Guuji. Słyszysz, jak absurdalnie to brzmi? Tyle osób musiało się dowiedzieć, żebym ja, twoja siostra, w końcu poznała prawdę.

- I jak brzmi ta prawda? - spytał Ayato i zakaszlał.

Astry i krew. Obie te rzeczy były czerwone.

Tak samo wizja Thomy.

- Że wolisz umrzeć, niż przyznać się, w kim się zakochałeś - odparła Ayaka. - A ja myślałam, że jesteś mądry. Och, jak się myliłam!

I wyszła, nie zauważając nawet, że zamroziła przy okazji wodę w szklance.

* * *

Ayato spał nieco niespokojnym snem, kiedy poczuł dłoń na swoim policzku. Otworzył oczy i zobaczył Thomę, który uśmiechnął się do niego czule.

- Nie chciałem cię budzić, Ayato-sama - mruknął, siadając przy nim. - Jak się czujesz?

- Jednocześnie gorzej i lepiej - chciał odpowiedzieć Ayato.

Wszystkie symptomy zwiększały się przy Thomie, ale jednocześnie psychicznie czuł błogi spokój w jego obecności.

- Sam już nie wiem - odpowiedział jednak, podnosząc się nieco.

Kręciło mu się w głowie. Może powinien pozostać jednak w pozycji leżącej.

- Ayato - powiedział nagle Thoma, nie dodając przyrostka. - Kim jest ta kobieta? Nie możesz umrzeć tylko dlatego, że boisz się mezaliansu.

- To będzie dyshonor i hańba, Thoma - odparł Ayato. - Nic dobrego z tego nie wyniknie. Wszyscy będziemy mieli kłopoty.

- Poza faktem, że będziesz żywy i szczęśliwy? - spytał Thoma.

- Dokładnie tak - Ayato uśmiechnął się słabo.

- A usunięcie kwiatów? - Thoma spojrzał na niego uważnie. - Czy to też z jakiegoś głupiego powodu nie wchodzi w rachubę?

- Nie chcę zapomnieć kogoś, kogo kocham - wymamrotał Ayato, kładąc się z powrotem. - Poza tym, za dużo z tą osobą rozmawiam o sprawach służbowych, żeby tak po prostu zapomnieć wszystko, co mi kiedykolwiek powiedziała.

- Ale musisz wymyślić jakąś trzecią opcję - Thoma złapał go za ramię. - Czwartą, jeśli śmierć też bierzemy pod uwagę. Ale zapomnijmy o niej. Skupmy się na tym, co możemy zrobić, by ci pomóc. Skoro rozmawiasz z tą kobietą o sprawach służbowych, musi być gdzieś blisko, prawda? Znajdę ją, opowiem jej o całej sytuacji i coś wymyślimy. Obiecuję ci, Ayato. Nie dam ci umrzeć.

- Przestań mnie tak nazywać... - Ayato miał wrażenie, że korzenie kwiatów zaraz po prostu rozerwą mu oskrzela.

Niech Thoma już sobie stąd idzie.

- A, czyli już nie mogę się o ciebie martwić? - Thoma oparł Ayato o ścianę. - Po prostu podaj mi jej imię. Pomogę ci. Wymyślimy coś. Nie mogę cię chronić przed złem tego świata, jeśli mi na to nie pozwalasz.

Ayato nie odpowiedział. Jedynie zachłysnął się ponownie krwią i płatkami tych cholernych astrów.

Thoma podniósł jeden z kwiatów, który był całkowicie rozwinięty. Zmarszczył brwi.

- Mondstadt - powiedział powoli. - To nie jest kwiat z Inazumy, Ayato. To jest kwiat z Mondstadt.

Spojrzał na niego uważnie i zabrał dłoń, ale położył ją na ramieniu Ayato ponownie, kiedy ten prawie upadł.

- Ja, prawda? - Thoma spojrzał mu prosto w oczy. - Ja jestem tą osobą. To przeze mnie cierpisz. To dlatego nie chcesz nic powiedzieć. Bo nie jestem kobietą.

Ayato tylko kiwnął nieznacznie głową.

Thoma patrzył na niego przez chwilę, po czym wybuchł histerycznym śmiechem.

- Duma! - prychnął. - Duma cię do tego doprowadziła! Tak, oczywiście. Dyshonor na ciebie, na twoją rodzinę i na twoją lisią przyjaciółkę. Aż tak się wstydzisz mnie, czy tego uczucia? Jesteś w stanie mi odpowiedzieć? Poważnie pytam, bo nie wiem, czy ci twoje wycieńczone ciało pozwoli.

- Nie wstydzę się ciebie... - powiedział słabo Ayato. - Nie mógłbym... Jesteś zbyt... Dobry...

- Dobry?

- Miły, opiekuńczy, troskliwy... - Ayato uśmiechnął się lekko. - Ale ludzie...

- Nie wierzę, że to powiem, ale chrzanić ludzi - stwierdził Thoma, pochylił się i po prostu go pocałował.

Tak, jakby to było całkowicie normalne.

* * *

Ayato nie bardzo pamięta, co działo się dalej. Prawdopodobnie zemdlał, a gdy się obudził, Thoma spał z głową na jego futonie, trzymając w ręce największego astra, jakiego kiedykolwiek widział. Wszystko było we krwi i płatkach kwiatów. Wyglądało to jednocześnie makabrycznie, jak i w jakimś sensie... Pięknie?

- I jak się czujesz? - spytała Miko, która osobiście pofatygowała się do Rezydencji Kamisato.

- Psychicznie w porządku - Ayato wzruszył ramionami, siedząc w wózku inwalidzkim, który Thoma specjalnie sprowadził dla niego z Sumeru.

I woził go po całej wyspie Narukami, doprowadzając go nieco do załamania nerwowego przez fakt, ile osób ich widziało.

- A fizycznie? - Miko położyła dłoń na jego ramieniu.

- Nadal nie mogę przejść więcej niż kilka kroków bez upadku - odparł Ayato.

- A jak twoja duma? - spytał Miko, powstrzymując chichot.

- Umarła w momencie, jak mój dozorca mnie pocałował - Ayato westchnął ciężko.

- Och, a co to dopiero będzie, jak twój dozorca będzie z tobą na górze w łóżku? - Miko tym razem zachichotała złośliwie.

- S-skąd o tym... - Ayato pociągnął ją za rękaw i przyciągnął do siebie. - Kto ci powiedział?

- Mam swoje sposoby, żeby wiedzieć, że nawet jak byłeś w świetnej formie, to i tak musiałeś kombinować, mały Ayato - Miko uszczypnęła go w policzek. - Zaplanowałeś już jej pogrzeb?

Ayato zmierzył ją wzrokiem. Miko wyswobodziła się z jego uścisku i po prostu odeszła, zostawiając go z jego własnymi myślami.

- Coś się stało, Ayato? - spytał Thoma, stając za nim. - Poszła już?

- Czemu ty się jej boisz? - Ayato spojrzał na niego.

- N-nie boję się - odparł Thoma, śmiejąc się nerwowo. - Ale muszę jej przyznać rację.

- Jaką znowu?

- Wolę patrzeć na ciebie z góry - Thoma uśmiechnął się nieco złośliwie i cmoknął go w czoło.

Ayato westchnął ciężko. Kiedyś ich oboje zamorduje gołymi rękami.

...jak już będzie mógł chociaż wstać z wózka.

The end

niedziela, 30 lipca 2023

The Flowers of Dishonour and Disgrace II

 Uniwersum: Genshin Impact

Pairing: Thoma&Ayato

Dozwolone od: 17+

Gatunek tekstu: fantasy, dramat, soft angst, hurt/comfort

Seria: "Sun&Wind"

Ostrzeżenia: spoilery do gry, headcanony, opis cierpienia fizycznego oraz psychicznego

Notka autorska: Naprawdę myśleliście, że napiszę fika w Inazumie bez Miko? Lol.



Miko wyglądała, jakby na niego czekała, co ani trochę go nie zdziwiło. Stała do niego tyłem, ale gdy tylko przekroczył próg Świątyni, odwróciła głowę w jego stronę i obserwowała go, aż nie dołączył do niej pod Świętą Sakurą.

- Witaj, Ayato - powiedziała spokojnie, wracając do patrzenia na to magiczne drzewo. - Ostatnio podobno wezwałeś medyków. Coś ci się stało?

- Twierdzą, że brakuje mi świeżego powietrza, więc poszedłem na spacer - odparł Ayato. - Poza tym, mam wrażenie, że ktoś mnie podtruwa.

- Tak? - Miko spojrzała na niego uważnie. - Opowiedz mi o tym.

- Żyjesz trochę dłużej ode mnie, więc pewnie spotkałaś się już z trucizną, która sprawia, że wypluwa się płatki kwiatów - wyjaśnił Ayato. - Podejrzewam, że to może mieć coś wspólnego z Dendro. Może Kirara będzie wiedzieć?

- Płatki kwiatów... - Miko zamyśliła się przez chwilę. - Ayato, słyszałeś kiedyś historię o poecie i kwiaciarce?

- Nie - Ayato pokręcił głową. - Ale chętnie posłucham.

- Przejdźmy się więc. Podobno potrzebujesz spacerów - Miko uśmiechnęła się do niego.

Zaczęli iść w stronę wyjścia ze Świątyni.

- Poeta był z dobrego domu. Wszyscy oczekiwali, że wybierze jedną z pięknych panien, których rodzice byli tak samo bogaci, jak on - zaczęła Miko, splatając ręce za plecami. - Ale jego serce biło dla młodej, biednej kwiaciarki. Nie była nawet piękna, miała jednak złote serce. I to właśnie go w niej urzekło. Lecz ona widziała w nim jedynie pyszałka, egoistę i bogacza, który mógł jej zaoferować dużo, ale nic, co miałoby dla niej jakąkolwiek wartość. Nie obchodziło jej bogactwo, oddała więc swoje serce równie biednemu pastuszkowi. Żyli skromnie, ale szczęśliwie, sprawiając, że poecie świat się zawalił.

- Co to ma wspólnego z moją sytuacją, Lady Guuji? - spytał Ayato.

- Zaraz do tego przejdziemy, spokojnie - Miko znów się uśmiechnęła i przystanęła na chwilę. - Poeta pisał o niej wiersze, nawet całe długie historie, które wydawał w formie książek. Często porównywał swoją miłość do kwiatów rosnących w jego płucach, nie pozwalających mu oddychać pełną piersią, blokujących jego drogi oddechowe. Wszyscy myśleli, że to tylko przenośnia, dopóki poeta nie umarł, dusząc się przez korzenie kwiatów, które rozrosły się w jego oskrzelach.

- Chcesz powiedzieć, że kwiaty rosną mi w płucach? - Ayato zamrugał. - Lady Guuji, z całym szacunkiem, ale ta teoria nie ma za jedną morę sensu.

- Ach tak? - Miko spojrzała na niego z wyczekiwaniem. - Więc nie ukrywasz przed nikim swoich uczuć, o wielki Kamisato Ayato, dziedzicu jednego z ważniejszych rodów Inazumy?

Ayato wstrzymał oddech, po czym zakaszlał. Ku jego przerażeniu, płatki astrów znów zalśniły od krwi na jego rękawiczce.

- Hanahaki - mruknęła Miko, zamykając dłoń Ayato. - To jest nazwa tej choroby. Widziałam ją wiele razy i bardzo rzadko kończyło się to dobrze.

- Jest na to jakieś lekarstwo? - spytał Ayato.

- Dwa - przyznała Miko. - Musisz powiedzieć tej dziewczynie, co czujesz, bez względu na to, jak bardzo się boisz mezaliansu. Jeśli ona też cię kocha, to wyzdrowiejesz. My już wszystko załatwimy w temacie ewentualnego ślubu. Ważne, żebyś przeżył.

- To nie takie proste - Ayato potarł skronie. - A druga metoda?

- Ta metoda jest zbyt okrutna nawet dla mnie - odparła Miko. - Polega na wycięciu kwiatów z płuc, ale konsekwencje są nie do pomyślenia. Nikomu bym tego nie życzyła.

- Jakie są te konsekwencje? - spytał Ayato.

- Zapomnisz wszystko związane z tą dziewczyną - wyjaśniła Miko. - Każdy moment, każdą chwilę, każde zdanie, słowo, myśl, uczucie, cokolwiek. Wszystkie informacje, które dostałeś właśnie od niej. To jest wręcz wycięcie kawałka twojego życia. Jeśli rozmawiałeś z nią o czymkolwiek związanym ze swoją Komisją Yashiro, konsekwencje mogą być jeszcze gorsze.

Ayato skrzyżował ręce na klatce piersiowej.

- Rozmawiam z tą osobą prawie codziennie - przyznał Ayato. - Radzę się jej. Zapomnienie tego wszystkiego byłoby jak... Przejście na emeryturę bez nauczenia Ayaki, co powinna zrobić, gdy mnie zabraknie.

Miko spojrzała na niego uważnie, po czym przeniosła wzrok na wodę.

- Jest jeszcze gorzej, niż myślałam - stwierdziła, napełniając nią dłonie. - Zakochałeś się w mężczyźnie, prawda?

Ayato nie wiedział, co ma odpowiedzieć. Skłamać? Da się w ogóle?

Ale jak powie prawdę... Równie dobrze mógłby stanąć teraz przed Miko nago. Byłoby to tak samo upokarzające.

Miko spokojnie czekała z wodą wciąż w jej dłoniach. Krople spadały jedna po drugiej na chodnik i rozpryskiwały się u jej stóp.

- Widzisz, jak szybko zniknęła? - spytała nagle Miko, podsuwając mu dłonie pod nos. - Tak samo zmarnujesz swoje życie, jak teraz tę wodę, jeśli nie powiesz Thomie, co do niego czujesz.

Ayato mało nie usiadł. Ta wszystkowiedząca kitsune jak zwykle przejrzała go na wylot.

- Ludzie nie zostawią ani mnie, ani Ayaki, ani tym bardziej Thomy w spokoju, jeśli do czegoś między nami dojdzie - oznajmił Ayato. - Nie ma mowy, żebym mu powiedział. Ani tym bardziej, żebym dał sobie wyciąć te kwiaty.

- Więc co planujesz? - spytała Miko.

- W tej chwili? Swój pogrzeb - odparł Ayato, opuszczając Świątynię.

Miko patrzyła na jego oddalającą się sylwetkę. Westchnęła ciężko. Dlaczego każdy Kamisato musi unosić się dumą w takich sytuacjach?

* * *

Ayato udawał, że wszystko jest w porządku. Szło mu całkiem nieźle, patrząc na to, że absolutnie nikt nic nie zauważył.

Uczył Ayakę coraz więcej o tym, co dokładnie dzieje się w Komisji Yashiro. Wiedział, że ma na to mało czasu. Kiedy rozmawiał z Miko po raz drugi o jego hanahaki, głównie dlatego, że kitsune na to nalegała, dowiedział się, że to tylko kwestia miesięcy.

Było mu coraz ciężej oddychać. Miał jeszcze mniej energii niż zwykle. Temperatura jego ciała spadała, jakby zamarzał od środka.

Płatków kwiatów było coraz więcej. Czasem wypluwał nawet małe i większe pączki. Krwi też tracił zdecydowanie za dużo przez to kwieciste zapalenie płuc.

Kiedy jednak patrzył w lustro, wyglądał zupełnie normalnie. Co najwyżej jakby się nie wyspał. I tylko tyle. Żadnej utraty apetytu, żadnej zmiany na ciele. Nic. Jedynie zmęczenie wymalowane wielkimi literami na jego twarzy.

Miko wysyłała do niego coraz więcej swoich kapłanek, szpiegów i nawet tę wiecznie śpiącą Sayu. Kokomi też wiedziała, przyszła raz do niego, kiedy spędzał popołudnie z Itto. Miko nie powiedziała jej, o kim pisała do niej w listach, ale kapłanka Watatsumi sama się domyśliła. Była zbyt inteligentna, by nie skojarzyć faktów.

Ale czy ktokolwiek zdołał przekonać Ayato do zmiany decyzji? Nie. Nawet Itto, który może nie pojmował powagi sytuacji, ale zrozumiał tyle, że "Mój ziom Ayato jest chory i nie chce się leczyć". I nazwał go durniem, co z jego ust brzmiało przynajmniej komicznie.

Oczywiście Ayaka i Thoma w końcu zauważyli, że coś jest nie tak, ale Ayato zawsze ich zbywał. Przemęczenie, obowiązki, parne noce, łowcy skarbów, ronini i kairagi pałętające się wokół Rezydencji Kamisato. Tak. To były powody, dlaczego nawet podczas zwykłego spaceru musiał często przystawać na moment, żeby złapać oddech.

Dokładnie tak. Nie żadne kwiaty rosnące w jego płucach, które powoli go zabijały.

Nie jego własna duma, która nie pozwalała mu się przyznać do uczuć.

- Nii-san?

Ale wszystko ma swoje granice. Nawet mistrzowskie aktorstwo Ayato. Zwłaszcza, jak padnie się na kolana, bo nie może się złapać oddechu.

- Nii-san!

Ayaka była przerażona. Jej szaroniebieskie oczy zaszły momentalnie łzami, kiedy próbowała uzyskać od niego jakąkolwiek reakcję.

Ale jedyne, co osiągnęła, to poplamione krwią kimono, kiedy dwa zakrwawione astry spadły na delikatny, błękitny materiał, a Ayato, nadal się krztusząc, upadł obok niej na ziemię.

sobota, 22 lipca 2023

The Flowers of Dishonour and Disgrace I

 Uniwersum: Genshin Impact

Pairing: Thoma&Ayato

Dozwolone od: 17+

Gatunek tekstu: fantasy, dramat, soft angst, hurt/comfort

Seria: "Sun&Wind"

Ostrzeżenia: spoilery do gry, headcanony, opis cierpienia fizycznego oraz psychicznego

Notka autorska: *pssst* Inazuma to Japonia. Co jeśli hanahaki? o:



Kamisato Ayato był poważnym człowiekiem. Na poważnym stanowisku, z poważnego rodu, z poważnymi ambicjami.

Ayato miał oczywiście też swoją trochę luźniejszą stronę, którą pokazywał, jak rozgrywał z Itto pojedynki na najsilniejszego onikabuto, albo jak pił bubble tea z dziwnymi dodatkami i albo serio mu smakowało, albo wysyłał tę herbatkę z nietypową wkładką Thomie. Nawet fakt, jak opiekuńczy był wobec swojej młodszej siostry, pokazywał, że wcale nie jest taki sztywny, jakby można było uznać przy pierwszym spotkaniu.

Od Ayato również wiele wymagano. Żeby był wiecznie elegancki, dobrze ubrany, uczesany, trzeźwy i w ogóle chodzącym ideałem. W końcu jest z rodu Kamisato, prawda? I która, ach która kobieta nie chciałaby za niego wyjść?

Oprócz tej jednej dziewczyny w okularach, która zawsze marszczyła brwi, gdy go widziała gdzieś na mieście, zapewne każda.

Wymagano więc od niego, żeby którąś z nich wybrał. Może nie teraz, jeśli nie czuje jeszcze takiej potrzeby, może kiedyś tam w przyszłości. Ale musiał się dobrze ożenić, nie z jakąś byle jaką przekupką.

Problem polegał na tym, że Ayato uznał jak dotąd tylko kilka kobiet za ładne. Swoją siostrę, swoją matkę, Lady Guuji i pewną osobę, którą spotkał tylko kilka razy w życiu.

I właściwie to tyle. Czasem się nawet zastanawiał, czy w ogóle go kobiety pociągają, ale po jakimś czasie zawsze stwierdzał, że tak.

I właśnie ten chodzący ideał, ten piękny, elegancki, poważny Kamisato Ayato najczęściej z wielkimi oczami i zachwytem obserwował innych mężczyzn.

Ale nikt, absolutnie nikt nie powinien tego wiedzieć. To byłby dyshonor, hańba i taki mezalians społeczny, że biedna Ayaka znowu zostałaby bez przyjaciół.

Tak samo, jak nikt nie powinien wiedzieć, jak słaby fizycznie tak naprawdę jest Ayato. Przecież jego własna, młodsza siostra potrafi pokonać go w pojedynku, jeśli zostawią wizje w domu i postawią jedynie na fizyczne ataki. Ayato miał skłonność do zawrotów głowy i omdleń, dlatego starał się zbytnio nie używać siły mięśni. Nawet podczas seksu wybierał zawsze takie pozycje, żeby nie zemdleć w trakcie, bo to by dopiero był dyshonor i hańba.

Dlatego w sumie nie dziwiło go wcale, że ostatnio czuł się nieco osłabiony. Kręciło mu się w głowie, co było normą. Drapało go w gardle, co też tak właściwie było normą, bo co chwilę musiał z kimś rozmawiać, dyskutować, omawiać, planować... A w tym wszystkim jeszcze Thoma, Itto i Ayaka, z którymi chciał spędzać czas tak sam z siebie. Kaszel? To od drapania w gardle, od przemęczenia i ogólnie tych wszystkich ludzi, którzy coś od niego chcieli.

Więc to wszystko było jak najbardziej normalne. Nic szczególnego. Nawet to, że było mu wiecznie zimno i tak dalej. Medycy twierdzili, że wszystko z nim w porządku i ma co najwyżej więcej spacerować.

Ayato wypuścił w końcu powietrze z płuc, uświadamiając sobie, że przestał oddychać na dobrą minutę, ale nie przestał wpatrywać się w swoją rękawiczkę.

Czy ktoś użył magii Dendro do przygotowania jakiejś trucizny, którą próbował go otruć? Jak powie medykom, że wypluł kilka płatków kwiatów, to przecież go wyśmieją. Albo wezmą za wariata.

...

Musi iść do Lady Guuji, innego wyjścia nie ma.

- Ayato-sama? - usłyszał głos Thomy, kiedy zbierał się do wyjścia. - Gdzie idziesz?

- Muszę odwiedzić Lady Guuji - odpowiedział Ayato, licząc powoli do dziesięciu w swoich myślach.

Thoma podszedł do niego. Pachniał ziołami, których zapewne dopiero co użył w kuchni, i astrami, które zasadził w ogrodzie, bo przypominały mu Mondstadt.

Astry...

Czy te płatki to nie były astry?

- Czemu masz krew w kąciku ust, Ayato-sama? - spytał Thoma, przesuwając palcem po policzku Ayato, który zapomniał w tym momencie, co dokładnie jest po siedemnastce.

I chyba znowu przestał oddychać.

- Jadłem pestki słonecznika i zraniłem się w dziąsło - odparł szybko Ayato, zabierając rękę Thomy ze swojej twarzy. - Nie musisz się mną aż tak przejmować, poradzę sobie. Ale dziękuję za troskę.

To mówiąc, opuścił rezydencję szybkim krokiem, nawet się nie oglądając.

Przystanął na chwilę pod drzewem, kiedy znowu zabrakło mu tchu.

Poważny Kamisato Ayato. Poważny, oglądający się za mężczyznami Kamisato Ayato. Poważny, zakochany po uszy w swoim dozorcy Kamisato Ayato.

Tak.

Taka właśnie była rzeczywistość.

niedziela, 16 lipca 2023

The Day the Mourning Flowers Bloomed VIII

Uniwersum: Genshin Impact

Pairing: Al-Haitham&Kaveh

Dozwolone od: 17+

Gatunek tekstu: fantasy, dramat, soft angst, hurt/comfort

Seria: "Light&Ice"

Ostrzeżenia: spoilery do gry, headcanony, opis przemocy i cierpienia fizycznego oraz psychicznego

Notka autorska: Tak, jest definitywnie za gorąco, bo znowu zapomniałam dodać części.

Na całe szczęście ostatnia. XD

Enjoy.



Kaveh przespał pół dnia, więc następną noc też postanowił spędzić nad projektem. Jednak tym razem wziął ze sobą skoroszyt i, upewniając się, że Al-Haitham już śpi, postawił krzesło pod ścianą przy jego pokoju. Jeśli skryba nie zamierza mu nic powiedzieć, sam się musi upewnić, że wszystko jest w porządku.

Całą noc nasłuchiwał jakiegokolwiek dźwięku dochodzącego zza zamkniętych drzwi. Wymyślił tyle wzorów okien, że jego klientka musiałaby być naprawdę wybredna, by żadnego z nich nie wybrać.

- Mogę wiedzieć, co tu robisz? - usłyszał głos Al-Haithama, poprzedzony cichym skrzypnięciem drzwi.

- Szukam inspiracji - odparł Kaveh.

- Przy moim pokoju?

- Tutaj jeszcze nie rysowałem.

- Jesteś beznadziejnym kłamcą, Kaveh, ale udam, że ci wierzę, bo nie chce mi się tracić czasu na dyskusję, która ma tak mało sensu - stwierdził Al-Haitham, otwierając książkę. - Jakbyś mnie szukał, to będę w kuchni. Mógłbyś w sumie pójść ze mną. Przydałbyś się do czegoś i zaparzył nam kawę, czy coś.

Kaveh westchnął z irytacją w głosie. I on naprawdę martwi się o tego buca?

* * *

Tak, martwi się. Dlatego właśnie drugą noc siedział pod ścianą obok drzwi do jego pokoju. Wczoraj Al-Haitham czytał książkę przy śniadaniu, przeprowadził z nim dyskusję, którą oczywiście wygrał i wszystko było po staremu. Ale Kaveh musiał się upewnić, że naprawdę tamten koszmar to tylko pojedynczy przypadek i nic złego się nie dzieje.

Projektował właśnie kolejne drzwi, kiedy usłyszał dziwny dźwięk. W tej kompletnej, nocnej ciszy był on bardzo wyraźny, choć pewnie za dnia Kaveh nawet nie zwróciłby na to uwagi, o ile w ogóle by to zauważył.

Dźwięk powtórzył się i Kaveh zdał sobie sprawę, co to było.

Uchylił drzwi do pokoju Al-Haithama i tak, jak myślał, jego współlokator drapał materac, szepcząc coś pod nosem.

Kaveh usiadł na brzegu łóżka i położył dłoń na ramieniu Haithama.

- Obudź się - powiedział spokojnie. - Jesteś w domu, nie w lesie. Musisz się tylko obudzić.

Al-Haitham drgnął i otworzył powoli oczy. Spojrzał na niego i westchnął ciężko, znów je zamykając.

- Mówiłem, że nie umiesz kłamać.

- Ty też nie.

- Obudziłem się, możesz iść.

- Nie.

Al-Haitham usiadł i wziął z szafki nocnej szklankę z wodą.

- Zastanawia mnie, jaka jest tego przyczyna - powiedział jeszcze bardziej wyzutym z emocji głosem niż zwykle. - Przecież przyznałem ci się do tego, czego się boję, prawda? Dlaczego więc dalej mam te… sny?

- To nie zawsze działa, Al-Haitham - stwierdził Kaveh. - Ludzkie emocje nie są logiczne.

- Po co więc istnieją?

- Nie mam pojęcia - Kaveh wzruszył ramionami. - Potrzebujesz czegoś?

- Ciszy i spokoju - odparł Al-Haitham, odstawiając pustą szklankę na szafkę.

- W takim razie mam nadzieję, że zaśniesz bez problemu - Kaveh chciał wstać, ale jego współlokator złapał go za nadgarstek i zatrzymał.

Przez chwilę byli cicho, dopóki Al-Haitham w końcu się nie odezwał.

- Zostań - powiedział dziwnie słabym głosem.

- Mam poczekać, aż zaśniesz?

- Podobno jesteś inteligentny, Kaveh. Nie każ mi odpowiadać na to pytanie.

- I w takich chwilach przypominam sobie, że jesteś ode mnie młodszy.

- Jeśli już przestałeś się śmiać z mojej chwili słabości, to możesz zdecydować, co chcesz zrobić dalej - stwierdził Al-Haitham.

- Tym razem zostanę - powiedział Kaveh łagodnym, choć stanowczym tonem.

Wślizgnął się pod kołdrę i przymknął oczy.

- O to ci chodziło? - spytał i drgnął, kiedy Al-Haitham przytulił go do siebie.

Słyszał, jak jego serce bije nienaturalnie szybko i jak dziwnie przerywany jest jego oddech, ale nie powiedział nic na ten temat.

Ogólnie wolał się już nie odzywać.

Jeszcze by tylko pogorszył sytuację.

Zwłaszcza, że Al-Haitham wtulił twarz w jego włosy i bardzo starał się udawać, że nie płacze.

* * *

Kiedy Al-Haitham wrócił do pracy, zachowywał się, według Kaveh, przynajmniej dziwnie. Architekt znowu miał wrażenie, że jego współlokator coś przed nim ukrywa, ale nie miał pojęcia, co. Miał tylko nadzieję, że to nie ma nic wspólnego z ratowaniem Sumeru po raz kolejny. I skrupulatnie pilnował, gdzie Al-Haitham chodzi, jeśli szedł gdzieś sam.

- Idę tylko do biblioteki, jeśli chcesz wiedzieć - oznajmił Al-Haitham, stając przed Kaveh, który leżał na kanapie ze szkicownikiem na twarzy, próbując zmusić swój mózg do myślenia.

- Leć, jak musisz - mruknął, kiedy poczuł, że jego twarz została odkryta i otworzył oczy.

Al-Haitham trzymał szkicownik w dłoni i patrzył na niego uważnie.

- Co znowu? - jęknął Kaveh, już widząc oczami wyobraźni Al-Haitham robiącego mu o coś wyrzuty.

- I tak mnie nienawidzisz, więc w sumie bez znaczenia, czy dasz mi na to pozwolenie - Al-Haitham pochylił się nad nim i pocałował go w usta.

...

...CO ZROBIŁ?!

Kaveh zamrugał, nadal leżąc bez ruchu, jak gdyby wpadł w jakiś stupor.

- To tak w ramach podziękowania za opiekę nade mną. Nawet za te okropne zupy, które mi przemycałeś do szpitala - Al-Haitham odwrócił się w stronę drzwi. - Możesz wracać do swoich szkiców węglem.

Kaveh usiadł gwałtownie i spojrzał na niego z wyrzutem.

- A gdzie ty niby teraz idziesz, co?!

Al-Haitham zerknął przez ramię.

- Mówiłem, że do biblioteki.

- Wiesz dobrze, że nie o to mi chodzi - Kaveh wstał i podszedł do niego. - Skoro wiedziałeś, że się wkurzę, to dlaczego w ogóle to zrobiłeś?

- Uznałem, że to jedyna okazja, bo przecież... - Al-Haitham uśmiechnął się lekko... histerycznie?

- Przecież co?

- Nie jestem zdolny do uczuć, więc dlaczego miałbyś uwierzyć, że jakieś do ciebie żywię? - spytał Al-Haitham, próbując nie patrzeć Kaveh w oczy.

I wtedy architekt pojął, że Tighnari miał rację.

Te należące do skryby rzeczywiście były magiczne.

- Teraz to ty nie rozumiesz - stwierdził Kaveh, dźgając Haithama palcem z każdym słowem. - Naprawdę myślisz, że mieszkałbym tutaj, gdybym cię nie lubił chociaż w jednej setnej procenta? Przecież bym zwariował!

- Cały czas powtarzasz, że nie jesteśmy przyjaciółmi - odparł Al-Haitham. - Więc kim dla ciebie jesteśmy?

- Kochankami, głąbie - stwierdził Kaveh i tym razem to on pocałował jego.

I nagle emocje wydały się Haithamowi wcale nie takie złe.

Chociaż te Kwiaty Melancholii, które rozkwitły w ich włosach, Kaveh naprawdę mógł sobie darować.

The end

czwartek, 13 lipca 2023

The Day the Mourning Flowers Bloomed VII

 Uniwersum: Genshin Impact

Pairing: Al-Haitham&Kaveh

Dozwolone od: 17+

Gatunek tekstu: fantasy, dramat, soft angst, hurt/comfort

Seria: "Light&Ice"

Ostrzeżenia: spoilery do gry, headcanony, opis przemocy i cierpienia fizycznego oraz psychicznego

Notka autorska: Ja totalnie... Zapomniałam to dodawać. Przepraszam, chyba jest za gorąco ostatnio.



Był środek nocy. Kaveh szkicował właśnie projekt dla klienta, gdy zobaczył, jak Al-Haitham idzie do kuchni.

- A ty co, zgłodniałeś? - spytał Kaveh, wchodząc do pomieszczenia.

Al-Haitham nie odpowiedział, jedynie nalał sobie wody do kubka i oparł się plecami o stół.

I chyba dopiero wtedy Kaveh zauważył, bo aż upuścił naczynie na podłogę. Cóż, kubek tego nie przeżył.

- Jejku, to tylko ja - Kaveh westchnął, zirytowany. - Chwila, ty się przestraszyłeś? Chyba nie rozumiem.

- Nic nowego - powiedział Al-Haitham dziwnie pustym głosem.

Jakby...

Próbował się nie popłakać?

- Ej, Haitham, co się dzieje? - Kaveh podszedł do niego, ignorując rozbity kubek na podłodze. - Ty drżysz, co się stało?

- Nic ważnego - Al-Haitham kucnął i zaczął zbierać kawałki kubka z podłogi. - Nie musisz wszystkiego wiedzieć.

- Miałeś koszmar? - spytał Kaveh, przez co Haithamowi jeden z odłamków wymsknął się z ręki i przeciął mu skórę na palcu.

- Zwykły zły sen - odparł Al-Haitham, przytykając palec do ust. - Nic poważnego.

- I dlatego zrywasz się w środku nocy, robisz bałagan i wyglądasz, jakbyś jednak był zdolny do odczuwania emocji?

- Po prostu śniło mi się, że nadal jestem w tym lesie - odparł Al-Haitham, wyrzucając odłamki do kosza. - Naprawdę to nie jest nic, co trzeba roztrząsać.

- Ale ty już jesteś roztrzęsiony - Kaveh położył mu dłoń na ramieniu.

- Powiedziałem, że nie chcę o tym mówić! - Al-Haitham strącił ją, odwracając się gwałtownie.

Patrzyli na siebie przez chwilę, dopóki Haitham w końcu nie usiadł na nadal mokrej podłodze i nie schował twarzy w swoich dłoniach.

Kaveh usiadł obok niego i przytulił go, próbując zrozumieć, co się właśnie stało.

- Co było takie straszne, Haitham? - spytał po chwili, kiedy jego współlokator przestał w końcu drżeć.

- Śmierć nie jest niczym niezwykłym, prawda? - Haitham wczepił palce w jego koszulę. - Wszyscy w końcu umrzemy. Czemu więc... Dlaczego czułem strach? Ja przecież...

Al-Haitham zamilkł nagle i westchnął.

- Nieważne...

- Długo się niczego nie bałeś, co? - spytał Kaveh.

- Coś w tym stylu.

- Nic dziwnego, że jesteś taki przerażony. Nie wiesz, czy bardziej masz traumę po tym, co się wydarzyło, czy po samym fakcie, że nie udało ci się zachować zimnej krwi w obliczu śmierci - stwierdził Kaveh.

- Głupoty gadasz.

- Ja nie mam problemu z okazywaniem emocji.

- Emocje tylko przeszkadzają w logicznym rozumowaniu.

- I dlatego nie masz empatii.

- Przynajmniej nie jestem na poziomie inteligencji fungusa.

- Ja cię tu próbuję pocieszać, jeśli nie zauważyłeś.

- To rób to w ciszy.

Kaveh westchnął ciężko i przyciągnął Haithama bliżej do siebie.

- Sam jesteś głupi - stwierdził, głaszcząc go delikatnie po głowie.

- Miałeś być cicho - zauważył Al-Haitham.

- Przepraszam - powiedział Kaveh i zamilkł.

Według Al-Haithama, nareszcie.

* * *

Od tamtej nocy Kaveh spał płytko, podświadomie nasłuchując kroków na korytarzu. Może był nieco przewrażliwiony, ale nie chciał, żeby Al-Haitham znowu próbował sobie poradzić z koszmarem sam. Pomijając drobny fakt, że jego współlokator pewnie właśnie wolałby nikomu nic nie mówić.

Po kilku dniach zauważył jednak coś, co go zaniepokoiło. Al-Haitham raz był wyspany, witał go w kuchni z kubkiem kawy w dłoni, a raczej próbował ignorować, dopóki Kaveh się do niego nie odezwał. Jak zwykle.

Ale kilka razy wyglądał na zmęczonego na tyle, że nawet nie czytał przy kawie książki, jedynie patrzył pustym wzrokiem przez okno i ignorował Kaveh mimo, że ten próbował przeprowadzić z nim jakąkolwiek dyskusję. Architekt podejrzewał, że Al-Haitham, jako że naprawił swoje słuchawki, po prostu go wygłuszył. Ale to było do niego niepodobne, a przynajmniej nie rano. Ich kłótnie na sam początek dnia były taką normą, że Kaveh miał wrażenie, iż wpisują się w rutynę tego lubiącego nudne życie skryby.

Następną noc architekt postanowił spędzić zatem nad projektem. W domu panowała absolutna cisza, słyszał jedynie skrobanie swojego pióra. Al-Haitham nie wstał do kuchni, nie rozbijał kubków, nie miał więc koszmarów.

Prawda?

Rano Kaveh poszedł napić się herbaty przed snem. Al-Haitham siedział z kubkiem kawy w dłoni, ale bez książki w drugiej.

- Cześć - powiedział Kaveh, ale skryba nawet nie drgnął.

Architekt westchnął ciężko i ściągnął mu słuchawki z głowy. Al-Haitham zamrugał i spojrzał na niego, zdezorientowany.

- Mogę wiedzieć, co tak właściwie robisz? - spytał, upijając łyk kawy.

- Sprawdzam, czy w ogóle jesteś obecny umysłem - stwierdził Kaveh. - Trapi cię coś?

- Dlaczego miałoby?

- Byłeś dwa miesiące w szpitalu, a zaraz po powrocie miałeś zły sen - odparł Kaveh.

- Dramatyzujesz jak zwykle - Al-Haitham zabrał mu swoje słuchawki.

Zapadła chwilowa cisza.

- Przepraszam, że wtedy z tobą nie zostałem - powiedział nagle Kaveh.

Al-Haitham podniósł na niego wzrok.

- Kiedy?

- W szpitalu. Byłem… - Kaveh westchnął ciężko. - Przerażony. Nigdy nie widziałem cię w takim stanie. Tak słabego. Leżącego w tym łóżku jak w jakiejś białej, miękkiej trumnie. Poza tym, pomyślałem, że Nilou będzie dla ciebie lepszym towarzystwem.

- Znowu dramatyzujesz - mruknął Al-Haitham. - Sam byłem wtedy zamroczony. I sam nie wiem, czemu to powiedziałem. Także nie przejmuj się czymś, co kompletnie nie miało znaczenia. I idź spać, bo nawet się dzisiaj w nocy nie położyłeś. No chyba, że przysnąłeś z głową na biurku.

Kaveh zmarszczył się nieco.

- Skąd wiesz, że nie spałem? - spytał.

- Bo wyglądasz jak trup na wakacjach - odparł Al-Haitham. - Jakbyś miał jeszcze jakieś bezsensowne pytania, to będę na kanapie czytać książkę. Nie daję jednak gwarancji, że otrzymasz odpowiedź, bo ja prawdopodobnie nie usłyszę twojego irytującego głosiku.

Po czym wstał i, nadal kulejąc, wyszedł z kuchni.

Kaveh westchnął ciężko. Ani trochę mu nie wierzył.

niedziela, 9 lipca 2023

The Day the Mourning Flowers Bloomed VI

 Uniwersum: Genshin Impact

Pairing: Al-Haitham&Kaveh, w tle Cyno&Tighnari

Dozwolone od: 17+

Gatunek tekstu: fantasy, dramat, soft angst, hurt/comfort

Seria: "Light&Ice"

Ostrzeżenia: spoilery do gry, headcanony, opis przemocy i cierpienia fizycznego oraz psychicznego

Notka autorska: Wracamy po przerwie do tego fika.



Kaveh nie miał żadnej ochoty na odwiedzenie Al-Haithama w szpitalu po raz kolejny, ale jednocześnie wolał to zrobić, żeby Tighnari i Cyno w końcu dali mu spokój.

Kiedy dotarł na miejsce, usłyszał od medyków, że Al-Haithama w tym momencie w pokoju nie ma, bo pielęgniarki zabrały go na dziedziniec, żeby zaczerpnął świeżego powietrza. Kaveh schował więc po kryjomu zupę pod kołdrą, by nie wystygła, i poszedł go szukać.

Znalazł go całkiem szybko. Siedział na wózku inwalidzkim, czytając książkę, którą trzymał na kolanach i przewracał strony lewą, wciąż zabandażowaną ręką. Prawą nadal miał unieruchomioną, z wielu opatrunków na twarzy został mu jeden plaster na policzku. Jego nogi również wyglądały lepiej.

- Wiem, że wyglądam żałośnie, nie musisz się tak we mnie wpatrywać - mruknął Al-Haitham, przewracając stronę.

Kaveh westchnął i podszedł do niego.

- Chciałem wiedzieć, jak się czujesz - powiedział nieco oschle.

- Tak jak wyglądam.

- Czyli przynajmniej lepiej niż ostatnio.

- Nic nie jest lepiej. Nadal jestem tu uziemiony.

Książka zsunęła się z kolan Al-Haithama i spadła na ziemię. Skryba westchnął i chciał chyba potrzeć skronie palcami, ale zapomniał, że jego prawa ręka nadal nie jest sprawna i jedynie mruknął coś pod nosem w konsekwencji.

- Miałeś złamane dwadzieścia dziewięć kości, w tym trzy żebra. Oczywiście, że musisz tu zostać na jakiś czas - Kaveh podniósł książkę i podał mu ją.

- To upokarzające. Nawet umyć się sam nie potrafię - Al-Haitham położył głowę na lewej ręce. - Trzy żebra, dziewięć kości w nodze, szesnaście w ręce i pęknięta miednica. Do tego obite narządy, wstrząs mózgu i zepsute słuchawki. Cudowny bilans.

- Aż tak irytują cię te słuchawki? - spytał Kaveh, biorąc wózek i zaczynając przechadzać się po dziedzińcu.

- Muszę słuchać ludzi. Oczywiście, że to irytujące. Teraz na przykład włączyłbym sobie cokolwiek, byleby cię nie słyszeć.

- Mam sobie iść?

- Nie, ale zadajesz za dużo pytań - stwierdził Al-Haitham.

Przez chwilę byli cicho. Kaveh pomyślał, że ten bezbronny, uwięziony we własnym, niedziałającym ciele Al-Haitham serio jest bardziej irytujący niż zwykle, ale jednocześnie dziwnie ludzki. Jak gdyby ktoś go podmienił.

- Kaveh? - usłyszał nagle swoje imię, wypowiedziane takim tonem, że nie wiedział, czy to na pewno ten zadufany w sobie bufon to powiedział.

- Co?

- Myślisz, że będę mógł samodzielnie chodzić? - spytał Al-Haitham. - Bycie uzależnionym od innych ani trochę mi się nie podoba. Nie wiem, jak to wytrzymujesz.

- Przywykłem, tak myślę - Kaveh zatrzymał się i obszedł wózek, stając przed Al-Haithamem. - Chcesz spróbować?

- Co znowu?

- Wstać.

Al-Haitham odwrócił wzrok.

- Nie przy tobie - stwierdził.

- Dlaczego?

- Bo mi tego nie zapomnisz.

- Od kiedy obchodzi cię, co inni myślą o tobie?

- …racja - Al-Haitham złapał się jedną ręką o poręcz wózka, ale wtedy Kaveh chwycił go za obie dłonie i spojrzał na niego pobłażliwie. - Co ty robisz?

- Przewrócisz się, Zosiu-Samosiu - stwierdził. - Trzymam cię, możesz próbować.

Al-Haitham wstał z trudem, po czym zachwiał się i upadłby pewnie, gdyby Kaveh go nie złapał.

- To już całkiem duży sukces - stwierdził Kaveh, czując, że wszystkie mięśnie jego współlokatora są napięte. - Chcesz się przejść?

- A możesz posadzić mnie z powrotem i zostawić w spokoju?

- Ale się z ciebie maruda zrobiła - Kaveh złapał go ponownie za ręce i odsunął się od niego. - Zrób przynajmniej trzy kroki.

- Ty za to jesteś uparty jak zwykle - Al-Haitham próbował zmusić swoje nogi do współpracy, ale po zrobieniu dwóch kroków znowu wylądował w ramionach Kaveh.

- Trzy czwarte zadania wykonane - architekt pomógł mu usiąść na wózku. - Jutro spróbujemy znowu.

- To ciekawe, ostatni raz widziałem cię dwa tygodnie temu - Al-Haitham zerknął na niego z powątpiewaniem.

- Niby tak, ale… - Kaveh odgarnął mu włosy z twarzy, muskając palcami plaster na jego policzku. - Nie wiedziałem, że takie bliskie spotkanie ze śmiercią sprawi, że będziesz nieco bardziej zachowywał się jak człowiek, a nie robot.

- O nie - Al-Haitham udał przerażenie. - Czy to znaczy, że zamieniam się w ciebie?

- Al-Haitham - Kaveh rzucił mu mordercze spojrzenie, a ten jedynie uśmiechnął się zadowolony.

Jak zwykle.

* * *

Minęło tak dużo czasu, że Lumine zdążyła napisać do nich list z Fontaine i zaprzyjaźnić się z kolejnym bogiem, kiedy Al-Haitham wyszedł w końcu ze szpitala. Nadal miał problem z chodzeniem, ale jego prawa ręka była już prawie całkowicie sprawna. Nie mógł jedynie chwytać czegoś zbyt dobrze, bo mięśnie były nadal nieco osłabione po wielotygodniowym nieużywaniu ich.

Tighnari przyznał rację lekarzom, że Al-Haitham nie powinien wracać do domu samodzielnie, bo mógłby nadwyrężyć swoją nadal nie do końca wyleczoną nogę. On i Kaveh zmusili go więc do tego, by dał się przewieźć na wózku inwalidzkim. Al-Haitham zgodził się na to niechętnie, ale wolał przystać na ich plan i mieć święty spokój.

Tighnari pchał wózek, Kaveh szedł obok i słuchał marudzenia fenka o tym, jak irytujące są żarty Cyno.

- Nie bardziej niż to, jak na siłę je tłumaczy - mruknął Al-Haitham, starając się nie patrzeć na innych ludzi. To tylko sprawiało, że skupiał się na tych wszystkich dźwiękach, które go otaczały. Jego słuchawki wciąż były zepsute, w szpitalu nie miał ani odpowiednich warunków, ani narzędzi, by je naprawić. Sprawność w prawej ręce też odzyskał dopiero niedawno.

Udało mu się zignorować otoczenie i dziwne wrażenie, że coś jest nie tak, dopóki nie znaleźli się na krętym chodniku, pnącym się w górę, przez co Tighnari oddał dowodzenie wózkiem Kaveh. Al-Haitham spojrzał w dół. Klif, z którego spadł, zamigotał mu przed oczami, więc je zamknął, ale mało to pomogło, bo teraz słyszał wszystko wyraźniej.

Skrzypienie wózka, wesoło rozmawiających Kaveh i Tighnariego, jakieś krzyczące dzieci, dwie kłócące się panie, sprzedawcę próbującego namówić klienta do zakupu większej ilości jabłek, bo takie ładne, czerwone, soczyste... Szczekanie psów, ćwierkanie ptaków, tupot ludzkich stóp, jego własny oddech i gdzieś tam w oddali kowala wyrabiającego nową broń.

Łup. Łup. Łup. Łup...

Zamrugał, kiedy znaleźli się z powrotem na poziomej powierzchni. Tighnari przejął z powrotem ster, a Kaveh spojrzał na niego ze zmartwieniem.

- Wszystko w porządku? - spytał.

- Czyli też to zauważyłeś - mruknął Tighnari.

- W porządku, po prostu jest trochę za głośno - odparł Al-Haitham. - I chyba nabawiłem się lęku wysokości.

- Na to drugie nic nie poradzę - stwierdził Kaveh. - Ale mogę zrobić to.

Al-Haitham drgnął, kiedy Kaveh zasłonił mu uszy dłońmi. Położył na nich własne i odetchnął głęboko.

Świat przycichł. Dłonie Kaveh były ciepłe i delikatne, w przeciwieństwie do jego, chłodnych i szorstkich. Oni cali byli swoimi przeciwieństwami, nawet w temacie koloru ubrań, które zazwyczaj nosili i preferencji kulinarnych.

- Nie do końca wiem, co robicie, ale w taki sposób nie mogę pchać wózka, wiecie? - usłyszał śmiech Tighnariego.

Kaveh zabrał dłonie, Al-Haitham położył swoje na udach i westchnął cicho.

Musi naprawić te słuchawki.

środa, 5 lipca 2023

The Day the Mourning Flowers Bloomed V

 Uniwersum: Genshin Impact

Pairing: Al-Haitham&Kaveh, w tle Cyno&Tighnari, Kaeya&Lumine

Dozwolone od: 17+

Gatunek tekstu: fantasy, dramat, soft angst, hurt/comfort

Seria: "Light&Ice"

Ostrzeżenia: spoilery do gry, headcanony, opis przemocy i cierpienia fizycznego oraz psychicznego

Notka autorska: Kiedy gotujesz zupę krem i myślisz, że będzie ok.




Al-Haitham spojrzał w sufit, zastanawiając się, czy Kaveh ma zamiar w ogóle przyjść. Odwiedzili go chyba już dokładnie wszyscy, nawet Paimon, Lumine i ten dziwny człowiek twierdzący, że jest z Mondstadt, ale mający źrenice pasujące idealnie do mieszkańców Dahri.

W sumie, czego się spodziewał? Że jak już się obudzi, to Kaveh nagle zmieni do niego nastawienie? Że posłucha tej banalnej prośby?

Dawno temu, na samym początku, wydawało mu się, że zwariował. Nie potrzebował do życia uczuć, emocji ani dobrych opinii wśród ludzi. Więc dlaczego tak bardzo pragnął tego, by Kaveh choć przez chwilę przymknął oko na jego wady?

Odpowiedź była oczywista i Al-Haitham poznał ją bardzo szybko. Ale co z tego, jeśli jedyne, co do tej pory osiągnął w tym temacie, to przygarnięcie Kaveh pod dach jak jakiegoś bezpańskiego kota?

Może powinien go traktować lepiej... Ale prawda była taka, że nie wiedział, jak przestać być takim szczerym do bólu. Czasem próbował być miły, naprawdę. Ale wtedy nikt mu nie wierzył, więc w pewnym momencie doszedł do wniosku, że to nie ma sensu.

- Cześć - usłyszał nagle i przeniósł wzrok na drzwi.

Obiekt jego rozmyślań stał w progu i patrzył na niego z nieodgadnioną miną.

- Przyniosłem ci obiad, bo na tym szpitalnym jedzeniu to nigdy nie wydobrzejesz - stwierdził, siadając na krześle obok. - Chociaż jakbyś nie był takim idiotą, żeby pakować się w kłopoty i prawie zginąć, to byś tu nie wylądował.

- Powiedzmy, że nawet ja nie potrafię przewidzieć wszystkiego - powiedział Al-Haitham, biorąc od Kaveh naczynie z czymś, co przypominało trochę zupę. - Co to jest?

- Bardzo gęsta zupa - wyjaśnił Kaveh. - Taka naprawdę gęsta.

- Nie lubię zup.

- Bo nie można ich jeść przy czytaniu, wiem. Ale ta jest gęsta, więc jakbyś ewentualnie miał ochotę i możliwość, bo nie wiem, czy masz na tyle sprawne ręce, to ci się nie wyleje - Kaveh uśmiechnął się lekko.

- Jak zwykle jesteś za miły - mruknął Al-Haitham, chwytając łyżkę lewą ręką, bo prawą miał nadal niesprawną.

- Nawet mi nie podziękujesz?

- Doceniam twoje starania, ale to nadal mimo wszystko zupa - stwierdził Al-Haitham, w myślach przyznając, że to bardzo dobra zupa.

- W tym stanie niczego sobie nie pokroisz, a karmić cię nie będę - prychnął Kaveh.

- Ciekawa propozycja, ale pozwolisz, że odmówię. Z twoim szczęściem wszystko wylądowałoby na kołdrze.

- To ty masz jedną rękę całą połamaną, a drugą w bandażach, matole.

- Martwisz się o mnie?

Kaveh zamarł. Co on ma na to odpowiedzieć?

Westchnął cicho.

- Każdy by się zmartwił, gdyby cię zobaczył w takim stanie - stwierdził w końcu.

Al-Haitham spojrzał na tę nieszczęsną zupę i przymknął oczy.

- Nie musicie się o mnie martwić, naprawdę.

- Prawie umarłeś! - zawołał Kaveh, wprawiając Al-Haithama w konsternację. - Czy ty pojmiesz kiedyś w końcu, że są nadal ludzie, którzy woleliby, żebyś mimo wszystko oddychał?!

Al-Haitham odstawił miskę na szafkę i spojrzał na Kaveh, zauważając łzy w jego oczach.

...

...łzy?

- Nie chciałem was zmartwić - oznajmił Al-Haitham. - Nie zrobiłem tego specjalnie. Hilichurle mnie zaatakowały, oberwałem toporem w głowę i spadłem z klifu. Ot, cała historia.

- Mogłeś być ostrożniejszy - zauważył Kaveh. - Mogłeś chociaż powiedzieć nam, gdzie idziesz. Czy do ciebie naprawdę nie dociera, że mogłeś umrzeć? Że mogło cię tu nie być? Że znowu...

- Przepraszam - przerwał mu Al-Haitham.

Zapadła chwilowa cisza.

- Nie wiem, czy dobrze zrozumiałem. Powtórz - stwierdził Kaveh.

- Nic nowego.

- Co znowu? - spytał Kaveh.

- Że czegoś nie wiesz.

- Wróćmy może do tego, co powiedziałeś wcześniej - Kaveh próbował powstrzymać się przed uderzeniem go.

- Tylko was przeprosiłem - odparł Al-Haitham.

- Ty znasz to słowo? - Kaveh wyglądał na zaskoczonego.

- Jestem skrybą, znam wiele słów - odparł Al-Haitham.

- Nie drwij ze mnie - Kaveh zmarszczył brwi.

- Nie drwię. I naprawdę nie chciałem doprowadzać cię do takiego stanu - stwierdził Al-Haitham. - Jak usiłowałem nie umrzeć w tym lesie, byłeś jedyną myślą trzymającą mnie przy życiu...

- W co ty teraz ze mną pogrywasz, bo chyba nie rozumiem?

- Nic nowego.

- Co?

- Że czegoś nie rozumiesz.

- Al-Haitham!

- Tak?

- Co miałeś na myśli? - spytał Kaveh.

- Zastanawiałem się po prostu, jak sobie poradzisz beze mnie - stwierdził Al-Haitham. - Przecież nie wyciągniesz się sam z kłopotów, a zwłaszcza finansowych. I kto zapłaci czynsz?

- I jakiej innej odpowiedzi się spodziewałem? - Kaveh westchnął ciężko, wstając. - Zjedz zupę do końca, bo ci wystygnie. I zdrowiej szybko, bo mam wrażenie, że jesteś jeszcze bardziej wkurzający.

Po czym wyszedł, zostawiając Haithama samego ze swoimi myślami.

W normalnych okolicznościach byłoby to pewnie dla niego ulgą, ale teraz...

Teraz przeklinał w myślach fakt, że Kaveh siedział po jego prawej stronie, bo może zdążyłby go złapać.

wtorek, 4 lipca 2023

The Day the Mourning Flowers Bloomed IV

Uniwersum: Genshin Impact

Pairing: Al-Haitham&Kaveh, w tle Cyno&Tighnari, Kaeya&Lumine, Dehya&Kandake

Dozwolone od: 17+

Gatunek tekstu: fantasy, dramat, soft angst, hurt/comfort

Seria: "Light&Ice"

Ostrzeżenia: spoilery do gry, headcanony, opis przemocy i cierpienia fizycznego oraz psychicznego

Notka autorska: Nie cierpię tego angielskiego zapisu imienia Candace, brrr.



- Nie wiedziałem, że człowiek może mieć tyle kości złamanych naraz - stwierdził Tighnari, bandażując lewą dłoń Al-Haithama. - I to przeżyć.

- Może on rzeczywiście jest jakimś robotem? - Cyno podał Collei kolejne pudełko plastrów. - Przecież normalna osoba dawno by nie żyła.

- Myślicie, że kiedykolwiek odzyska pełną sprawność? - spytał Kaeya, kładąc dłoń na ramieniu Lumine.

- Zacznijmy od tego, czy się w ogóle obudzi - mruknął Tighnari, ucinając bandaż.

Kaveh, stojący cały czas pod ścianą, tylko na niego spojrzał.

- Był przytomny, kiedy go znaleźliśmy - oznajmiła Lumine.

- Co się stało potem? - spytał Tighnari.

- Zabraliśmy go do miejsca, w którym zostawiłem Eisblumen - odpowiedział Kaeya.

- Eisblumen?

- Moją klacz - wyjaśnił Kaeya. - Dziewczęta pomogły mi go wciągnąć na grzbiet Eisblumen. Collei złapała za lejce, bo ja musiałem pilnować, żeby wasz przyjaciel nie spadł i żeby jeszcze bardziej się nie uszkodził. Paimon i Ararycan zabrali Lumine na szczyt góry i nim się obejrzeliśmy, lecieli obok nas. Dotarliśmy tutaj i to jest cała historia. Ale tak, jak go znaleźliśmy, to był przytomny.

- To, że jest się świadomym, gdy nie ma się nadziei na ratunek, nie oznacza, że gdy znajdziemy się w bezpiecznym miejscu, nadal będziemy kontaktować - powiedziała cicho Collei. - Adrenalina przestaje działać i...

- Przestań - głos Kaveh brzmiał wręcz nienaturalnie. - Wszyscy przestańcie. Przecież to nie tak, że nie ma nadziei, prawda? To tylko kilka połamanych kości i dziesiątki mniejszych i większych ran. Nic wielkiego.

- Dwadzieścia dziewięć. A niektóre narządy to ja nawet nie wiem, jak w ogóle jeszcze funkcjonują - poprawił go Tighnari.

Kaveh jedynie rzucił mu mordercze spojrzenie i prychnął.

- Mógłbyś chociaż próbować mnie pocieszyć - mruknął po chwili.

- Czyli się martwisz?

- On jest ledwie żywy! Martwiłbym się nawet o Azara!

Lumine spojrzała na Kaeyę. Widziała już kiedyś kogoś, kto zachowywał się w ten sposób. Kaeya kiwnął głową.

Nawet broni używali tych samych w walce.

I tak samo jak Diluc, Kaveh nawet na Al-Haithama nie patrzył, jak gdyby bojąc się, że zobaczy jego śmierć, gdy tylko to zrobi.

* * *

- Naprawdę jest aż tak źle? - spytała Dehya, opierając głowę na dłoni. Kandake spojrzała na nią z wyrzutem.

- Dzieciak jest strzępkiem nerwów, a ty się głupio pytasz.

- Jesteśmy mniej więcej w tym samym wieku, nie nazywaj go dzieciakiem.

- Ale kiedy jest taki słodki i uroczy jak taki dzieciak.

Kaveh nie zwracał na nie uwagi. Nie wiedział właściwie, jak źle jest. Nie był w stanie iść do szpitala, by znowu zobaczyć Al-Haithama w tym stanie. Ledwie oddychającego. Wyglądającego bardziej jak mumia. Z włosami przyklejonymi do twarzy mokrej od potu, bo przy tej ilości ran naprawdę nietrudno o zakażenie.

Collei zdawała mu ciągłe relacje, choć nie chciał tego słuchać. Ale co innego miał do roboty między usilnymi i nieudanymi próbami zaprojektowania domu dla klienta, a układaniem książek Al-Haithama w porządku alfabetycznym?

Niech ma, niech się cieszy. Jak wróci do domu, to przynajmniej może mu podziękuje.

Kaveh zaśmiał się słabo.

Wróci do domu...

Już prędzej on ożeni się z Laylą albo Faruzan.

- Hej, Kaveh, ale nie płacz - usłyszał głos Kandake, a jej delikatna dłoń otarła mu policzek. - Widzisz, Dehya? Właśnie dlatego nazwałam go dzieciakiem.

- Czyli nie mogę zafundować mu drinka?

- Nie spędzaj tyle czasu z Cyno - stwierdziła Kandake. - Poza tym, jeszcze się upije na smutno, i co wtedy?

- Bardziej przybity być nie może - nagle przy ich stoliku zjawił się Kaeya, kładąc Kaveh dłoń na ramieniu, a drugą ręką podstawiając mu szklankę z drinkiem pod nos. - Masz. Poczujesz się lepiej.

- Zrobicie z niego pijaka! - oburzyła się Kandake. - Nie można topić smutków w alkoholu.

- Dlaczego? - spytali Kaeya i Dehya jednocześnie.

- Bo nauczą się pływać - odparła Kandake, chcąc zabrać Kaveh szklankę, ale ten już zdążył wszystko wypić. - Czyś ty zwariował?

- Nie wiem. Ja już nic nie wiem - stwierdził Kaveh, kładąc się na stole i łapiąc się za głowę. - Przecież go nie cierpię, dlaczego więc...

- Diluc i Eula też tak mówili - Kaeya poklepał go po ramieniu.

- Kto? - zaciekawiła się Dehya.

- Mój brat i jego dziewczyna - wyjaśnił Kaeya. - Swoją drogą, jesteś pewien, że nie chcesz się z nim zobaczyć? Jak Lumine go znalazła, to powiedział tylko jedno słowo, wiesz?

Kaveh zerknął na niego z ukosa.

- Jakie? "Odejdź"?

- Nie, twoje imię - Kaeya uśmiechnął się zawadiacko. - Chyba zmylił go jej kolor włosów.

Kaveh zamrugał.

Przecież Kaeya go nie zna.

Jak więc tak szybko się domyślił?

* * *

Kaveh odetchnął głęboko i wszedł do sali, gdzie leżał Al-Haitham. Nadal był nieprzytomny, ale wyglądał teraz nawet trochę lepiej. Miał bardziej zaróżowione policzki i chyba nawet gorączka mu spadła.

Kaveh położył mu dłoń na czole. Tak, definitywnie miało normalną temperaturę.

Westchnął cicho i usiadł na krześle obok łóżka. Może jednak jakaś nadzieja nadal była?

Nawet nie zauważył, kiedy zasnął. Obudził się w momencie, gdy usłyszał głos Nilou.

- Wszystko w porządku? - spytała. - Kołdra odbiła ci się na policzku.

Kaveh zaśmiał się słabo. Nic nie było w porządku.

- Oczywiście, jedynie się zdrzemnąłem, jak widać - stwierdził, wstając. - Idę do domu. Tylko nie mów nikomu, że tu byłem.

- Nie powiem - obiecała Nilou.

Ale kiedy Kaveh zrobił krok, poczuł, jak ktoś ciągnie go za rękaw.

- Co? - odwrócił się w stronę Nilou, ale ona wzrok miała utkwiony w zabandażowanej ręce Al-Haithama, który w tym momencie miał lekko uchylone powieki.

- Zos-tań - powiedział tak słabym głosem, że Kaveh aż się wzdrygnął.

A potem delikatnie odczepił wręcz bezwładne palce Al-Haithama od swojego ubrania i poszedł powiadomić lekarzy.

I wyszedł, zostawiając wszystko na głowie Nilou, samemu próbując opanować mętlik w swojej własnej.

"Zostań"?

I dlaczego obudził się akurat w jego obecności, skoro odwiedził go po raz pierwszy?

poniedziałek, 3 lipca 2023

The Day the Mourning Flowers Bloomed III

Uniwersum: Genshin Impact

Pairing: Al-Haitham&Kaveh, w tle Cyno&Tighnari, Kaeya&Lumine

Dozwolone od: 17+

Gatunek tekstu: fantasy, dramat, soft angst, hurt/comfort

Seria: "Light&Ice"

Ostrzeżenia: spoilery do gry, headcanony, opis przemocy i cierpienia fizycznego oraz psychicznego

Notka autorska: Cały fanfik wymyśliłam tylko dlatego, że mój mózg zwizualizował mi Kaeyę niosącego rannego Haia.

Tak. Ja tak serio.



Lumine jadła śniadanie w towarzystwie Kaeyi, Paimon i Collei, którą spotkali przypadkiem, kiedy usłyszała głos w swojej głowie.

- Lumine?

Podróżniczka zamrugała.

- Nahida?

- Jesteś w Sumeru?

- W Lesie Avidya. Dlaczego pytasz?

- Aranara znalazł rannego człowieka i poprosił mnie o pomoc.

- Kogo?

- Ararycan przekazał mi jedynie, że “Srebrna Nara jest poważnie ranna. Nie zostało jej wiele wspomnień”.

- O, Ararycan.

- Znasz go dobrze?

- Tak.

- To wspaniale. Kieruj się w stronę Chasmu. Ararycan sam by cię poszukał, ale jest sam i boi się zostawić “Srebrną Narę”.

- Mam jeszcze jedno pytanie.

- Tak?

- Ten człowiek jest przytomny?

- Ararycan mówi, że ledwo. Podobno majaczy i powtarza jakieś słowo, którego Ararycan nie zna.

- Imię?

- Pewnie tak. Poradzisz sobie?

- Spotkałam kogoś bardzo mi bliskiego po drodze. Pomoże mi.

- Wspaniale. Uważaj na siebie. Nie wiadomo, dlaczego ten człowiek jest ranny. Ktoś mógł go zaatakować. On sam też może być niebezpieczny.

Lumine spojrzała na Kaeyę.

- Czy ty rozmawiałaś z kimś w myślach? - spytał Kaeya.

- Z Archonką Dendro.

- Och - Kaeya przeniósł wzrok na Collei. - Wasza Archonka tak potrafi?

- Barbatos też tak umie, jeśli o to pytasz - oznajmiła Lumine. - Ale nie na długie odległości.

- Znasz wszystkich bogów, Lumine? - spytała Collei.

- Jeszcze nie - odparła Lumine. - Teraz musimy się zbierać. Nahida przekazała mi, że jakiś człowiek jest w niebezpieczeństwie.

- W którą stronę ruszamy? - Kaeya przeciągnął się leniwie. - Dobrze, że mamy przewodnika, to się nie zgubimy.

- Przewodnika? Ach, ja? - Collei oblała się szkarłatnym rumieńcem. - Nie no, aż tak dobrze nie znam tych terenów... Mistrz Tighnari...

- Jestem pewien, że podopieczna Amber sobie poradzi z zaprowadzeniem nas do celu - Kaeya roztrzepał jej włosy. - Gdziekolwiek jest.

Collei pewnie wrzasnęłaby na Kaeyę, gdyby nie był, no właśnie, Kaeyą. Nie cierpiała, jak ktoś jej dotykał. Ale sama obecność Kapitana Kawalerii wprawiała ją w takie zakłopotanie, że zapomniała nawet o strachu.

- Nahida twierdzi, że w pobliżu Chasmu - oznajmiła Lumine. - Paimon, zbieraj się, zjesz sobie tę pitę po drodze.

- Ale Paimon nie chce... - mruknęła wróżka, lecąc za podróżniczką.

* * *

- Tighnari, minął ponad tydzień - Kaveh okrążył po raz kolejny dom strażnika lasu. - Naprawdę zaczyna mnie to irytować.

- Czyli się martwisz - stwierdził Cyno, nie odrywając wzroku od swoich kart do TCG.

- Nie martwię się - zaprzeczył Kaveh. - Poza tym, do ciebie nie mówiłem.

- Nie bądź niemiły, Kaveh, bo to do ciebie niepodobne - Tighnari położył kartę na stole, wywołując u Cyno pomruk niezadowolenia.

- Przepraszam - Kaveh westchnął cicho. - Po prostu jestem nerwowy przez tego egoistę, jak zwykle.

- Martwisz się - powtórzył Cyno. - Masz zapadnięte policzki jak umierający staruszek.

- Wcale nie - Kaveh prychnął i usiadł na krześle obok Tighnariego.

- A nie mdli cię czasem z nerwów? - spytał strażnik lasu.

- Ty też? - Kaveh jęknął żałośnie.

- Wiesz, jakbym nie był z Cyno, to w sumie sam bym zapatrzył w te oczy - Tighnari udał, że się zamyśla.

Cyno zmierzył go wzrokiem.

- A jak pytałem, czy myślisz, że Al-Haitham jest przystojny, to stwierdziłeś, że nie.

- Bo nie, ale ma ładne oczy - Tighnari zaśmiał się krótko.

- O czym my teraz mówimy? - Kaveh wyglądał na zdezorientowanego.

- Kogo ty próbujesz oszukać, nas? - Cyno spojrzał na niego z politowaniem. - Bujasz się w nim od dawna.

Kaveh wstał z krzesła tak gwałtownie, że je przewrócił.

- Zwariowaliście obaj - stwierdził stanowczo. - Postradaliście zmysły. Ja tylko się martwię, bo Al-Haitham mimo wszystko jest człowiekiem!

- I przyznałeś, że się martwisz - Tighnari położył kolejną kartę na stole. - Przegrałeś, Cyno. Jesteś na dole.

- Niech by to glutek kopnął... - warknął Cyno.

* * *

Lumine szła z Kaeyą i Collei już godzinę, a może nawet i dwie, kiedy zobaczyła Ararycana biegnącego w jej stronę.

- Nara Lumine, Nara Lumine! - zawołał. - Srebrna Nara wraca do Sarvy, Ararycan próbował pomóc, ale Ararycan ma za słabe Ararakalari i...

- Spokojnie, Ararycan, nie panikuj - Lumine podniosła Aranarę i spojrzała na Kaeyę i Collei, którzy mieli tak samo zdezorientowane miny. - To są moi przyjaciele, Kaeya i Collei. Możesz się im pokazać.

Ararycan kiwnął głową i zmaterializował się w ramionach Lumine. Collei pisnęła z przestrachu, Kaeya odetchnął z ulgą.

- Całe szczęście, już się martwiłem o moją ukochaną - stwierdził Kaeya.

- Ukochaną? - powtórzył Ararycan.

- Nie czas teraz na to - powiedziała stanowczo Lumine. - Prowadź nas do tej Srebrnej Nary.

Collei wyglądała, jakby to, jak nazwała tego rannego człowieka Lumine, przeraziło ją z jakiegoś powodu.

- Ararycan, tak? - spojrzała na niego z uwagą.

- Tak - Aranara kiwnął głową.

- Czy ta Srebrna Nara ma wizję Dendro? - spytała cicho Collei.

- Tak - przyznał Ararycan. - Srebrna Nara to starszy brat. Wysoki jak drzewo, ale przypominający teraz bardziej te rosnące w Starej Vanaranie.

- Bogowie - Collei zasłoniła sobie usta dłońmi.

Lumine spojrzała na nią, a potem na Paimon. Jedynie Kaeya nie był w tym momencie przerażony. I właśnie dlatego jako jedyny nie zaczął biec za Ararycanem tak od razu.

- Hej, czekajcie! - Kaeya przywiązał Eisblumen do drzewa. - Kobiety ode mnie uciekają, co to się porobiło?

Kaeya westchnął i ruszył za dziewczętami, oglądając się jeszcze raz na Eisblumen, by mieć pewność, że jest bezpieczna.

* * *

Al-Haitham otworzył oczy. Leżał na stercie liści, otoczony błękitną bańką. Nagle usłyszał kroki i zobaczył blondwłosą postać biegnącą w jego stronę.

- Kaveh? - spytał Al-Haitham, ale wtedy poczuł kobiecą dłoń na czole.

- To ja, Lumine - wyjaśniła. - Collei, na jak długo on zniknął?

- Ponad tydzień - odpowiedziała strażniczka lasu. - Lumine, on jest poważnie ranny. Musimy go stąd zabrać.

- Zajmę się tym - stwierdził Kaeya, biorąc Al-Haithama na ręce. - Kto to właściwie jest?

- Nasz przyjaciel - pisnęła Paimon. - Hej, Al-Haitham, nie umieraj czy coś. Paimon ci zabrania!

Gdyby to tylko było takie proste...

* * *

Było już ciemno, kiedy Kaveh wyszedł z domu Tighnariego. Pożegnał się z nim i Cyno, bardzo usiłując udawać, że zapomniał, jakie plany obaj mają na tę noc.

- Myślisz, że w końcu mu powie? - spytał Cyno, patrząc na Tighnariego.

- Ja się zastanawiam, czy Al-Haitham kiedyś powie jemu - odparł strażnik lasu.

- Czekaj, myślałem, że ten człowiek nie jest zdolny do odczuwania emocji - stwierdził Cyno.

- Emocji może nie, ale uczucia do Kaveh żywi prawdopodobnie jeszcze od czasów Akademiyi - Tighnari oparł głowę na ręce. - Aż nie wiem, który jest bardziej beznadziejnym przypadkiem.

Cyno chciał coś powiedzieć, ale w tym momencie obaj usłyszeli, jak prawdopodobnie Kaveh krzyknął jakby z przestrachu. Spojrzeli na siebie i wybiegli na zewnątrz, chcąc zobaczyć, co się stało.

Na schodach stali Collei, Lumine i człowiek ubrany jak mieszkaniec Mondstadt. A ten ostatni trzymał na rękach Al-Haithama w zakrwawionych i podartych ubraniach.

Kaveh zatrzymał się gwałtownie, kiedy ich zobaczył i nie poruszył się od tego momentu.

- Al-Haitham - szepnął, biegnąc w stronę Kaeyi. - Al-Haitham, ty idioto!

I jedyne, co mógł zrobić w tej sytuacji, to modlić się do Kusanali, by to wszystko okazało się tylko złym snem.

niedziela, 2 lipca 2023

The Day the Mourning Flowers Bloomed II

 Uniwersum: Genshin Impact

Pairing: Al-Haitham&Kaveh, w tle Cyno&Tighnari, Kaeya&Lumine

Dozwolone od: 17+

Gatunek tekstu: fantasy, dramat, soft angst, hurt/comfort

Seria: "Light&Ice"

Ostrzeżenia: spoilery do gry, headcanony, opis przemocy i cierpienia fizycznego oraz psychicznego

Notka autorska: Patrz, Kaeya! Jesteś w fiku i to nie ty cierpisz! Cieszysz się? XD





Lumine wracała do Sumeru City, kiedy nagle coś usłyszała. Przystanęła i czekała, aż dźwięk się do niej przybliży. I tak jak myślała, po chwili zobaczyła Eisblumen i Kaeyę siedzącego na niej.

- Hej, Lumine - Kaeya uśmiechnął się do niej i spojrzał na Paimon. - Witaj, Paimon. Dainsleiff już poszedł?

- Jak zwykle - przyznała Lumine.

- Za tym człowiekiem nie nadążysz - pisnęła Paimon. - Pojawia się i znika.

- Kazał mi na ciebie uważać - Lumine wskoczyła na Eisblumen, która zarżała cicho. - Wolałam mu nie mówić, co nas łączy.

- Okłamujesz swoich przyjaciół, kwiatuszku?

- Kaeya.

- Dobrze, dobrze, już cię tak nie nazywam - Kaeya złapał za lejce i pociągnął je nieco. - Wolę nie mieć kolejnego szlabanu, skoro udało się nam spotkać.

- Ale może tym razem nie na trawie, co?

- Nie zapomnisz mi tego, heh?

- Nie.

Kaeya zrobił markotną minę.

- Niech ci będzie.

* * *

Kiedy Kaveh obudził się w środku nocy, zdał sobie sprawę, że nadal jest w domu sam. Spojrzał na kalendarz. Minął już tydzień, odkąd Al-Haitham ostatni raz dał znak życia. Kaveh niby wiedział, że nie powinien się martwić, bo jego współlokator ma tendencję do takiego znikania, ale...

Naprawdę miał złe przeczucia.

Wstał i poszedł do kuchni, po czym nalał sobie wody do kubka. Pomasował skronie, zastanawiając się, czemu aż tak się tym przejmuje, chociaż odpowiedź nasuwała mu się sama. Czy to nie przez wyrzuty sumienia? Przecież ich ostatnia rozmowa nie była przyjemna dla żadnego z nich. Jak zwykle pokłócili się o byle drobiazg i Kaveh powiedział prawdopodobnie o parę słów za dużo...

Jak to dokładnie szło? Że może sobie iść, gdzie chce, byle na długo i najlepiej na zawsze, bo nie chce go na oczy widzieć?

Tak, jakoś tak.

Kaveh położył się na stole i wplótł palce we włosy. Może Haitham miał rację? Może jest za miękki i przejmuje się wszystkimi, tylko nie sobą?

- Dureń - mruknął, przymykając oczy.

Co on właściwie teraz robi? Znowu tworzy jakiś wielki plan uratowania kolejnego miasta?

Chociaż pewnie raczej śpi. To Al-Haitham, on ma wszystko jak w zegarku. Bogowie musieliby wywołać jakąś katastrofę stulecia, żeby zmienił swój harmonogram dnia.

* * *

Al-Haitham oparł się o drzewo, po czym upadł z głuchym łupnięciem na kolana. Po tylu dniach ktokolwiek powinien go w końcu znaleźć, ale jak na złość nie widział drugiego człowieka od prawie tygodnia, ale za to leśne stworzenia były łase na jego krew i ciało.

Nie miał siły iść. Był wykończony, spragniony, głodny, nadal ciężko ranny i pozbawiony możliwości snu bez odganiania się od atakujących go fungusów i tygrysów.

Rozprostował nogi, dusząc w sobie krzyk. Przez ten czas zdołał się dokładnie zorientować, co go boli i ile dokładnie ma złamanych kości.

Śmierć jest naturalną koleją rzeczy, ale mimo wszystko... Nie powinien rozstawać się z tym światem, dopóki jego ostatnia rozmowa nadal będzie kłótnią z osobą, na której zależy mu trochę zbyt mocno...

Nawet nie wiedział, kiedy przysnął. Otworzył oczy, słysząc szelest i pierwsze, co zobaczył, to tygrys prawie tuż przed jego twarzą. Machinalnie zasłonił się prawą ręką, klnąc pod nosem, bo znowu zapomniał, że ma ją połamaną.

Ale nic się w nią nie wgryzło.

Tajemnicze, błękitne światło osłoniło go przed tygrysem. Al-Haitham rozejrzał się, żeby znaleźć jego źródło, ale nie mógł nic dotrzeć, prócz delikatnego zarysu dziwnej sylwetki między nim, a tą tajemniczą magią.

Wyciągnął rękę, żeby dotknąć tego czegoś, ale po raz kolejny zakrztusił się własną krwią.

- Umrę tu, co? - mruknął pod nosem, ocierając twarz ręką.

Tygrys uciekł, a przed oczami zwizualizował mu się dziwny, niebieski stworek, wyglądający jak jakaś grzybowa wróżka.

Nie zdążył jednak przyjrzeć mu się lepiej, bo upadł na trawę, mdlejąc po raz kolejny w ciągu ostatnich dni. Właściwie, nie był pewien, czy na pewno minął tylko tydzień, bo częściej był nieprzytomny niż przytomny.

A niebieski stworek dotknął łapką jego policzka i szepnął coś w niezrozumiałym języku.

sobota, 1 lipca 2023

The Day the Mourning Flowers Bloomed I

 Uniwersum: Genshin Impact

Pairing: Al-Haitham&Kaveh, w tle Cyno&Tighnari

Dozwolone od: 17+

Gatunek tekstu: fantasy, dramat, soft angst, hurt/comfort

Seria: "Light&Ice"

Ostrzeżenia: spoilery do gry, headcanony, opis przemocy i cierpienia fizycznego oraz psychicznego

Notka autorska: Okej, dawno tego nie robiłam, ale mój Haitham brainrot ma się dobrze i no. Przepraszam, że znowu moja ulubiona postać będzie cierpieć, ale no. Miłego czytania.




I znowu gdzieś sobie poszedł. Gdzie? A kto go tam wie, nigdy nic nikomu nie mówi i nikogo i tak to nie obchodzi, bo kto w ogóle lubi tego faceta? Nikt. Absolutnie nikt. No dobrze, może Kusanali i Traveler. I Cyno. I Tighnari. I Nilou prawdopodobnie, ale ona lubi wszystkich. I jakimś trafem Dehya...?

Kaveh walnął głową w stół i zaklął. Chyba zrobił to trochę za mocno, bo czuł, jak go boli teraz czoło. Co. Za. Idiota.

Al-Haitham znowu kupił jakiś durny, brzydki, okropny obraz, który w ogóle nie pasował do wystroju. I jeszcze go przykleił do ściany klejem kupionym od kupca z Fontaine, żeby nie dało się go przewiesić. Krzywo przykleił. A ramka była pęknięta.

Za co go to wszystko spotyka?

Al-Haitham pewnie by stwierdził, że to wszystko dlatego, iż jest za miły. Pff, no jasne. Dla takiego kogoś jak Al-Haitham to każdy jest za miły. Poprzeczka zbyt wysoko nie jest powieszona, jeśli ten zadufany w sobie skryba robi za skalę.

Wstał od stołu i podszedł do okna. Serio, gdzie ten bufon znowu polazł? Kaveh westchnął i próbował rozmasować czoło, bo dalej go bolało.

Może Dori coś wie? Chwila, co go to w ogóle obchodzi? Niech sobie chodzi, gdzie chce i niech najlepiej nie wraca, bo po co miałby wracać? Do niego? Do swojego irytującego współlokatora, którego nie wiadomo po co trzyma w tym swoim głupim domu?

Znaczy, w sumie... Al-Haitham nigdy mu tego nie powiedział. W sensie, że ma się wynosić czy coś. Zawsze się jedynie kłócili, jak to określił Cyno, "jak stare, dobre małżeństwo". Tighnari go wtedy mało nie zabił wzrokiem, ale Kaveh nie bardzo wiedział, dlaczego strażnik lasu w ogóle tak zareagował.

Małżeństwo... Kto by chciał być żoną tego zimnego jak lód człowieka? Kto by chciał wiązać się z kimś, kto potrafi się uśmiechać tylko, jak jakiś jego skomplikowany plan idzie po jego myśli? Kto by chciał...

Kaveh potknął się o dywan, kolejną okropną rzecz, którą Al-Haitham kupił bez jego wiedzy, i tym razem rąbnął twarzą w podłogę. Cudownie, będzie wyglądał jak ofiara przemocy domowej. Fizycznej, bo psychicznie to on już jest tak pokiereszowany przez te niegustowne dekoracje, że gorzej być nie może.

Odwrócił się na plecy i spojrzał w sufit. Kto by chciał? To takie głupie pytanie, że odpowiedź może być tylko jeszcze bardziej idiotyczna.

On by chciał. Bo dlaczego niby aż tak by się na Al-Haithama wkurzał za to, jaki jest, gdyby nie chciał? Może wyrobił w sobie jakiś syndrom, co to sprawił, że zakochał się w swoim oprawcy, ale taka była prawda. Bo Al-Haitham w całym byciu tym zadufanym w sobie bucem jednocześnie miał dużo zalet, przez które się o wadach kompletnie zapominało, a nawet zaczynało uczyć kochać je tak samo jak zalety.

* * *

To było właściwie ciekawe doświadczenie. W jednej chwili siedział na pieńku i tłumaczył znalezione w tajemniczej skrzyni notatki, a już moment później wszystkie kartki były porozrzucane wokół, a on stał na samej krawędzi klifu i bronił się przez atakującymi go Hilichurlami. Tyle, że o swoim położeniu nie za bardzo wiedział, bo miał inne sprawy na głowie niż sprawdzanie, czy ma możliwość zrobienia kroku w tył.

A powinien, bo takowej opcji nie posiadał, choć i tak to zrobił.

Zachwiał się i próbował odzyskać równowagę, ale Hilichurle wykorzystały jego chwilę nieuwagi. Właściwie nie był pewien, czym został uderzony, ale wiedział jedno - upadł na twarz i zsunął się z klifu, zanim zdążył odzyskać świadomość.

Kiedy otworzył oczy, był już na dole. Żył i czuł, że żył, bardzo dobrze. Bolało go dokładnie wszystko, a z ust ciekła mu krew.

Spróbował usiąść i udało mu się to, ale dopiero po dłuższej chwili. Miał wrażenie, że jego połamane kości ocierają się o siebie. Prawą ręką nie mógł w ogóle ruszyć, aby nie czuć choć najmniejszego bólu. Dobrze, że jest oburęczny. Nogę też miał złamaną, prawdopodobnie nawet w więcej niż jednym miejscu.

Z jak wysoka spadł?

Rozejrzał się. Nikogo tutaj nie było.

Położył się z powrotem. Musi wstać, inaczej nie uzyska pomocy. Musi się przemóc. Ale jak na razie trudno mu było oddychać, a co dopiero mówić o chodzeniu.

Musi odpocząć. Przynajmniej chwilę.

Zamknął oczy, lewą rękę zaciskając kurczowo na rękojeści miecza. W co ty się znowu wpakowałeś, Haitham? Dobrze, że chociaż komukolwiek powiedziałeś, gdzie idziesz, prawda?

Ach, no tak. Nikt tego nie wie. Wspaniale, Haitham, wspaniale. Al-Haitham, skryba Akademiyi, a taki głupi. I gdzie to robienie wszystkiego po swojemu i samotnie cię w końcu doprowadziło?

Uchylił powiekę. Od kiedy Kaveh był głosem jego myśli?

...

O nie, musi wstać, musi wrócić do domu, przecież Kaveh został tam sam, ten spłukany, przewrażliwiony i zbyt miły tłumok sam sobie nie poradzi, a co dopiero mówić o płaceniu czynszu!

...aczkolwiek nie powinien zrywać się do siadu tak gwałtownie, bo jak widać kończy się to zwymiotowaniem krwią.

Tak.

To nie był dobry pomysł.

Upadł z powrotem na trawę. Obaj są kompletnymi idiotami.

* * *

- Trzy dni go nie ma - mruknął Kaveh, pijąc wino w towarzystwie Cyno i Tighnariego. - Znaku życia nie daje. Nikt go nie widział, nikt nic nie wie. Normalnie człowiek-widmo. Rozpłynął się w powietrzu.

- Przecież go znasz - stwierdził Cyno. - Zawsze taki był.

- Niby tak, ale... - Kaveh oparł głowę o dłoń. - Mam jakieś złe przeczucia.

- Może znowu dał się porwać Eremitom, bo taki miał wspaniałomyślny plan? - przypuścił Tighnari. - Na dwa tygodnie wtedy zniknął, a potem wrócił jak gdyby nigdy nic i jeszcze trzeba było z niego wyciągnąć siłą, gdzie był i co robił.

- Można powiedzieć, że Al-Haitham zapuścił gdzieś korzenie - Cyno wzruszył ramionami. - Bo wiecie, ma wizję Dendro, a zniknął gdzieś na trzy dni.

- Uduszę cię - Tighnari rzucił mu mordercze spojrzenie.

- A to nie będzie przemoc domowa?

- Cyno!

- No bo jesteśmy razem i...

- Zrozumiałem żart, ale na Kusanali, przestań.

- Niech ci będzie - Cyno machnął ręką. - Nie przejmuj się, Kaveh. W końcu się znajdzie i jeszcze będzie się z ciebie śmiał, że panikowałeś.

Kaveh tylko mruknął coś w odpowiedzi. Łatwo mu było mówić. Nie był w sytuacji, kiedy znowu ktoś mu bliski gdzieś przepadł.