Blog zawiera treści o związkach męsko-męskich i damsko-damskich. Jeżeli nie lubisz yaoi i yuri, to naciśnij czerwony krzyżyk i nie czytaj, zamiast obrzucać mnie błotem. Dziękuję za uwagę.

Polecany post

Reklama vol 3

Zespół: Kalafina, Nightmare, Ganglion, Band-Maid, CLOWD, Broken by the Scream Pairing: Ni~ya&Hikaru, Wakana&Keiko, Sagara&Oni, ...

niedziela, 9 lipca 2023

The Day the Mourning Flowers Bloomed VI

 Uniwersum: Genshin Impact

Pairing: Al-Haitham&Kaveh, w tle Cyno&Tighnari

Dozwolone od: 17+

Gatunek tekstu: fantasy, dramat, soft angst, hurt/comfort

Seria: "Light&Ice"

Ostrzeżenia: spoilery do gry, headcanony, opis przemocy i cierpienia fizycznego oraz psychicznego

Notka autorska: Wracamy po przerwie do tego fika.



Kaveh nie miał żadnej ochoty na odwiedzenie Al-Haithama w szpitalu po raz kolejny, ale jednocześnie wolał to zrobić, żeby Tighnari i Cyno w końcu dali mu spokój.

Kiedy dotarł na miejsce, usłyszał od medyków, że Al-Haithama w tym momencie w pokoju nie ma, bo pielęgniarki zabrały go na dziedziniec, żeby zaczerpnął świeżego powietrza. Kaveh schował więc po kryjomu zupę pod kołdrą, by nie wystygła, i poszedł go szukać.

Znalazł go całkiem szybko. Siedział na wózku inwalidzkim, czytając książkę, którą trzymał na kolanach i przewracał strony lewą, wciąż zabandażowaną ręką. Prawą nadal miał unieruchomioną, z wielu opatrunków na twarzy został mu jeden plaster na policzku. Jego nogi również wyglądały lepiej.

- Wiem, że wyglądam żałośnie, nie musisz się tak we mnie wpatrywać - mruknął Al-Haitham, przewracając stronę.

Kaveh westchnął i podszedł do niego.

- Chciałem wiedzieć, jak się czujesz - powiedział nieco oschle.

- Tak jak wyglądam.

- Czyli przynajmniej lepiej niż ostatnio.

- Nic nie jest lepiej. Nadal jestem tu uziemiony.

Książka zsunęła się z kolan Al-Haithama i spadła na ziemię. Skryba westchnął i chciał chyba potrzeć skronie palcami, ale zapomniał, że jego prawa ręka nadal nie jest sprawna i jedynie mruknął coś pod nosem w konsekwencji.

- Miałeś złamane dwadzieścia dziewięć kości, w tym trzy żebra. Oczywiście, że musisz tu zostać na jakiś czas - Kaveh podniósł książkę i podał mu ją.

- To upokarzające. Nawet umyć się sam nie potrafię - Al-Haitham położył głowę na lewej ręce. - Trzy żebra, dziewięć kości w nodze, szesnaście w ręce i pęknięta miednica. Do tego obite narządy, wstrząs mózgu i zepsute słuchawki. Cudowny bilans.

- Aż tak irytują cię te słuchawki? - spytał Kaveh, biorąc wózek i zaczynając przechadzać się po dziedzińcu.

- Muszę słuchać ludzi. Oczywiście, że to irytujące. Teraz na przykład włączyłbym sobie cokolwiek, byleby cię nie słyszeć.

- Mam sobie iść?

- Nie, ale zadajesz za dużo pytań - stwierdził Al-Haitham.

Przez chwilę byli cicho. Kaveh pomyślał, że ten bezbronny, uwięziony we własnym, niedziałającym ciele Al-Haitham serio jest bardziej irytujący niż zwykle, ale jednocześnie dziwnie ludzki. Jak gdyby ktoś go podmienił.

- Kaveh? - usłyszał nagle swoje imię, wypowiedziane takim tonem, że nie wiedział, czy to na pewno ten zadufany w sobie bufon to powiedział.

- Co?

- Myślisz, że będę mógł samodzielnie chodzić? - spytał Al-Haitham. - Bycie uzależnionym od innych ani trochę mi się nie podoba. Nie wiem, jak to wytrzymujesz.

- Przywykłem, tak myślę - Kaveh zatrzymał się i obszedł wózek, stając przed Al-Haithamem. - Chcesz spróbować?

- Co znowu?

- Wstać.

Al-Haitham odwrócił wzrok.

- Nie przy tobie - stwierdził.

- Dlaczego?

- Bo mi tego nie zapomnisz.

- Od kiedy obchodzi cię, co inni myślą o tobie?

- …racja - Al-Haitham złapał się jedną ręką o poręcz wózka, ale wtedy Kaveh chwycił go za obie dłonie i spojrzał na niego pobłażliwie. - Co ty robisz?

- Przewrócisz się, Zosiu-Samosiu - stwierdził. - Trzymam cię, możesz próbować.

Al-Haitham wstał z trudem, po czym zachwiał się i upadłby pewnie, gdyby Kaveh go nie złapał.

- To już całkiem duży sukces - stwierdził Kaveh, czując, że wszystkie mięśnie jego współlokatora są napięte. - Chcesz się przejść?

- A możesz posadzić mnie z powrotem i zostawić w spokoju?

- Ale się z ciebie maruda zrobiła - Kaveh złapał go ponownie za ręce i odsunął się od niego. - Zrób przynajmniej trzy kroki.

- Ty za to jesteś uparty jak zwykle - Al-Haitham próbował zmusić swoje nogi do współpracy, ale po zrobieniu dwóch kroków znowu wylądował w ramionach Kaveh.

- Trzy czwarte zadania wykonane - architekt pomógł mu usiąść na wózku. - Jutro spróbujemy znowu.

- To ciekawe, ostatni raz widziałem cię dwa tygodnie temu - Al-Haitham zerknął na niego z powątpiewaniem.

- Niby tak, ale… - Kaveh odgarnął mu włosy z twarzy, muskając palcami plaster na jego policzku. - Nie wiedziałem, że takie bliskie spotkanie ze śmiercią sprawi, że będziesz nieco bardziej zachowywał się jak człowiek, a nie robot.

- O nie - Al-Haitham udał przerażenie. - Czy to znaczy, że zamieniam się w ciebie?

- Al-Haitham - Kaveh rzucił mu mordercze spojrzenie, a ten jedynie uśmiechnął się zadowolony.

Jak zwykle.

* * *

Minęło tak dużo czasu, że Lumine zdążyła napisać do nich list z Fontaine i zaprzyjaźnić się z kolejnym bogiem, kiedy Al-Haitham wyszedł w końcu ze szpitala. Nadal miał problem z chodzeniem, ale jego prawa ręka była już prawie całkowicie sprawna. Nie mógł jedynie chwytać czegoś zbyt dobrze, bo mięśnie były nadal nieco osłabione po wielotygodniowym nieużywaniu ich.

Tighnari przyznał rację lekarzom, że Al-Haitham nie powinien wracać do domu samodzielnie, bo mógłby nadwyrężyć swoją nadal nie do końca wyleczoną nogę. On i Kaveh zmusili go więc do tego, by dał się przewieźć na wózku inwalidzkim. Al-Haitham zgodził się na to niechętnie, ale wolał przystać na ich plan i mieć święty spokój.

Tighnari pchał wózek, Kaveh szedł obok i słuchał marudzenia fenka o tym, jak irytujące są żarty Cyno.

- Nie bardziej niż to, jak na siłę je tłumaczy - mruknął Al-Haitham, starając się nie patrzeć na innych ludzi. To tylko sprawiało, że skupiał się na tych wszystkich dźwiękach, które go otaczały. Jego słuchawki wciąż były zepsute, w szpitalu nie miał ani odpowiednich warunków, ani narzędzi, by je naprawić. Sprawność w prawej ręce też odzyskał dopiero niedawno.

Udało mu się zignorować otoczenie i dziwne wrażenie, że coś jest nie tak, dopóki nie znaleźli się na krętym chodniku, pnącym się w górę, przez co Tighnari oddał dowodzenie wózkiem Kaveh. Al-Haitham spojrzał w dół. Klif, z którego spadł, zamigotał mu przed oczami, więc je zamknął, ale mało to pomogło, bo teraz słyszał wszystko wyraźniej.

Skrzypienie wózka, wesoło rozmawiających Kaveh i Tighnariego, jakieś krzyczące dzieci, dwie kłócące się panie, sprzedawcę próbującego namówić klienta do zakupu większej ilości jabłek, bo takie ładne, czerwone, soczyste... Szczekanie psów, ćwierkanie ptaków, tupot ludzkich stóp, jego własny oddech i gdzieś tam w oddali kowala wyrabiającego nową broń.

Łup. Łup. Łup. Łup...

Zamrugał, kiedy znaleźli się z powrotem na poziomej powierzchni. Tighnari przejął z powrotem ster, a Kaveh spojrzał na niego ze zmartwieniem.

- Wszystko w porządku? - spytał.

- Czyli też to zauważyłeś - mruknął Tighnari.

- W porządku, po prostu jest trochę za głośno - odparł Al-Haitham. - I chyba nabawiłem się lęku wysokości.

- Na to drugie nic nie poradzę - stwierdził Kaveh. - Ale mogę zrobić to.

Al-Haitham drgnął, kiedy Kaveh zasłonił mu uszy dłońmi. Położył na nich własne i odetchnął głęboko.

Świat przycichł. Dłonie Kaveh były ciepłe i delikatne, w przeciwieństwie do jego, chłodnych i szorstkich. Oni cali byli swoimi przeciwieństwami, nawet w temacie koloru ubrań, które zazwyczaj nosili i preferencji kulinarnych.

- Nie do końca wiem, co robicie, ale w taki sposób nie mogę pchać wózka, wiecie? - usłyszał śmiech Tighnariego.

Kaveh zabrał dłonie, Al-Haitham położył swoje na udach i westchnął cicho.

Musi naprawić te słuchawki.