Blog zawiera treści o związkach męsko-męskich i damsko-damskich. Jeżeli nie lubisz yaoi i yuri, to naciśnij czerwony krzyżyk i nie czytaj, zamiast obrzucać mnie błotem. Dziękuję za uwagę.

Polecany post

Reklama vol 3

Zespół: Kalafina, Nightmare, Ganglion, Band-Maid, CLOWD, Broken by the Scream Pairing: Ni~ya&Hikaru, Wakana&Keiko, Sagara&Oni, ...

niedziela, 29 listopada 2020

Light shining through the Ice IX

Uniwersum: Genshin Impact

Pairing: Kaeya&Lumine, w tle Jean&Lisa

Dozwolone od: 17+

Gatunek tekstu: fantasy, dramat, soft angst, hurt/comfort

Seria: "Light&Ice"

Ostrzeżenia: spoilery do gry, headcanony

Notka autorska: Dobrnęliśmy do końca~



Kaeya zmarszczył się, kiedy poczuł, że ktoś go trąca w ramię. Uchylił powieki i zobaczył Paimon.

- Paimon sprawdza, czy Kaeya żyje. Paimon się cieszy, że Kaeya żyje! - zapiszczała wróżka.

Kaeya zamrugał. Wschodzące słońce oślepiło go na moment.

Wschód.

Dzień.

Światło.

Na Archona Anemo, powinni w tej chwili się ubrać.

- Paimon również się cieszy, że Kaeya i Lumine przynajmniej się przykryli tym płaszczem - stwierdziła Paimon, zasłaniając oczy. - A teraz Paimon uda, że nic nie widziała i poczeka, aż Kaeya i Lumine się ubiorą.

- Dobry plan - pochwalił ją Kaeya i spojrzał na Lumine, która patrzyła na nich zaspanym wzrokiem. - Śniadanie?

- Oj tak - przyznała, siadając. - Ale najpierw sukienka.

- To też dobry plan - Kaeya roztrzepał jej i tak będące w nieładzie włosy. - Mamy tyle źdźbeł trawy we włosach, że nie wiem, jak my to wytłumaczymy.

- Wpadliśmy w krzaki, bo zaatakowały nas Hilichurle - odparła Lumine, naciągając rękawy na ręce. - Nic trudnego do wymyślenia, Kaeya.

- Diluc by w tym momencie stwierdził, że z myśleniem akurat mam kłopoty - zaśmiał się Kaeya, zapinając pasek. - Aczkolwiek mamy inny problem.

- Jaki?

- Paimon.

Oboje spojrzeli na Paimon, nadal mającą zakryte oczy.

- Myślisz, że w ogóle pojmuje takie zjawisko?

- Wątpię, ale może komuś wyśpiewać, że widziała nas śpiących nago.

- Mam plan - Lumine szepnęła Kaeyi coś na ucho.

Kaeya podszedł do Paimon, zarzucając płaszcz na ramiona.

- Paimon, słonko - objął ją ramieniem. Wróżka spojrzała na niego przez palce.

- Paimon cię słucha.

- To bardzo dobrze - Kaeya zaśmiał się i spojrzał na nią z uwagą. - Pamiętasz, jak Diluc przypalał tego Maga Otchłani?

- Paimon pamięta, ale Paimon nie chce pamiętać - pisnęła Paimon.

- A jak Lisa poraziła jednego prądem?

- Tego też Paimon nie chce pamiętać.

- A chcesz zobaczyć taką wersję z lodem?

- Paimon nie chce tym bardziej!

- To nie możesz nic absolutnie powiedzieć, co tu widziałaś - stwierdził Kaeya.

- Paimon nic nie powie! Niech Kaeya Paimon już puści! - załkała Paimon.

Kaeya puścił wróżkę, a ta schowała się za Lumine.

- Myślę, że zadziałało - Kaeya uśmiechnął się zawadiacko i zamroził taflę jeziora. - Wracamy?

Lumine kiwnęła głową i podała mu rękę.

Za nim poszłaby wszędzie.

* * *

Następnego dnia Lumine pożegnała się ze wszystkimi. Lisa dała jej na drogę książkę, Jean poprosiła, by na siebie uważała. Sucrose coś wspomniała o miksturach na otarcia, a Noelle życzyła jej dobrej drogi. Nawet Razor się zjawił. Pomachał jej i zniknął z powrotem w lesie.

Ventiego próbowała znaleźć, ale jak zwykle chodził własnymi drogami. Nie zdziwi jej, jeśli zaczepi ją gdzieś po drodze w najmniej oczekiwanym momencie. To by było w jego stylu.

Amber miała ją nieco podprowadzić do Liyue. I tak się wybierała na patrol.

Kaeya czekał na nią w bramie. Miała wrażenie, że jest zestresowany.

- Czyli to pożegnanie? - upewnił się Kaeya, kiedy tylko do niego podeszła.

- I tak, i nie - stwierdziła Lumine, stając na palcach. - Nie odchodzę na zawsze. Więc nie mówię "żegnaj", tylko "do zobaczenia później".

- Podoba mi się ta wersja - Kaeya uśmiechnął się czule i przyciągnął ją do pocałunku.

Rycerze, którzy akurat pilnowali bramy, zamrugali ze zdumienia. Amber i Paimon jedynie zachichotały.

Amber zagarnęła Lumine ramieniem i obie ruszyły w drogę, z Paimon latającą nad ich głowami.

- Naprawdę się w niej zakochałeś? - usłyszał Kaeya obok siebie. Spojrzał na Diluka opartego o ścianę.

- Tak trudno w to uwierzyć?

- Że którykolwiek z nas ma uczucia? Tak - przyznał Diluc.

- A co z Donną?

- Po co w ogóle się do ciebie odzywałem... - Diluc westchnął i wrócił do Mondstadt.

Kaeya uśmiechnął się i spojrzał na oddalającą się sylwetkę Lumine. Westchnął i ruszył w kierunku głównej siedziby Rycerzy Favoniusa. Po pierwsze, powinien zażyć antidotum, bo zaczęło go ćmić lewe ramię. A po drugie, nabrać jak najwięcej zadań do czasu, aż jego światło znów nie zacznie prześwitywać przez lód.

The end

sobota, 28 listopada 2020

Light shining through the Ice VIII

Uniwersum: Genshin Impact

Pairing: Kaeya&Lumine, w tle Jean&Lisa

Dozwolone od: 17+

Gatunek tekstu: fantasy, dramat, soft angst, hurt/comfort

Seria: "Light&Ice"

Ostrzeżenia: spoilery do gry, headcanony

Notka autorska: Opisywanie tej sielanki było nadzwyczaj przyjemne, co w sumie dziwne w moim przypadku...





Po tygodniu Kaeya czuł się już dobrze. Wiedział, że będzie musiał pić antidotum jeszcze przez kilka miesięcy i raczej powinien zająć się papierkową robotą...

...czego nie mógł nikomu obiecać...

...ale teraz już miał na tyle siły, by przynajmniej wrócić do swojego domu.

Służba odprowadziła go do drzwi. Lumine przyszła po niego razem z Paimon.

Diluc akurat był na zewnątrz i rozmawiał z jednym z pracowników. Gdy zobaczył Kaeyę, obrzucił go tylko chłodnym spojrzeniem.

 - Wiesz, że nadal ci nie wybaczyłem - stwierdził.

 - Wiem też, że nadal ci na mnie zależy - Kaeya uśmiechnął się zawadiacko.

 - Ach, zamknij się - Diluc prychnął i wrócił do przerwanej rozmowy.

 - Czyli wszystko wróciło do normy? - zrozumiała Lumine, idąc obok Kaeyi.

 - Nie do końca - przyznał kapitan. - Zdaje się, że nie mogę już podrywać kobiet w Mondstadt.

 - A chcesz się jednak nadziać na kolce?

 - Lumine, proszę, grozisz mi tym mniej więcej tak często, jak Paimon wrzuceniem do zupy - Kaeya udał, że go ta groźba ruszyła.

 - Paimon nie jest posiłkiem! - zawołała wróżka i odleciała kilka metrów od nich.

Kaeya zaśmiał się krótko.

 - Będę musiała wyruszyć dalej - oznajmiła Lumine. - Muszę znaleźć brata.

 - A ja mam swoje obowiązki - zauważył Kaeya. - Kiedy zamierzasz opuścić Mondstadt?

 - Myślałam, że pojutrze - przyznała Lumine. - Jeśli chcę znaleźć Archona Geo, zanim wróci do Celestii...

 - Rozumiem - Kaeya spojrzał w niebo. - Ale pozwól mi najpierw zagwarantować ci najlepszy dzień w Mondstadt, od kiedy się tu pojawiłaś.

 - Oczywiście - Lumine uśmiechnęła się do niego czule. - Czy to moje nowe zadanie, kapitanie Kaeya?

 - Tak i nawet dostaniesz nagrodę - Kaeya objął ją ramieniem i przyciągnął do siebie.

 - A co będzie tą nagrodą? - spytała Lumine.

 - Zobaczysz - Kaeya cmoknął ją w czubek głowy.

* * *

Dzień był wietrzny, więc Kaeya postanowił to wykorzystać. Po wizycie w Good Hunter zabrał Lumine na najwyższy budynek w Mondstadt. Zeskoczyli z niego i na skrzydłach oblecieli praktycznie całe miasto oraz okolice.

Widzieli Amber podczas patrolu i Noelle robiącą zakupy na targu. Jean i Lisę, oparte o siebie, siedzące na ławce i obserwujące niebo. Bibliotekarka im pomachała, jej ukochana chyba bardziej się załamała ich beztroską. Lecąc nad Wolvendom zauważyli Sucrose zbierającą zioła i Razora, który obserwował ją ukryty na drzewie.

Wiatr unosił ich za każdym razem, kiedy już prawie byli na ziemi. W pewnym momencie jednak, lecąc na jeziorem, mało co nie dotknęli wody stopami.

 - O to się martw - stwierdził Kaeya i zamroził wodę wizją, przez co zaliczyli piękny ślizg po tafli jeziora i wylądowali wprost na małej wyspie.

Lumine jedynie wybuchnęła śmiechem, kiedy oboje potknęli się i upadli na trawę.

 - To było zabawne - stwierdziła, siadając. - Więc, to jest randka, tak?

 - Prawdopodobnie? - Kaeya spojrzał w bezchmurne niebo.

Dawno nie czuł się tak lekko.

 - Na randce kobiety dostają kwiaty. Lisa tak mówi - Lumine zaśmiała się krótko i spojrzała z lekkim zaskoczeniem na Kaeyę, który za pomocą wizji stworzył astra z lodu. - Wow. Nie wiedziałam, że tak potrafisz.

 - Potrafię wiele rzeczy - stwierdził Kaeya i usiadł. - Jak ci się podobał dzień?

 - A już się skończył? - zdziwiła się Lumine.

 - Dzień tak. Zaczyna zmierzchać - sprecyzował Kaeya. - Ale wieczór i noc przed nami.

 - Zamierzasz mnie tak trzymać do rana? - Lumine spojrzała na niego ze zdumieniem.

 - Znasz mnie od wczoraj czy co? - Kaeya zaśmiał się i spojrzał jej prosto w oczy. - Zatrzymałbym cię nawet na całe życie, ale wiem, że musisz odszukać brata.

Lumine ujęła jego twarz w dłonie i pocałowała go.

 - Nie martw się. Jak tylko go odnajdę, wrócę.

 - Nie zamierzasz dalej podróżować po wymiarach?

 - Nie zamierzam - przyznała Lumine. - Nie wiem, jaka jest szansa, że odzyskam moce. A nawet jeśli, przyda nam się długi odpoczynek po wszystkich tych kłopotach tutaj.

 - Racja - Kaeya przeplótł jej włosy między palcami. - Czy tam, skąd pochodzisz, wszyscy ludzie są tacy piękni?

 - Nie musisz mnie już podrywać, Kaeya.

 - Ale ja cię nie podrywam. Ja stwierdzam fakt - Kaeya zaśmiał się i oparł czoło o czoło Lumine.

Panował półmrok. Latarnie w Mondstadt zaczęły się powoli zapalać.

 - Obiecaj, że będziesz na siebie uważać, szukając Aethera - szepnął Kaeya. - Nie mogę nawet myśleć o tym, że miałabyś nigdy nie wrócić.

 - O to się nie martw - Lumine pogłaskała go po głowie i położyła się obok niego. - Martw się o siebie.

 - Antidotum działa. Nawet mam buteleczkę w kieszeni na wszelki wypadek - stwierdził Kaeya.

 - Ja mam w plecaku sunsettie i jabłka, gdybyśmy zgłodnieli - odparła Lumine.

 - Tylko sunsettie i jabłka?

 - I słodkie szaszłyki.

 - I dopiero teraz mi to mówisz?!

Lumine trzepnęła go w ramię.

 - Łakomczuch.

 - Ej no, potrzebuję więcej składników odżywczych od ciebie, drobniutka dziewczynko - Kaeya zaśmiał się krótko.

 - Nie jestem dziewczynką - Lumine nachyliła się do niego.

 - Wyglądasz na dziewiętnaście lat - odparł Kaeya. - No, minimum siedemnaście. Bo chyba nie jesteś młodsza, co?

Lumine zachichotała i wyszeptała mu na ucho swój prawdziwy wiek. Kaeya zamarł na chwilę, a potem odetchnął z ulgą.

 - Będę musiał to przetrawić, ale przynajmniej nie łamię prawa - stwierdził, głaszcząc ją po policzku.

Zanim zjedli owoce i zanim Lumine stoczyła wygraną bitwę o ostatni słodki szaszłyk z Kaeyą, zrobiło się zupełnie ciemno. Na niebie pojawiły się gwiazdy.

 - Jak byłem dzieckiem, siadaliśmy tak z tatą i Dilukiem - przyznał Kaeya i wgryzł się w ostatnią sunsettię.

 - Nie wiedziałam, że mały Diluc lubił patrzeć na gwiazdki - stwierdziła Lumine.

 - Nie lubił. Ale siedział z nami i czytał jeden z tych swoich podręczników - odparł Kaeya. - Nie potrafiłem zapamiętać wszystkich szczegółów, które podawał tata. I podejrzewam, że trochę nie chciałem. Byłem lekkomyślny. Nie był rycerzem, więc dlaczego miałbym myśleć, że coś mu się stanie? Że umrze, jak będziemy mieli z Dilukiem po osiemnaście lat?

 - Przykro mi - szepnęła Lumine.

 - Nasza relacja z Dilukiem od tamtego czasu jest, krótko mówiąc, beznadziejna - stwierdził Kaeya. - Wiem, jak to jest stracić brata. Dlatego chcę, byś ty swojego odnalazła. Mój jest tuż za rogiem. Siedzi w swojej tawernie i nalewa wina miejscowym pijaczkom. A czuję się czasem tak, jakby był gdzieś bardzo, bardzo daleko. Jakby on pozostał w Mondstadt, a ja był znowu w Khaenri'ah. Sam. Ze swoimi myślami i wiecznie knującym ojcem.

Kaeya przeciągnął się i strzelił palcami.

 - Nie wiem, dlaczego ci to mówię. Zazwyczaj milczę na takie tematy. Zwłaszcza, że jak wszystko wyjawiłem Dilukowi... To sama wiesz, jak to się skończyło.

 - Bo mi ufasz - Lumine uśmiechnęła się do niego.

 - I nie tylko - odparł Kaeya i położył jej dłonie na policzkach, przyciągając ją do pocałunku.

I kolejnego.

I jeszcze wielu tej nocy.

piątek, 27 listopada 2020

Light shining through the Ice VII

Uniwersum: Genshin Impact

Pairing: Kaeya&Lumine, w tle Jean&Lisa

Dozwolone od: 17+

Gatunek tekstu: fantasy, dramat, soft angst, hurt/comfort

Seria: "Light&Ice"

Ostrzeżenia: spoilery do gry, headcanony, opis cierpienia fizycznego i psychicznego

Notka autorska: Koniec znęcania się, yay?

Jeszcze dwie części będą po tej.



Kaeya najpierw poczuł jakby wilgotne ciepło. Dopiero po chwili rozpoznał moce Barbary. Uchylił powieki. Silne ręce dwóch osób posadziły go na łóżku.

Ból był nie do zniesienia.

- Musi pan to wypić, kapitanie Kaeya - usłyszał głos Sucrose. - Zanim znowu pan zemdleje.

Nie wiedział jednak, co ma niby wypić. Miał uchylone powieki, ale widział tak niewyraźnie, jakby oboje oczu miał potraktowane trucizną.

Właściwie, to cały był zatruty...

- To nie wyjdzie, on zupełnie nie kontaktuje... - zmartwiła się Amber.

- Dajcie mi to antidotum - usłyszał głos Lumine i podniósł głowę, by ją odszukać.

I właśnie wtedy poczuł usta Lumine na swoich.

Słodko-gorzki płyn wlał się do jego gardła. Lumine odsunęła się od niego, a on przełknął z trudem eliksir, żeby się nie zakrztusić.

A potem poczuł, jak ból w całym jego ciele powoli odpuszcza.

- Kaeya? - usłyszał głos Lisy.

Zamrugał.

- Może go zamurowało? - przypuściła Noelle.

- Mnie by zamurowało - przyznała Amber.

Kaeya znowu zamrugał i spojrzał na wszystkich obecnych.

Spodziewał się zobaczyć tylko osoby, z którymi był na misji, ewentualnie Razora wciąż trzymającego go za ramię, ale co tu robiły Lisa i Jean?

- Hej, słoneczko - Lisa uśmiechnęła się do niego czule. - Jak się czujesz?

- ...potwornie zmęczony - odpowiedział chyba najbardziej szczerze w cały swoim życiu. - I nadal mnie trochę wszystko boli...

- Niestety to antidotum jest tylko tymczasowe - oznajmiła Barbara. - Znaczy, działa, ale trzeba je przyjmować przez długi czas, zanim pacjent wyzdrowieje.

- Nie mam aż tak słabej pamięci jak niektórzy z wizją Cryo - stwierdził Kaeya i odetchnął.

Jego płuca działały normalnie. Chwała alchemii.

- W takim razie proponuję dać mu odpocząć - zaproponowała Noelle. - Zgadza się z tym pani, szanowna pani Jean?

- Zgadzam się - Jean położyła Kaeyi dłoń na ramieniu. - Nie strasz nas tak więcej.

- Postaram się, aczkolwiek niczego nie obiecuję - Kaeya uśmiechnął się do niej przyjaźnie, aczkolwiek nieco z wysiłkiem.

- Miłego odpoczynku, słoneczko - Lisa pomachała mu na pożegnanie i wyszła ze wszystkimi.

Jedynie Lumine została. Podeszła do łóżka i usiadła obok Kaeyi.

- Jesteś niemożliwy - stwierdziła.

- I potwornie zmęczony - dodał Kaeya.

- Mówiłeś to już.

- I o ile mnie pamięć nie myli, mówiłem też, że cię kocham.

- Nie. Jedynie poruszyłeś ustami.

- Szczegóły - Kaeya pochylił się i pocałował Lumine. - Słyszałem twoją odpowiedź.

- Cieszę się - Lumine wtuliła się w niego.

Objął ją. Nadal miał problem z podniesieniem lewego ramienia, ale dał radę.

- Jean ma rację. Nie strasz nas tak więcej - poprosiła Lumine. - Zwłaszcza mnie.

- Przemyślę to~

- Kaeya!

W tym momencie drzwi do pokoju gościnnego otworzyły się gwałtownie.

- Paimon naprawdę próbowała go powstrzymać - jęknęła wróżka, wlatując za Dilukiem, który mało co się nie przewrócił, ale przytrzymał się szafy.

- Kaeya - wymamrotał, wyraźnie pijany. - Jesteś idiotą. Ale żywym idiotą. Więc mogę cię walnąć. Jutro. Jak odpuszczą mi zakwasy, lumbago i kac.

Paimon złapała Diluka za kitkę, kiedy runął na podłogę, ale to nic nie dało, bo była zbyt słaba.

Kaeya i Lumine spojrzeli na siebie, potem na Diluka, który zaczął chrapać, i wybuchnęli niepohamowanym śmiechem.

Nie, wcale się nie przejmował. Kto by tak w ogóle pomyślał?

niedziela, 22 listopada 2020

Light shining through the Ice VI

Uniwersum: Genshin Impact

Pairing: Kaeya&Lumine, w tle Jean&Lisa

Dozwolone od: 17+

Gatunek tekstu: fantasy, dramat, soft angst, hurt/comfort

Seria: "Light&Ice"

Ostrzeżenia: spoilery do gry, headcanony, opis cierpienia fizycznego i psychicznego

Notka autorska: Znęcanie się osiągnęło szczyt. Pewnie jakiś w Liyue, tam ich dużo.

Nie zwracajcie na mnie uwagi, mam zamrożony mózg.




Kaeya obudził się, ale jego ciało coraz mniej chciało go słuchać. Do tego, że nie może poruszyć lewą ręką, już przywykł. Ale obie nogi i prawe ramię też odmawiały mu posłuszeństwa.

Ten wilczy chłopiec przyniósł mu napar. Trochę pomagał. Pozwalał zachować trzeźwość umysłu. Nieco zmniejszał ból. Ale poza tym nic. Zwykłe ziółka, które miały przytrzymać go przy życiu, dopóki nie znajdzie się antidotum.

Razor pomógł mu usiąść i podał mu kubek. Był ledwie ciepły, czy po prostu temperatura ciała Kaeyi była aż tak wysoka?

- Zrób coś... dla mnie... - szepnął tak cicho, że gdyby to był ktoś inny niż Razor, to pewnie by go nie usłyszał. - Lumine...

- Iść po nią? - spytał Razor, wstając. Kaeya nieznacznie kiwnął głową. Razor wyszedł, zostawiając go z kubkiem naparu.

Kaeya przymknął oczy. Czuł, że jego umysł zaczyna się poddawać. Że ten ból doprowadza go do szaleństwa.

- Kaeya? - Lumine weszła do pokoju. - Razor mówił...

Spojrzał na nią. Podeszła do niego powoli, mając ochotę płakać.

Włosy Kaeyi były roztrzepane, w totalnym nieładzie. Jego oczy wciąż załzawione. Prawa dłoń delikatnie mu drżała. Lewa ręka pozostawała nieruchoma, bezwładnie zwisając wzdłuż tułowia. Lumine miała nawet wrażenie, że Kaeya kilka razy przygryzł dolną wargę do krwi, bo widziała, że jest popękana.

- Lumine... - Kaeya odstawił niedbale kubek z naparem. Resztka rozlała się na kołdrę, wypełniając pokój ziołowym zapachem.

Kaeya położył prawą dłoń na ramieniu Lumine, pochylił się, cmoknął ją w usta i opadł z powrotem na poduszki.

Lumine zamrugała.

On naprawdę to zrobił?

- Kaeya... - zaczęła, patrząc na jego zamknięte powieki. - Dlaczego...

Chciał jej odpowiedzieć, ale jedynie poruszył ustami. Jego głos go zawiódł.

Mimo to, Lumine zrozumiała, co powiedział.

- Ja ciebie też - Lumine pochyliła się i pocałowała go w spierzchnięte usta.

Gdyby to była baśń, to uleczyłoby Kaeyę i wszyscy żyliby długo i szczęśliwie. Ale tak nie było.

I mimo pocałunku księżniczki, książę zapadł w naprawdę długi sen.

* * *

Adelinde otworzyła drzwi, kiedy usłyszała uporczywe pukanie. W progu zobaczyła Jean i Lisę.

- Dzień dobry, szanowna pani Jean. Witam, pani Liso - Adelinde uśmiechnęła się sztucznie.

- Dzień dobry, Adelinde - Lisa odwzajemniła uśmiech, choć jej był prawdziwy. - Przyszłyśmy...

- Jeśli do Kaeyi, to nie macie już po co - stwierdził Diluc, zjawiając się z kieliszkiem wina.

To nie był dobry znak. Diluc rzadko pił. Właściwie, nie pił w ogóle. Nie lubił smaku alkoholu i miał słabą głowę. Wszyscy mu to wypominali, bo w końcu był właścicielem winiarni.

- O czym ty mówisz? - Jean była przerażona.

Spóźniła się?

- Nie obudził się od dawna - Diluc upił łyk wina. - I obawiam się, że się już nie obudzi.

Diluc odwrócił się na pięcie i odszedł, mamrocząc coś pod nosem, ale tego Jean i Lisa już nie usłyszały.

- Paimon nie podoba się ta sytuacja... - Lisa zerknęła w kierunku, z którego to usłyszała. Mała wróżka była smutna i wyraźnie zrezygnowana.

Jean weszła do środka. Amber i Noelle spały oparte o siebie na kanapie. Razor zwinął się w kłębek na podłodze. Ktoś przykrył go kocem, pewnie któraś z pokojówek.

- Paimon, skarbie, gdzie jest Lumine? - spytała Lisa.

- Lumine jest na górze. Paimon chciała z nią zostać, ale Lumine stwierdziła, że chce być z Kaeyą sama. Biedny Kaeya śpi i się nie budzi i tak dużo płakał przed tym, jak zasnął... - Paimon objęła się drobnymi ramionami. - Paimon nie podoba się ta sytuacja...

Jean weszła na górę i zapukała do drzwi od pokoju gościnnego. Nie usłyszała jakiejkolwiek odpowiedzi, ale weszła do środka.

Lumine siedziała na krześle obok łóżka, trzymając Kaeyę za rękę. Ten spał na boku, oddychając płytko

- W jednym ze światów, które odwiedziłam, tak kładli nieprzytomnych ludzi - wyjaśniła Lumine, nawet nie patrząc na Jean. - Ostatni raz ocknął się trzy godziny temu. Próbowaliśmy go z Dilukiem obudzić, ale z zerowym rezultatem.

- Diluc próbował...

- Tak. A potem miałam wrażenie, że bardzo próbuje się nie popłakać i od tamtego czasu chyba zupełnie się poddał - odparła Lumine i dopiero teraz spojrzała na Jean, dzięki czemu Dmuchawcowa Pani Rycerz mogła ją w pełni zobaczyć.

Twarz Lumine była nieco spuchnięta od stresu i niewyspania. Oczy miała zaczerwienione i była blada jak ściana. Lumine puściła dłoń Kaeyi i schowała twarz we własne.

Lisa weszła do środka. Spojrzała najpierw na Lumine, potem na Kaeyę i westchnęła żałośnie.

- Moje biedne słoneczka... - jęknęła, wyciągając chustkę z kieszeni. - Moje biedne...

Jean usiadła obok Kaeyi i złapała go za jego szorstkie dłonie. Nawet się nie poruszył.

Lisa przytuliła Lumine, która dopiero teraz wybuchnęła płaczem. Wszystkie emocje znalazły z niej ujście w tym właśnie momencie.

- Kochasz go, prawda, rybko? - spytała Lisa, ocierając jej oczy swoją chustką.

Jean spojrzała na nią ze zdziwieniem. O czym jej ukochana mówi?

Lumine jednak nie odpowiedziała Lisie tak, jak się bibliotekarka spodziewała.

- On mnie też - wyznała.

I w tym momencie Lisa zrozumiała, że mogłaby być na jej miejscu, a na łóżku mogła leżeć Jean. I to ją przeraziło do tego stopnia, że sama się rozpłakała.

Jean spojrzała na uśpioną twarz Kaeyi.

Czy to możliwe, by jeden z dzielniejszych i inteligentniejszych mężczyzn, którego zna, miał umrzeć tak po prostu?

Usłyszała gwałtownie otwierające się na dole drzwi. Wstała sprawdzić, co się dzieje.

Widziała, że łupnięcie obudziło zarówno dziewczęta, jak i Razora i ululanego winem Diluka.

W progu stały Sucrose i Barbara. Obie spojrzały na Jean.

- Znalazłyśmy antidotum, szanowna pani Jean - oznajmiła Sucrose.

Uczucie ulgi jak miód rozpłynęło się w sercu Dmuchawcowej Pani Rycerz.

sobota, 21 listopada 2020

Light shining through the Ice V

Uniwersum: Genshin Impact

Pairing: Kaeya&Lumine, w tle Jean&Lisa

Dozwolone od: 17+

Gatunek tekstu: fantasy, dramat, soft angst, hurt/comfort

Seria: "Light&Ice"

Ostrzeżenia: spoilery do gry, headcanony, opis cierpienia fizycznego i psychicznego

Notka autorska: Kaeya nie powinien mówić, bo potem nadużywam wielokropków, ale miałam zdecydowanie zbyt dużo pomysłów na to, co mógłby powiedzieć.




Kiedy Kaeya nie mógł nabrać oddechu, to było takie same uczucie, jak wtedy, gdy wrogowie próbowali go udusić.

Wiele razy.

Dlaczego więc najwyraźniej przypominała mu się sprawa Collei?

W sumie był ciekaw, co się teraz dzieje z tą dziewczyną...

Poczuł chłodną dłoń na czole.

Uchylił powieki i zobaczył Lumine.

Znowu.

- Przepraszam, że sprawiłam ci ból - powiedziała cicho.

Kaeya uśmiechnął się słabo.

- Ty... nie jesteś bólem... - szepnął. - Jesteś jak światło... prześwitujące przez lód... kiedy człowiek tonie we własnym umyśle...

Lumine zadrżała. Próbowała udawać, że te słowa jej nie ruszyły. Ale tak nie było.

Zwłaszcza, że...

- Miałam takie moce - oznajmiła, zabierając dłoń z czoła Kaeyi. - Zanim mi je odebrano. Aether władał czymś w rodzaju czystej energii. Byliśmy nierozłączni.

- Jak to bliźnięta... - Kaeya przymknął powieki i zaczerpnął łapczywie powietrze, przez co Lumine aż się wzdrygnęła. - Jak ja i Diluc... Znaliśmy... wszystkie swoje sekrety... Swoje myśli... Swoje marzenia... A teraz już nic... o sobie... nie wiemy...

- Kaeya... - Lumine usiadła na łóżku i pochyliła się nad nim. Jej włosy smagnęły jego policzek. - Wszystko będzie dobrze. Obiecuję ci to.

Mogłaby go wyleczyć, gdyby miała swoje pierwotne moce.

Ale bez nich była bezsilna.

- Martwisz się... - Kaeya podniósł prawą rękę i położył jej dłoń na policzku.

Była gorąca. Lumine miała wrażenie, że zaraz ją oparzy.

- Jestem... tylko ciężarem... jak zwykle... - Kaeya opuścił rękę i uśmiechnął się niemrawo. - Powinienem był umrzeć... dawno temu... w deszczową noc...

- Kaeya! - Lumine złapała go za ramiona.

Teraz nie obchodziło jej, że sprawi mu ból. Mówił tak okrutne rzeczy, że nie mogła mu na to pozwolić.

- Kaeya, proszę, nie myśl tak nawet - powiedziała cicho. - Błagam, nie myśl tak...

Kaeya jej nie odpowiedział. Zamknął oczy i znów odpłynął w niespokojny sen pełen złych wspomnień.

* * *

Diluc udawał, że czyta i nic go nie obchodzi cała sytuacja, ale tak naprawdę pomagał Amber i Noelle szukać antidotum na truciznę.

Miał ochotę rzucić tą książką. Co go obchodzą jakieś maści na czyraki?

- Martwisz się - Lumine stanęła przed Dilukiem. Podniósł na nią wzrok znad książki.

- Czym?

- Swoim bratem - odparła, podchodząc do niego. - Przyznaj to w końcu.

Diluc zamknął książkę jednym ruchem.

- Nie jest moim bratem. Wolałbym, żeby nigdy nie pojawił się na świecie.

W Lumine coś pękło w tej właśnie chwili. Złapała Diluka za koszulę i przysunęła się do niego tak blisko, że prawie stykali się nosami.

- Dla twojej wiadomości, czerwony, marudny glucie - warknęła przez zaciśnięte zęby. - Nie wziąłbyś go na ręce i nie zaniósł do pokoju gościnnego, gdyby ci na nim ani trochę nie zależało - potrząsnęła nim. - A w tym jednym się zgadzacie.

- W czym? - Diluc złapał ją za ręce i spokojnie od siebie odsunął.

- On też wolałby nie żyć - powiedziała Lumine ze łzami w oczach. - I z tego, co zrozumiałam, chciałby być martwy, zanim wasz ojciec go znalazł.

Diluc zastygł na chwilę. Miał wrażenie, że zaschło mu w gardle.

A potem, powoli, jakby mechanicznie, skierował swoje kroki ku schodom.

Wszedł po nich.

Otworzył drzwi do pokoju gościnnego.

Zatrzasnął je.

I spojrzał na śpiącego Kaeyę.

Ledwie żywego.

Cierpiącego.

Jak wtedy, gdy ojciec...

Diluc uderzył pięścią w ścianę.

Cholera. Jasna.

Podszedł do Kaeyi.

Usiadł przy nim.

I zastanawiał się, co dalej.

Na całe szczęście Kaeya uchylił powiekę.

- Nie spałeś? - zdziwił się Diluc.

- Spałem... Ale ktoś trzasnął drzwiami... - Kaeya zaśmiał się i od razu tego pożałował.

Ból szarpnął jego ciałem tak mocno, że Kaeya aż usiadł. Oddychał ciężko, z trudem łapiąc powietrze. W zasadzie w ogóle nie mógł go zaczerpnąć.

Poczuł dłonie Diluka na swoich ramionach i spojrzał na niego zamglonym wzrokiem.

Diluc był autentycznie... przerażony.

Kaeya nie widział takiego wyrazu jego twarzy, odkąd ich ojciec umarł.

- Jeśli nie znajdą antidotum, zabiję cię. Nie mogę na to patrzeć - szepnął Diluc, puszczając go. - Nie mogę na to pozwolić. Muszę przerwać tę...

- Agonię? - Kaeya wręcz wycharczał to słowo, zanim upadł z powrotem na poduszki.

- Agonię - powtórzył Diluc, odsuwając kosmyk włosów z twarzy Kaeyi. - Nie mów takich rzeczy podróżniczce. Ranisz ją.

- Jakich...

- Że pragniesz śmierci - Diluc wstał i ruszył ku drzwiom. - Nawet jeśli to prawda i to ja ci ją zadam.

- Ty cały czas ranisz Donnę...

Diluc zatrzymał się gwałtownie.

- Jeśli umrę... Zagadaj do niej w końcu, co? - Kaeya zmusił się do uśmiechu. Diluc obejrzał się przez ramię.

- Niech ci będzie - stwierdził i wyszedł, zostawiając Kaeyę samego.

O ile ból nie był już tak silny, że można go liczyć jako drugą osobę.

* * *

- Głupie książki - Amber rzuciła jedną przez cały hol, pilnując, czy Diluc już nie wrócił. - Nic w nich nie ma! W życiu się tyle nie naczytałam...

- Boli mnie głowa. Powinnyśmy się położyć - stwierdziła Noelle, zamykając kolejną książkę, którą przeczytała. - Odpoczynek dobrze nam zrobi.

- Zioła też dobre - mruknął Razor, parząc kolejny napar dla Kaeyi. - Pomagają.

- Ale mógłbyś delikatniej odstawiać imbryk, bo się potłucze - zganiła go Adelinde, grożąc mu zmiotką.

- Czarno-biała pani straszna - stwierdził Razor, idąc na górę z kubkiem naparu.

Adelinde nadęła policzki ze złości. Moco i Hillie zachichotały za jej plecami.

- A wy nie macie niczego do roboty? - Adelinde pogoniła je miotłą. - Do pracy, ale już!

- Po prawdzie nie wiem, czy bardziej boli mnie głowa od czytania, czy od jej krzyków... - przyznała Noelle, a Amber parsknęła śmiechem i ziewnęła.

Tak. Definitywnie powinny pójść spać, zanim zasną z głową w książce i obudzą się z tuszem odciśniętym na twarzy.

piątek, 20 listopada 2020

Light shining through the Ice IV

Uniwersum: Genshin Impact

Pairing: Kaeya&Lumine, w tle Jean&Lisa

Dozwolone od: 17+

Gatunek tekstu: fantasy, dramat, soft angst, hurt/comfort

Seria: "Light&Ice"

Ostrzeżenia: spoilery do gry, headcanony, opis cierpienia fizycznego i psychicznego

Notka autorska: Powiedziałabym, żeby go ktoś przytulił, ale... Sami zobaczycie.



Kaeya czuł się, jakby pływał.

Otworzył oczy i rozejrzał się.

Nie wiedział, gdzie jest. Wokół była tylko pustka.

Dopiero po chwili zorientował się, że widzi na oboje oczu.

Czyli to nie dzieje się naprawdę.

- Och, jednak jesteś mądry. A myślałem, że zgłupiałeś do reszty w Mondstadt - usłyszał głos i odwrócił się gwałtownie.

Zobaczył swojego biologicznego ojca, który patrzył na niego z wyraźną pogardą.

- Co tu robisz? - spytał Kaeya. - Co to za miejsce?

- Twój umysł - usłyszał drugi głos. - Nie słuchaj go, synu. Będzie plótł tylko trzy po trzy, żeby zatruć twoje serce.

Tak. Serce. Które właśnie go ukłuło.

Odwrócił się powoli. Jego przybrany ojciec stał przed nim i uśmiechał się czule.

- Wiesz, że to nie twoja wina - bardziej stwierdził, niż zapytał.

- Nie - Kaeya pokręcił głową. - To tylko i wyłącznie moja wina. Niczyja inna.

- Widzisz? - jego biologiczny ojciec przyciągnął go do siebie ramieniem. - Nie uratujesz go, Crepus. On już jest tylko mój.

Kaeya poczuł, jak spada w otchłań. Wydawało mu się, że trwa to wieczność. I wtedy usłyszał inny głos. Prawdziwszy.

- Kaeya, proszę, obudź się!

Uderzył plecami o podłoże, witając ból z powrotem, jak starego przyjaciela.

Otworzył oczy i spojrzał zamglonym wzrokiem na Lumine, która siedziała obok niego.

- Przepraszam, że zmusiłam cię do powrotu do rzeczywistości, ale zacząłeś majaczyć - oznajmiła, kładąc świeży okład na jego czole.

- Gdzie...

- W Dawn Winery. Diluc cię tu przyniósł. Tak, też jestem zdumiona - odparła, dotykając jego rozpalonego policzka.

- A reszta?

- Barbara i Sucrose nadal nie wróciły z biblioteki. Amber i Noelle szukają czegokolwiek w książkach Diluka. Razor wyszedł poszukać ziół, które by ci pomogły choć trochę - zrelacjonowała Lumine. - Kaeya...

Nie mogła znieść go w tym stanie. Tego wiecznie uśmiechniętego, narwanego kapitana, który w tej chwili leżał bezsilny w łóżku. W samej koszuli i spodniach.

Dopiero teraz dotarło do niej, że po raz pierwszy widzi go bez przepaski na oku.

Było zamglone, ale wokół nie widziała żadnej blizny. Niczego, co mogłoby to spowodować.

- Twoje oko...

- Kłamałem... - szepnął. - Nie widzę... To przez to... Zaklęcie...

- Zaklęcie?

- Ojciec... Biologiczny... - Kaeya zacisnął powieki.

Ból wżerał się do jego umysłu. Nie był w stanie nic więcej powiedzieć. Przynajmniej na razie.

Lumine złapała go za dłoń. Kaeya westchnął.

Od kiedy tak naprawdę ją kochał?

Od chwili, kiedy ją zobaczył? Czy od tamtego słonecznego dnia, gdy wpakował ich w kłopoty, chcąc oszukać bandę złodziei?

- Wszystko będzie dobrze - szepnęła Lumine. - Nie musisz nic więcej mówić. Opowiesz mi, jak już znajdziemy antidotum.

Jej głos drżał i Kaeya to wyczuł. Wtedy zrozumiał, że znowu wszystkich martwi.

Jak wtedy, kiedy Crepus znalazł go na drodze, w ciemną, deszczową noc.

Jak wtedy, kiedy jako dziecko wpadł do rzeki i mało się w niej nie utopił.

Jak wtedy, kiedy wkropił sobie truciznę do oka, by jego biologiczny ojciec przestał szpiegować osoby, które kochał.

Jak wtedy, kiedy spóźnił się i nie zdążył uratować Crepusa, którego traktował jak swojego jedynego, prawdziwego ojca.

I jak wiele innych razy.

Od zawsze był dla wszystkich tylko ciężarem. Wyrzutkiem. Znajdą z ciemniejszą karnacją i dziwnym dla ludzi z Mondstadt imieniem.

Dopiero jako nastolatek ludzie zaczęli zwracać na niego uwagę. Zaczęli go lubić. Głównie przez jego pogodną naturę i ten nieodzowny urok, któremu żadna kobieta nie mogła się oprzeć.

No, oprócz Lumine. Owszem, flirtowali czasem ze sobą, ale co z tego, skoro nic nigdy z tego nie wychodziło?

Diluc widział w nim jedynie zdrajcę. Lumine tylko przyjaciela.

Otchłań znów zaczęła go wciągać. Brakło mu tchu.

Na Barbatosa... On chyba naprawdę umiera...

- Kaeya? - Lumine zeszła z krzesła i usiadła na łóżku obok niego. Położyła głowę na jego klatce piersiowej.

Jego serce biło tak słabo, że aż się wzdrygnęła.

- Kaeya, proszę, nie zostawiaj mnie - ścisnęła mocniej jego dłoń. Jęknął cicho. Nawet ten gest sprawił, że jedynie poczuł więcej bólu.

Odsunęła się od niego gwałtownie i wstała. Serce waliło jej jak oszalałe.

To się zawsze tak kończyło. Za każdym razem, kiedy usiłowała pomóc komuś, kogo kocha, kończyło się to fiaskiem.

Chciała tylko ukoić jego ból, nie przysporzyć mu go jeszcze więcej.

Odwróciła się i wyszła, zamykając za sobą drzwi i osuwając się po nich plecami.

Schowała twarz w dłonie i zaczęła płakać. I tak długo wytrzymała. Serce rwało jej się na kawałki, gdy myślała o tym, w jakim stanie jest Kaeya.

Jej Kaeya.

Mężczyzna, który odwiedzał ją w snach od naprawdę długiego czasu.

* * *

Jean zerknęła na Lisę. Jej ukochana ledwo widziała na oczy. Sucrose dawno zasnęła z głową na książce. Barbara jeszcze się trzymała i co jakiś czas trącała alchemiczkę, by ją obudzić, ale przynosiło to marny skutek.

- Powinnyśmy odpocząć i zlecić to zadanie komuś innemu - stwierdziła Lisa. - W takim stanie nic nie znajdziemy. Zaczęły mi się już rozmywać litery.

- Masz rację - przyznała Jean, zamykając książkę. - Powiem Huffmanowi, żeby próbował cokolwiek znaleźć. Niech zgarnie do tego kilka osób.

- Nie wierzę, zgadzasz się ze mną? - spytała Lisa. Jean kiwnęła głową.

- Zgadzam się, bo sama już widzę jedynie kreski, zamiast zdań - stwierdziła. - Idę powiadomić resztę. Barbara, zabierz Sucrose do katedry. Wyśpijcie się.

- Oczywiście - jej siostra potrząsnęła Sucrose. - Budź się, zielonowłosa. Idziemy odpocząć.

- ...moje plecy - jęknęła Sucrose, prostując się. - Na Archona Anemo, czy ja zasnęłam?!

- Dawno temu - przyznała Jean, wstając.

- W takim razie zabiorę jedną książkę za sobą, może coś jeszcze znajdę - Sucrose schowała wielkie tomiszcze, które czytał Xingqiu, do torby. - I mam nadzieję, że kapitan Kaeya do tego czasu nie wyzionie ducha...

Lisa spojrzała na nią ze smutkiem.

- Co właściwie mu jest? - spytała. - Tak się zaangażowałyśmy w szukanie antidotum, że zapomniałam was spytać.

- Ma wysoką gorączkę, której organizm nie traktuje jak choroby i nawet jej nie zwalcza - wyjaśniła Barbara. - Do tego kłopoty z oddychaniem, bezwład lewego ramienia i właściwie całego lewego boku, bo tam został zraniony. Ale najgorszym problemem i tak jest ból.

- Ból? - powtórzyła Jean.

- Pierwszy raz widziałam, żeby płakał - oznajmiła Barbara. - I to z bólu. Mężczyźni rzadko kiedy ronią jakiekolwiek łzy.

Jean i Lisa spojrzały na siebie zmartwione.

Ich biedny, słodki Kaeya...

Jak tylko wstaną, powinny do niego iść. Reszta poradzi sobie z szukaniem odpowiedzi. Miały do nich pełne zaufanie.

Do śmierci nie.

środa, 18 listopada 2020

An Oni Comes

Uniwersum: Aoishiro

Pairing: Syouko&Yasumi

Dozwolone od: 17+

Gatunek tekstu: angst

Ostrzeżenia: spoilery do gry

Notka autorska: Ending II (Yasumi's second bad ending).



Osa nie żyje.

Chociaż w takich okolicznościach może powinnam nazwać ją Syouko?

Nie zmienia to faktu, że jest martwa. Tak samo jak kenki, którą zabiłam przed chwilą.

Aczkolwiek nie zdążyłam uratować Syouko. To w sumie smutne.

Wzięłam Syouko na ręce. Miała poderżnięte gardło, żeby nie powiedzieć, że wręcz prawie odciętą głowę.

Jej oczy były wciąż otwarte. Ziejące pustką.

Zepchnęłam ciało kenki do morza. Niech inni się nią martwią. Nie ożyje drugi raz.

- Onikiri - usłyszałam niski głos.

Ranne onmyouji patrzyło na mnie spode łba, gdy niosłam martwą Syouko do Shoushinji.

- Czego chcesz? - spytałam. - Muszę dostarczyć ciało tej dziewczyny jej bliskim.

- Zawiodłaś - powiedziało spokojnie.

Za spokojnie.

- Tak. Ale ciebie też mogę ukatrupić - warknęłam.

- Gdzie Ame no Murakumo? - spytało onmyouji.

- Ten cholerny miecz został na brzegu. Ja nie mogę go nawet dotknąć.

- Nie musisz. Zajmę się nim - oznajmiło onmyouji.

- Ej, czekaj, nie wolno ci! - chciałam je powstrzymać, ale...

...rozpłynęło się w powietrzu.

No cóż. To już sprawa dla mojego szefa.

Ruszyłam w dalszą drogę. Martwa Syouko nadal spoczywała w moich ramionach.

Czy może być gorzej?

* * *

- SYOUKO-SENPAI!

Może.

Biedna Yasumi podbiegła do mnie, widząc, co się stało.

- Kyan-san, co... - Aoi była w szoku. Patrzyła to na mnie, to na ciało Syouko, nad którym teraz pochylały się jej przyjaciółki.

No dobrze, Migiwa. Trzeba włączyć tryb pokrzywdzonej dziewoi.

- Napadli nas! - zawołałam zbolałym głosem. - Umówiłyśmy się z Osanai na ryby, chciałam jej pokazać kilka trików. Przyszło ich dwóch, jeden miał maczetę. Próbowali się do nas dobrać, ale Osanai się nie dała, jednego kopnęła w jaja i wtedy ten drugi...

Zaczęłam płakać. Rozklejanie się na zawołanie to przydatna umiejętność w moim zawodzie.

Odwróciłam się. Yasumi siedziała na trawie, tuląc martwą Syouko do siebie. Szlochała tak, że prawie się dusiła.

Ta dziwna, białowłosa dziewczynka z afazją i amnezją kucnęła obok niej. Dotykała dłońmi szyi Syouko, jakby chciała uleczyć ją dotykiem.

Nic się już nie da zrobić, Nami. Ona nie żyje.

* * *

- Yasumi-san, musisz jeść, proszę - podniosłam wzrok, żeby spojrzeć po raz kolejny na Ayashiro próbującą nakarmić załamaną Yasumi.

To w zasadzie była moja wina. To ja nie zdołałam ochronić Syouko i właśnie dlatego cała ta sytuacja ma teraz miejsce.

- Nie chcę jeść - odparła Yasumi, odsuwając miskę. - Chcę zrozumieć, dlaczego. Kim byli ci mężczyźni? Gdzie oni są?

- Policja ich szuka - oznajmiła Aoi. - Kyan-san opisała ich na tyle dokładnie, że złapią ich bardzo szybko.

Nigdy ich nie złapią, Aoi. Oni nie istnieją, ale prawda nie jest przeznaczona dla waszych uszu.

- Co teraz? - spytała Momoko. - Trzeba będzie odprawić... Pogrzeb?

- Rodzice pani kapitan zjawią się tutaj jutro rano - oznajmił mnich Suzuki. - Oni zadecydują, co zrobimy dalej.

- A tobie czemu nic nie jest? - Yasumi nagle wstała. - Dlaczego tylko Syouko nie żyje? Odpowiedz mi!

No, myśl, Migiwa. Wciśniesz jej tę samą bajkę, co policjantom?

- Darowali mi życie, bo...

- A czemu jej nie?!

- ...bo była na tyle dumna, że nie chciała się upokorzyć tak jak ja - wyjaśniłam.

Sądząc po ich minach, nie musiałam wyjaśniać, co takiego zrobiłam, że żyję.

To dobrze.

- Przepraszam - Yasumi usiadła ciężko na poduszce. - Przepraszam. Przepraszam, Syouko-senpai. Jestem menadżerem, powinnam...

Znowu zaczęła szlochać.

To ja powinnam przeprosić, Yasumi.

To ja nie zdołałam jej ochronić.

To przeze mnie Osa nie żyje...

Ale świat kręci się dalej. Nawet jeśli twój właśnie się zatrzymał.

The end

poniedziałek, 16 listopada 2020

Light shining through the Ice III

Uniwersum: Genshin Impact

Pairing: Kaeya&Lumine, w tle Jean&Lisa

Dozwolone od: 17+

Gatunek tekstu: fantasy, dramat, soft angst, hurt/comfort

Seria: "Light&Ice"

Ostrzeżenia: spoilery do gry, headcanony, opis cierpienia fizycznego i psychicznego

Notka autorska: Xingqiu będzie miał ważniejszą rolę w sequelu, na razie mógł liczyć jedynie na taki występ gościnny.



Xingqiu siedział spokojnie w bibliotece i czytał książkę, gdy do środka wpadły zielonowłosa dziewczyna z kocimi uszami i jakaś mała zakonnica.

- Lisa! Kapitan Kaeya został otruty, potrzebujemy książek o antidotach, szybko! - zawołała jedna z nich.

Xingqiu najpierw poczuł się oburzony, że ktoś drze się w bibliotece, a dopiero po chwili dotarło do niego, co właściwie powiedziała ta dziewczyna.

- Na Archona Anemo, o czym wy mówicie? - zmartwiła się bibliotekarka i w popłochu zaczęła wertować karty.

Xingqiu stwierdził, że to chyba koniec lektury na dziś. Zwłaszcza, że właśnie trzymał w dłoniach książkę o truciznach. Zamknął ją, wstał i podszedł do przerażonych kobiet.

- Proszę - rzucił grube na tysiąc stron tomiszcze na biurko bibliotekarki. - Jedną już macie. Doczytam później. Do widzenia, życzę miłego dnia i powrotu do zdrowia waszemu kapitanowi.

To mówiąc, przypiął swój miecz z powrotem do paska i wyszedł z biblioteki.

Ludzie z Mondstadt i ich problemy...

* * *

Gdy tylko drzwi biblioteki zamknęły się za chłopcem z Liyue, Lisa podała książkę o truciznach Sucrose i wstała.

- Muszę powiadomić Jean - oznajmiła i wyszła z biblioteki.

Biedny, słodki Kaeya... Co się tam stało, że Barbara i Sucrose są aż tak przerażone? Od Jean wiedziała, że już kiedyś został otruty. Chodziły nawet plotki, że sam wkropił sobie truciznę do oka, na które teraz nie widzi, ale dlaczego niby miałby to zrobić?

Weszła do gabinetu Jean, pukając na wszelki wypadek. Ta stała akurat w oknie i patrzyła na panoramę miasta. Latarnie powoli zapalały się jedna po drugiej.

- Jean, mamy poważną sprawę - oznajmiła Lisa.

- Nie zaczynaj po raz kolejny w taki sposób wyznania, że mnie kochasz - Jean zerknęła na nią przez ramię.

- Ale tym razem mówię prawdę - Lisa zirytowała się nieco na samą siebie. - Kaeya został otruty. Barbara i Sucrose przybiegły do mnie, jakby przynajmniej prawie umarł im na rękach.

- Co? - Jean odwróciła się gwałtownie. - O czym ty mówisz?

- Sama do końca nie wiem - przyznała Lisa. - Zostawiłam je na razie w bibliotece. Domyślam się jedynie, że moce Barbary nic nie zdziałały, skoro przyszły takie spanikowane.

- Chodźmy do nich - Jean zgarnęła ją ramieniem. - Romantyczną kolację zostawimy na kiedy indziej.

- Przygotowałaś romantyczną kolację? - zdziwiła się Lisa.

- Nie, ale chciałam cię na nią zabrać - Jean westchnęła, wchodząc do biblioteki. - Nic ci nie jest, Barbaro?

- Mi nie, ale kapitan Kaeya jest w naprawdę ciężkim stanie - odparła Barbara, odkładając na chwilę książkę. - Samachurle zaatakowały go pnączami. Wiesz, te od Dendro. Mnie też kiedyś oplotły, ale potem tylko cały dzień kręciło mi się w głowie i było mi niedobrze.

- Mam podobne doświadczenia - przyznała Jean.

- O tym mówiłam, kiedy powiedziałam, że to prawdopodobnie dlatego, iż jego wizja to Cryo - stwierdziła Sucrose. - Coś gdzieś kiedyś czytałam, że te pnącza działają inaczej na daną wizję. A tych, którzy nie są nią obdarzeni, zabijają na miejscu.

- Jest na tę truciznę jakieś antidotum? - spytała Jean.

- Pewnie tak, ale kompletnie nie pamiętam, co to mogło być - Sucrose speszyła się nieco. - Przepraszam. W ogóle się nie przydaję w tym zadaniu...

- Nie mów tak, słonko - zganiła ją Lisa. - Zabierzmy się lepiej do pracy.

- Gdzie właściwie jest Kaeya? - spytała Jean.

- Honorowa Pani Rycerz, Amber i Noelle zabrały go z pomocą Razora do Dawn Winery - odpowiedziała Sucrose.

- Dawn Winery?! - zawołały Jean i Lisa jednocześnie.

- Winiarnia była najbliżej... - wyjaśniła Sucrose, spuszczając wzrok.

- A skąd się tam wziął biedny Razor? - spytała Lisa.

- Usłyszał nasze krzyki - wytłumaczyła Barbara. - Chociaż podejrzewam, że nie tyle nasze, co wrzask kapitana Kaeyi, jak upadł na ziemię. Nadal świdruje mi w uszach.

Jean zacisnęła palce na książce. Wiedziała, że śmierć i zranienia to ryzyko bycia rycerzem. Ale mimo wszystko poczuła się winna całej sytuacji.

Kaeya był jej przyjacielem. Miała jedynie nadzieję, że Diluc nie zrobił niczego głupiego przez swoją irytującą niechęć do Rycerzy Favoniusa...

niedziela, 15 listopada 2020

Light shining through the Ice II

Uniwersum: Genshin Impact

Pairing: Kaeya&Lumine, w tle Jean&Lisa

Dozwolone od: 17+

Gatunek tekstu: fantasy, dramat, soft angst, hurt/comfort

Seria: "Light&Ice"

Ostrzeżenia: spoilery do gry, headcanony, opis cierpienia fizycznego i psychicznego

Notka autorska: Czy lubię się znęcać nad postaciami, które lubię? Tak.



- Kaeya! Kaeya! - Paimon potrząsała nim, jakby to miało jakkolwiek zadziałać.

Barbara siedziała przy nim i szeptała zaklęcia chyba od kwadransa.

Nic nie dawały.

- Jestem zmęczona - oznajmiła. - Udało mi się tylko sprawić, że znowu oddycha normalnie.

- Trucizna z opóźnionym efektem? - Lumine spojrzała na Sucrose.

- Tak podejrzewam - przyznała alchemiczka.

- To kapitan Kaeya - zauważyła Noelle. - Nawet, jakby coś było mu wcześniej, nie powiedziałby ani słowa, dopóki by nie stało się to poważne.

- W takim razie stało się na tyle, że próbował - stwierdziła Lumine. Niepokój ściskał jej serce, które waliło jej tak, jakby miało zaraz wyskoczyć.

Usłyszały kroki i wycie wilków. Odwróciły się gwałtownie. Barbara nie przerwała leczenia Kaeyi, jedynie podniosła wzrok.

- Razor - szepnęła Sucrose, znowu lekko się rumieniąc.

- Usłyszeć krzyki. Przyjść - oznajmił. - Co się stać?

- Same nie wiemy - stwierdziła Noelle. - Nasz kapitan został ranny, nasza towarzyszka go uleczyła, ale jakiś kwadrans później wrzasnął, upadł i już nie wstał.

Razor podszedł do Kaeyi. Ten oddychał płytko, a z lewego oka płynęły mu łzy. Miał zaciśnięte powieki i cały był spięty.

- Trucizna? - spytał Razor. Kiwnęły głowami. - Niedobrze. Zabrać go. Tu niebezpiecznie.

- Unormowałam jego oddech, ale to jedyne, co potrafiłam zrobić - oznajmiła Barbara, zabierając dłonie z ciała Kaeyi.

- Ktoś z was jeszcze oberwał tymi roślinami? - spytała Lumine, siadając przy rycerzu.

- Ja, ale Barbara mnie uleczyła i czuję się dobrze - odparła Amber.

- Też kilka razy już się spotkałam z takim Samachurlem, ale nigdy to na mnie tak nie zadziałało - Lumine położyła dłoń na czole Kaeyi.

Było rozpalone. Tak, jakby miał gorączkę. Ale nawet się nie pocił. Jego ciało nie robiło nic, by zwalczyć cokolwiek, co je zaatakowało.

- Myślę... - zaczęła cicho Sucrose.

Wszyscy odwrócili się w jej stronę.

- Myślę, że to dlatego, iż wizja kapitana Kaeyi to Cryo... - dokończyła Sucrose.

I w tym momencie wszystko nabrało sensu.

- Cokolwiek to jest, powinno być coś o tym w bibliotece - oznajmiła Barbara. - Musimy tam iść.

- Tu niebezpiecznie. Musicie iść - powtórzył Razor.

- Kaeya, mimo bycia mentalnie dziesięcioletnim chłopcem, jest dorosłym, postawnym mężczyzną - zauważyła Amber.

- Odezwała się ta dojrzała... - powiedziała cicho Noelle. Na całe szczęście Amber jej nie usłyszała.

- Sucrose, idź z Barbarą do biblioteki. My postaramy się przenieść Kaeyę w bezpieczniejsze miejsce - poleciła Lumine, zabierając dłoń z czoła Kaeyi. - Razor, potrafiłbyś go podnieść? Twoja wizja chyba ci na to pozwala.

Razor tylko kiwnął głową.

- Co jest najbliżej? - spytała Noelle, pomagając Razorowi podeprzeć Kaeyę z drugiej strony. Kaeya syknął z bólu, więc dziewczyna przeprosiła go pospiesznie.

- Paimon obawia się, że najbliższa posiadłość to Dawn Winery - odparła Paimon.

Lumine oblał zimny pot. Diluc Kaeyę szybciej dobije, niż pozwoli im go położyć w którymkolwiek łóżku.

Albo go spali, gdy tylko stracą ich obu z oczu.

- Nie mamy innego wyjścia - stwierdziła mimo to.

Zwłaszcza, że oddech Kaeyi znów stawał się coraz płytszy.

* * *

Hillie i Moco akurat zamiatały chodnik przed wejściem. Mamrotały coś o tym, że niedługo będą musiały sprzątać nawet po nocach. Razor słyszał je nawet z odległości kilkudziesięciu metrów.

- Na Lorda Barbatosa! - Moco wypuściła z rąk miotłę, widząc ledwie przytomnego Kaeyę, wręcz bezwiednie opartego o ramiona Razora i Noelle. Hillie zachowała więcej zimnej krwi i pobiegła czym prędzej po Adelinde. Ta zjawiła się w oka mgnieniu.

- Na Lorda Barbatosa... - powtórzyła to, co wcześniej wykrzyknęła Moco. - Co się stało?

- Kapitan Kaeya został otruty - oznajmiła Noelle i dodała w myślach, że jest przy tym jeszcze cholernie ciężki, ale tego na głos nie powie.

- On sam jest trucizną.

Lumine westchnęła ciężko, gdy tylko usłyszała ten głos. Diluc stał w progu, z zaplecionymi na klatce piersiowej ramionami i patrzył na nich, jakby przynajmniej przynieśli mu worek łajna do winiarni.

- Mistrzu Diluc, musi nam pan pozwolić... - zaczęła Amber, ale Diluc jej przerwał.

- Ja nic nie muszę - stwierdził. - Zabierzcie go do Mondstadt, tam się nim zajmą.

- Jest na to zbyt słaby - zauważyła Lumine. - Umrze po drodze. Potrzebujemy schronienia teraz. Jest noc i jak ktoś nas zaatakuje, on będzie pierwszą ofiarą.

- Ma rację. Teraz niebezpiecznie. Trzeba ukryć - dodał Razor. Diluc tylko zmierzył go wzrokiem.

- Chyba śnicie - prychnął Diluc. - Sam się w te kłopoty wpakował, więc sam niech się wyliże.

- Ochronił mnie! - zawołała Lumine. - Myślałam, że jesteś bohaterem, Diluc. I że masz dla nas jakikolwiek szacunek.

- Ależ oczywiście - odparł Diluc, odwracając się. - Dla ciebie i Paimon tak. Ale nie dla Rycerzy Favoniusa.

- Jean pomogła nam...

- Nie. To ja pomogłem wam - Diluc spojrzał przez ramię na Lumine. - Podróżniczce kij wie, skąd, przeklętemu bogowi i kobiecie, której wydaje się, że umie posługiwać się swoją wizją, a nie potrafi nawet wykonać jednego zadania bez pomocy z mojej strony.

Diluc cofnął się gwałtownie, kiedy przed nim wyrosły bursztynowe kolce. Zamarł na chwilę i odwrócił się powoli.

Lumine wciąż miała zaciśniętą dłoń. Jej brwi były zmarszczone, a oczy kipiały determinacją i gniewem.

- Wydawało mi się, że twoją wizją jest Anemo - Diluc mówił wolniej z każdym słowem, obserwując Lumine uważnie.

- Rex Lapis jest równie hojny jak Barbatos - odpowiedziała Lumine. - Mi za to się wydawało, że Kaeya jest twoim bratem.

- To nie jest mój brat - prychnął Diluc. - To dzieciak, którego mój ojciec znalazł na drodze i przygarnął. Nigdy nie był moim bratem.

Mimo wszystko, mimo ciągłego bólu i kłopotów z oddychaniem, a co dopiero z utrzymaniem równowagi, Kaeya to usłyszał. Otworzył lewe oko i starał się spojrzeć na Diluka, który usiłował ponownie wejść do Dawn Winery, przechodząc nad bursztynowymi kolcami.

- Diluc... - Kaeya wyswobodził się z objęć Razora i Noelle, co nie było trudne, bo oboje byli już potwornie zmęczeni trzymaniem o wiele wyższego od nich mężczyzny. - Zaczekaj...

Kaeya zrobił kilka chwiejnych kroków, po drodze łapiąc się Lumine oraz Amber i stanął przed Dilukiem, kładąc mu dłoń na ramieniu, aby nie upaść.

Podróżniczka usunęła bursztynowe kolce. Kaeya w tym stanie mógłby się na nie nadziać i to by jeszcze bardziej pogorszyło sprawę.

- Puść mnie - warknął Diluc. - Ile razy mam ci powtarzać, że nie mam zamiaru ci wybaczać i ostatnie, czego potrzebuję, to twojego dotyku?

- Nawet... teraz... musisz być... tak uparty...? - spytał Kaeya i zakaszlał, bo znowu zabrakło mu tchu, przez co stracił równowagę i runął na chodnik, przewracając Diluka i lądując wprost na nim.

- Teraz na pewno go zabije - jęknęła Amber, zasłaniając usta dłońmi.

- Zejdź ze mnie - w głosie Diluka zabrzmiała rezygnacja. - Kaeya?

Jego brat nie odpowiedział. Nie miał na to siły.

Diluc westchnął cicho, zdjął rękawiczkę i przyłożył gołą dłoń do czoła Kaeyi.

I dopiero wtedy zrozumiał, jak poważna jest sytuacja.

Ciało Kaeyi, odkąd zyskał wizję, było wiecznie chłodne. Zresztą, jak w przypadku każdego posiadacza Cryo, w dotyku przypominało porcelanę, tylko miękką. Analogicznie osoby z wizją Pyro miały o wiele wyższą temperaturę ciała, więc Diluc często nie wiedział nawet, że coś jest gorące i rzadko się parzył.

Ale teraz poczuł, że ciało Kaeyi jest cieplejsze od jego. I nawet, jeśli to przez niego jego brat dostał wizję... Jeśli to było po to, by Kaeya mógł się bronić przed wściekłym Dilukiem, który usiłował go zabić... Jeśli ich relacje nadal były skomplikowane...

Diluc zepchnął Kaeyę z siebie, klęknął, wziął swojego brata na ręce i wstał.

- Na górę - rzucił krótko, nie patrząc na zdumione twarze pozostałych. - Adelinde, przygotuj łóżko w pokoju dla gości.

- Oczywiście - pokojówka kiwnęła głową i wbiegła po schodach.

Oj, będzie czuł tę decyzję jutro. I przez następny tydzień zakwasy na bank mu nie odpuszczą. Ale je rozchodzi.

Jakoś.

sobota, 14 listopada 2020

Light shining through the Ice I

Uniwersum: Genshin Impact

Pairing: Kaeya&Lumine, w tle Jean&Lisa

Dozwolone od: 17+

Gatunek tekstu: fantasy, dramat, soft angst, hurt/comfort

Seria: "Light&Ice"

Ostrzeżenia: spoilery do gry, headcanony, opis cierpienia fizycznego i psychicznego

Notka autorska: Fanfik na ponad 8 tysięcy słów o postaciach ze znanej gry. Tak w dużym skrócie mogę to ująć. Z praktycznie kanonicznym shipem, ponieważ jest wiele scen w "Genshinie", gdzie Kaeya i MC flirtują ze sobą. W przypadku żeńskiego MC bardzo mi do siebie pasują, męskie MC wolę shipować z Ventim i prawdopodobnie kiedyś napiszę o nich fika (spokojnie, fanki Ventiego, mam już nawet pomysł). Na razie mam dla was tego i ostrzegam, że tu naprawdę jest mnóstwo dramy i headcanonów. Jako, że "Genshin Impact" nie jest grą zakończoną, prawdopodobnie będę edytować tego fika kilka razy, żeby usunąć niespójności z fabułą. Zamierzam również dopisać coś do serii po każdym akcie, albo po dwóch, bo historia opisana akurat w tym fiku dzieje się między prologiem i aktem I. To chyba tyle w temacie.

Ps. Myślę, że długość tego fanfika dobrze potwierdza fakt, iż potrzebuję przerwy od fanfików o muzyce.



- Lumine!

Kaeya wiedział, że ten moment kiedyś nadejdzie. Że kiedyś pociągnie podróżniczkę za ramię i odciągnie ją od lecących w jej stronę, najeżonych kolcami pnączy.

Przypuszczał również, że sam nimi oberwie. To było w sumie do przewidzenia, bo mimo wszystko, ludzie ruszają się wolniej niż działa magia.

Jedna z gałęzi rozcięła mu ramię. Druga dotkliwie poraniła skórę tuż pod żebrami.

Zasadnicze pytanie jednak brzmi: Dlaczego teraz krew spływała mu po ramieniu i nodze? Czemu aż tak desperacko usiłował uratować Lumine przed zostaniem szaszłykiem?

Odpowiedź jest zasadniczo bardzo prosta. Otóż, zdawałoby się, że zamarznięte serce Kaeyi, który do tej pory jedynie bawił się w przelotne romanse i na dłużej związał się jedynie raz, co wspomina jako najnudniejszy okres w swoim życiu, nie potrafi dla nikogo roztopić swojej lodowej bariery. A jednak Lumine miała w sobie coś, co sprawiło, że ta skorupa wręcz pękła, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.

Albo miecza Noelle, która właśnie rozłupała czaszkę Hilichurla, jakby to była jedynie gliniana waza.

- Krwawi pan, kapitanie - zauważyła odkrywczo Sucrose, odciągając go na bok. - Zostało ich tylko dwóch, więc...

- Spokojnie, nic mi nie będzie - Kaeya posłał jej jeden ze swoich firmowych uśmiechów, ale mała alchemiczka nie dała się na to nabrać.

Zwłaszcza, że obok nich zjawiła się Lumine. W jej wzroku Kaeya mógł wyczytać wszystko, prócz tego, czy w jakikolwiek sposób odwzajemnia jego uczucia.

- Usiądź, Kaeya - Lumine popchnęła go pod drzewo, jak nic używając do tego wizji Anemo. Inaczej nie wyszłoby jej to tak łatwo.

- Ale nic mi nie jest, rozchodzę to - mruknął Kaeya, usiłując wstać, ale Noelle go powstrzymała.

Jakim cudem taka mała kobietka ma tyle siły? To pewnie dlatego Jean tak bardzo się upierała, by pozwolono jej dołączyć do Rycerzy Favoniusa.

Kaeya westchnął. Chrzanić Magów Otchłani i ich potwory w maskach. A zwłaszcza tych cholernych Samachurlów.

- Uleczę ci to, kapitanie - stwierdziła Barbara, siadając przy nim.

Ach, tak. Barbara. Zupełnie już zapomniał, że z nimi była. Właściwie, to pośrednio ona ich zagnała w te rejony. Mieli jej pomóc naprawić jeden z posągów Barbatosa, który Hilichurle postanowiły przewrócić i mocno uszkodzić, głównie dla zabawy. A jako, że akurat oni byli pod ręką, Jean wysłała całą tę mieszaną drużynę razem.

Barbara wymamrotała kilka zaklęć, przejeżdżając dłonią po jego ramieniu i boku, po czym wstała i uśmiechnęła się promiennie.

- To naprawdę było niepotrzebne - Kaeya westchnął ciężko.

- Miło by było, gdybyś w końcu zaczął być poważny! - zawołała Amber, biorąc się pod boki. - Ty i to twoje zgrywanie twardziela, dostać szału z tym można...

- Ma trochę racji - Lumine podała mu dłoń i pomogła mu wstać.

- Oczywiście, że ma - pisnęła Paimon. - Paimon też uważa, że Kaeya jest niemiłosiernie wręcz lekkomyślny.

- Bez przesady... - Kaeya westchnął i zorientował się, że nadal trzyma Lumine za dłoń, więc natychmiast ją puścił. - Chodźmy lepiej, zanim wejdziemy na teren wilków.

- Najwyżej spotkamy Razora! - oznajmiła Amber, klaszcząc w dłonie. - Dawno go nie widziałam.

- Ja go widuję dość często - odezwała się cicho Sucrose, spuszczając wzrok. - Chodzę często do Wolvendom, żeby nazbierać składników do eliksirów...

- Czy ty się rumienisz? - Kaeya pochylił się do Sucrose. Jej policzki zrobiły się jeszcze bardziej czerwone, jedynie potwierdzając jego przypuszczenia.

- Co? Nie. Wcale. Kapitanie! - Sucrose naburmuszyła się jak mała dziewczynka. Kaeya jedynie się zaśmiał.

- Może ją pan zostawić w spokoju, kapitanie Kaeya - odezwała się swoim spokojnym, lekko bezemocjonalnym głosem Noelle. - Wystarczyło spytać mnie. Opowiedziałabym panu wszystko, co wiem o ich relacji.

- Wszyscy przeciwko mnie! - załkała Sucrose. Kaeya zaśmiał się, a Amber poklepała ją po ramieniu.

- Przed Kaeyą nie da się niczego ukryć, powinnaś już przywyknąć - stwierdziła i ruszyła do przodu. - Chodźcie! Bo inaczej będziemy musieli chodzić po lesie nocą.

- Paimon nie chce! - zapiszczała wróżka i pofrunęła za Amber.

Lumine spokojnie poszła za nią, oglądając się przez ramię na Kaeyę. Jego włosy lśniły w zachodzącym słońcu. Uchwycił jej wzrok i przez moment patrzyli na siebie, jakby czas się zatrzymał. Ale jak zwykle, odkąd tylko zjawiła się w Mondstadt, trwało to jedynie krótką chwilę, rozwiewając wszelkie jej nadzieje co do tego, że coś między nimi zaiskrzy.

* * *

Na początku Kaeyi wydawało się, że to tylko zmęczenie materiału, jak nazwał to w myślach. Cała jego lewa ręka zdrętwiała, jakby ją sobie nadwyrężył.

Ale z każdym oddechem czuł, że skóra pod żebrami stała się jakby napięta. I to dziwne uczucie przenosiło się na cały bok, trochę na brzuch i plecy.

Nadal tłumaczył to sobie nadwyrężeniem, aż w końcu odkrył, że w ogóle nie może ruszyć lewą ręką. Jedynie palce delikatnie mu się zginały i to wszystko. Pięści zacisnąć nie mógł.

- Lumine? - złapał ją za ramię i zatrzymał. - Obiecałem ci, że cię więcej nie okłamię, prawda?

Złote oczy podróżniczki skierowały się na jego twarz.

- Co się dzieje, Kaeya? - spytała.

- Nie mogę poruszyć ręką. Jakby przestała mnie słuchać - wyjaśnił Kaeya. - Nie chcę wywoływać paniki, więc mogłabyś...

Ale Kaeyi nie było dane dokończenie tego zdania. Tępe, drętwiejące uczucie w oka mgnieniu zmieniło się w palący od środka ból.

Upadł, prawie ciągnąc Lumine za sobą. W ostatniej chwili zreflektował się, żeby ją puścić.

Świat zawirował mu przed oczami. Słyszał głosy wołające jego imię. Usiłował nabrać powietrze w płuca. Udawało mu się to, ale tylko trochę. Jakby nie mógł ich napełnić do końca.

Wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna, leżący na trawie, otoczony przez same drobne kobiety i latającą wróżkę.

Widział ich zmartwione twarze. Chciał cokolwiek powiedzieć, ale głos ugrzązł mu w gardle.

Bolało. Cholernie bolało.

Jeśli miałby odpowiedzieć, co dokładnie, najprawdopodobniej jego rozmówca usłyszałby jedno słowo: Tak.

środa, 11 listopada 2020

To the Blue Castle - Leaving Behind a Young Princess

Uniwersum: Aoishiro

Pairing: Syouko&Migiwa

Dozwolone od: 17+

Gatunek tekstu: obyczajowy, soft angst

Ostrzeżenia: spoilery do gry

Notka autorska: Ending I (Migiwa's second normal ending).



Postanowiłyśmy uciec przed tajfunem. To było najrozsądniejsze wyjście z tej sytuacji.

W tym momencie jechałyśmy pociągiem. Yasumi przebudziła się i przetarła oczy dłonią.

- Zawacchi! Jak się spało?! - zawołała Momoko, gdy tylko zobaczyła, że Yasumi zabrała głowę z mojego ramienia.

- Dobrze - odpowiedziała Yasumi i przeciągnęła się.

Wyglądała w porządku.

- Myślicie, że dobrze robimy? - spytała Ayashiro.

- W sensie? - spojrzałam na nią z zaciekawieniem.

- No wiecie... - zaczęła Ayashiro. - Zostawiłyśmy Nami-chan i...

- Polubiłaś ją, prawda? - przerwała jej Momoko.

Ayashiro oblała się szkarłatnym rumieńcem.

- Tak. Ona jest... słodka - powiedziała cicho.

- Martwię się o nią - stwierdziła Yasumi. - W sensie, o Nami-chan.

- Migiwa obiecała, że da nam znać, czy znaleźli jakąkolwiek informację - próbowałam ją uspokoić.

Migiwa.

Onikiri.

Mam nadzieję, że znajdzie kenki, które ukradło ten przeklęty miecz.

Westchnęłam ciężko.

Trudno mi się było do tego przyznać, ale polubiłam ją.

Nawet bardzo.

Mimo tego, że znałam ją tylko kilka dni...

- Nami-chan... - zaczęła Yasumi, przebierając palcami. - Kojarzy mi się z moją starszą siostrą...

- Starszą siostrą? - zdziwiła się Momoko. - Byłam pewna, że jesteś jedynaczką, Zawacchi.

- Teraz jestem. Ale jak byłam mała, miałam siostrę bliźniaczkę. Dużo chorowała, aż w końcu... zmarła - wyjaśniła Yasumi, ściszając głos z każdym słowem.

- Och, Aizawa-san... - Aoi-sensei westchnęła z przejęciem.

Momoko przeskoczyła przez oparcie siedzenia i wtarabaniła się między mnie, a Yasumi.

- Zawacchi! To jest straszne, tak mi przykro! - Momoko przytuliła Yasumi do siebie.

- Jak miała na imię twoja siostra, Yasumi-san? - spytała Ayashiro. - Chyba, że nie chcesz odpowiadać na to pytanie...

- Tsunami - odpowiedziała Yasumi po chwili wahania.

Tsunami.

Nami.

...

- Tak ją nazwałaś. Po obudzeniu się - zauważyłam.

- Myślałam, że to przez to, jak układają się jej włosy... - powiedziała cicho Ayashiro. - A ty zgubiłaś jedną sylabę?

- Musiałam ją powiedzieć ciszej przez fakt, że dopiero się ocknęłam - przyznała Yasumi. - Przepraszam. Po prostu... Naprawdę skojarzyła mi się z Tsunami onee-chan. Nawet nie wiem, dlaczego. Ma inny kolor skóry, inny kolor włosów, inny kolor oczu... Moja siostra i ja byłyśmy identyczne. Poza tym, gdyby to rzeczywiście była ona, nie byłaby taka młodziutka. Miałaby piętnaście lat, jak ja...

Yasumi spuściła wzrok.

- Może po prostu... Może to przez to, co się stało z mamą...

- Nie myśl już o tym, Zawacchi - Momoko przytuliła ją do siebie. - Nie myśl już o tym.

W tym momencie moja komórka zaczęła wibrować w mojej kieszeni.

Wyciągnęłam ją i odczytałam smsa.

- Migiwa pisze, że Suzuki-san postanowił adoptować Nami, gdyby nie znaleźli jej rodziców - oznajmiłam.

Wszystkie odetchnęły z ulgą.

- Dzięki bogom - mruknęła Aoi-sensei. - O, patrzcie, dojeżdżamy na miejsce!

Nie zwracałam uwagi na to, co powiedziała.

Wpatrywałam się w dalszą część wiadomości od Migiwy.

Tę, której nie powinnam nikomu odczytywać.

"Zabiłam kenki. Odzyskałam miecz.

Teraz, gdy sprawa załatwiona, nie muszę już do ciebie pisać.

Skasuj ten numer. I tak załatwię sobie inny.

To nic osobistego, Osa. Taka praca."

Zamknęłam telefon i westchnęłam ciężko.

Nic osobistego.

A jednak poczułam dziwne ukłucie w sercu.

Ech...

Typowa Migiwa. Nikt za nią nigdy nie nadąży.

The end