Zespół: Kagrra,, w tle Alice Nine
Pairing: Isshi&Nao, w tle Izumi&Shin, Tora&Akiya
Dozwolone od: 16+
Gatunek tekstu: romans, fantasy, AU
Seria: "Ryuu no Rekishi"
Ostrzeżenia: magia
Notka autorska: Mówiłam już, że napisałam tego fika pod wpływem bajki?
Po kilku tygodniach wszystko wróciło do normy. Shiya nachodziła mnie coraz częściej, trajkocząc o naszym wspólnym życiu, rodzice prawie się do mnie nie odzywali. Akiya zajmował się rozwijaniem swojego talentu malarskiego, Izumida podpatrywał swojego ojca przy pracy w piekarni, Hashidani pomagał ojcu leczyć ludzi, Masashi praktykował magię, a ja stanąłem w miejscu. Wiedziałem, że muszę zostać kolejnym władcą, że moją żoną zostanie Shiya, że będziemy mieli trójkę dzieci, osiem kotów i psa... Ale nadal nie potrafiłem przestać myśleć o dwóch osobach, które pojawiły się w moim życiu na tak krótko - o Yamadzie i tym dziecku znad stawu.
Padał śnieg. Za tydzień wypadały moje urodziny, ślub miał odbyć się za miesiąc. Siedziałem na parapecie, kiedy do komnaty wszedł mój lokaj.
- Paniczu, syn malarza pyta, czy wyjdziesz z nim na miasto - powiedział spokojnie.
- Przekaż Akiyi, że już idę - odparłem, zamykając książkę.
Akiya stał przed bramą, uśmiechając się lekko.
- Witaj, Shino - powiedział, łapiąc mnie za rękaw płaszcza. - Słuchaj, ty po prostu nie uwierzysz, kogo my dzisiaj spotkaliśmy z całą resztą.
- Kogo? - zapytałem.
- Kogoś, kogo znasz - odparł Masashi, dołączając do nas. - Nawet jest dość miły, kiedy nie drze się, że boli go ramię.
- Yamada - szepnąłem, stając przed drzwiami domu Izumidy. Akiya zapukał cicho. Otworzył nam Hashidani.
- Dzień dobry - Hashidani uśmiechnął się lekko, wpuszczając nas do środka.
Yamada siedział na sofie, trzymając filiżankę z herbatą w dłoniach.
- Witaj, Shinohara - uśmiechnął się do mnie delikatnie.
- Witaj, Yamada - odwzajemniłem uśmiech, ściągając płaszcz i umieszczając go na wieszaku.
Rozmawiając z nim, miałem wrażenie, jakbym znał go od dziecka, tak jak resztę moich przyjaciół. Cały czas próbowałem sobie przypomnieć, gdzie go już wcześniej spotkałem.
Podczas tego jednego popołudnia dowiedzieliśmy się kilku istotnych faktów o Yamadzie. Jego rodzina mieszkała po drugiej stronie lasu, gdzie nigdy nie byłem, co tłumaczyło, dlaczego go nie spotkałem. Miał starszego brata, który zakochał się w młodej, blondwłosej piękności i kompletnie stracił dla niej głowę. Całymi dniami potrafił chodzić za nią i usiłować ją poderwać, co zawsze kończyło się tym, że wracał do domu z twarzą obitą przez jej ochroniarzy. Gdy zapytałem, czy wie chociaż, jak ta dziewczyna ma na imię, Yamada zamyślił się na chwilę.
- Chyba Shiya - odpowiedział cichym głosem. - Znasz ją?
Pewnie wiecie, dlaczego zadał to pytanie. Albo przynajmniej domyślacie się, że zrobiłem się blady jak ściana.
- To jest jego narzeczona, której nienawidzi i najchętniej by ją zamordował - wyjaśnił za mnie Akiya.
- Ale i tak musi się z nią ożenić i spłodzić z nią trójkę dzieci, dwie dziewczynki i chłopca - dodał Masashi. - No nie patrzcie tak, on tak często to powtarza, że zapamiętałem.
- A wszystko przez to, że Shiya jest bogata - dopowiedział Izumida, nalewając herbaty do filiżanek.
Nie wiem, dlaczego, ale miałem wrażenie, że Yamada posmutniał, gdy się o tym dowiedział.
Tym razem Yamada nie zniknął. Przez następny miesiąc spotykaliśmy się prawie codziennie, ale niestety nadszedł dzień, który najchętniej wymazałbym z pamięci.
Wiecie, jak to jest obudzić się obok pięknej kobiety i stwierdzić, że jest ona waszym najgorszym koszmarem, a na dokładkę od jakichś dwunastu godzin jesteście małżeństwem? Nie, nie wiecie. Ja wiem.
Następnego dnia stwierdziłem, iż mam w głębokim poważaniu to, że jestem żonaty i powinienem zająć się Shiyą. Wziąłem swoje strzały oraz łuk i pognałem na Horase do lasu.
- I znowu tu siedzisz - Yamada usiadł obok mnie, kiedy wpatrywałem się w zamarznięty staw. - Jak twoja żona? W ogóle, to mój brat jest zrozpaczony, ale mu przejdzie.
- Wredna jak zawsze - odparłem, bawiąc się palcami. - Dlaczego akurat ona?
- Jak widać masz takiego samego pecha jak ja - zaśmiał się Yamada. - Chociaż w sumie każda przykrość, która mnie spotyka, zazwyczaj zamienia się w szczęście. Szkoda, że...
- Że co? - zapytałem, kiedy Yamada urwał nagle, smutniejąc w jednej chwili.
- Nie, nic. Nieważne - odparł, wstając. Po chwili namysłu odszedł w tylko sobie znanym kierunku.
Blog zawiera treści o związkach męsko-męskich i damsko-damskich. Jeżeli nie lubisz yaoi i yuri, to naciśnij czerwony krzyżyk i nie czytaj, zamiast obrzucać mnie błotem. Dziękuję za uwagę.
Polecany post
Reklama vol 3
Zespół: Kalafina, Nightmare, Ganglion, Band-Maid, CLOWD, Broken by the Scream Pairing: Ni~ya&Hikaru, Wakana&Keiko, Sagara&Oni, ...
wtorek, 29 stycznia 2013
poniedziałek, 28 stycznia 2013
"Tak po prostu"
Zespół: Alice Nine&Kagrra,
Pairing: Tora&Akiya
Dozwolone od: 16+
Gatunek tekstu: romans, obyczajowy
Ostrzeżenia: brak
Notka autorska: Znów się za nimi stęskniłam...
Tora wrócił do domu. Zamknął za sobą drzwi, cichutko, by nie robić zbytniego hałasu. Shou był gorszym liderem niż Nao. Murai nigdy ich tak długo nie trzymał na próbie.
Chikin otarła się o nogi gitarzysty. Odkąd Chibiego nie było, kotka nudziła się okropnie. Tora pogłaskał ją i odwiesił kurtkę do szafy. Ściągnął buty i rozejrzał się. W domu było... cicho.
Tora wszedł do salonu i uśmiechnął się. Akiya zasnął na kanapie, z krzyżówkami w jednej ręce i długopisem w drugiej. Amano pokręcił głową. Od rozpadu Kagrry, ten widok był praktycznie dla gitarzysty Alice Nine codziennością, ale i tak za każdym razem go rozczulał.
Tora podszedł do Akiyi i delikatnie wyjął z jego rąk książeczkę i długopis. Aki mruknął tylko coś niewyraźnie i spał dalej. Tora uśmiechnął się i wziął Akiyę na ręce.
- Znowu to robisz - powiedział nagle Akiya, gdy byli już w progu sypialni.
- Co robię?
- Niesiesz mnie - westchnął Akiya, otwierając zaspane oczy. - Czuję się jak takie małe, drobne, bezbronne, dziewczęce, delikatne uke.
Tora zaśmiał się krótko, kładąc Akiyę na łóżku.
- I z czego się śmiejesz? - zapytał Akiya, siadając. - I nie kładź mnie, jakbym był jakąś księżniczką.
- Może zacznę od początku - stwierdził Tora. - Mały to jest Keiyu, nie ty. Nigdy nie postrzegałem cię jako niskiego mężczyzny, choć jestem od ciebie wyższy. Dalej, drobny to ty przestałeś być jakieś prawie dwa lata temu, bo teraz to tylko szlajasz się po różnych zespołach jako gitarzysta wspomagający, więc nie musisz być tak przeraźliwie chudy jak wtedy, gdy grałeś w Kagrrze,.
- Nie byłem przeraźliwie chudy, nie jestem Shinem - zaprotestował Akiya.
- Polemizowałbym - Tora uśmiechnął się lekko. - Kontynuując... Aki, ty nigdy nie byłeś, nie jesteś i nie będziesz bezbronny. Jesteś jednym z dwóch ludzi, których znam i którzy nie wyglądają jak Naoki Yamada, co potrafią wytłumaczyć Isshiemu, że robi źle albo po prostu kazać mu się zamknąć.
- Isshi...
- Tak, wiem - przerwał mu Tora. - Dziewczęcy to ty, kochanie, byłeś dziesięć lat temu, jak biegałeś w damskich kimonach i malowałeś paznokcie na czarno, o czerwonych tipsach nie wspominając. Potem wyglądałeś ślicznie, nie powiem, ale bez tony makijażu na twarzy to bardziej przypominasz nastoletniego chłopca, niż małą dziewczynkę. Co potwierdzają sprzedawcy w monopolowych, prosząc cię nadal o dowód.
- Jakbym nie chodził do tych samych sklepów od dziesięciu lat - westchnął Akiya.
- Księżniczką to tym bardziej nie jesteś, nie zauważyłem bowiem w tobie podobieństwa do Tsunehito czy Ruizy, do których czasem boję się podejść z obawy, że okażą się kobietami i mój światopogląd runie w przepaść.
- Ruiza nie jest kobietą, uwierz mi - Akiya uśmiechnął się lekko. - Co do Tsune nie mam pewności.
- Pomińmy fakt, skąd wiesz, że Ruiza jest facetem - stwierdził Tora. - Jedynym epitetem, z którym się zgodzę, jest delikatność. Mimo wszystko, mimo twojego temperamentu i tej zaciętości w oczach, nie posiadasz jakichś niezwykle ostrych rysów twarzy i bardzo szybko się wzruszasz.
- Tak w sumie, Masashi, dlaczego mi to mówisz? - zapytał Akiya po chwili.
- Dlaczego? - Tora przysunął się do niego. - Tak po prostu. Chciałeś to usłyszeć, a ja cię kocham i uwielbiam sprawiać, że się uśmiechasz. Nie wiem, ile osób ci to mówiło i ile razy ja ci o tym wspominałem, ale masz najpiękniejszy uśmiech na świecie.
Akiya nie odpowiedział, bo poczuł nagle usta Tory na swoich. Senność opuściła go zupełnie. Wplótł dłonie we włosy Tory i oddał pocałunek. Czasem zastanawiał się, co by zrobił, gdyby Masashi go opuścił. Ale w takich momentach uświadamiał sobie, że to jest praktycznie niemożliwe.
Pairing: Tora&Akiya
Dozwolone od: 16+
Gatunek tekstu: romans, obyczajowy
Ostrzeżenia: brak
Notka autorska: Znów się za nimi stęskniłam...
Tora wrócił do domu. Zamknął za sobą drzwi, cichutko, by nie robić zbytniego hałasu. Shou był gorszym liderem niż Nao. Murai nigdy ich tak długo nie trzymał na próbie.
Chikin otarła się o nogi gitarzysty. Odkąd Chibiego nie było, kotka nudziła się okropnie. Tora pogłaskał ją i odwiesił kurtkę do szafy. Ściągnął buty i rozejrzał się. W domu było... cicho.
Tora wszedł do salonu i uśmiechnął się. Akiya zasnął na kanapie, z krzyżówkami w jednej ręce i długopisem w drugiej. Amano pokręcił głową. Od rozpadu Kagrry, ten widok był praktycznie dla gitarzysty Alice Nine codziennością, ale i tak za każdym razem go rozczulał.
Tora podszedł do Akiyi i delikatnie wyjął z jego rąk książeczkę i długopis. Aki mruknął tylko coś niewyraźnie i spał dalej. Tora uśmiechnął się i wziął Akiyę na ręce.
- Znowu to robisz - powiedział nagle Akiya, gdy byli już w progu sypialni.
- Co robię?
- Niesiesz mnie - westchnął Akiya, otwierając zaspane oczy. - Czuję się jak takie małe, drobne, bezbronne, dziewczęce, delikatne uke.
Tora zaśmiał się krótko, kładąc Akiyę na łóżku.
- I z czego się śmiejesz? - zapytał Akiya, siadając. - I nie kładź mnie, jakbym był jakąś księżniczką.
- Może zacznę od początku - stwierdził Tora. - Mały to jest Keiyu, nie ty. Nigdy nie postrzegałem cię jako niskiego mężczyzny, choć jestem od ciebie wyższy. Dalej, drobny to ty przestałeś być jakieś prawie dwa lata temu, bo teraz to tylko szlajasz się po różnych zespołach jako gitarzysta wspomagający, więc nie musisz być tak przeraźliwie chudy jak wtedy, gdy grałeś w Kagrrze,.
- Nie byłem przeraźliwie chudy, nie jestem Shinem - zaprotestował Akiya.
- Polemizowałbym - Tora uśmiechnął się lekko. - Kontynuując... Aki, ty nigdy nie byłeś, nie jesteś i nie będziesz bezbronny. Jesteś jednym z dwóch ludzi, których znam i którzy nie wyglądają jak Naoki Yamada, co potrafią wytłumaczyć Isshiemu, że robi źle albo po prostu kazać mu się zamknąć.
- Isshi...
- Tak, wiem - przerwał mu Tora. - Dziewczęcy to ty, kochanie, byłeś dziesięć lat temu, jak biegałeś w damskich kimonach i malowałeś paznokcie na czarno, o czerwonych tipsach nie wspominając. Potem wyglądałeś ślicznie, nie powiem, ale bez tony makijażu na twarzy to bardziej przypominasz nastoletniego chłopca, niż małą dziewczynkę. Co potwierdzają sprzedawcy w monopolowych, prosząc cię nadal o dowód.
- Jakbym nie chodził do tych samych sklepów od dziesięciu lat - westchnął Akiya.
- Księżniczką to tym bardziej nie jesteś, nie zauważyłem bowiem w tobie podobieństwa do Tsunehito czy Ruizy, do których czasem boję się podejść z obawy, że okażą się kobietami i mój światopogląd runie w przepaść.
- Ruiza nie jest kobietą, uwierz mi - Akiya uśmiechnął się lekko. - Co do Tsune nie mam pewności.
- Pomińmy fakt, skąd wiesz, że Ruiza jest facetem - stwierdził Tora. - Jedynym epitetem, z którym się zgodzę, jest delikatność. Mimo wszystko, mimo twojego temperamentu i tej zaciętości w oczach, nie posiadasz jakichś niezwykle ostrych rysów twarzy i bardzo szybko się wzruszasz.
- Tak w sumie, Masashi, dlaczego mi to mówisz? - zapytał Akiya po chwili.
- Dlaczego? - Tora przysunął się do niego. - Tak po prostu. Chciałeś to usłyszeć, a ja cię kocham i uwielbiam sprawiać, że się uśmiechasz. Nie wiem, ile osób ci to mówiło i ile razy ja ci o tym wspominałem, ale masz najpiękniejszy uśmiech na świecie.
Akiya nie odpowiedział, bo poczuł nagle usta Tory na swoich. Senność opuściła go zupełnie. Wplótł dłonie we włosy Tory i oddał pocałunek. Czasem zastanawiał się, co by zrobił, gdyby Masashi go opuścił. Ale w takich momentach uświadamiał sobie, że to jest praktycznie niemożliwe.
The end
sobota, 26 stycznia 2013
Ryuu no Rekishi II
Zespół: Kagrra,, w tle Alice Nine
Pairing: Isshi&Nao, w tle Izumi&Shin, Tora&Akiya
Dozwolone od: 16+
Gatunek tekstu: romans, fantasy, AU
Seria: "Ryuu no Rekishi"
Ostrzeżenia: magia
Notka autorska: No cóż, pairingów można było się domyśleć, za dobrze mnie znacie.
- Że też moi rodzice muszą być aż w takim stopniu pozbawieni zdolności logicznego myślenia - warknąłem, wypuszczając strzałę w stronę jakiegoś drzewa. Spłoszyłem tym samym stado ptaków.
Moja matka potrafiła być miła. Potrafiła mnie przytulić, zdrobnić moje imię, powiedzieć, że mnie kocha. Ale częściej krzyczała na mnie bez żadnego powodu, tylko po to, by poprawić sobie humor po kolejnym dniu straconym z moim ojcem jako mężem. On i Shiya pasowaliby do siebie. Większej niedojdy w życiu nie spotkałem. W sumie, to przypominał sobie o moim istnieniu, kiedy byłem mu do czegoś potrzebny. Tak jak teraz. Pragnie tylko złota i złota. Nic innego nie jest dla niego ważne.
Zsiadłem z Horase i usiadłem nad stawem, w którym prawie się kiedyś utopiłem. Wyjąłem medalion zza koszuli i utkwiłem w nim wzrok. Złoty smok na srebrnym tle. Godło naszego rodu, rodu morderców. Nigdy nie wierzyłem w legendę o wielkiej wojnie, dopóki wtedy nie spotkałem tego dziecka. A to dziecko uratowało mi życie. Wiedziało, że to moi przodkowie wymordowali jego klan? Pewnie nie.
- Znów tu siedzisz? - usłyszałem dobrze znany mi głos. Po chwili tupot stóp przerwał słodką ciszę panującą wokół.
- Witaj, Izumida - uśmiechnąłem się lekko, gdy mój przyjaciel usiadł obok mnie. - Co tu robisz?
- Szukam Hashidaniego - odparł Izumida, krzyżując palce. - Muszę z nim o czymś porozmawiać. Ale pewnie Akiya i Masashi znowu gdzieś z nim poleźli. A ty czemu tu siedzisz?
- Ponieważ rodzice chcą mnie ożenić - wyjaśniłem. - Z Shiyą.
- Z nią? Za co? - zdumiał się Izumida.
- Jest bogata, piękna, młoda i płodna - powtórzyłem słowa rodziców, wpatrując się w wodną toń. Po chwili usłyszałem śmiech.
- I głupia jak żart o grzybach, który opowiedział Masashi - stwierdził Akiya, opierając się o moje ramiona. - Jejku, ty się trzęsiesz. Jak przestraszony wizją małżeństwa z czarownicą książę.
- Akiya, miałeś mu nie mówić - westchnął Masashi.
- Mógł uznać to za przenośnię, ale teraz to tak jakby nie ma na to szans - powiedział cicho Hashidani, siadając obok Izumidy.
- Ona jest czarownicą? - spojrzałem ze zdumieniem na Masashiego.
- Tak, niestety - przyznał Masashi. - Dlatego ma takie jasne włosy. Naturalnie ma rude, ale zaklęciem zmieniła sobie kolor.
- Pewnie prędzej czy później na pewno poda ci eliksir miłosny, więc lepiej uważaj - stwierdził Izumida.
- No to pięknie - westchnąłem, wstając. - Nie idźcie za mną.
Wsiadłem na Horase i pognałem galopem w stronę tej części lasu, gdzie drzewa rosną o wiele gęściej. Po dłuższej chwili usłyszałem dźwięk łamanych gałęzi. Naciągnąłem strzałę na cięciwę i nasłuchiwałem.
- Dlaczego zawsze ja?! - usłyszałem jakiś głos. Zeskoczyłem z Horase i próbowałem zlokalizować tego człowieka.
Uznajmy, że zlokalizował się on sam, wpadając na mnie i przewracając mnie na ziemię.
- Przepraszam, ja nie chciałem - powiedział tylko, zrywając się na równe nogi. Miał zranione ramię. - Ja... O, ty masz broń! Lepiej zabij tego niedźwiedzia, bo nas obu pożre.
Podniosłem się gwałtownie z ziemi, patrząc na wielkie zwierzę, które biegło w naszą stronę. Wypuściłem jedną strzałę, która chyba trochę drapieżnika zdezorientowała i wskoczyłem na Horase, ciągnąc za sobą niedoszłą ofiarę niedźwiedzia.
- Siedź i trzymaj lejce - poleciłem swojemu towarzyszowi, który nie za bardzo wiedział, jak się porozumieć z koniem. - Wio, Horase!
Koń puścił się galopem, robiąc slalom między drzewami. Był mi posłuszny jak pies. Czasem nawet się tak zachowywał.
Nagle pojawił się problem. Mianowicie była nim przepaść, którą można było przeskoczyć, choć wcale nie musiało się to udać.
- Spokojnie, Horase, poradzimy sobie - powiedziałem, odwracając się. Niedźwiedź wciąż chciał nas zamordować, miło.
- Jego uspokajasz, kiedy to mnie powinieneś, bo zaraz zginiemy! - wrzasnął mój towarzysz, zasłaniając oczy dłońmi. Złapałem lejce i miałem ochotę również zamknąć oczy.
Tylne kopyta Horase zaryły o brzeg przepaści. Serce stanęło mi w gardle, ale na całe szczęście wydostaliśmy się z tej opresji.
- Hej, możesz otworzyć oczy, żyjemy - szepnąłem wprost do ucha mojego towarzysza. Drgnął i oderwał dłonie od twarzy.
Zeszliśmy na ziemię, kiedy tylko dotarliśmy do jakiejś polany. Usiedliśmy na trawie, a ja oderwałem od jego koszuli rękaw, by założyć mu jakikolwiek prowizoryczny opatrunek.
- Ja to mam szczęście - westchnął mój towarzysz. - Najpierw goni mnie niedźwiedź, który powinien raczej zainteresować się sarną, która pobiegła w drugą stronę. Potem przewracam jakiegoś łucznika polującego sobie na wiewiórki, który wsadza mnie na konia i prawie zrzuca nas w przepaść, bo jest tak szalony jak moja ciotka posiadająca tylko jeden ząb i wskakująca sobie ot tak do mrowiska, bo to łaskocze. A teraz jeszcze ten wariat rozrywa mi moją odświętną koszulę i próbuje mnie opatrzyć, ale kompletnie mu to nie wychodzi. Powinienem zostać w domu.
- Próbuję ci pomóc, więc zamknij się z łaski swojej - warknąłem, podnosząc na niego wzrok, a on nagle zrobił się blady jak ściana.
- Szlag, medalion - szepnął. - Królewski medalion. Zwyzywałem księcia. Jestem martwy.
- A ja jestem Shinohara, miło mi - przedstawiłem się, kończąc próbę opatrzenia mojego towarzysza sukcesem.
- Nie zabijesz mnie, wasza wysokość? - zapytał drżącym głosem, patrząc mi prosto w oczy.
- Shinohara - powtórzyłem swoje imię. - Ewentualnie Shino. A ty, przedstawisz mi się?
- Yamada - odparł szybko. - Dlaczego mi pomagasz?
- Ponieważ nie jestem jakimś nieczułym arystokratą - odparłem i ruchem ręki nakazałem mu z powrotem wsiąść na Horase. Miałem wrażenie, że gdzieś już kiedyś Yamadę widziałem.
Ojciec Hashidaniego, który był lekarzem, opatrzył ramię Yamady i stwierdził, iż jestem bardziej niekompetentny od swojego ojca. No cóż, mam w końcu jego geny.
Yamada podziękował mi i zniknął. Byłem ciekaw, gdzie mieszka i dlaczego nigdy go nie spotkałem. Moi przyjaciele stwierdzili, że zbyt często myślę o nim. Ale to dlatego, iż miałem wrażenie, że kiedyś nasze spojrzenia już się spotkały, a drogi naszego życia skrzyżowały się w bardzo ważnym momencie.
Pairing: Isshi&Nao, w tle Izumi&Shin, Tora&Akiya
Dozwolone od: 16+
Gatunek tekstu: romans, fantasy, AU
Seria: "Ryuu no Rekishi"
Ostrzeżenia: magia
Notka autorska: No cóż, pairingów można było się domyśleć, za dobrze mnie znacie.
- Że też moi rodzice muszą być aż w takim stopniu pozbawieni zdolności logicznego myślenia - warknąłem, wypuszczając strzałę w stronę jakiegoś drzewa. Spłoszyłem tym samym stado ptaków.
Moja matka potrafiła być miła. Potrafiła mnie przytulić, zdrobnić moje imię, powiedzieć, że mnie kocha. Ale częściej krzyczała na mnie bez żadnego powodu, tylko po to, by poprawić sobie humor po kolejnym dniu straconym z moim ojcem jako mężem. On i Shiya pasowaliby do siebie. Większej niedojdy w życiu nie spotkałem. W sumie, to przypominał sobie o moim istnieniu, kiedy byłem mu do czegoś potrzebny. Tak jak teraz. Pragnie tylko złota i złota. Nic innego nie jest dla niego ważne.
Zsiadłem z Horase i usiadłem nad stawem, w którym prawie się kiedyś utopiłem. Wyjąłem medalion zza koszuli i utkwiłem w nim wzrok. Złoty smok na srebrnym tle. Godło naszego rodu, rodu morderców. Nigdy nie wierzyłem w legendę o wielkiej wojnie, dopóki wtedy nie spotkałem tego dziecka. A to dziecko uratowało mi życie. Wiedziało, że to moi przodkowie wymordowali jego klan? Pewnie nie.
- Znów tu siedzisz? - usłyszałem dobrze znany mi głos. Po chwili tupot stóp przerwał słodką ciszę panującą wokół.
- Witaj, Izumida - uśmiechnąłem się lekko, gdy mój przyjaciel usiadł obok mnie. - Co tu robisz?
- Szukam Hashidaniego - odparł Izumida, krzyżując palce. - Muszę z nim o czymś porozmawiać. Ale pewnie Akiya i Masashi znowu gdzieś z nim poleźli. A ty czemu tu siedzisz?
- Ponieważ rodzice chcą mnie ożenić - wyjaśniłem. - Z Shiyą.
- Z nią? Za co? - zdumiał się Izumida.
- Jest bogata, piękna, młoda i płodna - powtórzyłem słowa rodziców, wpatrując się w wodną toń. Po chwili usłyszałem śmiech.
- I głupia jak żart o grzybach, który opowiedział Masashi - stwierdził Akiya, opierając się o moje ramiona. - Jejku, ty się trzęsiesz. Jak przestraszony wizją małżeństwa z czarownicą książę.
- Akiya, miałeś mu nie mówić - westchnął Masashi.
- Mógł uznać to za przenośnię, ale teraz to tak jakby nie ma na to szans - powiedział cicho Hashidani, siadając obok Izumidy.
- Ona jest czarownicą? - spojrzałem ze zdumieniem na Masashiego.
- Tak, niestety - przyznał Masashi. - Dlatego ma takie jasne włosy. Naturalnie ma rude, ale zaklęciem zmieniła sobie kolor.
- Pewnie prędzej czy później na pewno poda ci eliksir miłosny, więc lepiej uważaj - stwierdził Izumida.
- No to pięknie - westchnąłem, wstając. - Nie idźcie za mną.
Wsiadłem na Horase i pognałem galopem w stronę tej części lasu, gdzie drzewa rosną o wiele gęściej. Po dłuższej chwili usłyszałem dźwięk łamanych gałęzi. Naciągnąłem strzałę na cięciwę i nasłuchiwałem.
- Dlaczego zawsze ja?! - usłyszałem jakiś głos. Zeskoczyłem z Horase i próbowałem zlokalizować tego człowieka.
Uznajmy, że zlokalizował się on sam, wpadając na mnie i przewracając mnie na ziemię.
- Przepraszam, ja nie chciałem - powiedział tylko, zrywając się na równe nogi. Miał zranione ramię. - Ja... O, ty masz broń! Lepiej zabij tego niedźwiedzia, bo nas obu pożre.
Podniosłem się gwałtownie z ziemi, patrząc na wielkie zwierzę, które biegło w naszą stronę. Wypuściłem jedną strzałę, która chyba trochę drapieżnika zdezorientowała i wskoczyłem na Horase, ciągnąc za sobą niedoszłą ofiarę niedźwiedzia.
- Siedź i trzymaj lejce - poleciłem swojemu towarzyszowi, który nie za bardzo wiedział, jak się porozumieć z koniem. - Wio, Horase!
Koń puścił się galopem, robiąc slalom między drzewami. Był mi posłuszny jak pies. Czasem nawet się tak zachowywał.
Nagle pojawił się problem. Mianowicie była nim przepaść, którą można było przeskoczyć, choć wcale nie musiało się to udać.
- Spokojnie, Horase, poradzimy sobie - powiedziałem, odwracając się. Niedźwiedź wciąż chciał nas zamordować, miło.
- Jego uspokajasz, kiedy to mnie powinieneś, bo zaraz zginiemy! - wrzasnął mój towarzysz, zasłaniając oczy dłońmi. Złapałem lejce i miałem ochotę również zamknąć oczy.
Tylne kopyta Horase zaryły o brzeg przepaści. Serce stanęło mi w gardle, ale na całe szczęście wydostaliśmy się z tej opresji.
- Hej, możesz otworzyć oczy, żyjemy - szepnąłem wprost do ucha mojego towarzysza. Drgnął i oderwał dłonie od twarzy.
Zeszliśmy na ziemię, kiedy tylko dotarliśmy do jakiejś polany. Usiedliśmy na trawie, a ja oderwałem od jego koszuli rękaw, by założyć mu jakikolwiek prowizoryczny opatrunek.
- Ja to mam szczęście - westchnął mój towarzysz. - Najpierw goni mnie niedźwiedź, który powinien raczej zainteresować się sarną, która pobiegła w drugą stronę. Potem przewracam jakiegoś łucznika polującego sobie na wiewiórki, który wsadza mnie na konia i prawie zrzuca nas w przepaść, bo jest tak szalony jak moja ciotka posiadająca tylko jeden ząb i wskakująca sobie ot tak do mrowiska, bo to łaskocze. A teraz jeszcze ten wariat rozrywa mi moją odświętną koszulę i próbuje mnie opatrzyć, ale kompletnie mu to nie wychodzi. Powinienem zostać w domu.
- Próbuję ci pomóc, więc zamknij się z łaski swojej - warknąłem, podnosząc na niego wzrok, a on nagle zrobił się blady jak ściana.
- Szlag, medalion - szepnął. - Królewski medalion. Zwyzywałem księcia. Jestem martwy.
- A ja jestem Shinohara, miło mi - przedstawiłem się, kończąc próbę opatrzenia mojego towarzysza sukcesem.
- Nie zabijesz mnie, wasza wysokość? - zapytał drżącym głosem, patrząc mi prosto w oczy.
- Shinohara - powtórzyłem swoje imię. - Ewentualnie Shino. A ty, przedstawisz mi się?
- Yamada - odparł szybko. - Dlaczego mi pomagasz?
- Ponieważ nie jestem jakimś nieczułym arystokratą - odparłem i ruchem ręki nakazałem mu z powrotem wsiąść na Horase. Miałem wrażenie, że gdzieś już kiedyś Yamadę widziałem.
Ojciec Hashidaniego, który był lekarzem, opatrzył ramię Yamady i stwierdził, iż jestem bardziej niekompetentny od swojego ojca. No cóż, mam w końcu jego geny.
Yamada podziękował mi i zniknął. Byłem ciekaw, gdzie mieszka i dlaczego nigdy go nie spotkałem. Moi przyjaciele stwierdzili, że zbyt często myślę o nim. Ale to dlatego, iż miałem wrażenie, że kiedyś nasze spojrzenia już się spotkały, a drogi naszego życia skrzyżowały się w bardzo ważnym momencie.
czwartek, 24 stycznia 2013
Bańki mydlane
Zespół: 168 -one sixty eight-&Megamasso
Pairing: Aoi&Ryohei
Dozwolone od: 16+
Gatunek tekstu: obyczaj, romans
Ostrzeżenia: łagodne sceny erotyczne
Notka autorska: Mam nadzieję, że w końcu rozwaliłam ten przeklęty schemat.
To dziwne, jak człowiek potrafi zatracić się w codzienności i nie zauważać tego, jak bardzo jest zmęczony. Gdy moje ciało zanurzyło się w ciepłej, prawie że gorącej wodzie, a wanna wypełniła się praktycznie w połowie pianą, mogłem w końcu odpocząć.
Prezenterka radiowa mówiła coś o zespole, którego utwór miał być puszczony jako następny. Nie słuchałem jej, tylko zdmuchnąłem pianę z moich dłoni. Zamknąłem oczy. Dźwięki, które mnie dobiegły, nie były raczej spokojne, były wręcz żywe i ostre. Spojrzałem na radio. Podobało mi się to, co słyszałem. Miałem wrażenie, że znam skądś głos wokalisty, a bas wydawał mi się jeszcze bardziej znajomy.
Usiadłem. Woda zaczęła stygnąć, a bańki znikać, co niezbyt mi się podobało. Wypuściłem trochę wody i wlałem świeżej, gorącej. Piana znów zakryła powierzchnię wody, a ja oparłem się o brzeg wanny i słuchałem dalej.
- Rakurai no anata made hibiku "sakebi" wa toki wo koeteku kagirinaku takaku sobieta kabe wo uchi kowashi* - zanuciłem, gdy melodia trochę zwolniła. Dobrze, że nie jestem wokalistą, mój fałsz pokaleczyłby fanom uszy.
I znów ta prezenterka zaczęła coś mówić. Ja jednak nadal wolałem jej nie słuchać. Potem zabrzmiał kolejny utwór, a mnie coś zmroziło od środka. Melodia, słowa, głos, który słyszałem, to wszystko... To było piękne. Pełne uczuć, troski, słowa układające się w dialog, choć śpiewane przez jednego wokalistę.
I nagle mnie olśniło. Znałem ten utwór! Naoki kiedyś tego słuchał na MP3. Miał wtedy minę, jakby słowa śpiewane przez wokalistę były...
- Dla niego - szepnąłem, dokonując kolejnego odkrycia. - Isshi.
No tak, brawo, popisałem się. Nie rozpoznałem Kagrry, i nie rozpoznałem Isshiego. Nie rozpoznałem "Ribetsu", na bogów!
Nie wiem, kiedy po moich policzkach spłynęły łzy. Chyba jestem zbyt wrażliwy na problemy innych.
Melodia ucichła. Tym razem jakiś wokalista zaczął śpiewać coś o wampirach, rycerzach i innych dziwadłach. Przestałem słuchać, nie obchodziło mnie to zbytnio.
- Zacząłem się zastanawiać, czy żyjesz. Siedzisz tutaj od godziny - usłyszałem twój głos. Odruchowo ściągnąłem ręcznik z szafki i zasłoniłem się nim. Pal licho, że był teraz mokry.
- Jakim prawem wszedłeś do łazienki, kiedy ja tu jestem? - zapytałem, patrząc na ciebie jak na kompletnego idiotę.
- Myślę, że to dlatego, iż to mój dom - zaśmiałeś się głośno. - A ty co się tak zakrywasz? Widziałem cię nago tyle razy, że nie powinieneś już czuć wstydu przede mną.
- Widziałeś mnie, kiedy ja tego chciałem, a teraz mnie zaskoczyłeś - odparłem, łapiąc cię za koszulę. - I tego pożałujesz.
W łazience rozległ się głośny plusk, gdy wrzuciłem cię do wanny.
- Ej no, cały mokry teraz jestem! - udałeś oburzenie, choć tak naprawdę miałeś ochotę się roześmiać. - Jak się przeziębię, to jak będę śpiewał, co?
- Chciałem cię nauczyć dobrych manier - odparłem, chichocząc pod nosem.
- Jakich manier?
- Że trzeba pukać do łazienki, niezależnie od tego, czy dużo razy widziało się tam przebywającą osobę nago, czy też nie - wyjaśniłem.
- Jesteś niepoprawny - pokręciłeś głową z dezaprobatą.
- Uwierz mi, ty też - uśmiechnąłem się lekko złośliwie, przysuwając się do ciebie i odpinając pierwszy guzik od twojej koszuli.
- Co ty robisz? - zapytałeś, mierząc mnie wzrokiem.
- Tak pomyślałem, że jak już jesteśmy w wannie, a ja jestem nagi, to czemu by ciebie też nie rozebrać? - spojrzałem ci w oczy, które nagle zalśniły dziwnym blaskiem.
- Ryohei, ty to jednak potrafisz coś konstruktywnego wymyślić - nawet nie zdążyłem na to odpowiedzieć, bo zamknąłeś mi usta pocałunkiem.
- Shinobu - szepnąłem, gdy jednym ruchem ściągnąłeś ze mnie ręcznik. W sumie taka forma odpoczynku też nie jest zła. Co więcej, jest o wiele lepsza.
*fragment "Sakebi" Kagrry,
Pairing: Aoi&Ryohei
Dozwolone od: 16+
Gatunek tekstu: obyczaj, romans
Ostrzeżenia: łagodne sceny erotyczne
Notka autorska: Mam nadzieję, że w końcu rozwaliłam ten przeklęty schemat.
To dziwne, jak człowiek potrafi zatracić się w codzienności i nie zauważać tego, jak bardzo jest zmęczony. Gdy moje ciało zanurzyło się w ciepłej, prawie że gorącej wodzie, a wanna wypełniła się praktycznie w połowie pianą, mogłem w końcu odpocząć.
Prezenterka radiowa mówiła coś o zespole, którego utwór miał być puszczony jako następny. Nie słuchałem jej, tylko zdmuchnąłem pianę z moich dłoni. Zamknąłem oczy. Dźwięki, które mnie dobiegły, nie były raczej spokojne, były wręcz żywe i ostre. Spojrzałem na radio. Podobało mi się to, co słyszałem. Miałem wrażenie, że znam skądś głos wokalisty, a bas wydawał mi się jeszcze bardziej znajomy.
Usiadłem. Woda zaczęła stygnąć, a bańki znikać, co niezbyt mi się podobało. Wypuściłem trochę wody i wlałem świeżej, gorącej. Piana znów zakryła powierzchnię wody, a ja oparłem się o brzeg wanny i słuchałem dalej.
- Rakurai no anata made hibiku "sakebi" wa toki wo koeteku kagirinaku takaku sobieta kabe wo uchi kowashi* - zanuciłem, gdy melodia trochę zwolniła. Dobrze, że nie jestem wokalistą, mój fałsz pokaleczyłby fanom uszy.
I znów ta prezenterka zaczęła coś mówić. Ja jednak nadal wolałem jej nie słuchać. Potem zabrzmiał kolejny utwór, a mnie coś zmroziło od środka. Melodia, słowa, głos, który słyszałem, to wszystko... To było piękne. Pełne uczuć, troski, słowa układające się w dialog, choć śpiewane przez jednego wokalistę.
I nagle mnie olśniło. Znałem ten utwór! Naoki kiedyś tego słuchał na MP3. Miał wtedy minę, jakby słowa śpiewane przez wokalistę były...
- Dla niego - szepnąłem, dokonując kolejnego odkrycia. - Isshi.
No tak, brawo, popisałem się. Nie rozpoznałem Kagrry, i nie rozpoznałem Isshiego. Nie rozpoznałem "Ribetsu", na bogów!
Nie wiem, kiedy po moich policzkach spłynęły łzy. Chyba jestem zbyt wrażliwy na problemy innych.
Melodia ucichła. Tym razem jakiś wokalista zaczął śpiewać coś o wampirach, rycerzach i innych dziwadłach. Przestałem słuchać, nie obchodziło mnie to zbytnio.
- Zacząłem się zastanawiać, czy żyjesz. Siedzisz tutaj od godziny - usłyszałem twój głos. Odruchowo ściągnąłem ręcznik z szafki i zasłoniłem się nim. Pal licho, że był teraz mokry.
- Jakim prawem wszedłeś do łazienki, kiedy ja tu jestem? - zapytałem, patrząc na ciebie jak na kompletnego idiotę.
- Myślę, że to dlatego, iż to mój dom - zaśmiałeś się głośno. - A ty co się tak zakrywasz? Widziałem cię nago tyle razy, że nie powinieneś już czuć wstydu przede mną.
- Widziałeś mnie, kiedy ja tego chciałem, a teraz mnie zaskoczyłeś - odparłem, łapiąc cię za koszulę. - I tego pożałujesz.
W łazience rozległ się głośny plusk, gdy wrzuciłem cię do wanny.
- Ej no, cały mokry teraz jestem! - udałeś oburzenie, choć tak naprawdę miałeś ochotę się roześmiać. - Jak się przeziębię, to jak będę śpiewał, co?
- Chciałem cię nauczyć dobrych manier - odparłem, chichocząc pod nosem.
- Jakich manier?
- Że trzeba pukać do łazienki, niezależnie od tego, czy dużo razy widziało się tam przebywającą osobę nago, czy też nie - wyjaśniłem.
- Jesteś niepoprawny - pokręciłeś głową z dezaprobatą.
- Uwierz mi, ty też - uśmiechnąłem się lekko złośliwie, przysuwając się do ciebie i odpinając pierwszy guzik od twojej koszuli.
- Co ty robisz? - zapytałeś, mierząc mnie wzrokiem.
- Tak pomyślałem, że jak już jesteśmy w wannie, a ja jestem nagi, to czemu by ciebie też nie rozebrać? - spojrzałem ci w oczy, które nagle zalśniły dziwnym blaskiem.
- Ryohei, ty to jednak potrafisz coś konstruktywnego wymyślić - nawet nie zdążyłem na to odpowiedzieć, bo zamknąłeś mi usta pocałunkiem.
- Shinobu - szepnąłem, gdy jednym ruchem ściągnąłeś ze mnie ręcznik. W sumie taka forma odpoczynku też nie jest zła. Co więcej, jest o wiele lepsza.
The end
*fragment "Sakebi" Kagrry,
środa, 23 stycznia 2013
Ryuu no Rekishi I
Zespół: Kagrra,, w tle Alice Nine
Pairing: Isshi&Nao, w tle Izumi&Shin, Tora&Akiya
Dozwolone od: 16+
Gatunek tekstu: romans, fantasy, AU
Seria: "Ryuu no Rekishi"
Ostrzeżenia: magia
Notka autorska: I tak wiem, że wiedzieliście, kto jest księciem... Albo chociaż się domyślaliście.
Od spotkania tamtego dziecka minęło dziesięć lat. Siedziałem z książką w ogrodzie, gdy usłyszałem głos najbardziej znienawidzonej przeze mnie istoty na tym marnym świecie.
- Hej, słonko moje! - Shiya podbiegła do mnie, prawie zabijając się w tych swoich pantofelkach. Usiadła obok mnie na ławce i zaczęła trajkotać. - Wiesz, moi rodzice powiedzieli, że podobno księżna obwieściła, iż chcą, byś ożenił się z jakąś szlachcianką. Ja jestem szlachcianką, a ty mnie kochasz, więc może...
- Shiya, mylisz pojęcie „miłości” i „obrzydzenia” - odparłem, zamykając książkę. Shiya zatrzepotała w tym momencie rzęsami, odrzucając swoje platynowoblond włosy dłonią.
- Kiedyś mnie pokochasz, a wtedy zawrzemy związek małżeński i będziemy mieli trójkę dzieci - dwie dziewczynki i chłopca - oznajmiła, wstając. - Do zobaczenia, kochanie.
Szlachcianka wsiadła do karocy, drąc się przy tym, że mają jej kupić jakiś różowy szal, bo wyrzuci ich z pracy. Swoją drogą, dobrze wiedzieć, że:
a) Rodzice szukają mi żony.
b) Ta niekompetentna jednostka egzystencjalna zaplanowała całą naszą przyszłość.
c) Dziewczyna chyba ma jakiś sposób na zmianę płci dzieci, bo w naszym rodzie od lat żadna córka się nie urodziła.
- Paniczu, pańscy rodzice chcą się z paniczem widzieć - oznajmił mój lokaj, jeden z niewielu normalnych ludzi, którzy służyli na zamku moich rodziców.
Wstałem z niechęcią, bo miałem nadzieję, że nie będę musiał ich znowu słuchać. Zwłaszcza, że po każdym spotkaniu z Shiyą miałem tak zszarpane nerwy, iż wystarczyło tylko źle na mnie spojrzeć i już wybuchałem gniewem.
- Nie ożenię się z nią - warknąłem, gdy ci niekompetentni ludzie, zwani moimi rodzicami, oznajmili, iż Shiya jest idealną kandydatką na moją żonę. - Jest wredna, mało inteligentna i pragnie trójki dzieci. Dwóch córek na dokładkę. Nie posiadam takiej mocy, by zmienić płeć dziecka.
- Ale ja posiadam - oznajmił ojciec jednego z chłopaków, z którymi znałem się od dzieciństwa.
- Synu, Hiroshi jest naszym nadwornym czarodziejem - wyjaśnił mi mój ojciec. - Za jego pośrednictwem w naszym klanie rodzą się jedynie chłopcy. Jeśli panienka Shiya pragnie jednak córek, niech tak będzie.
- Jest pan czarodziejem? - zdziwiłem się. - Magia istnieje?
- No tak - Hiroshi wzruszył ramionami. - Posługuję się nią od bardzo wielu lat. Ale nie martw się, twojej płci nie musiałem zmieniać.
- To dobrze - mruknąłem. Wtedy odezwała się moja matka.
- Czy tego chcesz, czy nie, Shiya zostanie twoją żoną. Jest piękna, młoda i płodna - oznajmiła.
- I bogata - dodał mój ojciec. - Kilka sztabek złota nie zaszkodzi skarbcowi naszego państwa.
- Ja chyba mówię w jakimś innym języku - stwierdziłem, przygryzając wargę aż do krwi. - Ja nie chcę się żenić. Z jakąś ładną, brązowowłosą dziewczyną o piwnych oczach i inteligencji wyższej od zera, proszę bardzo. Ale nie z tą porcelanową laleczką, ubierającą jedynie różowe sukienki i niewiedzącej, ile jest 2 + 2!
- Jak tak dalej będzie, to będziesz już za stary i żadna cię nie zechce - oznajmił mój ojciec. - I nie podnoś w taki sposób głosu.
- Wychodzę - wycedziłem przez zęby, wybiegając z komnaty i trzaskając drzwiami.
- Shinohara, wracaj tutaj! - zawołała za mną matka, ale ja już jej nie słuchałem. Biegłem przed siebie, nie patrząc pod nogi. Złapałem łuk i kołczan ze strzałami, po czym wskoczyłem na Horase, mojego wiernego wierzchowca, i pognałem do lasu. Musiałem odreagować.
Pairing: Isshi&Nao, w tle Izumi&Shin, Tora&Akiya
Dozwolone od: 16+
Gatunek tekstu: romans, fantasy, AU
Seria: "Ryuu no Rekishi"
Ostrzeżenia: magia
Notka autorska: I tak wiem, że wiedzieliście, kto jest księciem... Albo chociaż się domyślaliście.
Od spotkania tamtego dziecka minęło dziesięć lat. Siedziałem z książką w ogrodzie, gdy usłyszałem głos najbardziej znienawidzonej przeze mnie istoty na tym marnym świecie.
- Hej, słonko moje! - Shiya podbiegła do mnie, prawie zabijając się w tych swoich pantofelkach. Usiadła obok mnie na ławce i zaczęła trajkotać. - Wiesz, moi rodzice powiedzieli, że podobno księżna obwieściła, iż chcą, byś ożenił się z jakąś szlachcianką. Ja jestem szlachcianką, a ty mnie kochasz, więc może...
- Shiya, mylisz pojęcie „miłości” i „obrzydzenia” - odparłem, zamykając książkę. Shiya zatrzepotała w tym momencie rzęsami, odrzucając swoje platynowoblond włosy dłonią.
- Kiedyś mnie pokochasz, a wtedy zawrzemy związek małżeński i będziemy mieli trójkę dzieci - dwie dziewczynki i chłopca - oznajmiła, wstając. - Do zobaczenia, kochanie.
Szlachcianka wsiadła do karocy, drąc się przy tym, że mają jej kupić jakiś różowy szal, bo wyrzuci ich z pracy. Swoją drogą, dobrze wiedzieć, że:
a) Rodzice szukają mi żony.
b) Ta niekompetentna jednostka egzystencjalna zaplanowała całą naszą przyszłość.
c) Dziewczyna chyba ma jakiś sposób na zmianę płci dzieci, bo w naszym rodzie od lat żadna córka się nie urodziła.
- Paniczu, pańscy rodzice chcą się z paniczem widzieć - oznajmił mój lokaj, jeden z niewielu normalnych ludzi, którzy służyli na zamku moich rodziców.
Wstałem z niechęcią, bo miałem nadzieję, że nie będę musiał ich znowu słuchać. Zwłaszcza, że po każdym spotkaniu z Shiyą miałem tak zszarpane nerwy, iż wystarczyło tylko źle na mnie spojrzeć i już wybuchałem gniewem.
- Nie ożenię się z nią - warknąłem, gdy ci niekompetentni ludzie, zwani moimi rodzicami, oznajmili, iż Shiya jest idealną kandydatką na moją żonę. - Jest wredna, mało inteligentna i pragnie trójki dzieci. Dwóch córek na dokładkę. Nie posiadam takiej mocy, by zmienić płeć dziecka.
- Ale ja posiadam - oznajmił ojciec jednego z chłopaków, z którymi znałem się od dzieciństwa.
- Synu, Hiroshi jest naszym nadwornym czarodziejem - wyjaśnił mi mój ojciec. - Za jego pośrednictwem w naszym klanie rodzą się jedynie chłopcy. Jeśli panienka Shiya pragnie jednak córek, niech tak będzie.
- Jest pan czarodziejem? - zdziwiłem się. - Magia istnieje?
- No tak - Hiroshi wzruszył ramionami. - Posługuję się nią od bardzo wielu lat. Ale nie martw się, twojej płci nie musiałem zmieniać.
- To dobrze - mruknąłem. Wtedy odezwała się moja matka.
- Czy tego chcesz, czy nie, Shiya zostanie twoją żoną. Jest piękna, młoda i płodna - oznajmiła.
- I bogata - dodał mój ojciec. - Kilka sztabek złota nie zaszkodzi skarbcowi naszego państwa.
- Ja chyba mówię w jakimś innym języku - stwierdziłem, przygryzając wargę aż do krwi. - Ja nie chcę się żenić. Z jakąś ładną, brązowowłosą dziewczyną o piwnych oczach i inteligencji wyższej od zera, proszę bardzo. Ale nie z tą porcelanową laleczką, ubierającą jedynie różowe sukienki i niewiedzącej, ile jest 2 + 2!
- Jak tak dalej będzie, to będziesz już za stary i żadna cię nie zechce - oznajmił mój ojciec. - I nie podnoś w taki sposób głosu.
- Wychodzę - wycedziłem przez zęby, wybiegając z komnaty i trzaskając drzwiami.
- Shinohara, wracaj tutaj! - zawołała za mną matka, ale ja już jej nie słuchałem. Biegłem przed siebie, nie patrząc pod nogi. Złapałem łuk i kołczan ze strzałami, po czym wskoczyłem na Horase, mojego wiernego wierzchowca, i pognałem do lasu. Musiałem odreagować.
wtorek, 22 stycznia 2013
Ryuu no Rekishi - Prolog
Zespół: Kagrra,, w tle Alice Nine
Pairing: Isshi&Nao, w tle Izumi&Shin, Tora&Akiya
Dozwolone od: 16+
Gatunek tekstu: romans, fantasy, AU
Seria: "Ryuu no Rekishi"
Ostrzeżenia: magia
Notka autorska: Tak więc, napisałam to w sierpniu. Po pół roku dokładnych poprawek, mam nadzieję, że w końcu da się to przeczytać. Na razie tylko prolog, króciutki. Obiecuję, że rozdziały będą dłuższe. Tytuł oznacza "Historię Smoków".
Dawno temu w Białym Królestwie rządziły dwa rody – Złotych i Srebrnych Smoków. Srebrne Smoki chciały zachować jednak władzę tylko dla siebie i wszczęły wojnę, której nie wygrały. Przywódca klanu Złotych Smoków został obwołany królem, a członków przegranego klanu nakazał wymordować. Od tego czasu minęło wiele lat. Czy jednak Srebrzyści na pewno zginęli... wszyscy?
Zacznijmy od tego, że jestem księciem. Jeśli myślicie, że żyję jak w niebie, to jesteście w błędzie. Wolałbym być zwykłym nastolatkiem, tak jak wy. A tymczasem muszę słuchać rodziców, którzy wychowują mnie twardą ręką. I nie wolno mi praktycznie nic. Co z tego, że mam złotą klatkę. To nadal klatka. A wy jesteście wolni. Jak motyle zataczające kręgi nad horyzontem.
Tak naprawdę wszystko, co chcę opowiedzieć, zaczyna się pewnego wiosennego dnia, gdy miałem niecałe siedem lat. Ja i moi czterej przyjaciele poszliśmy nad staw. Ach, te dziecięce umysły, które nie potrafią rozróżnić, gdzie kończy się granica odwagi, a zaczyna głupota.
Nad brzegiem stawu siedziało dziecko i bawiło się drewnianą łódką.
- Chcesz się pobawić z nami? - zapytał jeden z moich przyjaciół, pyzaty chłopak o wesołych oczach. Dużo się nie zmienił.
Dziecko pokręciło głową i wróciło do swojej zabawy.
- Założę się, że przeskoczę po tych kamieniach na drugą stronę - oznajmiłem, stawiając stopę na pierwszym kamyku.
Wspominałem o głupocie dzieci. Otóż żaden z nas nie potrafił pływać. Nawet ja, wielki książę, nie zostałem wtedy jeszcze tego nauczony.
Tak, wpadłem do wody, zgadliście. Ponieważ to było na środku stawu, nie miałem gruntu, więc w pięknym stylu poszedłem na dno.
Ocknąłem się na trawie. To dziecko w białej szatce, przemoczonej w tamtym momencie, pochylało się nade mną. Gdy zauważyło, że się obudziłem, uśmiechnęło się i uciekło. Więcej go nie widziałem. Zapamiętałem jednak jedną rzecz - złoty medalik ze srebrnym smokiem. Odwrotne kolory niż na moim, królewskim medalionie.
Pairing: Isshi&Nao, w tle Izumi&Shin, Tora&Akiya
Dozwolone od: 16+
Gatunek tekstu: romans, fantasy, AU
Seria: "Ryuu no Rekishi"
Ostrzeżenia: magia
Notka autorska: Tak więc, napisałam to w sierpniu. Po pół roku dokładnych poprawek, mam nadzieję, że w końcu da się to przeczytać. Na razie tylko prolog, króciutki. Obiecuję, że rozdziały będą dłuższe. Tytuł oznacza "Historię Smoków".
Dawno temu w Białym Królestwie rządziły dwa rody – Złotych i Srebrnych Smoków. Srebrne Smoki chciały zachować jednak władzę tylko dla siebie i wszczęły wojnę, której nie wygrały. Przywódca klanu Złotych Smoków został obwołany królem, a członków przegranego klanu nakazał wymordować. Od tego czasu minęło wiele lat. Czy jednak Srebrzyści na pewno zginęli... wszyscy?
Zacznijmy od tego, że jestem księciem. Jeśli myślicie, że żyję jak w niebie, to jesteście w błędzie. Wolałbym być zwykłym nastolatkiem, tak jak wy. A tymczasem muszę słuchać rodziców, którzy wychowują mnie twardą ręką. I nie wolno mi praktycznie nic. Co z tego, że mam złotą klatkę. To nadal klatka. A wy jesteście wolni. Jak motyle zataczające kręgi nad horyzontem.
Tak naprawdę wszystko, co chcę opowiedzieć, zaczyna się pewnego wiosennego dnia, gdy miałem niecałe siedem lat. Ja i moi czterej przyjaciele poszliśmy nad staw. Ach, te dziecięce umysły, które nie potrafią rozróżnić, gdzie kończy się granica odwagi, a zaczyna głupota.
Nad brzegiem stawu siedziało dziecko i bawiło się drewnianą łódką.
- Chcesz się pobawić z nami? - zapytał jeden z moich przyjaciół, pyzaty chłopak o wesołych oczach. Dużo się nie zmienił.
Dziecko pokręciło głową i wróciło do swojej zabawy.
- Założę się, że przeskoczę po tych kamieniach na drugą stronę - oznajmiłem, stawiając stopę na pierwszym kamyku.
Wspominałem o głupocie dzieci. Otóż żaden z nas nie potrafił pływać. Nawet ja, wielki książę, nie zostałem wtedy jeszcze tego nauczony.
Tak, wpadłem do wody, zgadliście. Ponieważ to było na środku stawu, nie miałem gruntu, więc w pięknym stylu poszedłem na dno.
Ocknąłem się na trawie. To dziecko w białej szatce, przemoczonej w tamtym momencie, pochylało się nade mną. Gdy zauważyło, że się obudziłem, uśmiechnęło się i uciekło. Więcej go nie widziałem. Zapamiętałem jednak jedną rzecz - złoty medalik ze srebrnym smokiem. Odwrotne kolory niż na moim, królewskim medalionie.
poniedziałek, 14 stycznia 2013
Fall in sleep, fall in love
Zespół: Kagrra,
Pairing: Isshi&Nao
Dozwolone od: 16+
Gatunek tekstu: obyczaj
Ostrzeżenia: śmierć
Notka autorska: Natchnęło mnie jedno zdjęcie
Nagrania do teledysku nareszcie dobiegły końca. Przeciągnąłem się leniwie, mamrocząc pod nosem, jak bardzo chciałbym znaleźć się już w domu. Rozejrzałem się. Wszyscy już zaczęli się zbierać, ekipa składała sprzęt, gitarzyści grali z nudów w łapki, a nasz perkusista akurat spojrzał na mnie jak na kogoś, od kogo oczekiwał cudu.
- Spróbuj go obudzić, ja ostatnim razem dostałem w twarz i wolę mojego błędu nie popełniać - wskazał na ciebie. Spałeś na krześle. Na siedząco. Pochylony nad podłogą, z założonymi rękami. Wyglądałeś tak komicznie, że zaśmiałem się krótko.
- Hej, wstawaj, śpiochu - podszedłem do ciebie i trąciłem cię w ramię, uśmiechając się lekko. Machnąłeś tylko nieznacznie ręką i tyle wyszło z budzenia cię. Westchnąłem. Nie chciałem jakoś drastycznie wybudzać cię ze snu, a, wnioskując z zaistniałej sytuacji, innego wyjścia nie było. Chociaż w sumie...
Delikatnie objąłem twoje ramiona i nogi, po czym cię podniosłem. Stwierdziłem, że albo powinieneś schudnąć albo to ja muszę zacząć chodzić na siłownię. Ale to nic, mimo kompletnego zdumienia na twarzach Akiyi, Shina i Izumiego, zacząłem iść w kierunku samochodu, którym przyjechaliśmy, wciąż trzymając cię na rękach.
- On ma tyle siły? - usłyszałem za plecami zdumiony głos Akiyi.
- Też bym na to nie wpadł, uwierz mi - odparł Shin.
- Przynajmniej nie dostał z pięści - mruknął Izumi.
- A ty dostałeś? - zdziwił się Akiya.
- Jak jeszcze graliśmy w poprzednim zespole, próbowałem go obudzić. To nie był dobry pomysł - Izumi zaśmiał się krótko.
Posadziłem cię na jednym z siedzeń i zapiąłem pasem. Usiadłem obok i po chwili poczułem, jak osuwasz się na moje kolana. Zachichotałem pod nosem i spojrzałem na ciebie. Wyglądałeś tak niewinnie, tak słodko, jakbyś nigdy nie miał się znów stać tym złośliwym człowiekiem, gdy tylko się obudzisz. I kiedy pogłaskałem cię po tych twoich spalonych rozjaśnianiem i farbowaniem włosach, coś do mnie dotarło. Uświadomiłem sobie to, przed czym wzbraniałem się od jakiegoś roku, a może nawet dłużej.
Zrozumiałem, że ten widok, tego śpiącego ciebie, chcę oglądać codziennie rano. Zrozumiałem, że cię kocham.
Zamknąłem oczy. Wsłuchałem się w twój spokojny oddech, zupełnie ignorując śmiechy naszych kolegów, którzy siedzieli za nami.
Pairing: Isshi&Nao
Dozwolone od: 16+
Gatunek tekstu: obyczaj
Ostrzeżenia: śmierć
Notka autorska: Natchnęło mnie jedno zdjęcie
Nagrania do teledysku nareszcie dobiegły końca. Przeciągnąłem się leniwie, mamrocząc pod nosem, jak bardzo chciałbym znaleźć się już w domu. Rozejrzałem się. Wszyscy już zaczęli się zbierać, ekipa składała sprzęt, gitarzyści grali z nudów w łapki, a nasz perkusista akurat spojrzał na mnie jak na kogoś, od kogo oczekiwał cudu.
- Spróbuj go obudzić, ja ostatnim razem dostałem w twarz i wolę mojego błędu nie popełniać - wskazał na ciebie. Spałeś na krześle. Na siedząco. Pochylony nad podłogą, z założonymi rękami. Wyglądałeś tak komicznie, że zaśmiałem się krótko.
- Hej, wstawaj, śpiochu - podszedłem do ciebie i trąciłem cię w ramię, uśmiechając się lekko. Machnąłeś tylko nieznacznie ręką i tyle wyszło z budzenia cię. Westchnąłem. Nie chciałem jakoś drastycznie wybudzać cię ze snu, a, wnioskując z zaistniałej sytuacji, innego wyjścia nie było. Chociaż w sumie...
Delikatnie objąłem twoje ramiona i nogi, po czym cię podniosłem. Stwierdziłem, że albo powinieneś schudnąć albo to ja muszę zacząć chodzić na siłownię. Ale to nic, mimo kompletnego zdumienia na twarzach Akiyi, Shina i Izumiego, zacząłem iść w kierunku samochodu, którym przyjechaliśmy, wciąż trzymając cię na rękach.
- On ma tyle siły? - usłyszałem za plecami zdumiony głos Akiyi.
- Też bym na to nie wpadł, uwierz mi - odparł Shin.
- Przynajmniej nie dostał z pięści - mruknął Izumi.
- A ty dostałeś? - zdziwił się Akiya.
- Jak jeszcze graliśmy w poprzednim zespole, próbowałem go obudzić. To nie był dobry pomysł - Izumi zaśmiał się krótko.
Posadziłem cię na jednym z siedzeń i zapiąłem pasem. Usiadłem obok i po chwili poczułem, jak osuwasz się na moje kolana. Zachichotałem pod nosem i spojrzałem na ciebie. Wyglądałeś tak niewinnie, tak słodko, jakbyś nigdy nie miał się znów stać tym złośliwym człowiekiem, gdy tylko się obudzisz. I kiedy pogłaskałem cię po tych twoich spalonych rozjaśnianiem i farbowaniem włosach, coś do mnie dotarło. Uświadomiłem sobie to, przed czym wzbraniałem się od jakiegoś roku, a może nawet dłużej.
Zrozumiałem, że ten widok, tego śpiącego ciebie, chcę oglądać codziennie rano. Zrozumiałem, że cię kocham.
Zamknąłem oczy. Wsłuchałem się w twój spokojny oddech, zupełnie ignorując śmiechy naszych kolegów, którzy siedzieli za nami.
Tamtego dnia nie wpadłbym na to, że za dwa lata twoje ramiona obejmą mnie i uratują przed upadkiem z balkonu. Że chwilę potem w najbardziej słodki sposób, jaki ci przyjdzie do głowy, wyznasz mi miłość. Że przez kolejny rok będę usiłował cię zmienić, po czym wyrzucę cię z domu na trzy tygodnie. Że mnie wtedy przeprosisz i zaczniesz nazywać mnie "Yamiyo". Że trzy lata po tym ogłosimy zakończenie działalności, rozpadając się cztery miesiące później. I że za kolejne cztery miesiące śmierć mi cię odbierze.
Nie, na to bym nie wpadł. Na pewno nigdy nie przewidziałbym, że za osiem lat już cię ze mną nie będzie.
The End
niedziela, 13 stycznia 2013
Ciasto z rodzynkami II
Zespół: THE KIDDIE
Pairing: Sorao&Yuudai
Dozwolone od: 16+
Gatunek tekstu: romans, obyczajowy, komedia
Ostrzeżenia: brak
Notka autorska: Coś mi w tym fiku umknęło, ale nie wiem, co. Fakt faktem, miłego czytania.
Następnego dnia perkusista znów jako pierwszy przekroczył próg sali prób. Zrobił to, co potrzeba, usiadł na kanapie i zamknął oczy. Z niewiadomego powodu miał ochotę się rozpłakać. Położył się. Był tak beznadziejnym przypadkiem, tak okropnie beznadziejnym. Niby lider, a tak głupio zakochany w basiście własnego zespołu, który ma wszystkich gdzieś i o nikogo nigdy się nie martwi...
- Yuudai? Coś się stało? - głos Sorao przerwał jego przemyślenia na temat bezduszności wyżej wspomnianego basisty. Yuudai spojrzał na niego. Sorao patrzył na niego z obojętnością wypisaną na twarzy, lecz z jakąś swoistą troską w oczach.
- Nie, po prostu oczy mnie bolą - odparł Yuudai, siadając na kanapie. - Dlaczego wczoraj cię nie było?
- Źle się czułem - Sorao wstał i podszedł do stolika. - Ale przyniosłem wam ciasto z rodzynkami na przeprosiny.
- Przyniosłeś nam ciasto za to, że nie było cię na próbie? - zdziwił się Yuudai. - Jakby Yuusei tak robił, to byśmy się turlali.
Sorao zaśmiał się krótko.
- Nie, chodzi mi raczej o fakt, że nie mogę wam powiedzieć, co było powodem mojej nieobecności - oznajmił. - No i za to, że byłem taki oschły.
- Rozumiem - Yuudai wstał i przeciągnął się. - Zaraz, chwila. Ty zawsze taki jesteś.
- Naprawdę? - Sorao spojrzał na niego ze zdziwieniem. - Dla ciebie też?
- Dla mnie zwłaszcza - Yuudai usiadł przy stoliku i ukroił sobie ciasta. - Nigdy się nie witasz. Nigdy nie żegnasz. Nigdy nie rozmawiasz, zanim nie przyjdzie reszta. Nie martwisz, nie słuchasz, nie rozumiesz. Ignorujesz mnie.
- Yuudai, ja nie wiedziałem, że to tak wygląda - Sorao uśmiechnął się smutno.
- Nie przejmuj się, mam swoje powody, by mnie to bolało aż tak mocno - stwierdził Yuudai. - Dobre to ciasto. Gdzie kupiłeś?
- Składniki kupiłem w sklepie, a książkę kucharską miałem w domu - odparł Sorao, uśmiechając się lekko. Yuudai prawie się zakrztusił.
- Upiekłeś to ciasto?
- Tak. Chcesz mleka? - zapytał Sorao. - Też przyniosłem.
- Też sam zrobiłeś? - Yuudai zaśmiał się krótko, na co Sorao przewrócił oczami.
- Nie jestem kobietą - basista westchnął przeciągle. - I w sumie w tym jest cały problem... Hide, co ja gadam, zamknij się.
- Dlaczego to jest problem? - zaciekawił się Yuudai, kończąc jeść ciasto.
- Nieważne - odparł Sorao, nalewając mleka do szklanki. - Proszę.
- Dziękuję - Yuudai napił się mleka, lecz nadal miał sucho w ustach. - Dlaczego nie byłeś wczoraj na próbie, Sorao?
- Nie mogłem.
- Dlaczego?
- Źle się czułem.
- Dlaczego?
- Wkurzasz mnie.
- Dlaczego? - Yuudai uśmiechnął się złośliwie.
- Bo jesteś strasznie dociekliwy, ot co - odparł Sorao.
- Jestem liderem, muszę wiedzieć, co się dzieje w moim zespole - oznajmił Yuudai.
- Chcesz wiedzieć, co było powodem mojej wczorajszej nieobecności? - Sorao wstał. - Naprawdę chcesz to wiedzieć?
- Tak, chcę - Yuudai pokiwał głową, po czym zamarł w bezruchu, gdy Sorao podniósł go za koszulę i pocałował. Basista odsunął się od niego po krótkiej chwili.
- Właśnie dlatego - oznajmił Sorao. - Dlatego, że jesteś głupim, heteroseksualnym liderem, który uważa, że jestem nieczułym egoistą. A ja mam uczucia! I wczoraj pół dnia przeleżałem w łóżku z zerową chęcią do życia, a drugie pół robiłem to ciasto. Nie chcesz wiedzieć, jak wygląda moja kuchnia. No, to tyle mam do powiedzenia, możesz mnie uderzyć i iść z jakąś dziewczyną na randkę.
Yuudai zamrugał. Serce biło mu jak oszalałe. Sorao. Go. Pocałował. Wyłapał z jego wywodu tylko to, że basista ubzdurał sobie dużo nieprawdziwych rzeczy i że robił ciasto pół dnia.
- Słabo mi - stwierdził tylko, opadając na krzesło. - Chyba zaraz zemdleję.
- Bo co? Bo facet cię pocałował? - zapytał sucho Sorao.
- Nie - Yuudai pokręcił głową. - Bo pocałowałeś mnie ty.
- I to cię tak zaskoczyło?
- Tak - odparł Yuudai, uspokajając się w końcu.
- Dlaczego?
- Ponieważ od dawna chciałem zrobić to samo - Yuudai wstał i pocałował go delikatnie. Sorao objął go ramieniem i przyciągnął mocniej do siebie, odwzajemniając pocałunek.
- Nareszcie, jeszcze kilka tygodni z ich skrywanymi uczuciami i bym postradał zmysły - stwierdził Yusa, zaglądając przez dziurkę od klucza. - No dobrze, widok półnagiego Yuudaia to nie moje marzenie, czas wracać do domu.
Wokalista odwrócił się i wysłał do Juna wiadomość, że próby nie ma i zadzwonił do Yuuseia.
- Kto mnie budzi? - mruknął Yuusei przez sen, sięgając po komórkę. - Yusa?
Yuusei zerwał się momentalnie, budząc się natychmiast.
- Co się stało? - zapytał.
- Powiedzmy, że Yuudai odwołał próbę - wyjaśnił Yusa.
- Dlaczego? - Yuusei przetarł oczy. - Chory jest?
- Nie, raczej rozbierany - odparł Yusa.
- Yusa, ja aż tak przytomny jeszcze nie jestem - westchnął Yuusei, po czym otworzył szeroko oczy. - No nie gadaj.
- Tak, właśnie - Yusa uśmiechnął się lekko.
- Yusa?
- Tak?
- Pójdziemy na lody?
Yusa wybuchnął śmiechem.
- Ty to zawsze będziesz dzieckiem - stwierdził. - Jasne, że z tobą pójdę.
- Na malinowe? Albo nie, waniliowe. Albo nie, jedne i drugie - Yuusei zachichotał jak pięciolatek.
- Ja to chyba wolę truskawkowe - oznajmił Yusa. - Zbieraj się, czekam na ciebie przed blokiem za pół godziny.
- Biegnę! - Yuusei wstał gwałtownie, po czym potknął się o swojego psa. - Nic mi nie jest.
- To dobrze - Yusa uśmiechnął się i rozłączył. - I jak go tu nie kochać? Ach, żebym to ja jeszcze miał odwagę mu to powiedzieć.
Yusa westchnął ciężko i podszedł do samochodu. Kiedyś w końcu będzie musiał porozmawiać z Yuuseiem. Kiedyś. W dość odległej przyszłości.
THE END
Pairing: Sorao&Yuudai
Dozwolone od: 16+
Gatunek tekstu: romans, obyczajowy, komedia
Ostrzeżenia: brak
Notka autorska: Coś mi w tym fiku umknęło, ale nie wiem, co. Fakt faktem, miłego czytania.
Następnego dnia perkusista znów jako pierwszy przekroczył próg sali prób. Zrobił to, co potrzeba, usiadł na kanapie i zamknął oczy. Z niewiadomego powodu miał ochotę się rozpłakać. Położył się. Był tak beznadziejnym przypadkiem, tak okropnie beznadziejnym. Niby lider, a tak głupio zakochany w basiście własnego zespołu, który ma wszystkich gdzieś i o nikogo nigdy się nie martwi...
- Yuudai? Coś się stało? - głos Sorao przerwał jego przemyślenia na temat bezduszności wyżej wspomnianego basisty. Yuudai spojrzał na niego. Sorao patrzył na niego z obojętnością wypisaną na twarzy, lecz z jakąś swoistą troską w oczach.
- Nie, po prostu oczy mnie bolą - odparł Yuudai, siadając na kanapie. - Dlaczego wczoraj cię nie było?
- Źle się czułem - Sorao wstał i podszedł do stolika. - Ale przyniosłem wam ciasto z rodzynkami na przeprosiny.
- Przyniosłeś nam ciasto za to, że nie było cię na próbie? - zdziwił się Yuudai. - Jakby Yuusei tak robił, to byśmy się turlali.
Sorao zaśmiał się krótko.
- Nie, chodzi mi raczej o fakt, że nie mogę wam powiedzieć, co było powodem mojej nieobecności - oznajmił. - No i za to, że byłem taki oschły.
- Rozumiem - Yuudai wstał i przeciągnął się. - Zaraz, chwila. Ty zawsze taki jesteś.
- Naprawdę? - Sorao spojrzał na niego ze zdziwieniem. - Dla ciebie też?
- Dla mnie zwłaszcza - Yuudai usiadł przy stoliku i ukroił sobie ciasta. - Nigdy się nie witasz. Nigdy nie żegnasz. Nigdy nie rozmawiasz, zanim nie przyjdzie reszta. Nie martwisz, nie słuchasz, nie rozumiesz. Ignorujesz mnie.
- Yuudai, ja nie wiedziałem, że to tak wygląda - Sorao uśmiechnął się smutno.
- Nie przejmuj się, mam swoje powody, by mnie to bolało aż tak mocno - stwierdził Yuudai. - Dobre to ciasto. Gdzie kupiłeś?
- Składniki kupiłem w sklepie, a książkę kucharską miałem w domu - odparł Sorao, uśmiechając się lekko. Yuudai prawie się zakrztusił.
- Upiekłeś to ciasto?
- Tak. Chcesz mleka? - zapytał Sorao. - Też przyniosłem.
- Też sam zrobiłeś? - Yuudai zaśmiał się krótko, na co Sorao przewrócił oczami.
- Nie jestem kobietą - basista westchnął przeciągle. - I w sumie w tym jest cały problem... Hide, co ja gadam, zamknij się.
- Dlaczego to jest problem? - zaciekawił się Yuudai, kończąc jeść ciasto.
- Nieważne - odparł Sorao, nalewając mleka do szklanki. - Proszę.
- Dziękuję - Yuudai napił się mleka, lecz nadal miał sucho w ustach. - Dlaczego nie byłeś wczoraj na próbie, Sorao?
- Nie mogłem.
- Dlaczego?
- Źle się czułem.
- Dlaczego?
- Wkurzasz mnie.
- Dlaczego? - Yuudai uśmiechnął się złośliwie.
- Bo jesteś strasznie dociekliwy, ot co - odparł Sorao.
- Jestem liderem, muszę wiedzieć, co się dzieje w moim zespole - oznajmił Yuudai.
- Chcesz wiedzieć, co było powodem mojej wczorajszej nieobecności? - Sorao wstał. - Naprawdę chcesz to wiedzieć?
- Tak, chcę - Yuudai pokiwał głową, po czym zamarł w bezruchu, gdy Sorao podniósł go za koszulę i pocałował. Basista odsunął się od niego po krótkiej chwili.
- Właśnie dlatego - oznajmił Sorao. - Dlatego, że jesteś głupim, heteroseksualnym liderem, który uważa, że jestem nieczułym egoistą. A ja mam uczucia! I wczoraj pół dnia przeleżałem w łóżku z zerową chęcią do życia, a drugie pół robiłem to ciasto. Nie chcesz wiedzieć, jak wygląda moja kuchnia. No, to tyle mam do powiedzenia, możesz mnie uderzyć i iść z jakąś dziewczyną na randkę.
Yuudai zamrugał. Serce biło mu jak oszalałe. Sorao. Go. Pocałował. Wyłapał z jego wywodu tylko to, że basista ubzdurał sobie dużo nieprawdziwych rzeczy i że robił ciasto pół dnia.
- Słabo mi - stwierdził tylko, opadając na krzesło. - Chyba zaraz zemdleję.
- Bo co? Bo facet cię pocałował? - zapytał sucho Sorao.
- Nie - Yuudai pokręcił głową. - Bo pocałowałeś mnie ty.
- I to cię tak zaskoczyło?
- Tak - odparł Yuudai, uspokajając się w końcu.
- Dlaczego?
- Ponieważ od dawna chciałem zrobić to samo - Yuudai wstał i pocałował go delikatnie. Sorao objął go ramieniem i przyciągnął mocniej do siebie, odwzajemniając pocałunek.
- Nareszcie, jeszcze kilka tygodni z ich skrywanymi uczuciami i bym postradał zmysły - stwierdził Yusa, zaglądając przez dziurkę od klucza. - No dobrze, widok półnagiego Yuudaia to nie moje marzenie, czas wracać do domu.
Wokalista odwrócił się i wysłał do Juna wiadomość, że próby nie ma i zadzwonił do Yuuseia.
- Kto mnie budzi? - mruknął Yuusei przez sen, sięgając po komórkę. - Yusa?
Yuusei zerwał się momentalnie, budząc się natychmiast.
- Co się stało? - zapytał.
- Powiedzmy, że Yuudai odwołał próbę - wyjaśnił Yusa.
- Dlaczego? - Yuusei przetarł oczy. - Chory jest?
- Nie, raczej rozbierany - odparł Yusa.
- Yusa, ja aż tak przytomny jeszcze nie jestem - westchnął Yuusei, po czym otworzył szeroko oczy. - No nie gadaj.
- Tak, właśnie - Yusa uśmiechnął się lekko.
- Yusa?
- Tak?
- Pójdziemy na lody?
Yusa wybuchnął śmiechem.
- Ty to zawsze będziesz dzieckiem - stwierdził. - Jasne, że z tobą pójdę.
- Na malinowe? Albo nie, waniliowe. Albo nie, jedne i drugie - Yuusei zachichotał jak pięciolatek.
- Ja to chyba wolę truskawkowe - oznajmił Yusa. - Zbieraj się, czekam na ciebie przed blokiem za pół godziny.
- Biegnę! - Yuusei wstał gwałtownie, po czym potknął się o swojego psa. - Nic mi nie jest.
- To dobrze - Yusa uśmiechnął się i rozłączył. - I jak go tu nie kochać? Ach, żebym to ja jeszcze miał odwagę mu to powiedzieć.
Yusa westchnął ciężko i podszedł do samochodu. Kiedyś w końcu będzie musiał porozmawiać z Yuuseiem. Kiedyś. W dość odległej przyszłości.
THE END
sobota, 12 stycznia 2013
Ciasto z rodzynkami I
Zespół: THE KIDDIE
Pairing: Sorao&Yuudai
Dozwolone od: 16+
Gatunek tekstu: romans, obyczajowy, komedia
Ostrzeżenia: brak
Notka autorska: Tak więc, podzieliłam ten fik na dwie części, choć powinnam na trzy, ale uczę się je dzielić na większe partie materiału, żeby znowu nie dostać opieprzu. Dziękuję za uwagę, miłego czytania.
Yuudai wszedł do sali prób. Przyszedł pierwszy, co go wcale nie zdziwiło. Zawsze tak było. Jun pewnie się spóźni, bo go Słoneczko Numer Enty zatrzymało, Yusa wpadnie tu na ostatnią chwilę, uprzednio prawie się nie zabijając na schodach, a po Yuuseia trzeba będzie dzwonić z groźbą kupienia mu na następne urodziny zegarka. Sorao... On będzie punktualnie, wejdzie powoli do sali, omiecie pomieszczenie lekceważącym wzrokiem i położy się na kanapie, udając, że wcale go nie obchodzi to, co się wokół niego dzieje. Kiedy Yuudai może by chciał, by Sorao raz, chociaż jeden, jedyny raz przywitał się z nim, albo chociaż powiedziałby cokolwiek. Ale nie, basista wlezie do tego głupiego pomieszczenia i jak zwykle będzie zgrywał obrażoną na cały świat primadonnę, bo musiał wstać przed dziesiątą.
- Za co, wytłumaczcie mi, za co? - Yuudai usiadł na krześle i nalał sobie wody do szklanki. Od kiedy kochał Sorao? Może od pół roku, może dłużej. Kochał go, tak prawdziwie go kochał, a basista tylko gwiazdorstwo odstawiał i nic więcej. Nawet uśmiechu mu nie posłał, nic!
Pół godziny później drzwi otworzyły się gwałtownie. Stanął w nich zdyszany Yusa, który zamknął je za sobą i opadł na kanapę.
- Cześć, Yuudai. Patrz, zdążyłem - powiedział po chwili, gdy udało mu się uspokoić oddech.
- Dziwne - mruknął Yuudai, spoglądając na zegarek. - Sorao się spóźnia.
- Reszta też się spóźnia - odparł Yusa. - Chociaż w sumie u nich to normalne. Chcę poznać Słonko Juna, a ty?
- Jak je zobaczę, to dostanie w pysk, więc może lepiej niech zostanie tak, jak jest - Yuudai oparł się o ścianę.
Jun przyszedł po kilku minutach, rozmawiając przez telefon. Yuudai miał czasem ochotę go zabić, znaleźć jego Słonko i je też zamordować. Jednakże później przypominał sobie, że Jun jest jego przyjacielem, a zabijanie jest złe.
Yuusei zjawił się akurat w momencie, gdy Yuudai wyciągał komórkę z torby. Potknął się o kabel od wzmacniacza, a fakt, że się przewrócił, był tak oczywisty jak to, że Jun nadal nie skończył rozmawiać ze swoim Słonkiem.
Yuudai zadzwonił do Sorao. Jeden sygnał. Drugi. Piąty. Sekretarka.
- Odbierz - mruknął Yuudai, wybierając numer basisty raz jeszcze.
Nie odebrał.
- Może ja spróbuję? - zaproponował Yuusei.
- Jeśli nie odbiera, to od ciebie też pewnie nie odbierze - stwierdził Yusa.
Osiemnasta próba dodzwonienia się do Sorao zakończyła się sukcesem.
- Sorao, próba - powiedział krótko Yuudai.
- ...
- Sorao?
- Tak?
- Kiedy będziesz?
- ...
- Sorao!
- Yuudai, przepraszam, nie mogę dzisiaj. Wybacz - odparł Sorao, po czym się rozłączył.
Yuudai spojrzał na telefon. Że co niby?
- Yuudai? - Yusa spojrzał na niego ze zmartwieniem. - Coś się stało?
- Sorao dzisiaj nie będzie - oznajmił Yuudai.
- To znaczy, że możemy iść do domu? - Yuuseiowi rozświetliły się oczy dziecięcą radością.
- Nie, zrobimy próbę bez basisty. Moglibyście iść do domu, gdybym to ja zaniemógł - odparł Yuudai, gasząc nadzieję Yuuseia natychmiast.
- Jesteś okropny - stwierdził Yuusei, robiąc minę zbitego psa.
- Jestem tylko liderem - Yuudai uśmiechnął się lekko i złapał pałeczki. - To co? "Noah"?
- Może być "Noah" - stwierdził Jun, odkładając telefon.
Yuudai wrócił do domu. Nie mógł przestać myśleć o tej dziwnej sytuacji. Próbował dodzwonić się do Sorao jeszcze popołudniu, by poprosić go o więcej szczegółów na temat powodu jego nieobecności na próbie, ale bez skutku. Położył się na kanapie i wbił wzrok w sufit. W radiu leciała spokojna muzyka. W telewizji śliczna prezenterka zapowiadała pogodę na kolejne dni. Za oknem dzieci sąsiadów bawiły się na trzepaku w ogródku.
Yuudai zamknął oczy. Dlaczego Sorao nie chciał z nim rozmawiać? Dlaczego choć raz nie mógł zachować się tak, jakby był człowiekiem?
Wsłuchał się w śmiech dzieci, w głos prezenterki, w muzykę i odpłynął myślami tak daleko, że dopiero po chwili zorientował się, iż ktoś do niego dzwoni.
- Kto, do licha? - Yuudai usiadł i sięgnął telefon.
- Yuudai-chan! - zaświergotał mu do ucha Yuusei. Yuudai westchnął przeciągle.
- Co, skowronku? - zapytał po chwili.
- Yuudai, to może trochę głupio zabrzmi - zaczął Yuusei. - Ale... Zakochałeś się kiedyś?
- Tak, a co?
- A zakochałeś się kiedyś w kimś... Etto... No wiesz...
- Tej samej płci?
- Tak!
- Yuusei, sprawdzasz, czy masz u mnie szanse, czy jak? - Yuudai zachichotał pod nosem.
- Nie - zaprzeczył Yuusei. - Ja sprawdzam, czy w naszym zespole są też inne osoby, które podzielają moje zdanie na temat tego, iż można się zakochać w każdym. Do Juna nie mogę się dodzwonić, chyba ma wyłączony telefon, tak jak Sorao zresztą. Co z nim w ogóle?
- Nie wiem - westchnął Yuudai. - Zaraz, Yuusei, chcesz mi powiedzieć, że nie dzwoniłeś z tym jakże filozoficznym wykładem na temat miłości do Yusy?
- Co?! - Yuudai aż zobaczył, jak Yuusei podskakuje. - Do Yusy? Nie, ja po prostu jeszcze... Raczej... Do niego... Nie dzwoniłem... Tak jakoś.
- Tak jakoś - Yuudai zaśmiał się krótko. - Yuusei, ty się z nim dzielisz każdą drobnostką, dlaczego nie chcesz z nim rozmawiać o...
Yuudaia olśniło. Ależ on jest ślepy!
- Yuusei?
- Tak?
- Kochasz Yusę?
- ...
- Yuusei?
- A ty Sorao?
- ...
- Wiedziałem - powiedzieli jednocześnie.
- Tragiczne z nas przypadki, no nie? - Yuudai wstał i podszedł do okna, po czym je zamknął. Zaczynało robić się chłodno.
- W sumie tak - odparł Yuusei. - Nie zastanawiałeś się czasem, kto jest Słonkiem Juna?
- Yuusei, tego nawet najstarsi szamani nie wiedzą - odparł Yuudai.
- Masz rac... Szlag, herbata! Yuudai, muszę kończyć, chyba właśnie spaliłem kolejny czajnik - Yuusei rozłączył się, pozostawiając Yuudaia w lekko poprawionym nastroju.
Pairing: Sorao&Yuudai
Dozwolone od: 16+
Gatunek tekstu: romans, obyczajowy, komedia
Ostrzeżenia: brak
Notka autorska: Tak więc, podzieliłam ten fik na dwie części, choć powinnam na trzy, ale uczę się je dzielić na większe partie materiału, żeby znowu nie dostać opieprzu. Dziękuję za uwagę, miłego czytania.
Yuudai wszedł do sali prób. Przyszedł pierwszy, co go wcale nie zdziwiło. Zawsze tak było. Jun pewnie się spóźni, bo go Słoneczko Numer Enty zatrzymało, Yusa wpadnie tu na ostatnią chwilę, uprzednio prawie się nie zabijając na schodach, a po Yuuseia trzeba będzie dzwonić z groźbą kupienia mu na następne urodziny zegarka. Sorao... On będzie punktualnie, wejdzie powoli do sali, omiecie pomieszczenie lekceważącym wzrokiem i położy się na kanapie, udając, że wcale go nie obchodzi to, co się wokół niego dzieje. Kiedy Yuudai może by chciał, by Sorao raz, chociaż jeden, jedyny raz przywitał się z nim, albo chociaż powiedziałby cokolwiek. Ale nie, basista wlezie do tego głupiego pomieszczenia i jak zwykle będzie zgrywał obrażoną na cały świat primadonnę, bo musiał wstać przed dziesiątą.
- Za co, wytłumaczcie mi, za co? - Yuudai usiadł na krześle i nalał sobie wody do szklanki. Od kiedy kochał Sorao? Może od pół roku, może dłużej. Kochał go, tak prawdziwie go kochał, a basista tylko gwiazdorstwo odstawiał i nic więcej. Nawet uśmiechu mu nie posłał, nic!
Pół godziny później drzwi otworzyły się gwałtownie. Stanął w nich zdyszany Yusa, który zamknął je za sobą i opadł na kanapę.
- Cześć, Yuudai. Patrz, zdążyłem - powiedział po chwili, gdy udało mu się uspokoić oddech.
- Dziwne - mruknął Yuudai, spoglądając na zegarek. - Sorao się spóźnia.
- Reszta też się spóźnia - odparł Yusa. - Chociaż w sumie u nich to normalne. Chcę poznać Słonko Juna, a ty?
- Jak je zobaczę, to dostanie w pysk, więc może lepiej niech zostanie tak, jak jest - Yuudai oparł się o ścianę.
Jun przyszedł po kilku minutach, rozmawiając przez telefon. Yuudai miał czasem ochotę go zabić, znaleźć jego Słonko i je też zamordować. Jednakże później przypominał sobie, że Jun jest jego przyjacielem, a zabijanie jest złe.
Yuusei zjawił się akurat w momencie, gdy Yuudai wyciągał komórkę z torby. Potknął się o kabel od wzmacniacza, a fakt, że się przewrócił, był tak oczywisty jak to, że Jun nadal nie skończył rozmawiać ze swoim Słonkiem.
Yuudai zadzwonił do Sorao. Jeden sygnał. Drugi. Piąty. Sekretarka.
- Odbierz - mruknął Yuudai, wybierając numer basisty raz jeszcze.
Nie odebrał.
- Może ja spróbuję? - zaproponował Yuusei.
- Jeśli nie odbiera, to od ciebie też pewnie nie odbierze - stwierdził Yusa.
Osiemnasta próba dodzwonienia się do Sorao zakończyła się sukcesem.
- Sorao, próba - powiedział krótko Yuudai.
- ...
- Sorao?
- Tak?
- Kiedy będziesz?
- ...
- Sorao!
- Yuudai, przepraszam, nie mogę dzisiaj. Wybacz - odparł Sorao, po czym się rozłączył.
Yuudai spojrzał na telefon. Że co niby?
- Yuudai? - Yusa spojrzał na niego ze zmartwieniem. - Coś się stało?
- Sorao dzisiaj nie będzie - oznajmił Yuudai.
- To znaczy, że możemy iść do domu? - Yuuseiowi rozświetliły się oczy dziecięcą radością.
- Nie, zrobimy próbę bez basisty. Moglibyście iść do domu, gdybym to ja zaniemógł - odparł Yuudai, gasząc nadzieję Yuuseia natychmiast.
- Jesteś okropny - stwierdził Yuusei, robiąc minę zbitego psa.
- Jestem tylko liderem - Yuudai uśmiechnął się lekko i złapał pałeczki. - To co? "Noah"?
- Może być "Noah" - stwierdził Jun, odkładając telefon.
Yuudai wrócił do domu. Nie mógł przestać myśleć o tej dziwnej sytuacji. Próbował dodzwonić się do Sorao jeszcze popołudniu, by poprosić go o więcej szczegółów na temat powodu jego nieobecności na próbie, ale bez skutku. Położył się na kanapie i wbił wzrok w sufit. W radiu leciała spokojna muzyka. W telewizji śliczna prezenterka zapowiadała pogodę na kolejne dni. Za oknem dzieci sąsiadów bawiły się na trzepaku w ogródku.
Yuudai zamknął oczy. Dlaczego Sorao nie chciał z nim rozmawiać? Dlaczego choć raz nie mógł zachować się tak, jakby był człowiekiem?
Wsłuchał się w śmiech dzieci, w głos prezenterki, w muzykę i odpłynął myślami tak daleko, że dopiero po chwili zorientował się, iż ktoś do niego dzwoni.
- Kto, do licha? - Yuudai usiadł i sięgnął telefon.
- Yuudai-chan! - zaświergotał mu do ucha Yuusei. Yuudai westchnął przeciągle.
- Co, skowronku? - zapytał po chwili.
- Yuudai, to może trochę głupio zabrzmi - zaczął Yuusei. - Ale... Zakochałeś się kiedyś?
- Tak, a co?
- A zakochałeś się kiedyś w kimś... Etto... No wiesz...
- Tej samej płci?
- Tak!
- Yuusei, sprawdzasz, czy masz u mnie szanse, czy jak? - Yuudai zachichotał pod nosem.
- Nie - zaprzeczył Yuusei. - Ja sprawdzam, czy w naszym zespole są też inne osoby, które podzielają moje zdanie na temat tego, iż można się zakochać w każdym. Do Juna nie mogę się dodzwonić, chyba ma wyłączony telefon, tak jak Sorao zresztą. Co z nim w ogóle?
- Nie wiem - westchnął Yuudai. - Zaraz, Yuusei, chcesz mi powiedzieć, że nie dzwoniłeś z tym jakże filozoficznym wykładem na temat miłości do Yusy?
- Co?! - Yuudai aż zobaczył, jak Yuusei podskakuje. - Do Yusy? Nie, ja po prostu jeszcze... Raczej... Do niego... Nie dzwoniłem... Tak jakoś.
- Tak jakoś - Yuudai zaśmiał się krótko. - Yuusei, ty się z nim dzielisz każdą drobnostką, dlaczego nie chcesz z nim rozmawiać o...
Yuudaia olśniło. Ależ on jest ślepy!
- Yuusei?
- Tak?
- Kochasz Yusę?
- ...
- Yuusei?
- A ty Sorao?
- ...
- Wiedziałem - powiedzieli jednocześnie.
- Tragiczne z nas przypadki, no nie? - Yuudai wstał i podszedł do okna, po czym je zamknął. Zaczynało robić się chłodno.
- W sumie tak - odparł Yuusei. - Nie zastanawiałeś się czasem, kto jest Słonkiem Juna?
- Yuusei, tego nawet najstarsi szamani nie wiedzą - odparł Yuudai.
- Masz rac... Szlag, herbata! Yuudai, muszę kończyć, chyba właśnie spaliłem kolejny czajnik - Yuusei rozłączył się, pozostawiając Yuudaia w lekko poprawionym nastroju.
Subskrybuj:
Posty (Atom)