Blog zawiera treści o związkach męsko-męskich i damsko-damskich. Jeżeli nie lubisz yaoi i yuri, to naciśnij czerwony krzyżyk i nie czytaj, zamiast obrzucać mnie błotem. Dziękuję za uwagę.

Polecany post

Reklama vol 3

Zespół: Kalafina, Nightmare, Ganglion, Band-Maid, CLOWD, Broken by the Scream Pairing: Ni~ya&Hikaru, Wakana&Keiko, Sagara&Oni, ...

wtorek, 24 czerwca 2025

The Tea that Caused a Storm IV

 Uniwersum: Genshin Impact

Pairing: Wriothesley&Neuvillette

Dozwolone od: 17+

Gatunek tekstu: fantasy, dramat, soft angst

Seria: "Light&Ice"/"Sun&Wind"

Ostrzeżenia: spoilery do gry, headcanony, opis cierpienia fizycznego oraz psychicznego

Notka autorska: Zupełnie zapomniałam o ostatniej części. Typowe dla mnie. Anyway, enjoy.



Sigewinne drgnęła, słysząc pukanie do drzwi. Otworzyła je i wpuściła Neuvillette'a, jak tylko go zobaczyła.

- Monsieur Neuvillette, jak dobrze, że jesteś! - stwierdziła, biegnąc za nim po schodach. - Ale czekaj na mnie!

- Żyje? - spytał Neuvillette, schodząc z ostatniego stopnia.

- Co? Tak. Powiadomiłabym cię, jakby było inaczej - odparła Sigewinne.

- To dobrze - Neuvillette zatrzymał się przy łóżku Wriothesleya.

Lynette oparła się o barierkę i patrzyła, jak Emilie niesie tackę z miksturami. Wriothesley wyglądał tak źle, że pomyślała, iż dobrze zrobiła, zamykając swojego brata na klucz, bo miałby z tego niezdrową satysfakcję. Włosy przykleiły mu się do czoła, twarz miał nieco spuchniętą, a skórę zaczerwienioną i oddychał tak ciężko, że słyszała to nawet tutaj.

Neuvillette zdjął rękawiczkę i położył dłoń na policzku Wriothesleya. Emilie zdawała się nie zwracać uwagi na barwę jego skóry. Sigewinne tym bardziej. Pierwsza pewnie postanowiła nie zadawać zbędnych pytań, a druga zapewne wiedziała od dawna.

- Zimny jesteś, Neuvi - mruknął Wriothesley, brzmiąc, jakby jedną nogą był już w grobie.

- A ty masz gorączkę.

- I co?

- I szlaban na herbatę - powiedział Neuvillette stanowczo.

- Tylko?

- Jakbyś otworzył oczy, to byś zobaczył, że nie jesteśmy sami, więc ostrzegam, żebyś nie kontynuował swojej myśli - oznajmił Neuvillette.

- I tak wszyscy się domyślają - Wriothesley zaśmiał się słabo i zakaszlał.

- Cicho bądź, bo dostaniesz z pukawki - stwierdziła Sigewinne. - Pacjenci powinni wypoczywać, a nie żartować.

- A teraz proszę postarać się usiąść, bo musi pan wypić trzy mikstury - oznajmiła Emilie.

Wriothesley otworzył jedno oko.

- Aż trzy? Sigewinne poi mnie wodą od rana, a nawet nie jestem w stanie sam iść do toalety.

- Wymiotna, nawadniająca i wzmacniająca - wyliczyła Emilie. - Siada pan, czy nie?

Wriothesley podniósł wzrok na Lynette nadal stojącą przy barierce.

- Pomóż, bo powiem twojemu bratu, że włóczysz się sama po więzieniu - próbował zabrzmieć groźnie, ale jedynie zapluł się krwią.

- I na co ci to było? - Neuvillette westchnął ciężko. - Panienko Lynette, przyniesie panienka miskę? Będzie potrzebna.

Lynette jedynie kiwnęła głową i poszła na zaplecze. Oj, będzie musiała wziąć kolejną kąpiel po powrocie do domu...

* * *

- GDZIEŚ TY BYŁA?! - wrzasnął Lyney, kiedy tylko Lynette otworzyła drzwi. - CZEMU ŚMIERDZISZ MORZEM I KRWIĄ?!

- Spać - mruknęła Lynette, odsuwając go z drogi, po czym poszła do łazienki.

Musiała się najpierw porządnie wyszorować.

- Zignorowała mnie - powiedział Lyney, kompletnie w szoku. - Tak po prostu.

- Jak dla mnie typowa Lynette - stwierdził Freminet i ziewnął. - Chyba wrócę do spania.

- Ty idź, ja idę postrzelać do ptaków, dopóki nie pada - odparł Lyney, wychodząc na zewnątrz.

- Ej, zostaw te biedne gołębie! Lyney! - Freminet wybiegł za nim.

* * *

Wriothesley siedział w łóżku i czytał raport, kiedy usłyszał pukanie do drzwi. Podniósł wzrok. Neuvillette stał w progu i patrzył na niego zmęczonym wzrokiem.

- No co? - spytał Wriothesley, zirytowany panującą między nimi ciszą.

- Naprawdę? Nawet chwili bez pracy nie wytrzymasz?

- Nie mam swoich meluzyn, które wszystko za mnie załatwią - zauważył Wriothesley.

- Ale masz pracowników - odparł Neuvillette, siadając obok niego. - Jesteś tylko człowiekiem. Nie możesz się tak przepracowywać.

- No właśnie. I mam mniej czasu niż ty, panie smoku - mruknął Wriothesley. - Co tak patrzysz?

- Prawie umarłeś - powiedział Neuvillette cicho. - Masz umrzeć ze starości. Obiecałeś mi to.

- Nie jestem w stanie spełnić wszystkich moich obietnic - odparł Wriothesley, opierając się o jego ramię. - A co zrobisz potem?

- Jeszcze tego nie wiem.

- No, dzięki pewnej dziewczynce z Fatui i jej kociemu nosowi masz na to więcej czasu - Wriothesley zaśmiał się krótko. - Przepraszam, że cię zmartwiłem.

- Nic się nie stało.

- Ale serio mam szlaban na herbatę?

- Tak.

- Nawet ziołową, leczniczą i w ogóle?

- Tak.

- Na ciebie też?

- Wriothesley, ty teraz nie byłbyś w stanie uprawiać seksu nawet z meluzyną.

- ...co to za porównania w ogóle?

- Zasłyszane na targu.

- Nie powtarzaj wszystkiego, co mówią na targu!

- Przepraszam?

Wriothesley zaśmiał się słabo.

- Stary jesteś, ale głupi - stwierdził, roztrzepując mu włosy. - Złapaliście go chociaż?

- Truciciela? Tak - przyznał Neuvillette. - Ale jego motyw był mało adekwatny do tego, co próbował zrobić.

- Jaki motyw?

- Kazałeś mu sprzątać toalety.

- Prawie umarłem, bo kazałem komuś sprzątać kible?!

- Był skazany za masowe morderstwo, więc wątpię, że się ciebie boi.

- Każdy się mnie boi, a przynajmniej szanuje - prychnął Wriothesley.

- Jak widać nie każdy - Neuvillette wzruszył ramionami.

- A ty się boisz?

- Jestem smokiem, Wriothesley.

- A i tak jesteś na dole - mruknął Wriothesley, przymykając oczy. - Chyba czas iść spać.

- W takim razie muszę się chociaż przebrać - stwierdził Neuvillette, próbując wstać.

- Nie - Wriothesley złapał go w pasie. - Zostań.

- Nie zachowuj się jak dziecko - Neuvillette westchnął ciężko. - Wriothesley?

Wriothesley nie odpowiedział. Neuvillette trącił go w ramię. Ten jedynie chrapnął w odpowiedzi.

Żył. I to było w tym momencie najważniejsze.

Nawet jeśli Neuvillette miał w perspektywie spędzenie nocy w dziennym ubraniu i na wpół siedząco.

The end

środa, 18 czerwca 2025

The Tea that Caused a Storm III

Uniwersum: Genshin Impact

Pairing: Wriothesley&Neuvillette

Dozwolone od: 17+

Gatunek tekstu: fantasy, dramat, soft angst

Seria: "Light&Ice"/"Sun&Wind"

Ostrzeżenia: spoilery do gry, headcanony, opis cierpienia fizycznego oraz psychicznego

Notka autorska: Emilie, patrz, jesteś w fiku, chodź do domu, kici kici.



Pracownicy Pałacu Memoria nie wydawali się być zbyt zdziwieni stanem Neuvillette'a. Jak widać przechadzki w deszczu były dla niego normą.

- Witaj, Sedene. Jakieś wieści z Fortecy? - spytał Neuvillette.

- Sigewinne mówi, że stan pacjenta ani się nie pogorszył, ani nie poprawił odparła Sedene. - Ale twierdzi, że hrabia Wriothesley czuwa nad sytuacją.

- Oczywiście - Neuvillette znowu zadrżał. Jego głos także.

- Przemarzł pan? - zmartwiła się Sedene.

- Nic mi nie jest, ale dziękuję za troskę - Neuvillette wręcz wyrecytował tę odpowiedź.

Ach, więc to była taka wyuczona formułka w jego przypadku.

- Nie wpuszczaj nikogo do mojego gabinetu, muszę przesłuchać panienkę Lynette - oznajmił Neuvillette, zdejmując płaszcz. - Sama też nie wchodź, nawet z herbatą.

- Oczywiście - Sedene kiwnęła głową i zwróciła się do Lynette. - Możesz zostawić tutaj parasolkę, jeśli chcesz.

Lynette kiwnęła głową. Neuvillette zniknął w gabinecie, nie czekając na nią. Lynette rozłożyła parasol i postawiła go na podłodze.

- Hrabia Wriothesley nic nie ma pod kontrolą - powiedziała nagle Sedene. - Nie, jeśli monsieur Neuvillette jest w takim stanie.

- Jest długowieczny, prawda? - spytała Lynette.

- Tak - przyznała Sedene. - Nie jestem do końca pewna, jakiej jest rasy, ale Sigewinne twierdzi, że ma przynajmniej kilkaset lat. Nie radzi sobie z ludzkimi uczuciami, a przez tego śmiertelnika ma ich zdecydowanie za dużo.

- Właśnie - Lynette westchnęła. - Jak nie umrze teraz, to kiedyś ze starości.

- Myślę, że monsieur jest tego świadomy - Sedene oparła głowę na dłoni. - Mężczyźni...

- Mam dwóch braci, wiem coś o tym.

- W takich chwilach cieszę się, że meluzyny są wszystkie płci żeńskiej - stwierdziła Sedene. - Idź już do niego, bo gotów utopić się w filiżance.

Lynette przytaknęła i ruszyła w stronę gabinetu Neuvillette'a. Zapukała i weszła do środka, nie czekając na pozwolenie.

Odwrócił się w jej stronę, nieco zdziwiony. Miał na sobie koszulę na krótki rękaw i był bez rękawiczek. Przebrał się i chyba chciał zarzucić marynarkę na siebie, sądząc po tym, że trzymał ją właśnie w rękach.

Niebieskich. Jego skóra na dłoniach, aż za ramiona, była ciemnoniebieska. Jak magia Hydro.

Patrzyli na siebie przez chwilę, po czym Neuvillette założył marynarkę, suchą parę rękawiczek i usiadł.

- Nic panienka nie widziała - powiedział Neuvillette spokojnie.

- Nic a nic - Lynette usiadła naprzeciwko niego. - Objawy.

- Zaczęło się od chrypki - oznajmił. - Więc wypił więcej tej herbaty, a wtedy zaczęły piec i drętwieć mu usta. I miał trudności z oddychaniem. A potem zapluł się krwią i ledwo zdążyłem go złapać.

Neuvillette przerwał na chwilę i odetchnął głęboko.

- Wcześniej narzekał na ból głowy, więc może to był pierwszy objaw - stwierdził. - Ale nie jestem pewien, mi nic nie było, pewnie dlatego, że nie jestem człowiekiem. Ale cokolwiek ta osoba dosypała do tej herbaty...

- Brzmi jak wawrzynek - odparła Lynette. - Tak zwane wilczełyko. Aż dziw, że jeszcze żyje.

- Jest na to lekarstwo? - spytał Neuvillette z nadzieją w głosie.

- Trzeba przeczekać - Lynette wzruszyła ramionami. - Ewentualnie pani Emilie może spróbować coś zdziałać. Byle by się nie odwodnił.

- Sigewinne podaje mu płyny.

- Przynajmniej tyle - Lynette westchnęła cicho. - Mam domieszkę nieludzkich genów, a i tak mnie te owoce poparzyły. Pan musi w ogóle nie być człowiekiem, monsieur.

- Być może - Neuvillette nerwowo skubnął rękawiczkę. - Ale to znaczy, że on nie umrze?

- Zależy, ile wypił tej herbaty - odparła Lynette. - Około 10-12 owoców to dawka śmiertelna.

Neuvillette zmarszczył się, chyba próbując sobie przypomnieć, ile filiżanek herbaty wypił Wriothesley.

- Podejrzewam, że mogło być nawet coś koło tego - powiedział powoli. - Na Focalors, on się wykrwawi...

Neuvillette zasłonił oczy dłonią. Lynette wstała i podeszła do niego.

- Monsieur?

- Tak?

- Powinniśmy iść po panią Emilie.

- Tak - Neuvillette dźwignął się z krzesła, ocierając oczy rękawiczką. - Ale tym razem wezmę parasol.

- Dobry plan - przyznała Lynette.

* * *

Emilie otworzyła im w szlafroku i rozpuszczonych włosach. Wyglądała dokładnie tak, jak każdy w tak deszczowo-burzowy dzień.

- Dzień dobry - powiedziała zdziwiona. - Coś się stało, monsieur? Kim jest ta dziewczyna?

- Dzień dobry, panienko Emilie - przywitał ją Neuvillette. - To Lynette, pomaga w śledztwie.

- Potrafi pani wypłukać toksynę magią Dendro? - spytała Lynette.

- Nie, ale mogę spróbować stworzyć odtrutkę - oznajmiła Emilie, wpuszczając ich do środka. - Co dokładnie się stało?

- Jeden z więźniów Fortecy został otruty wawrzynkiem - wyjaśnił Neuvillette. - Jest w ciężkim stanie i obawiam się... Obawiamy się, że może nie przeżyć.

- Ktoś chciał zabić hrabię Wriothesleya? Na Archonów, czemu? - Emilie zamknęła za nimi drzwi.

Neuvillette westchnął ciężko i usiadł.

- Nie powiedział nic o tym, że to chodzi o hrabiego i teraz ma kryzys egzystencjalny - wyjaśniła Lynette.

- Nie musiał, widzę to po jego oczach - odparła Emilie, biorąc do ręki książkę i przewracając strony. - Poza tym, pachnie rozpaczą.

- Rozpaczą? - powtórzyła Lynette.

- Rozpacz ma swój zapach - odparła Emilie. - Łzy, wbrew pozorom, mają swój zapach. Dodać do tego pot i lekko mokre ubrania? Po spotkaniu wielu rodzin zmarłych osób, nauczyłam się rozpoznawać ten zapach.

- Właściwie, to dopiero co się przebrał - odparła Lynette.

- Sama widzisz - Emilie otworzyła książkę na odpowiedniej stronie. - Ta mikstura powinna sprawić, że pozbędzie się całej toksyny.

- To nie jest środek wymiotny? - spytała Lynette, nachylając się nad jej ramieniem.

- Innego sposobu nie znam - odparła Emilie. - Ma podawane płyny?

- Tak - Neuvillette spojrzał na nią zmęczonym wzrokiem. - Naprawdę aż tak po mnie widać, że się martwię?

- Tak - odpowiedziały stanowczo Emilie i Lynette jednocześnie.

- Czy ludzie zazwyczaj dobrze radzą sobie z ukrywaniem takich emocji?

- Nie - Emilie wzruszyła ramionami.

- Czyli nie muszę nad tym pracować - Neuvillette oparł głowę na dłoni. - Pozwolicie, że się zdrzemnę?

- Hm? - Emilie podniosła na niego wzrok.

Lynette zrobiła to samo. Ten poważny sędzia, z wcale nie smoczymi cechami, właśnie naprawdę zasnął w fotelu perfumiarki.

Chyba zmęczyły go jego własne emocje.

wtorek, 17 czerwca 2025

The Tea that Caused a Storm II

 Uniwersum: Genshin Impact

Pairing: Wriothesley&Neuvillette

Dozwolone od: 17+

Gatunek tekstu: fantasy, dramat, soft angst

Seria: "Light&Ice"/"Sun&Wind"

Ostrzeżenia: spoilery do gry, headcanony, opis cierpienia fizycznego oraz psychicznego

Notka autorska: Druga część. Pisanie jej było najtrudniejsze, bo chciałam pokazać cierpienie Neuviego, ale jednocześnie nie sprawić, że będzie zbyt przedramatyzowane.





Woda chlupotała Lynette pod stopami, kiedy szła ulicami Fontaine, rozglądając się wokoło. Neuvillette miał o wiele dłuższe nogi niż ona, więc nawet jeśli szedł wolno, to i tak pewnie już dawno był gdzieś indziej. Burza wciąż się wzmagała, ale na całe szczęście nie było wiatru. Jeszcze tego by brakowało, żeby jej się parasolka połamała.

Lynette przyspieszyła kroku, kiedy kątem oka przyuważyła białe włosy znikające za zakrętem. Nawet nie wiedziała, czemu właściwie to robi. Czy chciała tak bardzo dowiedzieć się, czy ma rację? Czy może gdzieś się podskórnie martwiła?

Zwolniła, gdy zobaczyła, jak Neuvillette staje przy Fontannie Lucine. Przynajmniej tyle, że w końcu się zatrzymał.

Skrzywiła się, gdy usłyszała kolejny grzmot. Naprawdę musiała mieć aż tak wrażliwe uszy?

Osuszyła kawałek murku za pomocą Anemo, usiadła na nim i postanowiła poczekać. Neuvillette wydawał się być w głębokiej zadumie. Jego srebrzystobiałe włosy posklejały się od deszczu. Ubranie przemokło do suchej nitki. Pewnie gdyby był człowiekiem, to dawno by się pochorował.

Lynette wiedziała, że nie mógł nim być. Ludzie nie żyją ponad pięćset lat, a wszyscy w Fontaine wiedzieli, że Neuvillette ma co najmniej tyle. Chociaż kto go tam wie, może zarazki nadal się go chwytają?

Nie była pewna, czy w ogóle zauważył jej obecność. Mogłaby w sumie zakraść się do niego i to sprawdzić, ale może po prostu postanowił ją zignorować. Na razie nie chciała mu przeszkadzać.

Jednak kiedy ugięły się pod nim nogi i upadł na kolana, kładąc dłonie na tablicy przytwierdzonej do fontanny, stwierdziła, że nasiedziała się na murku wystarczająco długo i ruszyła biegiem w jego stronę. Zemdlał, czy co?

Ale kiedy podeszła bliżej, zauważyła, że jest przytomny. Jedynie trząsł się jakby z zimna.

- Monsieur? - zaczęła spokojnie, osłaniając go parasolką, choć nie miało to sensu, biorąc pod uwagę, jak przemoknięty był. - Wszystko w porządku?

- Tak, panienko Lynette - odparł Neuvillette, zabierając dłonie z tablicy i siadając na piętach.

Brzmiał jak Lyney, kiedy choruje.

- Na pewno?

- Nic mi nie jest, ale dziękuję za troskę - odwrócił się w jej stronę i uśmiechnął przyjaźnie.

Aczkolwiek w tym geście nie było nic prawdziwego.

- Zauważył mnie pan w ogóle? - zapytała Lynette.

- Tak - tym razem nie kłamał. - Ale postanowiłem zignorować.

- Dlaczego?

- Jeśli szła panienka za mną tak długo, to raczej nie dałoby się panienki odwieźć od pozostania tutaj - odparł Neuvillette. - Co takiego się stało, że mnie panienka śledziła?

- Hrabia Wriothesley został otruty, prawda? - Lynette spojrzała na Neuvillette'a uważnie.

Spoważniał. Jego łagodny wzrok stał się chłodny, a na sam dźwięk imienia swojego przyjaciela, jeśli można go tak nazwać, drgnął zdecydowanie zbyt wyraźnie.

- Skąd to wiesz? - spytał powoli.

- Herbata - odpowiedziała Lynette. - Charlotte nie chciała nam nic powiedzieć, a pan siedzi tutaj, płacząc. Kto inny mógł to być w takiej sytuacji?

Neuvillette podniósł się powoli i wyprostował się, odgarniając niesforny kosmyk z twarzy.

- Jedynie myślałem - powiedział spokojnie. - Zastanawiałem się po prostu, co zrobić w tej sytuacji.

- Płakał pan.

- Drżałem od deszczu.

- Nawet pan szlochał.

- Lynette.

Nie chciała go denerwować. Wiedziała, że nakryła go w chwili, w której żaden mężczyzna nigdy nie chciał być nakryty - w chwili słabości. Ale sam widok tego poważnego sędziego, stojącego w deszczu bez ani cienia radości w oczach sprawiał, że krajało jej się serce. Kojarzył jej się z kotem zostawionym w kartonie przez okrutnych właścicieli, którzy porzucili go, bo nie mieli dla niego czasu.

- Monsieur - zaczęła Lynette. - Może opowie mi pan, co się stało?

- To ściśle tajne - odparł Neuvillette, zaczynając iść w drugą stronę.

- Wie pan w ogóle, co to za owoce? - spytała Lynette, doganiając go. - Może pani Emilie potrafiłaby stworzyć wtedy antidotum?

- Już nad tym pracujemy - znów ton chorego Lyneya.

- Absolutnie nie umie pan kłamać - stwierdziła Lynette. - Potrzebuję objawów. Mogę wtedy pomóc.

- Nie chcę angażować Fatui do tej sprawy - wyjaśnił Neuvillette.

- Podejrzewa pan kogoś z nas?

- Jeśli ma panienka na myśli siebie i swoich braci, to nie - odparł Neuvillette.

Czyli ktoś niższy rangą.

- To jakie te objawy? - spytała Lynette.

Neuvillette zatrzymał się. Pomyślał przez chwilę, po czym potarł palcami skronie.

- Chodźmy do mojego gabinetu - stwierdził w końcu i ruszył w stronę Pałacu Memoria.

Lynette westchnęła ciężko. Mógłby chociaż zwolnić...

sobota, 14 czerwca 2025

The Tea that Caused a Storm I

Uniwersum: Genshin Impact

Pairing: Wriothesley&Neuvillette

Dozwolone od: 17+

Gatunek tekstu: fantasy, dramat, soft angst

Seria: "Light&Ice"/"Sun&Wind"

Ostrzeżenia: spoilery do gry, headcanony, opis cierpienia fizycznego oraz psychicznego

Notka autorska: Końcówka wersji Natlan i wtedy wbijam ja z fikiem o Fontaine. W sumie norma. A i Lynette jest właściwie główną bohaterką tutaj, bo doszłam do wniosku, że nie chcę tych dwóch dorosłych, poważnych chłopów rozmiękczyć jak chusteczki w kubku z wodą, kiedy miałam 3 lata.


Było ciepło, chociaż niebo pokrywały ciemne chmury. Lynette siedziała w kawiarni, czytając gazetę i racząc się popołudniową herbatą. Jej brat by takiej nie tknął, byłaby dla niego za gorzka.

Wszystkie artykuły były tak samo niedorzeczne jak zawsze. Przybysze z innych planet, ludzie uważający, że wynaleźli "gotowanie na bazie wody", co w dużym skrócie było po prostu robieniem zup, czy też romanse wśród arystokracji, które ani trochę Lynette nie obchodziły.

Nawet nowinki kryminalne tym razem okazały się okropnie wręcz nudne. Po tym, jak Lady Furina abdykowała, procesy sądowe przestały być takie ekscytujące. Kilku oszustów, jakieś porwanie i cała garść mniejszych lub większych rabunków. Nic ciekawego.

Lynette podniosła wzrok, słysząc podniesione głosy. Charlotte biegała od stolika do stolika, złakniona wrażeń i inspiracji. A tak przynajmniej się na samym początku wydawało.

- Chyba dzieje się coś poważniejszego - stwierdził Freminet, podchodząc do niej z jednym ze swoich nakręcanych pingwinów.

- Tak - Lynette upiła łyk herbaty. - To bardziej wygląda, jakby Charlotte próbowała na szybko zebrać o czymś informacje.

- Myślisz, że jak się pospieszymy, zdołamy jej uniknąć? - spytał Freminet. - Nie mam zamiaru pakować się w kłopoty.

- Za późno. Lyney już do niej idzie - Lynette wskazała na swojego brata, który dziarskim krokiem ruszył w stronę Charlotte.

Freminet jedynie westchnął jak męczennik. Lynette za to uważnie obserwowała Lyneya. Na jego twarzy pojawiło się najpierw zaskoczenie, a później głębokie skupienie.

A potem spojrzał na nią i już wiedziała, że będzie musiała rozmawiać z Charlotte, na co nie miała absolutnie ochoty.

- Hej, Lynette - Charlotte podbiegła do niej i usiadła na krześle tak energicznie, że mało z niego nie spadła. - Znasz się na ziołach, nie?

- Są składnikami wielu trucizn - odparła Lynette, stawiając filiżankę na spodek. - A sądząc po twojej minie, właśnie dlatego jestem ci potrzebna.

- Dokładnie tak - Charlotte wyjęła z torby puszkę i otworzyła ją.

W powietrzu uniósł się intensywny zapach zielonej herbaty. Lekko słodkawy, z nutą mięty.

Ale Lynette dobrze wiedziała, że było w niej coś jeszcze. Wyczuwała słodko-cierpki zapach jakichś owoców.

Włożyła rękę do środka puszki i wyciągnęła garść herbaty. Palcem rozsunęła liście i przyjrzała się jej uważnie.

- Widzisz coś? - spytał Lyney, nachylając się nad jej ramieniem.

- Chuchasz mi w ucho - mruknęła Lynette.

- A, wybacz - Lyney odsunął się od niej. - Więc?

- Wydaje mi się, że ten czerwony proszek to jakieś owoce - oznajmiła Lynette. - Ale dopóki nie znajdziemy takiego w całości, nie jestem w stanie nic więcej powiedzieć.

- Ale jesteś pewna, że to trucizna? - spytała Charlotte.

- Sierść mi się jeży na ogonie. To na pewno trucizna - stwierdziła Lynette, wsypała herbatę z powrotem do puszki i zdjęła rękawiczkę, po czym przełożyła ją do gołej dłoni.

Odczekała chwilę i poczuła, że skóra zaczęła ją piec. Odłożyła rękawiczkę i spojrzała na swoją dłoń. Jej bracia i Charlotte zrobili to samo.

Skóra na jej ręce zaczerwieniła się. Wyglądało to, jakby się oparzyła.

- Mówiłam, że to trucizna - powiedziała Lynette, spokojnie biorąc od Fremineta szklankę wody, którą opłukała dłoń. - Nic mi nie będzie, Lyney. Nie panikuj tak.

- Nie panikuję - obruszył się Lyney. - Znaczy, martwię się, ale bardziej niepokoi mnie to, że ktoś to wypił.

- Właśnie, o kogo dokładnie chodzi? - spytał Freminet.

- Tajemnica zawodowa - odparła Charlotte, wstając gwałtownie. Zamknęła puszkę, spakowała ją do torby i uciekła, nawet się nie żegnając.

- Ech, jak widać nic więcej się nie dowiemy - westchnął Lyney. - Chce ktoś makaronika?

Freminet ochoczo przytaknął. Lynette spojrzała na swoją filiżankę.

Charlotte wyglądała na przejętą i nie chciała nic im powiedzieć. A narzędziem zbrodni definitywnie była herbata.

Jej bracia byli jak zwykle głupi.

* * *

Lynette wracała do domu, kiedy nagle z nieba lunął rzęsisty deszcz. Zbierało się na to już od dłuższego czasu, ale i tak wydawało jej się to podejrzane, że stało się to tak gwałtownie. Lyney i Freminet poszli jeszcze na targ, więc może mieli więcej szczęścia i schowali się pod jakimś straganem.

Przyspieszyła kroku, kiedy usłyszała pierwszy grzmot. Duże krople moczyły jej sierść. Jako osobie z domieszką kocich genów nie podobało się to wcale.

Kiedy w końcu znalazła się w domu, jedyne, czego pragnęła, to puchaty koc, ciepły piecyk i kolejna herbata. Na dokładkę jej dłoń nadal trochę piekła, więc miała nadzieję, że do tego wszystkiego się jeszcze nie przeziębi.

Nasypała herbaty do dzbanka i zalała ją wrzątkiem, po czym wzięła gorącą kąpiel. Kiedy kwadrans później wyszła już z wanny, herbata była gotowa. Mocna jak zwykle, drażniąca jej kubki smakowane. Idealna.

Stanęła z filiżanką przed oknem, opatulona szlafrokiem, i spojrzała na świat w chaosie spowodowanym ulewą. Ludzie w pośpiechu uciekali do domów, kryjąc się przed deszczem. Niebo raz po raz przecinała błyskawica. Deszcz nie ustawał, jedynie przybierał na sile.

Lyney i Freminet wrócili jakiś czas później, przemoczeni do suchej nitki. Wysłała ich do łóżek, bo wiedziała, że gotowi zaraz złapać przeziębienie. A nie było nic gorszego od chorego Lyneya, który udawał, że nic mu nie jest i parę razy dorobił się przez to zapalenia płuc. Dobrze, że chociaż Freminet miał głowę na karku i każdą chorobę po prostu przesypiał.

Lynette nalała sobie kolejną filiżankę herbaty, usiadła na parapecie i wróciła do obserwacji świata za oknem. I wtedy zauważyła coś dziwnego.

Nadal lało jak z cebra. Ulice Fontaine kompletnie opustoszały. A monsieur Neuvillette najwidoczniej postanowił wybrać się właśnie na spacer. Bez parasola, ani nawet przeciwdeszczowego płaszcza.

Lynette westchnęła przeciągle i odstawiła filiżankę na stolik. Przebrała się szybko, zarzuciła na siebie pelerynę, wzięła parasolkę, którą kupiła jej kiedyś Navia, i wyszła z domu, zamykając chrapiących braci na klucz.

Dlaczego mężczyźni muszą być tak głupi?

środa, 21 maja 2025

Beyond the Darkness, to the Water's Surface

Uniwersum: Aoishiro

Pairing: Syouko&Yasumi, Ayashiro&Nami

Dozwolone od: 17+

Gatunek tekstu: fantasy

Ostrzeżenia: brak

Notka autorska: SKOŃCZYŁAM. W sensie, ten projekt zajął mi zdecydowanie dłużej niż powinien, ale z drugiej strony nie wiem, co teraz będę wrzucać, jak stwierdzę, że chyba trzeba cokolwiek, żeby nie wyjść na pisarza wiecznie na writeblocku. XD



Kiedy pokonałyśmy Rouryu, byłam w szoku, że życie może toczyć się w aż tak powolnym tempie. Nawet jeśli ja i Syouko-senpai... Nawet jeśli przestałam mówić na nią "senpai", bo brzmi to definitywnie zbyt dziwnie, kiedy się z kimś schodzisz.

Tsunami Onee-chan mieszka w Shoushinji. Nikt nie wiem, czy kiedykolwiek zacznie się starzeć, więc Syouko i Kohaku-san doszły do wniosku, że to najlepszy pomysł.

Często odwiedzałam ją ze Syouko i Ayashiro-senpai. Ewentualnie z Momo-chan, ale ona wolała grać w gry, niż wybierać się w aż tak dalekie podróże. Potrafiła również rozmawiać godzinami z Migiwą-san, z którą jako jedyna nadal utrzymywała kontakt.

Kiedy przyjeżdżałyśmy do Shoushinji, Kohaku-san zjawiała się rzadko, najczęściej, żeby porozmawiać ze Syouko albo Tsunami Onee-chan. Jej wzrok mówił jasno, że widzi w nich obu Yasuhime. I prawdopodobnie okropnie tęskni. Nieśmiertelność musi być okropna.

Ayashiro patrzyła na Tsunami Onee-chan w taki sam sposób, swoją drogą. Tylko bez tej bezdennej rozpaczy w oczach. Jedynie z nadzieją.

Wiedziałam, że zbliżyły się do siebie. Nawet, jeśli Tsunami Onee-chan mało się zmieniła, to umysł miała na poziomie dwudziestoparoletniej kobiety, a jej wiedza obejmowała kilkaset lat życia Yasuhime.

Jedyne, czego nadal żałowałam po tych wszystkich latach, był fakt, że Kaya-san poświęciła się dla nas, kiedy zostałyśmy walczyć z potworami zza bramy. Syouko mocno przeżyła fakt, że znowu ją straciła.

- I tak nie była już człowiekiem - powiedziała raz Kohaku-san, gdy poruszyłyśmy ten temat podczas jednej z wizyt u Tsunami Onee-chan.

Siedziałyśmy u niej ze Syouko, Ayashiro-senpai, Momo-chan i Migiwą-san.

- A co z Nami-chan? - spytała Ayashiro-senpai.

Kohaku-san chwyciła twarz mojej siostry i spojrzała jej w oczy.

- Myślę, że jej rysy w końcu się wyostrzą - stwierdziła, trzymając ręką twarz Nami. - Ja też zostałam przemieniona w jej wieku i nie wyglądam jak dzieciak.

- Słyszysz, Nami? - Syouko położyła jej dłoń na ramieniu. - Będzie dobrze. Możesz robić za osobę niskorosłą.

- Nie pociesza mnie to - Tsunami Onee-chan rzuciła jej mordercze spojrzenie. - Nie wybrałam sobie takiego życia.

- Nikt nie wybrał - Kohaku-san wzruszyła ramionami. - W każdym razie, przeproszę was najmocniej, ale muszę wracać do swoich obowiązków. Onikiri, idziesz ze mną.

- Ale... - zaczęła Migiwa-san, lecz Kohaku-san pociągnęła ją za ramię i siłą wyciągnęła z pokoju. - Do zobaczenia! Czekaj, onmyouji, jak ty na tych krótkich nogach jesteś w stanie tak szybko... Au!

- Migi-san znowu dostała w kostkę? - Momo-chan zachichotała.

- Pewnie tak - przyznała Syouko, również chichocząc.

- Do czego Kohaku-san jej potrzebuje, swoją drogą? - spytałam.

- Tylko żeby znowu nie wpakowały w kłopoty - zmartwiła się Ayashiro-senpai.

- Ja jestem zbyt zajęta pracą w klinice, żeby mieć czas na kłopoty - odparła Syouko. - Jestem za stara na ratowanie świata.

- Powiedz to Kohaku-san, ona ma chyba jakiegoś tysiaka na karku - zaśmiała się Momo-chan.

- Ciekawe, czy takie wieczne życie męczy - zastanowiła się Tsunami Onee-chan.

- Ja jestem zmęczona nawet teraz, a co dopiero, gdybym miała żyć jeszcze kilkaset lat - przyznała Ayashiro-senpai. - Chociaż może miałabym więcej czasu na rozwiązanie niektórych spraw.

- W sumie miałabym więcej czasu na granie w gry... - zamyśliła się Momo-chan.

- Ja bym mogła się porządnie wyspać - westchnęłam ciężko.

- Oj tak, czasem zazdroszczę mojemu kotu, że nie musi wstawać tak wcześnie rano - powiedziała entuzjastycznie Ayashiro-senpai.

- To by tłumaczyło, czemu Kohaku-san tyle śpi - stwierdziła Syouko i spojrzała na okno.

Podążyłam za nią wzrokiem. Słońce zaczęło zachodzić. Złapałam ją za rękę i uścisnęłam mocno.

Kątem oka zauważyłam, jak Ayashiro-senpai i Tsunami Onee-chan robią to samo ukradkiem. Jakby się przed nami kryły.

Uśmiechnęłam się. Cokolwiek przyniesie przyszłość, mamy siebie. Tylko my, zachód słońca, nasze splecione ręce i nadzieja na przyszłość.

I Momo-chan chrupiąca ciastka za naszymi plecami.

The end

środa, 14 maja 2025

The Steps Leading Past Unasaka

Uniwersum: Aoishiro

Pairing: brak

Dozwolone od: 17+

Gatunek tekstu: fantasy

Ostrzeżenia: brak

Notka autorska: Ending LVI (happy ending on the Grand Route).


Życie po pokonaniu Rouryu toczyło się w swoim powolnym tempie, co wydawało się wręcz niewyobrażalne, kiedy z nim walczyłyśmy.

Nami zamieszkała z Suzukim. Nie byłyśmy bowiem pewne, czy kiedykolwiek zacznie się starzeć, więc ukrycie jej w świątyni wydawało się być najlepszym pomysłem.

Starałyśmy odwiedzać się nawzajem. Jeździłam do niej z Yasumi i Ayashiro. Czasem zabierałam też Momoko, która chyba jako jedyna pozostała w kontakcie z Migiwą. Mnie ta dziewucha mało obchodziła, szczerze mówiąc.

Kohaku-san zjawiała się na naszych herbatkach z Nami bardzo rzadko. Miałam wrażenie, że dziwnie patrzy zarówno na nią, jak i na mnie, ale ignorowałam to. Cokolwiek wiedziała, nie była to już moja sprawa.

Natsu Nee-chan wróciła do pracy w klinice dziadka. Nie do końca rozumiał, dlaczego nie zestarzała się ani trochę, ale chyba postanowił to kompletnie zignorować. Obchodziło go jedynie, że jest cała i zdrowa, a on ma więcej rąk do pracy. Poza tym, Aoi-sensei pociągnęła za odpowiednie sznurki, które pozwoliły Natsu Nee-chan wrócić do społeczeństwa.

Ta kobieta ma chyba więcej tajemnic, niż się pozornie wydaje. W końcu to ona powiedziała Natsu Nee-chan o Ame no Murakumo.

Skończyłam szkołę, poszłam na studia i rozpoczęłam pracę w klinice dziadka. Ciało Nami zmieniło się w jedynie takim stopniu, jak to należące do Kohaku-san. Wyglądała jak młoda dziewczyna, ale proporcje miała typowo dziecięce.

Siedziałyśmy właśnie z Nami, Yasumi, Ayashiro, Momoko i, o zgrozo, Migiwą w Shoushinji. Kohaku-san przyszła obgadać coś z podupadającym już na zdrowiu Suzukim i zajrzała do nas na chwilę.

- Myślę, że jej rysy w końcu się wyostrzą - stwierdziła, trzymając ręką twarz Nami. - Ja też zostałam przemieniona w jej wieku i nie wyglądam jak dzieciak.

- Słyszysz, Nami? - położyłam jej dłoń na ramieniu. - Będzie dobrze. Możesz robić za osobę niskorosłą.

- Nie pociesza mnie to - Nami rzuciła mi mordercze spojrzenie. - Nie wybrałam sobie takiego życia.

- Nikt nie wybrał - Kohaku-san wzruszyła ramionami. - W każdym razie, przeproszę was najmocniej, ale muszę wracać do swoich obowiązków. Onikiri, idziesz ze mną.

- Ale... - zaczęła Migiwa, lecz Kohaku-san pociągnęła ją za ramię i siłą wyciągnęła z pokoju. - Do zobaczenia! Czekaj, onmyouji, jak ty na tych krótkich nogach jesteś w stanie tak szybko... Au!

- Migi-san znowu dostała w kostkę? - Momoko zachichotała.

- Pewnie tak - przyznałam, sama chichocząc.

- Jak się miewa Kaya-san? - spytała Yasumi.

- Dobrze. Aoi-sensei skontaktowała ją ze swoją znajomą zajmującą się paranormalnymi sprawami - odpowiedziałam, upijając łyk herbaty. - Asami Sakuya, czy jakoś tak. Natsu Nee-chan twierdzi, że wyczuwa od niej jakąś dziwną energię.

- Tylko żebyście się znowu nie wpakowały w kłopoty - zmartwiła się Ayashiro.

- Ja jestem zbyt zajęta pracą w klinice, żeby mieć czas na kłopoty - odparłam. - Jestem za stara na ratowanie świata.

- Powiedz to Kohaku-san, ona ma chyba jakiegoś tysiaka na karku - zaśmiała się Momoko.

- Ciekawe, czy takie wieczne życie męczy - zastanowiła się Nami.

- Ja jestem zmęczona nawet teraz, a co dopiero, gdybym miała żyć jeszcze kilkaset lat - przyznała Ayashiro. - Chociaż może miałabym więcej czasu na rozwiązanie niektórych spraw.

- W sumie miałabym więcej czasu na granie w gry... - zamyśliła się Momoko.

- Ja bym mogła się porządnie wyspać - Yasumi westchnęła ciężko.

- Oj tak, czasem zazdroszczę mojemu kotu, że nie musi wstawać tak wcześnie rano - powiedziała entuzjastycznie Ayashiro.

- To by tłumaczyło, czemu Kohaku-san tyle śpi - stwierdziłam i spojrzałam przez okno.

Wspomnienie Urashimy odpłynęło razem z wodą zabraną przez odpływ. W końcu miałyśmy spokój.

The end

środa, 7 maja 2025

Kumouchi is Severed

Uniwersum: Aoishiro

Pairing: Syouko&Yasumi

Dozwolone od: 17+

Gatunek tekstu: angst

Ostrzeżenia: spoilery do gry, śmierć, gore

Notka autorska: Ending LV (third bad ending on the Grand Route).



Pękło.

Drewno z Tokosaki no Tsubaki pękło.

Miecz trzymany przez mojego ojca przeciął z łatwością zarówno Kumouchi, jak i ciało Syouko-senpai.

Ściął ją.

Odciął jej głowę, która potoczyła się po podłodze i wpadła do wody.

- Syouko-senpai! - wrzasnęłam i rzuciłam się do biegu, ale Kohaku-san złapała mnie w pasie.

- Stój, dziewczyno!

- Ale...

- Ona nie żyje! Straciła głowę przez tego głupca! Stój! - warknęła Kohaku-san. - Te, onikiri!

Migiwa-san odwróciła się w naszą stronę.

- Zabierz ją - stwierdziła Kohaku-san, popychając mnie w jej stronę. - Po prostu ją stąd zabierz.

- Ale...

- Zabieraj, idiotko!

Migiwa-san westchnęła i pociągnęła mnie za rękę.

- Tsunami Nee-san! - zawołałam. - Masz wrócić!

- Wrócę! - odkrzyknęła Nee-san.

Odwróciłam się i pobiegłam w stronę wyjścia.

Oczywiście mouryou próbowały nam przeszkodzić, ale Migiwa-san je pokonała.

A ja czułam się jeszcze bardziej bezużyteczna niż zwykle...

- Yasumin! - Migiwa-san złapała mnie za ramiona. - Wstrzymaj oddech!

- Co?! - zawołałam, a Migiwa-san wrzuciła mnie do wody.

Bul bul bul bul...

Zamknęłam oczy.

Miałam ochotę oddychać.

Oddychać i pozwolić, bym umarła.

Wtedy ja i Syouko-senpai...

Mogłybyśmy...

Być...

...razem.

* * *

Obudziłam się w Shoushinji.

Nee-san siedziała obok mnie, gładząc mnie po wciąż wilgotnych włosach.

Czyli nie znaleźli mnie aż tak dawno.

- Tsunami Nee-san? - spojrzałam na nią, a ona uśmiechnęła się smutno.

- Jestem - przyznała. - Kaya-san nie żyje.

- A reszta?

- Z resztą wszystko w porządku - powiedziała cicho. - Tylko...

- Syouko-senpai...

- Tak. Syouko-chan...

Przymknęłam oczy.

- A tata?

Nee-san westchnęła.

- Wszyscy nasi przeciwnicy są martwi - odpowiedziała. - Kohaku-san i ja pokonałyśmy Rouryu. Migiwa-san trochę oberwała, ale się wyliże. To powierzchowne rany.

- A Kohaku-san nic nie jest?

- Też jest ranna - przyznała Nee-san.

- Ale żyje?

- Tak. Mówiłam ci już, że wszystko z nimi w porządku - Nee-san zebrała kilka kosmyków moich włosów i zaczęła zaplatać mi warkoczyki. - Aoi-san będzie miała kłopoty. Mówiła, że musi się zwolnić.

- Zwolnić?

- Syouko-chan nie żyje - wyjaśniła Nee-san. - Jak ma to wyjaśnić jej rodzicom?

Coś zabolało mnie w środku.

- Wolałabym umrzeć zamiast niej...

- Sumi-chan! - zawołała oburzona Nee-san. - O czym ty mówisz?

- Ja nie mam rodziców. Ona ma - wyjaśniłam.

- Sumi-chan - Nee-san przytuliła mnie do siebie. - Masz mnie, Sumi-chan. Ja się już nigdzie więcej nie wybieram, obiecuję.

- Wiem - wczepiłam palce w jej śnieżnobiałe kimono. - Wiem...

Ale Syouko-senpai nigdy się nie dowiedziała, co do niej czuję.

I to jest najgorsze.

The end

środa, 5 marca 2025

Crossing Over in the Middle of a Storm

Uniwersum: Aoishiro

Pairing: wspomniane Ayashiro&Nami

Dozwolone od: 17+

Gatunek tekstu: angst

Ostrzeżenia: spoilery do gry, śmierć, gore

Notka autorska: Ending LIV (fourth bad ending on the Grand Route).



Zawacchi została porwana.

Osa-senpai i Nami-chan zaginęły. Prawdopodobnie uprowadziły je te same istoty.

Co to w ogóle było? Demony?

Nie mogłam znaleźć sobie miejsca. Chodziłam po całym Shoushinji, wchodząc do pomieszczeń bez celu.

W końcu nadszedł dzień naszego wyjazdu. Postanowiłam ostatni raz przejść się brzegiem morza, łudząc się, że może znajdę wszystkie zaginione osoby.

- Momoko-chan? - zagadnęła mnie Hime-senpai. Trzymała już torbę na ramieniu, ale nie wyglądała na gotową do wyjazdu.

Tak jak ja.

- Gdzie idziesz, Momoko-chan? - spytała w końcu.

- Na plażę - odpowiedziałam. - Chcę się jeszcze raz przejść po brzegu. Chcę się pożegnać z Zawacchi, Nami-chan i naszą panią kapitan, zanim wyjedziemy. Jakbym tego nie zrobiła, czułabym się, jakbym je zdradziła czy coś. Nie wiem, czy to rozumiesz, Hime-senpai...

- Rozumiem doskonale - odpowiedziała cicho. - Przejdę się z tobą.

- Okej - uśmiechnęłam się do niej.

Ruszyłyśmy w stronę plaży. Wiatr rozwiewał nam włosy, które zakrywały nasze twarze.

- Momoko-chan? - zaczęła Hime-senpai. - Myślisz, że policja je znajdzie?

- Myślę, że tak - przyznałam. - Nawet jeśli przestępcy są nie z tego świata, to raczej nie ukryli ich, no wiesz. W jakimś innym wymiarze czy coś.

- Pewnie masz rację - Hime-senpai uśmiechnęła się niemrawo. - Momoko-chan, jak myślisz, ile Nami-chan może mieć lat?

- Dwanaście, nie więcej - odpowiedziałam. - Dlaczego pytasz?

- Czy to źle, jeśli... - Hime-senpai speszyła się nieco. - Jeśli, no wiesz. Coś do niej... poczułam?

- Instynkt macierzyński?

- Nie - Hime-senpai pokręciła głową. - Najpierw myślałam, że to właśnie instynkt macierzyński, ale jak zaczęła mówić... To nie jest rodzicielska miłość, Momoko-chan.

- Znasz ją kilka dni - zauważyłam.

- Tak, ale nigdy czegoś tak silnego nie czułam - odparła Hime-senpai. - Kiedy to do mnie dotarło, to było jak porażenie piorunem. A teraz...

Hime-senpai spuściła wzrok.

- Nawet jeśli... Moi rodzice... Moi rodzice nigdy by się nie zgodzili na nasz związek - mruknęła pod nosem.

- Moi by nie mieli absolutnie nic przeciwko - odparłam. - Ale nie szukam na razie dziewczyny.

- Chwileczkę, Momoko-chan - Hime-senpai zatrzymała się nagle. - Jesteś lesbijką?

- A to dziwne? - uśmiechnęłam się promiennie, zdejmując buty. - W szkole tylko dla dziewcząt chłopaka nie uświadczysz.

- Ach tak... - Hime-senpai również zrzuciła swoje klapki. - Ja... Momoko-chan!

Hime-senpai wskazała palcem za mnie. Odwróciłam się i zobaczyłam pas obi.

Widziałam już wcześniej ten pas obi.

Na Nami-chan.

Ruszyłyśmy w jego stronę biegiem.

Podniosłam go i uniosłam wzrok.

Hime-senpai stała przerażona. Jak słup soli, nie mogąc się ruszyć.

Ja powoli podeszłam do Nami-chan leżącej na brzegu.

Miałam nadzieję, że to znowu było tak, jak za pierwszym razem, kiedy Zawacchi i Osa-senpai ją znalazły.

Ale usta Nami-chan były sine. Kończyny dziwnie powykrzywiane. Miała pełno siniaków i zadrapań. I prawdopodobnie złamaną nogę. Jej kimono było podarte i poplamione. Tam, gdzie ciało wystawało z wody, praktycznie suche. Musiała tak leżeć od dłuższego czasu.

Nie żyła.

I wtedy zauważyłam coś jeszcze.

Kawałek materiału. Podniosłam go.

Niebieski materiał w białe paski.

...

Osa-senpai?

- Hime-senpai, chodź, musimy poszukać Osy! - zawołałam, ale Hime-senpai nie ruszyła się na milimetr, wciąż wpatrzona w martwą Nami-chan.

Osy nie było na brzegu. Podciągnęłam mundurek i ruszyłam na poszukiwania w wodzie.

I znalazłam ją. Leżała na dnie, pozbawiona ręki i z szeroko otwartymi oczami. Jej ciało wyglądało tak samo, jak Nami-chan.

Przyniosłyśmy je do Shoushinji. Nie mogłyśmy ich tak zostawić. Suzuki-san zawiadomił policję. Aoi-sensei przykryła nas kocami.

Czy Zawacchi...

- Hanako? - Suzuki-san wszedł do naszego pokoju. - Policja już jest. Chcą zadać dziewczynkom kilka pytań.

- Później, Yuukai - odparła Aoi-sensei.

- Jeszcze jedno, Hanako - zaczął Suzuki-san. - W sprawie Aizawy.

- Nie przy Akicie i Sakurai, widziały już zbyt dużo! - krzyknęła Aoi-sensei.

- Chcę wiedzieć, co z Za... Znaczy, z Yasumi - oznajmiłam, wstając. - Proszę, powiedzcie mi.

Suzuki-san spojrzał na Aoi-sensei, a później na mnie.

- Policja znalazła jej ciało - oznajmił w końcu. - Tylko, że...

Zrobiło mi się słabo.

- Tylko, że co? - spytała Aoi-sensei. - Została zgwałcona? Zadźgana?

- Pozbawiona głowy - wyszeptał Suzuki-san. - Znaleziono samą jej głowę.

Zemdlałam.

I miałam ochotę już nigdy się nie ocknąć.

The end

środa, 26 lutego 2025

A Crowd of Small Oni

Uniwersum: Aoishiro

Pairing: Syouko&Yasumi

Dozwolone od: 17+

Gatunek tekstu: angst

Ostrzeżenia: spoilery do gry, śmierć, gore

Notka autorska: Ending LII (first bad ending on the Grand Route).


Syouko-senpai i Nami-chan zaginęły. Tak, jakby rozpłynęły się w powietrzu.

Wszyscy próbowaliśmy dodzwonić się do Syouko-senpai, ale jej telefon był wyłączony. Nie miałyśmy pojęcia, co się stało z nią i Nami-chan.

W mojej głowie kołatało się mnóstwo myśli. Czy to przez Urashimę? Czy to możliwe, że tam poszły?

Momo-chan siedziała przygnębiona na podłodze, opierając się o ścianę i słuchając muzyki. Podeszłam do niej.

- Powinnyśmy iść szukać Syouko-senpai razem z policją - stwierdziłam. - Lepiej by było, gdyby zobaczyły kogoś znajomego.

Momo-chan podniosła na mnie wzrok.

- Tak myślisz, Zawacchi?

Kiwnęłam głową.

- A Hime-senpai?

- Ktoś musi zostać i pilnować, żeby nasze koleżanki nie zrobiły niczego głupiego - stwierdziłam.

Momo-chan niewerbalnie przyznała mi rację.

- Będzie dobrze, Zawacchi - Momo-chan położyła mi dłoń na ramieniu. - Wierzę w to.

Ja nie wierzyłam. Ale ktoś musi chociaż próbować mnie podtrzymywać na duchu, bo zwariuję.

Nie mogłam sobie wybaczyć, że nigdy nie powiedziałam Syouko-senpai, co do niej czuję. Ani tego, że nie zaufałam swoim przeczuciom względem Nami-chan.

Bo co, jeśli to naprawdę jest Tsunami Nee-san?

* * *

Aoi-sensei nie była do końca zadowolona z naszego pomysłu. Nie chciała, byśmy brały udział w poszukiwaniach.

Kiedy na lądzie nie znaleźliśmy żadnego śladu, policjanci przyprowadzili psy tropiące, które zaprowadziły nas na plażę. Tutaj jednak ślad się urwał.

Czy Syouko-senpai i Nami-chan wpadły do morza i utonęły? Czy może naprawdę były na tyle głupio odważne, że przeszły na drugą wyspę? Tylko po co?

Nurkowie i policja przeczesali całą powierzchnię wody, jak i dno, między Unasaką i Urashimą, a my razem z nimi. Fale raz po raz uderzały mnie w twarz, jednak nie zwracałam na to uwagi. Chciałam tylko znaleźć moją ukochaną i tę biedną dziewczynkę, która tak bardzo przypominała mi moją siostrę.

Tuż przy Urashimie stało się coś dziwnego. Pies, którego na wszelki wypadek zabrał policjant, gdyby okazało się, że Syouko-senpai i Nami-chan jednak znalazły się na drugim brzegu, nagle zaczął ujadać.

- Mamy trop! - zawołał policjant, a ja szczelniej okryłam się płaszczem przeciwdeszczowym, który dostałyśmy na wypadek, gdyby fale były zbyt wysokie.

Zeszliśmy na brzeg. Nie czułam się dobrze, stąpając po gruncie, na który już nigdy nie miałam wejść. Złamałam obietnicę daną mamie. Wróciłam na Urashimę.

Pies dostał szału i ciągnął nas w stronę lasu. Biegliśmy za nim, aż nagle zatrzymał się i zaczął szczekać.

Rozejrzałam się. W piasku, który miał dość dziwną barwę, połyskiwało coś niebieskiego.

- Tam, proszę pana - wskazałam palcem, a policjant podszedł i podniósł coś, co wyglądało jak komórka, tylko jakby... pogryziona.

- O bogowie - szepnęła Aoi-sensei. Momo-chan jedynie się skrzywiła. Ja zasłoniłam usta dłonią.

Co tu się stało?

Potem było już tylko gorzej. Znaleźliśmy strzępki ubrań, a pies wywąchał też spinki Syouko-senpai, tak dla niej charakterystyczne i rozpoznawalne.

Kiedy tylko znaleziono fragmenty ludzkiego ciała, mnie i Momo-chan odesłano z powrotem do Shoushinji. Ayashiro-senpai chciała się dowiedzieć, co się stało, ale nie byłyśmy w stanie nic powiedzieć.

Aoi-sensei przekazała nam później, że odnaleziono zarówno szczątki Syouko-senpai, jak i Nami-chan.

Patrzyłam na nią, jakby mi właśnie oznajmiła, że Ziemia jest trójkątna. Coś we mnie umarło. Pękło i rozprysło się na milion kawałków.

Prawdopodobnie serce, które oddałam Syouko-senpai, a którą niezidentyfikowane dzikie zwierzęta rozszarpały na strzępy...

The end

środa, 19 lutego 2025

Not Yet Slumbering

 Uniwersum: Aoishiro

Pairing: Kohaku&Syouko

Dozwolone od: 17+

Gatunek tekstu: soft angst

Ostrzeżenia: spoilery do gry

Notka autorska: Ending LI (Kohaku's happy ending).



Siedziałam na tarasie i piłam herbatę, kiedy usłyszałam pukanie do drzwi. Chociaż to za słabe określenie, bo ktoś walił w nie pięścią tak mocno, że zastanawiałam się, kiedy wylecą z zawiasów.

Nie miałam zamiaru ich otwierać. Syouko była w pracy, a ktokolwiek, kto mógł wiedzieć, gdzie mieszkamy, musiał być jej znajomym.

Upiłam kolejny łyk herbaty i wzięłam głęboki wdech. Świeże powietrze dostało się do moich kilkusetletnich płuc, kiedy usłyszałam głuchy dźwięk i skrzypnięcie desek od płotu.

...ktoś się do nas włamał, czy co?

Wstałam i złapałam swój miecz, w drugiej ręce wciąż trzymając kubek z herbatą. Przeszłam kilka kroków i wtedy zobaczyłam ją.

Onikiri. Stała zadowolona za płotem, opierając się o niebezpiecznie wyginające się deski plecami. Po mojej stronie, na zielonej trawie, siedziała ta białowłosa dziewczynka, którą kiedyś dawno temu widziałam w sanktuarium rodu Nekata.

- Co ty tu robisz? - spytałam.

Kyan nawet się nie odwróciła.

- Osa prosiła, bym sprawdziła, czy ta mała żyje - odparła. - Jak więc widzisz, ma się dobrze. Ale nie chciałam jej tam zostawiać, a mój szef na bank kazałby mi ją zabić, więc przyniosłam ją tutaj.

- I co niby mam teraz z nią zrobić? - podeszłam do dziewczynki i pomogłam jej wstać.

Mruknęła coś tylko i spuściła wzrok.

Racja. Syouko mówiła, że to dziecko jest nieme.

- A bo ja wiem? Możecie robić za mamę-mamę i mamę-tatę dla niej, jak chcecie - Kyan zachichotała i rzuciła mi złośliwe spojrzenie. - Pa, onmyouji~

I po prostu sobie poszła.

Podałam dziewczynce herbatę i westchnęłam. W co ta moja ukochana znowu nas wpakowała?

* * *

- Wróciłam! - usłyszałam z przedpokoju, układając z Nami puzzle. Dziewczynka momentalnie odwróciła się w stronę, z której dobiegł głos Syouko.

Po chwili ona sama zjawiła się w progu. Najpierw spojrzała na Nami, potem przeniosła wzrok na mnie i napotkała moje mordercze spojrzenie, więc wróciła do patrzenia na dziewczynkę.

- Nie zestarzała się ani trochę - stwierdziła odkrywczo, wpatrując się w nią przez dobrą chwilę.

- Podałaś onikiri nasz adres - powiedziałam oschle. - Przyszła tu bez zapowiedzi, podrzuciła to dziecko i sobie poszła, jak jakaś kukułka.

- Nie ma jej tu? - Syouko zamrugała. - Myślałam, że chociaż przedyskutujemy, co teraz.

- Syouko - wstałam i podeszłam do niej. - Ta mała potrzebuje miejsca, gdzie się nią zajmą. Tymczasem ty już ukrywasz jedną nadnaturalną istotę w swoim domu, sama prawdopodobnie mając życie przedłużone przez moce Oyasu. Jak chcesz ochronić zarówno mnie, jak i Nami?

- Właśnie to chciałam omówić z Migiwą - Syouko westchnęła ciężko. - Nie wiem, czy Nami może tu zostać. Wiem, że nie powinna. Ale jedyną osobą, której zaryzykowałabym powiedzenie wszystkiego, jest Yasumi.

- Dlaczego ona?

- Bo Nami miała słabość zarówno do mnie, jak i do niej. Do Yasumi w sumie nawet większą - stwierdziła Syouko. - Przepraszam, Kohaku. Nie wiedziałam, że ta głupia dziewucha załatwi to w taki idiotyczny sposób. Myślałam, że chociaż do mnie zadzwoni, tymczasem tylko wysłała mi smsa o treści "Dycha" i tyle.

- Ta onikiri... - potarłam skronie i spojrzałam na Nami dalej układającą puzzle. Jej długie loki spływały na podłogę, przez co wyglądały, jak fale obmywające brzeg morza. - Możemy zadzwonić do Yasumi. I tak kiedyś musimy zaangażować chociaż jedną osobę, która będzie powiernikiem naszego sekretu.

- Teraz mamy dwa - Syouko oparła się o moje ramię. - Trzy, jeśli liczyć fakt, że prawdopodobnie będę żyć dwieście lat.

- Cztery. Zapomniałaś, że nie wszyscy wiedzą o naszym związku - dodałam, tykając ją w nos.

- Japonia jest dość konserwatywnym krajem, Kohaku - stwierdziła Syouko.

- Żyję za długo, by się tym przejmować - wzruszyłam ramionami i położyłam dłoń na piersi Syouko. - Myślę, że Nami nie będzie miała nic przeciwko, jeśli znowu trochę zgorszymy sąsiadów.

- Oni nas nie usłyszą, ale ona...

- W takim razie postaramy się być cicho - uśmiechnęłam się lubieżnie, po czym złożyłam na ustach Syouko namiętny pocałunek.

I nawet jeśli znalazłyśmy później Nami zasłaniającą głowę poduszką, bo ani trochę nie udało nam się być cicho, to wiedziałam, że prędzej czy później ta mała demonica przywyknie do tego, że nie jesteśmy ani trochę grzeczne.

The end