Uniwersum: Genshin Impact
Pairing: Wriothesley&Neuvillette
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: fantasy, dramat, soft angst
Seria: "Light&Ice"/"Sun&Wind"
Ostrzeżenia: spoilery do gry, headcanony, opis cierpienia fizycznego oraz psychicznego
Notka autorska: Emilie, patrz, jesteś w fiku, chodź do domu, kici kici.
Pracownicy Pałacu Memoria nie wydawali się być zbyt zdziwieni stanem Neuvillette'a. Jak widać przechadzki w deszczu były dla niego normą.
- Witaj, Sedene. Jakieś wieści z Fortecy? - spytał Neuvillette.
- Sigewinne mówi, że stan pacjenta ani się nie pogorszył, ani nie poprawił odparła Sedene. - Ale twierdzi, że hrabia Wriothesley czuwa nad sytuacją.
- Oczywiście - Neuvillette znowu zadrżał. Jego głos także.
- Przemarzł pan? - zmartwiła się Sedene.
- Nic mi nie jest, ale dziękuję za troskę - Neuvillette wręcz wyrecytował tę odpowiedź.
Ach, więc to była taka wyuczona formułka w jego przypadku.
- Nie wpuszczaj nikogo do mojego gabinetu, muszę przesłuchać panienkę Lynette - oznajmił Neuvillette, zdejmując płaszcz. - Sama też nie wchodź, nawet z herbatą.
- Oczywiście - Sedene kiwnęła głową i zwróciła się do Lynette. - Możesz zostawić tutaj parasolkę, jeśli chcesz.
Lynette kiwnęła głową. Neuvillette zniknął w gabinecie, nie czekając na nią. Lynette rozłożyła parasol i postawiła go na podłodze.
- Hrabia Wriothesley nic nie ma pod kontrolą - powiedziała nagle Sedene. - Nie, jeśli monsieur Neuvillette jest w takim stanie.
- Jest długowieczny, prawda? - spytała Lynette.
- Tak - przyznała Sedene. - Nie jestem do końca pewna, jakiej jest rasy, ale Sigewinne twierdzi, że ma przynajmniej kilkaset lat. Nie radzi sobie z ludzkimi uczuciami, a przez tego śmiertelnika ma ich zdecydowanie za dużo.
- Właśnie - Lynette westchnęła. - Jak nie umrze teraz, to kiedyś ze starości.
- Myślę, że monsieur jest tego świadomy - Sedene oparła głowę na dłoni. - Mężczyźni...
- Mam dwóch braci, wiem coś o tym.
- W takich chwilach cieszę się, że meluzyny są wszystkie płci żeńskiej - stwierdziła Sedene. - Idź już do niego, bo gotów utopić się w filiżance.
Lynette przytaknęła i ruszyła w stronę gabinetu Neuvillette'a. Zapukała i weszła do środka, nie czekając na pozwolenie.
Odwrócił się w jej stronę, nieco zdziwiony. Miał na sobie koszulę na krótki rękaw i był bez rękawiczek. Przebrał się i chyba chciał zarzucić marynarkę na siebie, sądząc po tym, że trzymał ją właśnie w rękach.
Niebieskich. Jego skóra na dłoniach, aż za ramiona, była ciemnoniebieska. Jak magia Hydro.
Patrzyli na siebie przez chwilę, po czym Neuvillette założył marynarkę, suchą parę rękawiczek i usiadł.
- Nic panienka nie widziała - powiedział Neuvillette spokojnie.
- Nic a nic - Lynette usiadła naprzeciwko niego. - Objawy.
- Zaczęło się od chrypki - oznajmił. - Więc wypił więcej tej herbaty, a wtedy zaczęły piec i drętwieć mu usta. I miał trudności z oddychaniem. A potem zapluł się krwią i ledwo zdążyłem go złapać.
Neuvillette przerwał na chwilę i odetchnął głęboko.
- Wcześniej narzekał na ból głowy, więc może to był pierwszy objaw - stwierdził. - Ale nie jestem pewien, mi nic nie było, pewnie dlatego, że nie jestem człowiekiem. Ale cokolwiek ta osoba dosypała do tej herbaty...
- Brzmi jak wawrzynek - odparła Lynette. - Tak zwane wilczełyko. Aż dziw, że jeszcze żyje.
- Jest na to lekarstwo? - spytał Neuvillette z nadzieją w głosie.
- Trzeba przeczekać - Lynette wzruszyła ramionami. - Ewentualnie pani Emilie może spróbować coś zdziałać. Byle by się nie odwodnił.
- Sigewinne podaje mu płyny.
- Przynajmniej tyle - Lynette westchnęła cicho. - Mam domieszkę nieludzkich genów, a i tak mnie te owoce poparzyły. Pan musi w ogóle nie być człowiekiem, monsieur.
- Być może - Neuvillette nerwowo skubnął rękawiczkę. - Ale to znaczy, że on nie umrze?
- Zależy, ile wypił tej herbaty - odparła Lynette. - Około 10-12 owoców to dawka śmiertelna.
Neuvillette zmarszczył się, chyba próbując sobie przypomnieć, ile filiżanek herbaty wypił Wriothesley.
- Podejrzewam, że mogło być nawet coś koło tego - powiedział powoli. - Na Focalors, on się wykrwawi...
Neuvillette zasłonił oczy dłonią. Lynette wstała i podeszła do niego.
- Monsieur?
- Tak?
- Powinniśmy iść po panią Emilie.
- Tak - Neuvillette dźwignął się z krzesła, ocierając oczy rękawiczką. - Ale tym razem wezmę parasol.
- Dobry plan - przyznała Lynette.
* * *
Emilie otworzyła im w szlafroku i rozpuszczonych włosach. Wyglądała dokładnie tak, jak każdy w tak deszczowo-burzowy dzień.
- Dzień dobry - powiedziała zdziwiona. - Coś się stało, monsieur? Kim jest ta dziewczyna?
- Dzień dobry, panienko Emilie - przywitał ją Neuvillette. - To Lynette, pomaga w śledztwie.
- Potrafi pani wypłukać toksynę magią Dendro? - spytała Lynette.
- Nie, ale mogę spróbować stworzyć odtrutkę - oznajmiła Emilie, wpuszczając ich do środka. - Co dokładnie się stało?
- Jeden z więźniów Fortecy został otruty wawrzynkiem - wyjaśnił Neuvillette. - Jest w ciężkim stanie i obawiam się... Obawiamy się, że może nie przeżyć.
- Ktoś chciał zabić hrabię Wriothesleya? Na Archonów, czemu? - Emilie zamknęła za nimi drzwi.
Neuvillette westchnął ciężko i usiadł.
- Nie powiedział nic o tym, że to chodzi o hrabiego i teraz ma kryzys egzystencjalny - wyjaśniła Lynette.
- Nie musiał, widzę to po jego oczach - odparła Emilie, biorąc do ręki książkę i przewracając strony. - Poza tym, pachnie rozpaczą.
- Rozpaczą? - powtórzyła Lynette.
- Rozpacz ma swój zapach - odparła Emilie. - Łzy, wbrew pozorom, mają swój zapach. Dodać do tego pot i lekko mokre ubrania? Po spotkaniu wielu rodzin zmarłych osób, nauczyłam się rozpoznawać ten zapach.
- Właściwie, to dopiero co się przebrał - odparła Lynette.
- Sama widzisz - Emilie otworzyła książkę na odpowiedniej stronie. - Ta mikstura powinna sprawić, że pozbędzie się całej toksyny.
- To nie jest środek wymiotny? - spytała Lynette, nachylając się nad jej ramieniem.
- Innego sposobu nie znam - odparła Emilie. - Ma podawane płyny?
- Tak - Neuvillette spojrzał na nią zmęczonym wzrokiem. - Naprawdę aż tak po mnie widać, że się martwię?
- Tak - odpowiedziały stanowczo Emilie i Lynette jednocześnie.
- Czy ludzie zazwyczaj dobrze radzą sobie z ukrywaniem takich emocji?
- Nie - Emilie wzruszyła ramionami.
- Czyli nie muszę nad tym pracować - Neuvillette oparł głowę na dłoni. - Pozwolicie, że się zdrzemnę?
- Hm? - Emilie podniosła na niego wzrok.
Lynette zrobiła to samo. Ten poważny sędzia, z wcale nie smoczymi cechami, właśnie naprawdę zasnął w fotelu perfumiarki.
Chyba zmęczyły go jego własne emocje.