Uniwersum: Genshin Impact
Pairing: Wriothesley&Neuvillette
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: fantasy, dramat, soft angst
Seria: "Light&Ice"/"Sun&Wind"
Ostrzeżenia: spoilery do gry, headcanony, opis cierpienia fizycznego oraz psychicznego
Notka autorska: Druga część. Pisanie jej było najtrudniejsze, bo chciałam pokazać cierpienie Neuviego, ale jednocześnie nie sprawić, że będzie zbyt przedramatyzowane.
Woda chlupotała Lynette pod stopami, kiedy szła ulicami Fontaine, rozglądając się wokoło. Neuvillette miał o wiele dłuższe nogi niż ona, więc nawet jeśli szedł wolno, to i tak pewnie już dawno był gdzieś indziej. Burza wciąż się wzmagała, ale na całe szczęście nie było wiatru. Jeszcze tego by brakowało, żeby jej się parasolka połamała.
Lynette przyspieszyła kroku, kiedy kątem oka przyuważyła białe włosy znikające za zakrętem. Nawet nie wiedziała, czemu właściwie to robi. Czy chciała tak bardzo dowiedzieć się, czy ma rację? Czy może gdzieś się podskórnie martwiła?
Zwolniła, gdy zobaczyła, jak Neuvillette staje przy Fontannie Lucine. Przynajmniej tyle, że w końcu się zatrzymał.
Skrzywiła się, gdy usłyszała kolejny grzmot. Naprawdę musiała mieć aż tak wrażliwe uszy?
Osuszyła kawałek murku za pomocą Anemo, usiadła na nim i postanowiła poczekać. Neuvillette wydawał się być w głębokiej zadumie. Jego srebrzystobiałe włosy posklejały się od deszczu. Ubranie przemokło do suchej nitki. Pewnie gdyby był człowiekiem, to dawno by się pochorował.
Lynette wiedziała, że nie mógł nim być. Ludzie nie żyją ponad pięćset lat, a wszyscy w Fontaine wiedzieli, że Neuvillette ma co najmniej tyle. Chociaż kto go tam wie, może zarazki nadal się go chwytają?
Nie była pewna, czy w ogóle zauważył jej obecność. Mogłaby w sumie zakraść się do niego i to sprawdzić, ale może po prostu postanowił ją zignorować. Na razie nie chciała mu przeszkadzać.
Jednak kiedy ugięły się pod nim nogi i upadł na kolana, kładąc dłonie na tablicy przytwierdzonej do fontanny, stwierdziła, że nasiedziała się na murku wystarczająco długo i ruszyła biegiem w jego stronę. Zemdlał, czy co?
Ale kiedy podeszła bliżej, zauważyła, że jest przytomny. Jedynie trząsł się jakby z zimna.
- Monsieur? - zaczęła spokojnie, osłaniając go parasolką, choć nie miało to sensu, biorąc pod uwagę, jak przemoknięty był. - Wszystko w porządku?
- Tak, panienko Lynette - odparł Neuvillette, zabierając dłonie z tablicy i siadając na piętach.
Brzmiał jak Lyney, kiedy choruje.
- Na pewno?
- Nic mi nie jest, ale dziękuję za troskę - odwrócił się w jej stronę i uśmiechnął przyjaźnie.
Aczkolwiek w tym geście nie było nic prawdziwego.
- Zauważył mnie pan w ogóle? - zapytała Lynette.
- Tak - tym razem nie kłamał. - Ale postanowiłem zignorować.
- Dlaczego?
- Jeśli szła panienka za mną tak długo, to raczej nie dałoby się panienki odwieźć od pozostania tutaj - odparł Neuvillette. - Co takiego się stało, że mnie panienka śledziła?
- Hrabia Wriothesley został otruty, prawda? - Lynette spojrzała na Neuvillette'a uważnie.
Spoważniał. Jego łagodny wzrok stał się chłodny, a na sam dźwięk imienia swojego przyjaciela, jeśli można go tak nazwać, drgnął zdecydowanie zbyt wyraźnie.
- Skąd to wiesz? - spytał powoli.
- Herbata - odpowiedziała Lynette. - Charlotte nie chciała nam nic powiedzieć, a pan siedzi tutaj, płacząc. Kto inny mógł to być w takiej sytuacji?
Neuvillette podniósł się powoli i wyprostował się, odgarniając niesforny kosmyk z twarzy.
- Jedynie myślałem - powiedział spokojnie. - Zastanawiałem się po prostu, co zrobić w tej sytuacji.
- Płakał pan.
- Drżałem od deszczu.
- Nawet pan szlochał.
- Lynette.
Nie chciała go denerwować. Wiedziała, że nakryła go w chwili, w której żaden mężczyzna nigdy nie chciał być nakryty - w chwili słabości. Ale sam widok tego poważnego sędziego, stojącego w deszczu bez ani cienia radości w oczach sprawiał, że krajało jej się serce. Kojarzył jej się z kotem zostawionym w kartonie przez okrutnych właścicieli, którzy porzucili go, bo nie mieli dla niego czasu.
- Monsieur - zaczęła Lynette. - Może opowie mi pan, co się stało?
- To ściśle tajne - odparł Neuvillette, zaczynając iść w drugą stronę.
- Wie pan w ogóle, co to za owoce? - spytała Lynette, doganiając go. - Może pani Emilie potrafiłaby stworzyć wtedy antidotum?
- Już nad tym pracujemy - znów ton chorego Lyneya.
- Absolutnie nie umie pan kłamać - stwierdziła Lynette. - Potrzebuję objawów. Mogę wtedy pomóc.
- Nie chcę angażować Fatui do tej sprawy - wyjaśnił Neuvillette.
- Podejrzewa pan kogoś z nas?
- Jeśli ma panienka na myśli siebie i swoich braci, to nie - odparł Neuvillette.
Czyli ktoś niższy rangą.
- To jakie te objawy? - spytała Lynette.
Neuvillette zatrzymał się. Pomyślał przez chwilę, po czym potarł palcami skronie.
- Chodźmy do mojego gabinetu - stwierdził w końcu i ruszył w stronę Pałacu Memoria.
Lynette westchnęła ciężko. Mógłby chociaż zwolnić...