Uniwersum: Genshin Impact
Pairing: Wriothesley&Neuvillette
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: fantasy, dramat, soft angst
Seria: "Light&Ice"/"Sun&Wind"
Ostrzeżenia: spoilery do gry, headcanony, opis cierpienia fizycznego oraz psychicznego
Notka autorska: Końcówka wersji Natlan i wtedy wbijam ja z fikiem o Fontaine. W sumie norma. A i Lynette jest właściwie główną bohaterką tutaj, bo doszłam do wniosku, że nie chcę tych dwóch dorosłych, poważnych chłopów rozmiękczyć jak chusteczki w kubku z wodą, kiedy miałam 3 lata.
Było ciepło, chociaż niebo pokrywały ciemne chmury. Lynette siedziała w kawiarni, czytając gazetę i racząc się popołudniową herbatą. Jej brat by takiej nie tknął, byłaby dla niego za gorzka.
Wszystkie artykuły były tak samo niedorzeczne jak zawsze. Przybysze z innych planet, ludzie uważający, że wynaleźli "gotowanie na bazie wody", co w dużym skrócie było po prostu robieniem zup, czy też romanse wśród arystokracji, które ani trochę Lynette nie obchodziły.
Nawet nowinki kryminalne tym razem okazały się okropnie wręcz nudne. Po tym, jak Lady Furina abdykowała, procesy sądowe przestały być takie ekscytujące. Kilku oszustów, jakieś porwanie i cała garść mniejszych lub większych rabunków. Nic ciekawego.
Lynette podniosła wzrok, słysząc podniesione głosy. Charlotte biegała od stolika do stolika, złakniona wrażeń i inspiracji. A tak przynajmniej się na samym początku wydawało.
- Chyba dzieje się coś poważniejszego - stwierdził Freminet, podchodząc do niej z jednym ze swoich nakręcanych pingwinów.
- Tak - Lynette upiła łyk herbaty. - To bardziej wygląda, jakby Charlotte próbowała na szybko zebrać o czymś informacje.
- Myślisz, że jak się pospieszymy, zdołamy jej uniknąć? - spytał Freminet. - Nie mam zamiaru pakować się w kłopoty.
- Za późno. Lyney już do niej idzie - Lynette wskazała na swojego brata, który dziarskim krokiem ruszył w stronę Charlotte.
Freminet jedynie westchnął jak męczennik. Lynette za to uważnie obserwowała Lyneya. Na jego twarzy pojawiło się najpierw zaskoczenie, a później głębokie skupienie.
A potem spojrzał na nią i już wiedziała, że będzie musiała rozmawiać z Charlotte, na co nie miała absolutnie ochoty.
- Hej, Lynette - Charlotte podbiegła do niej i usiadła na krześle tak energicznie, że mało z niego nie spadła. - Znasz się na ziołach, nie?
- Są składnikami wielu trucizn - odparła Lynette, stawiając filiżankę na spodek. - A sądząc po twojej minie, właśnie dlatego jestem ci potrzebna.
- Dokładnie tak - Charlotte wyjęła z torby puszkę i otworzyła ją.
W powietrzu uniósł się intensywny zapach zielonej herbaty. Lekko słodkawy, z nutą mięty.
Ale Lynette dobrze wiedziała, że było w niej coś jeszcze. Wyczuwała słodko-cierpki zapach jakichś owoców.
Włożyła rękę do środka puszki i wyciągnęła garść herbaty. Palcem rozsunęła liście i przyjrzała się jej uważnie.
- Widzisz coś? - spytał Lyney, nachylając się nad jej ramieniem.
- Chuchasz mi w ucho - mruknęła Lynette.
- A, wybacz - Lyney odsunął się od niej. - Więc?
- Wydaje mi się, że ten czerwony proszek to jakieś owoce - oznajmiła Lynette. - Ale dopóki nie znajdziemy takiego w całości, nie jestem w stanie nic więcej powiedzieć.
- Ale jesteś pewna, że to trucizna? - spytała Charlotte.
- Sierść mi się jeży na ogonie. To na pewno trucizna - stwierdziła Lynette, wsypała herbatę z powrotem do puszki i zdjęła rękawiczkę, po czym przełożyła ją do gołej dłoni.
Odczekała chwilę i poczuła, że skóra zaczęła ją piec. Odłożyła rękawiczkę i spojrzała na swoją dłoń. Jej bracia i Charlotte zrobili to samo.
Skóra na jej ręce zaczerwieniła się. Wyglądało to, jakby się oparzyła.
- Mówiłam, że to trucizna - powiedziała Lynette, spokojnie biorąc od Fremineta szklankę wody, którą opłukała dłoń. - Nic mi nie będzie, Lyney. Nie panikuj tak.
- Nie panikuję - obruszył się Lyney. - Znaczy, martwię się, ale bardziej niepokoi mnie to, że ktoś to wypił.
- Właśnie, o kogo dokładnie chodzi? - spytał Freminet.
- Tajemnica zawodowa - odparła Charlotte, wstając gwałtownie. Zamknęła puszkę, spakowała ją do torby i uciekła, nawet się nie żegnając.
- Ech, jak widać nic więcej się nie dowiemy - westchnął Lyney. - Chce ktoś makaronika?
Freminet ochoczo przytaknął. Lynette spojrzała na swoją filiżankę.
Charlotte wyglądała na przejętą i nie chciała nic im powiedzieć. A narzędziem zbrodni definitywnie była herbata.
Jej bracia byli jak zwykle głupi.
* * *
Lynette wracała do domu, kiedy nagle z nieba lunął rzęsisty deszcz. Zbierało się na to już od dłuższego czasu, ale i tak wydawało jej się to podejrzane, że stało się to tak gwałtownie. Lyney i Freminet poszli jeszcze na targ, więc może mieli więcej szczęścia i schowali się pod jakimś straganem.
Przyspieszyła kroku, kiedy usłyszała pierwszy grzmot. Duże krople moczyły jej sierść. Jako osobie z domieszką kocich genów nie podobało się to wcale.
Kiedy w końcu znalazła się w domu, jedyne, czego pragnęła, to puchaty koc, ciepły piecyk i kolejna herbata. Na dokładkę jej dłoń nadal trochę piekła, więc miała nadzieję, że do tego wszystkiego się jeszcze nie przeziębi.
Nasypała herbaty do dzbanka i zalała ją wrzątkiem, po czym wzięła gorącą kąpiel. Kiedy kwadrans później wyszła już z wanny, herbata była gotowa. Mocna jak zwykle, drażniąca jej kubki smakowane. Idealna.
Stanęła z filiżanką przed oknem, opatulona szlafrokiem, i spojrzała na świat w chaosie spowodowanym ulewą. Ludzie w pośpiechu uciekali do domów, kryjąc się przed deszczem. Niebo raz po raz przecinała błyskawica. Deszcz nie ustawał, jedynie przybierał na sile.
Lyney i Freminet wrócili jakiś czas później, przemoczeni do suchej nitki. Wysłała ich do łóżek, bo wiedziała, że gotowi zaraz złapać przeziębienie. A nie było nic gorszego od chorego Lyneya, który udawał, że nic mu nie jest i parę razy dorobił się przez to zapalenia płuc. Dobrze, że chociaż Freminet miał głowę na karku i każdą chorobę po prostu przesypiał.
Lynette nalała sobie kolejną filiżankę herbaty, usiadła na parapecie i wróciła do obserwacji świata za oknem. I wtedy zauważyła coś dziwnego.
Nadal lało jak z cebra. Ulice Fontaine kompletnie opustoszały. A monsieur Neuvillette najwidoczniej postanowił wybrać się właśnie na spacer. Bez parasola, ani nawet przeciwdeszczowego płaszcza.
Lynette westchnęła przeciągle i odstawiła filiżankę na stolik. Przebrała się szybko, zarzuciła na siebie pelerynę, wzięła parasolkę, którą kupiła jej kiedyś Navia, i wyszła z domu, zamykając chrapiących braci na klucz.
Dlaczego mężczyźni muszą być tak głupi?