Blog zawiera treści o związkach męsko-męskich i damsko-damskich. Jeżeli nie lubisz yaoi i yuri, to naciśnij czerwony krzyżyk i nie czytaj, zamiast obrzucać mnie błotem. Dziękuję za uwagę.

Polecany post

Reklama vol 3

Zespół: Kalafina, Nightmare, Ganglion, Band-Maid, CLOWD, Broken by the Scream Pairing: Ni~ya&Hikaru, Wakana&Keiko, Sagara&Oni, ...

środa, 30 grudnia 2020

Beneath the Blue and White Sky

Uniwersum: Aoishiro

Pairing: Syouko&Yasumi

Dozwolone od: 17+

Gatunek tekstu: light angst

Ostrzeżenia: spoilery do gry

Notka autorska: Ending V (Yasumi's second normal ending).



Obudziłam się, słysząc budzik.

Czas iść do pracy.

Przetarłam oczy ręką i wstałam, odwracając się, by sprawdzić, czy Yasumi nadal śpi.

Moja ukochana oddychała spokojnie i miarowo. Irytująca melodyjka z mojego telefonu jej nie obudziła.

Od czasu wycieczki na Unasakę minęło dziesięć lat.

Suzuki-san adoptował Nami. Nadal nie mówi. I wciąż wygląda jak dwunastoletnia dziewczynka.

Doszliśmy ostatnio do wniosku, że może wcale nie być człowiekiem.

Migiwa szukała informacji na ten temat, ale nic nie znalazła. W sumie odezwała się do mnie przez ten czas trzy razy.

Raz, kiedy napisała mi zdawkowego smsa, że znalazła kenki i odzyskała ten przeklęty miecz.

Raz, kiedy poprosiłam ją o znalezienie informacji, kim, lub czym, może być Nami.

I ostatni raz, kiedy napisała mi, że nic nie znalazła, przy okazji pytając, czy Yasumi nie ma już tych... epizodów.

Przełknęłam nerwowo ślinę na samą myśl.

Ma.

Codziennie.

Potrzebuje coraz więcej energii i czasem obawiam się, że kiedyś po prostu mnie zabije. Przez przypadek, oczywiście.

Poszłam do kuchni i zaparzyłam sobie kawy. Nigdy nie pomyślałabym, że życie może być tak skomplikowane.

Zwłaszcza, że Suzuki-san niedługo umrze. Jest już stary. Co wtedy z Nami?

Zaproponowałam Yasumi, że możemy się nią zająć. Moja ukochana twierdzi, że kojarzy jej się z jej tragicznie zmarłą w dzieciństwie siostrą bliźniaczką.

Przez myśl kilka razy przemknęło mi, że może to naprawdę jest Nekata Tsunami? Skoro się nie starzeje, jest tak bardzo blada i ma tak jasne włosy, to może... Jest czymś w rodzaju ducha? Wspomnienia po zmarłej osobie?

Westchnęłam, otwierając lodówkę i zauważając pudełko przygotowane przez Yasumi poprzedniego dnia. Uparła się, że tylko ona będzie gotować, bo ja ją karmię w inny sposób.

Wzięłam pudełko do rąk i otworzyłam je. Trzy onigiri, jedno z rzodkiewką, drugie z grzybami, trzecie z szynką. Sałatka z kiełków. Cukinia usmażona w tempurze.

Kiedy ty to ugotowałaś, Yasumi? Jak spałam?

W sumie ostatnio potrzebuję coraz więcej snu. Zawsze byłam rannym ptaszkiem siedzącym do późna. Trzy, cztery godziny mi wystarczały. Teraz nawet po dwunastu jestem zmęczona.

Idę do pracy, siedzę tam osiem, dziesięć godzin. Wracam do domu. Kąpię się, jem obiadokolację, pozwalam Yasumi napić się mojej energii. Zasypiam na kanapie, budzę się w środku nocy przykryta kocem, najczęściej z moją ukochaną opartą o moje ramię. Zanoszę ją do łóżka i idę spać w normalnej pozycji. Wstaję, jem śniadanie i idę do pracy. I tak w kółko, dzień w dzień.

Nawet już nie pamiętam, kiedy ostatnio się z Yasumi kochałyśmy, kiedy akurat nie miałam wolnego dnia.

Przy obiadokolacji i posilaniu się przez Yasumi moją energią zdążam jedynie obejrzeć odcinek serialu.

Leci już piętnasty sezon, a ja jestem na trzecim...

Nagle poczułam, jak Yasumi się do mnie przytula. Przymknęłam oczy.

- Co się stało, Sumi? - spytałam.

- Chyba mam gorączkę - oznajmiła. - Potrzebuję cię.

- Po pracy, słonko - powiedziałam, dopijając kawę. - Pyszne śniadanie przygotowałaś, Yasumi.

- Yhy - Yasumi westchnęła i usiadła obok mnie. - Syouko...

- Hm?

- Wyjedźmy - oznajmiła.

- Gdzie? - spytałam zdziwiona.

- Gdziekolwiek - odparła. - Chcę uwolnić się od złych myśli. Od tego, że jestem dla ciebie tylko ciężarem...

- Nie jesteś ciężarem! - wstałam gwałtownie i... zakręciło mi się w głowie.

Usiadłam z powrotem. Co się dzieje? Znowu za mało spałam.

Yasumi pobladła.

- O matko - szepnęła. - Chyba... Chyba zabrałam ci przez przypadek energię...

- Nie, nie możesz tego robić, gdy nie wyjdziesz poza ciało - zauważyłam. - To tylko zmęczenie pracą. Powinnam wziąć wolne.

- Okej - Yasumi uśmiechnęła się przepraszająco. - Dziękuję, Syouko.

- Za co?

- Za to, co dla mnie robisz.

- Nie ma za co - cmoknęłam ją w czoło.

Było zimne. Gdy mnie przytulała, była gorąca.

Już dawno zaczęła pobierać ze mnie energię, nie wychodząc z ciała.

Ale jej tego nie powiem.

Poczułaby się jeszcze gorzej psychicznie, niż teraz.

The end

poniedziałek, 28 grudnia 2020

Breath of the Sun V

Uniwersum: Genshin Impact

Pairing: Aether&Venti, w tle trochę Razor&Sucrose i Kaeya&Albedo

Dozwolone od: 17+

Gatunek tekstu: fantasy, komedia, hurt/comfort?

Seria: "Sun&Wind"

Ostrzeżenia: spoilery do gry, headcanony

Notka autorska: Ostatnia część. Miałam dodać wczoraj, ale nie ustawiłam sobie przypomnienia i zapomniałam. Brawo ja.



Wysłanie Paimon w poszukiwaniu świetlików na całą noc było idealnym pomysłem, to Aether musiał Ventiemu przyznać. Leżeli teraz w kompletnej ciszy i spokoju na kocu, przykryci peleryną Boga Wolności i wpatrywali się w gwiazdy.

- Lubię na nie patrzeć - stwierdził Venti, chrupiąc jabłko. - I lubię zapach nocnego powietrza.

- Coś w tym jest - przyznał Aether, przyciągając go mocniej do siebie. - Co dokładnie zażyczył sobie Dvalin za naszą małą przejażdżkę na smoku dzisiaj?

- Cokolwiek to było, nie musisz się tym przejmować, to sprawa między nim a mną - stwierdził Venti. - Aether?

- Hm?

- Kiedy właściwie zamierzasz wyruszyć do Liyue? Wiesz, Morax nie będzie w mieście przez wieczność. Jak...

- Wiem, wiem - przerwał mu Aether. - Jutro? Może pojutrze.

- Szybko - Venti westchnął cicho. - Już mnie boli serce.

- Venti...

- Masz rację, przesadziłem z tą metaforą - Venti zaśmiał się, ale jakoś tak pusto.

- Boisz się, że nie wrócę - Aether bardziej stwierdził, niż spytał.

- Tak - przyznał Venti. - Wiesz. Nie wiem, czy w ogóle będziesz chciał. Jak znajdziesz siostrę, to co wtedy? Nie będziecie już podróżować po wymiarach?

- Nie martw się. Jak tylko ją odnajdę, wrócę - przyznał Aether. - Nie wiem, jaka jest szansa, że odzyskam moce. A nawet jeśli, przyda nam się długi odpoczynek po wszystkich tych kłopotach tutaj.

- Ale...

- Poza tym, kocham cię, głuptasie - Aether pogłaskał go po głowie. - Przestań się martwić na zapas, to cię do niczego dobrego nie doprowadzi.

Venti zamyślił się na chwilę.

- Dlaczego w ogóle się we mnie zakochałeś? W sensie... Coś musiało cię skłonić do tego, że zacząłeś do mnie coś czuć, prawda? A wiem, że zazwyczaj to jest wygląd, a ja...

- Przemień się - uciął jego wypowiedź Aether.

- ...co? - Venti usiadł i spojrzał na niego ze zdziwieniem. - W co mam się przemienić?

- W tę twoją pierwotną postać - wyjaśnił Aether.

Venti uśmiechnął się czule.

- Byłem tylko małym duszkiem, Aether.

- Wiem. Mówiłeś. Przemień się.

Venti kiwnął głową. Jasne, turkusowe światło rozbłysło i Bóg Wolności pojawił się w swojej prawdziwej postaci przed Aetherem. Ten złapał go i podniósł.

- Nadal jesteś słodki i uroczy - Aether cmoknął go w czubek głowy. - Kocham cię za twoją osobowość, Venti. Wygląd naprawdę się nie liczy.

- Naprawdę? - głos Ventiego był nieco bardziej delikatny w tej formie. - Więc w takim razie, czy muszę kombinować?

- Kombinować?

- Wiesz... - Aether miał wrażenie, że Venti się lekko zarumienił. - Bogowie nie mają płci. Ogólnie nie są nam potrzebne niektóre części ciała. I zastanawiam się, czy muszę kombinować.

- Czy ty mówisz o seksie? - spytał Aether bez ogródek i teraz był pewien, że Venti naprawdę może się zarumienić w tej postaci.

- Tak - przyznał Bóg Wolności. - Pytam, bo znam parę osób, które tego nie potrzebują. Niektórzy są ze sobą od dwóch tysięcy lat i ani razu nie spletli się ze sobą.

- A ty byś tego chciał? - spytał Aether, łapiąc Ventiego za skrzydełko i robiąc nim piruecik.

- Co? Może... Trochę? - Venti zamyślił się na chwilę. - Nie mam zbyt dużego doświadczenia w tym temacie. Wiesz, zawsze musiałem przyjmować jakąś inną postać, bo inaczej wszyscy się bali konsekwencji, albo w ogóle nie brali mnie na poważnie, gdy usiłowałem ich poderwać.

- Nie dziwię się - stwierdził Aether. Venti zachichotał.

- A tobie jaka postać by pasowała bardziej?

- Jestem biseksualny, jeśli o to pytasz - odparł Aether. - Więc, w dużym skrócie, jak ci wygodniej.

- To zależy, czy chcesz być na górze.

- Chcę. O ile mi pozwolisz.

- W takim razie mam pełne pole do popisu - Venti przybrał wygodniejszą dla siebie postać i pocałował Aethera wręcz zachłannie.

A to był dopiero początek tej nocy.

* * *

Aetherowi trudno było pożegnać się z mieszkańcami Mondstadt. Z Jean i z Lisą. Z Noelle, Razorem i Sucrose. Nawet z wiecznie naburmuszonym Dilukiem. Kaeyi i Albedo nie zastał i gdy spytał, gdzie są, dowiedział się, że wysłano ich na misję i raczej długo nie wrócą.

Ale najbardziej nie mógł się pogodzić z tym, że musi rozstać się na zapewne długi czas z Ventim. I może ten lekko dramatyzujący Archon Anemo miał wcześniej rację.

Bo rzeczywiście trochę bolało go serce. Zwłaszcza, że jego też nigdzie nie mógł znaleźć.

- Barbara coś wspominała, że Grace mówiła, iż widziała was na posągu Barbatosa, jak się całujecie - stwierdziła Amber, która akurat szła na obchód, więc postanowiła go trochę odprowadzić. - Ale machnęłam na to ręką. Przecież nie poderwałeś tego zniewieściałego barda, prawda?

Aether uśmiechnął się tajemniczo.

- Spokojnie, ludzie w Mondstadt nie wierzą w coś nawet, jak zobaczą to na własne oczy - stwierdził Podróżnik. Amber wyglądała na nieco zdezorientowaną.

- Owszem - usłyszeli głos i spojrzeli w górę. Venti siedział na drzewie i patrzył na nich z uwagą.

- Gdzie byłeś? - spytał Aether.

Venti zeskoczył na ziemię.

- Załatwiałem sprawę z Dvalinem - odparł i Aether zauważył, że nieco utyka. - Ale spokojnie, nie panikuj, bo widzę, że już zacząłeś. Pójdę pod Windrise i sobie to wyleczę.

Venti położył mu dłonie na ramionach.

- Obiecaj mi, że będziesz na siebie uważać - poprosił Venti. - Masz tutaj wrócić cały i zdrowy, rozumiesz?

- Rozumiem - Aether spojrzał na Amber i Paimon, a potem, nie zwracając uwagi na ich zaskoczone miny, pocałował Ventiego.

Mocno i czule jednocześnie.

Jako pożegnalny prezent.

Ale najtrudniejsze było dla niego puszczenie jego dłoni. Jak gdyby bał się, że już nigdy jej nie złapie.

I Aether nie mógł tego wiedzieć, ale kiedy zniknął już Ventiemu z oczu, ten również zaczął się o to bać.

Ponieważ powietrze naprawdę pachniało inaczej. Jak gdyby przynoszony codziennie przez wiatr ostatni oddech słońca był każdego wieczoru coraz chłodniejszy.

The end

sobota, 26 grudnia 2020

Breath of the Sun IV

Uniwersum: Genshin Impact

Pairing: Aether&Venti, w tle trochę Razor&Sucrose i Kaeya&Albedo

Dozwolone od: 17+

Gatunek tekstu: fantasy, komedia, hurt/comfort?

Seria: "Sun&Wind"

Ostrzeżenia: spoilery do gry, headcanony

Notka autorska: Uwaga, Venti w końcu wytrzeźwiał. XD



Kiedy Aether się obudził, odkrył, że Venti zniknął. Był jednak wciąż okryty jego peleryną, więc cała ta rozmowa nie mogła być tylko miłym snem.

- Tu jesteś! - usłyszał głos Sucrose, która podbiegła do niego oburzona. - Jak mogłeś mnie zostawić na całą noc z tą chrapiącą wróżką?! Mało co nie przerobiłam jej na eliksir!

- Aether~! - Paimon podleciała do niego z drugiej strony. - Paimon martwiła się o ciebie, gdzie byłeś?

- Wykonywałem zadanie narzucone przez kapitana Albedo - odparł Aether, zakładając pelerynę Ventiego, jakby to nie było ani trochę dziwne, że ją ma. - Paimon, pójdziesz pozbierać jabłka na śniadanie?

- Aether! Nie było cię całą noc, a teraz każesz Paimon...

- Proszę - powiedział Aether stanowczo.

Paimon westchnęła ciężko.

- No dobrze, Paimon poleci, skoro Aether tak grzecznie prosi - wróżka posłusznie wykonała polecenie.

- Jesteś mi winien obiad, Honorowy Rycerzu - mruknęła Sucrose.

- Zaprosić Razora? - spytał Aether, na co alchemiczka zakrztusiła się powietrzem.

- Nie! - zawołała i uciekła.

Teraz mógł się z niej naśmiewać. Razor w końcu nie był Archonem Anemo.

- Który to Archon ode mnie uciekł - Aether dokończył swoją myśl na głos. - Muszę go znaleźć. I dobrze wiem, gdzie jest.

Ruszył do Mondstadt. Minął po drodze Kaeyę, który obdarzył go promiennym, czarującym uśmiechem. Czy ten człowiek kiedykolwiek w życiu miał kaca?

- Chłodny od samego poranka, co? - Kaeya oparł się o ścianę. - Czy to prawda, że nasz cudowny Albedo zaciągnął mnie do Głównej Kwatery za nogę, czy moje postrzępione ubrania i kilku mieszkańców miasta postanowiło się ze mnie nieco pośmiać?

- Widziałem to na własne oczy, kapitanie Kaeya - odparł Aether. - Swoją drogą, masz podobno dwadzieścia jeden lat. Zrób coś z tą sytuacją, a nie podrywasz mnie, jak nastolatek, który nie może się zdecydować przez hormony.

- Hm? - Kaeya zmierzył go wzrokiem. - Ach tak... Ale powiedz, on naprawdę zaciągnął mnie tam za nogę?

- Tak - Aether podszedł do Kaeyi i tyknął go w nos. - Jak niesfornego prosiaczka.

Podróżnik uśmiechnął się lekko złośliwie i ruszył w swoją stronę. Tak. Lumine na pewno uległaby czarowi Kaeyi. Zawsze miała słabość do tego typu osób.

Zwłaszcza, jeśli tak jak Aether widziała, że za tym czarującym uśmiechem i beztroską osobowością kryje się ktoś naprawdę bardzo samotny.

* * *

I tak jak Podróżnik podejrzewał, Venti siedział na dłoniach posągu Barbatosa.

- "W sumie to tak, jakby siedział na własnych" - pomyślał Aether i wspiął się na statuę. Podszedł do Ventiego i usiadł obok niego.

- Wiedziałem, że mnie tu znajdziesz - Venti uśmiechnął się lekko, machając nogami. - Przepraszam, że uciekłem. Po prostu... Chciałem to jeszcze dokładnie przemyśleć.

- Pocałowaliśmy się. Wyznaliśmy sobie miłość. Nad czym jeszcze chcesz myśleć, Venti? - spytał Aether, lekko zirytowany.

- Nad tym, że musisz iść szukać siostry - odparł Venti. - Nie możesz tu zostać. Co oznacza, że będę musiał na ciebie czekać. A mam wrażenie, że powietrze ma ostatnio jakiś inny zapach. Jakby zbierało się na burzę.

- Mówisz o wojnie? - spytał Aether.

- Zakon Otchłani rośnie w siłę. Tsaritsa ma jakieś niecne plany, skoro ukradła moje gnosis. Jej Fatui wszędzie węszy jak stado posłusznych psów. Bogini Nieskończoności, w dużym skrócie, zrobiła się nieco drażliwa - wymienił Venti. - Świat się zmienia. Ludzie są coraz bardziej niezależni. Coraz więcej knują. Adepci w Liyue już praktycznie nie są potrzebni. Niedługo zapomni się również o bogach. A w tym wszystkim Khaenri'ah i ich klątwa. I dobrze wiesz, że ktoś przekazał Zakonowi, że Jean była chora. Każdy każdemu zaczyna patrzeć na ręce, które najczęściej wszyscy chowają w rękawiczkach.

Aether schował dłonie za plecami i zagwizdał.

- Poczułem wczoraj najprawdziwsze szczęście - przyznał Venti. - I naprawdę cię kocham. Ale boję się, że jeśli wybuchnie wojna, stracę cię. I nie wiem, czy jestem na to gotowy. Noszę żałobę po moim przyjacielu od ponad dwóch tysięcy lat. Czy potrzebna mi następna?

- Nie zginę - Aether złapał Ventiego za dłonie. - Chodź ze mną. Chcę najeść się z tobą jabłek i spędzić najlepszy dzień w Mondstadt, odkąd tu przybyłem.

- Chcesz polatać? - spytał Venti. Aether uśmiechnął się czule.

- Z tobą mogę lecieć aż do samego słońca - oznajmił, całując go w usta i kompletnie ignorując zduszony okrzyk Grace, która akurat pojawiła się pod statuą.

A niech patrzy. Nikogo nie obchodzi jej zdanie.

A na pewno nie Aethera. Nie w tym momencie.

Breath of the Sun III

Uniwersum: Genshin Impact

Pairing: Aether&Venti, w tle trochę Razor&Sucrose i Kaeya&Albedo

Dozwolone od: 17+

Gatunek tekstu: fantasy, komedia, hurt/comfort?

Seria: "Sun&Wind"

Ostrzeżenia: spoilery do gry, headcanony

Notka autorska: Czy Venti w końcu wytrzeźwiał? Może trochę. Hehe~




 - Naprawdę aż tak nie lubisz Paimon? - spytał Aether, idąc obok Ventiego.

- Paimon uważa, że Venti jest głupi i głuchy i będzie go nazywać tym głupim przezwiskiem za każdym razem, kiedy Paimon nie będzie rozumieć, co się wokół niej dzieje - odpowiedział Venti piskliwym głosikiem. - Venti zacytowałby teraz to przezwisko, ale Venti ma ponad dwa tysiące sześćset lat i Ventiemu się nie chce pamiętać takich rzeczy, bo nie miałby miejsca na te ważniejsze.

- I Venti jest pijany - dodał Aether. Bóg Wolności jedynie się zaśmiał.

- Aż tak to po mnie widać?

- Nie rymujesz i idziesz nieco slalomem - Aether złapał go za ramię. - Więc tak, widać. Ale nie aż tak jak po Kaeyi.

- Albedo już go ustawi - Venti wzdrygnął się nieco. - On jest gorszy od wściekłego Moraxa, uwierz mi.

- Powiesz mi kiedyś, co ci zrobił?

- Może... - Venti podrapał się po brodzie. - Ale wtedy będziesz próbował uratować biednego kapitana kawalerii od niego...

- Lumine na pewno by próbowała - stwierdził Aether. Venti spojrzał na niego z zaciekawieniem.

- Twoja siostra?

- Tak.

- Myślisz, że Kaeya by się jej spodobał?

- Oj tak - przyznał Aether. - Chwileczkę. Czyli ty też zauważyłeś, że on i Albedo się mają ku sobie?

- Każdy by zauważył. Nawet pijany Archon Anemo - stwierdził Venti, siadając pod Windrise. - Alkohol właściwie jest jak trucizna.

- Mocne słowa jak na ciebie - Aether usiadł obok niego.

- Wiem - Venti wzruszył ramionami. - Ale dlatego chciałem tutaj przyjść. Skoro trucizna może wyparować z mojego organizmu przy pomocy energii, którą pobieram z Windrise, to alkohol tak samo.

- Ach tak - Aether wyciągnął nogi przed siebie. - Nagle chcesz wytrzeźwieć?

- Lubię wino, ale jak jestem obok ciebie, to chcę to dobrze zapamiętać - odparł Venti. - Dlatego nie mam miejsca na głupie przezwiska Paimon. Wolę przypomnieć sobie twój uśmiech i złote oczy, a nie to, co latająca wróżka plecie trzy po trzy.

- Czy to rym?

- Troszeczkę - Venti spojrzał na rozgwieżdżone niebo. - Nie zareagujesz na to?

- Na uwagę o uśmiechu i oczach? Mógłbym - przyznał Aether. - Ale chcę dowiedzieć się więcej, co się za tym kryje.

- Nic takiego - odparł Venti. - Lubisz wino?

- Wolę cydr, ale wino też jest smaczne - odpowiedział Aether. - Ale waszego nie piłem, bo wszyscy patrzą tylko na mój wygląd i nie chcą mi go sprzedać.

- Zawsze możemy temu zaradzić - stwierdził Venti, przysuwając się do niego.

- To też zauważył pijany Archon Anemo? - spytał Aether, kładąc mu dłonie na policzkach.

- Że mamy się ku sobie? Tak - Venti uśmiechnął się lekko i przymknął oczy, kiedy Aether go pocałował.

Długo. Czule. Jak gdyby czas się zatrzymał na chwilę i nikt nigdzie już nie musiał się spieszyć.

Venti czuł, jak alkohol wyparowuje z jego organizmu. Właściwie praktycznie przestało już szumieć mu w głowie. Ewentualnie to była wina adrenaliny, której poziom drastycznie mu w tym momencie wzrósł.

Chciał przeciągnąć tę chwilę jak najdłużej. Oddał pocałunek, kładąc dłonie na biodrach Aethera i przyciągając go do siebie.

To było takie dziwne, błogie uczucie, którego nie doświadczył od naprawdę dawna. Jakby ktoś ściągnął mu cały ciężar jego długiego życia z ramion i powiedział, że wszystko będzie dobrze.

Jakby jego przyjaciel uśmiechnął się do niego z zaświatów i kazał mu w końcu przestać udawać, że wszystko jest w porządku.

- Venti? - usłyszał nagle głos Aethera i spojrzał na niego. Podróżnik był nieco zmartwiony.

- Hm?

- Czemu płaczesz? - spytał Aether, ocierając mu łzy z policzków.

Venti zaśmiał się krótko.

- Nie wiem. Nie znam się na ludzkich uczuciach - odparł. - Ale chyba ze szczęścia...?

- Podoba mi się taka odpowiedź - Aether cmoknął go w czoło. - Kocham cię, wiesz?

- Podejrzewałem - odparł Venti, kładąc się na jego udach. - Ja ciebie też.

- Idziesz spać?

- Zmęczyły mnie te emocje - mruknął Venti. - I chyba naprawdę wytrzeźwiałem, bo pijany nigdy nie płakałem.

- Ale trochę mi chłodno... - zauważył Aether. - Może pójdziemy do mojego namiotu?

- Tam jest Paimon - Venti otworzył jedno oko. - Aczkolwiek, jeśli ci zimno...

Venti usiadł i zdjął swoją pelerynę. Okrył nią siebie i Aethera i przytulił się do jego ramienia.

- Lepiej? - spytał.

- O wiele - odparł Aether, splatając swoje palce z palcami Ventiego. - Dokończymy rozmowę jutro?

- Tak, jutro - przyznał Venti, a powieki praktycznie same mu się zamknęły. - Dobranoc.

I zasnął, ukołysany tym dziwnym, błogim uczuciem do snu.

środa, 23 grudnia 2020

Sinking Down to One's Death

Uniwersum: Aoishiro

Pairing: Syouko&Yasumi

Dozwolone od: 17+

Gatunek tekstu: angst

Ostrzeżenia: spoilery do gry

Notka autorska: Ending IV (Yasumi's first bad ending).



Obudziłam się wypoczęta, jak nigdy wcześniej. Ayashiro-senpai już wstała. Wyglądała dobrze. Czy to oznacza, że nic jej nie było? Momo-chan nas uratowała?

Spojrzałam na nią. Miałam wrażenie, że jest nieco zakłopotana.

- Dzień dobry, Momo-chan. Coś się stało? - spytałam.

Podskoczyła i spojrzała na mnie, jeszcze bardziej spłoszona.

- Zasnęłam... - przyznała. - Poczułam dziwnie przyjemny chłód. Jakby morską bryzę. I to było tak błogie, że zasnęłam.

Momo-chan westchnęła.

- Przynajmniej Osa-senpai nadal śpi i wciąż na mnie za to nie nakrzyczała - Momo-chan uśmiechnęła się promiennie.

Syouko-senpai jeszcze nie wstała? To do niej niepodobne. Zawsze budzi się pierwsza.

- Syouko-san? - Ayashiro-senpai położyła jej dłoń na ramieniu. - ...Syouko-san?

Coś było nie tak. Głos Ayashiro-senpai zadrżał lekko.

- Ona jest zimna... - powiedziała z przejęciem. - Syouko-san!

Podbiegłam do nich. Złapałam Syouko-senpai za ramiona i potrząsnęłam nią lekko.

- Syouko-senpai, obudź się, co się dzieje?!

- Momoko, idź po Aoi-sensei! - zawołała Ayashiro-senpai.

Syouko-senpai się nie budziła, w przeciwieństwie do Nami-chan, która usiadła zdezorientowana w futonie i patrzyła na nas z uwagą.

- Syouko-senpai, odezwij się!

Nami-chan podeszła do nas i usiadła przy Syouko-senpai. Położyła jej dłoń na czole i poczułam, że zakręciło mi się w głowie.

- Nami-chan...

A potem wszystko zniknęło.

* * *

Obudziłam się w pokoju Aoi-sensei, czując jakiś nieprzyjemny zapach. Okazało się, że to ratownicy medyczni podali mi sole trzeźwiące.

- Co się stało? - usiadłam w futonie.

- Zemdlałaś, Aizawa-san - wyjaśniła Aoi-sensei. - Nami-chan też.

Spojrzałam na Nami-chan, która siedziała w futonie, wyraźnie jeszcze bardziej zdezorientowana.

- To normalne, że ta dziewczynka nie mówi? - spytała ratowniczka.

- Tak. Na razie jest pod moją opieką - oznajmił Suzuki-san.

- Jest pana krewną?

- Jest moją przybraną córką - odparł Suzuki-san. - Zawiadomiłem już służby i jeśli jej rodzice się nie znajdą, adoptuję ją.

- Rozumiem - ratowniczka wstała i podeszła do Aoi-sensei. - Musi pani wyjaśnić uczennicom, co się stało. Policja zjawi się za chwilę i zada wam wszystkim kilka pytań, ale na razie nie widzę żadnych wyraźnych przyczyn zaistniałej sytuacji.

Ratowniczka wyszła. Aoi-sensei spojrzała na mnie i Nami-chan.

- Aizawa-san... - zaczęła, siadając przy mnie. - Osanai-san...

Westchnęła ciężko, odwracając ode mnie wzrok.

- Osanai-san nie żyje, Aizawa-san. Ratownicy twierdzą, że zmarła w nocy - wyjaśniła.

Patrzyłam na nią, jakby mi przynajmniej powiedziała, że rząd ogłosił, iż zmieniamy nazwę kraju na Tsubaki, a Ziemia jest trójkątna, płaska i kręci się wokół wielkiej miski spaghetti.

Ale po jej wzroku zrozumiałam, że mówi prawdę.

- Dlaczego? - spytałam cicho. - Co się stało, Aoi-sensei?

- Nie wiadomo - odparła. - To wygląda tak, jakby po prostu jej serce zatrzymało się we śnie. Plus z tego, co mówili ratownicy, była okropnie zimna, jakby dostała hipotermii...

Zimna?

Momo-chan twierdzi, że poczuła przyjemny chłód w nocy i zasnęła.

Ayashiro-senpai wspominała, że gdy widziała tego ducha, nie mogła się ruszyć, jakby zamarzła.

Cokolwiek zabiło Syouko-senpai, znajdę to. Znajdę i pomszczę ją, choćbym miała to coś udusić gołymi rękami.

Nawet, jeśli to duch.

The end

niedziela, 20 grudnia 2020

Breath of the Sun II

Uniwersum: Genshin Impact

Pairing: Aether&Venti, w tle trochę Razor&Sucrose i Kaeya&Albedo

Dozwolone od: 17+

Gatunek tekstu: fantasy, komedia, hurt/comfort?

Seria: "Sun&Wind"

Ostrzeżenia: spoilery do gry, headcanony

Notka autorska: Druga część, Venti nadal nie wytrzeźwiał. Hehe.



Venti był właściwie dziwnie lekki jak na fakt, że był mniej więcej wzrostu Aethera. Albo to zasługa tego, że mimo wszystko to Archon Wiatru, albo po prostu jego forma nie miała w ogóle mięśni. Albo jedno i drugie.

- Aether, a mógłbyś mnie postawić? - spytał Venti. - Mogę iść sam...

- Jesteś pijany - mruknął Aether.

- Ale Aether...

- Nie.

- Aether...

- Nie postawię cię.

Venti westchnął.

- A jak powiem, że mnie mdli?

- To będę wiedział, że to tylko wymówka.

- A jak nie?

Aether zastanowił się przez chwilę, po czym postanowił jednak spełnić prośbę Ventiego. Ten znowu zachichotał.

- Zadowolony? - spytał Aether. Venti kiwnął głową.

- Tak - przyznał i zaczął iść w stronę mostu. - Chodź pod Windrise.

- Czemu pod Windrise?

- To proste - odparł Venti, uśmiechając się promiennie. - Ponieważ tak chcę.

Aether potarł skronie palcami.

- Venti, zostawiłem Sucrose w namiocie z Paimon...

- To cudownie! - zawołał Venti. - Chociaż trochę smutne, że nic jej od wczoraj nie zjadło...

- Venti.

- Albo że ty jej nie zjadłeś.

- Venti.

- Ale tak się właśnie zastanawiałem, czemu nie słyszę tego irytującego, piskliwego głosiku, wtrącającego się w każdą naszą rozmowę - kontynuował Venti, wchodząc na murowaną balustradę przy moście.

- Venti, zejdź stamtąd, jesteś pijany! - zawołał Aether, łapiąc boga wiatru za nogę. Ten spojrzał na niego rozbawiony.

- Najwyżej się zmoczę. To tylko Jezioro Cydrowe, nie utopię się tu.

- Pijany możesz się utopić nawet w misce dla psa - zauważył Aether.

- Ach tak? - Venti spojrzał na jezioro. - To dziwne. Cały czas mi się wydawało, że mam ponad dwa tysiące sześćset lat i dobrze wiem, na ile mogę sobie pozwolić.

Aether zamrugał. Venti stał na balustradzie, nie patrząc na niego. Wiatr powiewał jego peleryną i warkoczami.

- Uraziłem cię? - spytał Aether.

- Nie - odparł Venti. - Ale dziwię się, że jesteś wobec mnie aż tak nadopiekuńczy. Wiem, jak wyglądam. Ale jakbym chciał, zmieniłbym się w smoka. Nie tak wielkiego, w jakiego potrafi Morax, ale mógłbym w ten sposób znaleźć się w Liyue w jakiś kwadrans. Ewentualnie pół godziny, jeśli nie musiałbym się spieszyć.

Aether wdrapał się na balustradę i stanął obok Ventiego.

- Czyli przesadzam - stwierdził Podróżnik.

- Troszeczkę - Venti położył mu dłoń na ramieniu. - Ale nie szkodzi. Lubię, jak się o mnie troszczysz. Nawet, jeśli trochę się zapędzasz i zapominasz, kim jestem.

Aether spojrzał na Ventiego z uwagą. Patrzyli na siebie tak przez dłuższą chwilę, nim Bóg Wolności zorientował się, że wciąż trzyma dłoń na ramieniu Podróżnika. Zabrał ją pospiesznie i zeskoczył z balustrady, jakby zrobił coś naprawdę złego.

I to gorszego od wkurzenia Diluka jakieś pół godziny temu.

I prawdopodobnie Albedo.

- Chodźmy pod to Windrise - stwierdził Venti, idąc nieco chwiejnym krokiem przed siebie.

Aether zszedł z balustrady i ruszył za nim.

Po pierwsze, musi go pilnować. Nawet jeśli Venti jest trochę zdegustowany jego nadopiekuńczością.

Po drugie, prawdopodobnie poszedłby za nim wszędzie.

Chyba, że kazałby mu wykraść jedzenie z Dawn Winery.

Znowu.

sobota, 19 grudnia 2020

Breath of the Sun I

Uniwersum: Genshin Impact

Pairing: Aether&Venti, w tle trochę Razor&Sucrose i Kaeya&Albedo

Dozwolone od: 17+

Gatunek tekstu: fantasy, komedia, hurt/comfort?

Seria: "Sun&Wind"

Ostrzeżenia: spoilery do gry, headcanony

Notka autorska: Okej, więc jestem tym typem człowieka, który uważa obie wersje gry za właściwe i do każdej ma oddzielne shipy. Czyli co się dzieje w Teyvat, kiedy to Lumine jest antagonistką.

Swoją drogą, przepraszam, że ten fik jest krótszy od tego z KaeLumi, ale tak to jest, kiedy Winry stara się napisać coś... Bardziej na wesoło, niż znowu cisnąć w dramę.



Aether właściwie już miał iść spać. Paimon zasnęła jakieś pół godziny temu i chrapała, jakby przynajmniej była wielkim, umięśnionym i jednocześnie grubym chłopem z widłami, a nie małą wróżką.

Ale Aether nie poszedł spać, bo usłyszał kroki. Wychylił się z namiotu i zobaczył Sucrose, która podeszła do niego i przycupnęła na trawie.

- Hej. Kapitan Albedo ma do ciebie sprawę - oznajmiła. - Ogólnie chodzi o Ventiego.

- O Ventiego? - Aetherowi automatycznie odechciało się spać. - Co się stało Ventiemu? Wszystko w porządku? Nic mu nie jest?

- W dużym skrócie... - Sucrose zarumieniła się, jakby wstydziła się mówić o tej sprawie. - Albedo wie, że jesteście blisko i... Chciałby, żebyś, no wiesz... Zabrał Ventiego z tawerny, zanim zrobi z siebie pośmiewisko. Jeszcze większe. I zanim mistrz Diluc go udusi.

Aether westchnął ciężko. Typowe. On się martwi, a tutaj znowu chodzi o alkohol. Mógł się w sumie domyślić, skoro to Albedo kogoś do niego przysłał. Ciekawe, w jakim stanie jest Kaeya?

Tego chyba Aether wolał nie wiedzieć.

- Zaraz się tym zajmę - stwierdził, wychodząc z namiotu. - A, Sucrose? Mogłabyś jakoś zabezpieczyć namiot, żeby nikt nie zjadł Paimon? Nie chcę, żeby moje zapasy na czarną godzinę ktoś sprzątnął mi sprzed nosa.

Sucrose zamrugała i nieco się zmarszczyła, chyba nie do końca rozumiejąc poczucie humoru swojego rozmówcy.

- Będę stać na czatach - stwierdziła, siadając w wejściu do namiotu.

- Jak jesteś głodna, to Razor ostatnio przyniósł mi placki w kształcie łapek i trochę mi ich zostało - oznajmił Aether, a Sucrose zarumieniła się jeszcze bardziej niż wcześniej.

- Wiem... On... Często... - wydukała, po czym schowała twarz w dłonie.

Aether westchnął. Skrytykowałby ją za to, że nadal nie umiała się przyznać do swoich uczuć, ale czy był od niej w jakikolwiek sposób lepszy?

Chociaż Razor przynajmniej nie jest Archonem...

- Wrócę za jakiś czas - obiecał Aether i ruszył w stronę tawerny.

Po drodze minął Albedo ciągnącego Kaeyę za nogę, który albo spał, albo został przez wyżej wymienionego alchemika znokautowany. Wszystko jest możliwe.

- Futro mu się postrzępi - zauważył Aether, a Albedo obrzucił go takim spojrzeniem, że Podróżnik pomyślał, iż to jego Klee powinna się bać, a nie Jean.

- Ja mu coś innego postrzępię - powiedział Albedo przeraźliwie wręcz spokojnym głosem. - Idź sprowadzić na ziemię tego barda. Dobrej nocy życzę.

I poszedł, nie zmieniając swojej taktyki przenoszenia Kaeyi z tawerny do Głównej Kwatery Rycerzy Favoniusa.

Przez chwilę Aether pomyślał, że on w sumie zrobiłby chyba dokładnie to samo. I Lumine prawdopodobnie też. W sumie Kaeya był idealnie w jej typie. Może w innej linii czasowej, gdzie to jego porwała ta bogini...

- O czym ty znowu myślisz, Aether? - mruknął do siebie i zauważył, że nadal stoi jak słup soli, więc postanowił ruszyć się z miejsca.

I tak jak przypuszczał, Venti stał na stole, a raczej lewitował nad nim i śpiewał, grając na lirze. Aether spojrzał na Diluka i stwierdził, że chyba zacznie dzisiaj notować wszystkie mordercze spojrzenia rzucane w jego stronę, bo to było już trzecie, jeśli liczyć zdegustowaną Sucrose. Albo dziewiąte, bo pokonane po południu Hilichurle chyba też można wpisać na listę.

- Zabierz go stąd - mruknął Diluc.

- Już się robi - Aether podszedł do stołu, złapał Ventiego za nogi i pociągnął. Archon Anemo wylądował kompletnie bez gracji na stole i zaśmiał się.

- Hehe~! Aether~! Mój słodki, kochany przyjaciel~! - Venti odłożył lirę i złapał Aethera za policzki.

Podróżnik spokojnie policzył do trzech.

Potem do pięciu.

Potem usłyszał, że za jego plecami Diluc odchrząknął i przestał próbować się uspokoić, bo nie było na to czasu.

- Venti, mój przyjacielu, wypiłeś dzisiaj zdecydowanie za dużo - stwierdził Aether, łapiąc Ventiego za dłonie. Bóg Wolności zachichotał.

- I?

- I musisz iść spać jak każdy grzeczny chłopiec - Aether przerzucił go sobie przez ramię i zabrał lirę ze stołu.

- Nie jestem ani grzeczny, ani chłopcem - zaprotestował Venti, machając nogami.

Aether spojrzał na Diluka.

- Ile?

- Dwadzieścia dziewięć. To i tak mniej niż ostatnio - odparł Diluc. - Aczkolwiek miło by było, gdyby ktoś za niego zapłacił.

- Zostawiłem morę w namiocie - Aether poczuł się nieco zakłopotany.

- Dasz mi jutro. Tobie ufam, jemu nie - Diluc usiadł na stołku. - A teraz znikajcie mi z oczu, zanim się rozmyślę.

Aether odnotował kolejne mordercze spojrzenie tego dnia i wyszedł z tawerny.

środa, 9 grudnia 2020

Sleeping Beauty

Uniwersum: Aoishiro

Pairing: Syouko&Yasumi

Dozwolone od: 17+

Gatunek tekstu: angst

Ostrzeżenia: spoilery do gry

Notka autorska: Ending III (Yasumi's first normal ending).



Minął kolejny dzień w pracy.

Przeciągnęłam się na krześle i podeszłam do mojego dziadka, który był zajęty pacjentką.

- Dziadku?

Zerknął na mnie.

- Tak?

- Wypisałam wszystkie papiery, tak jak prosiłeś.

- To dobrze - mój dziadek uśmiechnął się, wbijając kolejną igłę w stopę kobiety po trzydziestce. - Możesz już iść. Sprawdzę później, czy wszystko jest w porządku.

Kiwnęłam głową i zebrałam się do wyjścia.

Po drodze zahaczyłam o kwiaciarnię. Kupuję w niej kwiaty od dwóch lat i zanoszę je zawsze w to samo miejsce.

Tej samej osobie.

Dwa lata temu Migiwa zniszczyła duszę Yasumi. Moja przyjaciółka... Nie, moja ukochana przestała istnieć.

Po Nami w końcu zgłosił się Nekata Munetsugu. Oznajmił, że to jego krewna, pokazał papiery lekarzom i wyjaśnił, że dziewczynka jest chora na zespół Kleinego-Levina i dlatego śpi czasem nawet kilka miesięcy. Zabrał ją ze sobą do domu i gdy Suzuki-san zadzwonił do niego jakiś czas później, przyznał, że Nami się obudziła i wszystko jest w porządku.

W przypadku Yasumi... No cóż, nigdy się nie obudzi.

A jej ciało umrze dopiero za wiele, wiele lat, ze starości.

Albo z zaniedbania.

Jej dusza nie istnieje. Rozpłynęła się w powietrzu i już nie wróci.

To nie jest syndrom śpiącej królewny. To jest... Coś o wiele gorszego.

To naprawdę tak, jakby człowiek nigdy nie istniał.

Przed całym zdarzeniem nie do końca nawet byłam świadoma tego, że ludzie naprawdę mają dusze. Mój dziadek jest lekarzem. Ateistą. Ma w nosie, jak to powtarza, "religijne bzdury".

Akiko-san była inna. Wierzyła we wszystko mocno i aż do samej śmierci.

Ja niby też, ale przez tak dużą ilość czasu spędzoną z dziadkiem... Nieco poprzestawiały mi się priorytety.

Ale teraz, gdy Yasumi jest w tym stanie, przychodzę do niej prawie codziennie. Zawsze, gdy mam czas. Kupuję jej różowe goździki. Drogę do szpitala znam już na pamięć.

Zresztą, nie jest daleko od gabinetu mojego dziadka.

- Dzień dobry, Osanai-san - powitała mnie jedna z pielęgniarek. - Aizawa-san już pewnie na panią czeka.

Yasumi nie istnieje. Została po niej pusta skorupa leżąca w łóżku i podłączona rurkami do tych wszystkich urządzeń, które podtrzymują ją przy życiu.

Oddycha sama. Jej serce bije samodzielnie. Ale kroplówkę musi mieć zmienianą, bo nie obudzi się na posiłki, a cewnik... Wiadomo, do czego.

Weszłam do jej sali. Jej brązowe włosy były splecione w grube warkocze. Umyte i pachnące. W wazonie stała samotna, herbaciana róża.

Ach, czyli Momoko już tu była.

Umieściłam goździki obok róży. Jak zwykle, prezentowały się pięknie. Kupowałam ich zawsze trzy, bo tyle sylab ma imię Yasumi.

Złapałam moją ukochaną za dłoń. Była zimna. Czułam się, jakbym trzymała porcelanę.

Migiwa przysłała mi tydzień po wymazaniu Yasumi z egzystencji smsa. Zdawkowego. Napisała, że zabiła kenki i odzyskała miecz.

Guzik mnie to obchodziło.

Yasumi nie istniała. Gdyby nie żyła, to co innego. Mogłaby się reinkarnować. Mogłaby doświadczyć nirwany. A tak? Podtrzymywanie jej przy życiu było bez sensu, bo to i tak jest tylko pusta, porcelanowa skorupa.

Nienawidzę Migiwy. Nienawidzę z czystego serca.

Złożyłam na lodowatych ustach Yasumi czuły pocałunek.

Za każdym razem, kiedy to robię, mam nadzieję, że to ją obudzi.

Nawet mam takie wrażenie. Dreszcz ekscytacji przebiega po moich plecach i wpatruję się w jej piękną twarz z uśmiechem.

Ale to nigdy nie nastaje. Oczy Yasumi pozostają zamknięte.

I nigdy już się nie otworzą.

Ani w tym świecie, ani w zaświatach.

Bo nie ma jej w żadnej rzeczywistości.

Przestała istnieć dwa lata temu.

A ja nie zdołałam jej ocalić...

The end