Zespół: Alice Nine&Kagrra,
Pairing: Tora&Akiya
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: romans, fantasy, dramat, AU
Seria: "Waiting for the Moon"
Ostrzeżenia: magia, sceny przemocy
Notka autorska: To AU zaczęłam pisać w zeszłym roku i skończyłam dopiero w tym. Wstawiam je teraz, bo stwierdziłam, że może już czas podzielić się tym wymysłem. W późniejszych częściach pojawią się kolejne pairingi.
- Uświadomiłem sobie, że nigdy ci o nim nie opowiadałem. Nie dlatego, że nie chciałem, byś o nim wiedziała coś więcej, niż powinnaś. Chyba po prostu wspomnienia były zbyt świeże. Lecz teraz, leżąc tutaj i czując, jak kropla wody spływa z mojego czoła, muszę w końcu sprawić, byś ty też poznała tę historię.
To był zwyczajny dzień, bardzo podobny do tych, które znałem wcześniej. Wstałem, zjadłem śniadanie, poszedłem do pracy. Klienci jak zwykle narzekali, na co tylko się dało, do spółki z moim szefem. Byłem do tego tak przyzwyczajony, że mnie to nudziło.
Spojrzałem na zegarek. Nawet nie wiedziałem, kiedy czas tak szybko minął.
- Za chwilę się ściemni - mruknąłem pod nosem, wycierając blat przy barze.
Nie śmiej się. Tak, byłem barmanem. I to w podrzędnej knajpie, do której przychodzili zazwyczaj tylko żule albo inne niedojdy życiowe, a ci bardziej rozgarnięci klienci traktowali mnie jak psychologa. A czasem nawet psychiatrę.
Któremuś klientowi szklanka przewróciła się na stół, inny potknął się o krzesło, wywracając się na podłogę. Norma.
W tym momencie otworzyły się drzwi i nagle poczułem coś dziwnego. Słodki zapach wanilii rozlał się po moim ciele. Podniosłem wzrok i zamarłem.
W drzwiach stał dwudziestoparoletni mężczyzna o delikatnych rysach twarzy... Wróć, on cały był delikatny i myślę, że gdyby ubrać go w sukienkę, to po paru drobnych zabiegach z użyciem makijażu i innych cudów dzisiejszego świata, mógłby robić za kobietę.
Rozejrzał się, a ja nadal wgapiałem się w niego jak w obrazek. Przestań się śmiać, nie widziałaś go nigdy! Dobrze wiesz, że jestem biseksualny, więc racz się uciszyć. Choć na chwilę.
Wracając do mojej opowieści. On zupełnie nie pasował do tego miejsca. Był elegancki, poruszał się z gracją i nie wyglądał jak 90% moich klientów. Zastanawiałem się, co on tu robi.
Pokręcił z dezaprobatą głową, podchodząc do baru. Usiadł na krześle i zaczął, jakby to było normalne w jego wieku, machać beztrosko nogami.
Tak, teraz możesz się śmiać.
- Coś podać? - zapytałem bezemocjonalnym tonem, którego nauczyłem się przez lata pracy tutaj. Uwierz mi, taki żulik bardziej bał się braku emocji, niż ich nadmiaru. Mogę nawet stwierdzić, że byłem tajną bronią mojego nadpobudliwego szefa.
Spojrzał na mnie i uśmiechnął się. Nogi się pode mną ugięły, ale stwierdziłem, że muszę się opamiętać.
- A co pan proponuje? - to pytanie zbiło mnie z tropu. Zazwyczaj po słowach "Coś podać?" padało stwierdzenie "Sake, debilu, ty nie wiesz, jakie ja mam zrypane życie". Potem następował monolog na temat braku pieniędzy, żony, dzieci, pracy, dobrych układów z ludźmi, przerywany tylko pytającymi spojrzeniami w moim kierunku, na które ja odpowiadałem zwięźle, krótko i na temat.
- Wie pan, przez 10 lat pracy tutaj nie usłyszałem tego pytania - zaśmiałem się, pierwszy raz od dawna ukazując w pracy emocje. Stali klienci spojrzeli na mnie jak na idiotę, tak samo patrzyli zresztą od kilku minut na mojego rozmówcę.
- Ach tak - uśmiechnął się, opierając głowę na dłoni. - Jaka praca, tacy rozmówcy, jak widać.
Spojrzał na resztę klientów z pogardą w oczach. To był jego błąd.
- Nie będzie mi tu jakiś księżulek na mnie krzywo patrzył! - odezwał się Kaoru, klient, który chyba był tu od zawsze. Dwóch innych kolesi dosłownie zerwało mojego rozmówcę z krzesła i rzuciło nim o podłogę. A to, moja droga, był ich błąd.
Woń wanilii, którą wciąż czułem, nagle stała się jeszcze bardziej intensywna. Banira Ouji, jak zacząłem go w myślach nazywać, przyłożył jednemu z próbujących przywalić mu facetów i wstał. Pominę drobny fakt, że tamten żulik wylądował na drugim końcu baru, dobrze? Teraz ważniejsze jest to, że Banira Ouji, niczym Bruce Lee czy inny Chuck Norris, powalił każdego menela, który próbował dobrać mu się do skóry. Porządniejsi klienci uciekli, ale żuliki nie dawały za wygraną. Banira Ouji wskoczył więc na... Nie, nie na stół. Na sufit. Tak, na sufit. Stamtąd zeskoczył na Kaoru, któremu, jak się później okazało, złamał tym wyczynem bark. Wszyscy rozbiegli się, a Banira Ouji tylko otrzepał się, odgarnął włosy i usiadł z powrotem przy barze.
- Na czym skończyliśmy naszą rozmowę? - uśmiechnął się lekko, ale ja wciąż pozostawałem w niemym szoku.
Przychodził do tej knajpy przez kilka kolejnych dni. Kaoru leżał w szpitalu, wszyscy bali się nawet podejść do Oujiego. Wyczyn z sufitem pamiętałem tylko ja, reszta obecnych była wtedy albo zbyt pijana, albo uznała to za pijackie wizje.
Ach i zapomniałbym. W końcu się sobie przedstawiliśmy.
Miał na imię Akiya.
Blog zawiera treści o związkach męsko-męskich i damsko-damskich. Jeżeli nie lubisz yaoi i yuri, to naciśnij czerwony krzyżyk i nie czytaj, zamiast obrzucać mnie błotem. Dziękuję za uwagę.
Polecany post
Reklama vol 3
Zespół: Kalafina, Nightmare, Ganglion, Band-Maid, CLOWD, Broken by the Scream Pairing: Ni~ya&Hikaru, Wakana&Keiko, Sagara&Oni, ...
poniedziałek, 29 września 2014
sobota, 27 września 2014
Take a breath IV
Zespół: DIV
Pairing: Chobi&Chisa, w tle Satoshi&Shougo
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: obyczajowy
Ostrzeżenia: łagodne sceny erotyczne
Notka autorska: I ostatnia część. Czasem mam wrażenie, że mam jakiś fetysz koszmarów, czy coś, ale według mnie to po prostu dobry motyw do opowiadań.
Biegł między budynkami. Słyszał, jak go woła. Słyszał swoje imię, ale nie potrafił zlokalizować, skąd. Wszystko stawało się coraz bardziej zamazane, budynki zaczęły się sypać. Tylko to wołanie nie ustawało, będąc jednak coraz cichsze i cichsze, aż w końcu przestał słyszeć jego głos zupełnie.
- Sachi! - zawołał, w końcu odnajdując go przy jednym z zawalonych wieżowców. Podbiegł do niego, nie uzyskawszy odpowiedzi, ale jego palce prześlizgnęły się przez półprzezroczyste ciało Chisy, które chwilę później zniknęło.
Chobi obudził się gwałtownie i usiadł na łóżku. Tak, to był już chyba trzeci koszmar tej nocy, a spał może od dwóch godzin.
Wstał. Poszedł do łazienki, przepłukał usta i obmył twarz, po czym spojrzał w lustro. Nie powinien się tak przejmować. Przecież Chisa nie ma astmy od wczoraj! Byłoby na pewno łatwiej, gdyby Chobi go nie kochał.
- Idiota ze mnie - mruknął basista do siebie, po czym wyszedł z łazienki i, zamiast wrócić do starego pokoju Shougo, w którym spał, skierował swoje kroki do innej części mieszkania.
Chobi stanął w drzwiach i spojrzał na Chisę. Wokalista spał spokojnie i wydawać by się mogło, że ostatnie dni nie były dla niego ciężkie. Wyglądał jak Śpiący Królewicz, przebywający teraz w swoim królestwie snów.
W sumie to Chobi nie wiedział, dlaczego zamiast się odwrócić i iść spać, podszedł do łóżka, usiadł na jego brzegu i pochylił się nad Chisą, po czym pocałował go w usta. Może to był tylko zwykły impuls? A może po prostu w końcu postanowił go dogonić? Nie zmienia to faktu, że chyba nie przewidział, iż wokalistę to obudzi.
- Chobi? - Chisa wyrwał się ze snu i spojrzał na basistę, który odskoczył od niego jak poparzony z takim impetem, że prawie wylądował na ścianie. W sumie tak by się stało, gdyby nie szafa, która go zatrzymała i złowrogo się zachwiała.
Przez krótką chwilę, gdy obaj próbowali zebrać myśli, panowała w pokoju taka cisza, że można było usłyszeć, jak pająk tka pajęczynę.
- Dlaczego? - zapytał w końcu Chisa, obserwując Chobiego, który zastanawiał się, czy lepiej uciec drzwiami, czy oknem.
- Zacznijmy może tak - stwierdził Hiroki, po czym westchnął. - Ogólnie to od jakiegoś czasu bardziej mi na tobie zależy. Długo zastanawiałem się, o co chodzi, aż w końcu doszedłem do wniosku, że po prostu się w tobie zakochałem. Tak szczerze, to przyśniły mi się dziś już trzy koszmary i po prostu musiałem sprawdzić, czy w rzeczywistości nic ci nie jest. Martwię się twoim stanem zdrowia, bo cię kocham, Sachi. No i tak jakoś wyszło...
Chisa zamrugał, po czym jeszcze raz poukładał sobie to wszystko w głowie i zastanawiał się, czy aby na pewno wciąż nie śni.
- Kochasz mnie? - zapytał, wstając z łóżka.
- Tak - przyznał Chobi. - Jak ci mówiłem, że się poddawałem przez brak siły na wyznanie uczuć, to chodziło mi o ciebie. Ale jak ja miałem ci to powiedzieć, jak tobie w głowie tylko cycki?
Chisa zachichotał i podszedł do Chobiego.
- Wiesz, jak będę zdesperowany, to kupię ci stanik i wypcham go skarpetkami. Ale tymczasem wystarczysz mi taki, jaki jesteś - oznajmił Chisa.
- Co, czyli że...
- Tak, ty moja gaduło. Też cię kocham - Sachi położył dłonie na policzkach Hirokiego i pocałował go delikatnie. Chobi oddał pocałunek, czując jednocześnie drobne palce Chisy pod swoją koszulką. Popchnął Sachiego na łóżko i usiadł na nim okrakiem.
- Tylko nie myśl, że będziesz seme.
- Ale Hiroki!
- Nie. Ja tu rządzę - Chobi uśmiechnął się lubieżnie i znów pocałował swoje koi.
- Absolutnie nic mi nie jest. Chyba nigdy nie byłem aż tak zrelaksowany - stwierdził Chisa, przeciągając się na kanapie.
- Wypiłeś sobie herbatkę uspokajającą i zamówiłeś pizzę jak zwykle, czy tym razem zadziałało coś innego? - zapytał Shougo.
- Powiedzmy, że ja - odparł Chobi, usiłując nastroić najniższą strunę od basu, na co Satoshi zakrztusił się akurat pitą wodą.
- Nareszcie - stwierdził perkusista, ocierając usta rękawem.
- Co, ale, nie rozumiem - Shougo usiadł na krześle. - To wy jesteście razem?
- Nie zauważyłeś, jak do siebie lgną od dawna? - zdziwił się Satoshi.
- Nie?
- Serio?
- A co ja, obserwuję i osądzam skrupulatnie otoczenie jak ty?
- I kolejna kłótnia małżeńska - westchnął Chisa. - Jak ja się cieszę, że nie jestem z żadnym z was.
- Widzisz, uratowałem cię przed tymi dwiema tsundere - Chobi uśmiechnął się promiennie.
- Ja ci dam tsundere, krasnoludku!
- Krasnoludku?! Shougo, bo jak ja cię zaraz walnę z basu, to ci Satoshi nawet nie pomoże!
- Ty nie mieszaj do tego Satoshiego!
- Chisa, takie pytanie - zaczął Satoshi, siadając obok Chisy. - Jeśli ja i Shougo kłócimy się jak stare, dobre małżeństwo, to co to jest?
- Kłótnia rodzeństwa?
- Chyba takiego chodzącego do przedszkola - Satoshi westchnął przeciągle.
Tak, to był kolejny, normalny dzień jak każdy. Jeśli oczywiście w tym towarzystwie cokolwiek mogło być kiedyś normalne.
Pairing: Chobi&Chisa, w tle Satoshi&Shougo
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: obyczajowy
Ostrzeżenia: łagodne sceny erotyczne
Notka autorska: I ostatnia część. Czasem mam wrażenie, że mam jakiś fetysz koszmarów, czy coś, ale według mnie to po prostu dobry motyw do opowiadań.
Biegł między budynkami. Słyszał, jak go woła. Słyszał swoje imię, ale nie potrafił zlokalizować, skąd. Wszystko stawało się coraz bardziej zamazane, budynki zaczęły się sypać. Tylko to wołanie nie ustawało, będąc jednak coraz cichsze i cichsze, aż w końcu przestał słyszeć jego głos zupełnie.
- Sachi! - zawołał, w końcu odnajdując go przy jednym z zawalonych wieżowców. Podbiegł do niego, nie uzyskawszy odpowiedzi, ale jego palce prześlizgnęły się przez półprzezroczyste ciało Chisy, które chwilę później zniknęło.
Chobi obudził się gwałtownie i usiadł na łóżku. Tak, to był już chyba trzeci koszmar tej nocy, a spał może od dwóch godzin.
Wstał. Poszedł do łazienki, przepłukał usta i obmył twarz, po czym spojrzał w lustro. Nie powinien się tak przejmować. Przecież Chisa nie ma astmy od wczoraj! Byłoby na pewno łatwiej, gdyby Chobi go nie kochał.
- Idiota ze mnie - mruknął basista do siebie, po czym wyszedł z łazienki i, zamiast wrócić do starego pokoju Shougo, w którym spał, skierował swoje kroki do innej części mieszkania.
Chobi stanął w drzwiach i spojrzał na Chisę. Wokalista spał spokojnie i wydawać by się mogło, że ostatnie dni nie były dla niego ciężkie. Wyglądał jak Śpiący Królewicz, przebywający teraz w swoim królestwie snów.
W sumie to Chobi nie wiedział, dlaczego zamiast się odwrócić i iść spać, podszedł do łóżka, usiadł na jego brzegu i pochylił się nad Chisą, po czym pocałował go w usta. Może to był tylko zwykły impuls? A może po prostu w końcu postanowił go dogonić? Nie zmienia to faktu, że chyba nie przewidział, iż wokalistę to obudzi.
- Chobi? - Chisa wyrwał się ze snu i spojrzał na basistę, który odskoczył od niego jak poparzony z takim impetem, że prawie wylądował na ścianie. W sumie tak by się stało, gdyby nie szafa, która go zatrzymała i złowrogo się zachwiała.
Przez krótką chwilę, gdy obaj próbowali zebrać myśli, panowała w pokoju taka cisza, że można było usłyszeć, jak pająk tka pajęczynę.
- Dlaczego? - zapytał w końcu Chisa, obserwując Chobiego, który zastanawiał się, czy lepiej uciec drzwiami, czy oknem.
- Zacznijmy może tak - stwierdził Hiroki, po czym westchnął. - Ogólnie to od jakiegoś czasu bardziej mi na tobie zależy. Długo zastanawiałem się, o co chodzi, aż w końcu doszedłem do wniosku, że po prostu się w tobie zakochałem. Tak szczerze, to przyśniły mi się dziś już trzy koszmary i po prostu musiałem sprawdzić, czy w rzeczywistości nic ci nie jest. Martwię się twoim stanem zdrowia, bo cię kocham, Sachi. No i tak jakoś wyszło...
Chisa zamrugał, po czym jeszcze raz poukładał sobie to wszystko w głowie i zastanawiał się, czy aby na pewno wciąż nie śni.
- Kochasz mnie? - zapytał, wstając z łóżka.
- Tak - przyznał Chobi. - Jak ci mówiłem, że się poddawałem przez brak siły na wyznanie uczuć, to chodziło mi o ciebie. Ale jak ja miałem ci to powiedzieć, jak tobie w głowie tylko cycki?
Chisa zachichotał i podszedł do Chobiego.
- Wiesz, jak będę zdesperowany, to kupię ci stanik i wypcham go skarpetkami. Ale tymczasem wystarczysz mi taki, jaki jesteś - oznajmił Chisa.
- Co, czyli że...
- Tak, ty moja gaduło. Też cię kocham - Sachi położył dłonie na policzkach Hirokiego i pocałował go delikatnie. Chobi oddał pocałunek, czując jednocześnie drobne palce Chisy pod swoją koszulką. Popchnął Sachiego na łóżko i usiadł na nim okrakiem.
- Tylko nie myśl, że będziesz seme.
- Ale Hiroki!
- Nie. Ja tu rządzę - Chobi uśmiechnął się lubieżnie i znów pocałował swoje koi.
* * *
- Hej, Chisa. Hej, Chobi - Shougo wpadł do sali prób cały w skowronkach. - Wspaniały dzień, nieprawdaż? W ogóle Chisa, jak się czujesz?- Absolutnie nic mi nie jest. Chyba nigdy nie byłem aż tak zrelaksowany - stwierdził Chisa, przeciągając się na kanapie.
- Wypiłeś sobie herbatkę uspokajającą i zamówiłeś pizzę jak zwykle, czy tym razem zadziałało coś innego? - zapytał Shougo.
- Powiedzmy, że ja - odparł Chobi, usiłując nastroić najniższą strunę od basu, na co Satoshi zakrztusił się akurat pitą wodą.
- Nareszcie - stwierdził perkusista, ocierając usta rękawem.
- Co, ale, nie rozumiem - Shougo usiadł na krześle. - To wy jesteście razem?
- Nie zauważyłeś, jak do siebie lgną od dawna? - zdziwił się Satoshi.
- Nie?
- Serio?
- A co ja, obserwuję i osądzam skrupulatnie otoczenie jak ty?
- I kolejna kłótnia małżeńska - westchnął Chisa. - Jak ja się cieszę, że nie jestem z żadnym z was.
- Widzisz, uratowałem cię przed tymi dwiema tsundere - Chobi uśmiechnął się promiennie.
- Ja ci dam tsundere, krasnoludku!
- Krasnoludku?! Shougo, bo jak ja cię zaraz walnę z basu, to ci Satoshi nawet nie pomoże!
- Ty nie mieszaj do tego Satoshiego!
- Chisa, takie pytanie - zaczął Satoshi, siadając obok Chisy. - Jeśli ja i Shougo kłócimy się jak stare, dobre małżeństwo, to co to jest?
- Kłótnia rodzeństwa?
- Chyba takiego chodzącego do przedszkola - Satoshi westchnął przeciągle.
Tak, to był kolejny, normalny dzień jak każdy. Jeśli oczywiście w tym towarzystwie cokolwiek mogło być kiedyś normalne.
The end
czwartek, 25 września 2014
Take a breath III
Zespół: DIV
Pairing: Chobi&Chisa, w tle Satoshi&Shougo
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: obyczajowy
Ostrzeżenia: brak
Notka autorska: Dawno nie napisałam tak długiego fika, by wyszły mi cztery części.
Chisa wszedł do mieszkania i zapalił światło. Chobi stanął w drzwiach i przyglądał się wokaliście przez dosyć długą chwilę. Za długą.
- Chobi? W porządku? - zapytał Chisa, który już zdążył ściągnąć kurtkę i buty. - Wyglądasz, jakbyś zobaczył ducha. Ewentualnie zombie z mózgiem w ręce.
- Co? - Chobi otrząsnął się z zamyślenia. Chyba dawno się tak nie zagapił.
- Mówię do ciebie - Chisa trącił go w ramię. - Ogarnij się i chodź do kuchni. Chcesz herbaty czy kawy?
- Kawę - odpowiedział Chobi. Nie, zdecydowanie musi coś zrobić ze swoimi uczuciami, bo takie sytuacje są ostatnio za częste.
Chisa postawił przed Chobim niebieski kubek w kotki, a sam wziął zielony ze szczeniaczkiem i usiadł na blacie.
- Przestraszyłeś się dzisiaj, co? - zapytał Chisa, popijając herbatę. Chobi podniósł na niego wzrok.
- No nie był to widok, za którym można tęsknić - Hiroki westchnął ciężko i upił łyk kawy. Nie lubił akurat tej firmy, ale nie chciał już się odzywać.
- Jak byłem dzieckiem, było tak codziennie - odezwał się Chisa po chwili milczenia. Chobi spojrzał na niego z uwagą. - Często trafiałem do szpitala, bo ataki były zbyt silne, by w tamtych czasach można było sobie z nimi poradzić w domu. Jak poszedłem do szkoły, było już lepiej, ale i tak przez pierwsze trzy lata byłem zwolniony z zajęć gimnastycznych. Ale wiesz co?
- Co?
- I tak wspominam ten okres mojego życia z uśmiechem. Nieważne, że choroba często odbierała mi oddech. Co z tego? Ważne, że teraz tutaj jestem i się nie poddałem, prawda?
- To chyba najgorsze, co można zrobić. Pozwolić chorobie wygrać - stwierdził Chobi.
- Dokładnie - Chisa zamyślił się na moment. - A ty się kiedyś poddałeś?
- Kilka razy. Ale zawsze chodziło o tę samą sprawę - odparł Chobi.
- Jaką?
- O miłość - wyjaśnił Chobi. - To trudne, gdy musisz powiedzieć ukochanej osobie, że ci na niej zależy.
- No w sumie - Chisa zaśmiał się krótko. - Wiesz, Chobi, jak zaczynałem karierę muzyka, to myślałem, że już zawsze będę w rękach trzymał bas. Ale gdy Reia odszedł i przez bardzo długi czas nie mogliśmy znaleźć nikogo innego, postanowiliśmy, że musimy poszukać wokalisty wśród nas. Padło na mnie. Dlaczego? Tego do dzisiaj nie wiem. Fakt faktem, uznałem, że czuję się w tej roli lepiej, niż będąc basistą. I mimo astmy, na przekór wszystkim i wszystkiemu postanowiłem zostać wokalistą. I tego się trzymam. Bo widzisz, Chobi, czasem wystarczy bardzo niewiele, by spełnić swoje marzenie. Trzeba wziąć głęboki wdech, wyciągnąć rękę i złapać je. Nawet jeśli za pierwszym razem muśnie się je tylko opuszkami palców, to już jest jakiś sukces. Najgorsze, co można zrobić, to biernie się przyglądać, jak ono nam ucieka.
- A jeśli nie można go złapać, bo palce przez nie przenikają?
- Marzenia nigdy nie są duchami, Chobi. To ciała stałe, które można złapać i schować do kieszeni - Chisa uśmiechnął się czule, dopił herbatę i odstawił kubek do zlewu. - Co masz ochotę porobić?
- Ja? Ja proponuję, byś TY poszedł spać - oznajmił Chobi. - Bo TY, mój drogi, jesteś ostatnio przemęczony i dlatego CIEBIE częściej łapią te ataki.
- Toć muszę cię jakoś ugościć, nie mogę tak sobie... - Chisa przerwał, gdy Hiroki położył mu palec na ustach.
- Pójdziesz spać. Ja też pójdę. Obaj jesteśmy zmęczeni i mieliśmy za dużo wrażeń przez ostatnie kilka dni. Także należy nam się trochę odpoczynku - Chobi uśmiechnął się lekko, na co Chisa tylko kiwnął głową.
Pairing: Chobi&Chisa, w tle Satoshi&Shougo
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: obyczajowy
Ostrzeżenia: brak
Notka autorska: Dawno nie napisałam tak długiego fika, by wyszły mi cztery części.
Chisa wszedł do mieszkania i zapalił światło. Chobi stanął w drzwiach i przyglądał się wokaliście przez dosyć długą chwilę. Za długą.
- Chobi? W porządku? - zapytał Chisa, który już zdążył ściągnąć kurtkę i buty. - Wyglądasz, jakbyś zobaczył ducha. Ewentualnie zombie z mózgiem w ręce.
- Co? - Chobi otrząsnął się z zamyślenia. Chyba dawno się tak nie zagapił.
- Mówię do ciebie - Chisa trącił go w ramię. - Ogarnij się i chodź do kuchni. Chcesz herbaty czy kawy?
- Kawę - odpowiedział Chobi. Nie, zdecydowanie musi coś zrobić ze swoimi uczuciami, bo takie sytuacje są ostatnio za częste.
Chisa postawił przed Chobim niebieski kubek w kotki, a sam wziął zielony ze szczeniaczkiem i usiadł na blacie.
- Przestraszyłeś się dzisiaj, co? - zapytał Chisa, popijając herbatę. Chobi podniósł na niego wzrok.
- No nie był to widok, za którym można tęsknić - Hiroki westchnął ciężko i upił łyk kawy. Nie lubił akurat tej firmy, ale nie chciał już się odzywać.
- Jak byłem dzieckiem, było tak codziennie - odezwał się Chisa po chwili milczenia. Chobi spojrzał na niego z uwagą. - Często trafiałem do szpitala, bo ataki były zbyt silne, by w tamtych czasach można było sobie z nimi poradzić w domu. Jak poszedłem do szkoły, było już lepiej, ale i tak przez pierwsze trzy lata byłem zwolniony z zajęć gimnastycznych. Ale wiesz co?
- Co?
- I tak wspominam ten okres mojego życia z uśmiechem. Nieważne, że choroba często odbierała mi oddech. Co z tego? Ważne, że teraz tutaj jestem i się nie poddałem, prawda?
- To chyba najgorsze, co można zrobić. Pozwolić chorobie wygrać - stwierdził Chobi.
- Dokładnie - Chisa zamyślił się na moment. - A ty się kiedyś poddałeś?
- Kilka razy. Ale zawsze chodziło o tę samą sprawę - odparł Chobi.
- Jaką?
- O miłość - wyjaśnił Chobi. - To trudne, gdy musisz powiedzieć ukochanej osobie, że ci na niej zależy.
- No w sumie - Chisa zaśmiał się krótko. - Wiesz, Chobi, jak zaczynałem karierę muzyka, to myślałem, że już zawsze będę w rękach trzymał bas. Ale gdy Reia odszedł i przez bardzo długi czas nie mogliśmy znaleźć nikogo innego, postanowiliśmy, że musimy poszukać wokalisty wśród nas. Padło na mnie. Dlaczego? Tego do dzisiaj nie wiem. Fakt faktem, uznałem, że czuję się w tej roli lepiej, niż będąc basistą. I mimo astmy, na przekór wszystkim i wszystkiemu postanowiłem zostać wokalistą. I tego się trzymam. Bo widzisz, Chobi, czasem wystarczy bardzo niewiele, by spełnić swoje marzenie. Trzeba wziąć głęboki wdech, wyciągnąć rękę i złapać je. Nawet jeśli za pierwszym razem muśnie się je tylko opuszkami palców, to już jest jakiś sukces. Najgorsze, co można zrobić, to biernie się przyglądać, jak ono nam ucieka.
- A jeśli nie można go złapać, bo palce przez nie przenikają?
- Marzenia nigdy nie są duchami, Chobi. To ciała stałe, które można złapać i schować do kieszeni - Chisa uśmiechnął się czule, dopił herbatę i odstawił kubek do zlewu. - Co masz ochotę porobić?
- Ja? Ja proponuję, byś TY poszedł spać - oznajmił Chobi. - Bo TY, mój drogi, jesteś ostatnio przemęczony i dlatego CIEBIE częściej łapią te ataki.
- Toć muszę cię jakoś ugościć, nie mogę tak sobie... - Chisa przerwał, gdy Hiroki położył mu palec na ustach.
- Pójdziesz spać. Ja też pójdę. Obaj jesteśmy zmęczeni i mieliśmy za dużo wrażeń przez ostatnie kilka dni. Także należy nam się trochę odpoczynku - Chobi uśmiechnął się lekko, na co Chisa tylko kiwnął głową.
poniedziałek, 22 września 2014
Take a breath II
Zespół: DIV
Pairing: Chobi&Chisa, w tle Satoshi&Shougo
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: obyczajowy
Ostrzeżenia: brak
Notka autorska: Druga część. Zanim ją napisałam, dokładnie zapoznałam się z tematem, więc mam nadzieję, że sytuacja jest dobrze opisana.
Chisa usiadł na chwilę na podłodze po ścianą. Miał już dosyć. To, co się działo przez ostatnich kilka dni, było tak męczące, że miał wrażenie, iż niedługo się wykończy. Koledzy z zespołu mieli rację. Przepracowywał się. I to w każdej dziedzinie.
Spojrzał na Chobiego, który właśnie usiłował rozplątać kable walające się po podłodze. W sumie od kiedy tak naprawdę go kochał? Nie wiedział, ale był pewny jednego. W nagrodę za to, że wygra batalię z tym tygodniem, powie Chobiemu, co do niego czuje. Może przynajmniej to mu wyjdzie.
- Hej, Chisa - Chobi podał mu rękę. - Chodź. Czeka nas jeszcze trochę pracy.
- Idę - Sachi ujął jego dłoń w swoją i wstał. Jedyne, czego chciał, to wrócić do domu i spać cały dzień.
- W sumie to mnie trochę irytuje - stwierdził Chobi.
- Co? - zapytał Chisa, czując znajomy ucisk w klatce piersiowej. A torbę zostawił przy wejściu.
- Wszyscy się nas czepiają, ganiają po mieście i gdzie nie tylko. A może ja bym chciał usiąść na chwilę i odpocząć? - westchnął Chobi.
- Każdy by chciał - stwierdził Chisa i zakasłał. - Ale to nie jest takie proste.
- Obiecuję, że załatwię z tym awanturnikiem, byśmy mieli tydzień wolnego. Zrobimy sobie maraton anime albo filmów, co ty na to? - Chobi zastygł na chwilę, gdy zamiast odpowiedzi usłyszał za plecami tylko ze świstem wciągane powietrze i urywany oddech Chisy. - Chisa?
Chobi odwrócił się i zobaczył Chisę opierającego się o ścianę, który usiłował złapać oddech. Basista zamarł w bezruchu, gdy Sachi osunął się na kolana, wciąż kaszląc.
- Chisa! - Chobi podbiegł do niego i złapał za ramiona. - Kami, chyba dawno cię tak nie złapało. Gdzie masz inhalator? Chisa!
- W torbie... - wychrypiał Chisa, po czym znów zakaszlał. - Przy... Drzwiach...
- Wytrzymaj chwilę, już ci niosę - powiedział Chobi i zerwał się do biegu.
Wiele razy widział, jak Chisa miał atak astmy, ale nigdy nie było to tak gwałtowne i poważne. Podbiegł do półki, gdzie leżała torba Sachiego, złapał ją i, nie reagując na zdziwione miny Satoshiego i Shougo ścierających kurze, pobiegł z powrotem do drugiego pomieszczenia. Chisa siedział na podłodze z łokciami opartymi na kolana, starając się normalnie oddychać.
- Proszę - Chobi uklęknął obok Chisy i podał mu torbę. Wokalista wyjął inhalator i drżącymi palcami zdjął osłonkę z ustnika. Potrząsnął pojemnikiem, wypuścił powietrze z płuc, po czym zażył lekarstwo i wstrzymał oddech. Przez chwilę siedział w bezruchu, a potem odetchnął głęboko i oparł się o ścianę.
- Chobi? Co się dzieje? - obok nich zjawili się Satoshi i Shougo.
- Chisa miał atak astmy. Dosyć silny - wyjaśnił Hiroki, patrząc na próbującego się uspokoić wokalistę. - W sumie to nigdy nie widziałem go w takim stanie.
- Ja kiedyś widziałem - Shougo usiadł z drugiej strony Chisy i położył mu dłoń na ramieniu. - Ale już w porządku, tak?
- Trochę mnie jeszcze w gardle drapie, ale to normalne - odparł Chisa.
- Proponuję powrót do domu - stwierdził Shougo. - W takim stanie fizycznym i psychicznym raczej się już do niczego nie nadajemy.
- Masz rację - Chobi wstał, ciągnąc za sobą Chisę. - Chyba trzeba zamówić taksówkę.
- My się przejdziemy pieszo - stwierdził Shougo. - Upewnij się, że Chisa bezpiecznie trafi do domu.
- Nie martw się. Zaopiekuję się nim - Chobi uśmiechnął się czule, obejmując Chisę ramieniem. - Nie pozwolę, by stało mu się coś złego.
- Dzięki - Sachi posłał mu delikatny uśmiech.
Pół godziny później taksówka zatrzymała się przed blokiem Chisy. Wokalista spojrzał najpierw na kierowcę, a później na basistę.
- Zostań ze mną, Chobi - Chisa popatrzył błagalnym wzrokiem na przyjaciela. - Yoshiego nie ma. Boję się być sam.
- Zostanę - Chobi zapłacił taksówkarzowi i wysiadł z samochodu.
Pairing: Chobi&Chisa, w tle Satoshi&Shougo
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: obyczajowy
Ostrzeżenia: brak
Notka autorska: Druga część. Zanim ją napisałam, dokładnie zapoznałam się z tematem, więc mam nadzieję, że sytuacja jest dobrze opisana.
Chisa usiadł na chwilę na podłodze po ścianą. Miał już dosyć. To, co się działo przez ostatnich kilka dni, było tak męczące, że miał wrażenie, iż niedługo się wykończy. Koledzy z zespołu mieli rację. Przepracowywał się. I to w każdej dziedzinie.
Spojrzał na Chobiego, który właśnie usiłował rozplątać kable walające się po podłodze. W sumie od kiedy tak naprawdę go kochał? Nie wiedział, ale był pewny jednego. W nagrodę za to, że wygra batalię z tym tygodniem, powie Chobiemu, co do niego czuje. Może przynajmniej to mu wyjdzie.
- Hej, Chisa - Chobi podał mu rękę. - Chodź. Czeka nas jeszcze trochę pracy.
- Idę - Sachi ujął jego dłoń w swoją i wstał. Jedyne, czego chciał, to wrócić do domu i spać cały dzień.
- W sumie to mnie trochę irytuje - stwierdził Chobi.
- Co? - zapytał Chisa, czując znajomy ucisk w klatce piersiowej. A torbę zostawił przy wejściu.
- Wszyscy się nas czepiają, ganiają po mieście i gdzie nie tylko. A może ja bym chciał usiąść na chwilę i odpocząć? - westchnął Chobi.
- Każdy by chciał - stwierdził Chisa i zakasłał. - Ale to nie jest takie proste.
- Obiecuję, że załatwię z tym awanturnikiem, byśmy mieli tydzień wolnego. Zrobimy sobie maraton anime albo filmów, co ty na to? - Chobi zastygł na chwilę, gdy zamiast odpowiedzi usłyszał za plecami tylko ze świstem wciągane powietrze i urywany oddech Chisy. - Chisa?
Chobi odwrócił się i zobaczył Chisę opierającego się o ścianę, który usiłował złapać oddech. Basista zamarł w bezruchu, gdy Sachi osunął się na kolana, wciąż kaszląc.
- Chisa! - Chobi podbiegł do niego i złapał za ramiona. - Kami, chyba dawno cię tak nie złapało. Gdzie masz inhalator? Chisa!
- W torbie... - wychrypiał Chisa, po czym znów zakaszlał. - Przy... Drzwiach...
- Wytrzymaj chwilę, już ci niosę - powiedział Chobi i zerwał się do biegu.
Wiele razy widział, jak Chisa miał atak astmy, ale nigdy nie było to tak gwałtowne i poważne. Podbiegł do półki, gdzie leżała torba Sachiego, złapał ją i, nie reagując na zdziwione miny Satoshiego i Shougo ścierających kurze, pobiegł z powrotem do drugiego pomieszczenia. Chisa siedział na podłodze z łokciami opartymi na kolana, starając się normalnie oddychać.
- Proszę - Chobi uklęknął obok Chisy i podał mu torbę. Wokalista wyjął inhalator i drżącymi palcami zdjął osłonkę z ustnika. Potrząsnął pojemnikiem, wypuścił powietrze z płuc, po czym zażył lekarstwo i wstrzymał oddech. Przez chwilę siedział w bezruchu, a potem odetchnął głęboko i oparł się o ścianę.
- Chobi? Co się dzieje? - obok nich zjawili się Satoshi i Shougo.
- Chisa miał atak astmy. Dosyć silny - wyjaśnił Hiroki, patrząc na próbującego się uspokoić wokalistę. - W sumie to nigdy nie widziałem go w takim stanie.
- Ja kiedyś widziałem - Shougo usiadł z drugiej strony Chisy i położył mu dłoń na ramieniu. - Ale już w porządku, tak?
- Trochę mnie jeszcze w gardle drapie, ale to normalne - odparł Chisa.
- Proponuję powrót do domu - stwierdził Shougo. - W takim stanie fizycznym i psychicznym raczej się już do niczego nie nadajemy.
- Masz rację - Chobi wstał, ciągnąc za sobą Chisę. - Chyba trzeba zamówić taksówkę.
- My się przejdziemy pieszo - stwierdził Shougo. - Upewnij się, że Chisa bezpiecznie trafi do domu.
- Nie martw się. Zaopiekuję się nim - Chobi uśmiechnął się czule, obejmując Chisę ramieniem. - Nie pozwolę, by stało mu się coś złego.
- Dzięki - Sachi posłał mu delikatny uśmiech.
Pół godziny później taksówka zatrzymała się przed blokiem Chisy. Wokalista spojrzał najpierw na kierowcę, a później na basistę.
- Zostań ze mną, Chobi - Chisa popatrzył błagalnym wzrokiem na przyjaciela. - Yoshiego nie ma. Boję się być sam.
- Zostanę - Chobi zapłacił taksówkarzowi i wysiadł z samochodu.
piątek, 19 września 2014
Take a breath I
Zespół: DIV
Pairing: Chobi&Chisa, w tle Satoshi&Shougo
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: obyczajowy
Ostrzeżenia: brak
Notka autorska: Ten fik jest dziwny. Z jednej strony mamy dramę, z drugiej komedię, a na to wszystko prawdy życiowe Adawinry Chou Kurineko wygłaszane przez bohaterów. Aczkolwiek mam nadzieję, że się wam spodoba.
Czasem trudno złapać oddech, gdy jest się początkującym muzykiem w młodym zespole. Ten tydzień był ciężki dla całego DIV, które ganiało trzeci dzień z rzędu po mieście, załatwiając różne sprawy, a że akurat był to okres przed wypłatą, to nikt nie miał pieniędzy, by jeszcze zapłacić za paliwo do samochodu Satoshiego bądź Shougo.
- To gdzie teraz? - zapytał Chobiego Shougo, opierając się o barierkę przy drodze.
- Jeszcze musimy iść do studia i spróbować uporządkować to, co nagraliśmy na nowy singiel - oznajmił Chobi. - Bo jak znowu odbiorę telefon od tego marudnego menadżera, to wyjdę na ulicę i zacznę strzelać.
- Ja jestem za tym, żeby go zwolnić - stwierdził Satoshi. - Ewentualnie następnym razem zakrzątnąć do załatwiania spraw na mieście naszych roadie. Postawiłoby się im później piwo i byłoby dobrze.
- Oni się za ciebie nie podpiszą na dokumentach, Ouji - mruknął Chisa i drgnął na dźwięk dzwoniącego telefonu. - Tak, słucham? Tak, zapłacimy za czynsz, ale w przyszłym tygodniu, Yamamoto-san. W przyszłym. Nie, nie możemy zapłacić teraz, bo jesteśmy przed wypłatą. Shougo, weź z nim pogadaj, ja nie mam już siły, a on cię zawsze jakoś lubił, zanim wyprowadziłeś się do Satoshiego.
Shougo wziął od Chisy komórkę i usiłował wytłumaczyć panu Yamamoto, że Chisa i Yoshi naprawdę nie mają z czego zapłacić. Zajęło mu to całą drogę do studia.
- Nie, Yamamoto-san. Dobrze, przekażę. Tak. Do widzenia - Shougo rozłączył się i oddał Chisie komórkę. - Kazał ci powiedzieć, że jesteś bezczelnym dzieciakiem.
- Cały on - westchnął Chisa, po czym zdziwił się, gdy znów ktoś do niego zadzwonił. - Nie, tylko nie ona. Tak, Kumiko? Czy ja ci wyglądam na kogoś, kto ma czas? Nie, nie mam. Teraz idę do studia i nie chcę sobie zdzierać gardła, krzycząc na ciebie, bo jestem wokalistą, tak tylko delikatnie ci przypominam. Nie skarż się ciotce na to, że próbuję pracować. Pa.
- Kto to był? - zapytał Chobi, gdy Chisa schował telefon do kieszeni.
- Moja kuzynka. Od tygodnia zawraca mi głowę, bym się z nią spotkał, bo niedawno urodziła i po prostu MUSI pokazać mi swoje dziecko, bo ono MUSI znać całą rodzinę - wyjaśnił Chisa. - To nie tak, że noworodki jeszcze dobrze nie widzą, a co dopiero mówić o zapamiętywaniu twarzy...
- Jak się na coś uprze, to wydzwania do niego tak mniej więcej pięć razy dziennie - dodał Shougo. - Beznadziejny przypadek.
- To ja mam pomysł - stwierdził Chobi, klaszcząc w dłonie. - Zróbmy, co mamy zrobić, a potem złóżmy się na pizzę.
- A stać nas? - zapytał Shougo.
- Na jedną pizzę na pewno. Z mięskiem - Chobi uśmiechnął się promiennie. - Może to poprawi jakoś Chisie humor.
- Dzięki, Chobi - Sachi poklepał go po ramieniu. - Ale myślę, że dwa kawałki pizzy nie sprawią, że przestaną do mnie wydzwaniać kuzynka, ciotka, facet od wynajmu, menadżer, a pani Tohomiko spod trójki nagle stanie się przemiłą babcią, której nie przeszkadza, że mam farbowane włosy i noszę spodnie w słoneczniki.
- Kiedy ja po prostu nie mogę patrzeć na to, jak jesteś taki smutny i poddenerwowany - stwierdził Chobi. - W ogóle masz oczy podkrążone. Ty sypiasz w ogóle?
- Przez ostatnie noce? Prawie wcale - odpowiedział Chisa.
- Przepracujesz się - powiedział Shougo zmartwionym głosem. - Chobi, weź mu coś powiedz, ciebie posłucha.
- Aż tak źle na pewno nie jest - stwierdził spokojnie Chobi, choć miał ochotę nakrzyczeć na Chisę, że psuje sobie zdrowie, a z drugiej strony chciał mu powiedzieć, że się o niego zamartwia, bo mu na nim zależy bardziej niż na przyjacielu. Od dawna. - Zabierzmy się do pracy, to może to skończymy, zanim zrobi się zupełnie ciemno.
Kiedy byli już w połowie drogi do osiągnięcia zaplanowanego celu, do studia wpadł ich menadżer. Muzycy nasłuchali się, jacy to są niekompetentni, leniwi oraz aroganccy, a w tym tempie single zaplanowane na luty wydadzą dopiero w sierpniu przyszłego roku. Menadżer na sam koniec swojej tyrady, którą Chobi jako lider próbował jakkolwiek przerwać, tupnął nogą, kazał im posprzątać bałagan, odwrócił się na pięcie i wyszedł, grożąc im wywiadem z najbardziej wścibską dziennikarką z "Rock and Read", jeśli nie zabiorą się w końcu do pracy.
- Mógłby przestać traktować nas jak dzieci - mruknął Shougo. - Nie jesteśmy licealistami.
- Spokojnie, Shougo - Chobi westchnął przeciągle, choć sam miał jeszcze bardziej zepsuty humor. Nie dość, że nie zdążą przed zmrokiem, to jeszcze widok zestresowanego Chisy działał na niego jak płachta na byka. Najchętniej dogoniłby tego menadżera i rozkwasił mu nos prawym sierpowym. Ten dzieciak miał już dostatecznie dużo zmartwień, by jeszcze jakiś niespełniony artysta, któremu udało się jedynie zostać menadżerem, mu ich dostarczał.
I tak, nazwał Chisę "dzieciakiem". Zdawał sobie sprawę z faktu, że jest od niego siedem lat młodszy. I że psychika Sachiego nie jest jeszcze aż tak zahartowana przez życie, jak jego.
- Chodźcie. Zrobimy, co każe, bo przecież się od nas nie odczepi - stwierdził Chobi, choć miał ochotę posadzić Chisę na kanapie i kazać mu poczekać, aż posprzątają we trzech, ale wiedział, że wokalista jest zbyt uparty i nic to nie da. I tak im pomoże, czy będą tego chcieli, czy nie. Sachi nigdy nie lubił być traktowany jak jajko.
Pairing: Chobi&Chisa, w tle Satoshi&Shougo
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: obyczajowy
Ostrzeżenia: brak
Notka autorska: Ten fik jest dziwny. Z jednej strony mamy dramę, z drugiej komedię, a na to wszystko prawdy życiowe Adawinry Chou Kurineko wygłaszane przez bohaterów. Aczkolwiek mam nadzieję, że się wam spodoba.
Czasem trudno złapać oddech, gdy jest się początkującym muzykiem w młodym zespole. Ten tydzień był ciężki dla całego DIV, które ganiało trzeci dzień z rzędu po mieście, załatwiając różne sprawy, a że akurat był to okres przed wypłatą, to nikt nie miał pieniędzy, by jeszcze zapłacić za paliwo do samochodu Satoshiego bądź Shougo.
- To gdzie teraz? - zapytał Chobiego Shougo, opierając się o barierkę przy drodze.
- Jeszcze musimy iść do studia i spróbować uporządkować to, co nagraliśmy na nowy singiel - oznajmił Chobi. - Bo jak znowu odbiorę telefon od tego marudnego menadżera, to wyjdę na ulicę i zacznę strzelać.
- Ja jestem za tym, żeby go zwolnić - stwierdził Satoshi. - Ewentualnie następnym razem zakrzątnąć do załatwiania spraw na mieście naszych roadie. Postawiłoby się im później piwo i byłoby dobrze.
- Oni się za ciebie nie podpiszą na dokumentach, Ouji - mruknął Chisa i drgnął na dźwięk dzwoniącego telefonu. - Tak, słucham? Tak, zapłacimy za czynsz, ale w przyszłym tygodniu, Yamamoto-san. W przyszłym. Nie, nie możemy zapłacić teraz, bo jesteśmy przed wypłatą. Shougo, weź z nim pogadaj, ja nie mam już siły, a on cię zawsze jakoś lubił, zanim wyprowadziłeś się do Satoshiego.
Shougo wziął od Chisy komórkę i usiłował wytłumaczyć panu Yamamoto, że Chisa i Yoshi naprawdę nie mają z czego zapłacić. Zajęło mu to całą drogę do studia.
- Nie, Yamamoto-san. Dobrze, przekażę. Tak. Do widzenia - Shougo rozłączył się i oddał Chisie komórkę. - Kazał ci powiedzieć, że jesteś bezczelnym dzieciakiem.
- Cały on - westchnął Chisa, po czym zdziwił się, gdy znów ktoś do niego zadzwonił. - Nie, tylko nie ona. Tak, Kumiko? Czy ja ci wyglądam na kogoś, kto ma czas? Nie, nie mam. Teraz idę do studia i nie chcę sobie zdzierać gardła, krzycząc na ciebie, bo jestem wokalistą, tak tylko delikatnie ci przypominam. Nie skarż się ciotce na to, że próbuję pracować. Pa.
- Kto to był? - zapytał Chobi, gdy Chisa schował telefon do kieszeni.
- Moja kuzynka. Od tygodnia zawraca mi głowę, bym się z nią spotkał, bo niedawno urodziła i po prostu MUSI pokazać mi swoje dziecko, bo ono MUSI znać całą rodzinę - wyjaśnił Chisa. - To nie tak, że noworodki jeszcze dobrze nie widzą, a co dopiero mówić o zapamiętywaniu twarzy...
- Jak się na coś uprze, to wydzwania do niego tak mniej więcej pięć razy dziennie - dodał Shougo. - Beznadziejny przypadek.
- To ja mam pomysł - stwierdził Chobi, klaszcząc w dłonie. - Zróbmy, co mamy zrobić, a potem złóżmy się na pizzę.
- A stać nas? - zapytał Shougo.
- Na jedną pizzę na pewno. Z mięskiem - Chobi uśmiechnął się promiennie. - Może to poprawi jakoś Chisie humor.
- Dzięki, Chobi - Sachi poklepał go po ramieniu. - Ale myślę, że dwa kawałki pizzy nie sprawią, że przestaną do mnie wydzwaniać kuzynka, ciotka, facet od wynajmu, menadżer, a pani Tohomiko spod trójki nagle stanie się przemiłą babcią, której nie przeszkadza, że mam farbowane włosy i noszę spodnie w słoneczniki.
- Kiedy ja po prostu nie mogę patrzeć na to, jak jesteś taki smutny i poddenerwowany - stwierdził Chobi. - W ogóle masz oczy podkrążone. Ty sypiasz w ogóle?
- Przez ostatnie noce? Prawie wcale - odpowiedział Chisa.
- Przepracujesz się - powiedział Shougo zmartwionym głosem. - Chobi, weź mu coś powiedz, ciebie posłucha.
- Aż tak źle na pewno nie jest - stwierdził spokojnie Chobi, choć miał ochotę nakrzyczeć na Chisę, że psuje sobie zdrowie, a z drugiej strony chciał mu powiedzieć, że się o niego zamartwia, bo mu na nim zależy bardziej niż na przyjacielu. Od dawna. - Zabierzmy się do pracy, to może to skończymy, zanim zrobi się zupełnie ciemno.
Kiedy byli już w połowie drogi do osiągnięcia zaplanowanego celu, do studia wpadł ich menadżer. Muzycy nasłuchali się, jacy to są niekompetentni, leniwi oraz aroganccy, a w tym tempie single zaplanowane na luty wydadzą dopiero w sierpniu przyszłego roku. Menadżer na sam koniec swojej tyrady, którą Chobi jako lider próbował jakkolwiek przerwać, tupnął nogą, kazał im posprzątać bałagan, odwrócił się na pięcie i wyszedł, grożąc im wywiadem z najbardziej wścibską dziennikarką z "Rock and Read", jeśli nie zabiorą się w końcu do pracy.
- Mógłby przestać traktować nas jak dzieci - mruknął Shougo. - Nie jesteśmy licealistami.
- Spokojnie, Shougo - Chobi westchnął przeciągle, choć sam miał jeszcze bardziej zepsuty humor. Nie dość, że nie zdążą przed zmrokiem, to jeszcze widok zestresowanego Chisy działał na niego jak płachta na byka. Najchętniej dogoniłby tego menadżera i rozkwasił mu nos prawym sierpowym. Ten dzieciak miał już dostatecznie dużo zmartwień, by jeszcze jakiś niespełniony artysta, któremu udało się jedynie zostać menadżerem, mu ich dostarczał.
I tak, nazwał Chisę "dzieciakiem". Zdawał sobie sprawę z faktu, że jest od niego siedem lat młodszy. I że psychika Sachiego nie jest jeszcze aż tak zahartowana przez życie, jak jego.
- Chodźcie. Zrobimy, co każe, bo przecież się od nas nie odczepi - stwierdził Chobi, choć miał ochotę posadzić Chisę na kanapie i kazać mu poczekać, aż posprzątają we trzech, ale wiedział, że wokalista jest zbyt uparty i nic to nie da. I tak im pomoże, czy będą tego chcieli, czy nie. Sachi nigdy nie lubił być traktowany jak jajko.
sobota, 13 września 2014
Przecukrzony dzień lutego II
Zespół: vistlip&MoNoLith
Pairing: Rui&Shuhei, w tle Umi&Yuh, Ryu&Keita
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: romans, obyczajowy
Ostrzeżenia: brak
Notka autorska: Tak, ja też nie lubię Walentynek. =.=
Siedzieli w kawiarni, każdy wpatrzony w swoją filiżankę. Niezbyt wiedzieli, na jaki temat powinni zacząć rozmawiać.
- Co ludzie tak w sumie widzą w walentynkach? - zapytał Rui, mieszając biszkoptem w kawie.
- Nie wiem - Shuhei wzruszył ramionami. - Ekscytują się czerwienią i różem panującymi wokół?
- Wszechobecnymi serduszkami?
- Szczebioczącymi do siebie słodkie słówka parami, które przechadzają się po ulicach?
- Komediami romantycznymi, które przez cały dzień lecą w kółko w telewizji?
- Przesłodzonymi pioseneczkami puszczanymi non stop w radio?
- Amorkami w samych gaciach, które można zobaczyć w każdej wystawie sklepowej?
- Specjalnymi promocjami w sklepach, by dziewczyna mogła w zwiewnej haleczce uwieść swojego wybranka?
- O połowę tańszymi kwiatami w kwiaciarniach?
- Walentynkowymi ofertami dla zakochanych w restauracjach?
- Pocztówkami, którymi zasypane są poczty, bo ktoś nie potrafi wyjawić swoich uczuć osobiście?
- Tym, że można zjeść romantyczną kolację przy świecach w kształcie różyczek i skończyć w łóżku w postaci wielkiego serca?
- Bez sensu - skomentował Rui. - Ale wiesz, co mnie wkurza najbardziej?
- Co? - zapytał Shuhei.
- Że ludzie tego dnia w kółko powtarzają "kocham cię". Jak dla mnie, to to powinno mówić się częściej.
- O ile?
- Tak jakoś codziennie. Zaczynając od dzisiaj - Rui nachylił się do Shuheia i go cmoknął w usta. - Kocham cię, Shuhei.
- Ja ciebie też, Rui - Shuhei uśmiechnął się delikatnie. - Ale to było banalne...
- E tam. Czasem banalne rzeczy też są dobre - stwierdził Rui, wstając. - Chodź. Pójdziemy do mnie, zjemy najlepsze ciasto na świecie i wylądujemy w zwykłym łóżku z pościelą w myszki.
- Lubię myszki.
- Mogę tak do ciebie mówić - stwierdził Rui. - Mysiu.
- Podoba mi się - Shuhei złapał Ruiego za rękę. - A teraz opuśćmy to przesłodzone królestwo serduszek.
- Dobry pomysł - Rui zamknął za nimi drzwi do kawiarni. Być może kiedyś polubi tę czerwono-różową atmosferę. Ale na razie ma jej serdeczne dosyć, nawet jeśli nie jest już singlem.
Pairing: Rui&Shuhei, w tle Umi&Yuh, Ryu&Keita
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: romans, obyczajowy
Ostrzeżenia: brak
Notka autorska: Tak, ja też nie lubię Walentynek. =.=
Siedzieli w kawiarni, każdy wpatrzony w swoją filiżankę. Niezbyt wiedzieli, na jaki temat powinni zacząć rozmawiać.
- Co ludzie tak w sumie widzą w walentynkach? - zapytał Rui, mieszając biszkoptem w kawie.
- Nie wiem - Shuhei wzruszył ramionami. - Ekscytują się czerwienią i różem panującymi wokół?
- Wszechobecnymi serduszkami?
- Szczebioczącymi do siebie słodkie słówka parami, które przechadzają się po ulicach?
- Komediami romantycznymi, które przez cały dzień lecą w kółko w telewizji?
- Przesłodzonymi pioseneczkami puszczanymi non stop w radio?
- Amorkami w samych gaciach, które można zobaczyć w każdej wystawie sklepowej?
- Specjalnymi promocjami w sklepach, by dziewczyna mogła w zwiewnej haleczce uwieść swojego wybranka?
- O połowę tańszymi kwiatami w kwiaciarniach?
- Walentynkowymi ofertami dla zakochanych w restauracjach?
- Pocztówkami, którymi zasypane są poczty, bo ktoś nie potrafi wyjawić swoich uczuć osobiście?
- Tym, że można zjeść romantyczną kolację przy świecach w kształcie różyczek i skończyć w łóżku w postaci wielkiego serca?
- Bez sensu - skomentował Rui. - Ale wiesz, co mnie wkurza najbardziej?
- Co? - zapytał Shuhei.
- Że ludzie tego dnia w kółko powtarzają "kocham cię". Jak dla mnie, to to powinno mówić się częściej.
- O ile?
- Tak jakoś codziennie. Zaczynając od dzisiaj - Rui nachylił się do Shuheia i go cmoknął w usta. - Kocham cię, Shuhei.
- Ja ciebie też, Rui - Shuhei uśmiechnął się delikatnie. - Ale to było banalne...
- E tam. Czasem banalne rzeczy też są dobre - stwierdził Rui, wstając. - Chodź. Pójdziemy do mnie, zjemy najlepsze ciasto na świecie i wylądujemy w zwykłym łóżku z pościelą w myszki.
- Lubię myszki.
- Mogę tak do ciebie mówić - stwierdził Rui. - Mysiu.
- Podoba mi się - Shuhei złapał Ruiego za rękę. - A teraz opuśćmy to przesłodzone królestwo serduszek.
- Dobry pomysł - Rui zamknął za nimi drzwi do kawiarni. Być może kiedyś polubi tę czerwono-różową atmosferę. Ale na razie ma jej serdeczne dosyć, nawet jeśli nie jest już singlem.
The end
piątek, 12 września 2014
Przecukrzony dzień lutego I
Zespół: vistlip&MoNoLith
Pairing: Rui&Shuhei, w tle Umi&Yuh, Ryu&Keita
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: romans, obyczajowy
Ostrzeżenia: brak
Notka autorska: MoNoLith niestety od kilku dni już nie istnieje, ale co tam. Fika napisałam, więc dodaję. :3
- Rui, może byś się tak skupił na grze? - Umi spojrzał na niego z wyrzutem. - Jak piąty raz będziemy musieli zagrać tę samą piosenkę, to wezmę od Tohyi pałeczki i wbiję ci je w oczy. Zrozumiano?
- Tak, tak, przewrażliwiony liderze - odparł Rui, po czym dostał klapkiem.
Dalsza część próby przebiegła dość szybko. Basista zaczynał mieć dość Tomo i Tohyi, którzy od dawna byli w sobie zakochani, ale nie potrafili się do niego przed tym drugim przyznać. Oni mieli tyle okazji, by to zrobić, a on? Jedynie wyczekiwał jakiekolwiek wspólnego występu z MoNoLith, by móc spokojnie spojrzeć na Shuheia. By móc z nim porozmawiać. By nie czuć się nachalnym.
Wrócił do domu i powiesił kurtkę na wieszaku. Spojrzał na kalendarz.
- "Jutro walentynki" - pomyślał. Bał się tego dnia. Bał się tego uczucia samotności, które zawsze go dopadało w ten dzień. Tym razem będzie ono silniejsze, przepełnione tęsknotą za bliską osobą, której nawet nie miał okazji przytulić.
Tego dnia mieli wolne, ponieważ Umi i Yuh postanowili spędzić ten czas tylko we dwóch. Pewnie skończy się to tym, że z pięć razy wylądują w łóżku, napaleńcy.
Rui zarzucił na siebie kurtkę, założył buty i zawiązał błękitny szalik od Tomo na szyi, po czym wyszedł z domu. Nie lubił walentynek, ale miały one jedną zaletę - w jego ulubionej cukierni sprzedawane było pyszne ciasto. I tylko tego dnia mógł je dostać. Pal licho, że było w kształcie serca. Połączenie chyba wszystkich owoców o czerwonym kolorze dawało niesamowity efekt.
Wszedł spokojnie do cukierni. Rozglądał się jeszcze za ciekawymi ciastkami dla Tohyi i Tomo i jakimiś czekoladkami dla Umiego i Yuh. Za sobą usłyszał dźwięk dzwonka u drzwi, który poinformował sprzedawcę i jego, że przyszedł kolejny klient.
- Cześć, Rui-kun - usłyszał znajomy głos, przez co podskoczył, potknął się o własną nogę i wylądował na podłodze. Spojrzał w górę. Zobaczył Shuheia, który patrzył w tym momencie na niego jak... No właśnie, jak?
- Hej. Przestraszyłeś mnie, Shuhei-san - stwierdził Rui, gdy ten pomógł mu wstać.
- Nie przejmuj się, ja już przestałem liczyć, ile razy się dzisiaj wywaliłem. Zima to zło, a oblodzone chodniki jeszcze bardziej.
- To się zgodzę. To... Dla kogo chcesz kupić walentynkowe słodycze? - zagadał Rui, wracając do rozglądania się za słodyczami dla kolegów.
- Takafumi mnie prosił, bym kupił mu lizaka w kształcie serca. Z niego to czasem takie duże dziecko - stwierdził Shuhei, kucając przed wystawą ciastek.
- Takafumi? Jesteście razem? - zdziwił się Rui. Miał rację, walentynki to zło.
- Co? Razem? Haha, nie, po prostu on chyba lubi takie urocze słodycze - Shuhei zachichotał. - Jestem singlem, Rui. Dlatego walentynki tak jakby trochę mnie irytują. Za dużo cukierkowej oprawy i zakochanych par na ulicach. Jeszcze Ryu i Keita w końcu się zeszli. Masakra, jednym słowem.
- Człowiek potem stoi w sali prób i zastanawia się, jaki to ma sens, że oni mogą być szczęśliwi, a on nie - stwierdził Rui, po czym poprosił ekspedientkę o swoje ciasto, czekoladki z wiśniowym nadzieniem i malinowe ciastka. - Mam to samo z Umim i Yuh. Ale przynajmniej nie wkurzają mnie swoją ślepotą jak Tomo i Tohya. Czasem mam ochotę zastosować pewien sposób swatania, o którym słyszałem.
- Jaki? Może wykorzystam na Takafumim i Hayato - Shuhei podał sprzedawczyni lizaka. - Hayato już mnie i resztę o pomoc poprosił, bo Takafumiemu to trzeba będzie niedługo białą laskę kupić, serio.
- Nie rozumiem, jak spędzając ze sobą połowę swojego życia, można nie zauważać, że ten drugi też cię kocha - westchnął Rui, biorąc torbę z zakupami. - Jak są w dwóch różnych zespołach, to to jeszcze jest logiczne, ale jak w jednym, to ja po prostu takich ludzi nie ogarniam.
- Coś w tym jest - przyznał Shuhei. - To o co chodzi z tym sposobem swatania?
- Podchodzisz do jednego i popychasz go na drugiego. Ale to w ekstremalnym przypadku, jak ci nerwy wysiądą - wyjaśnił Rui. - Zastosowane przez Zilla na Soanie i Hitomim. W sumie mu się nie dziwię.
- Nie wiem, jak Soan, ale Hitomiego to jeszcze w Fatimie do tego panikującego perkusisty ciągnęło - stwierdził Shuhei.
- Czy jest w muzycznym świecie osoba, która tego nie zauważyła?
- Chyba tylko Asagi swoim prawym okiem tego nie widział, bo mu ta ściana włosów zasłaniała, ale lewym zauważył to pewnie bardzo dobrze - odparł Shuhei. - Ci to pobili wszystkich ślepców na głowę.
- Dokładnie - przyznał Rui. - Shuhei?
- Tak?
- Dasz się wyciągnąć na kawę? - zapytał Rui. Shuhei kiwnął głową w odpowiedzi.
Pairing: Rui&Shuhei, w tle Umi&Yuh, Ryu&Keita
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: romans, obyczajowy
Ostrzeżenia: brak
Notka autorska: MoNoLith niestety od kilku dni już nie istnieje, ale co tam. Fika napisałam, więc dodaję. :3
- Rui, może byś się tak skupił na grze? - Umi spojrzał na niego z wyrzutem. - Jak piąty raz będziemy musieli zagrać tę samą piosenkę, to wezmę od Tohyi pałeczki i wbiję ci je w oczy. Zrozumiano?
- Tak, tak, przewrażliwiony liderze - odparł Rui, po czym dostał klapkiem.
Dalsza część próby przebiegła dość szybko. Basista zaczynał mieć dość Tomo i Tohyi, którzy od dawna byli w sobie zakochani, ale nie potrafili się do niego przed tym drugim przyznać. Oni mieli tyle okazji, by to zrobić, a on? Jedynie wyczekiwał jakiekolwiek wspólnego występu z MoNoLith, by móc spokojnie spojrzeć na Shuheia. By móc z nim porozmawiać. By nie czuć się nachalnym.
Wrócił do domu i powiesił kurtkę na wieszaku. Spojrzał na kalendarz.
- "Jutro walentynki" - pomyślał. Bał się tego dnia. Bał się tego uczucia samotności, które zawsze go dopadało w ten dzień. Tym razem będzie ono silniejsze, przepełnione tęsknotą za bliską osobą, której nawet nie miał okazji przytulić.
Tego dnia mieli wolne, ponieważ Umi i Yuh postanowili spędzić ten czas tylko we dwóch. Pewnie skończy się to tym, że z pięć razy wylądują w łóżku, napaleńcy.
Rui zarzucił na siebie kurtkę, założył buty i zawiązał błękitny szalik od Tomo na szyi, po czym wyszedł z domu. Nie lubił walentynek, ale miały one jedną zaletę - w jego ulubionej cukierni sprzedawane było pyszne ciasto. I tylko tego dnia mógł je dostać. Pal licho, że było w kształcie serca. Połączenie chyba wszystkich owoców o czerwonym kolorze dawało niesamowity efekt.
Wszedł spokojnie do cukierni. Rozglądał się jeszcze za ciekawymi ciastkami dla Tohyi i Tomo i jakimiś czekoladkami dla Umiego i Yuh. Za sobą usłyszał dźwięk dzwonka u drzwi, który poinformował sprzedawcę i jego, że przyszedł kolejny klient.
- Cześć, Rui-kun - usłyszał znajomy głos, przez co podskoczył, potknął się o własną nogę i wylądował na podłodze. Spojrzał w górę. Zobaczył Shuheia, który patrzył w tym momencie na niego jak... No właśnie, jak?
- Hej. Przestraszyłeś mnie, Shuhei-san - stwierdził Rui, gdy ten pomógł mu wstać.
- Nie przejmuj się, ja już przestałem liczyć, ile razy się dzisiaj wywaliłem. Zima to zło, a oblodzone chodniki jeszcze bardziej.
- To się zgodzę. To... Dla kogo chcesz kupić walentynkowe słodycze? - zagadał Rui, wracając do rozglądania się za słodyczami dla kolegów.
- Takafumi mnie prosił, bym kupił mu lizaka w kształcie serca. Z niego to czasem takie duże dziecko - stwierdził Shuhei, kucając przed wystawą ciastek.
- Takafumi? Jesteście razem? - zdziwił się Rui. Miał rację, walentynki to zło.
- Co? Razem? Haha, nie, po prostu on chyba lubi takie urocze słodycze - Shuhei zachichotał. - Jestem singlem, Rui. Dlatego walentynki tak jakby trochę mnie irytują. Za dużo cukierkowej oprawy i zakochanych par na ulicach. Jeszcze Ryu i Keita w końcu się zeszli. Masakra, jednym słowem.
- Człowiek potem stoi w sali prób i zastanawia się, jaki to ma sens, że oni mogą być szczęśliwi, a on nie - stwierdził Rui, po czym poprosił ekspedientkę o swoje ciasto, czekoladki z wiśniowym nadzieniem i malinowe ciastka. - Mam to samo z Umim i Yuh. Ale przynajmniej nie wkurzają mnie swoją ślepotą jak Tomo i Tohya. Czasem mam ochotę zastosować pewien sposób swatania, o którym słyszałem.
- Jaki? Może wykorzystam na Takafumim i Hayato - Shuhei podał sprzedawczyni lizaka. - Hayato już mnie i resztę o pomoc poprosił, bo Takafumiemu to trzeba będzie niedługo białą laskę kupić, serio.
- Nie rozumiem, jak spędzając ze sobą połowę swojego życia, można nie zauważać, że ten drugi też cię kocha - westchnął Rui, biorąc torbę z zakupami. - Jak są w dwóch różnych zespołach, to to jeszcze jest logiczne, ale jak w jednym, to ja po prostu takich ludzi nie ogarniam.
- Coś w tym jest - przyznał Shuhei. - To o co chodzi z tym sposobem swatania?
- Podchodzisz do jednego i popychasz go na drugiego. Ale to w ekstremalnym przypadku, jak ci nerwy wysiądą - wyjaśnił Rui. - Zastosowane przez Zilla na Soanie i Hitomim. W sumie mu się nie dziwię.
- Nie wiem, jak Soan, ale Hitomiego to jeszcze w Fatimie do tego panikującego perkusisty ciągnęło - stwierdził Shuhei.
- Czy jest w muzycznym świecie osoba, która tego nie zauważyła?
- Chyba tylko Asagi swoim prawym okiem tego nie widział, bo mu ta ściana włosów zasłaniała, ale lewym zauważył to pewnie bardzo dobrze - odparł Shuhei. - Ci to pobili wszystkich ślepców na głowę.
- Dokładnie - przyznał Rui. - Shuhei?
- Tak?
- Dasz się wyciągnąć na kawę? - zapytał Rui. Shuhei kiwnął głową w odpowiedzi.
czwartek, 11 września 2014
Sleepwalker
Zespół: Moran
Pairing: Soan&Hitomi, Ivy&Vivi
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: komedia
Ostrzeżenia: zrypany humor autorki
Notka autorska:
- Nie, nie wiem - odpowiedziała Adawinry, gdy kolejna osoba zapytała jej, czy wie, skąd ma takie oryginalne poczucie humoru. - Wiem jedynie, że nie wszystkim mogą się moje żarty podobać. Jedni się pewnie uśmieją, a drudzy nazwą wariatką i wyłączą stronę.
Hitomi otulił się szczelniej kołdrą. Od tygodnia byli w trasie, a już dwa razy został obudzony przez Siznę - lunatyka, który w czasie chodzenia we śnie przychodził do pokoju któregoś z kolegów z zespołu i wyrywał go ze snu. A to trzaśnięciem drzwiami, a to wpadł na jakiś mebel, a to jeszcze co innego. Hitomi przysnął, ale ocknął się, czując czyjąś obecność.
Otworzył oczy i zobaczył przerażający, złowieszczy uśmiech tuż przed swoją twarzą. Wrzasnął przeraźliwie, przeturlał się przez łóżko i spadł z głuchym łupnięciem na podłogę. Dopiero po chwili oparł się rękami o łóżko i spojrzał na uśmiechającego się psychodelicznie Siznę, który siedział po drugiej stronie.
- Sizna - warknął, wstając i wskakując na łóżko. Przeszedł przez nie i zeskoczył na podłogę. - Ty durny, śpiewający dla swojego kota gitarzysto!
Złapał Siznę za rękę i wyprowadził na korytarz.
- Ja cię zamorduję! - wściekły Hitomi nie zwracał uwagi na to, że słyszy go cały hotel. Obudził tym Soana, który wyjrzał ze swojego pokoju zaciekawiony.
- Hito-chan? - popatrzył na swoje uke, które ciągnęło za sobą Siznę, stawiając kroki tak ciężko, jakby ważyło tyle, co słoń. - Znów cię przestraszył?
- Ja cię przywiążę do tego łóżka! - kontynuował swój monolog Hitomi, nie zwracając uwagi na Soana. Drzwi do pokoju Ivy'ego uchyliły się lekko i widać było tylko oko basisty.
- Hi-san się wkurzył - stwierdził Ivy, gdy ten przemknął mu przed oczami, a nadal lunatykujący Sizna ledwo dotrzymywał kroku wokaliście.
- Ja cię do tego łóżka po prostu przykuję! - nie, Hitomiemu nie skończyły się groźby rzucane w kierunku właściciela przekarmionego kota, gdy mijał pokój Viviego. Młody gitarzysta obserwował go jedynie przez dziurkę od klucza, bojąc się, że może oberwać rykoszetem.
- Siedź tu i śpij! - wrzasnął Hitomi, otwierając drzwi od pokoju Sizny, wrzucił go do pomieszczenia, sprzedał mu kopniaka w żebra, by się cofnął, i zatrzasnął drzwi, po czym obrócił się na pięcie i rozpoczął drogę powrotną przez korytarz. Nigdy nie był tak wściekły.
Vivi odetchnął z ulgą, gdy Hitomi minął jego pokój bez zaglądania do niego. Wokalista był zazwyczaj oazą spokoju, człowiekiem do rany przyłóż, z bardzo dobrym serduszkiem, ale jak się go zdenerwowało, to lepiej było dla reszty ludzkości, by nikt nie wchodził mu wtedy w drogę.
- Hi-san wraca - mruknął Ivy, widząc Hitomiego z grobową miną przechodzącego obok jego pokoju. - A ja pójdę spać, bo jeszcze gotów zajrzeć do mnie i zapytać, czy mi też jest życie niemiłe.
Ivy zrzucił z siebie szlafrok i wskoczył pod pierzynę. Tak, Hitomiemu lepiej nie podpadać, gdy jest w takim stanie, bo może pogryźć. Dosłownie.
- Hito-chan - Hitomi drgnął, gdy wciąż stojący w drzwiach Soan złapał go za rękę. - Chodź, Hito-chan. Uspokoję cię.
- Co ty... - Hitomi urwał, tracąc równowagę, gdy Soan wciągnął go do pokoju i namiętnie pocałował. - T-Tomofumi...
Perkusista zamknął za nimi drzwi, uśmiechając się lubieżnie.
- Teraz to na pewno obudzą cały hotel - mruknął Ivy w poduszkę, po czym usłyszał zduszony jęk Hitomiego i ciche skrzypnięcie łóżka. - Czyli nie muszę jeszcze spać. Na czym to ja skończyłem tę mangę? W sumie zjadłbym makaron...
Ivy usiadł i zaczął szukać w szufladzie zupki chińskiej. Wiedział, że tamci dwaj tak szybko nie skończą.
Następnego ranka Sizna obudził się na podłodze z okropnym bólem w żebrach. Usiadł i zastanawiał się, jak on w sumie znalazł się na podłodze.
- Au - jęknął gitarzysta, masując sobie żebra. - Boli.
Wyjrzał z pokoju. Zobaczył Ivy'ego w dresach, który skocznym krokiem szedł w stronę schodów.
- O, Si-san, żyjesz? - Ivy podszedł do kolegi z zespołu. - Hi-san cię wczoraj nie zabił?
- W sumie to bolą mnie żebra... - mruknął Sizna, a obok nich pojawił się Vivi w szlafroku, popijający kawę. - Vivi, czemu Hitomi miałby mnie zabić?
- Poczekaj - Ivy wyjął Viviemu kubek z rąk i podał Siznie.
- Co ty robisz? - zapytał Vivi.
- Ty będziesz Sizną, a ja Hitomim - Ivy złapał go za rękę.
- A, okej - Vivi uśmiechnął się lekko. - Chropsiu, mam psychodeliczny uśmiech, jak lunatykuję, chropsiu.
- Tak więc - Ivy usiłował nie zareagować histerycznym śmiechem na talent aktorski Viviego i zaczął go ciągnąć za rękę po korytarzu. - Ja cię zamorduję! Przywiążę do łóżka! Przykuję! Oddam twojego kota do schroniska! Albo zrobię z niego kisiel!
- Czyli znowu go obudziłem? - zrozumiał Sizna, upijając łyk kawy z kubka Viviego.
- No tak jakby - przyznał Ivy. - Ale So-san go uspokoił.
- Tak, aż u mnie było słychać ten spokój w głosie Hitomiego - zachichotał Vivi.
- Hej, chłopaki! - obok nich zjawił się rozpromieniony Hitomi w za luźnej piżamie. - Sizna, nie bolą cię żebra?
- Bolą - odparł Sizna. - Skąd wiesz?
- Bo tak jakby w złości cię w nie kopnąłem... - szepnął Hitomi, kompletnie się przy tym pesząc. - Chodź, pójdziemy kupić ci leki przeciwbólowe.
Hitomi ujął delikatnie Siznę za nadgarstek i zbiegł z nim ze schodów.
- Poczuł się do odpowiedzialności - zauważył Vivi, popijając kawę, którą odzyskał.
- Hej, So-san - Ivy pomachał Soanowi, który w samych spodniach i powiewnej podomce pojawił się obok nich. - Jak tam uspokajanie Hi-sana?
- A dobrze, tylko trochę spać mi się chce - Soan zabrał zdezorientowanemu Viviemu kawę i upił kilka łyków. - Ale żeby go uspokoić, trzeba być mną.
- No, cały hotel was chyba słyszał - stwierdził Ivy, na co Soan zakrztusił się kawą i oddał Viviemu kubek.
- Gdzie Hitomi? - zapytał.
- Poszedł z Sizną do apteki - odparł Vivi.
- Hito-chan, czekaj na mnie! - Soan zbiegł ze schodów tak szybko, że prawie połamał sobie nogi.
- Wiesz co, Miyako? - zaczął Ivy. - Tak szczerze, gdybym nie był z tobą, a on nie miałby Hi-sana, to bym się z nim przespał. Tak z czystej ciekawości.
Vivi wybuchnął perlistym śmiechem.
- Dobranoc - rzucił krótko wokalista, wychodząc z pokoju.
- Hitomi? - Sizna szarpnął ręką. - Hitomi, wracaj tutaj!
Soan, Ivy i Vivi stali przy drzwiach do pokoju Hitomiego, jakby na niego czekając.
- I co? - zapytał Soan.
- Przykułem go. Wyśpimy się - oznajmił Hitomi, uśmiechając się złośliwie, na co pozostali trzej wybuchnęli śmiechem i rozeszli się do swoich pokoi.
Pairing: Soan&Hitomi, Ivy&Vivi
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: komedia
Ostrzeżenia: zrypany humor autorki
Notka autorska:
- Nie, nie wiem - odpowiedziała Adawinry, gdy kolejna osoba zapytała jej, czy wie, skąd ma takie oryginalne poczucie humoru. - Wiem jedynie, że nie wszystkim mogą się moje żarty podobać. Jedni się pewnie uśmieją, a drudzy nazwą wariatką i wyłączą stronę.
Hitomi otulił się szczelniej kołdrą. Od tygodnia byli w trasie, a już dwa razy został obudzony przez Siznę - lunatyka, który w czasie chodzenia we śnie przychodził do pokoju któregoś z kolegów z zespołu i wyrywał go ze snu. A to trzaśnięciem drzwiami, a to wpadł na jakiś mebel, a to jeszcze co innego. Hitomi przysnął, ale ocknął się, czując czyjąś obecność.
Otworzył oczy i zobaczył przerażający, złowieszczy uśmiech tuż przed swoją twarzą. Wrzasnął przeraźliwie, przeturlał się przez łóżko i spadł z głuchym łupnięciem na podłogę. Dopiero po chwili oparł się rękami o łóżko i spojrzał na uśmiechającego się psychodelicznie Siznę, który siedział po drugiej stronie.
- Sizna - warknął, wstając i wskakując na łóżko. Przeszedł przez nie i zeskoczył na podłogę. - Ty durny, śpiewający dla swojego kota gitarzysto!
Złapał Siznę za rękę i wyprowadził na korytarz.
- Ja cię zamorduję! - wściekły Hitomi nie zwracał uwagi na to, że słyszy go cały hotel. Obudził tym Soana, który wyjrzał ze swojego pokoju zaciekawiony.
- Hito-chan? - popatrzył na swoje uke, które ciągnęło za sobą Siznę, stawiając kroki tak ciężko, jakby ważyło tyle, co słoń. - Znów cię przestraszył?
- Ja cię przywiążę do tego łóżka! - kontynuował swój monolog Hitomi, nie zwracając uwagi na Soana. Drzwi do pokoju Ivy'ego uchyliły się lekko i widać było tylko oko basisty.
- Hi-san się wkurzył - stwierdził Ivy, gdy ten przemknął mu przed oczami, a nadal lunatykujący Sizna ledwo dotrzymywał kroku wokaliście.
- Ja cię do tego łóżka po prostu przykuję! - nie, Hitomiemu nie skończyły się groźby rzucane w kierunku właściciela przekarmionego kota, gdy mijał pokój Viviego. Młody gitarzysta obserwował go jedynie przez dziurkę od klucza, bojąc się, że może oberwać rykoszetem.
- Siedź tu i śpij! - wrzasnął Hitomi, otwierając drzwi od pokoju Sizny, wrzucił go do pomieszczenia, sprzedał mu kopniaka w żebra, by się cofnął, i zatrzasnął drzwi, po czym obrócił się na pięcie i rozpoczął drogę powrotną przez korytarz. Nigdy nie był tak wściekły.
Vivi odetchnął z ulgą, gdy Hitomi minął jego pokój bez zaglądania do niego. Wokalista był zazwyczaj oazą spokoju, człowiekiem do rany przyłóż, z bardzo dobrym serduszkiem, ale jak się go zdenerwowało, to lepiej było dla reszty ludzkości, by nikt nie wchodził mu wtedy w drogę.
- Hi-san wraca - mruknął Ivy, widząc Hitomiego z grobową miną przechodzącego obok jego pokoju. - A ja pójdę spać, bo jeszcze gotów zajrzeć do mnie i zapytać, czy mi też jest życie niemiłe.
Ivy zrzucił z siebie szlafrok i wskoczył pod pierzynę. Tak, Hitomiemu lepiej nie podpadać, gdy jest w takim stanie, bo może pogryźć. Dosłownie.
- Hito-chan - Hitomi drgnął, gdy wciąż stojący w drzwiach Soan złapał go za rękę. - Chodź, Hito-chan. Uspokoję cię.
- Co ty... - Hitomi urwał, tracąc równowagę, gdy Soan wciągnął go do pokoju i namiętnie pocałował. - T-Tomofumi...
Perkusista zamknął za nimi drzwi, uśmiechając się lubieżnie.
- Teraz to na pewno obudzą cały hotel - mruknął Ivy w poduszkę, po czym usłyszał zduszony jęk Hitomiego i ciche skrzypnięcie łóżka. - Czyli nie muszę jeszcze spać. Na czym to ja skończyłem tę mangę? W sumie zjadłbym makaron...
Ivy usiadł i zaczął szukać w szufladzie zupki chińskiej. Wiedział, że tamci dwaj tak szybko nie skończą.
Następnego ranka Sizna obudził się na podłodze z okropnym bólem w żebrach. Usiadł i zastanawiał się, jak on w sumie znalazł się na podłodze.
- Au - jęknął gitarzysta, masując sobie żebra. - Boli.
Wyjrzał z pokoju. Zobaczył Ivy'ego w dresach, który skocznym krokiem szedł w stronę schodów.
- O, Si-san, żyjesz? - Ivy podszedł do kolegi z zespołu. - Hi-san cię wczoraj nie zabił?
- W sumie to bolą mnie żebra... - mruknął Sizna, a obok nich pojawił się Vivi w szlafroku, popijający kawę. - Vivi, czemu Hitomi miałby mnie zabić?
- Poczekaj - Ivy wyjął Viviemu kubek z rąk i podał Siznie.
- Co ty robisz? - zapytał Vivi.
- Ty będziesz Sizną, a ja Hitomim - Ivy złapał go za rękę.
- A, okej - Vivi uśmiechnął się lekko. - Chropsiu, mam psychodeliczny uśmiech, jak lunatykuję, chropsiu.
- Tak więc - Ivy usiłował nie zareagować histerycznym śmiechem na talent aktorski Viviego i zaczął go ciągnąć za rękę po korytarzu. - Ja cię zamorduję! Przywiążę do łóżka! Przykuję! Oddam twojego kota do schroniska! Albo zrobię z niego kisiel!
- Czyli znowu go obudziłem? - zrozumiał Sizna, upijając łyk kawy z kubka Viviego.
- No tak jakby - przyznał Ivy. - Ale So-san go uspokoił.
- Tak, aż u mnie było słychać ten spokój w głosie Hitomiego - zachichotał Vivi.
- Hej, chłopaki! - obok nich zjawił się rozpromieniony Hitomi w za luźnej piżamie. - Sizna, nie bolą cię żebra?
- Bolą - odparł Sizna. - Skąd wiesz?
- Bo tak jakby w złości cię w nie kopnąłem... - szepnął Hitomi, kompletnie się przy tym pesząc. - Chodź, pójdziemy kupić ci leki przeciwbólowe.
Hitomi ujął delikatnie Siznę za nadgarstek i zbiegł z nim ze schodów.
- Poczuł się do odpowiedzialności - zauważył Vivi, popijając kawę, którą odzyskał.
- Hej, So-san - Ivy pomachał Soanowi, który w samych spodniach i powiewnej podomce pojawił się obok nich. - Jak tam uspokajanie Hi-sana?
- A dobrze, tylko trochę spać mi się chce - Soan zabrał zdezorientowanemu Viviemu kawę i upił kilka łyków. - Ale żeby go uspokoić, trzeba być mną.
- No, cały hotel was chyba słyszał - stwierdził Ivy, na co Soan zakrztusił się kawą i oddał Viviemu kubek.
- Gdzie Hitomi? - zapytał.
- Poszedł z Sizną do apteki - odparł Vivi.
- Hito-chan, czekaj na mnie! - Soan zbiegł ze schodów tak szybko, że prawie połamał sobie nogi.
- Wiesz co, Miyako? - zaczął Ivy. - Tak szczerze, gdybym nie był z tobą, a on nie miałby Hi-sana, to bym się z nim przespał. Tak z czystej ciekawości.
Vivi wybuchnął perlistym śmiechem.
* * *
Sizna przebudził się, czując, jak ktoś łapie go za rękę. Zobaczył Hitomiego, który szybkim ruchem przykuł go do ramy łóżka.- Dobranoc - rzucił krótko wokalista, wychodząc z pokoju.
- Hitomi? - Sizna szarpnął ręką. - Hitomi, wracaj tutaj!
Soan, Ivy i Vivi stali przy drzwiach do pokoju Hitomiego, jakby na niego czekając.
- I co? - zapytał Soan.
- Przykułem go. Wyśpimy się - oznajmił Hitomi, uśmiechając się złośliwie, na co pozostali trzej wybuchnęli śmiechem i rozeszli się do swoich pokoi.
The end
Subskrybuj:
Posty (Atom)