Blog zawiera treści o związkach męsko-męskich i damsko-damskich. Jeżeli nie lubisz yaoi i yuri, to naciśnij czerwony krzyżyk i nie czytaj, zamiast obrzucać mnie błotem. Dziękuję za uwagę.

Polecany post

Reklama vol 3

Zespół: Kalafina, Nightmare, Ganglion, Band-Maid, CLOWD, Broken by the Scream Pairing: Ni~ya&Hikaru, Wakana&Keiko, Sagara&Oni, ...

poniedziałek, 31 maja 2021

Ice breaking under the Light - Epilog

Uniwersum: Genshin Impact

Pairing: Kaeya&Lumine, w tle Albedo&Sucrose

Dozwolone od: 17+

Gatunek tekstu: fantasy, dramat, soft angst, hurt/comfort

Seria: "Light&Ice"

Ostrzeżenia: spoilery do gry, headcanony, opis przemocy i cierpienia psychicznego

Notka autorska: Taki krótki epilog, bo nie mogłam się oprzeć.




- Czy ty to widzisz? - spytał Diluc, wskazując na Kaeyę i Lumine. - Jest tu. W Liyue Harbor. A zostawił nas na trakcie.

Albedo siedział na krześle, rysując fontannę nieopodal.

- Usiądź, Mistrzu Diluc. Daj mu żyć.

Diluc prychnął.

- Dałem - nachylił się do Albedo. - Ale to on powinien być z tobą, a nie ja.

- On mógłby być ze mną w innej linii czasowej - odparł Albedo. - Ja osobiście wolę się zainteresować sprawą, że moja asystentka się podobno we mnie podkochuje.

- Linii czasowej - powtórzył Diluc. - I co w tej linii czasowej? Ta bogini porwałaby Lumine, a nie jej brata, który związałby się z Ventim?

- Dlaczego akurat z Ventim? - spytał Albedo, podnosząc wzrok znad szkicu. - Aczkolwiek to jest ciekawa hipoteza, prawda? Czy w innej rzeczywistości musiałby mnie pan częściej znosić, Mistrzu Diluc? Jako osobę bliską sercu pańskiego brata?

- To nie jest mój brat - zaprzeczył Diluc. - Ale jeśli już pytasz, minuty bym z wami dwoma nie wytrzymał.

- W takim razie proszę się cieszyć, że to Aether został porwany - Albedo uśmiechnął się i wrócił do szkicowania.

Diluc przeniósł wzrok z powrotem na Kaeyę i Lumine. Jego brat leżał z głową na udach podróżniczki. I chyba miał zapleciony warkocz. Tego Diluc z tak daleka nie był pewien.

Westchnął ciężko.

Tak. Zdecydowanie już wolał tę rzeczywistość. Lumine przynajmniej nie działała mu na nerwy. Nawet jeśli kompletnie jej nie rozumiał w tym jednym aspekcie, którym było jej zaufanie do Kaeyi.

The End

niedziela, 30 maja 2021

Ice breaking under the Light VI

Uniwersum: Genshin Impact

Pairing: Kaeya&Lumine

Dozwolone od: 17+

Gatunek tekstu: fantasy, dramat, soft angst, hurt/comfort

Seria: "Light&Ice"

Ostrzeżenia: spoilery do gry, headcanony, opis przemocy i cierpienia psychicznego

Notka autorska: Tak, mam headcanon, że Kaeya był biedny as fak, jak był dzieckiem. Idk, to by tłumaczyło, dlaczego tak bardzo lubi te wszystkie błyskotki i te jego "chude ramiona" w biografii.




Lumine spojrzała na Kaeyę uważnie.

- "Zabić"? - powtórzyła.

- Wiem - zaśmiał się krótko. - Wiem, Lumine. Pewnie myślisz, że ci powiem, iż od razu zaprzeczyłem, prawda? Owszem, sprzeciwiłem się. W ostrych słowach powiedziałem mu, co o nim myślę. Co uważam na temat tego planu. Ale co mogłem zrobić? Nic. Zarzucił znowu tym samym argumentem. Że to dla Khaenri'ah, że zdradzam ojczyznę, że mówił mi, żebym nie przywiązywał się do tych ludzi. Do Diluka i naszego ojca. Ale...

Kaeya zamknął oczy.

- Oni traktowali mnie jak rodzinę bardziej niż ta moja biologiczna. Matka nie żyła od dawna. Byliśmy biedni, musieliśmy kraść... Dobrze, nie my. Ja. A i tak ojciec wszystko przepuszczał na alkohol. Ja nawet butów nie miałem do pary...

Lumine spojrzała na jego strój. Na wszystkie ozdoby, świecidełka, łańcuszki i paski, z których zawsze żartowała.

- Dlatego się tak ubierasz - stwierdziła. - Bo mimo wszystko wczesne dzieciństwo tkwi w tobie zadrą.

- Wiesz, co Diluc i nasz ojciec zrobili, gdy po raz pierwszy przekroczyłem próg Dawn Winery? - spytał Kaeya, ignorując jej uwagę. - Pozwolili mi się wykąpać. W gorącej wodzie! Ja nie wiedziałem, że woda może być ciepła. To był dla mnie szok. Termiczny, rzekłbym.

Lumine zachichotała.

- A potem mnie ubrali. Nie nosiłem skarpet przez trzy lata, a tutaj nagle od obcych ludzi dostałem długie, ciepłe i niedziurawe. Wiesz, jakie to jest uczucie? - Kaeya westchnął cicho. - W Khaenri'ah jadłem tylko ryż, makaron i chleb. Nic innego. Nie mieliśmy nigdy nic innego. Co najwyżej jeszcze ziemniaki, ale to rzadko, bo długo się gotują i po niedogotowanych boli brzuch. A tutaj dostałem słodkie bułki, placki ziemniaczane i ciepłą zupę. Nigdy wcześniej nie widziałem zupy. Placki ziemniaczane kiedyś, dawno temu, zrobiła mama, jak jeszcze żyła. Raz. Potem ryż, makaron i chleb. Czerstwy. Ryż i makaron niedogotowane. Bez smaku. Bez przypraw.

Kaeya zacisnął palce na ramieniu Lumine.

- Nie wiedziałem, co o tym myśleć - przyznał. - Mój ojciec twierdził, że wszyscy z Mondstadt, ba, z całego Teyvat są źli. Więc zacząłem się zastanawiać, czy oni rzeczywiście mnie zwodzą. Czy to tylko ułuda, a tak naprawdę zabiją mnie we śnie. Ale tak się nie stało. W nocy jedynie czułem, jak mój starszy brat się we mnie wtula, kiedy się boi. Jak szuka ochrony w moich chudych ramionach, sam będąc nieco pulchnym dzieckiem.

- Diluc się bał? - zdziwiła się Lumine. - Diluc był... kluską?

- Miał taką słodką, pucułowatą twarzyczkę - zaśmiał się Kaeya. - Wyrósł z tego dziecięcego tłuszczyku chyba dopiero, jak skończyliśmy dwanaście lat. Ale tak, bał się. Miał taką okropną nyktofobię, że jak raz dostał ataku paniki, bo lampa się wypaliła, to nasz ojciec wysłał Henriette po lampki w środku nocy.

- Henriette?

- Kucharka. Niech wiatr prowadzi jej duszę - wyjaśnił Kaeya. - To tak, jakbyś się zastanawiała, dlaczego Diluc lubi te kwiaty.

- Odbiegłeś od tematu - zauważyła Lumine. - Chyba, że znowu chciałeś mnie rozproszyć, żebym nie zadawała więcej pytań o to ostatnie zadanie od twojego ojca.

Kaeya westchnął.

- Chyba jednak zbyt dobrze mnie znasz... - stwierdził.

- Spędziłam w Mondstadt ponad trzy miesiące - zauważyła Lumine. - Oczywiście, że cię znam. Jakbyś nadal był dla mnie taką enigmą, jak na początku, nie zakochałabym się w tobie.

- Nawet jeśli jestem niedoszłym mordercą? - spytał Kaeya. - Nawet jeśli szczegółowo zaplanowałem, jak zabić każdego po kolei? Nawet jeśli nawet nie przyszło mi do głowy spytać, dlaczego miałem oszczędzić jedną osobę?

- Kogo?

- Wolisz nie wiedzieć - odparł Kaeya. - I nie wiem, czy powinienem o tym mówić. Skupmy się na tym, że włamałem się do laboratorium Albedo i ukradłem mu składniki do dwóch trucizn. I praktycznie dwa kroki dzieliły mnie od gabinetu Varki. Wiedziałem, że jego muszę zabić pierwszego, bo jak będę zmęczony potyczką z innymi, to nie dam mu rady.

- Ale?

- Ale chciałem to zrobić, kiedy Diluka nie było w Głównej Kwaterze. Miał dzień wolnego. Pierwszy od kilku miesięcy - wyjaśnił Kaeya. - Chciałem go upoić winem wymieszanym z jedną z mikstur. Nawet by się nie zorientował, że go zabijam. Ale przyszedł, potrzebował jakichś papierów od Varki dla ojca. I co miałem zrobić? Odciąć mu głowę? Nie mogłem, Lumine. Nie mogłem zabić swojego brata. Nie w taki... sposób...

Kaeya zacisnął powieki. Jego głos drżał. Musiał się uspokoić. Wyciszyć. Odetchnąć.

Szum fal. Zapach morza. Ciepło bijące od Lumine, siedzącej obok niego.

Nic nie pomagało.

- I zrezygnowałeś? - spytała Lumine, chwytając w palce jego kucyk. - Postanowiłeś odciąć się od przeszłości. Od ojca. Od ojczyzny.

- Wiem, że kiedyś będę musiał stanąć przed wyborem - powiedział Kaeya cicho. Przypuszczał, że mógł trochę zbyt mocno zacisnąć palce na ramieniu Lumine, ale ta nawet nie drgnęła, zajęta jego włosami.

- Oślepiłeś się - bardziej stwierdziła, niż spytała. - Mówisz, że wszystko z twoim okiem jest w porządku, bo nie chcesz martwić innych. Nie cierpisz tego. Nie udajesz, że coś cię nie rusza, bo chcesz uchodzić za zimnego i obojętnego. Udajesz, bo chcesz ukryć własne emocje. Za maską czarującego księcia, który może mieć każdą osobę.

- Tak mnie postrzegasz? - spytał Kaeya. - Swoją drogą, nie nazywaj mnie księciem. Nie lubię tego.

- Dlaczego?

- Książę to ktoś, kto powinien przynajmniej być dobry - wyjaśnił Kaeya. - Ja nie jestem.

- Ja uważam, że jesteś dobrym człowiekiem - oznajmiła Lumine. - I właśnie dlatego tak ryzykujesz. Żałujesz, że wtedy nie pozwoliliśmy ci umrzeć. To w sumie byłaby ładna śmierć, prawda? Uratowałeś mnie. Poświęciłeś się. Diluc nawet ci obiecał, że cię zabije, jeśli nie przerwiemy tej agonii.

Lumine ściągnęła gumkę z włosów Kaeyi i zawiązała ją niżej. Kapitan przeniósł wzrok na jej dłonie i dopiero wtedy zauważył, że jego ukochana zaplotła mu warkocz.

- Nie zrobił tego - zauważyła. - Tak jak ty się troszczysz o niego, tak on opiekuje się tobą. Tyle, że ty tego nie ukrywasz, w przeciwieństwie do niego. I obaj stale balansujecie na granicy życia i śmierci. Wciąż i wciąż próbujecie zginąć w honorowy sposób. Żeby poświęcić się dla Mondstadt. Prawda?

Kaeya chwycił w palce swój warkocz i przeplótł jego koniec pomiędzy palcami.

- Ostatnio mu to nawet wytknąłem - oznajmił. - Zdałem sobie sprawę z tego, że on... Że my... Że tak naprawdę jesteśmy tacy sami.

- Dlaczego właściwie chcesz ze mną być, Kaeya? - spytała Lumine. - Kocham cię i ty kochasz mnie. Ale bardziej niż mojego towarzystwa, bardziej niż wina i drinków, bardziej niż bukietu kalii i deszczowych dni, pragniesz śmierci. W imię wyższego dobra. Bohaterskiej i honorowej. Dlatego doprowadzasz do sytuacji, kiedy niebezpieczeństwo jest już na wręcz skrajnym poziomie. Dlatego rzucasz się, by ratować swoich ludzi, wręcz w ostatnim momencie. Związałeś się ze mną, bo tak jest łatwiej? Bo nie jestem przy tobie codziennie i nie widzę wszystkich twoich spadków humoru? Bo nie musisz wciąż nosić maski?

Kaeya pokręcił głową.

- Mówiłem ci to już, Lumine - uśmiechnął się do niej promiennie. - Jesteś jak słońce prześwitujące przez lód. I ten lód pod tym światłem pęka. Moja skorupa, cała ta moja maska, którą tworzyłem, odkąd jako prawie ośmioletnie dziecko wszedłem do Mondstadt po raz pierwszy, znika. Kruszy się. I to mnie do ciebie przyciąga. To, że w jakiś dziwny, zagadkowy sposób przy tobie...

Kaeya westchnął cicho.

- ...nie czuję się trucizną - wyszeptał ledwie słyszalnym głosem. - Zadrą tkwiącą w społeczności Mondstadt. Kimś, kto nigdy nie powinien się tutaj znaleźć.

Lumine ujęła jego twarz w dłonie i nakazała mu na siebie spojrzeć.

- Jesteś dobrym człowiekiem - powtórzyła. - Spotkałam w swoim życiu złych ludzi. Spotkałam też takich, którzy udawali dobrych. A ty nie udajesz. Ty po prostu taki jesteś. Masz wrażliwe serce i nawet, jeśli w przeszłości popełniłeś błędy, to nic nie znaczy. Przeszłość nic nie znaczy. Teraźniejszość jest najważniejsza. A cokolwiek zdarzy się w przyszłości - nieważne. Będziesz musiał wybrać między Khaenri'ah i Mondstadt? Pomogę ci w tym. Zrobię wszystko, co w mojej mocy.

- Nie mieszaj się w to, Lumine - Kaeya złapał ją za nadgarstki. - Możesz zginąć.

- Wiem - Lumine uśmiechnęła się czule. - Mogłam zginąć w walce z Dvalinem. Mogłam zginąć, kiedy Andrius nas zaatakował. Mogłam zginąć, gdy walczyłam z Tartaglią i z antycznym bogiem, którego przywołał. Cały czas mogę zginąć. Nawet głupi Mitachurl z wielkim głazem może być moim końcem. Ale dla osób, na których mi zależy, zaryzykuję wszystko. A oprócz Aethera, nie ma na świecie nikogo, na kim zależy mi bardziej niż na tobie.

- Przedkładasz swojego brata nade mnie? Ranisz mnie - Kaeya przysunął się bliżej niej.

- I wróciliśmy do normy - Lumine uśmiechnęła się promiennie i pocałowała go w usta.

A Kaeya miał wrażenie, że potrafiłaby rozpuścić nawet Dragonspine.

sobota, 29 maja 2021

Ice breaking under the Light V

Uniwersum: Genshin Impact

Pairing: Kaeya&Lumine

Dozwolone od: 17+

Gatunek tekstu: fantasy, dramat, soft angst, hurt/comfort

Seria: "Light&Ice"

Ostrzeżenia: spoilery do gry, headcanony, opis przemocy i cierpienia psychicznego

Notka autorska: Tutaj jest, w dużym skrócie, dużo nawiazań do "I wish it was just a bad dream". Ale jak tego nie czytaliście, to nic się nie stanie.



 - Miałaś rację, Liyue jest piękne - stwierdził Kaeya, kiedy dotarli do Liyue Harbor.

Usiedli na moście i wpatrywali się w ciemną, wodną toń. Szum morza uciszał myśli Kaeyi. Jego serce było spokojne. Może nawet aż za.

- Nie spodziewałam się, że tu przyjedziesz - stwierdziła Lumine. - Myślałam, że nie zobaczymy się do momentu, kiedy wrócę do Mondstadt z Aetherem.

- Właściwie, chciałem porozmawiać o tym Harbingerze z Fatui - przyznał Kaeya. - Kim on jest?

- Idiotą - odparła krótko Lumine, na co Kaeya się roześmiał. - Nie śmiej się. To flirtujący ze mną idiota, który doprowadza mnie do szału.

- Czekaj. Podrywa cię? - spytał Kaeya.

- Tak - przyznała Lumine. - Jest okropny. Dobrze, że nie ma już wstępu do Liyue. Mam dość jego śliskich uwag i irytującego śmiechu.

- Wiem coś o tym - przyznał Kaeya. - Wiesz. Fatui aż nazbyt często plącze się po Mondstadt. W tym jednym zgadzam się z bratem. Nie powinniśmy im aż tak ufać.

- Spotkałeś go kiedyś? - spytała Lumine.

- W tawernie - odparł Kaeya. - Próbowałem go poderwać, żeby wydobyć z niego informację. Połknął przynętę jak ryba haczyk. A potem zjawił się on...

Kaeya aż się wzdrygnął.

- On?

- Scaramouche. Inny Harbinger - wyjaśnił Kaeya. - O ile dobrze zrozumiałem, kiedy łamał mi rękę w trzech miejscach, śmiałem zapragnąć jego własności.

- Czekaj - Lumine zatrzymała go ręką. - Childe jest...

- Przynajmniej biseksualny - odparł Kaeya. - Jak ja.

- Jak ty?

- Uhm.

- Dobraliśmy się w takim razie idealnie - Lumine spojrzała na horyzont. - Nie mówiłam ci, bo uznałam to za niepotrzebne.

- W porządku. Wiem, że podrywałaś Lisę, zanim zeszła się z Jean - Kaeya zaśmiał się krótko.

- To praktycznie była randka!

- Zakończona praniem tyłka Maga Otchłani. Ciekawe masz definicje randek, kwiatuszku - Kaeya objął ją ramieniem.

- "Kwiatuszku"?

- Wplatasz kwiaty we włosy i pomyślałem, że... - Kaeya spojrzał na nią i zaśmiał się histerycznie, widząc jej wzrok pełen pogardy. - Rozumiem, że mam tak na ciebie nie mówić.

- Jesteś mądry, Kaeya. Zgadnij - Lumine opuściła wzrok. - Kaeya?

- Hm?

- Opowiesz mi o swoim ojcu? - spytała.

- Którym? - upewnił się Kaeya.

- Biologicznym - sprecyzowała Lumine.

Kaeya poprawił się nieco.

- Mówiłem ci, że był wiecznie knującym, podejrzanym typem - zauważył.

- Wiem, wiem - Lumine chwyciła go za dłoń i zaczęła się bawić jego palcami. - Mówiłeś też coś, że twoje oko nie działa przez jakieś zaklęcie. Chcę znać szczegóły, Kaeya. Chcę wiedzieć, czym jest to "wszystko", co powiedziałeś Dilukowi.

Kaeya westchnął.

- Byłem szpiegiem - powiedział cicho. - Ojciec specjalnie zostawił mnie przy Dawn Winery. Nie będę ci opowiadał o dokładnie wszystkim, co przez niego musiałem zrobić. Nie mam na to sił i raczej nie będę miał. Zebrałem się na tę opowieść tylko raz i oto, co mi po tym zostało.

Kaeya odpiął swoją wizję od paska.

- Wiesz, że próbowałem to rozwalić? - spytał.

- Jak Keqing - zauważyła Lumine. - Ale wizja jest niezniszczalna. Nie da się...

- Chyba, że spróbujesz to zrobić z delikatną pomocą magii z Khaenri'ah - uświadomił ją Kaeya. - Ale i tak jedyne, co osiągnąłem, to to, że odpadły dwa skrzydełka. Byłem wściekły na Tsaritsę, na siebie, na Diluka, na cały świat. Byłem pewien, że on zrozumie. Że mi uwierzy. Ale Diluc chciał dowodów. I do teraz mi nie ufa.

Kaeya przypiął wizję do paska z powrotem.

- Ale mogę ci powiedzieć, co się stało, że powiedziałem w końcu "Dość" - oznajmił. - Byłem dzieckiem, Lumine. Nie rozumiałem, że to, co robię, jest złe. Miałem na tyle wyprany mózg, że cały czas mi się wydawało, iż jestem... Bohaterem? Ostatnią nadzieją Khaenri'ah. Wiedziałem, że ranię tych ludzi. Ale wciąż kierowało mną to "wyższe dobro", jak to nazywał mój ojciec.

- Jak twój ojciec był zdolny do kontrolowania cię? - spytała Lumine i nagle zrozumiała. - Przez oko. Jak Fischl Oza.

- Jeśli powiesz mi, jak Fischl kontroluje Oza, będę mógł potwierdzić twoje przypuszczenia - Kaeya pogłaskał ją po ramieniu. Nie wiedział, czy bardziej chce uspokoić ją czy siebie.

- Widzi to, co on - wyjaśniła Lumine.

Serce Kaeyi zadrżało boleśnie.

- Dokładnie w taki sposób - przyznał. - Nałożył zaklęcie na moje oko, dzięki czemu mógł widzieć to, co ja, kiedy je zamknąłem. A ja cały czas myślałem, że jestem tym dobrym. Dopóki...

- Dopóki?

- Dopóki nie kazał mi zabić Rycerzy Favoniusa - wyszeptał Kaeya tak cicho, że Lumine ledwie go usłyszała.

piątek, 28 maja 2021

Ice breaking under the Light IV

Uniwersum: Genshin Impact

Pairing: Kaeya&Lumine, w tle Zhongli&Xiao

Dozwolone od: 17+

Gatunek tekstu: fantasy, dramat, soft angst, hurt/comfort

Seria: "Light&Ice"

Ostrzeżenia: spoilery do gry, headcanony, opis przemocy i cierpienia psychicznego

Notka autorska: Wparcie emocjonalne w postaci małej dziewczynki? Oczywiście.




Lumine wróciłaby do Wangshu Inn wcześniej, gdyby Mitachurl z wielkim głazem zamiast tarczy jej nie znokautował. Obudziła się na trawie, a światło księżyca oślepiło ją na chwilę. Leżała tak przez moment, kiedy usłyszała kroki. A tak dokładniej tupot trzech par stóp.

- Lumine! - usłyszała i miała wrażenie, że się przesłyszała.

Ledwie usiadła, już została mocno przytulona przez silne ramiona. Poczuła intensywny zapach kalii i wina.

- Kaeya? - spytała zdziwiona, gdy ten tulił ją mocno do siebie. - Co ty tu robisz?

Miała wrażenie, że jej ukochany drży. Przytuliła go i podniosła wzrok. Zobaczyła Zhongliego i Xiao. Drugi z nich rozpłynął się w powietrzu, po tym, jak zmierzył ją wzrokiem.

- Co się stało, Kaeya? - spytała, odsuwając go od siebie.

Odsłonięte oko Kaeyi było zamknięte. Kapitan oddychał nieregularnie, mocno ściskając dłoń Lumine.

- Kaeya?

- Nie strasz mnie tak więcej - poprosił cicho, przytykając dłoń do drżących ust. - Chodźmy stąd.

Kaeya prawie natychmiast wstał i wziął Lumine na ręce, co ani trochę jej się nie spodobało.

- Postaw mnie, mogę iść sama!

- Masz całą sukienkę we krwi i sądząc po reakcji Paimon, byłaś nieprzytomna dość długo. Ciesz się, że ten Mitachurl nie przerobił cię na jajko sadzone.

- Przyjechałeś do Liyue tylko po to, żeby mnie pouczać?

- Właściwie to nie - Kaeya przytulił ją do siebie. - Nie było cię w Mondstadt trzy miesiące. Stęskniłem się i szukałem odpowiedniego pretekstu. A twój list nadawał się do tego idealnie.

- Byłam pewna, że napisałam tam wszystko na tyle wyraźnie, byś nie musiał mnie pytać o to osobiście - Lumine wtuliła się w jego klatkę piersiową.

- Napisałaś w nim tyle, że od razu wpadł na to, kim jestem - zauważył Zhongli.

Lumine spojrzała na niego ze zdziwieniem.

- Napisałam tylko, że góra postanowiła zostać jedynie głazem - sprecyzowała Lumine.

- Trzeba było nie zaznajamiać mnie z Ventim - Kaeya parsknął śmiechem.

Lumine westchnęła.

- Wpadłeś na to przez Ventiego?

- Kolorowe końcówki włosów, oczy w tym samym kolorze, źrenice wyglądające, jakby były jaśniejsze od tęczówek - wyliczył Kaeya. - Swoją drogą, ty im nie mówiłaś o mnie kompletnie nic. Ranisz mnie.

- Interesujące - mruknął Zhongli, wciąż idąc obok nich. - Sądząc po waszych reakcjach, zwłaszcza po twoich, kapitanie Kaeya, jesteście razem, prawda?

- Owszem - Lumine przymknęła oczy. - Ale nadal nie rozumiem, dlaczego się tutaj zjawił.

- Nie mogłem się stęsknić?

- Masz obowiązki - zauważyła Lumine.

- Wykorzystałem okazję - Kaeya wzruszył ramionami. - Albedo akurat jechał do Liyue. Rozstaliśmy się kilometr od Wangshu Inn.

- Jechał?

- Konno. Główny Mistrz Varka jakiś czas temu odesłał kilku moich ludzi wraz z końmi. Powinniśmy się kiedyś przejechać - Kaeya wniósł Lumine po schodach i wszedł do windy.

- Nie widziałem żadnego konia w pobliżu Wangshu Inn - zauważył Zhongli, podchodząc do nich.

- Och, bo mój opryskliwy, nazywający Lorda Barbatosa przeklętym, uważający się za lepszego od innych brat postanowił mnie śledzić - Kaeya zaśmiał się, widząc lekko zakłopotaną minę Zhongliego. - Jestem adoptowany, jeśli chcesz spytać.

- Diluc cię śledził? - zdziwiła się Lumine.

- Zostawiłem go z Albedo. Chyba obaj się nie spodziewali, że to zrobię.

- Kaeya! Oni się pozabijają! - oburzyła się Lumine i jęknęła.

Chyba miała pęknięte żebro.

- Oj, Diluc będzie miał trudne zadanie, jeśli spróbuje zabić Albedo - odparł Kaeya. - Uwierz mi.

- A Albedo?

- Mógłby go zabić jednym palcem, gdyby chciał - Kaeya wzruszył ramionami. - Ale tego nie zrobi.

- Dlaczego?

- Bo zanim załapie złośliwości Diluka, zdążą dojechać do Liyue Harbor i wrócić - Kaeya zaśmiał się, wchodząc do swojego pokoju. - Nie wiem, gdzie masz klucze, więc położę cię tutaj, dobrze?

- O ile ze mną zostaniesz - Lumine chwyciła go za dłoń. - Cieszę się, że cię widzę, Kaeya.

- Cieszę się, że nadal żyjesz - Kaeya pocałował ją w czoło.

Zhongli oparł się o framugę.

- Ach, młodzi - zaśmiał się, patrząc na nich. - Xiao powinien zaraz wrócić. Mam nadzieję, że czujesz się wystarczająco dobrze, by na niego poczekać, Lumine?

- Właściwie, gdzie on poszedł? - spytała podróżniczka.

- Po kogoś, kto cię uleczy. To nie wyglądało zbyt dobrze - odparł Zhongli.

Po chwili Xiao zjawił się w masce yakshy, trzymając za rękę dziewczynkę, której Kaeya się tutaj kompletnie nie spodziewał. A przynajmniej nie w tej chwili.

- Qiqi? - wyszeptał i chyba trochę zbyt mocno ścisnął przy tym dłoń Lumine, bo ta aż syknęła.

Trudno zapomnieć mu było kogoś, kogo po raz pierwszy spotkał jako dziesięcioletnie dziecko. On dorósł, ona nie.

Trudno mu było również zapomnieć kogoś, kto kiedyś uratował mu życie.

I trudno było mu zapomnieć kogoś, komu jako jedynemu przyznał się, że wolałby to życie stracić.

- Dałam sobie polecenie, żeby tu przyjść i pomóc - odparła Qiqi. - Co się stało, Lumine?

- Pamiętasz moje imię? - zdziwiła się Lumine.

- Zapisałam sobie w notesie - wyjaśniła Qiqi, siadając obok niej, po czym zamrugała i spojrzała na Kaeyę.

On wpatrywał się w nią cały czas.

- Diamentowe źrenice - powiedziała powoli, kładąc dłonie na brzuchu Lumine. - Uleczę cię, ale zrobi ci się chłodno. Powiedz, jak mam przestać, dobrze?

- Dobrze - podróżniczka kiwnęła głową.

Rozbłysło jasnobłękitne światło, które oplotło ciało Lumine. Po chwili jej rany się zagoiły i poczuła się o wiele lepiej.

- Możesz jeszcze czuć skutki przez jakiś czas, ale nic poważnego już ci nie jest - odparła Qiqi, wyciągając swój notes i zapisała sobie coś na ostatniej wolnej stronie.

Kaeya zajrzał jej przez ramię.

"Jeden z Adeptów przyprowadził mnie do Lumine, która była ranna. Uleczyłam ją. Muszę sprawdzić w spisach wspomnień wzmianki o diamentowych źrenicach, bo mam wrażenie, że już je wiele razy widziałam."

- Czemu mnie pan tak obserwuje? - spytała Qiqi, patrząc na Kaeyę i położyła mu dłoń na ramieniu. - W pana żyłach płynie trucizna. Został pan otruty?

- Trzy miesiące temu - odpowiedziała za niego Lumine. - Dziękuję za pomoc, Qiqi. Nie była aż tak potrzebna, ale...

- Myśleliśmy, że umarłaś - przerwał jej Xiao. Zhongli objął go ramieniem.

- Zmartwiłeś się?

- Zamknij się.

- Och, Xiao, nie musisz się wstydzić, że masz przyjaciół.

- Powiedziałem, żebyś się zamknął.

- W sumie zachowują się trochę jak stare, dobre małżeństwo - zauważył Kaeya.

- Po dwóch tysiącach lat razem też byś się tak zachowywał - Lumine przysunęła się do niego.

Kaeya najpierw nie zareagował.

Dopiero po chwili w jego głowie coś kliknęło i zmarszczył brwi.

- Dwa tysiące lat razem? - powtórzył powoli.

- Coś koło tego, nie bardzo chce nam się liczyć - mruknął Xiao.

- Ja pamiętam dokładną datę i rok - lekko oburzył się Zhongli.

- A czego ty  n i e  pamiętasz?

Zhongli jedynie się zaśmiał.

Kaeya spojrzał na Qiqi, która uparcie szukała czegoś w notesie.

- Co się stało, Qiqi? - spytał.

- Pamiętam, że gdzieś miałam to zapisane - odparła, po czym wyciągnęła z kieszeni znak zaklinający. - Tak, to będzie to - przykleiła mu znak do czoła.

- Qiqi, co ty robisz? - zdziwiła się Lumine.

- Qiqi, odpowiedz na... - zaczął Zhongli, ale przerwał, bo w tym momencie w pokoju rozbłysło jasnobłękitne światło.

Kaeya poczuł, jakby jego krew zamarzła na chwilę. Chłód był całkiem przyjemny, ale jednocześnie dziwnie niepokojący.

Spojrzał na Qiqi, która odkleiła z jego czoła znak zaklinający i spokojnie włożyła go z powrotem do kieszeni.

- Qiqi? - Zhongli uważnie zmierzył ją wzrokiem. - Co zrobiłaś?

Qiqi położyła dłoń na ramieniu Kaeyi.

- Wyparowała - odparła, zeskakując z łóżka. - Próbowałam jeszcze naprawić pana oko, ale tamta trucizna była o wiele silniejsza i bardziej złożona.

Kaeyę przeszedł nieprzyjemny dreszcz.

- Dziękuję, że mi pomogłaś - uśmiechnął się do niej przyjaźnie i wyciągnął z kieszeni buteleczkę z antidotum. - Proszę. Mi już nie będzie potrzebna.

- Na pewno doktorowi Baizhu się przyda - Qiqi posłała mu delikatny uśmiech.

- Czemu nikt nie mówi Paimon, że już tu jesteście?! - zawołała wróżka, wlatując do środka. Obleciała wzrokiem wszystkich obecnych i westchnęła. - Zero szacunku dla uczuć Paimon...

Kaeya jedynie się zaśmiał i spojrzał na Lumine. Podróżniczka była po raz pierwszy od wielu miesięcy spokojna.

Jej ukochanemu mężczyźnie już nic nie zagrażało.

poniedziałek, 24 maja 2021

Ice breaking under the Light III

Uniwersum: Genshin Impact

Pairing: Kaeya&Lumine, w tle Zhongli&Xiao

Dozwolone od: 17+

Gatunek tekstu: fantasy, dramat, soft angst, hurt/comfort

Seria: "Light&Ice"

Ostrzeżenia: spoilery do gry, headcanony, opis przemocy i cierpienia psychicznego

Notka autorska: Być może znalazłam sposób na to, żeby pamiętać o tych fikach.



Kiedy Kaeya dotarł na miejsce, było już ciemno. Wjechał na piętro windą i stwierdził, że w Mondstadt też przydałaby się taka innowacja. Zwłaszcza w dzwonnicy. Wdrapanie się tam po chodach to koszmar...

Recepcjonistka nieco przysypiała przy blacie, na którym leniwie przeciągał się czarno-biały kot.

- Dobry wieczór - Kaeya podszedł do kobiety, a ona potrząsnęła głową, żeby się obudzić.

- Dobry wieczór - przywitała go. - Z daleka?

- Z Mondstadt.

- Na jedną noc?

- Na razie tak - Kaeya oparł się łokciami o blat. - Mam pytanie. Widziała może pani młodą kobietę z latającą wróżką?

- Tę podróżniczkę? - spytała recepcjonistka. - Tak, widziałam. Po co panu potrzebna ta informacja?

- Chciałem wiedzieć, czy jest bezpieczna - odparł Kaeya.

- W tym momencie jej nie ma - oznajmiła recepcjonistka. - Poprosiłam ją, żeby zajęła się Hilichurlami w pobliżu, ale jeszcze nie wróciła.

- Poczekam - odparł Kaeya, wyjmując z sakiewki morę. - Ile się należy za noc?

- 400.

Recepcjonistka wzięła od Kaeyi morę i wrzuciła do skrzynki. Podała mu klucz. Kaeya wszedł po schodach i kiedy otwierał drzwi od swojego pokoju, poczuł na sobie czyjś wzrok.

Odwrócił się, ale nikogo nie zobaczył. Jednak to niepokojące uczucie nie zniknęło. Wszedł do pokoju i odstawił torbę. Nie czuł już, że coś jest nie tak, ale spokoju mu nie dawał ten niepokój wcześniej.

Wyszedł z pokoju i znów to poczuł. Jakby go ktoś obserwował. To nie mógł być Diluc, jego brat nie był aż tak dobry w ukrywaniu się w cieniu.

Ten ktoś był w tym mistrzem.

Kaeya zacisnął palce na rękojeści miecza. Drugą dłonią nieco ochłodził powietrze. Zaczął widzieć swój oddech. I usłyszał, jak ktoś swój wstrzymuje.

- Kim... - zaczął, ale nie dokończył, bo coś ze świstem przeszyło powietrze.

Wyciągnął miecz i zderzył go z jadeitową włócznią. Złote oczy jej właściciela prześwidrowały go na wskroś.

To nie był człowiek. A na pewno nie do końca. Jego uszy były nieco spiczaste. Włosy dwubarwne, w odcieniach zieleni. Ramię ozdobione tatuażami.

Był niski, może trochę wyższy od Albedo, ale równie umięśniony, co alchemik. A siły miał więcej, o wiele więcej.

- Kim jesteś? - spytał Kaeya.

- To ja o to powinienem spytać - odparł ten dziwny, młody mężczyzna. - Dlaczego wypytujesz o Lumine?

- Xiao? Gdzie zniknąłeś? - rozległ się niski, bardzo spokojny głos. - Miałeś tylko coś sprawdzić, a nie ma cię...

Na schodach zjawił się wysoki, naprawdę wysoki, ciemnowłosy mężczyzna. Dobrze zbudowany, o lśniących, bursztynowych oczach i końcówkach włosów w zbliżonym odcieniu.

Kaeyę zamurowało. Widział już wiele razy taką osobę. Mógł sobie spokojnie wyobrazić, jakby ten mężczyzna wyglądał, jak to nazwał w myślach, w kolorystyce Ventiego.

"Góra postanowiła zostać jedynie głazem - wielkim, ale wciąż tylko głazem."

- Xiao, opuść włócznię - mężczyzna położył dłoń na ramieniu młodzieńca. - Nie wypada atakować gości.

- Wypytywał Verr Goldet o Lumine - odparł Xiao. - Ma przepaskę na oku i wydaje się podejrzany. Nie ufam mu. Poza tym, spójrz na jego źrenicę. Nie mówi ci to czegoś, Zhongli?

- Opuść włócznię - powtórzył Zhongli, kompletnie ignorując pytanie Xiao.

Ten, po chwili wahania, wykonał jego polecenie.

- Czego od Liyue chce Khaenri'ah? - spytał Zhongli, zupełnie zmieniając ton głosu.

Kaeya schował miecz.

- Jestem z Mondstadt - powiedział spokojnie.

- Mieszkańcy Mondstadt nie mają diamentowych źrenic.

- Ludzie nie mają kolorowych końcówek włosów.

- Ty... - Xiao chciał znowu przystawić mu włócznię do gardła, ale Zhongli go powstrzymał.

Podszedł do Kaeyi i spojrzał mu prosto w oczy.

- Zawrzyjmy kontrakt - powiedział. - Ja nic nie powiem o tym, kim ty jesteś, a ty nie będziesz dociekać, kim jestem ja.

- Piję co tydzień wino z Lordem Barbatosem. Naprawdę nie musisz mi grozić, żebym wiedział, iż wolicie zachowywać waszą tożsamość w tajemnicy - odparł Kaeya.

- Chwileczkę - Zhongli odsunął się od niego. - Znasz Barbatosa?

- Tak.

- I Lumine.

- Tak.

Zhongli odwrócił się do Xiao. Ten wyglądał na kompletnie zdezorientowanego.

- Kim jesteś? - spytał Zhongli.

- Nazywam się Kaeya Alberich, jestem kapitanem kawalerii Rycerzy Favoniusa i przyjechałem odwiedzić naszą Honorową Panią Rycerz - odparł Kaeya. - Ale nie spodziewałem się, że spotkam przy tym boga i...

- Adepta - wyjaśnił Xiao. - Jeśli wiesz, kim są Adepci.

- Wiem. Lumine opisała mi was w liście. Miło mi poznać jednego z nich. Dwóch, bo z tego, co pamiętam, Bóg Kontraktów też zawsze był za niego uznawany - Kaeya uśmiechnął się do nich przyjaźnie. - Jeśli już przestaliśmy grozić sobie bronią, to może coś zjemy? Zgłodniałem po podróży i z przyjemnością napiję się waszego wina.

- Och, mogę ci opowiedzieć nawet, w jaki sposób to wino powstało i w jakich czasach - Zhongli uśmiechnął się przyjaźnie. Xiao szturchnął go pod żebra.

- Ufasz mu?

- Dopóki ktoś nie planuje zatopić Liyue, ufam każdemu - odparł Zhongli, a jego oczy błysnęły złowieszczo.

Tak. Kaeya zdecydowanie wolałby nie być drugim Tartaglią.

* * *

- ...i wtedy właśnie właściciel winiarni zaoferował mi stworzenie receptury specjalnie dla Liyue - opowiadał Zhongli. - Był niski i miał taki zabawnie wysoki głos. Nieco pulchny. Pamiętam jego ojca. Wysoki, przystojny, umięśniony, z niesamowicie głębokim głosem. Ale charaktery mieli identyczne. Właściwie kilka pokoleń Ragnvindrów, zaczynając od tego pierwszego, było takie samo. Zbyt ambitne, żądne przygód i porywcze. Trochę to się zmieniło w momencie, kiedy Khaenri'ah... Dobrze wiesz, co się tam stało, nie będę ci opowiadał. Teraźniejszy właściciel Dawn Winery jest strasznie...

- Opryskliwy, nazwał Barbatosa przeklętym bogiem i wydaje mu się, że jest ponad nami - wtrącił Xiao. - Miałeś opowiadać o Liyue.

- Ach, racja - Zhongli wrócił do tematu.

Kaeya słuchał go z zainteresowaniem. Nie spodziewał się przy okazji dwugodzinnej opowieści o Liyue usłyszeć wzmianki o Mondstadt. I to o rodzie, który tak dobrze znał.

Od środka.

- Zhongli! Xiao! - usłyszeli nagle piskliwy głos Paimon. Wróżka podleciała do nich i wyglądała na naprawdę przejętą. - Lumine... Kaeya?

Paimon podleciała do niego i złapała go za koszulę.

- Lumine jest w niebezpieczeństwie! Szybko!

Uczucie niepokoju ścisnęło serce Kaeyi ze strachu.

niedziela, 23 maja 2021

Ice breaking under the Light II

Uniwersum: Genshin Impact

Pairing: Kaeya&Lumine, w tle Albedo&Sucrose

Dozwolone od: 17+

Gatunek tekstu: fantasy, dramat, soft angst, hurt/comfort

Seria: "Light&Ice"

Ostrzeżenia: spoilery do gry, headcanony, opis przemocy i cierpienia psychicznego

Notka autorska: Istnieje legenda, że zacznę pamiętać o dodawaniu tych fików. XD



Noelle upiła łyk herbaty z jagodami. Kaeya siedział naprzeciwko niej, wpatrując się w swoją filiżankę.

- Iluzja? - powtórzył raz jeszcze. - Co chcesz przez to powiedzieć?

- Razor był nią zaintrygowany, bo Sucrose ma geny Katzlein - wyjaśniła Noelle. - A ona odbierała jego intencje jako zainteresowanie... Jako nią.

- Czyli dostała kosza? - zrozumiał Kaeya.

- Nie do końca - Noelle odłożyła filiżankę na spodek. - Po prostu pragnęła bliskości. Bliskości kogoś innego, tak dokładniej. Chciałam, żeby jej wyszło z Razorem. Żeby się wyleczyła. Ale jak widać Razor woli naszego pechowego chłopca. A ona jak zawsze była, tak nadal jest zakochana w tej samej osobie.

Kaeya połączył kropki.

- W Albedo.

- Oczywiście - Noelle wzruszyła ramionami, kładąc dłonie na kolanach. - To była jedynie iluzja. Chęć pozbycia się niechcianych uczuć. Sama chciała w to wierzyć. Ale przestała, kiedy spędziła z Razorem więcej czasu.

- Rozumiem - Kaeya wypił herbatę do końca.

Tu pojawiał się jeden poważny problem. Kaeya wiedział, skąd jest Albedo i po co został przysłany do Mondstadt. W ciągu ostatnich kilku miesięcy miał zdecydowanie zbyt dużo czasu, by zająć się tą sprawą na poważnie. Niby odciął się od Khaenri'ah tak jak on, ale jaką Kaeya miał pewność?

Obaj stali przed tym samym dylematem. Ale może jeśli Albedo będzie miał w Mondstadt kogoś, do kogo przywiąże się nie dlatego, że to praktycznie jego rodzina jak Klee, to nie popełni żadnego błędu...

- Dziękuję za herbatę - Kaeya odstawił filiżankę na spodek i uśmiechnął się nieco sztucznie.

- Nie ma za co, kapitanie Kaeya - Noelle odwzajemniła uśmiech, odprowadzając Kaeyę wzrokiem. Ten wyszedł z jej komnaty, pogrążony w myślach o najgorszym scenariuszu, który mógłby ich czekać.

Ostatnie, co było potrzebne Mondstadt, to Dainsleif wchodzący przez bramę miasta w pełni swojego majestatu i uśmiercający zdziczałego alchemika na oczach prawdopodobnie poważnie rannych mieszkańców.

O ile zabiłby tylko Albedo...

* * *

- Sucrose?

- Twoja asystentka - wyjaśnił Kaeya, głaszcząc klacz, na której jechał, po głowie.

W normalnych okolicznościach byłaby to Eisblumen. Ale ją oddał Albedo, nie do końca wprawionego w jeździe konnej. Schnee prawie zrzuciła go z grzbietu i wolał nie ryzykować, że któryś z innych koni zrobi to samo.

Poza tym, opiekował się śnieżnobiałą klaczą, odkąd Diluc opuścił Rycerzy Favoniusa. Czasem, kiedy ktoś inny brał ją na ekspedycję, przypominał sobie, jak jeszcze jako podwładny swojego brata, jechał obok niego. Jak walczyli ramię w ramię. Jak obiecali sobie w dzieciństwie, że będą się sobą nawzajem opiekować, razem walczyć i razem umrą.

Teraz tylko ta trzecia część była najbardziej prawdopodobna.

- Sucrose jest moją przyjaciółką - oznajmił Albedo, zaciskając palce na lejcach. - Nie tylko asystentką.

- Przyjaciółką? - powtórzył Kaeya. - A nie myślałeś, żeby przeciągnąć waszą relację na wyższy poziom?

- Wyższy poziom? - Albedo zmarszczył się nieco.

- Wiesz. Romantyczne wycieczki nad jezioro, kolacje przy świecach, może ją nawet narysujesz jak jedną ze swoich dziewcząt z Fontaine? - Kaeya uśmiechnął się do niego zawadiacko.

Albedo zmarszczył brwi.

- Sugerujesz, że mam się z nią związać?

- Owszem.

- Kapitanie Kaeya - oho, poważny ton. - Chcę delikatnie przypomnieć ci, kim jestem. Nie mogę wiązać się ze zwykłymi ludźmi, jakby to było coś normalnego.

- Kapitanie Albedo - zaczął Kaeya. - Jestem byłym szpiegiem Khaenri'ah. I wiem, że kiedyś będę musiał wybrać między moją ojczyzną a miastem, które mnie wychowało. Ciebie też to czeka. Ale ostatnio doszedłem do wniosku, że najgorsze, co można zrobić, to wmawiać sobie, że musisz iść przez swoje dylematy sam.

- Lumine ci to uświadomiła?

- Oczywiście, że tak - Kaeya spojrzał na niego przyjaźnie. - Co właściwie myślisz o Sucrose?

- Jest pracowita - odparł Albedo. - Skrupulatna. Miła. Skora do pomocy. Ale nie jestem pewien, czy chciałbym przekroczyć tę linię przyjaźni między nią a mną.

- Nie zaszkodzi próbować - Kaeya uśmiechnął się do niego. - Mam nadzieję, że wiesz, iż jej uczucia do Razora...

- Wiem. Studiuję zachowanie ludzi od dawna - przyznał Albedo. - Swoją drogą, Kaeya...

- Hm?

- Nie masz wrażenia, że ktoś nas śledzi? - spytał Albedo przyciszonym głosem.

Kaeya jedynie się zaśmiał.

- Od trzech dni. Zastanawiałem się, kiedy to zauważysz.

- Trzech dni?! - Kaeya po raz pierwszy od dawna usłyszał, żeby Albedo podniósł głos. - Dlaczego mi nie powiedziałeś?

- Bo to tylko mój nieufający nam brat - odparł Kaeya. - Nie jedziemy zniszczyć Liyue, Mistrzu Diluc. Możesz zejść z tego drzewa, bo wyglądasz komicznie.

Diluc zeskoczył na dół w stroju, który zazwyczaj miał, kiedy działał jako Darknight Hero. Nawet założył tę głupią maskę, która u Kaeyi wywoływała jedynie chichot.

- Kiedy się domyśliłeś? - spytał.

- Słyszałem szelest liści - odpowiedział Kaeya. - Ale kiedy zaczęliśmy z Albedo rozmawiać, ucichł. Przerwałem dyskusję, choć chciałem pociągnąć temat i szelest znów był słyszalny. A później ucichł. I tak w kółko.

- To nie wyjaśnia, skąd wiedziałeś, że to ja - Diluc zmarszczył brwi.

- A kto inny mógłby nie ufać na tyle kapitanom Rycerzy Favoniusa, z których jeden i drugi nosi na swych ubraniach symbole z Khaenri'ah? - spytał Kaeya, zeskakując ze Schnee. - Wsiądź na nią. Stęskniła się.

- A ty? - spytał Albedo.

- A ja zostanę tutaj - odparł Kaeya, wskazując na zarys budynku majaczący na horyzoncie. - Nikt nie powiedział, że będę jechać z tobą do samego Liyue Harbor.

- To jest jakiś kilometr stąd - zauważył Albedo.

- Trochę spacerku mi nie zaszkodzi - Kaeya ruszył w swoją stronę. - Nie pozabijajcie się po drodze, gdybyście byli tak mili.

Peleryna Kaeyi zafalowała na wietrze, gdy równie mocno zdezorientowani Albedo i Diluc odprowadzali go wzrokiem.

niedziela, 16 maja 2021

Ice breaking under the Light I

Uniwersum: Genshin Impact

Pairing: Kaeya&Lumine, w tle Albedo&Sucrose

Dozwolone od: 17+

Gatunek tekstu: fantasy, dramat, soft angst, hurt/comfort

Seria: "Light&Ice"

Ostrzeżenia: spoilery do gry, headcanony, opis przemocy i cierpienia psychicznego

Notka autorska: Napisałam tego fika już jakiś czas temu, ale mam sklerozę wrodzoną i zapomniałam w ogóle o tym, żeby go dodawać.



- Czytasz to po raz piąty dzisiaj, Kaeya - zauważyła Lisa, opierając się o stolik, przy którym siedział jej przyjaciel. - A przynajmniej tyle naliczyłam.

Kaeya podniósł na nią wzrok znad listu, który dostał od Lumine.

- Właściwie to drugi - sprostował. - Pierwszy raz przeczytałem go w nocy. Teraz czytam w ramach przerw w pracy.

- Antidotum działa, swoją drogą? - spytała Lisa, siadając obok niego. - Martwię się o ciebie, słoneczko.

- Nie musisz, już praktycznie nie ma nawrotów - skłamał Kaeya, uśmiechając się do niej i składając list na pół. - Myślisz, że mógłbym jechać na ekspedycję?

- Ekspedycję?

- Do Liyue - wyjaśnił Kaeya, kładąc nogi na stole.

Każdemu innemu Lisa zwróciłaby uwagę, ale to był Kaeya.

- Gdybyś wymyślił poważny cel... - bibliotekarka zastanowiła się dobrą chwilę.

- Och, mam już plan - Kaeya uśmiechnął się do niej. - Lumine napisała mi, że miała nieprzyjemne starcie z pewnym Harbingerem z Fatui. Oskarżonym o zamordowanie Rex Lapisa.

- Archona Geo? - zdumiała się Lisa.

- Owszem - przyznał Kaeya. - Myślałem, że wiesz o jego śmierci. Wszyscy o tym mówią.

- Wiedziałam, ale kto mógłby mieć możliwości zamordowania boga? - sprecyzowała Lisa.

- Tego chcę się dowiedzieć - odparł Kaeya, biorąc nogi ze stołu i wstając. - Część o wydarzeniach w Liyue Lumine napisała wręcz szyfrem. Mam pewne podejrzenia, co może oznaczać "góra postanowiła zostać jedynie głazem - wielkim, ale wciąż tylko głazem", ale wolę jej spytać osobiście.

- Porozmawiam z Jean - obiecała mu Lisa. - Swoją drogą, słoneczko?

- Hm?

- Venti was widział - Lisa poklepała go po ramieniu. - I być może powiedział o tym dokładnie każdemu, kto akurat pewnego wieczora był w Cat's Tail.

- ...widział?

- Naprawdę? Na trawie? - Lisa zachichotała.

Kaeya poprzysiągł sobie, że udusi Ventiego gołymi rękami.

...

Albo nie. Lepiej nie być drugim Tartaglią.

* * *

- Jeśli kogoś ze sobą weźmiesz, możesz jechać - oznajmiła Jean. - Tylko nie pakuj się niepotrzebnie w kłopoty i uważaj, żebyś znowu...

- Tak, tak, wiem - Kaeya uśmiechnął się lekko, machając ręką. - To kogo mam wziąć?

- Najlepiej kogoś doświadczonego - Jean wstała od biurka. - I z wizją.

- Czyli chcesz, żebym zabrał tylko jedną osobę?

- A zabrałbyś kogokolwiek, gdybym ci nie kazała? - odpowiedziała Jean pytaniem na pytanie, zaplatając ręce za plecami.

Kaeya zaśmiał się nerwowo.

- No właśnie - Jean spojrzała przez okno. - Dlatego lepiej, jak to będzie kto będzie w stanie cię ochronić. Bo że ty obronisz jego, nie mam wątpliwości.

- Amber? - zaproponował Kaeya. - Myślę, że jest na tyle odpowiedzialna...

- Amber wyruszyła wczoraj do Sumeru - odparła Jean. - Akademia potrzebuje książek z naszej biblioteki. Hertha i kilku jej ludzi z nią jadą, jeśli pytasz.

Rozległo się pukanie do drzwi.

Spokojne i delikatne.

Kaeya dobrze wiedział, kto tak puka.

- Proszę - Jean pozwoliła tej osobie wejść.

Drzwi otworzyły się powoli i w progu stanął Albedo, trzymając w ręce bardzo grubą teczkę.

- Dzień dobry, Szanowna Pani Jean - Albedo zamknął za sobą drzwi. - Witaj, Kaeya.

- Dzień dobry, sir Albedo - Jean uśmiechnęła się do niego. - Co się takiego stało, że przychodzisz osobiście? Zazwyczaj przysyłasz Timaeusa.

- Nic takiego - Albedo odwzajemnił uśmiech. - Potrzebuję zgody na ekspedycję. Ewentualnie kogoś, kto zawiezie tę teczkę do Liyue.

Jean i Kaeya spojrzeli na siebie.

- Pojedziecie razem - oznajmiła. - Sir Kaeya i ty, sir Albedo.

Alchemik spojrzał najpierw na Jean, a później na kapitana kawalerii.

- Oczywiście - kiwnął głową. - Powiadomię Sucrose i Timaeusa. Kiedy wyjeżdżamy, sir Kaeya?

- Pojutrze?

- Muszę dostarczyć te ilustracje w przeciągu tygodnia. Mam nadzieję, że zdążymy - oznajmił Albedo. - Ale lepiej się rzetelnie przygotować do wyprawy. Inaczej coś mogłoby pójść nie tak. Do zobaczenia.

Alchemik wyszedł z gabinetu, a jego płaszcz zafalował za nim jak skrzydła.

- Problem rozwiązany - zaśmiał się Kaeya. - Idę spakować potrzebne rzeczy.

- Oczywiście - Jean usiadła za biurkiem. - Kaeya?

- Hm?

- Mógłbyś przy okazji z nim porozmawiać? - spytała Jean, udając, że przegląda papiery.

- O czym?

- O Sucrose - wyjaśniła.

- Mam go namówić, żeby jej pomógł z jej uczuciami do Razora? - spytał Kaeya.

Jean pokręciła głową.

- Porozmawiaj o tym najpierw z Noelle, ona wie więcej - oznajmiła, składając papiery. - Proszę.

- Oczywiście. Wszystko dla Szanownej Pani Jean - Kaeya uśmiechnął się i wyszedł z jej gabinetu.