Pairing: Soan&Hitomi, w tle Ivy&Vivi, Sizna&Sono
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: romans, fantasy, AU
Seria: "Beauty and the Beast"
Ostrzeżenia: magia, sceny przemocy
Notka autorska: Okej, więc tak. Przedstawiam wam efekt obejrzenia "Pięknej i Bestii" zbyt wiele razy. Ogólnie fanfików w tej serii będą trzy. Ta sama historia opowiedziana na trzy różne sposoby. Mam nadzieję, że się spodoba.
W roli Pięknej i Bestii w tej wersji występują:
Kirei (Bella) - Hitomi
Yajuu (Bestia) - Soan
Zacznijmy od tego, że wszystko działo się w zwyczajnej wiosce ze zwyczajnymi mieszkańcami... No, może nie do końca. Wioska była bowiem położona nad jeziorem, a w tym jeziorze mieszkały syreny, które wręcz uwielbiały uwodzić swoich sąsiadów i sąsiadki z lądowego świata. W tym moją mamę.
Takich jak ja nazywa się kundlami. I, szczerze mówiąc, niezbyt się nas lubi. Głównie dlatego, że często ludzie dostają na naszym punkcie potężnej wręcz obsesji.
- Kirei! - usłyszałem i zobaczyłem wręcz idealny przykład tego, o czym przed chwilą mówiłem. Kamijo, mój odwieczny adorator. Nie obchodziło go, że jestem mężczyzną - dla niego liczyły się tylko i wyłącznie moje syrenie geny. Chciał mnie przelecieć i zniewolić, w dowolnej kolejności.
- Tak, Kamijo? - westchnąłem ciężko, gdy ten objął mnie ramieniem. Cóż, czytanie książki będę musiał w takim razie zostawić na później. Zamknąłem ją i spojrzałem na swojego adoratora. Ciekawe, kiedy nauczy się słowa "nie".
- Kirei, Kirei, mój drogi. Umówisz się ze mną, prawda? - Kamijo pokazał swoje białe zęby światu, a ja spojrzałem w niebo i zastanawiałem się, czy jak dostatecznie długo będę na nie patrzył, to w końcu strzeli we mnie piorun. - Kirei, słuchasz mnie?
- Niezbyt - odparłem szczerze do bólu. - Mógłbyś mnie puścić? Chciałbym poczytać.
- Znów jakieś brednie? - spytał Kamijo, patrząc na mnie z politowaniem. - Dałbyś sobie spokój.
- Spokój to mógłbyś dać mi ty - wstałem i trzepnąłem Kamijo książką w głowę. - "Nie" znaczy "nie". Znajdź sobie kobietę.
- Nie chcę kobiety, chcę ciebie - Kamijo objął ramionami moje nogi. - Jesteś taki... Idealny~!
Wyrwałem mu się i poszedłem do swojego domu. Dlaczego on musi mieć aż taki tupet? Chyba nawet mnie gonił, ale nie zwracałem na to uwagi.
* * *
Obudziłem się w środku nocy, słysząc jakiś hałas. Do mojego pokoju wpadła moja przerażona mama.- Kirei, zbieraj się - powiedziała, okrywając mnie kocem i dając mi koszyk. - Musisz uciekać.
- Uciekać? - spytałem, gdy ta wyprowadziła mnie tylnym wyjściem. - Ale czemu? Co się stało?
- Chcą wszystkie kundle spalić na stosie - oznajmiła, pomagając mi wejść na mojego konia, Horase. - Wiej.
- A ty?
- Ja sobie poradzę. Uciekaj! - zawołała, klepnęła konia w zad i wróciła biegiem do domu.
Ach, więc to dlatego Kamijo tak bardzo ostatnio zatruwał mi życie. Chciał mnie uratować, bo podejrzewam, że jakbym był jego wybrankiem, on by już wszystkich przekupił, żeby jednak tego polowania nie urządzali. Cóż, mam na tyle honoru, by z większą chęcią umrzeć, niż zostawać osobistą męską prostytutką naiwnego arystokraty.
Jechałem przez las i wtem dotarłem do... zamku. Zamrugałem. Zamek. W środku lasu? Tuż przy naszej wiosce? Jak?
Rozejrzałem się. Może gdzieś schował się czarodziej, który tylko mnie nabiera? Albo wróżka? Ktokolwiek?
Zeskoczyłem z Horase i otworzyłem bramę, po czym wprowadziłem konia na teren pałacu. Im bliżej byłem, tym bardziej mi się wydawało, że był on zniszczony i opuszczony.
Zostawiłem Horase na zewnątrz i wszedłem do środka. O dziwo w kominku palił się ogień. Czyli jednak zamek nie był opuszczony?
- Dobry wieczór. Jest tu kto? - spytałem, ale nikt mi nie odpowiedział. Podszedłem do kominka i usiadłem w fotelu, by się ogrzać. Coś mnie tknęło i spojrzałem na stolik obok. Stała tam filiżanka i obserwowała mnie z uwagą.
Chwila.
Filiżanka...
Spojrzałem jeszcze raz. Tak, ona naprawdę na mnie patrzyła. Ona mrugała. I uśmiechała się.
Pomyślałem, że mam zwidy. Kirei, to z przemęczenia. Filiżanki nie mrugają i nie patrzą.
- Dzień dobry? - powiedziałem, spoglądając na filiżankę, a ona... zachichotała.
- Zabawną ma pan minę - stwierdziła głosem małej dziewczynki. - Raczej dobry wieczór. Ciemno już.
Zamarłem w bezruchu, a na mojej twarzy zagościł histeryczny uśmiech.
FILIŻANKA DO MNIE MÓWI.
- Dura! Nie strasz pana - zganił ją stojący obok imbryk.
Imbryk.
IMBRYK.
- Przepraszam, tato - mruknęła Dura.
- Mam nadzieję, że pana nie przestraszyliśmy? - spytał imbryk.
Nie, wcale.
TYLKO ROZMAWIAM Z PORCELANĄ.
- Ta cisza raczej oznacza, że przestraszyliście - stwierdził świecznik, wdrapując się na stolik. - Mam na imię Ivy i jestem lokajem. I zaświadczam, że nie musi się pan martwić! Są niegroźni. To tylko kucharz i jego przybrana córka. Swoją drogą, ma na jej punkcie hopla.
- Ivy!
- Spokojnie, Sizna - Ivy uśmiechnął się promiennie. - Bo nasz majordomus zaraz przyjdzie i będzie się burzył, że jesteśmy za głośno.
- Oczywiście, że jesteście za głośno - na stolik wdrapał się nakręcany zegar.
- To jest Sono, nasz majordomus - oznajmił Ivy, po czym trącił zmiotkę w kształcie jakiegoś bliżej nieokreślonego ptaszka leżącą na stoliku. - Vivi, ocknij się. Nie musisz już udawać.
Zmiotka usiadła i przetarła oczy.
- Chyba przysnąłem - powiedziała chłopięcym głosem. - Dzień dobry, proszę pana.
- Dobry wieczór, ciemno jest - poprawiła go Dura.
- Przestańcie rozmawiać - Sono zamachał "rękami". - Jak obudzicie naszego pana, będziemy mieli problem, a ten chłopak zostanie rozerwany na strzępy!
- Teraz sam krzyczysz - zauważył Sizna.
- Właśnie. Jak się nazywasz? - spytał Ivy, uśmiechając się przyjaźnie.
Bibeloty. Rozmawiam z bibelotami i porcelaną.
Tak.
To ma sens.
- Kirei - odparłem.
- Och, jak ładnie - Ivy podskoczył. - Zbłądziłeś?
- Uciekłem przed polowaniem na takich jak ja - odparłem. Wszyscy spojrzeli na mnie z zaciekawieniem. W sumie powinienem przestać się dziwić. W końcu... - ...jestem pół-syreną. Kundlem.
- To dużo tłumaczy - Ivy pokiwał głową.
- Co takiego? - spytał Vivi.
- Dlaczego jesteś taki piękny - odparł Ivy.
- Ivy!
Speszyłem się i wsiąkłem w fotel. Świecznik mnie komplementuje...
W tym momencie ciepło bijące od kominka i zmęczenie zrobiło w końcu swoje i zasnąłem.