Uniwersum: Fullmetal Alchemist: Brotherhood
Pairing: Edward Elric&Winry Rockbell, Alphonse Elric&May Chang, Roy Mustang&Riza Hawkeye
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: fantasy
Seria: Military Dog and Stray Cat's Strange Friendship
Ostrzeżenia: headcanony, dylematy moralne bohaterów
Notka autorska: Przepraszam za ewentualny kryzys egzystencjalny spowodowany tym, przez co kryzys egzystencjalny ma Riza. XD
Riza siedziała na tarasie, wpatrując się w krystalicznie czyste niebo. Ptaki zaczęły swój popołudniowy koncert, Den spał w jej nogach, a Black Hayate rozłożył się na jej udach. Patrzyła na dzieci Elriców i zastanawiała się, czy jest w stanie zapewnić swojemu tak samo szczęśliwe dzieciństwo.
Czy w ogóle jest w stanie zapewnić mu cokolwiek?
Nadal nie podjęła decyzji, co ma zrobić z tym dzieckiem. Na początku myślała nawet o aborcji i chciała pozbyć się "problemu", zanim Roy by się dowiedział, ale... Nie potrafiła. To była cząstka jej samej i co najważniejsze, cząstka człowieka, którego kochała pół życia, odkąd ujrzała go w drzwiach domu jej ojca. Nastoletnia fascynacja przerodziła się w końcu w uczucie tak głębokie, że nie była w stanie już go powstrzymać. Zwłaszcza, kiedy próbowała zasnąć po tamtym koszmarnym dniu, w którym pokonali homunkulusy i ich przywódcę. Nie mogła, była zbyt roztrzęsiona wszystkim, co się stało. Leżała jedynie w łóżku z zamkniętymi oczami, zastanawiając się, co się teraz stanie z Royem. Odebrali mu wzrok. On nie widział. Jak miał iść dalej, gdy nie widział?! Mogła być jego oczami, ale to wciąż było za mało.
I wtedy to usłyszała. Ten cichy szloch tłumiony przez poduszkę. Wstała, podeszła do łóżka Roya i zastanawiała się, czy on płacze przez sen, czy mimo wszystko nie śpi.
Nie mogła się powstrzymać, by nie otrzeć mu łez, ale zapomniała przy tym, że on naprawdę stracił ten przeklęty wzrok! I ten delikatny gest, ta czułość z jej strony zmieniła się w strach, kiedy Roy gwałtownie od niej odskoczył i mało nie spadł z łóżka. Do dzisiaj pamięta, jak siedziała później przy nim, tuląc go jak matka, a nie jak ukochana kobieta, bo właśnie wtedy tego potrzebował.
Jej silny, ukochany mężczyzna, państwowy alchemik, awansowany na generała brygady dosłownie dzień później, drżał w jej ramionach jak dziecko. Człowiek, który przeżył wojnę i bycie bramą do Prawdy, totalnie się rozsypał. Jak domek z kart, które jako mała dziewczynka lubiła układać z mamą, zanim ta odeszła na zawsze.
Ta rozpacz wkrótce zmieniła się w radość, gdy Marcoh przywrócił Royowi wzrok. Właściwie, to była wręcz euforia. Kiedy wróciła do domu, nie mogła przestać się uśmiechać. A jej ukochany mężczyzna wyglądał jeszcze lepiej w tych okularach, tak bardzo przypominających te, które nosił Maes Hughes.
I nie zdziwiło jej wcale, gdy jakiś tydzień później usłyszała w środku nocy pukanie do drzwi i pierwsze, co poczuła, to dłonie Roya na swoich policzkach, a potem jego usta na swoich.
Ukrywanie tego związku nie było proste. Owszem, ich najbardziej zaufani ludzie wiedzieli, jej dziadek też wiedział, Rebecca wiedziała, ale to wszyscy. Ale ciąża? Przy tych wszystkich formach zabezpieczania się? Naprawdę?
Riza nawet nie chciała myśleć, co by było, gdyby porucznik Maria Ross nie zaproponowała tego planu. Wtajemniczyli ją w sumie tylko dlatego, że ona też musiała dawno temu zostać ukryta przed oczami żandarmerii.
I ani trochę nie była zaskoczona, że Roy i Riza są razem.
- Elizabeth? - Edward podszedł do niej i położył jej dłoń na ramieniu. - Jak się czujesz?
- W porządku - odparła Riza, uśmiechając się do niego. - Aczkolwiek nie bardzo rozumiem, dlaczego pytasz.
- Bo jesteś w dwupaku, ot co - odparł Edward, przyprawiając ją o gęsią skórkę. - Kiedy zamierzałaś nam powiedzieć?
Riza westchnęła ciężko.
- Jak zacznie być widać...
- Już widać - oznajmił Edward. - Mam kilka pytań. Mogę je zadać?
- Tak - zgodziła się Riza.
- To chodź do środka - Edward objął ją ramieniem i zaprowadził do pokoju, w którym byli już Winry, Al i May. - Siadaj.
Riza usiadła na kanapie i spojrzała na całą czwórkę.
- Macie zamiar mnie przesłuchiwać? - spytała.
- Tak - przyznała Winry. - Masz w ogóle opiekę zdrowotną?
- Mam - potwierdziła Riza. - Jak wychodzę na spacery, to tak naprawdę idę do lekarza.
- Przynajmniej tyle - mruknęła May. - Czemu nam pani nie powiedziała?
- Wolałam zachować to w tajemnicy tak długo, jak się da.
- Zemdlałaś i nastraszyłaś nasze dzieci. Niezbyt to odpowiedzialne - stwierdziła Winry.
- To było tylko raz i ocknęłam się szybko, nie musicie się o mnie martwić.
- Niech pani będzie - westchnął Al. - Który to w ogóle miesiąc?
- Początek piątego.
- Aha. I dopiero teraz się dowiadujemy. Świetnie - Winry westchnęła ciężko.
- To teraz ja - oznajmił Edward. - Planowane?
- Ed, nie zadawaj takich pytań! - oburzył się Alphonse.
- Pytam, bo chcę wiedzieć, czy mam jej gratulować - odparł Edward.
- Nie. Nie jest planowane - oznajmiła Riza. - Nie będę ukrywać, że jest inaczej. I nie wiem, czy jest sens mi czegoś gratulować. Chyba tylko, że wplątałam w kłopoty siebie, was i ojca dziecka.
- Kto jest ojcem, Mustang? - spytał Edward, sprawiając, że Riza aż się wzdrygnęła.
I nic nie odpowiedziała, jedynie wbiła wzrok w swoje buty.
- Wy w ogóle jesteście razem? - Edward podszedł do niej powoli. - Czy może tylko się z tobą przespał, by ukoić swoje nerwy po ciężkiej pracy?
- Edward! - zganili go Al i Winry.
- Jesteśmy razem dłużej niż ty i Winry - oznajmiła Riza. - I nie mów do mnie w taki sposób. Wiem, że się o mnie martwisz, ale zostaw Roya w spokoju!
"Roya". Nazwała go tak przy ludziach.
Ach, cudownie...
- Prze... Przepraszam - wydukał Edward. - Nie chciałem cię zdenerwować. Ogólnie nie powinnaś się denerwować. Tylko po prostu...
Westchnął ciężko i usiadł obok niej.
- Co masz zamiar zrobić dalej?
- Nie wiem - Riza schowała twarz w dłoniach. - Nie mam pojęcia. To dziecko potrzebuje rodziców, ale ja muszę trwać przy generale. Muszę przy nim być, Edward. Nie mogę odejść z armii, muszę poczekać, aż osiągniemy swój cel. A nawet jak osiągniemy... Nie mam pojęcia, co będzie dalej. Możemy nawet zginąć i wszyscy jesteśmy tego świadomi.
Riza zacisnęła dłonie w pięści.
- Jeśli uda nam się zdemilitaryzować państwo... Jeśli skażą nas na śmierć albo wtrącą do więzienia...
- To by nie było fair - mruknął Edward.
- Mordowaliśmy dzieci.
- Na rozkaz homunkulusów!
- Mogliśmy zdezerterować, Edward. I dobrze to wiesz - westchnęła Riza. - Jak mam dać komuś przyszłość, jeśli odebrałam ją tylu ludziom?
- To nie wyjaśnia, czemu mimo wszystko chcesz je urodzić.
- Bo nie mogę tak po prostu pozbyć się cząstki człowieka, którego kocham! - Riza spojrzała Edwardowi prosto w oczy.
Reszta siedziała cicho. Woleli się nie wtrącać w ich dyskusję. Patrzyli jedynie to na jedno, to na drugie.
Oboje mieli ogień w oczach.
- Niech zostanie tutaj.
Wszyscy odwrócili się w stronę, z której usłyszeli głos. Pinako stała o lasce w drzwiach swojego pokoju.
- Niech zostanie tutaj. Zajmiemy się nim, dopóki jego rodzice nie zmądrzeją i nie wybiorą jego zamiast kariery - stwierdziła. - Mam doświadczenie w odchowywaniu sierot. Tylko niech żadne z was nie umiera, bo nie będę robiła kolejnych protez dla głupich dzieciaków!
Riza nie wiedziała, czy to dobry plan. Ale to był jedyny, który w tym momencie miała.
- Dziękuję - powiedziała cicho, łapiąc Edwarda za rękę, co wprawiło go w totalne osłupienie.
Chociaż jeden problem miała z głowy.