Blog zawiera treści o związkach męsko-męskich i damsko-damskich. Jeżeli nie lubisz yaoi i yuri, to naciśnij czerwony krzyżyk i nie czytaj, zamiast obrzucać mnie błotem. Dziękuję za uwagę.

Polecany post

Reklama vol 3

Zespół: Kalafina, Nightmare, Ganglion, Band-Maid, CLOWD, Broken by the Scream Pairing: Ni~ya&Hikaru, Wakana&Keiko, Sagara&Oni, ...

poniedziałek, 29 kwietnia 2024

Hang by a thread II

 Uniwersum: Fullmetal Alchemist: Brotherhood

Pairing: Edward Elric&Winry Rockbell, Alphonse Elric&May Chang, Roy Mustang&Riza Hawkeye

Dozwolone od: 17+

Gatunek tekstu: fantasy

Seria: Military Dog and Stray Cat's Strange Friendship

Ostrzeżenia: headcanony, skutki przemocy

Notka autorska: Spadną, czy nie spadną, oto jest pytanie.




Zobaczył Rizę i Elizabeth, które coś do niego mówiły. Zobaczył też Hughesa, który uśmiechnął się lekko i potrząsnął go za ramię. Na koniec Madame Christmas ochrzaniła go za bycie leniwą bułą, bo nie tak go wychowała.

- Ej, Mustang, budź się! Nie odpływaj mi tutaj!

Roy ocknął się, czując się jeszcze gorzej. Podniósł wzrok i spojrzał na Edwarda, który obserwował go uważnie.

- Co ty sobie wyobrażasz, co? Przecież masz wstrząs mózgu! Jak zaśniesz, to się możesz nie obudzić, a jedną śpiączkę już w swoim życiu zaliczyłeś! I to ja musiałem cię budzić!

- Tak, mówiłeś to już - przypomniał mu Roy i zorientował się, że nie ma pojęcia, ile czasu minęło, ale wiedział jedno.

Nie czuł ręki. Nie miał czucia w palcach, które nadal zaciskał na dłoni Edwarda. Zbyt długo była w górze.

- Jesteś okropny, wiesz? - mruknął Edward. - Ciesz się, że to ja jestem z tobą w tej sytuacji, a nie ktoś inny. Nikt inny by nie wytrzymał.

- Ktoś inny może byłby na tyle silny, że nie musielibyśmy tu wisieć - przypuścił Roy.

- Mam cię puścić, czy co?! - Edward chciał potrzeć skronie, a potem przypomniał sobie, że obie ręce ma zajęte. - Jaki ty czasem jesteś irytujący...

- Właściwie, to powinieneś - stwierdził Roy. - Nie czuję palców, Stalowy. Nie wiem, czy nadal cię trzymam. Nie kontroluję swojej dłoni.

- ...to wyjaśnia, czemu poluźniłeś uścisk - odparł Edward. - Aczkolwiek trochę to dziwne, że tak szybko ci zdrętwiała na tyle, że już nic nie czujesz.

- Odkąd Bradley przebił mi dłonie, nadal mam problem z czuciem w nich.

- To było ponad dziesięć lat temu, Mustang.

- Takie rany nigdy się do końca nie goją, Stalowy.

- No tak, skoro uszkodziło ci nerwy... - Edward zadumał się na chwilę. - Ale ani myśl, że pozwolę ci spaść! Będziemy tu wisieć nawet do końca świata!

- Jesteś pewien?

- Jestem! Ten korzeń może nie jest... - Edward przerwał gwałtownie i znowu jęknął. - Naprawdę mógłbyś być trochę lżejszy.

- Nie utrzymasz nas - powiedział Roy spokojnie.

Za spokojnie.

- Jak się nie zamkniesz, to...

- Czemu jesteś taki uparty? - spytał Roy. - Po prostu mnie puść. Będziesz mógł się wtedy wspiąć na skarpę i znaleźć pomoc. Twoje ręce krwawią, prawdopodobnie masz nadwyrężone stawy w obu ramionach, korzeń pęka, a ty non stop podkreślasz, że jestem za ciężki. Więc mnie puść. To jedyne logiczne rozwiązanie.

- Podkreślam to, bo wiem, że nie miałbym problemu z utrzymaniem kogoś innego! - zawołał Edward. - I, być może, w wielu przypadkach, miałbym mniejszy problem, by kogoś innego po prostu skazać na lot tam na dół. Ale ty tu zostajesz, Mustang, nie masz prawa spadać! Sam mówiłeś, że będzie trudno to wyjaśnić Hawkeye i Lizzie!

- Mówiłem to w sytuacji, w której chciałeś mnie zrzucić tylko dlatego, że wszedłem ci na ego. Teraz chcę, byś ratował swoje życie - oznajmił Roy. - Masz dwoje dzieci, Stalowy. Żonę. Szczęśliwe życie. Puść mnie.

- Nie.

- Puść mnie.

- Nie! - Edward jeszcze mocniej zacisnął palce na jego dłoni. - Od kiedy Edwin i Wendy się liczą, a Lizzie nie?! Bo jest ich dwoje?!

- Bo Lizzie jest pod dobrą opieką - wyjaśnił Roy. - Korzeń pęka. Widzę to. Masz zamiar za każdym razem puszczać go i łapać drugą ręką? Ostatnim razem mało nie spadłem, tylko szczęśliwym trafem zdołałem złapać twoją nogę.

- Przestań.

- Musisz pozwolić mi spaść, Stalowy.

- Przestań!

- Wiem, że nie potrafisz zabijać, ale pomyśl o tym jak o wykorzystaniu źródła energii z kamienia filo...

- PRZESTAŃ!

Roy podniósł wzrok i spojrzał na niego. Edward oddychał płytko, oczy miał zaszklone i wyglądał, jakby chciał go pobić.

- ...Stalowy?

- Al ma starszego brata, nie? - zaczął Edward. - Nie wiedziałem, jak to jest być młodszym rodzeństwem. Przez ponad dekadę tego nie wiedziałem. A potem zjawiłeś się ty!

- Co? - Roy zamrugał.

- Wkurzasz mnie niemiłosiernie i mam ochotę ci urwać głowę, którą i tak non stop trzymasz w dupie, ale jesteś moim starszym bratem, okej? Nie wiem, czy chciałeś mieć takich dwóch irytujących, młodszych braci jak ja i Al, ale ta-dam, jesteśmy. Magia, nie?

- Próbujesz mnie wziąć na litość, Stalowy? - spytał Roy. - Naprawdę nie czuję tej ręki...

Jego bezwładne palce prawie wyślizgnęły się z uścisku Edwarda, który wydał z siebie nieartykułowany dźwięk, brzmiący jak połączenie jęku i warczenia.

- Kiedy ja serio tak myślę! - Edward ścisnął mocniej jego dłoń. - Choć raz posłuchaj kogokolwiek innego niż rozkazów od przełożonych!

Roy chciał coś powiedzieć, ale w tym momencie korzeń trzasnął i obaj spojrzeli w górę.

Wisieli dosłownie na nitce.

- Stalowy - powiedział Roy stanowczo. - Ty nas może i utrzymasz, ale sam widzisz, jaka jest sytuacja.

- To nie jest równowarta wymiana! - Edward zacisnął powieki. - Nie podoba mi się to!

- Puść mnie.

- Powiedziałem, nie!

- To jest rozkaz, Stalowy i masz go wykonać!

- Nie jestem już w wojsku, Mustang - wycedził Edward przez zęby.

- To bądź dobrym młodszym bratem i to zrób! - wrzasnął Roy.

- Przestań!

- Proszę cię, Stalowy.

- Przestań!

- Przeproś ode mnie moje dziewczęta, okej?

- PRZESTAŃ!

Roy westchnął i puścił nogę Edwarda.

- CO TY ROBISZ?! NIE MASZ PRAWA TAM SPAŚĆ! ROY, DO CHOLERY, SŁYSZYSZ MNIE?!

Korzeń pękł ponownie. Bezwładne palce Roya wyślizgnęły się z uścisku Edwarda.

- MUSTANG!

Wiatr szumiał mu w uszach, a powierzchnia ziemi była coraz bliżej.

I wtedy usłyszał ten charakterystyczny, alchemiczny trzask.

Coś go zatrzymało, ale i tak spadł z dość wysoka, więc mimo wszystko stracił przytomność.

Znowu.

* * *

...myxfzbv.

...myarvfa.

...mbustag.

...MUSTANG.

- Mustang, budź się, cholero jasna no! Przecież wiem, że mnie słyszysz, ty idioto parszywy, generale zafajdany, kopany w zada!

- Ed, przestań, to go nie wróci do żywych.

- Nie mów o przywracaniu ludzi do żywych!

- ...wybacz, braciszku.

Otworzył oczy. Jedno szkło w jego okularach było pęknięte.

...cudownie. Czyli jednak zniszczył trzecie okulary w tym miesiącu.

Ach, no i teraz to na pewno miał połamane żebra.

- Spadł z pięciu metrów, ale chyba żyje - mruknął Al, pochylając się nad Royem. - Panie Mustang?

- Alphonse...? - Roy zamrugał i usiłował usiąść, ale zdecydowanie jego żebra nie były w dobrym stanie.

- Obudziłeś się, patałachu?! - Edward złapał go za marynarkę od munduru. - I co ty sobie wyobrażasz, co?!

- Ed, uspokój się, on jeszcze nie do końca kontaktuje - Al usiłował poluźnić uścisk. - Poza tym, palce sobie bardziej uszkodzisz.

- Ty się ciesz, że nas znalazłeś i mogłeś go danchemią nieco uleczyć i że się ocknął! - Edward spojrzał w pełne bólu oczy Roya. - Idiota.

Starszy z Elriców puścił go i zamknął oczy. Roy próbował utrzymać równowagę, ale upadł z powrotem na wznak i westchnął ciężko, po czym jęknął.

Oddychanie boli.

- Idiota - powtórzył Edward.

Roy zerknął na niego.

- Czemu jesteś... aż tak wściekły? - spytał słabo.

- Bo zmusiłeś mnie do tego, żebym cię puścił! - wrzasnął Edward, czując się, jakby był znowu bezsilnym nastolatkiem. - I znowu nas straszysz! Nie cierpię cię. Normalnie cię nienawidzę...

Edward rzucił Royowi mordercze spojrzenie i odwrócił wzrok. Drgnął jednak, gdy Roy położył dłoń na jego głowie i roztrzepał mu włosy.

- ...co ty wyprawiasz, do cholery? - spytał.

- Coś mi się zdaje, że tego potrzebowałeś - stwierdził Roy.

Edward jedynie prychnął.

- W sumie dobrze, że się tak darliście, bo bym was nie znalazł - stwierdził Alphonse. - Szkoda tylko, że nie wziąłem ze sobą aparatu, jak mi May radziła. Mógłbym wam teraz zdjęcie zrobić.

- Zamknij się, Al - mruknęli Roy i Ed jednocześnie.

Alphonse jedynie się zaśmiał. Ci dwaj byli do siebie tak podobni, że czasem miał wrażenie, iż to oni są ze sobą spokrewnieni, nie on i Edward.

Ale w sumie dobrze jest mieć dwóch starszych braci, no nie?

The end

czwartek, 25 kwietnia 2024

Hang by a thread I

 Uniwersum: Fullmetal Alchemist: Brotherhood

Pairing: Edward Elric&Winry Rockbell, Alphonse Elric&May Chang, Roy Mustang&Riza Hawkeye

Dozwolone od: 17+

Gatunek tekstu: fantasy

Seria: Military Dog and Stray Cat's Strange Friendship

Ostrzeżenia: headcanony, skutki przemocy

Notka autorska: Shipy w zasadzie są tylko wspomniane, ale wklepuję je dla formalności. I przepraszam za ostatnią monotematyczność w moich fikach. XD

Ach, i tak, te dzieciaki z "Secret Mission" będą stałym elementem tej serii. Tutaj jest tylko Lizzie, bo rzecz dzieje się jeszcze przed narodzinami jej brata.



- Czy ty byś mógł się w końcu obudzić, czy masz zamiar być bezużytecznym balastem jak zwykle?!

Roy zamrugał. Zmarszczył się. Zamrugał ponownie. Potarł palcami skronie. I znów zamrugał.

- O, wow, ocknąłeś się! Cieszy mnie to, bo nieprzytomni ludzie są cholernie ciężcy, wiesz?!

Dobra, teraz miał pewność, że to głos nikogo innego jak Edwarda Elrica.

Podniósł wzrok. Jego czarne jak najciemniejsza noc oczy napotkały te złote jak słońce, należące do byłego Stalowego Alchemika. Ale jednej rzeczy nie rozumiał.

Czemu zobaczył w nich... Strach?

- Stalowy...? - zapytał powoli.

Edward prychnął.

- Nie, Yoki. Oczywiście, że to ja! A ty jesteś głupi i znowu muszę ratować ci dupę! Rozumiesz?! Muszę ci ratować dupę drugi raz, odkąd odszedłem z wojska! Trzeci, jeśli liczyć ratowanie ci dupy w kwestii łamania przepisów! I znowu cię budzić! Czy ja ci wyglądam na budzik, Mustang?! Weź sobie załatw taką funkcję w tym głupim, srebrnym zegarku, bo przysięgam, że sam poproszę o to Winry!

- Czemu krzyczysz? - mruknął Roy, próbując uwolnić prawą rękę z potrzasku, w którym aktualnie się znajdowała.

- Hola, hola, generale idioto! Ziemia do Płomiennego Alchemika, proszę o odbiór rzeczywistości! Ty w ogóle wiesz, w jakiej pozycji się znajdujemy?!

Roy rozejrzał się i zanotował trzy rzeczy.

Po pierwsze, Stalowy trzymał go za rękę.

Po drugie, nie miał pod nogami gruntu.

Po trzecie, Stalowy też nie miał, bo trzymał się korzenia wystającego ze skały.

Tak... Dyndali z jakieś 10-15 metrów nad ziemią. A jedynym jego zabezpieczeniem przed upadkiem były palce Stalowego wbijające się boleśnie w jego skórę.

- No złap się lepiej, nie mam już metalowej ręki, wiesz?! A to oznacza, że moje ręce są o wiele mniej wytrzymałe!

- Przestań wrzeszczeć - mruknął Roy, chwytając drugą ręką nogę Edwarda i zaciskając palce na jego dłoni. - Lepiej?

Edward westchnął z ulgą.

- Oczywiście, że lepiej - przyznał. - Pamiętasz, co się stało, czy za bardzo walnąłeś się w łeb?

- Pamiętam, że przyjechałeś do East City - mruknął Roy. - A potem chyba... Poszliśmy na spacer?

- Tak, bo chciałeś pogadać. I czym to się skończyło? - Edward zmierzył go wzrokiem.

- Nie mam bladego pojęcia - odparł Roy. - Pamiętam jedynie, że szliśmy przez park i tu mi się film urywa. Szczerze mówiąc, podejrzewam, że mam wstrząs mózgu.

- Nie można mieć wstrząsu czegoś, czego się nie ma.

- Stalowy!

- Ale no. Uparłeś się, że pójdziemy na ten spacer, bo chciałeś podziękować za opiekę nad Hawkeye podczas jej... tajnej misji - kontynuował Edward. - I stwierdziłeś, że w sumie oboje macie u mnie dług, bo tobie uratowałem kiedyś życie, jak cię ten wodny idiota napadł. I nie wiem, wywołałeś prawdopodobnie wilka z lasu, bo znowu musiałem ci je ratować!

- To co dokładnie się stało? - spytał Roy, poprawiając okulary.

Wolał ich nie stracić. To by były już trzecie w tym miesiącu.

- Jakiś nawiedzony typ chciał cię skosić. Jak dla mnie, powinieneś chodzić z Hawkeye nawet do toalety - odparł Edward. - Na samym początku nie wiedziałem, co się dzieje, jak się nagle złapałeś za ramię, ale jak się zorientowałem, to cię odepchnąłem i sturlaliśmy się ze skarpy. No i teraz podziwiamy piękne widoki, co nie?

- Czekaj, Stalowy. Czemu w takim razie byłem nieprzytomny? - spytał Roy.

- Bo walnąłeś się w łeb, jak na ciebie skoczyłem! Ugh, chyba serio mocno przygrzmociłeś, skoro masz takie problemy z kojarzeniem faktów - Edward westchnął ponownie.

I wtedy do Roya dotarło, co młody Elric powiedział.

- Chwila. Ktoś do mnie strzelił? - spytał Mustang.

- Tak. Trafił cię w ramię i strzelił drugi raz, zanim zdążyłeś się odwrócić, ale cię osłoniłem.

- Osłoniłeś mnie?

- No ba! Oczywiście, że tak! - Edward spojrzał na niego z oburzeniem. - Co masz taką głupią minę? To nie pierwszy raz, kiedy ratuję twoje bezużyteczne jestestwo.

- Bardziej mnie zastanawia, co się stało z pociskiem - wyjaśnił Roy.

Jeśli Stalowy został postrzelony przez niego...

Swoją drogą, to tłumaczyło, czemu go prawe ramię tak bolało. Nie dość, że został postrzelony, to teraz jeszcze musi je trzymać w górze, bo spadł ze skarpy jak ostatni idiota.

Albo w sumie przedostatni, bo to Stalowy spadł z nim.

- Prawdopodobnie trafił w drzewo - odparł Edward. - Potem strzelił jeszcze raz, jak już spadaliśmy, ale kula tylko zniszczyła mi nowe spodnie i utknęła w metalowej nodze.

- Ach tak... - Roy westchnął ciężko. - Jesteś pewien, że nie strzelił czwarty raz?

- Jestem pewien. A co?

- Żebra mnie bolą. Upewniam się tylko, czy to złamanie, tudzież stłuczenie, czy może większy problem w postaci kuli tkwiącej między nimi - wyjaśnił Roy.

- Osłoniłem cię. Mam większe szanse na to, że mam kulę między żebrami - stwierdził Edward i zaklął. - Cholera, serio jesteś cięższy niż Winry w ciąży.

- Czy ty możesz się przestać czepiać mojej wagi? To, że ważę więcej od ciebie, czy Winry, jest po części spowodowane tym, że piłem mleko, jak byłem mały - Roy uśmiechnął się lekko złośliwie. - A ty nie piłeś i dalej jesteś.

- JESZCZE SŁOWO, A POZWOLĘ CI SPAŚĆ, MUSTANG!

- A jak wyjaśnisz to Rizie?

- Jak jej powiem, czemu spadłeś, to zrozumie, że jej chłopak to idiota!

- A Elizabeth?

Edward zamilkł. Ta dziewczynka była dla niego zbyt ważna. Nie potrafiłby spojrzeć w jej oczy w kolorze ciemnego bursztynu i powiedzieć jej, że ją zawiódł i nie dał rady uratować jej ojca.

Zwłaszcza, że była teraz w dokładnie tym samym wieku, co Elicia, kiedy Hughes...

- No dobra, nie puszczę cię - stwierdził Edward. - Ale robię to tylko po to, by twoja córka nie musiała pytać, czemu cię zakopują, skoro masz tyle pracy.

- ...Edward - warknął Roy.

Oho, chyba nastąpił na minę. Normalnie Mustang nie używa jego imienia.

- ...sorry - mruknął Edward i westchnął. - Dalej cię to boli, nie?

- Nie jesteśmy na sesji terapeutycznej, Stalowy - odparł Roy, ale i tak bezwolnie mocniej przytulił jego nogę.

- W sumie nie musisz odpowiadać. Oprawki okularów masz wręcz identyczne.

- ...Stalowy, bo ci przerobię nogę na patelnię i usmażę na niej jajko!

- Tylko spróbuj, to Winry... - Edward przerwał nagle i jęknął. - Czemu jesteś taki ciężki?

- Stalowy... - Roy spojrzał z niepokojem na korzeń, który ich trzymał przy życiu, a potem na dłoń swojego byłego podwładnego. - Ty nie wytrzymasz, trzymając nas w taki sposób.

- Zamknij się.

- Ewentualnie te korzenie pękną. To tylko kawałek drzewa, nawet nie otrzymują już pewnie dostatecznie dużo minerałów i zaczynają próchnieć.

- Powiedziałem, zamknij się!

Roy westchnął, odwracając wzrok od zakrwawionej dłoni Edwarda.

- Mogę spróbować się po tobie wspiąć, ale nie wiem, czy to wyjdzie - oznajmił.

- Zaryzykuj - Edward uśmiechnął się zawadiacko. - No dalej, panie generale. Hop siup na szczyt, jak w wojsku.

- Teraz ty mógłbyś się zamknąć - stwierdził Roy i usiłował się podciągnąć, łapiąc Edwarda w okolicy łokcia.

Czy mu się udało?

Tak.

Czy skutek tego gwałtownego ruchu był pozytywny?

Oj nie.

Korzeń zaskrzypiał złowrogo i pękł, zmuszając Edwarda do panicznego złapania się innej jego części. Całe szczęście młody Elric miał dobry refleks, bo inaczej już dawno by lecieli w dół.

I spadliby prawdopodobnie już za pierwszym razem...

Roy przez to zamieszanie zsunął się z powrotem po ciele Edwarda i cudem tylko złapał się jego stopy.

Ich ręce były teraz zbyt daleko od siebie, by mogli się złapać.

- Cholera jasna no - Edward próbował go dosięgnąć swoją poranioną ręką. - Podciągnij się trochę, Mustang.

- Lepiej się nie ruszajmy, bo ten korzeń znowu pęknie - stwierdził Roy.

- Nie dasz rady się utrzymać w taki sposób!

- Nie dam rady się również wspiąć.

- Ale... - Edward zacisnął zęby i jeszcze raz spróbował go dosięgnąć. - Nie pajacuj, łap się!

- Stalowy... - Roy zmarszczył brwi.

- No łap się!

- Twoja ręka krwawi. I tak się wyślizgnę.

- Powiedziałem coś!

- Jak zwykle jesteś uparty jak osioł - Roy zaśmiał się słabo. - Dobra, ale jak ten korzeń znowu pęknie, to tylko twoja wina.

Chwycił rękę Edwarda, czując wilgotną i ciepłą krew na swoich palcach. Nie wytrzymają tak długo. Wiedział, że nie.

Ale Edward Elric zawsze był i będzie zawzięty jak dzieciak kopiący dziurę na plaży tak długo, aż nie dokopie się do wody.

- No, teraz lepiej. Odzwyczaiłeś się od słuchania innych, co, generale? - spytał Edward, patrząc mu prosto w oczy.

- Być może - Roy zaśmiał się słabo.

Głowa go bolała. I żebra. Raczej nie były złamane, ale na bank obite. I trochę go mdliło od tego walnięcia się w łeb.

Poza tym, rana od kuli może nie była głęboka, ale nadal krwawiła i czuł, że całe ramię ma mokre.

Chciał spać...

- Mustang?

Spać...

- Mustang!

Zamknął oczy dosłownie na chwilę. A przynajmniej tak mu się wydawało.

wtorek, 23 kwietnia 2024

Secret Mission IV

 Uniwersum: Fullmetal Alchemist: Brotherhood

Pairing: Edward Elric&Winry Rockbell, Alphonse Elric&May Chang, Roy Mustang&Riza Hawkeye

Dozwolone od: 17+

Gatunek tekstu: fantasy

Seria: Military Dog and Stray Cat's Strange Friendship

Ostrzeżenia: headcanony, dylematy moralne bohaterów, ciąża i poród

Notka autorska: Tak, opisałam to. Nie, niczego nie żałuję.



Nie pamięta wiele z tego dnia. Pamięta, że cały dzień bolały ją plecy, aż w końcu wieczorem dostała pierwszych skurczy. Pamięta, że Edward darł się przez telefon na Roya i pamięta, że Winry i May przygotowywały rzeczy potrzebne do odebrania porodu. Pamięta napar z ziół podany jej przez Pinako, który smakował gorzej, niż cokolwiek, co gotowała Rebecca. Nic nie pomagało, powinna być w szpitalu, wiedziała, że powinna, że nie chciała leżeć na tym łóżku na wsi, ale taki sama sobie wybrała los.

Pamięta, jak ból rozchodził się od bioder po całym jej ciele, rozrywając ją od środka. Pamięta, jak wody jej w końcu odeszły i jak zacisnęła zęby, czując kolejny skurcz.

Nie wie, ile dokładnie czasu minęło od początku porodu, do momentu, kiedy drzwi uderzyły o ścianę tak gwałtownie, że Alphonse musiał je później naprawić alchemią, a dzieci Elriców się rozpłakały ze strachu. Wie jedynie, że Roy wpadł do domu Pinako Rockbell jak burza, rzucając niedbale swój płaszcz w stronę znowu drącego się na niego Edwarda i że podbiegł do niej tak szybko, że aż się wywrócił i wylądował przy łóżku na kolanach, a jego okulary prawie spadły mu z nosa.

Pamięta, że ją to rozśmieszyło i że się nawet naprawdę zaśmiała. Pamięta, że Roy złapał ją za dłoń i usiadł obok niej, ściskając delikatnie jej palce i sycząc z bólu, gdy Riza ani trochę delikatna w odwzajemnieniu tego gestu nie była. Pamięta, że Winry dołączyła wtedy do wrzeszczenia na Roya, bo to, że go "rączka boli", to taki pikuś w temacie tego, co przeżywa teraz jego ukochana. I miała rację, bo Riza czuła, jakby jej przynajmniej łamali wszystkie kości naraz.

Pamięta, jak przed oczami stanęły jej wojna w Ishvalu, wszystkie walki z homunkulusami i każdy moment w jej życiu, gdy musiała się bać o życie Roya. I wtedy zrozumiała, że teraz nie ma powodu, by się bać. Roy był bezpieczny. Nie musiała się bać. To tylko ból. Nie czuła strachu. Jedynie ból. Rozrywający. Oślepiający. Ogłuszający.

Ale pamięta też, że May w pewnym momencie zastanawiała się, czy to powinno trwać aż tak długo. I właściwie wszyscy się zdziwili, że od momentu, kiedy Roy rozwalił w pięknym stylu drzwi domu Pinako, Riza uwinęła się z dokończeniem cudu narodzin w kwadrans.

Tak, jakby tylko jego potrzebowała do tego, by urodzić to biedne dziecko.

* * *

- Mamo!

Riza rozłożyła szeroko ramiona i złapała w nie biegnącą w jej stronę małą dziewczynkę. Miała czarne włosy splecione w warkocz i brązowe oczy lśniące bursztynowym blaskiem. Edward stał w drzwiach, opierając się o framugę i obserwując Roya i Rizę, którzy przyjechali zobaczyć się ze swoją córką.

Elizabeth Hawkeye charakter miała niestety po ojcu, co doprowadzało Edwarda do szewskiej pasji, ale i tak kochał tę dziewczynkę chyba nawet bardziej od swojej bratanicy.

- Hej, Stalowy - Roy podszedł do niego i poklepał go po ramieniu. - Jak tam się Lizzie sprawuje?

- W porządku - odparł Edward. - Jest zafascynowana alchemią i danchemią. Non stop siedzi z nosem w książkach.

- To cudownie - Roy oparł się o jego ramię. - Mamy w sumie z Rizą do ciebie prośbę.

- Jaką znowu? - Edward zmierzył go wzrokiem.

- Możemy powtórzyć tajną misję sprzed kilku lat?

Edward zamknął oczy, policzył do dziesięciu, otworzył je i wrzasnął:

- CZY WY POTRAFICIE NIE ROZMNAŻAĆ SIĘ JAK KRÓLIKI?!

- ...też macie dwójkę dzieci!

- Bo jesteśmy małżeństwem i nasz związek nie jest zakazany, panie przyszły naczelniku oddziału geriatrycznego!

- Stalowy!

Edward oczywiście się zgodził, namówiony przez Winry i Alphonse.

Poza tym, rozczesując niesforne blond włosy małego Maesa Hawkeye'a, który patrzył na niego swoimi czarnymi jak wieczorne niebo oczami, ani trochę nie żałował bycia opiekunem tych dwóch diabełków.

...do czasu, aż Edwin nie przedstawił mu Lizzie Hawkeye jako swojej dziewczyny.

The End

niedziela, 21 kwietnia 2024

Secret Mission III

 Uniwersum: Fullmetal Alchemist: Brotherhood

Pairing: Edward Elric&Winry Rockbell, Alphonse Elric&May Chang, Roy Mustang&Riza Hawkeye

Dozwolone od: 17+

Gatunek tekstu: fantasy

Seria: Military Dog and Stray Cat's Strange Friendship

Ostrzeżenia: headcanony, dylematy moralne bohaterów

Notka autorska: Przepraszam za ewentualny kryzys egzystencjalny spowodowany tym, przez co kryzys egzystencjalny ma Riza. XD



Riza siedziała na tarasie, wpatrując się w krystalicznie czyste niebo. Ptaki zaczęły swój popołudniowy koncert, Den spał w jej nogach, a Black Hayate rozłożył się na jej udach. Patrzyła na dzieci Elriców i zastanawiała się, czy jest w stanie zapewnić swojemu tak samo szczęśliwe dzieciństwo.

Czy w ogóle jest w stanie zapewnić mu cokolwiek?

Nadal nie podjęła decyzji, co ma zrobić z tym dzieckiem. Na początku myślała nawet o aborcji i chciała pozbyć się "problemu", zanim Roy by się dowiedział, ale... Nie potrafiła. To była cząstka jej samej i co najważniejsze, cząstka człowieka, którego kochała pół życia, odkąd ujrzała go w drzwiach domu jej ojca. Nastoletnia fascynacja przerodziła się w końcu w uczucie tak głębokie, że nie była w stanie już go powstrzymać. Zwłaszcza, kiedy próbowała zasnąć po tamtym koszmarnym dniu, w którym pokonali homunkulusy i ich przywódcę. Nie mogła, była zbyt roztrzęsiona wszystkim, co się stało. Leżała jedynie w łóżku z zamkniętymi oczami, zastanawiając się, co się teraz stanie z Royem. Odebrali mu wzrok. On nie widział. Jak miał iść dalej, gdy nie widział?! Mogła być jego oczami, ale to wciąż było za mało.

I wtedy to usłyszała. Ten cichy szloch tłumiony przez poduszkę. Wstała, podeszła do łóżka Roya i zastanawiała się, czy on płacze przez sen, czy mimo wszystko nie śpi.

Nie mogła się powstrzymać, by nie otrzeć mu łez, ale zapomniała przy tym, że on naprawdę stracił ten przeklęty wzrok! I ten delikatny gest, ta czułość z jej strony zmieniła się w strach, kiedy Roy gwałtownie od niej odskoczył i mało nie spadł z łóżka. Do dzisiaj pamięta, jak siedziała później przy nim, tuląc go jak matka, a nie jak ukochana kobieta, bo właśnie wtedy tego potrzebował.

Jej silny, ukochany mężczyzna, państwowy alchemik, awansowany na generała brygady dosłownie dzień później, drżał w jej ramionach jak dziecko. Człowiek, który przeżył wojnę i bycie bramą do Prawdy, totalnie się rozsypał. Jak domek z kart, które jako mała dziewczynka lubiła układać z mamą, zanim ta odeszła na zawsze.

Ta rozpacz wkrótce zmieniła się w radość, gdy Marcoh przywrócił Royowi wzrok. Właściwie, to była wręcz euforia. Kiedy wróciła do domu, nie mogła przestać się uśmiechać. A jej ukochany mężczyzna wyglądał jeszcze lepiej w tych okularach, tak bardzo przypominających te, które nosił Maes Hughes.

I nie zdziwiło jej wcale, gdy jakiś tydzień później usłyszała w środku nocy pukanie do drzwi i pierwsze, co poczuła, to dłonie Roya na swoich policzkach, a potem jego usta na swoich.

Ukrywanie tego związku nie było proste. Owszem, ich najbardziej zaufani ludzie wiedzieli, jej dziadek też wiedział, Rebecca wiedziała, ale to wszyscy. Ale ciąża? Przy tych wszystkich formach zabezpieczania się? Naprawdę?

Riza nawet nie chciała myśleć, co by było, gdyby porucznik Maria Ross nie zaproponowała tego planu. Wtajemniczyli ją w sumie tylko dlatego, że ona też musiała dawno temu zostać ukryta przed oczami żandarmerii.

I ani trochę nie była zaskoczona, że Roy i Riza są razem.

- Elizabeth? - Edward podszedł do niej i położył jej dłoń na ramieniu. - Jak się czujesz?

- W porządku - odparła Riza, uśmiechając się do niego. - Aczkolwiek nie bardzo rozumiem, dlaczego pytasz.

- Bo jesteś w dwupaku, ot co - odparł Edward, przyprawiając ją o gęsią skórkę. - Kiedy zamierzałaś nam powiedzieć?

Riza westchnęła ciężko.

- Jak zacznie być widać...

- Już widać - oznajmił Edward. - Mam kilka pytań. Mogę je zadać?

- Tak - zgodziła się Riza.

- To chodź do środka - Edward objął ją ramieniem i zaprowadził do pokoju, w którym byli już Winry, Al i May. - Siadaj.

Riza usiadła na kanapie i spojrzała na całą czwórkę.

- Macie zamiar mnie przesłuchiwać? - spytała.

- Tak - przyznała Winry. - Masz w ogóle opiekę zdrowotną?

- Mam - potwierdziła Riza. - Jak wychodzę na spacery, to tak naprawdę idę do lekarza.

- Przynajmniej tyle - mruknęła May. - Czemu nam pani nie powiedziała?

- Wolałam zachować to w tajemnicy tak długo, jak się da.

- Zemdlałaś i nastraszyłaś nasze dzieci. Niezbyt to odpowiedzialne - stwierdziła Winry.

- To było tylko raz i ocknęłam się szybko, nie musicie się o mnie martwić.

- Niech pani będzie - westchnął Al. - Który to w ogóle miesiąc?

- Początek piątego.

- Aha. I dopiero teraz się dowiadujemy. Świetnie - Winry westchnęła ciężko.

- To teraz ja - oznajmił Edward. - Planowane?

- Ed, nie zadawaj takich pytań! - oburzył się Alphonse.

- Pytam, bo chcę wiedzieć, czy mam jej gratulować - odparł Edward.

- Nie. Nie jest planowane - oznajmiła Riza. - Nie będę ukrywać, że jest inaczej. I nie wiem, czy jest sens mi czegoś gratulować. Chyba tylko, że wplątałam w kłopoty siebie, was i ojca dziecka.

- Kto jest ojcem, Mustang? - spytał Edward, sprawiając, że Riza aż się wzdrygnęła.

I nic nie odpowiedziała, jedynie wbiła wzrok w swoje buty.

- Wy w ogóle jesteście razem? - Edward podszedł do niej powoli. - Czy może tylko się z tobą przespał, by ukoić swoje nerwy po ciężkiej pracy?

- Edward! - zganili go Al i Winry.

- Jesteśmy razem dłużej niż ty i Winry - oznajmiła Riza. - I nie mów do mnie w taki sposób. Wiem, że się o mnie martwisz, ale zostaw Roya w spokoju!

"Roya". Nazwała go tak przy ludziach.

Ach, cudownie...

- Prze... Przepraszam - wydukał Edward. - Nie chciałem cię zdenerwować. Ogólnie nie powinnaś się denerwować. Tylko po prostu...

Westchnął ciężko i usiadł obok niej.

- Co masz zamiar zrobić dalej?

- Nie wiem - Riza schowała twarz w dłoniach. - Nie mam pojęcia. To dziecko potrzebuje rodziców, ale ja muszę trwać przy generale. Muszę przy nim być, Edward. Nie mogę odejść z armii, muszę poczekać, aż osiągniemy swój cel. A nawet jak osiągniemy... Nie mam pojęcia, co będzie dalej. Możemy nawet zginąć i wszyscy jesteśmy tego świadomi.

Riza zacisnęła dłonie w pięści.

- Jeśli uda nam się zdemilitaryzować państwo... Jeśli skażą nas na śmierć albo wtrącą do więzienia...

- To by nie było fair - mruknął Edward.

- Mordowaliśmy dzieci.

- Na rozkaz homunkulusów!

- Mogliśmy zdezerterować, Edward. I dobrze to wiesz - westchnęła Riza. - Jak mam dać komuś przyszłość, jeśli odebrałam ją tylu ludziom?

- To nie wyjaśnia, czemu mimo wszystko chcesz je urodzić.

- Bo nie mogę tak po prostu pozbyć się cząstki człowieka, którego kocham! - Riza spojrzała Edwardowi prosto w oczy.

Reszta siedziała cicho. Woleli się nie wtrącać w ich dyskusję. Patrzyli jedynie to na jedno, to na drugie.

Oboje mieli ogień w oczach.

- Niech zostanie tutaj.

Wszyscy odwrócili się w stronę, z której usłyszeli głos. Pinako stała o lasce w drzwiach swojego pokoju.

- Niech zostanie tutaj. Zajmiemy się nim, dopóki jego rodzice nie zmądrzeją i nie wybiorą jego zamiast kariery - stwierdziła. - Mam doświadczenie w odchowywaniu sierot. Tylko niech żadne z was nie umiera, bo nie będę robiła kolejnych protez dla głupich dzieciaków!

Riza nie wiedziała, czy to dobry plan. Ale to był jedyny, który w tym momencie miała.

- Dziękuję - powiedziała cicho, łapiąc Edwarda za rękę, co wprawiło go w totalne osłupienie.

Chociaż jeden problem miała z głowy.

sobota, 20 kwietnia 2024

Secret Mission II

 Uniwersum: Fullmetal Alchemist: Brotherhood

Pairing: Edward Elric&Winry Rockbell, Alphonse Elric&May Chang, Roy Mustang&Riza Hawkeye

Dozwolone od: 17+

Gatunek tekstu: fantasy

Seria: Military Dog and Stray Cat's Strange Friendship

Ostrzeżenia: headcanony, dylematy moralne bohaterów

Notka autorska: Znowu zapomniałam dodawać części.



Tygodnie mijały powoli, a misja Rizy stawała się dla Elriców coraz większą zagadką. Al przefarbował jej włosy, Pinako wróciła z uzdrowiska, a Edward miał coraz większe wrażenie, że coś mu umyka, coś przegapia i cały czas nie mógł zrozumieć, co.

Zwłaszcza, że zarówno Winry, Pinako, jak i nawet May obserwowały Rizę z uwagą, jakby podejrzewały coś, czego on, Edward Elric, młody geniusz, nie mógł nawet określić, czym było.

- Alphonse? - Edward usiadł obok Ala, gdy ten czytał książkę na ławce przed domem. - Słuchaj, masz może jakiś pomysł, o co chodzi z tą misją Ha... Elizabeth?

- Pojęcia nie mam - odparł Al. - May twierdzi, że jej "energia" się zmieniła, cokolwiek ma na myśli. Babcia i Winry chyba też coś przeczuwają, bo mam wrażenie, że wręcz nie spuszczają z niej wzroku. Czym ona się w ogóle zajmuje?

- Dużo czyta, chodzi na spacery, przesiaduje z Denem, który ją wręcz uwielbia. Nawet bawi się z Edwinem i Wendy - wyjaśnił Edward. - Wyobraź sobie, że ona często z własnej nieprzymuszonej woli te moje dwa diabełki niańczy. Czyta im bajki, jak ja i Winry jesteśmy zajęci albo zmęczeni, a raz nawet zasnęła z książką dla dzieci w rękach. A dzieciaki? Spały wtulone w nią, a Den jeszcze położył jej głowę na kolanach. Nawet im zdjęcie wtedy zrobiliśmy.

- Ogólnie Den jej na krok nie odstępuje, nie? - spytał Al. - Widzę to za każdym razem, jak tu przyjeżdżam.

- Uhm - Edward zamyślił się na chwilę. - I często śpi z łepkiem na jej kolanach albo brzuchu...

Głupia myśl nagle zamigotała w głowie Edwarda. Bardzo głupia. Wręcz tak durna, że nie mógł uwierzyć w swoją nagłą głupotę.

- Al?

- Co?

- Nieważne - Edward machnął ręką. - To i tak niemożliwe, żeby Elizabeth była... No wiesz.

Alphonse zmarszczył się, po czym zamrugał z niedowierzaniem.

- Ale przecież ona jest nadal panną, no nie? - spytał Al. - W sensie, nie zmieniła nazwiska, ani nic.

- Mama też nie zmieniła - zadumał się Edward. - Ale kto mógłby...

Spojrzeli na siebie, po czym wybuchnęli śmiechem.

- Ta, bo ten wapniak akurat by odwalił coś takiego! - Edward poklepał się po sztucznej nodze. - Przecież oni nawet nie są razem!

- Nadal?

- Nadal - odparł Edward. - Znaczy, widać, że coś do siebie czują i jestem wręcz pewien, że o tym wiedzą. Może nawet wyznali sobie te uczucia, ale wiesz. Kariera ważniejsza. Nie są parą, mieliby wtedy naprawdę poważne kłopoty.

- Kto by znowu miał kłopoty? - Winry weszła na taras, niosąc zakupy. Edwin i Wendy grzecznie podreptali za nią, oboje z główką kapusty w rękach.

- Absolutnie nikt - odpowiedzieli Ed i Al. Winry zmierzyła ich wzrokiem.

- Mówcie, co znowu zmalowaliście - powiedziała stanowczo, grożąc im porem.

- Mama zła! - zawołał Edwin, rzucając kapustę na deski i uciekając do środka.

- Edwin! Nie rzuca się jedzeniem! - skarciła go Winry, nadal machając porem, po czym wskazała warzywem na Edwarda. - To twoja wina, że taki jest. Twoje geny.

- Ej no, bez przesady! - oburzył się Edward. - To ty go wystraszyłaś!

- Chodź lepiej, Wendy, mama i tata muszą pogadać - Al złapał ją za rękę i zaprowadził do drzwi.

- Pobawimy się z ciocią Ellie? - spytała Wendy.

Al zaśmiał się, słysząc, jak dziewczynka nazwała Rizę.

- O ile ma czas - obiecał bratanicy.

- A jak śpi? - spytała cicho Wendy. - Wcolaj spała na podłodze. Edwin nią tsąsł, a ona się obudziła dopielo po chwili.

Al zatrzymał się w otwartych drzwiach i spojrzał na Elriców.

- Wiedzieliście? - spytał Alphonse.

- Nie, nic nam nie powiedziała - zaprzeczyła Winry i westchnęła. - To tylko potwierdza moje przypuszczenia.

- Jakie znowu przypuszczenia? - spytał Edward.

- Mdleje? Okej, zdarza się. Ale to Ri... Elizabeth. A poza tym... - Winry odwróciła wzrok. - Nieważne. Chodźcie do kuchni, pomożecie mi z obiadem.

Kiedy obiad był gotowy, Riza usiadła razem z nimi do posiłku, jak gdyby nigdy nic. Den nie odstępował jej na krok, kładąc głowę na jej stopach.

- Może jeszcze porcyjkę, Elizabeth? - spytała Pinako. - Wyglądasz, jakbyś miała ochotę na dokładkę.

- Nie powinnam aż tyle jeść, ale dziękuję za troskę - odparła Riza.

- A może masz jakiś pomysł na obiad na jutro? - Pinako oparła głowę na ręce. - Nie bardzo wiem, czy to, co gotuje moja wnuczka na pewno ci pasuje.

- Naprawdę, nie trzeba się tak fatygować - stwierdziła Riza.

- Może jednak? - Pinako zdjęła okulary i wyczyściła je chusteczką. - Nie będziesz musiała się wtedy wkradać do spiżarni po nocach, by wyjadać dżemy.

Riza spojrzała na nią lekko zdezorientowana.

- Żartuję, skarbie - stwierdziła Pinako. - Możesz sobie jeść moje dżemy po nocach. Nawet jeśli nie bardzo wiem, dlaczego mieszasz je z piklami i grzybkami w occie.

- Babciu, dajmy spokój Elizabeth - poprosiła Winry. - Bo znowu "zaśnie" na podłodze.

Riza wyglądała na coraz bardziej zmieszaną.

- Mustang urwie wam głowy, jak się obie nie zamkniecie - stwierdził Edward. - Poza tym, co to za insynuacje?

- Droczymy się tylko, karzełku - odparła Pinako.

- Ty skurczona babo, nie jestem już taki niski!

- Jak ty się odzywasz do starszych, mikrusie?!

- Tak jak na to zasługują, stara liliputko!

- I znowu się zaczyna... - westchnął Al.

Riza nic nie powiedziała. Patrzyła jedynie na kompot z jabłek w szklance, jakby to on kazał jej przed laty strzelać do Ishvalczyków, a nie Bradley.

* * *

Przez następne kilka tygodni nie wydarzyło się nic, prócz faktu, że Roy Mustang zaszczycił ich swoją wizytą. Ale jedynie spytał, jak idzie misja, wypił kawę i bardzo szybko zniknął, zanim ktokolwiek zdążył zadać mu jakiekolwiek pytanie. Zwłaszcza, że przyjechał, gdy jedynie Riza była w domu i wydawał się być niezadowolony, widząc, że jego przyjaciele już wrócili z wycieczki na targ. Ale przywiózł ze sobą Black Hayate, którego im zostawił, w ogóle nie pytając, czy Den jest przyjaźnie nastawiony do innych psów.

Inni ludzie Mustanga również kilka razy się pojawili, ale oni nie zachowywali się w żaden sposób podejrzanie. Jedynie wypytywali Rizę, na czym dokładnie polega jej misja, przywozili jej różne rzeczy i życzyli powodzenia, nawet jeśli nikomu nie udzieliła odpowiedzi.

Do momentu, kiedy Edwin pewnego dnia stanął przed Winry, kiedy ta akurat naprawiała swojemu mężowi nogę.

- Jak byłem mały, to Wendy była w brzuchu, nie? - spytał syn Elriców.

- Tak - Edward kiwnął głową. - A co?

- Ten brzuch się ruszał, nie?

- Pamiętasz to? Jestem pod wrażeniem - stwierdziła Winry. - Czemu w ogóle pytasz?

- Jak to się nazywało?

- W sensie, że dziecko kopie? - spytał Edward.

- Tak - Edwin kiwnął głową. - Dziecko cioci Ellie kopie.

Winry upuściła śrubokręt na podłogę. Edward spojrzał na nią z uwagą.

- Wiedziałaś?

- May domyśliła się dawno temu.

- A ty?

- Ona ma zachcianki gorsze niż ja, a byłam w ciąży dwa razy i wiem, jak to jest!

- Też coś podejrzewaliśmy z Alem. Poza tym, zauważyłaś, że ostatnio...

- Przytyła. Wiem. Ale nie chciałam być niemiła.

- Czemu jej nic nie powiedziałaś? W sensie, że wiesz.

- Wolałam poczekać, aż sama nam to powie - przyznała Winry. - I uważam, że nadal powinniśmy poczekać. Tylko skąd Edwin to wie?

- Den spał na brzuchu cioci Ellie i nagle się wzdrygnął, a wtedy ciocia przez sen mruknęła "Nie kop Dena" - wyjaśnił chłopiec.

Edward i Winry wymienili spojrzenia.

- Ten stary kundel wiedział od początku - Winry westchnęła ciężko.

- Zwierzęta są zdecydowanie zbyt mądre - stwierdził Edward.

- Tylko Ed, kto w takim razie jest ojcem dziecka? - spytała Winry.

- Naprawdę się nie domyślasz? - Edward westchnął ciężko i potarł skronie.

Chciałby się czasem mylić.

niedziela, 14 kwietnia 2024

Secret Mission I

 Uniwersum: Fullmetal Alchemist: Brotherhood

Pairing: Edward Elric&Winry Rockbell, Alphonse Elric&May Chang, Roy Mustang&Riza Hawkeye

Dozwolone od: 17+

Gatunek tekstu: fantasy

Seria: Military Dog and Stray Cat's Strange Friendship

Ostrzeżenia: headcanony, dylematy moralne bohaterów

Notka autorska: Ja nie wiem, co ja napisałam. Ogólnie ostrzegam, że późniejsze części mogą wywołać ewentualne kontrowersje, bo... Sami zobaczycie.

A i stwierdziłam, że pyknę nazwę serii, bo wiecie co? Mam za dużo pomysłów na fiki na zasadzie "Fiki niby o shipach, ale skupiamy się na tym, ile jeden matoł dla drugiego matoła potrafi zrobić".



Edward zasznurowywał Wendy buciki, kiedy usłyszał ryk silnika przed domem. Spojrzał na Winry, która usiłowała właśnie namówić Edwina do wypicia mleka, ale ten niestety odziedziczył po ojcu niechęć do tego napoju.

- Kto to? - spytał zdziwiony.

- Pojęcia bladego nie mam - odparła Winry, wstając z kanapy. - Może Al?

- Al nie ma prawa jazdy. Poza tym, ma przyjechać dopiero za tydzień - Edward podszedł do drzwi i otworzył je.

Jego dzieci przylgnęły do jego sztucznej nogi, kiedy zobaczyły za drzwiami nieznaną im kobietę.

- Porucznik Ross? - zdziwił się Edward, widząc ją. - Coś się stało?

- Witaj, Edward - przywitała się. - Dzień dobry, Winry.

- Dzień dobry - odpowiedziała Winry. - Co panią tu sprowadza?

- Pani kapitan Hawkeye ma do wykonania tajną misję w pobliżu - oznajmiła porucznik Maria Ross. - Chcielibyśmy spytać, czy może się u was zatrzymać na czas nieokreślony.

Edward potarł palcami skronie. W co ten Mustang znowu wkopał biedną Rizę?

- Oczywiście, że może! - zawołała Winry, zanim w ogóle doszedł do słowa. - Może zostać u nas tyle, ile tylko będzie chciała.

- Winry, nasz dom to nie hotel.

- Powiedz to Alowi, który bywa tu częściej niż w swoim domu.

- Winry!

- No co? Taka prawda.

- A jak przyjedzie, to gdzie będzie spał?

- Babcia na razie jest w uzdrowisku, to może spać tam.

- Niech ci będzie - Edward westchnął. - Może zostać.

- Wspaniale! - Maria uśmiechnęła się promiennie, zasalutowała im i poszła do samochodu. Po chwili wróciła z Rizą, niosąc jej bagaże.

- Pani Riza? Czemu pani sama nas nie spytała, jeśli pani cały czas tu była? - zdziwiła się Winry.

- Nie wiedzieliśmy, czy się zgodzicie. Lepiej było dla wszystkich, żeby nie wiedzieli, że jestem w aucie, dopóki nie usłyszeliśmy potwierdzenia - wyjaśniła Riza. - Dziękuję za pomoc, pani porucznik. Możecie odejść.

- O, nie, nie. Pani Maria zostanie na herbatę, nie może już teraz jechać... Gdziekolwiek by tam chciała - stwierdziła Winry. - Chodźcie do kuchni i nie marudźcie.

- Uwierzcie mi, nie ma sensu dyskutować - stwierdził Edward.

- Mama stlasna, jak tata ją denelwuje - oznajmiła Wendy.

- Nie mów, że mama straszna, bo dopiero będzie zła! - zganił ją Edwin.

Riza i Maria jedynie wymieniły porozumiewawcze spojrzenia i obie kiwnęły głową na znak, że zgadzają się na warunki pani mechanik.

* * *

- Powiedz mi, Edward, czy potrafiłbyś zmienić kolor włosów za pomocą alchemii? - spytała Maria, sącząc herbatę.

- Nie mogę już używać alchemii, pani porucznik - przypomniał jej Edward. - Ale myślę, że Al mógłby spróbować. Przyjeżdża za tydzień. Może przyjedzie z May.

- Rozumiem - Maria kiwnęła głową. - W takim razie niech przefarbuje włosy pani kapitan, jak będzie miał czas.

- I od tego momentu nazywajcie mnie Elizabeth - oznajmiła Riza. - A przynajmniej, kiedy z jakiegoś powodu będziemy poza domem.

- ...nazwałam panią pani imieniem, kiedy pani przyjechała. Czy to wpędzi panią w kłopoty? - zmartwiła się Winry.

- Nic się nie stało, nie wiedzieliście wtedy jeszcze o tym - uspokoiła ją Riza.

- Rozumiem - Winry spuściła wzrok, nadal nieco zakłopotana.

- W takim razie, ja już będę się zbierać - oznajmiła Maria, wstając. - Dziękuję za herbatę. Muszę zdążyć dojechać do Kaumafy przed zmrokiem.

- Czemu aż tam? - spytała Winry.

- Nie mogę zostać tutaj na noc. Ktoś mógłby odkryć nasze plany - wyjaśniła Maria. - Do zobaczenia, pani kapitan. Ktoś powinien się tutaj zjawić za jakiś czas, by zobaczyć efekty pani działań.

- Oczywiście - Riza kiwnęła głową. - Zdaję sobie z tego sprawę. Do zobaczenia, pani porucznik.

- Odprowadzę panią do drzwi - zaproponował Edward.

- Czy mogłabyś to zrobić za niego, Winry? - spytała Riza, patrząc na dzieci Elriców. - Muszę o czymś porozmawiać z Edwardem.

- Jasne - Winry wstała i odprowadziła Marię do drzwi.

- Co się stało, Hawkeye? - spytał Edward.

- Nie wiem, kiedy będę mogła stąd wyjechać - oznajmiła Riza, wpatrując się w filiżankę z herbatą. - Ale nie będzie to wcześniej, niż za rok. Chcę, byś o tym wiedział.

- Co ten generał sobie wyobraża?! - oburzył się Edward. - Bo to on cię wysłał na taką niebezpieczną misję, prawda? Kto inny by mógł? Przecież twój dziadek stoi teraz na czele armii, nie skazałby własnej wnuczki na...

- Nie - Riza przerwała mu stanowczo. - To nie była jego decyzja, Edward. To była moja. I ta misja wcale nie jest niebezpieczna. Jest po prostu długotrwała i może być wykańczająca, ale tego typu misje były niebezpieczne jedynie w przeszłości. Teraz nie powinny już sprawiać problemu. Co najwyżej coś może się skomplikować, ale to rzadkie przypadki.

Riza westchnęła ciężko.

- Nie martw się o mnie - powiedziała. - Nic mi nie będzie. Potrzebuję jedynie innego koloru włosów i możliwości działania w spokoju.

- Rozumiem - Edward kiwnął głową. - Zapomniałem już, jak ważny jest dla ciebie Mustang. Cokolwiek by to nie było, na pewno tego dokonasz. Tylko pytanie, czy robisz to dla niego, czy dla siebie.

- Dla nas - odparła Riza, wypijając ostatni łyk herbaty.