Blog zawiera treści o związkach męsko-męskich i damsko-damskich. Jeżeli nie lubisz yaoi i yuri, to naciśnij czerwony krzyżyk i nie czytaj, zamiast obrzucać mnie błotem. Dziękuję za uwagę.

Polecany post

Reklama vol 3

Zespół: Kalafina, Nightmare, Ganglion, Band-Maid, CLOWD, Broken by the Scream Pairing: Ni~ya&Hikaru, Wakana&Keiko, Sagara&Oni, ...

wtorek, 30 czerwca 2015

Zaduma II

Zespół: Gotcharocka
Pairing: Jui&Jun
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: obyczaj, okruchy życia
Ostrzeżenia: brak
Notka autorska: Tak, natchnęła mnie do tego fanfika ta właśnie informacja. I bardzo mi się kojarzy z nim "Namari". Przez tekst nie, ale jakoś tak przez tę depresyjną melodię.

Gdy gitarzysta dobiegł do przyjaciela, ten stał oparty o barierkę i zdawał się go nie zauważać.
- Jui? - Jun podszedł do niego, próbując uspokoić oddech po krótkiej przebieżce. - Jui, co się stało? Jui no, odezwij się!
- Przeraża mnie to - szepnął Jui. Deszcz padał coraz mocniej, uderzając o taflę wody z coraz większą siłą. - Jesteś w jej wieku. Boję się do ciebie zbliżyć, bo wiem, że twój wiek będzie mi się kojarzył z tym, że ona mogłaby tyle mieć, gdyby żyła. Gdyby nie umarła siedem lat temu...
Juna zmroziło. Już wiedział, dlaczego Jui wyszedł. Jego siostra... Dzisiejszy dzień... Tak, to musiała być rocznica. Ale Junichi nigdy o tym nie mówił. Nigdy o tej dacie.
- Jui, ja nie wiedziałem... - zaczął, ale przerwał, gdy wokalista zaśmiał się jakoś tak... pusto.
- Przecież nie będę zabraniał ci być szczęśliwy - odparł Jui, zaciskając palce na barierce. - W tym dniu po prostu łapie mnie ta... zaduma. Co by było, gdyby żyła. Co by było, gdybym mógł ją teraz przytulić, zadzwonić do niej. Czy też wysyłałaby mi zdjęcia dzieciaków, czy zabrałbym ją na spacer? Nigdy się tego nie dowiem, Jun. Nawet nie wiesz, jak to boli.
Jun złapał Juiego, zanim ten upadł na kolana. Drżał. W zasadzie gitarzysta nie wiedział, czy z zimna, czy z emocji. Czy może ze wszystkiego po trochu.
- Chodź, zanim się przeziębisz - powiedział spokojnie Jun, nadal podtrzymując Junichiego. - Chodź, schowajmy się, zanim rozszaleje się...
Potężny grzmot przerwał mu w pół zdania. Westchnął.
- ...burza - dokończył Jun. - Jui!
- Już, poczekaj - Jui przymknął oczy. - Mam wrażenie, że to ona się wkurza, iż nadal tego nie zrobiłem.
- Ale czego? - Jun poczuł się lekko zdezorientowany.
- Mówiłem przecież, że boję się do ciebie zbliżyć. Nie chodziło mi tylko o to, byśmy byli przyjaciółmi - wyjaśnił Jui. - My już jesteśmy przyjaciółmi. A ja... Chcę czegoś więcej, niż tylko przyjaźni.
Jun nie zdążył na to zareagować. Zimniejsze od deszczu, jeśli to w ogóle było możliwe, usta Juiego przywarły do jego warg. Gitarzysta zamknął oczy. Nie wiedział, czemu pierwszą myślą było to, że zespół się od niego odczepi.
Oddał pocałunek, łapiąc Juiego, któremu nadal uginały się nogi. Oderwali się od siebie dopiero, jak piorun trzasnął w drzewo nieopodal. Huk był tak przeraźliwy, że obaj upadli i najprawdopodobniej na chwilę przygłuchli.
- Zmywajmy się stąd - stwierdził Jui, zrywając się na równe nogi i mimo, że nadal się chwiał, chwycił Juna za rękę i pobiegł z nim w kierunku przystanku autobusowego.
- Junichi, czekaj, ja nie potrafię tak szybko przebierać nogami jak ty - wydyszał Jun, o mało co nie potykając się na schodkach. - Junichi!
- Trzeba było rzucić palenie jak ja - Jui zaśmiał się krótko. Jun pokręcił głową i ścisnął mocniej dłoń Juiego. Nie chciał jej teraz puszczać. W zasadzie nie chciał już nigdy.
Gdy znaleźli się na przystanku, usiedli na ławce i popatrzyli na niebo. Zaczęło się przejaśniać. A przynajmniej tak im się zdawało. Do momentu, gdy znowu nie huknęło.
- Coś mi się zdaje, Junichi, że po tym, co zrobiłeś, to nawet jakbym chciał, to bym nie mógł zastąpić twojej siostry - stwierdził Jun. Jui tylko zaśmiał się słabo i zakaszlał. - A to szlajanie się w taką pogodę po mieście w koszulce na krótki rękaw i krótkich spodenkach jeszcze się na tobie odbije, zobaczysz.
- Ale przecież się mną zaopiekujesz - wokalista uśmiechnął się lekko, głaszcząc Juna po dłoni. - Obiecaj mi, że ty nie znikniesz, jak ona.
- Junichi, głuptasie - Jun pokręcił głową. - Ona nie zniknęła. Sam powiedziałeś, że żyje w twoich wspomnieniach. Dopóki o niej pamiętasz, to przy tobie jest. Ja tylko będę jej towarzyszyć.
Jui przymknął oczy. Potrząsnął głową, powstrzymując się od płaczu.
- Kocham cię - szepnął, przytulając Juna do siebie. - Kocham cię właśnie za to, że potrafisz zawsze znaleźć w ciemności to jedno źródło światła. A czasem nawet więcej.
- Ja ciebie też - Jun uśmiechnął się czule.
I w zasadzie miał rację. Ten dzień naprawdę będzie wspominał bardzo dobrze.
The end

niedziela, 28 czerwca 2015

Zaduma I

Zespół: Gotcharocka
Pairing: Jui&Jun
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: obyczaj, okruchy życia
Ostrzeżenia: brak
Notka autorska: W zasadzie, to natchnęła mnie do tego fanfika bardzo smutna informacja. Stara, ale jednak. Jak już kiedyś mówiłam, chyba mówiłam, lubię na podstawie właśnie takich przeżyć opierać opowiadania. No, to miłego czytania.

Jun wpadł rozradowany do sali prób. Był słoneczny, lipcowy dzień. Jego siostra właśnie przesłała mu urocze zdjęcie swojej córki.
- Hej wam! - Jun okręcił się wokół własnej osi. Toya podniósł na niego wzrok.
- Cześć - mruknął, po czym popił kawę.
- Coś taki wesoły? - zapytał Jui, pochylony nad kartkami. Chyba próbował coś napisać, ale sądząc po zmiętych kulkach papieru wokół, niezbyt mu to szło.
- Pogody za oknem nie widziałeś? - zdziwił się Jun. Toya wyjrzał przez okno.
- Słonecznie - mruknął, upił łyk kawy i odstawił kubek na stolik. - To coś nadzwyczajnego?
- Piękny dzień, Toya, piękny dzień! - Jun usiadł na kanapie. - A w ogóle, to idę dzisiaj z siostrą na spacer po próbie! Naprawdę, jest cudownie. Przesłała mi zdjęcie Fumiko, jest taka słodka...
Gitarzysta trajkotał jeszcze przez chwilę, dopóki nie usłyszał otwierających się drzwi. Spojrzał w tamtym kierunku, ale już się zamknęły.
- Powiedziałem coś nie tak? - zdziwił się Jun.
- Nie mam zielonego pojęcia - odparł Toya. - Shingo ma w ogóle zamiar się zjawić?
- Nie wiem - Jun wstał. - Może pójdę sprawdzić, co się stało?
- Minę miał nietęgą. Ale chyba wystarczy, jak pójdziesz sam - stwierdził Toya. - Jun?
- Tak?
- Przy okazji wyznaj mu uczucia - Toya mrugnął do niego, na co Jun przybrał barwę swojego ulubionego warzywa, czyli pomidora.
- Nie ma takiej potrzeby - Jun zachichotał nerwowo i wyszedł z sali prób.
Juiego za drzwiami nie było. W zasadzie nie było go nigdzie. Nie odbierał telefonu, co można było wyjaśnić bardzo łatwo - zostawił go w sali. Jakby rozpłynął się w powietrzu.
- I co? Tyle z próby? - Shingo schował swój bas.
- Jakby cię w ogóle one obchodziły - westchnął Toya.
- No bo jak zmobilizowałem się do przyjścia, to ten kretyn sobie gdzieś poszedł - Shingo rozłożył bezradnie ręce.
- Nie nazywaj Juiego kretynem, bo ci wsadzę gryf twojej gitary w tyłek - warknął Jun, obdzwaniając wszystkich znajomych Junichiego po kolei. Nikt jednak nie wiedział, gdzie wokalista jest, a niektórzy ostatni raz widzieli go pół roku wcześniej.
- Dobra, dobra, przepraszam za splamienie honoru twojej niespełnionej miłości - rzucił Shingo na odchodnym i wyszedł.
- Jakbyś mu wyznał uczucia, to by nie była niespełniona! - zauważył Toya. Jun prychnął, chowając komórkę Juiego do kieszeni.
- Chyba muszę mu to w końcu powiedzieć, bo mi spokoju nie dasz - westchnął. - Ale najpierw trzeba go znaleźć.
- Ja go poszukam. Ty miałeś spotkać się z siostrą - Toya poklepał go po ramieniu. - Poza tym, Jui jest dorosłym facetem. Raczej nie zrobi nic głupiego.
- Racja - Jun wstał i odebrał swój telefon. - Tak, siostrzyczko? Tak, zaraz będę. Nie, małe kłopoty w pracy. Nie, nic poważnego. No, to pa.
Rozłączył się. Nic poważnego, tak, jasne. Pomijając fakt, że Jui zniknął, a on martwił się tak, jakby przynajmniej miała nadejść trzecia wojna światowa.
Popołudniowy spacer z siostrą jednak rozwiał jego negatywne myśli. Jun szalał z dzieciakami, bujał je na huśtawkach, kręcił na karuzeli... Później zabrał siostrę i dzieci na lody. Fumiko ubrudziła się polewą, a Kimiko udała, że jej rożek to róg jednorożca. Pomijając fakt, że wtedy spacer trzeba było zakończyć, bo czekoladowa paćka na włosach dziewczynki niezbyt odpowiadała jej mamie, Jun wiedział jednak, że ten dzień będzie wspominał naprawdę dobrze.
Gdy wracał do domu, zaczął padać deszcz. Owszem, z każdą minutą ich wypadu robiło się chłodniej, a nad głową zbierały się ciemne chmury, jednak Jun miał nadzieję, że przynajmniej do wieczora będzie pogodnie. Zarzucił kaptur na głowę i przyspieszył kroku. W pewnym momencie ulewa rozszalała się na dobre. Gitarzysta westchnął i rzucił się do biegu. Był coraz bardziej mokry.
- Nienawidzę takiej pogody - mruknął, chowając się na przystanku autobusowym. I wtedy go zobaczył.
Po drugiej stronie ulicy stał Jui. Przemoknięty bardziej od niego, bez parasolki, bez kaptura, z włosami posklejanymi w strąki od wody.
Wokalista patrzył na niego przez chwilę, po czym odwrócił się i poszedł w stronę mostu nad stawem, przy którym byli. Jun nie zastanawiał się nawet przez moment i pędem pobiegł za nim. Wiedział, że coś jest nie tak. Teraz był tego pewien.

wtorek, 23 czerwca 2015

Let me be your wings IX

Opowiadanie
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: dramat, fantasy, romans
Ostrzeżenia: szaleństwo, wspomniana przemoc fizyczna
Notka autorska: Opowiadanie napisane wspólnie z Kann. Ostatnia część. Mamy nadzieję, że się podobało.


Minęło kilka tygodni. Nie było dnia, w którym nie odwiedziłbym Hitoko. Otwierała się coraz bardziej, nawet zaczęła tak po prostu wychodzić z łóżka. Już nie przesiadywała w nim całego dnia, często widywałem ją przy oknie, albo chodzącą bez celu po pokoju, gdy wchodziłem do jej sali.
Tamten dzień nie wyglądał mi na inny od reszty. Przyszedłem do szpitala, Fumiko posłała mi promienny uśmiech i podała klucze. Poszedłem do sali Hitoko i przekręciłem klucz w zamku. Zapukałem i chciałem złapać za klamkę, ale drzwi same się otworzyły.
 - Hej - Hitoko stanęła w drzwiach. - Czekałam na ciebie.
 - Dzień dobry - wszedłem do środka. - Jak twoje oczy?
 - Już się przyzwyczaiły - uśmiechnęła się lekko i usiadła na łóżku. - Shiro?
 - Tak? - usiadłem obok.
 - Mogę coś zrobić? - przysunęła się bliżej.
 - To zależy, co. A właśnie. Mam dla ciebie czekoladę - wyjąłem czekoladę z torby. - Trochę się rozpuściła, bo ciepło na dworze.
 - Nie szkodzi - Hitoko wzięła ode mnie czekoladę i odłożyła ją na półkę. - To mogę ci coś dać?
 - Nie ma sprawy.
 - Ale zamknij oczy - poprosiła.
 - Okej - posłusznie wykonałem jej prośbę. Po chwili poczułem, jak kładzie dłonie na moich policzkach i... całuje mnie lekko.
 - Co? - otworzyłem oczy i spojrzałem na nią.
 - To takie podziękowanie za to, że jesteś - uśmiechnęła się promiennie.
 - Hitoko...
 - Tak właściwie, to cię chyba kocham - powiedziała cicho.
 - Ja ciebie też - powiedziałem, tuląc ją do siebie.
 - Jak myślisz, Shiro? Wyzdrowieję? - spytała, wczepiając palce w moją marynarkę.
 - Wyzdrowiejesz - odparłem. - Wiesz, nie wiem, czy ten Noburu też ma takie podejście, ale jeden z jego odpowiedników kiedyś powiedział, że "silniejszą magią od światła jest jedynie miłość".
 - Strażnicy podlegają magii światła, prawda? - w sumie ucieszyłem się, że to zapamiętała.
 - Tak - przyznałem. - Więc mam oba rodzaje broni przeciwko złu i rozpaczy.
Siedzieliśmy przez chwilę w ciszy.
 - Słyszysz? - spytała nagle Hitoko.
 - Słyszę - kiwnąłem głową. - Noburu, zduś ten chichot, bo cię słychać!
Moment później Noburu uchylił drzwi. Był zapłakany, ale uśmiechał się promiennie.
 - Wiecie, że jesteście uroczy? - zapytał, a ja objąłem Hitoko ramieniem w pasie.
 - Ej, Hitoko? - spojrzałem na nią, a ona podniosła na mnie wzrok. - Mam do ciebie prośbę.
 - Jaką?
 - Pozwól mi być twoimi skrzydłami - powiedziałem.
 - Głuptasie - zaśmiała się. Chyba po raz pierwszy słyszałem śmiech jej, a nie jej odpowiedniczki. - Stałeś się nimi, kiedy przekroczyłeś próg tego pokoju po raz pierwszy.
Noburu wydał z siebie jakiś nieartykułowany odgłos, a ja odwróciłem twarz Hitoko do siebie i pocałowałem ją. Wiedziałem, że przed nami jeszcze dużo pracy, ale... Będzie dobrze. Musi być, prawda?
The end

sobota, 20 czerwca 2015

Let me be your wings VIII

Opowiadanie
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: dramat, fantasy, romans
Ostrzeżenia: szaleństwo, wspomniana przemoc fizyczna
Notka autorska: Opowiadanie napisane wspólnie z Kann. Ostrzegam, że w tym rozdziale jest podany powód psychozy Hitoko i może on wami wstrząsnąć.

Minął tydzień. Przychodziłem codziennie do Hitoko. Fumiko uśmiechała się, jak tylko widziała mnie w drzwiach. Mówiła, że mam niezwykły wpływ na tę dziewczynę. Nawet zaczęła mi dawać klucze, zamiast prowadzić mnie do drzwi.
Stanąłem przed pokojem Hitoko i zapukałem. Uchyliłem drzwi i zajrzałem do środka. Hitoko leżała na łóżku. Miała zamknięte oczy.
 - Mogę wejść? - spytałem na wszelki wypadek. Może spała, może akurat nie ma humoru?
 - Możesz - usiadła na łóżku. Czyli nie spała.
Zamknąłem za sobą drzwi i podszedłem do niej.
 - Mam coś dla ciebie - położyłem jej blok rysunkowy na kolana. - Noburu mówił, że zanim tu trafiłaś, lubiłaś rysować.
 - Ale teraz nie widzę - zauważyła Hitoko.
 - To twój wybór, czy widzisz, czy nie - oznajmiłem, siadając obok niej.
Westchnęła. Zastanowiła się przez moment, po czym powiedziała:
 - Daj mi chwilę.
Zamknęła oczy i oparła się o poduszki. Siedziałem tak kilkanaście minut, patrząc na nią. W końcu Hitoko zmrużyła oczy i otworzyła je. Zamrugała.
 - Aaa, żarówka! - zawołała, zasłaniając się poduszką. Zadziałało?
 - Widzisz mnie? - spytałem, pochylając się nad nią. Odsłoniła poduszkę.
 - Jesteś niewyraźny... - usiadła. - Świat jest taki... przerażający.
 - Musisz się przyzwyczaić - uśmiechnąłem się do niej czule. - Tymczasem ja pójdę po pielęgniarkę.
 - Nie idź - złapała mnie za rękę. - Kiedy pomyślę, że zostanę sama, znowu ciemnieje mi przed oczami. Potrzebuję cię.
Kiwnąłem głową. Znała mnie dziesięć dni. Chyba naprawdę coś musiało we mnie być. Zastanawiałem się, czy Hitoko zaczęła widzieć, bo przyniosłem jej kartki i ołówek, czy dlatego, że ją poprosiłem. To wszystko siedziało w jej psychice, rozszarpanej przez bezlitosne szpony przeszłości.
Minęły dwa tygodnie. Tak, wiem, znowu przeskok. Ale na co by wam było słuchanie w kółko, jak przychodzę do Hitoko, jak rozmawiamy, jak ona rysuje... Każdy dzień wyglądał tak samo, nic nowego się nie działo. Nic do momentu, kiedy właśnie minęły te dwa tygodnie.
Podszedłem do drzwi i zapukałem w nie. Uchyliłem je i zajrzałem do środka.
 - Hej, Hitoko.
 - Dzień dobry - odparła Hitoko. Rysowała coś w bloku. Na nosie miała okulary, nadal bowiem nie widziała wyraźnie. Usiadłem obok niej.
 - Co to za dzieci? - wskazałem na rysunek.
 - Moje - odparła, dorysowując dziewczynce kucyk. - Cała szóstka.
 - Twoje dzieci? W sensie rysunkowym? - upewniłem się, bo wiedziałem, że czasem autorzy nazywają swoje dzieła dziećmi.
 - Nie, w sensie biologicznym - sprostowała Hitoko. Ołówek zaczął się wyginać, ale ja brnąłem w temat dalej. Wiedziałem, że mimo, iż się denerwuje, zaczęła się otwierać. Nie mogłem teraz tego przerwać.
 - Masz dzieci?
 - Miałabym. Gdyby nie on - ołówek pękł na pół. - W zasadzie powinnam powiedzieć, że miałam je przez chwilę dzięki niemu. Ale to obrzydliwe. Świadomość tego, że cząstka Kuro była we mnie, jest obrzydliwa. Jednak chciałam, by ta cząstka urosła, by przyszła na ten świat i bym mogła ją przytulić, ale nie mogę.
Kartki zaczęły się rwać i wokół nas fruwać.
 - Hitoko... - szepnąłem. Te dzieci... One... Prawda?
 - Pięć razy wysłał mnie do tej kliniki. Za szóstym razem się przeciwstawiłam - zamknęła oczy. Po policzkach spłynęły jej łzy. Chciałem jej przerwać, ale wiedziałem, że ją wtedy zamknę. Nie mogłem. Musiałem czekać. - Sam się pozbył problemu, wymierzając mi cios tą swoją cholerną, arystokratyczną laską.
Że co?! Ta menda społeczna... On... Boże, zabrakło mi słów.
 - Matko i córko, Hitoko... - patrzyłem na nią z przerażeniem. Zdjęła okulary. Spojrzała na mnie pełnymi łez oczami.
 - Przytul mnie - szepnęła.
 - Co? - zapytałem odruchowo, a ona przytuliła się do mnie.
 - Obejmij mnie, Shiro. Proszę cię - głos jej drżał. Podniosłem powoli ręce. Przytuliłem ją. W pierwszym odruchu chciała się wyrwać, ale po chwili się uspokoiła. Dotarło do mnie, że dała mi się dotknąć. Byłem... pod głębokim wrażeniem jej odwagi.
 - Hitoko? - w drzwiach stanęła Manako-san, jej matka. Hitoko od razu mnie puściła. Odsunąłem się od niej i otarłem jej łzy z policzków.
 - Nic jej nie jest. Trochę się tylko rozkleiła.
 - Powiedziałam mu, mamo - oznajmiła Hitoko tonem dziecka, któremu udało się zawiązać sznurówki.
 - O czym? - zaciekawiła się Manako-san.
 - O dzieciach - odpowiedziała Hitoko, a Manako-san zamarła. Spojrzała na mnie z osłupieniem.
 - Powiedziała ci o czymś, o czym nam nie mówiła i na dokładkę pozwoliła ci się przytulić? Kim ty jesteś, Tsubasa?
 - Strażnikiem jadącym na kodach? - zaryzykowałem. Manako-san zachichotała i podeszła do Hitoko.
 - Płakałaś? - zdziwiła się.
 - To źle? - spytałem. Miałem nadzieję, że nie zrobiłem niczego złego.
 - Ona nie płacze. Ona wszystko w sobie dusi - pogłaskała Hitoko po policzku. - Jesteś niemożliwy, Tsubasa.
 - Dlaczego?
 - Bo w kilka tygodni zrobiłeś to, co nie udało nam się od sześćdziesięciu trzech lat... - wyjaśniła Manako-san.
 - ...sześćdziesiąt trzy lata - powtórzyłem z niedowierzaniem.
 - Wiem, strasznie długo - spojrzała na Hitoko. - Już dobrze, Hitoko?
Hitoko nadal pociągała nosem, ale kiwnęła głową.
 - Masz - podałem Hitoko chusteczkę. - Może chcesz się położyć? Po takim dniu pełnym wrażeń...
 - Ale nie pójdziesz? - zapytała z nadzieją w głosie.
 - Zostanę, jak długo będziesz chciała - uśmiechnęła się na moje słowa. - O, uśmiechasz się.
 - Co?
 - Mówił ci ktoś kiedyś, że masz ładny uśmiech? - zapytałem i spojrzałem na Manako-san. Emocje zupełnie jej puściły. - Pani też chce chusteczkę?
Manako-san uspokoiła się i zachichotała.
 - Nie wiem, jakie masz te kody, Tsubasa, ale działają cuda - oznajmiła. - Nie pamiętam, kiedy ostatnio Hitoko się uśmiechała.
 - Właściwie, to uśmiechnęła się, jak przyszedłem tu za drugim razem... - oznajmiłem z zakłopotaniem.
 - Co? - zdziwiła się Manako-san.
 - ...to te kody? - zaryzykowałem.
 - Shiro jest miły, mamo - odezwała się Hitoko. - Przychodzi i mi dużo opowiada. Lubię go słuchać. Lubię jego głos.
Poczułem nagłą potrzebę rozpłakania się. Właśnie z czegoś zdałem sobie sprawę.
 - Tsubasa, nie rozklejaj się - Manako-san położyła mi dłoń na ramieniu.
 - No bo w zasadzie... - trudno mi było wypowiedzieć swoje myśli na głos. - Gdybym z ciekawości nie zajrzał do tamtego wymiaru, to ona by się nadal nie uśmiechała i nie widziała, prawda?
 - Wiesz co, Shiro? - nagle odezwała się Hitoko. Spojrzałem na nią.
 - Tak?
 - Tamta ja musi być chyba bardzo szczęśliwa, no nie? - spytała.
 - W zasadzie to tak - przyznałem. Ma kochającą rodzinę i przyjaciół. Tak, jest szczęśliwa, nawet jeśli co chwilę coś jej się przytrafia. Ale życie nie może być idealne.
 - Ja chyba też powinnam być - stwierdziła Hitoko. Oboje z Manako-san byliśmy zdezorientowani. - Tak mi się przynajmniej wydaje. Zgadza się, mamo? Powinnam?
 - Tak, powinnaś - Manako-san uśmiechnęła się czule, głaszcząc Hitoko po głowie. - Miejmy nadzieję, że ci się to uda.
 - Obiecuję, że tak - przyciągnęła nas do siebie. - Z pomocą całej waszej szóstki.
Czułem się, jakbym oglądał dobry wyciskacz łez, a to była, kurczę, rzeczywistość. Na dokładkę rzeczywistość, w której naprawdę brałem udział.

środa, 17 czerwca 2015

Let me be your wings VII

Opowiadanie
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: dramat, fantasy, romans
Ostrzeżenia: szaleństwo, wspomniana przemoc fizyczna
Notka autorska: Opowiadanie napisane wspólnie z Kann.


 - Znam dokładnie rozkład tego pomieszczenia - powiedziała po chwili Hitoko.
 - Ale skąd wiesz, gdzie jestem ja? - spytałem.
 - Perfumy - oparła krótko.
 - ...no tak - zrozumiałem.
 - Poza tym, idę za głosem - dodała Hitoko. Wtedy mnie olśniło. Ona nie wie...
 - Czyli nie wiesz, jak wyglądam?
 - Mniej więcej wiem. Ale nawet, jak na te krótkie chwile odzyskuję wzrok, to obraz jest zamazany - wytłumaczyła Hitoko.
 - Chcesz mnie zobaczyć? - spytałem, siadając na łóżku.
 - W jakim sensie?
 - Mogę podnieść twoje ręce? - wolałem zapytać, niż skończyć na ścianie za to, że jej dotknąłem.
 - Po prostu się przysuń - powiedziała powoli, po szybkiej analizie moim słów.
Wykonałem jej polecenie. Podniosła ręce i wyciągnęła je w moim kierunku.
 - Zamknij oczy - szepnęła. Zrobiłem to. Położyła dłonie na mojej twarzy i przesuwała delikatnie po niej palce. Badała moje rysy twarzy, oglądała mnie, a ja zastanawiałem się, czemu jej ręce są takie przyjemne w dotyku. Jej skóra była jakby z jedwabiu, delikatna i miękka. Chciałem ją złapać za dłoń, ale szybko się powstrzymałem.
 - Przystojny jesteś - powiedziała, zabierając ręce.
 - ...dziękuję - pomyślałem, że dobrze, iż nie widzi, jak się lekko rumienię. Jak uke w fanfikach, kurczę. To, że nie widziała, wyjaśniało w sumie, czemu skupiła się na moim głosie. - Zjadłaś coś dzisiaj?
Hitoko kiwnęła głową. Uśmiechnąłem się czule.
 - To dobrze. Wiem, że nawet karton smakuje lepiej, niż tutejsze posiłki, ale nie jesteś kwiatkiem, żeby przeprowadzać fotosyntezę - chciałem objąć ją ramieniem, ale przypomniałem sobie, że nie mogę. - ...w sumie, to mam coś dla ciebie.
 - Co?
 - Tylko nic nie mów pielęgniarkom, bo chyba nie powinienem przemycać ci słodyczy - widziałem, jak jej oczy się rozświetliły, jakby dawno nie miała czekolady w ustach.
 - ...słodyczy?
Wyciągnąłem z kieszeni batonika.
 - Położę go koło twojej ręki - położyłem go na łóżku. Złapała batona i siłowała się z papierkiem.
 - Może ci pomóc? - spytałem, widząc, że jej to nie idzie. Palce jej drżały. Jakby nie mogła się doczekać.
 - Poradzę sobie - rozerwała papierek i rzuciła się na batona. Chyba naprawdę lubiła słodycze.
 - Dzisiaj też mam dużo mówić? - spytałem, a ona kiwnęła głową, nadal zajęta batonikiem. - Zostałem prywatnym radyjkiem. Lubisz czekoladę?
 - Lubię - to tłumaczyło zapach jej energii magicznej. Ja lubię truskawki i ci, co czują moją magię, twierdzą, że tak właśnie pachnie.
W sumie to wyglądało, jakby z trybu "chyba kontaktuję", przeskakiwała na tryb pięciolatka. Byłoby miło, jakby obeszło się bez tego psychodelicznego trybu.
 - Tylko nie przyzwyczajaj się, że codziennie będę ci przynosił - widziałem, jak zastyga na krótką chwilę.
 - Chcesz przychodzić codziennie? - spytała zdumiona.
 - No, już jestem tu trzeci dzień z rzędu tak jakby - wzruszyłem ramionami. - Mieszkam trochę daleko, więc wynająłem sobie pokój w hotelu. Trochę hałaśliwi ludzie tam mieszkają, ale nie narzekam. Hitoko?
 - Tak?
 - Wiesz, że... - zacząłem, ale mi przerwała.
 - Nie chcę widzieć - oparła się o poduszkę. - Gdybym chciała, to bym widziała. Nienawidzę tego świata, więc go wymazuję. Nie ma go przed moimi oczami. Nie ma go nigdzie. Jest tylko czarna plama, czarna niczym mrok, w którym zatapiam się codziennie.
 - Nie musisz żyć w mroku. Możesz zapalić światło - miałem ochotę się popłakać. Ta dziewczyna była taka smutna...
 - Nie chcę - odparła. Jej oczy były zaszklone i wydawały się aż szklane, wyglądała, jakby była sponiewieraną przez pięciolatkę lalką.
 - Światło jest ciepłe, Hitoko - przybrałem postać strażnika. Zamrugała.
 - Przez chwilę zobaczyłam cię jako... Strażnika, tak? - upewniła się.
 - Tak.
Usiadła i wyciągnęła ręce przed siebie.
 - Ciepłe - powiedziała, ale nagle wpadła w popłoch i cofnęła je. - Nie, nie chcę. Nie chcę!
W tym momencie stłukła się żarówka w lampce. Odmieniłem się.
 - Hitoko? Hitoko, co się dzieje? - zmartwiłem się.
 - Kaloryfery zimą są gorące - oznajmiła nieobecnym głosem. Pewnie znowu miała jakąś wizję. - Zbyt gorące, by ich dotykać. Zbyt gorące, by będąc do nich przywiązaną, nie mieć poparzonych nadgarstków - podkuliła nogi pod brodę. - Ale co cię to obchodzi, Hicchan? Masz robić to, co ja każę, a jeśli cię tu przywiązałem, to znaczy, że będzie ci dobrze. Nigdy nie jest dobrze... Zamknij się, Hicchan. To tak śmiesznie brzmi, Yuichi. Nakaz zamknięcia się i zdrobnienie. To połączenie jest bez sensu. Twoja egzystencja stanie się bez sensu, jeśli nie przestaniesz gadać - zaczęła się bujać jak dziecko z chorobą sierocą.
Yuichi? Więc Kuro to nazwisko, tak? Nienawidzę tego gościa. Kuro Yuichi, nienawidzę cię.
 - Hitoko? Mam jeszcze tu siedzieć? - spojrzałem na nią z powątpiewaniem.
 - Nie musisz - schowała się pod kołdrę. - Przyjdziesz jutro?
 - Przyjdę.
 - Na pewno? - wychyliła głowę spod kołdry.
 - Tak - chciałem ją pogłaskać po głowie, ale przypomniałem sobie, że nie mogę i cofnąłem rękę.
 - Dobranoc - zamknęła oczy.
 - Miłych snów, Hitoko - szepnąłem i wyszedłem.
Gdy tylko pchnąłem drzwi, zobaczyłem Noburu, który odskoczył od nich jak poparzony.
 - Podsłuchiwałeś? - zmierzyłem go wzrokiem.
 - Nie, skąd. Tylko... - zawahał się. - Rozmawiałem z pielęgniarkami.
 - W każdym wymiarze podsłuchujesz - zwróciłem mu uwagę.
 - No dobra, podsłuchiwałem - westchnął Noburu.
 - Nie powinieneś - zganiłem go.
 - Byłem  ciekaw, jak to robisz, że do niej w jakiś sposób docierasz - wyjaśnił.
 - Sam nie wiem - wzruszyłem ramionami. - Mamy kody w każdym wymiarze, nawet jak się nie znamy?
 - Nieco dzikie wytłumaczenie, ale jedyne sensowne - zaśmiał się Noburu. - Chociaż nie wiem, czemu szukamy sensu w całej tej sytuacji. Ona sobie na to nie zasłużyła. Nikt o niczym nie wiedział. Wszyscy dowiedzieliśmy się, co się działo w tej rezydencji zdecydowanie za późno. Od kiedy pamiętam, Manako powtarzała mi, że mam ją chronić, no ale jej przed tym piekłem nie ochroniłem. Jedyne, co mogłem zrobić, to spalić tego psychola na popiół.
Spojrzałem na niego ze współczuciem. No tak, co ja mogę wiedzieć o tym, co oni wszyscy przeżywają? Przecież ta Hitoko była taka sama, jak tamta. Wesoła, troskliwa, pewna siebie, gdy trzeba oraz skromna i nieśmiała, gdy nie musiała zakładać maski... Kuro ją zniszczył, z pięknej, zaradnej kobiety zrobił popękaną, porcelanową lalkę, która zamknęła się w sobie.
 - Zabawne... - odezwał się Noburu, a ja przypomniałem sobie dzięki temu, że tu jest. - Nikomu nie mówiłem o swoich demonach, a uzewnętrzniam się strażnikowi, którego dzisiaj poznałem. Chociaż pewnie w którymś z wymiarów jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi.
W zasadzie, w tamtym wymiarze, gdzie poznałem Hitoko, byliśmy. Może nie najlepszymi, ale jednak Noburu miał rację.
 - ...może Katsurou ma rację i jestem tylko szalonym magiem? - mówił o bracie Yoshirou, wujku Hitoko, który był typowym, zadufanym w sobie arystokratą. - To, że nagle po tym wybuchu odkryłem, że wow, mam coś takiego, jak sumienie, to chyba za mało - westchnął. - Gdybym mógł, to bym tu w ogóle nie przychodził, bo mnie boli ten widok i boli mnie to, że nie mogę jej pomóc. Manako mi pewnie tego nie powie, ale wiem, że ma mi za złe, że nie ochroniłem Hitoko, ale ona jest dla mnie jak młodsza siostra... - wyciągnął chusteczkę i wytarł oczy.
 - ...ej, nie rozklejaj mi się tu teraz - objąłem go ramieniem. Jak na kogoś o tak potężnej mocy i wieku około sześciuset lat, był dosyć... Drobny.
 - Shiro...? - zaczął, a ja drgnąłem. Czyli przestałem być Tsubasą?
 - Tak?
 - Pomożesz jej? - spytał z nadzieją w głosie.
 - Pomogę - odparłem po chwili, a Noburu uśmiechnął się promiennie. Chyba po raz pierwszy widziałem, by ktoś w tym wymiarze tak się uśmiechał.

piątek, 12 czerwca 2015

Let me be your wings VI

Opowiadanie
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: dramat, fantasy, romans
Ostrzeżenia: szaleństwo, wspomniana przemoc fizyczna
Notka autorska: Opowiadanie napisane wspólnie z Kann.

Następnego dnia wszedłem do sali, gdzie zebrało się już całe towarzystwo. Matka Hitoko, jej dziadkowie i prawdopodobnie Kiichigo Noburu. Z tego, co wiedziałem, jej ojciec miał niebieskie włosy, a nie ciemnobrązowe.
Czarodziej był mojego wzrostu, bardzo szczupły, o lekko pyzatej twarzy i wąskich ustach. Oczy miał przeraźliwie smutne, jakby widziały one więcej zła, niż powinny. Dziadkowie Hitoko byli bardzo podobni do swojej córki i wnuczki, więc nie było wątpliwości, że to są właśnie oni.
 - Dzień dobry - powiedziałem.
 - To jest właśnie Tsubasa Shiro, o którym państwu opowiadałam - oznajmiła Fumiko.
 - Ja kojarzę tego pana - obwieściła Aotori-san.
 - Tak? - zdziwiła się pielęgniarka.
 - Tak. Ode mnie ma adres - wyjaśniła Aotori-san.
 - Rozdajesz adres, kiedy tylko przychodzą do ciebie ludzie i pytają o Hitoko? - oburzył się czarodziej.
 - Po prostu miałam wrażenie, że ten człowiek jest w stanie jej jakoś pomóc - odparła Aotori-san, kładąc dłonie na biodrach. Chyba musieli się długo znać, bo zachowywali się jak rodzeństwo.
 - Może coś w tym jest, skoro nagle wpada i okazuje się, że z jego powodu wzywają nas tutaj - w tym momencie podał mi rękę. To było dziwne jak na Japończyka. - Kiichigo Noburu, mag ognia.
Uścisnąłem jego dłoń, a on rozejrzał się.
 - A Ari gdzie? - spytał.
 - Zaraz będzie, tylko musi sobie zrobić nogi - wyjaśniła Aotori-san. Czyli chodziło o ojca Hitoko. - I ubrać się w coś, co nie jest krótkimi spodenkami i rozpiętą koszulą.
 - ...do stu gupików, nie cierpię długich nogawek - oznajmił Ari-san, wpadając do sali. - I skarpetek. I butów... O, to ten koleś, co mu dałaś adres?
 - Tsubasa Shiro. Miło poznać - uśmiechnąłem się do niego.
 - Tak... Jak wcześniej wspomniałam, Tsubasa-san potrafi uspokoić Hitoko - powtórzyła Fumiko.
 - Wszystko fajnie, ale zastanawia mnie, dlaczego obcy facet zainteresował się całą tą sprawą po tylu latach - Noburu spojrzał na mnie z ukosa.
No, myśl Shiro, bo wyjdziesz na niezłego stalkera.
 - Jestem strażnikiem - westchnąłem, drapiąc się po głowie. - Mam wgląd w inne wymiary.
 - Co? - chyba i tak wyszedłem tak trochę na stalkera, sądząc po ich reakcji.
 - To, co zobaczyłem, zainspirowało mnie, żeby zainteresować się tematem, ale nie spodziewałem się, że sytuacja wygląda tak, a nie inaczej - wyjaśniłem.
 - Inne wymiary, tak? - zaciekawił się czarodziej. - W ogóle to prawda, że strażnicy pilnują bramy do bogactwa?
 - Noburu, nie - wszyscy spojrzeli na niego karcącym wzrokiem. Jeśli chimery i inne jaszczury, które chcą cię zjeść, uchodzą za bogactwo...
 - Ciekawiło mnie to tylko - Noburu wzruszył ramionami.
 - Ciekawość czasem ponosi cię za daleko - stwierdziła Aotori-san.
 - ...do dzisiaj pamiętam, jak od jednego eksperymentu byłem karpiem przez tydzień - przypomniał mu Ari-san. - Większym upokorzeniem byłaby chyba flądra.
 - ...ciekawiło mnie tylko, czy jeśli umiesz przybrać ludzką postać, to w drugą stronę też się da - usprawiedliwił się Noburu. Chyba muszę znaleźć mu naszą odpowiedniczkę jego żony z wymiaru, który odwiedziłem, bo go ponosi od nadmiaru wolnego czasu.
 - W zasadzie, to możecie już iść - stwierdziła Hitoko, bawiąc się palcami.
 - Wyganiasz nas? - zdziwił się jej dziadek.
 - Chodź, jeśli chce być sama... - babcia Hitoko złapała go pod ramię.
 - Nie chcę być sama - zaprzeczyła Hitoko i złapała mnie za skrawek koszuli. - Ty zostajesz.
 - Co? - zdumieli się wszyscy.
 - A mógłbym zamienić z Tsubasą słówko? - zapytał czarodziej. Spojrzałem na niego ze zdziwieniem. Chciał ze mną rozmawiać?
 - Nie - Hitoko pokręciła głową.
 - To zajmie mi dosłownie chwilę.
 - On ma zostać tutaj.
 - Hitoko, proszę - Noburu oberwał lampką nocną. - Au?
 - Hitoko, może jednak porozmawiam z Kiichigo?
 - Po co?
 - Jestem ciekawy, co chce mi powiedzieć - wyjaśniłem.
 - Ale wrócisz?
 - Tak, wrócę - kiwnąłem głową, a Hitoko mnie puściła.
 - Co, jak? - zdziwiła się reszta.
Wyszliśmy. Ari-san spojrzał za siebie i westchnął.
 - Czyli ubierałem się na darmo? Niech to rybka kopnie - dla twojej wiadomości, Ari-san, ryby nie kopią.
 - Spokojnie. Chodź do domu - Aotori-san złapała go pod ramię, po czym ona, jej mąż i jej rodzice wyszli. Noburu obejrzał się za nimi i przeniósł wzrok na mnie.
 - Dobra, Tsubasa. Zauważyłeś, że Hitoko na ciebie nie patrzy? - spytał, a ja zdziwiłem się lekko. Przecież patrzyła! Patrzyła... Prawda?
 - Eee... Jak to nie patrzy? Przecież ona dobrze wie...
 - Wie, ale to nie znaczy, że widzi - Noburu westchnął. - Tak zwana ślepota histeryczna. Jedyne, co może zobaczyć, to coś niespodziewanego. Inaczej mózg blokuje zdolność widzenia.
 - Dlaczego? - byłem przerażony. Jak mogłem tego nie zauważyć?
 - Hitoko tak bardzo znienawidziła ten świat, że przestała chcieć go widzieć. Ot co - Noburu wzruszył ramionami.
 - Ale ona na mnie patrzyła! - zawołałem. - Wpatrywała się we mnie! To niemożliwe, by...
 - Ona siedzi tu od kilkudziesięciu lat, Tsubasa. Nauczyła się udawać - Noburu westchnął, a we mnie zawrzało. Czy mogę zabić Kuro?! A nie, on już nie żyje.
 - Ale ona spojrzała na moją dłoń - przypomniałem sobie. - To niemożliwe, by nie widziała.
 - Hm... - zastanowił się Noburu. - A co zrobiłeś, że na nią spojrzała?
 - Chciałem jej ją położyć na ramieniu i spytałem, czy mogę jej dotknąć - odpowiedziałem.
 - A, to było pewnie to niespodziewane. Jakbyś nie zapytał, to by jej nie zobaczyła - wyjaśnił Noburu.
 - Mogę wracać do Hitoko? - spytałem.
 - Idź - Noburu kiwnął głową i popchnął mnie w stronę sali. - Jesteście małżeństwem w zbyt dużej ilości uniwersów, byście tutaj mieli nie być.
 - To ty wiesz? - zdziwiłem się.
 - Wiem. Jestem magiem. Magowie wiedzą dużo - wrzucił mnie do sali.
 - A filiżanka? Wiedziała, że pęka.
 - Słyszała - Noburu uśmiechnął się słabo.
 - Shiro? - usłyszałem cichy głos Hitoko. Spojrzałem na nią. Siedziała na łóżku, nadal bawiąc się palcami.
 - Tak?
 - Zostawiliście uchylone drzwi. Wszystko słyszałam - oznajmiła. - A no i... Gdybym widziała, sama bym sobie wzięła miskę.
 - Ale odstawiłaś ją na szafkę - zwróciłem jej uwagę na ten drobny szczegół.
 - Po kilkudziesięciu latach wiem, gdzie jest szafka - odparła. Miałem ochotę ją przytulić, choć wiedziałem, że raczej mi nie pozwoli.
 - To ja już pójdę. Trzymaj się, Hitoko - Noburu zamknął drzwi. Zostaliśmy sami.