Opowiadanie
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: kryminał
Ostrzeżenia: sceny przemocy, śmierć
Notka autorska: To jest taka schiza, że lepiej tego nie czytajcie. Chyba, że ktoś lubi. A, możecie wybrać sobie płeć narratora. Specjalnie napisałam to tak, żeby nie było wiadomo, czy to kobieta, czy mężczyzna. ^^
Wracam do domu, a ty siedzisz przed telewizorem i pustym wzrokiem patrzysz w ekran.
Widzisz coś jeszcze? Widzisz... mnie?
Czy przestałeś widzieć mnie dawno temu?
Stawiam zakupy na szafce w kuchni i zaczynam wypakowywać je do szafek i lodówki.
Czuję niepokój.
Wiecznie pod wpływem waleriany, melisy i innych leków uspokajających, bo moje słabe nerwy nie wytrzymują tego, co dzieje się w moim własnym życiu. Własnym domu.
Patrzę na wibrujący telefon, leżący na szafce. No tak, mój najlepszy przyjaciel. Jak zwykle. Jakby wyczuwał, że źle się czuję. Jakby chciał mnie ostrzec przede mną... Bo to wszystko to tylko i wyłącznie moja wina. Tylko ja nie umiem wyrwać się z tego piekła, przed którym wszyscy próbowali mnie uchronić dawno temu, usiłując mi wyjaśnić, że z tobą jest coś nie tak.
A teraz siniaki na moich rękach i ramionach mogą to potwierdzić. Te na szyi też. I na nogach...
I te wszystkie blizny, gdy urosły ci za bardzo paznokcie...
Oddycham głęboko, poprawiając rękawy od koszuli. Słabo mi. Muszę się uspokoić. Muszę nie myśleć o tym, jak wykończasz mnie fizycznie i psychicznie. Zwłaszcza psychicznie...
Chowam telefon do kieszeni, kończę wypakowywać zakupy i idę do salonu. Siadam w fotelu i zaczynam razem z tobą oglądać ten program o najdroższych perkusjach świata, udając, że mnie to interesuje.
- Nienawidzisz mnie, prawda? - pytasz nagle, na co drżę z przestrachu i patrzę w twoje smutne oczy, w które patrzę z miłością od dawna. I które, o ironio, kocham nadal.
- O czym ty mówisz, mój drogi? - uśmiecham się czule do ciebie. Kiedy ty ostatni raz się uśmiechnąłeś...?
- Kłamiesz - stwierdzasz i wstajesz. Nie uderzysz mnie, nigdy tego nie robisz. Pewnie zaraz złapiesz mnie za nadgarstek, ściśniesz tak, że aż polecą mi łzy i zaprowadzisz do sypialni. I tam pokażesz, kto tu rządzi.
Zamykam oczy, przygotowując się na to, co się stanie, ale... Ty odchodzisz. Uchylam powieki i stwierdzam, że naprawdę cię nie ma. Co oznacza tylko jedno.
Znowu poszedłeś po nóż.
Idę więc do sypialni i, tak jak mi się wydawało, znajduję cię na podłodze, tnącego sobie nadgarstek w amoku.
Cięcie. Cięcie. Cięcie. Cięcie...
- Przestań - mówię stanowczo.
Podnosisz wzrok, obserwując mnie z uwagą.
Kolejne dwa cięcia wykonujesz, nawet nie patrząc na swoją rękę. Nie spuszczając ze mnie wzroku.
- Zrobisz sobie krzywdę - podchodzę do ciebie i kładę rękę na nożu. - Nie rób tego.
Usiłuję zabrać ci nóż, ale mi to nie wychodzi.
Telefon dzwoni po raz drugi. Wyciągasz mi go z kieszeni i patrzysz na wyświetlacz.
- Wiesz, kto dzwoni? Twój najlepszy przyjaciel - odkładasz telefon na podłogę. - Typowe. Rycerz broni swojej księżniczki, choć ma już ona swojego księcia.
Mrugam ze zdezorientowaniem, nie rozumiejąc, o czym mówisz.
Nadal trzymam ten przeklęty nóż, a jego ostrze kaleczy mi dłoń.
Próbuję go wyszarpnąć z twojej dłoni, ale...
...w sumie nie wiem, czy to ty go pchnąłeś, czy to z mojej winy nóż przez przypadek wbił się w moją klatkę piersiową.
Zamykam oczy i osuwam się na podłogę.
Boli. To tak cholernie boli.
Proszę, pomóż mi. Pomóż mi! Błagam!
Słyszę, jak wypowiadasz moje imię i czuję, jak wyciągasz nóż z mojego ciała. Czuję twoją dłoń na swoim policzku, która rozmazuje na nim krew, usiłując zetrzeć z niego łzy.
Boję się. Boję się, do cholery. Niech mnie ktoś uratuje. Niech mi ktoś pomoże!
Ostatnim dźwiękiem, który słyszę, jest znowu ten głupi dzwonek.
Nie dodzwonisz się, przyjacielu. Przepraszam...
The end