Blog zawiera treści o związkach męsko-męskich i damsko-damskich. Jeżeli nie lubisz yaoi i yuri, to naciśnij czerwony krzyżyk i nie czytaj, zamiast obrzucać mnie błotem. Dziękuję za uwagę.

Polecany post

Reklama vol 3

Zespół: Kalafina, Nightmare, Ganglion, Band-Maid, CLOWD, Broken by the Scream Pairing: Ni~ya&Hikaru, Wakana&Keiko, Sagara&Oni, ...

środa, 28 marca 2018

White Snow

Zespół: UNiTE., wspomniane Canzel, xTripx, D=OUT, DIV, Acme i Kameleo
Pairing: Haku&Mio, w tle Naoto&Shougo i Icchi&Ruli, wspomniane Naoto&Mio, Haku&Yukimi i Satoshi&Shougo + parę innych
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: obyczaj, romans
Ostrzeżenia: melancholia głównego bohatera
Notka autorska: To jeden z fanfików o imprezie, czyli mózg wybucha przy tagach. Jakbym miała wypisać wszystkie shipy, mój mózg by stwierdził, że wysiada z tego pociągu. XD


Haku siedział na podłodze, usiłując nastroić swój bas. Icchi kucnął obok niego, obserwując go z uwagą.
- Pójdziesz do niego, czy nie? - spytał po chwili, na co basista aż się wzdrygnął.
- Do kogo? - zapytał powoli, niezbyt rozumiejąc, o co chodzi wokaliście.
- No jak to, do kogo? - Icchi zaśmiał się, uśmiechając się ni to przyjaźnie, ni to złośliwie. - Do Yukimiego, rzecz jasna. Ile czasu już do siebie skrycie wzdychacie?
- Za długo - mruknął Ruli, miętosząc w ustach niezapalonego papierosa. Pewnie nie mógł się zdecydować, czy zapalić już, czy za chwilę.
- Niech wam będzie - stwierdził Haku, wzdychając ciężko. - Pójdę do niego po koncercie, zgoda?
- Oczywiście! - Icchi podskoczył i zaklaskał jak małe dziecko. - Bierz życie w swoje ręce, nie jesteś już nastolatkiem~!
- No nie jest - Ruli wyjął papierosa z ust i wyszedł, jednak decydując się zapalić.
Po koncercie Haku podszedł do Yukimiego i złapał go za ramię, zatrzymując na chwilę. Chyba chciał coś powiedzieć, wyjaśnić, co w zasadzie czuje, ale zaniechał tych wszystkich formalności i bez zapowiedzi pocałował Yukimiego.
Obsługa tylko pokręciła z zażenowaniem głowami i wróciła do kontynuowania swojej pracy, Icchi uśmiechnął się promiennie, lecz lekko złośliwie, a Ruli...
...a Ruli posłał mi pełne współczucia spojrzenie.
Stałem tam, wpatrując się w Haku i Yukimiego, jakby byli całym moim światem. A w zasadzie światem i kimś, kto go zniszczył. Sprawił, że pokrył się krystalicznie białym śniegiem i zapadł na długi, zimowy sen.
Nie wiem, od kiedy kochałem Haku. Może od pierwszego spotkania? Wiem, że kilka miesięcy temu powiedziałem mu o tym. I dostałem kosza, bo serce Hiroshiego było już zajęte. Nie przeze mnie...
A teraz stałem tam i patrzyłem, jak Yukimi odsuwa się od Haku i mówi, że czekał na to od dawna. Jak Hiroshi obejmuje go ramieniem i jak idą wielce zadowoleni z życia do garderoby. A ja nie mogłem się poruszyć, każda komórka mojego ciała krzyczała z emocjonalnego bólu.
- Smutno, nie? - Icchi uśmiechnął się złośliwie, stając obok mnie. - Ale nie mogłem patrzeć, jak robisz sobie nadzieję. Czas było to zakończyć, liderze.
- I tak masz z tego dziką satysfakcję - powiedziałem cicho. Przez ściśnięte gardło nie mogłem wydobyć z siebie głośniejszego dźwięku.
- Może po prostu jestem wredny? - Icchi wzruszył ramionami, kierując swoje kroki w stronę garderoby. - Rusz się, bo ludzie zaczną się martwić, że masz jakiś atak.
- Icchi - warknął Ruli i rzucił mu spojrzenie, które jasno mówiło, że jeśli wokalista się zaraz nie zamknie, to wyląduje na dole.
- Dobra, dobra. Już znikam. Pospieszcie się, zimne piwko czeka - Icchi przeciągnął się jeszcze i poszedł.
Ruli podszedł do mnie i położył mi dłoń na ramieniu, ale ją strąciłem.
- Nic mi nie jest, nie musisz... - przerwałem, bo drugi gitarzysta mnie przytulił. - Co ty wyprawiasz?
- Przepraszam za niego. I za Yukimiego. I za Haku - powiedział spokojnym głosem, usiłując pogłaskać moje nastroszone włosy. - Mogę poważnie porozmawiać z Icchim na temat jego problemów z empatią, jeśli chcesz.
- Nie musisz. A teraz mnie puść - uśmiechnąłem się nieco sztucznie i odsunąłem od Ruliego. - Idziemy do reszty?
- Idziemy - Ruli odwzajemnił uśmiech, jednak on zrobił to zupełnie szczerze.
I tak zaczęło się kilkuletnie udawanie, że wszystko jest w porządku. Że wcale, a wcale nie rozsypuję się powoli na kawałki, a ten uśmiech to tylko maska.
Ten stan trwał i trwał, a ja miałem wrażenie, że nigdy się już nie pozbędę ciebie z mojej głowy.
Przysypiałem właśnie na jakiejś nudnej imprezie z drinkiem w ręce, choć za alkoholem nie przepadam. Lin zagadał się z Chobim, Yui grał na PSP, ze śpiącym Hikaru na kolanach. Znów gdzieś zaszyłeś się z Yukimim i zapewne właśnie w najmniej dozwolonym do tego miejscu uprawialiście seks. Jak zwykle.
- W tym momencie już się robi nudnawo, prawda? - usłyszałem głos obok mnie. - Wszyscy są pijani i niezbyt kontaktują.
- Skąd wiesz, że nie jestem pijany? - spytałem, a Ena, perkusista xTRiPx, tylko się zaśmiał.
- Siedzisz tutaj od kilku godzin i sączysz jednego drinka, Mio.
- Niezły z ciebie obserwator - stwierdziłem, mieszając słomką w szklance.
- Dlaczego ci smutno? - spytał Ena, a ja zmarszczyłem się lekko.
- Nie jestem smutny - zaprzeczyłem.
- Jesteś - powiedział stanowczo Ena i rzucił tęskne spojrzenie w stronę Shougo, który siedział z Satoshim przy stoliku i chichotał jak nastolatka, uważając zapewne za zabawne to, co w tym momencie mówił perkusista. - I bardzo dobrze wiem, dlaczego.
- Nadal go kochasz? - spytałem szeptem. Wiedziałem, że ci dwaj byli kiedyś razem, ale rozstali się w niezbyt jasnych okolicznościach.
Ena jedynie kiwnął głową, a ja trąciłem go w ramię.
- Tylko tego nie okazuj.
- Staram się.
- Ja też się staram.
- Ale to trudne.
- A próbowałeś...
- Próbowałem.
- I udało się?
- Nie.
- Mi też nie.
- Przerażające, co nie? - Ena westchnął, wpatrując się w swój kubek, prawie pusty. - Nawet nie lubię alkoholu, ale jak na nich patrzę, to...
- ...musisz to zapić? - dokończyłem jego myśli. Znów kiwnął głową.
- Ty przynajmniej jesteś słodki. Masz prawo - Ena zaśmiał się krótko.
- Nie jestem słodki! - oburzyłem się, ale on położył mi palec na ustach.
- Udowodnić? - spytał, uśmiechając się nieco zalotnie.
Alkohol, udawane związki i przelotny seks. Jedyny sposób, by zapomnieć.
I, w jakiś absurdalny sposób, rozbudzić nadzieję, że jednak kiedyś będzie dobrze...
* * *
Poczułem, jak obejmują mnie twoje ramiona, gdy stroiłem gitarę przed występem.
- Nee, Ryosuke? - pociągnąłeś jedną ze strun. - Uśmiechnij się.
- Co? - spojrzałem na ciebie ze zdziwieniem.
- Uśmiechnij się. Nie lubię, jak się smucisz - stwierdziłeś.
- Nie smucę się. To koncentracja, nie smutek - odparłem, odkładając gitarę. - Mam dobry humor.
- Nie okłamujesz mnie, żeby mnie nie martwić?
- Nie śmiałbym.
Uśmiechnąłeś się promiennie, pomagając mi wstać. Mimo, że minęły już prawie trzy lata, wciąż nie mogłem uwierzyć, że ty naprawdę jesteś na wyciągnięcie ręki. Co więcej - mogę cię dotknąć i przytulić. I nie tylko.
Po występie znów siedziałem lekko znudzony, kiedy ty, reszta naszego zespołu i większość muzyków z innych piła, jakby świat się miał zaraz skończyć. Albo jakby to były jakieś zawody.
No, może oprócz Sany.
- Hej, Mio - nieco już podpity Shougo, a może nawet i bardzo, klapnął obok mnie na kanapie. - Co tam słychać?
- W porządku - odparłem, opierając się o twoje ramię, kiedy wesoło dyskutowałeś z Reiką na typowe tematy basistów, z których niewiele rozumiałem.
- Na pewno? - spytał Ena, przedstawiający się teraz jako Naoto, kładąc dłoń na ramieniu Shougo.
Uśmiechnąłem się promiennie, kiwając głową.
- Na pewno.
A Naoto, śmiejąc się do swoich wspomnień, wziął Shougo na ręce i ruszył w kierunku drzwi.
- Co ty robisz, na wszystkie pieski świata?!
- Idziemy do domu, księżniczko. Za dużo alkoholu na dziś.
- Trzeba zabrać Chisę!
- Zabiorę, zabiorę. Nie chcę mieć urwanej głowy przez kluseczkę o wyglądzie małolata, niższą ode mnie o prawie dwadzieścia centymetrów, bez obaw.
A my, z bliżej nieokreślonego powodu, nie mogliśmy się przez ten dialog przestać śmiać.
Nie zmienia to jednak faktu, że naprawdę wszystko było dobrze, a mój śmiech w końcu stał się prawdziwy.
The end

niedziela, 25 marca 2018

Shadow in the Heart

Opowiadanie
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: kryminał
Ostrzeżenia: sceny przemocy, śmierć
Notka autorska: To jest taka schiza, że lepiej tego nie czytajcie. Chyba, że ktoś lubi. A, możecie wybrać sobie płeć narratora. Specjalnie napisałam to tak, żeby nie było wiadomo, czy to kobieta, czy mężczyzna. ^^


Wracam do domu, a ty siedzisz przed telewizorem i pustym wzrokiem patrzysz w ekran.
Widzisz coś jeszcze? Widzisz... mnie?
Czy przestałeś widzieć mnie dawno temu?
Stawiam zakupy na szafce w kuchni i zaczynam wypakowywać je do szafek i lodówki.
Czuję niepokój.
Wiecznie pod wpływem waleriany, melisy i innych leków uspokajających, bo moje słabe nerwy nie wytrzymują tego, co dzieje się w moim własnym życiu. Własnym domu.
Patrzę na wibrujący telefon, leżący na szafce. No tak, mój najlepszy przyjaciel. Jak zwykle. Jakby wyczuwał, że źle się czuję. Jakby chciał mnie ostrzec przede mną... Bo to wszystko to tylko i wyłącznie moja wina. Tylko ja nie umiem wyrwać się z tego piekła, przed którym wszyscy próbowali mnie uchronić dawno temu, usiłując mi wyjaśnić, że z tobą jest coś nie tak.
A teraz siniaki na moich rękach i ramionach mogą to potwierdzić. Te na szyi też. I na nogach...
I te wszystkie blizny, gdy urosły ci za bardzo paznokcie...
Oddycham głęboko, poprawiając rękawy od koszuli. Słabo mi. Muszę się uspokoić. Muszę nie myśleć o tym, jak wykończasz mnie fizycznie i psychicznie. Zwłaszcza psychicznie...
Chowam telefon do kieszeni, kończę wypakowywać zakupy i idę do salonu. Siadam w fotelu i zaczynam razem z tobą oglądać ten program o najdroższych perkusjach świata, udając, że mnie to interesuje.
- Nienawidzisz mnie, prawda? - pytasz nagle, na co drżę z przestrachu i patrzę w twoje smutne oczy, w które patrzę z miłością od dawna. I które, o ironio, kocham nadal.
- O czym ty mówisz, mój drogi? - uśmiecham się czule do ciebie. Kiedy ty ostatni raz się uśmiechnąłeś...?
- Kłamiesz - stwierdzasz i wstajesz. Nie uderzysz mnie, nigdy tego nie robisz. Pewnie zaraz złapiesz mnie za nadgarstek, ściśniesz tak, że aż polecą mi łzy i zaprowadzisz do sypialni. I tam pokażesz, kto tu rządzi.
Zamykam oczy, przygotowując się na to, co się stanie, ale... Ty odchodzisz. Uchylam powieki i stwierdzam, że naprawdę cię nie ma. Co oznacza tylko jedno.
Znowu poszedłeś po nóż.
Idę więc do sypialni i, tak jak mi się wydawało, znajduję cię na podłodze, tnącego sobie nadgarstek w amoku.
Cięcie. Cięcie. Cięcie. Cięcie...
- Przestań - mówię stanowczo.
Podnosisz wzrok, obserwując mnie z uwagą.
Kolejne dwa cięcia wykonujesz, nawet nie patrząc na swoją rękę. Nie spuszczając ze mnie wzroku.
- Zrobisz sobie krzywdę - podchodzę do ciebie i kładę rękę na nożu. - Nie rób tego.
Usiłuję zabrać ci nóż, ale mi to nie wychodzi.
Telefon dzwoni po raz drugi. Wyciągasz mi go z kieszeni i patrzysz na wyświetlacz.
- Wiesz, kto dzwoni? Twój najlepszy przyjaciel - odkładasz telefon na podłogę. - Typowe. Rycerz broni swojej księżniczki, choć ma już ona swojego księcia.
Mrugam ze zdezorientowaniem, nie rozumiejąc, o czym mówisz.
Nadal trzymam ten przeklęty nóż, a jego ostrze kaleczy mi dłoń.
Próbuję go wyszarpnąć z twojej dłoni, ale...
...w sumie nie wiem, czy to ty go pchnąłeś, czy to z mojej winy nóż przez przypadek wbił się w moją klatkę piersiową.
Zamykam oczy i osuwam się na podłogę.
Boli. To tak cholernie boli.
Proszę, pomóż mi. Pomóż mi! Błagam!
Słyszę, jak wypowiadasz moje imię i czuję, jak wyciągasz nóż z mojego ciała. Czuję twoją dłoń na swoim policzku, która rozmazuje na nim krew, usiłując zetrzeć z niego łzy.
Boję się. Boję się, do cholery. Niech mnie ktoś uratuje. Niech mi ktoś pomoże!
Ostatnim dźwiękiem, który słyszę, jest znowu ten głupi dzwonek.
Nie dodzwonisz się, przyjacielu. Przepraszam...
The end

niedziela, 4 marca 2018

Beauty and the Beast: Stone Heart III

Zespół: D=OUT&Acme (ex. xTRiPx), w tle LapLus
Pairing: Naoto&Shougo, w tle Reika&Hikaru i Satoshi&Shougo
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: AU, fantasy, romans
Seria: "Beauty and the Beast"
Ostrzeżenia: psychopatia
Notka autorska: Ta wersja wyszła mi krótsza, więc to ostatnia część. Enjoy~


Usiłując ukryć się przed Yajuu, trafiłem do sali balowej. Odwróciłem się i zobaczyłem tego wkurzonego na cały świat księżulka, który właśnie miał mnie zastrzelić, ale...
- Przestańcie! - Kirei chyba postanowił wziąć sprawy w swoje ręce. - Co wy...
I znów ten pusty wzrok.
- Yajuu, co ty robisz? - spytał. - Czemu chcesz rozbić rzeźbę?
Iluzja? Chwileczkę. On jest pod wpływem zaklęcia!
- Nawet nie próbuj go z niego zdjąć - warknął Yajuu, udowadniając mi tym samym, że czyta mi w myślach.
Świetnie.
- Kirei - powiedziałem cicho, sięgając do kabury. Tak, przypomniałem sobie, że ja też mam broń. - Kirei, uciekaj stąd.
- Nie ucieknę - odparł Kirei, zbliżając się do nas. - Nie mam zamiaru.
- Wybierasz jego? - spytał Yajuu.
- Boli mnie głowa - stwierdził Kirei. - Widzę dwie rzeczywistości nakładające się na siebie. Jestem zmęczony tą sytuacją. Dopóki mi nie wyjaśnicie, co tu się dzieje, nie mam zamiaru się stąd ruszyć.
- Wracaj do swojej komnaty - nakazał Yajuu. - Tu jest niebezpiecznie, ten człowiek ma broń.
- Ty też masz - Kirei odwrócił się w jego stronę. - Przypomniałem sobie, Yajuu. Miałem tutaj przyjść, by odmrozić twoje zlodowaciałe serce. By nauczyć cię kochać. Ale ty nadal jesteś paskudnym czarnoksiężnikiem. Nawet miłości nie potrafiłeś się nauczyć. Znasz jedynie obsesję.
- O czym ty mówisz? - poczułem się lekko zdezorientowany.
- A co myślałeś, głupcze? - krzyknął Yajuu. - On jest czymś na wzór wróżki, tylko płci męskiej! Ale ja już bym go przerobił, gdybyś ty się nie pojawił!
- Ale ty chrzanisz... - Kirei złapał się za skronie. - Przestań mieszać mi w głowie! Nie radzę sobie z takimi sztuczkami, dobrze o tym wiesz!
- Czyli nie będziesz ze mną na wieczność? - spytał Yajuu.
- Ja tylko miałem rzucić zaklęcie na ten zamek... - Kirei upadł na kolana i oparł się rękami o posadzkę. - Ja nie miałem tu zostawać... Swoją ukochaną miałeś znaleźć później...
- Cokolwiek robisz, przestań - stwierdziłem, celując do Yajuu. - Zdejmij z niego to zaklęcie. Chyba widzisz, że sprawia mu to ból.
- On jest mój - Yajuu złapał Kireiego za ramię i gwałtownie podniósł. - On jest mój i nikogo innego!
Stwierdziłem, że raz kozie śmierć. A raczej raz bestii śmierć. Bo Yajuu mimo, iż był człowiekiem (chyba), był też potworem.
Strzeliłem do niego kilka razy, usiłując nie zranić Kireiego. Yajuu padł jak długi, a Kirei podbiegł do mnie i schował się za mną.
- Nie żyje? - spytał.
- Naprawdę jesteś czarodziejem? - odpowiedziałem pytaniem na pytanie. Kiwnął głową.
- Słabym. Specjalizuję się w transmutacji, to wszystko. Ewentualnie uwarzę eliksir leczniczy - wyjaśnił. - Miałem go zamienić w potwora. Takie dostałem rozkazy z góry. Ale...
- Ale on sam był potworem - dokończyłem za Kireiego. - Co z resztą rzeźb?
- Nie mam pojęcia - odparł Kirei. - Naoto!
Odwróciłem się w momencie, gdy jeszcze przed chwilą martwy Yajuu do mnie strzelił. Kula trafiła mnie pod żebra. Tego to się nie spodziewałem.
Kolejny strzał.
Yajuu znowu padł na podłogę, a ja obok niego. Jakimś cudem udało mi się spojrzeć w stronę, z której nadeszła odsiecz.
Zobaczyłem Reikę i Hikaru, którzy do nas podbiegli.
- Kirei przysłał mi list - wyjaśnił Hikaru. - Chodźcie stąd.
- Rzeźby... To wszystko to ludzie... - wymamrotałem, czując, jak opuszczają mnie siły.
- Stul pysk, bohaterze od siedmiu boleści - warknął Reika, przekładając sobie moją rękę przez ramiona. - Co cię obchodzą jacyś obcy ludzie? Aktualnie jesteś w sytuacji, kiedy powinno... No co za nieumarła menda!
Reika odwrócił się i strzelił Yajuu prosto w czoło.
- Czy on nie może po prostu zdechnąć? - Reika kopnął leżącego Yajuu, jakby to miało jakoś pomóc. - Giń, poczwaro!
- Może go spalmy czy coś? - zaproponował Hikaru. W sumie trochę się zdziwiłem, że ta propozycja wyszła z jego strony.
Ale pokój mógłby przestać wirować...
Mogę już zemdleć? To wszystko jest zbyt męczące...
- Naoto, do cholery! Nie odpływaj!
O, dziękuję.
* * *
Ocknąłem się w swoim własnym łóżku i zobaczyłem Kireiego, który robił mi okłady na ranie z jakiejś śmierdzącej ziołami paćki.
- O, ocknąłeś się - ucieszył się jakoś pusto. - Jakbyś był ciekawy, podpaliliśmy ten zamek.
- A rzeźby? - spytałem.
- Znam się na transmutacji, mówiłem - Kirei podał mi kubek z czymś, co śmierdziało gorzej od tej paćki. - Odmieniłem wszystkich. I dobrze, bo Reika dwóch osób by nie uniósł...
- W sensie?
- Zemdlałem. Za dużo energii na to poszło - wyjaśnił Kirei. - Przepraszam, że wplątałem cię w tę całą sytuację. Chociaż sam za mną poszedłeś. Nudzi ci się w domu, czy co?
- Nudziło mi się samemu - wzruszyłem ramionami. - Ale chyba już nie będę sam, co?
- Ja się stąd nigdzie nie wybieram - stwierdził Kirei. - Chyba, że mnie wyrzucisz. Ale wtedy zrównam całe to miasteczko z powierzchnią ziemi.
- Masz tyle mocy?
- Nie neguj moich umiejętności! - oburzył się Kirei.
- Sam mówiłeś, że jesteś słabym czarodziejem.
- I nie łap mnie za słówka!
- Sam się podkładasz.
- Naoto!
Z deszczu pod rynnę, jak to mówią. Może jednak powinienem tam zginąć?
Oberwałem poduszką.
Też umie czytać w myślach, czy tak na zaś?
The end

czwartek, 1 marca 2018

Beauty and the Beast: Stone Heart II

Zespół: D=OUT&Acme (ex. xTRiPx), w tle LapLus
Pairing: Naoto&Shougo, w tle Reika&Hikaru i Satoshi&Shougo
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: AU, fantasy, romans
Seria: "Beauty and the Beast"
Ostrzeżenia: psychopatia
Notka autorska: Yajuu jest, lekko mówiąc, rąbnięty. XD


Minęło kilka dni. Yajuu co jakiś czas plątał się po zamku, szukając chyba poprzedniego dnia. Obserwowałem go. Był, krótko mówiąc, nienormalny. Gadał do siebie, płakał i śmiał się na zmianę oraz ciął swoje przedramiona, by potem krwią mazać po ścianach jakieś niepokojące napisy. Najciekawsze w tym wszystkim było to, że i tak następnego dnia chodził i pstrykając palcami, niszczył dowody swojego szaleństwa.
Usłyszałem kroki i zwróciłem wzrok w ich stronę. Ku mojemu zdumieniu, zobaczyłem Kireiego. Wyglądał jak cień samego siebie. Szedł boso, rozglądając się z niepokojem, aż nagle zatrzymał się w pół kroku i utkwił wzrok we mnie. Miałem wrażenie, że szepnął coś w stylu "Niemożliwe...".
Kirei podszedł do mnie i spojrzał na mnie, przekrzywiając trochę głowę jak szczeniak zastanawiający się, dlaczego pan nie daje mu mięsa.
- Wiedziałem, że z tymi posągami jest coś nie tak - stwierdził. - Skąd niby Yajuu miałby mieć rzeźbę, która wygląda jak ty?
On mówił do mnie?
- Kirei? - usłyszeliśmy, a on odwrócił się w stronę głosu.
- Och, Yajuu - Kirei spojrzał na mnie jak gdyby przepraszająco. - Yajuu, te rzeźby mnie przerażają. Czemu ich tyle masz?
- Kolekcjonuję - oznajmił Yajuu, obejmując go ramieniem. - Chodź, napijemy się herbaty. Cały strach ci momentalnie przejdzie.
- Tak, wiem...
- Czy coś cię niepokoi, najdroższy? - spytał Yajuu, a ja mimo, że w tym momencie byłem rzeźbą, mało nie zwróciłem tortu z poprzednich urodzin.
- Ta rzeźba... - Kirei odwrócił się w moją stronę. - Ta rzeźba wygląda jak ktoś, kogo dobrze znałem.
- Naprawdę? - zdziwił się Yajuu. Ja w sumie też. Mijaliśmy się na mieście, co najwyżej powiedzieliśmy sobie "Dzień dobry". O czym on mówi?
- Naprawdę - przyznał Kirei. - Znaczy, nie byliśmy przyjaciółmi. Można powiedzieć, że byliśmy kochankami, którzy nie widzieli swoich spojrzeń.
Gdybym nadal był człowiekiem, pewnie zamarłbym w bezruchu.
Kirei mnie kochał...?
- Och, przykro mi - powiedział Yajuu z udawanym smutkiem. - Nie chciałem, by jakakolwiek rzeźba cię niepokoiła w taki sposób.
- Nic się nie stało - odparł Kirei, łapiąc go za dłoń. - Chodźmy na herbatę, zanim zrobi mi się słabo.
I poszedł, jak gdyby cała sytuacja nie miała miejsca.
* * *
Yajuu przyszedł w nocy, podniósł mnie i przeniósł do lochów.
- Jeśli cię tu znajdzie, rozbiję cię - zagroził. - Więc módl się o to, by tu nie przyszedł.
Mężczyzna zamknął kratę i wbiegł do schodach, zostawiając krwawe ślady dłoni na ścianie.
* * *
Znów minęło kilka dni, podczas których zacząłem popadać w psychozę. Byłem sam, zupełnie sam. Nie widziałem nikogo, nie słyszałem nikogo. Nie mogłem się odezwać, ani oddychać, ani ruszyć. Zupełnie nic, jakbym był w śpiączce. Miałem wrażenie, że jeśli czegoś nie wymyślę, to zwariuję do reszty.
Usłyszałem kroki. To był pierwszy dźwięk, który w ogóle dobiegł moich uszu od tak dawna.
Podniosłem wzrok i zobaczyłem Kireiego.
- Wsadził rzeźbę do lochu - Kirei zszedł na dół, wziął klucze z haka i otworzył kratę. - Rzeźbę. Do lochu.
Kirei podszedł do mnie i spojrzał mi prosto w oczy.
- Szukałem cię. Przy okazji coś sprawdziłem. Położyłem jednej z rzeźb - tej, która stała obok ciebie - dłoń na klatce piersiowej - Kirei wspiął się na palcach i spojrzał mi prosto w oczy. - Czułem, jak bije jej serce. Ty też je masz?
Poczułem, jak delikatna dłoń Kireiego dotyka mojego kamiennego ciała. Patrzyłem prosto w oczy osobie, którą kochałem i nie mogłem tego powiedzieć. Nie mogłem w ogóle się odezwać. Zawiadomić go, że rzeźby to zaklęci ludzie, a Yajuu jest psychopatą.
- Żyjesz - powiedział zdumiony Kirei, odsuwając się ode mnie. - Ty naprawdę jesteś żywy...
Zamyślił się na chwilę, robiąc okrążenie wokół celi.
- Wszyscy jesteście. Wszystkie te posągi to ludzie. On was pozamieniał, prawda? - spojrzał na mnie z uwagą, ale co ja mogłem zrobić? Nie miałem jak mu odpowiedzieć.
Kirei jeszcze raz okrążył celę, po czym podszedł do mnie.
- Ej, Naoto? - położył dłonie na moich ramionach. - Przyszedłeś mnie szukać, prawda?
Chciałem kiwnąć głową, ale nie mogłem.
- Kochasz mnie, prawda? Dobrze się domyśliłem?
I znów mogłem tylko patrzeć.
- Chyba już do reszty zwariowałem, ale... - Kirei westchnął ciężko. - Pewnie to wszystko jest tylko moim wyobrażeniem. Wydaje mi się i tyle. Ale warto spróbować, prawda?
Kirei wspiął się na palcach i pocałował mnie. Zamrugałem. Czy on...
Chwila. Zamrugałem?
Z trudem, ale udało mi się podnieść rękę i objąć Kireiego w pasie. Położyłem drugą dłoń na jego policzku i oddałem pocałunek, nadal zdezorientowany całą sytuacją.
Jednak ta sielanka oczywiście nie mogła trwać długo. Usłyszałem drzwi otwierające się z hukiem i spojrzałem na szczyt schodów. Stał tam Yajuu, wściekły do granic możliwości.
- Kirei, co ty wyprawiasz? - spytał, schodząc powoli w naszym kierunku. Kirei odsunął się ode mnie. Jego wzrok był pusty, jak gdyby nie miał duszy.
Kirei wybiegł z celi wprost w ramiona Yajuu.
- Mówiłem ci, że z tą rzeźbą jest coś nie tak - załkał. - To jest żywy człowiek.
- To nie jest człowiek - odparł Yajuu, wyciągając z kieszeni pistolet i celując z niego we mnie. - To tylko rzeźba.
Uchyliłem się przed kulą i czmychnąłem po schodach na górę, jakimś cudem unikając kolejnych pocisków.
Czyli tak się bawimy? Już nie ma pstrykania palcami i bawienia się w rzeźbiarza? Przeszliśmy do czystej chęci mordu?
Wspaniale...