Blog zawiera treści o związkach męsko-męskich i damsko-damskich. Jeżeli nie lubisz yaoi i yuri, to naciśnij czerwony krzyżyk i nie czytaj, zamiast obrzucać mnie błotem. Dziękuję za uwagę.

Polecany post

Reklama vol 3

Zespół: Kalafina, Nightmare, Ganglion, Band-Maid, CLOWD, Broken by the Scream Pairing: Ni~ya&Hikaru, Wakana&Keiko, Sagara&Oni, ...

wtorek, 24 czerwca 2025

The Tea that Caused a Storm IV

 Uniwersum: Genshin Impact

Pairing: Wriothesley&Neuvillette

Dozwolone od: 17+

Gatunek tekstu: fantasy, dramat, soft angst

Seria: "Light&Ice"/"Sun&Wind"

Ostrzeżenia: spoilery do gry, headcanony, opis cierpienia fizycznego oraz psychicznego

Notka autorska: Zupełnie zapomniałam o ostatniej części. Typowe dla mnie. Anyway, enjoy.



Sigewinne drgnęła, słysząc pukanie do drzwi. Otworzyła je i wpuściła Neuvillette'a, jak tylko go zobaczyła.

- Monsieur Neuvillette, jak dobrze, że jesteś! - stwierdziła, biegnąc za nim po schodach. - Ale czekaj na mnie!

- Żyje? - spytał Neuvillette, schodząc z ostatniego stopnia.

- Co? Tak. Powiadomiłabym cię, jakby było inaczej - odparła Sigewinne.

- To dobrze - Neuvillette zatrzymał się przy łóżku Wriothesleya.

Lynette oparła się o barierkę i patrzyła, jak Emilie niesie tackę z miksturami. Wriothesley wyglądał tak źle, że pomyślała, iż dobrze zrobiła, zamykając swojego brata na klucz, bo miałby z tego niezdrową satysfakcję. Włosy przykleiły mu się do czoła, twarz miał nieco spuchniętą, a skórę zaczerwienioną i oddychał tak ciężko, że słyszała to nawet tutaj.

Neuvillette zdjął rękawiczkę i położył dłoń na policzku Wriothesleya. Emilie zdawała się nie zwracać uwagi na barwę jego skóry. Sigewinne tym bardziej. Pierwsza pewnie postanowiła nie zadawać zbędnych pytań, a druga zapewne wiedziała od dawna.

- Zimny jesteś, Neuvi - mruknął Wriothesley, brzmiąc, jakby jedną nogą był już w grobie.

- A ty masz gorączkę.

- I co?

- I szlaban na herbatę - powiedział Neuvillette stanowczo.

- Tylko?

- Jakbyś otworzył oczy, to byś zobaczył, że nie jesteśmy sami, więc ostrzegam, żebyś nie kontynuował swojej myśli - oznajmił Neuvillette.

- I tak wszyscy się domyślają - Wriothesley zaśmiał się słabo i zakaszlał.

- Cicho bądź, bo dostaniesz z pukawki - stwierdziła Sigewinne. - Pacjenci powinni wypoczywać, a nie żartować.

- A teraz proszę postarać się usiąść, bo musi pan wypić trzy mikstury - oznajmiła Emilie.

Wriothesley otworzył jedno oko.

- Aż trzy? Sigewinne poi mnie wodą od rana, a nawet nie jestem w stanie sam iść do toalety.

- Wymiotna, nawadniająca i wzmacniająca - wyliczyła Emilie. - Siada pan, czy nie?

Wriothesley podniósł wzrok na Lynette nadal stojącą przy barierce.

- Pomóż, bo powiem twojemu bratu, że włóczysz się sama po więzieniu - próbował zabrzmieć groźnie, ale jedynie zapluł się krwią.

- I na co ci to było? - Neuvillette westchnął ciężko. - Panienko Lynette, przyniesie panienka miskę? Będzie potrzebna.

Lynette jedynie kiwnęła głową i poszła na zaplecze. Oj, będzie musiała wziąć kolejną kąpiel po powrocie do domu...

* * *

- GDZIEŚ TY BYŁA?! - wrzasnął Lyney, kiedy tylko Lynette otworzyła drzwi. - CZEMU ŚMIERDZISZ MORZEM I KRWIĄ?!

- Spać - mruknęła Lynette, odsuwając go z drogi, po czym poszła do łazienki.

Musiała się najpierw porządnie wyszorować.

- Zignorowała mnie - powiedział Lyney, kompletnie w szoku. - Tak po prostu.

- Jak dla mnie typowa Lynette - stwierdził Freminet i ziewnął. - Chyba wrócę do spania.

- Ty idź, ja idę postrzelać do ptaków, dopóki nie pada - odparł Lyney, wychodząc na zewnątrz.

- Ej, zostaw te biedne gołębie! Lyney! - Freminet wybiegł za nim.

* * *

Wriothesley siedział w łóżku i czytał raport, kiedy usłyszał pukanie do drzwi. Podniósł wzrok. Neuvillette stał w progu i patrzył na niego zmęczonym wzrokiem.

- No co? - spytał Wriothesley, zirytowany panującą między nimi ciszą.

- Naprawdę? Nawet chwili bez pracy nie wytrzymasz?

- Nie mam swoich meluzyn, które wszystko za mnie załatwią - zauważył Wriothesley.

- Ale masz pracowników - odparł Neuvillette, siadając obok niego. - Jesteś tylko człowiekiem. Nie możesz się tak przepracowywać.

- No właśnie. I mam mniej czasu niż ty, panie smoku - mruknął Wriothesley. - Co tak patrzysz?

- Prawie umarłeś - powiedział Neuvillette cicho. - Masz umrzeć ze starości. Obiecałeś mi to.

- Nie jestem w stanie spełnić wszystkich moich obietnic - odparł Wriothesley, opierając się o jego ramię. - A co zrobisz potem?

- Jeszcze tego nie wiem.

- No, dzięki pewnej dziewczynce z Fatui i jej kociemu nosowi masz na to więcej czasu - Wriothesley zaśmiał się krótko. - Przepraszam, że cię zmartwiłem.

- Nic się nie stało.

- Ale serio mam szlaban na herbatę?

- Tak.

- Nawet ziołową, leczniczą i w ogóle?

- Tak.

- Na ciebie też?

- Wriothesley, ty teraz nie byłbyś w stanie uprawiać seksu nawet z meluzyną.

- ...co to za porównania w ogóle?

- Zasłyszane na targu.

- Nie powtarzaj wszystkiego, co mówią na targu!

- Przepraszam?

Wriothesley zaśmiał się słabo.

- Stary jesteś, ale głupi - stwierdził, roztrzepując mu włosy. - Złapaliście go chociaż?

- Truciciela? Tak - przyznał Neuvillette. - Ale jego motyw był mało adekwatny do tego, co próbował zrobić.

- Jaki motyw?

- Kazałeś mu sprzątać toalety.

- Prawie umarłem, bo kazałem komuś sprzątać kible?!

- Był skazany za masowe morderstwo, więc wątpię, że się ciebie boi.

- Każdy się mnie boi, a przynajmniej szanuje - prychnął Wriothesley.

- Jak widać nie każdy - Neuvillette wzruszył ramionami.

- A ty się boisz?

- Jestem smokiem, Wriothesley.

- A i tak jesteś na dole - mruknął Wriothesley, przymykając oczy. - Chyba czas iść spać.

- W takim razie muszę się chociaż przebrać - stwierdził Neuvillette, próbując wstać.

- Nie - Wriothesley złapał go w pasie. - Zostań.

- Nie zachowuj się jak dziecko - Neuvillette westchnął ciężko. - Wriothesley?

Wriothesley nie odpowiedział. Neuvillette trącił go w ramię. Ten jedynie chrapnął w odpowiedzi.

Żył. I to było w tym momencie najważniejsze.

Nawet jeśli Neuvillette miał w perspektywie spędzenie nocy w dziennym ubraniu i na wpół siedząco.

The end

środa, 18 czerwca 2025

The Tea that Caused a Storm III

Uniwersum: Genshin Impact

Pairing: Wriothesley&Neuvillette

Dozwolone od: 17+

Gatunek tekstu: fantasy, dramat, soft angst

Seria: "Light&Ice"/"Sun&Wind"

Ostrzeżenia: spoilery do gry, headcanony, opis cierpienia fizycznego oraz psychicznego

Notka autorska: Emilie, patrz, jesteś w fiku, chodź do domu, kici kici.



Pracownicy Pałacu Memoria nie wydawali się być zbyt zdziwieni stanem Neuvillette'a. Jak widać przechadzki w deszczu były dla niego normą.

- Witaj, Sedene. Jakieś wieści z Fortecy? - spytał Neuvillette.

- Sigewinne mówi, że stan pacjenta ani się nie pogorszył, ani nie poprawił odparła Sedene. - Ale twierdzi, że hrabia Wriothesley czuwa nad sytuacją.

- Oczywiście - Neuvillette znowu zadrżał. Jego głos także.

- Przemarzł pan? - zmartwiła się Sedene.

- Nic mi nie jest, ale dziękuję za troskę - Neuvillette wręcz wyrecytował tę odpowiedź.

Ach, więc to była taka wyuczona formułka w jego przypadku.

- Nie wpuszczaj nikogo do mojego gabinetu, muszę przesłuchać panienkę Lynette - oznajmił Neuvillette, zdejmując płaszcz. - Sama też nie wchodź, nawet z herbatą.

- Oczywiście - Sedene kiwnęła głową i zwróciła się do Lynette. - Możesz zostawić tutaj parasolkę, jeśli chcesz.

Lynette kiwnęła głową. Neuvillette zniknął w gabinecie, nie czekając na nią. Lynette rozłożyła parasol i postawiła go na podłodze.

- Hrabia Wriothesley nic nie ma pod kontrolą - powiedziała nagle Sedene. - Nie, jeśli monsieur Neuvillette jest w takim stanie.

- Jest długowieczny, prawda? - spytała Lynette.

- Tak - przyznała Sedene. - Nie jestem do końca pewna, jakiej jest rasy, ale Sigewinne twierdzi, że ma przynajmniej kilkaset lat. Nie radzi sobie z ludzkimi uczuciami, a przez tego śmiertelnika ma ich zdecydowanie za dużo.

- Właśnie - Lynette westchnęła. - Jak nie umrze teraz, to kiedyś ze starości.

- Myślę, że monsieur jest tego świadomy - Sedene oparła głowę na dłoni. - Mężczyźni...

- Mam dwóch braci, wiem coś o tym.

- W takich chwilach cieszę się, że meluzyny są wszystkie płci żeńskiej - stwierdziła Sedene. - Idź już do niego, bo gotów utopić się w filiżance.

Lynette przytaknęła i ruszyła w stronę gabinetu Neuvillette'a. Zapukała i weszła do środka, nie czekając na pozwolenie.

Odwrócił się w jej stronę, nieco zdziwiony. Miał na sobie koszulę na krótki rękaw i był bez rękawiczek. Przebrał się i chyba chciał zarzucić marynarkę na siebie, sądząc po tym, że trzymał ją właśnie w rękach.

Niebieskich. Jego skóra na dłoniach, aż za ramiona, była ciemnoniebieska. Jak magia Hydro.

Patrzyli na siebie przez chwilę, po czym Neuvillette założył marynarkę, suchą parę rękawiczek i usiadł.

- Nic panienka nie widziała - powiedział Neuvillette spokojnie.

- Nic a nic - Lynette usiadła naprzeciwko niego. - Objawy.

- Zaczęło się od chrypki - oznajmił. - Więc wypił więcej tej herbaty, a wtedy zaczęły piec i drętwieć mu usta. I miał trudności z oddychaniem. A potem zapluł się krwią i ledwo zdążyłem go złapać.

Neuvillette przerwał na chwilę i odetchnął głęboko.

- Wcześniej narzekał na ból głowy, więc może to był pierwszy objaw - stwierdził. - Ale nie jestem pewien, mi nic nie było, pewnie dlatego, że nie jestem człowiekiem. Ale cokolwiek ta osoba dosypała do tej herbaty...

- Brzmi jak wawrzynek - odparła Lynette. - Tak zwane wilczełyko. Aż dziw, że jeszcze żyje.

- Jest na to lekarstwo? - spytał Neuvillette z nadzieją w głosie.

- Trzeba przeczekać - Lynette wzruszyła ramionami. - Ewentualnie pani Emilie może spróbować coś zdziałać. Byle by się nie odwodnił.

- Sigewinne podaje mu płyny.

- Przynajmniej tyle - Lynette westchnęła cicho. - Mam domieszkę nieludzkich genów, a i tak mnie te owoce poparzyły. Pan musi w ogóle nie być człowiekiem, monsieur.

- Być może - Neuvillette nerwowo skubnął rękawiczkę. - Ale to znaczy, że on nie umrze?

- Zależy, ile wypił tej herbaty - odparła Lynette. - Około 10-12 owoców to dawka śmiertelna.

Neuvillette zmarszczył się, chyba próbując sobie przypomnieć, ile filiżanek herbaty wypił Wriothesley.

- Podejrzewam, że mogło być nawet coś koło tego - powiedział powoli. - Na Focalors, on się wykrwawi...

Neuvillette zasłonił oczy dłonią. Lynette wstała i podeszła do niego.

- Monsieur?

- Tak?

- Powinniśmy iść po panią Emilie.

- Tak - Neuvillette dźwignął się z krzesła, ocierając oczy rękawiczką. - Ale tym razem wezmę parasol.

- Dobry plan - przyznała Lynette.

* * *

Emilie otworzyła im w szlafroku i rozpuszczonych włosach. Wyglądała dokładnie tak, jak każdy w tak deszczowo-burzowy dzień.

- Dzień dobry - powiedziała zdziwiona. - Coś się stało, monsieur? Kim jest ta dziewczyna?

- Dzień dobry, panienko Emilie - przywitał ją Neuvillette. - To Lynette, pomaga w śledztwie.

- Potrafi pani wypłukać toksynę magią Dendro? - spytała Lynette.

- Nie, ale mogę spróbować stworzyć odtrutkę - oznajmiła Emilie, wpuszczając ich do środka. - Co dokładnie się stało?

- Jeden z więźniów Fortecy został otruty wawrzynkiem - wyjaśnił Neuvillette. - Jest w ciężkim stanie i obawiam się... Obawiamy się, że może nie przeżyć.

- Ktoś chciał zabić hrabię Wriothesleya? Na Archonów, czemu? - Emilie zamknęła za nimi drzwi.

Neuvillette westchnął ciężko i usiadł.

- Nie powiedział nic o tym, że to chodzi o hrabiego i teraz ma kryzys egzystencjalny - wyjaśniła Lynette.

- Nie musiał, widzę to po jego oczach - odparła Emilie, biorąc do ręki książkę i przewracając strony. - Poza tym, pachnie rozpaczą.

- Rozpaczą? - powtórzyła Lynette.

- Rozpacz ma swój zapach - odparła Emilie. - Łzy, wbrew pozorom, mają swój zapach. Dodać do tego pot i lekko mokre ubrania? Po spotkaniu wielu rodzin zmarłych osób, nauczyłam się rozpoznawać ten zapach.

- Właściwie, to dopiero co się przebrał - odparła Lynette.

- Sama widzisz - Emilie otworzyła książkę na odpowiedniej stronie. - Ta mikstura powinna sprawić, że pozbędzie się całej toksyny.

- To nie jest środek wymiotny? - spytała Lynette, nachylając się nad jej ramieniem.

- Innego sposobu nie znam - odparła Emilie. - Ma podawane płyny?

- Tak - Neuvillette spojrzał na nią zmęczonym wzrokiem. - Naprawdę aż tak po mnie widać, że się martwię?

- Tak - odpowiedziały stanowczo Emilie i Lynette jednocześnie.

- Czy ludzie zazwyczaj dobrze radzą sobie z ukrywaniem takich emocji?

- Nie - Emilie wzruszyła ramionami.

- Czyli nie muszę nad tym pracować - Neuvillette oparł głowę na dłoni. - Pozwolicie, że się zdrzemnę?

- Hm? - Emilie podniosła na niego wzrok.

Lynette zrobiła to samo. Ten poważny sędzia, z wcale nie smoczymi cechami, właśnie naprawdę zasnął w fotelu perfumiarki.

Chyba zmęczyły go jego własne emocje.

wtorek, 17 czerwca 2025

The Tea that Caused a Storm II

 Uniwersum: Genshin Impact

Pairing: Wriothesley&Neuvillette

Dozwolone od: 17+

Gatunek tekstu: fantasy, dramat, soft angst

Seria: "Light&Ice"/"Sun&Wind"

Ostrzeżenia: spoilery do gry, headcanony, opis cierpienia fizycznego oraz psychicznego

Notka autorska: Druga część. Pisanie jej było najtrudniejsze, bo chciałam pokazać cierpienie Neuviego, ale jednocześnie nie sprawić, że będzie zbyt przedramatyzowane.





Woda chlupotała Lynette pod stopami, kiedy szła ulicami Fontaine, rozglądając się wokoło. Neuvillette miał o wiele dłuższe nogi niż ona, więc nawet jeśli szedł wolno, to i tak pewnie już dawno był gdzieś indziej. Burza wciąż się wzmagała, ale na całe szczęście nie było wiatru. Jeszcze tego by brakowało, żeby jej się parasolka połamała.

Lynette przyspieszyła kroku, kiedy kątem oka przyuważyła białe włosy znikające za zakrętem. Nawet nie wiedziała, czemu właściwie to robi. Czy chciała tak bardzo dowiedzieć się, czy ma rację? Czy może gdzieś się podskórnie martwiła?

Zwolniła, gdy zobaczyła, jak Neuvillette staje przy Fontannie Lucine. Przynajmniej tyle, że w końcu się zatrzymał.

Skrzywiła się, gdy usłyszała kolejny grzmot. Naprawdę musiała mieć aż tak wrażliwe uszy?

Osuszyła kawałek murku za pomocą Anemo, usiadła na nim i postanowiła poczekać. Neuvillette wydawał się być w głębokiej zadumie. Jego srebrzystobiałe włosy posklejały się od deszczu. Ubranie przemokło do suchej nitki. Pewnie gdyby był człowiekiem, to dawno by się pochorował.

Lynette wiedziała, że nie mógł nim być. Ludzie nie żyją ponad pięćset lat, a wszyscy w Fontaine wiedzieli, że Neuvillette ma co najmniej tyle. Chociaż kto go tam wie, może zarazki nadal się go chwytają?

Nie była pewna, czy w ogóle zauważył jej obecność. Mogłaby w sumie zakraść się do niego i to sprawdzić, ale może po prostu postanowił ją zignorować. Na razie nie chciała mu przeszkadzać.

Jednak kiedy ugięły się pod nim nogi i upadł na kolana, kładąc dłonie na tablicy przytwierdzonej do fontanny, stwierdziła, że nasiedziała się na murku wystarczająco długo i ruszyła biegiem w jego stronę. Zemdlał, czy co?

Ale kiedy podeszła bliżej, zauważyła, że jest przytomny. Jedynie trząsł się jakby z zimna.

- Monsieur? - zaczęła spokojnie, osłaniając go parasolką, choć nie miało to sensu, biorąc pod uwagę, jak przemoknięty był. - Wszystko w porządku?

- Tak, panienko Lynette - odparł Neuvillette, zabierając dłonie z tablicy i siadając na piętach.

Brzmiał jak Lyney, kiedy choruje.

- Na pewno?

- Nic mi nie jest, ale dziękuję za troskę - odwrócił się w jej stronę i uśmiechnął przyjaźnie.

Aczkolwiek w tym geście nie było nic prawdziwego.

- Zauważył mnie pan w ogóle? - zapytała Lynette.

- Tak - tym razem nie kłamał. - Ale postanowiłem zignorować.

- Dlaczego?

- Jeśli szła panienka za mną tak długo, to raczej nie dałoby się panienki odwieźć od pozostania tutaj - odparł Neuvillette. - Co takiego się stało, że mnie panienka śledziła?

- Hrabia Wriothesley został otruty, prawda? - Lynette spojrzała na Neuvillette'a uważnie.

Spoważniał. Jego łagodny wzrok stał się chłodny, a na sam dźwięk imienia swojego przyjaciela, jeśli można go tak nazwać, drgnął zdecydowanie zbyt wyraźnie.

- Skąd to wiesz? - spytał powoli.

- Herbata - odpowiedziała Lynette. - Charlotte nie chciała nam nic powiedzieć, a pan siedzi tutaj, płacząc. Kto inny mógł to być w takiej sytuacji?

Neuvillette podniósł się powoli i wyprostował się, odgarniając niesforny kosmyk z twarzy.

- Jedynie myślałem - powiedział spokojnie. - Zastanawiałem się po prostu, co zrobić w tej sytuacji.

- Płakał pan.

- Drżałem od deszczu.

- Nawet pan szlochał.

- Lynette.

Nie chciała go denerwować. Wiedziała, że nakryła go w chwili, w której żaden mężczyzna nigdy nie chciał być nakryty - w chwili słabości. Ale sam widok tego poważnego sędziego, stojącego w deszczu bez ani cienia radości w oczach sprawiał, że krajało jej się serce. Kojarzył jej się z kotem zostawionym w kartonie przez okrutnych właścicieli, którzy porzucili go, bo nie mieli dla niego czasu.

- Monsieur - zaczęła Lynette. - Może opowie mi pan, co się stało?

- To ściśle tajne - odparł Neuvillette, zaczynając iść w drugą stronę.

- Wie pan w ogóle, co to za owoce? - spytała Lynette, doganiając go. - Może pani Emilie potrafiłaby stworzyć wtedy antidotum?

- Już nad tym pracujemy - znów ton chorego Lyneya.

- Absolutnie nie umie pan kłamać - stwierdziła Lynette. - Potrzebuję objawów. Mogę wtedy pomóc.

- Nie chcę angażować Fatui do tej sprawy - wyjaśnił Neuvillette.

- Podejrzewa pan kogoś z nas?

- Jeśli ma panienka na myśli siebie i swoich braci, to nie - odparł Neuvillette.

Czyli ktoś niższy rangą.

- To jakie te objawy? - spytała Lynette.

Neuvillette zatrzymał się. Pomyślał przez chwilę, po czym potarł palcami skronie.

- Chodźmy do mojego gabinetu - stwierdził w końcu i ruszył w stronę Pałacu Memoria.

Lynette westchnęła ciężko. Mógłby chociaż zwolnić...

sobota, 14 czerwca 2025

The Tea that Caused a Storm I

Uniwersum: Genshin Impact

Pairing: Wriothesley&Neuvillette

Dozwolone od: 17+

Gatunek tekstu: fantasy, dramat, soft angst

Seria: "Light&Ice"/"Sun&Wind"

Ostrzeżenia: spoilery do gry, headcanony, opis cierpienia fizycznego oraz psychicznego

Notka autorska: Końcówka wersji Natlan i wtedy wbijam ja z fikiem o Fontaine. W sumie norma. A i Lynette jest właściwie główną bohaterką tutaj, bo doszłam do wniosku, że nie chcę tych dwóch dorosłych, poważnych chłopów rozmiękczyć jak chusteczki w kubku z wodą, kiedy miałam 3 lata.


Było ciepło, chociaż niebo pokrywały ciemne chmury. Lynette siedziała w kawiarni, czytając gazetę i racząc się popołudniową herbatą. Jej brat by takiej nie tknął, byłaby dla niego za gorzka.

Wszystkie artykuły były tak samo niedorzeczne jak zawsze. Przybysze z innych planet, ludzie uważający, że wynaleźli "gotowanie na bazie wody", co w dużym skrócie było po prostu robieniem zup, czy też romanse wśród arystokracji, które ani trochę Lynette nie obchodziły.

Nawet nowinki kryminalne tym razem okazały się okropnie wręcz nudne. Po tym, jak Lady Furina abdykowała, procesy sądowe przestały być takie ekscytujące. Kilku oszustów, jakieś porwanie i cała garść mniejszych lub większych rabunków. Nic ciekawego.

Lynette podniosła wzrok, słysząc podniesione głosy. Charlotte biegała od stolika do stolika, złakniona wrażeń i inspiracji. A tak przynajmniej się na samym początku wydawało.

- Chyba dzieje się coś poważniejszego - stwierdził Freminet, podchodząc do niej z jednym ze swoich nakręcanych pingwinów.

- Tak - Lynette upiła łyk herbaty. - To bardziej wygląda, jakby Charlotte próbowała na szybko zebrać o czymś informacje.

- Myślisz, że jak się pospieszymy, zdołamy jej uniknąć? - spytał Freminet. - Nie mam zamiaru pakować się w kłopoty.

- Za późno. Lyney już do niej idzie - Lynette wskazała na swojego brata, który dziarskim krokiem ruszył w stronę Charlotte.

Freminet jedynie westchnął jak męczennik. Lynette za to uważnie obserwowała Lyneya. Na jego twarzy pojawiło się najpierw zaskoczenie, a później głębokie skupienie.

A potem spojrzał na nią i już wiedziała, że będzie musiała rozmawiać z Charlotte, na co nie miała absolutnie ochoty.

- Hej, Lynette - Charlotte podbiegła do niej i usiadła na krześle tak energicznie, że mało z niego nie spadła. - Znasz się na ziołach, nie?

- Są składnikami wielu trucizn - odparła Lynette, stawiając filiżankę na spodek. - A sądząc po twojej minie, właśnie dlatego jestem ci potrzebna.

- Dokładnie tak - Charlotte wyjęła z torby puszkę i otworzyła ją.

W powietrzu uniósł się intensywny zapach zielonej herbaty. Lekko słodkawy, z nutą mięty.

Ale Lynette dobrze wiedziała, że było w niej coś jeszcze. Wyczuwała słodko-cierpki zapach jakichś owoców.

Włożyła rękę do środka puszki i wyciągnęła garść herbaty. Palcem rozsunęła liście i przyjrzała się jej uważnie.

- Widzisz coś? - spytał Lyney, nachylając się nad jej ramieniem.

- Chuchasz mi w ucho - mruknęła Lynette.

- A, wybacz - Lyney odsunął się od niej. - Więc?

- Wydaje mi się, że ten czerwony proszek to jakieś owoce - oznajmiła Lynette. - Ale dopóki nie znajdziemy takiego w całości, nie jestem w stanie nic więcej powiedzieć.

- Ale jesteś pewna, że to trucizna? - spytała Charlotte.

- Sierść mi się jeży na ogonie. To na pewno trucizna - stwierdziła Lynette, wsypała herbatę z powrotem do puszki i zdjęła rękawiczkę, po czym przełożyła ją do gołej dłoni.

Odczekała chwilę i poczuła, że skóra zaczęła ją piec. Odłożyła rękawiczkę i spojrzała na swoją dłoń. Jej bracia i Charlotte zrobili to samo.

Skóra na jej ręce zaczerwieniła się. Wyglądało to, jakby się oparzyła.

- Mówiłam, że to trucizna - powiedziała Lynette, spokojnie biorąc od Fremineta szklankę wody, którą opłukała dłoń. - Nic mi nie będzie, Lyney. Nie panikuj tak.

- Nie panikuję - obruszył się Lyney. - Znaczy, martwię się, ale bardziej niepokoi mnie to, że ktoś to wypił.

- Właśnie, o kogo dokładnie chodzi? - spytał Freminet.

- Tajemnica zawodowa - odparła Charlotte, wstając gwałtownie. Zamknęła puszkę, spakowała ją do torby i uciekła, nawet się nie żegnając.

- Ech, jak widać nic więcej się nie dowiemy - westchnął Lyney. - Chce ktoś makaronika?

Freminet ochoczo przytaknął. Lynette spojrzała na swoją filiżankę.

Charlotte wyglądała na przejętą i nie chciała nic im powiedzieć. A narzędziem zbrodni definitywnie była herbata.

Jej bracia byli jak zwykle głupi.

* * *

Lynette wracała do domu, kiedy nagle z nieba lunął rzęsisty deszcz. Zbierało się na to już od dłuższego czasu, ale i tak wydawało jej się to podejrzane, że stało się to tak gwałtownie. Lyney i Freminet poszli jeszcze na targ, więc może mieli więcej szczęścia i schowali się pod jakimś straganem.

Przyspieszyła kroku, kiedy usłyszała pierwszy grzmot. Duże krople moczyły jej sierść. Jako osobie z domieszką kocich genów nie podobało się to wcale.

Kiedy w końcu znalazła się w domu, jedyne, czego pragnęła, to puchaty koc, ciepły piecyk i kolejna herbata. Na dokładkę jej dłoń nadal trochę piekła, więc miała nadzieję, że do tego wszystkiego się jeszcze nie przeziębi.

Nasypała herbaty do dzbanka i zalała ją wrzątkiem, po czym wzięła gorącą kąpiel. Kiedy kwadrans później wyszła już z wanny, herbata była gotowa. Mocna jak zwykle, drażniąca jej kubki smakowane. Idealna.

Stanęła z filiżanką przed oknem, opatulona szlafrokiem, i spojrzała na świat w chaosie spowodowanym ulewą. Ludzie w pośpiechu uciekali do domów, kryjąc się przed deszczem. Niebo raz po raz przecinała błyskawica. Deszcz nie ustawał, jedynie przybierał na sile.

Lyney i Freminet wrócili jakiś czas później, przemoczeni do suchej nitki. Wysłała ich do łóżek, bo wiedziała, że gotowi zaraz złapać przeziębienie. A nie było nic gorszego od chorego Lyneya, który udawał, że nic mu nie jest i parę razy dorobił się przez to zapalenia płuc. Dobrze, że chociaż Freminet miał głowę na karku i każdą chorobę po prostu przesypiał.

Lynette nalała sobie kolejną filiżankę herbaty, usiadła na parapecie i wróciła do obserwacji świata za oknem. I wtedy zauważyła coś dziwnego.

Nadal lało jak z cebra. Ulice Fontaine kompletnie opustoszały. A monsieur Neuvillette najwidoczniej postanowił wybrać się właśnie na spacer. Bez parasola, ani nawet przeciwdeszczowego płaszcza.

Lynette westchnęła przeciągle i odstawiła filiżankę na stolik. Przebrała się szybko, zarzuciła na siebie pelerynę, wzięła parasolkę, którą kupiła jej kiedyś Navia, i wyszła z domu, zamykając chrapiących braci na klucz.

Dlaczego mężczyźni muszą być tak głupi?