Uniwersum: Fullmetal Alchemist: Brotherhood
Pairing: Edward Elric&Winry Rockbell, Alphonse Elric&May Chang, Roy Mustang&Riza Hawkeye
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: fantasy, tragikomedia
Ostrzeżenia: sceny przemocy, headcanony
Notka autorska: Więc napisałam fika o FMAB, jakby to znowu była dekada zerowa, tudzież początek dziesiątej. Znaczy, nigdy wcześniej fanfika o FMA nie pisałam, ale patrząc na to, że tylko i wyłącznie dzięki pani Hiromu Arakawie jestem tam, gdzie jestem... Okej, koniec ckliwej gadki. Fik dzieje się po fabule, ale przed narodzinami córki Elriców. I nacisk jest w sumie bardziej na przyjaźń, niż na miłość. Będą 3 części, indżoj.
Padało. Właściwie, to lało jak z cebra, kiedy tylko stanął na peronie w Centrali. Nie chciał tu być, nie zamierzał, ale ten klient Winry nie miał czasu, a on jej wolał nie przemęczać w jej aktualnym stanie.
Kto by pomyślał, że Edward Elric zostanie kiedyś ojcem, a co dopiero po raz drugi?
Naprawdę nie chciał tu być, zwłaszcza w taką pogodę. Noga go bolała i znowu będzie wyglądał jak zmokła kura, bo parasolki ze sobą nie wziął. Nie wpadł na to, że trafi na taką ulewę, jak tylko tu przyjedzie.
Wiedział, że Al też powinien być teraz w mieście, bo jego brat coś ostatnio wspominał, że May potrzebuje jakichś dokumentów do czegoś tam związanego z czymś tam. Tak, po prawdzie Edwarda nie bardzo to interesowało i pamiętał dokładnie tyle. Że Al będzie tu przejazdem i że ma coś załatwić dla May.
Te ich kobiety ich kiedyś wykończą...
Woda wręcz pluskała pod jego stopami, zwłaszcza pod lewą. Chlup, chlup. Aż pożałował, że tylko lewą ma mechaniczną, bo przynajmniej nie czuł, że mu skarpetka przemokła. A potem sobie przypomniał, jak bardzo go boli udo i zaniechał myślenia o tym, jakie katorgi musi przeżywać Paninya, kiedy pada.
W pewnym momencie doszedł do wniosku, że coś jest nie tak. Im bliżej swojego celu był, tym bardziej miał wrażenie, że ludzie są jacyś niespokojni. Że idą coraz szybciej, jakby przed czymś uciekając. W końcu zauważył klienta Winry, jakkolwiek on się nazywał. Leissner, o ile go pamięć nie myliła.
- Och, pan Elric - powiedział Leissner, opierając się o laskę. Jego proteza była jedynie tymczasowa i wyglądała gorzej niż źle. - Strasznie pada, co nie? Oszaleć można. Jeszcze mi się ten głupi auto-mail rozwalił, dobrze, że pana żona miała czas na zrobienie mi nowego, bo ten poprzedni mechanik to tylko potrafił o swoich byłych kobietach opowiadać, a pojęcie na temat automatycznych zbroi to miał takie, jak ja na temat pieczenia sernika. Swoją drogą, wie pan może, co się tam dzieje?
- Nie mam pojęcia - Edward zupełnie zapomniał, jaką gadułą jest ten facet. Widział go tylko raz i jeszcze mu się ta informacja nie utrwaliła.
Cokolwiek by się nie działo, ludzie zaczęli biec, krzycząc coś o szalonym alchemiku, który zaatakował wojskowego.
- Alchemik? - powtórzył Ed, podając teczkę z protezą Leissnerowi i chciał iść w stronę źródła zamieszania, ale po kilku krokach przypomniał sobie ważną rzecz.
Nie jest już alchemikiem. Jest tylko idiotą ze sztuczną nogą, bo nawet tego nie udało mu się odzyskać. Okej, miał rękę i brata, ale czy naprawdę ten reumatyzm musi być taki dokuczliwy?!
Westchnął ciężko, odwrócił się i podszedł do Leissnera, który wpuścił go do środka. To już nie jest jego sprawa. Nie jest ani alchemikiem, ani tym bardziej nie jest w wojsku. Nie musi...
...
Pada.
Znając jego szczęście i szczęście innej osoby, którą zna, to prawdopodobnie wie, jakiego wojskowego ten wariat zaatakował.
- Ej, Leissner, mogę twoją laskę? - spytał Edward, kiedy ten usiadł w fotelu.
- Co? Jasne - Leissner właśnie gdzieś chciał zadzwonić. - Zadzwonię do Brunhilde, a potem zrobię nam... Ej, panie Elric, gdzie pan idzie?!
Edward chwycił laskę i pobiegł w stronę, z której ludzie uciekali. Może nie była to najlepsza broń, ale miał inny wybór?
Znaczy, miał, ale miał też okropne przeczucie, że ma rację.
* * *
Kiedy Edward dobiegł na miejsce, zrozumiał, dlaczego ludzie uciekają. Ten wariat kontrolował wodę. Edward zobaczył nawet kilku żołnierzy leżących na ziemi, chociaż do końca nie wiedział, czy żyją, czy są nieprzytomni.
- Półtorej minuty minęło, jestem pod wrażeniem - powiedział wodny alchemik, jak sobie Edward pozwolił go nazwać. Skupił się na sprawdzeniu, czy najbliżej niego leżący żołnierz żyje i na udawaniu, że go tu nie ma, więc nie bardzo przyglądał się temu, co akurat ten człowiek robi.
Podniósł wzrok, zabierając, na całe szczęście jedynie nieprzytomnemu, mężczyźnie broń. Wodny alchemik stworzył coś na wzór bańki wypełnionej wodą i uwięził w niej dokładnie tę osobę, którą o bycie tutaj Edward podejrzewał od początku.
Roy Mustang, Płomienny Alchemik, generał brygady i tak dalej, próbował się prawdopodobnie właśnie nie utopić.
Edward strzelił do wodnego alchemika, ale ponieważ nie miał żadnego doświadczenia z bronią, chybił, przez co zaklął pod nosem.
Mustang prawdopodobnie tego nie usłyszał, bo nawet się nie odwrócił. Albo nie mógł się ruszyć, w sumie gdyby miał taką możliwość, mógłby coś zrobić za pomocą zwykłej alchemii od środka...
- Kim ty jesteś, kurduplu? - spytał wodny alchemik, nawet nie rozluźniając palców.
- KURDUPLU?! - Edward podbiegł do niego, zamachując się laską Leissnera. - PRZEKROCZYŁEM METR SZEŚĆDZIESIĄT, DAJCIE MI SPOKÓJ!
Uderzył w nogi wodnego alchemika, powodując, że ten się prawie przewrócił, niestety zachowując równowagę. Przeciwnik próbował zamknąć Edwarda w takiej samej bańce, co Roya, ale na całe szczęście mu nie wyszło. Może i młody Elric przestał być alchemikiem, ale nadal był zwinny tak samo, jak wcześniej.
Edward strzelił do niego jeszcze raz, tym razem trafiając w nogę. Wodny alchemik zaklął i stracił kontrolę nad bańką, w której więził Roya. Bańka pękła i Mustang z głuchym łupnięciem upadł na chodnik, ale się nie poruszył.
- Hm, ponad dwie minuty, nieźle - mruknął wodny alchemik. - Szkoda, że nie zdążyłem policzyć dokładnie. No cóż, teraz już za...
- Zamknij się - warknął Edward, uderzając wodnego alchemika laską w łeb, wykorzystawszy fakt, że facet był bardziej skupiony na byciu minutnikiem i komentatorem, niż na bronieniu się przed czymkolwiek.
Edward strzelił w drugą nogę wodnego alchemika, tak na wszelki wypadek, po czym podbiegł do Roya i klęknął przy nim, odwracając go na plecy. Poza tym, że był mokry i nieprzytomny, to jeszcze był poobijany, miał rozciętą wargę i ranę w okolicy żeber.
Ale najważniejsze było to, że chyba nie oddychał.
...
Cholera, on serio nie oddychał.
- Ej no, Mustang, nie wygłupiaj się - Edward potrząsnął nim za ramię. - Mustang! Halo, słyszysz mnie, wapniaku?
Nie słyszał.
...
Edward nie miał innej opcji, musiał spróbować przywrócić mu oddech. Wiedział, że nie uzyska takiego idealnego efektu, jak to zazwyczaj bywa w książkach i innych słuchowiskach, ale musiał spróbować.
Płomienny Alchemik był zimny od tej przeklętej wody. Zwłaszcza na gołej skórze było to dobrze odczuwalne.
Nie wypluł wody od razu, dopiero po trzeciej próbie wtłoczenia mu na siłę przez Edwarda tlenu do płuc. I nie ocknął się, po prostu zaczął się krztusić i oddychać.
W końcu.
- Stary idiota - mruknął Edward, biorąc go na ręce. - Trzeba było uciekać, a nie podawać się na tacy. I czemu jesteś cięższy od Winry w ciąży?!
Zdążył przejść jedynie kilka metrów, kiedy usłyszał tupot stóp. Ludzie Mustanga, z porucznik Rizą Hawkeye na czele, oraz dość dużym oddziałem wojska, wbiegli na pole tej nie do końca równej walki.
- Edward? - Fuery wyglądał na zaskoczonego, jak wszyscy.
- Generale! - Riza podbiegła do nich i Edward poczuł się źle z myślą, że musi widzieć swojego przełożonego w takim stanie.
Ciekawe, czy kiedyś się hajtną.
Przynajmniej dał im teraz taką możliwość.
- Żyje, ale ledwo - oznajmił Edward. - Ja bym dzwonił po karetkę. Na tyle długo nie miał dostępu do tlenu, że mógł mu się mózg uszkodzić, o ile jest co.
- Edward - Breda rzucił mu karcące spojrzenie, ale nie zrobiło to na młodym Elriku wrażenia.